Menu

piątek, 28 sierpnia 2015

~ Rozdział 34 ~

   Biegłam przed siebie, starając się nie wybuchnąć śmiechem. Słyszałam za sobą wyraźne tupanie stóp Nataniela i jego przyspieszony oddech, który z każdym krokiem był coraz bliżej. Nie chciałam zostać tak szybko złapana. Co to, to nie. Kilkanaście metrów przed sobą dostrzegłam skrzyżowanie dróżek. Zatrzymałam się gwałtownie, rozglądając się dookoła. Ani z prawej, ani z lewej strony nie było nikogo. Wstrzymałam na chwilę nierówny i głośny oddech, bo zorientować się jak blisko jest blondyn, jednak niczego nie słyszałam. Dziwne. W końcu instynktownie wybrałam ścieżkę po mojej prawicy. Biegłam na palcach, co chwilę rozglądając się dookoła. W pewnym momencie odwróciłam się do tyłu, by sprawdzić, czy blondyn nie biegnie tuż za mną, gdy przed sobą usłyszałam śmiech i wpadłam na coś gwałtownie. Pisnęłam i czując, że tracę równowagę w dość nieopanowany sposób, złapałam się pierwszej lepszej rzeczy - ramienia Nataniela. Chłopak wydawał się być równie zszokowany co ja i nim zdążył jakkolwiek zareagować, poleciał razem ze mną w krzaki. Upadłam na miękką ziemię i zaraz po tym poczułam jak Nataniel upada na mnie. Jęknęłam cicho, gdy nasze czoła zderzyły się lekko. Leżeliśmy tak chwilkę, nieco oszołomieni upadkiem, gdy usłyszałam miękki kobiecy głos.
   - Wszystko w porządku? - kiedy spojrzałam się w tamtą stronę dostrzegłam około trzydziestokilkuletnią szatynkę, trzymającą małą dziewczynkę za rękę.
   Zerknęłam na blondyna, który wydawał się być niesamowicie speszony całą tą sytuacją i nie mogąc się powstrzymać wybuchnęłam śmiechem.
   - Tak... - uśmiechnęłam się w jej stronę, kiedy chłopak podniósł się i pomógł mi wstać. - Po prostu potknęłam się i kiedy przyjaciel pomagał mi wstać, upadł razem ze mną - wyjaśniłam, otrzepując się z ziemi i sprawdzając czy mam wszystkie rzeczy przy sobie. Kobieta kiwnęła tylko głową i ruszyła na dalszy spacer.
   - Przepraszam... - mruknął speszony Nataniel, zerkając na mnie niepewnie.
   - Przecież nic się nie stało, poza tym to wina mojego gapiostwa - uśmiechnęłam się szeroko, szturchając go lekko w ramię.
   - No tak, ale... - zaczął się tłumaczyć,a na jego policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.
   - Nie ma żadnego "ale" - przerwałam mu w połowie zdania. - Idziemy?
   - Hmm... Może... - powiedział cicho, spoglądając na mnie, mrużąc oczy. - Może pójdziemy na kawę? Co ty na to?
   - Czemu nie - uniosłam kąciki ust w górę i ruszyliśmy przed siebie.
   Kilkadziesiąt minut później siedzieliśmy w przytulnej małej knajpce "Cioccolato" niedaleko kina. Mimo późnego popołudnia, lokal był pełen ludzi, którzy przyszli wypić coś ciepłego przed, czy też po seansie w kinie. My zajęliśmy niewielki stolik przy ogromnym oknie, z którego rozpościerał się widok na dość ruchliwą ulicę. Wpatrywałam się w przechodniów, gdy blondyn postawił przede mną dość pokaźnych rozmiarów kubek z bitą śmietaną, oprószoną startą czekoladą. Chłopak widząc moją zdziwioną minę, wybuchnął śmiechem.
   - Ty chyba nie myślisz, że ja to wszystko wypiję sama? - zapytałam, wskazując na szklankę.
   - A dlaczego nie? - uśmiechnął się, spoglądając mi w oczy.
   - Bo tego jest za dużo!
   - Aj tam przesadzasz. Dasz radę! - zaśmiał się i jak gdyby nigdy nic zaczął sączyć swój napój.
   - Jesteś niemożliwy - mruknęłam pod nosem i wzięłam niepewnie łyk. Spodziewałam się parzącego w język gorąca, jednak płynna czekolada była przyjemnie ciepła i doskonale rozgrzewała żołądek. Miała subtelny smak wanilii i bitej śmietany, oraz przepysznie pachniała pralinami. Zamruczałam cicho, delektując się kolejnym łykiem.

   Spędziliśmy tam dobrą godzinę. Czekolada była pyszna, a rozmowa jeszcze lepsza. Jednak gdy zaczęło robić się ciemno, musieliśmy wracać do domów. Nataniel nie chciał mnie słuchać i odwiózł mnie pod sam dom, chociaż miał zupełnie nie po drodze.
   Kiedy znaleźliśmy się pod kremowym budynkiem z jasnoniebieską werandą, słońce zaszło całkowicie. Ulice tonęły w mdłym, żółtym świetle latarni. Nataniel stanął autem przed podjazdem i zgasił silnik. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, wpatrując się w mechaniczne drzwi od garażu.
   - Dziękuję za poświęcony mi czas - odezwał się chłopak, kierując wzrok na moją twarz.
   - To ja dziękuję. Było mi bardzo miło - uśmiechnęłam się do niego, spoglądając w jego złote oczy.
   - Jesteś naprawdę wyjątkową dziewczyną. Nie zmarnuj tego... - westchnął cicho, delikatnie unosząc kąciki warg.
   - Co przez to rozumiesz? - zapytałam podejrzliwie, mając wrażenie, jakby w głowie zapaliła mi się czerwona lampka, ostrzegająca przed wybuchem.
   - Nie zrozum mnie źle... Nie chcę ingerować w twoje życie, ale nie podoba mi się, że tak bardzo zakolegowałaś się z Kastielem.
   - CO? - zawołałam, ledwo powstrzymując cisnący mi się na usta ironiczny śmiech. - Ja się z nim zakolegowałam? Ha ha ha... śmieszny jesteś w tym momencie - odparłam opryskliwie, nieco bardziej niż zamierzałam.
   - Oh.. Liwia... ja na prawdę nie mam zamiaru się wtrącać w twoje decyzje, ale... Po prostu chcę cię przed nim ostrzec. Kastiel... on jest dość porywczy i... nie przejmuje się uczuciami innych. Nie chcę byś przez niego płakała... - westchnął cicho, spuszczając wzrok.
   - To trochę za późno... - wymruczałam cicho pod nosem, tak by nie usłyszał, ale i tak poczułam jego intensywny, pytający wzrok na sobie. - Nie ważne. Poza tym mam swój rozum i sorry, ale Kastiel raczej nie jest mną zainteresowany, a ja nim tym bardziej.
   - Patrząc na was widzę zupełnie coś innego. Znam Kastiela i nigdy tak nie reagował na żadną dziewczynę. Ale skoro twierdzisz, że nie, to w porządku. Polubiłem cię i nie chcę byś cierpiała przez tego dupka.
   - Jasne - odparłam, kiwając głową. Chcąc bardziej przekonać chłopaka, rzuciłam mu uśmiech, po czym odpięłam pas i złapałam za klamkę. Nim jednak zdążyłam otworzyć drzwi, blondyn wyskoczył z samochodu i już mi je otwierał.
   - Spokojnie... Dałabym sobie radę - zaśmiałam się cicho, zerkając na chłopaka.
   - Dla mnie to przyjemność, poza tym każda kobieta zasługująca na to, powinna być traktowana jak dama - posłał mi szeroki uśmiech.
   - Dziękuję... Za to i za cały dzisiejszy dzień.
   - Nie ma za co - puścił mi oczko, wyciągając w moją stronę dłoń. Ja natomiast stanęłam na palcach i dałam mu całusa w policzek delikatnie go przytulając.
   Chłopak zarumienił się lekko, ale odwzajemnił uścisk.
   - Dobrej nocy - powiedział jeszcze na pożegnanie i wsiadł do mercedesa.
   - Dobranoc - szepnęłam cicho, gdy odjeżdżał.
   Wspięłam się po kilku schodkach i weszłam do domu. W ciepłym przedpokoju ściągnęłam płaszczyk i ocieplane botki zamieniłam na puszyste kapcie.
   - Już jestem! - krzyknęłam w stronę salonu, gdy weszłam na korytarz.
   - A ty gdzie się podziewałaś? - odkrzyknęła mi ciocia, gdy wgryzałam się w jeszcze ciepłe kakaowe ciastka z białą czekoladą.
   - A tu i tam... - odparłam wymownie, zerkając na stojącą w drzwiach blondynkę.
   - To i tam powiadasz... - mruknęła, kiwając ze zrozumieniem głową.
   - Oh no, byłam ze znajomym w palmiarni, a później skoczyliśmy na czekoladę do "Cioccolato" - zaśmiałam się, nie mogąc wytrzymać jej przenikliwego wzroku.
   - No dobrze - uśmiechnęła się do mnie lekko. - A co to za znajomy?
   - Nataniel, szkolny gospodarz - odpowiedziałam, nalewając sobie zimnego soku pomarańczowego do szklanki.
   - Nataniel? - zapytała i zmarszczyła brwi zastanawiając się nad czymś głęboko. - Hmm... A czy on przypadkiem nie ma na nazwisko Hall?
   - Dokładnie, a dlaczego pytasz?
   - Porządna rodzina... - mruknęła bardziej do siebie niż do mnie - ale jak dla mnie trochę za bardzo apodyktyczna. Przeprowadzili się tutaj kilka kat temu... Anthony Hall założył tu swoje wydawnictwo i dość nieźle na tym zarabia...
   - Nigdy mi o tym nie mówiłaś - zauważyłam, gdy siedziałyśmy razem na kanapie w salonie, zajadając ciastka.
   - Bo nigdy nie pytałaś - odparła z lekkim uśmiechem, po czym przełączyła na jakiś film sensacyjny.
   W trakcie seansu musiałam przysnąć, bo niczego nie pamiętałam oraz obudziło mnie lekkie szturchanie cioci. Przeciągnęłam się, czując nieznośne kucie w plecach, po niezbyt wygodnym śnie i udałam się do swojego pokoju, po piżamę. Zabrałam ją wraz z ręcznikiem,  udając się do łazienki na szybki prysznic. Po piętnastu minutach odświeżona leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit, oświetlony ulicznymi latarniami, których blask dostawał się do pokoju, przez niedokładnie zasłonięte zasłony. Przekręcając się niespokojnie z boku na bok, rozmyślałam o dzisiejszym dniu. Westchnęłam ciężko, przecierając gwałtownie twarz rękoma, gdy moje myśli po raz kolejny skierowały się na czerwonowłosego. Miałam ochotę jednocześnie wrzasnąć ze złości jak i zawyć z ogarniającej mnie bezsilności do tego chłopaka. Jak on mnie cholernie denerwował! I jeszcze te jego dzisiejsze zachowanie. O co mu chodziło? Boże.. Ja naprawdę nie ogarniam tego faceta. Czasem dosłownie  zachowuje się jak rozwydrzone dziecko, które nie może pogodzić się z tym że nie dostało swojej ulubionej zabawki. Zabawki, którą byłam ja. Jakaś niewyobrażalna siła ciągnęła mnie do niego, nie pozwalała o nim zapomnieć, co chwilę przypominała mi o jego gorących wargach i delikatnych dłoniach, budząc we mnie falę podniecenia, ale z drugiej strony nie mogłam sobie wybaczyć, że jeszcze chwila a oddałabym mu się jak każda inna dziewczyna, którą zbajerował kilkoma miłymi sówkami.
    Nie! Dość! Muszę się zająć czymś innym, bo jeszcze chwila i zwariuję. Pomyślałam o tym i moment później przyszedł mi SMS:
   "Dobrej nocy i miłych snów. - Kentin"
   Uśmiechnęłam się mimowolnie do wyświetlacza i odpowiedziałam mu podobnym SMS-em. Odłożyłam telefon na szafkę nocną, ale zaraz musiałam po niego sięgnąć, gdy zwrócił na siebie uwagę podwójną wibracją.
"O! Nie śpisz. Przepraszam, jeśli Cię obudziłem - K."
" W porządku nic się nie stało. Po prostu nie mogę spać."
"Koszmar, czy natrętne myśli?"
"To drugie. A ty? Czemu nie śpisz?" 
"A co cię dręczy? Może pomogę to jakoś rozwiązać. Ja ostatnimi czasy, dość późno chodzę spać"
"Ehh... Jakoś sama muszę dać sobie z nimi radę. A dlaczego? Bezsenność męczy?"
"Mam nadzieję, że nie będą Cię długo męczyć. Nie, nie bezsenność. Tak po prostu." 
"Też mam taką nadzieję."
"Dałabyś się jutro naciągnąć na spacer po parku?"
"Jasne, czemu nie"
"No to jesteśmy umówieni? Będę czekać na dziedzińcu po lekcjach."
"Oczywiście. Postaram się przyjść na czas" - zaśmiałam się cicho do telefonu, przypominając sobie dzisiejszy maraton przez miasto, by zdążyć.
"W porządku. To ja Cię już nie męczę i dam Ci spać. Dobranoc"
"Dobranoc Ken"
   Odłożyłam telefon na etażerkę i wtuliłam twarz w poduszkę. Mimowolnie uśmiechnęłam się na myśl o przyjacielu. Kilka minut później zasnęłam, widząc oczami wyobraźni jego szmaragdowe oczy.

wtorek, 11 sierpnia 2015

~ Rozdział 33 ~

   Kiedy znalazłyśmy się pod szkołą, miałyśmy jeszcze kilkanaście minut wolnego czasu przed lekcją. Ostatnie chwile wytchnienia. Weszłam do różowego budynku, od razu udając się na koniec jasnego korytarza, gdzie znajdowała się moja szafka. Odłożyłam do niej płaszczyk i wyciągnęłam kilka zeszytów. Mijając różnych uczniów szłam w stronę klasy, w której powinnam mieć lekcje. Gdy znalazłam się pod salą, nie zauważyłam nikogo znajomego, a w pomieszczeniu siedziało kilka osób z zupełnie innej klasy. Czyżbym pomyliła salę? Zdziwiona skierowałam się do schodów, szukając w torbie telefonu. Miałam dziwne wrażenie, że coś mi umyka. Wyciągałam właśnie komórkę, by napisać SMS-a do Rozalii co jest grane, gdy przypomniało mi się, że po feriach nastąpiła zmiana planu lekcji. Wcisnęłam telefon z powrotem do kieszonki i przyspieszyłam kroku. Stukot, wywołany przez zetknięcie się korków moich zamszowych botków z podłogowymi kafelkami, mieszał się z porannym gwarem uczniów witających się ze znajomymi. Znalazłszy się pod właściwymi drzwiami, odetchnęłam głęboko, by uspokoić oddech i zapukałam. Usłyszałam znajome, nieco przytłumione "proszę" i nacisnęłam na klamkę. Zwykle ciche i puste pomieszczenie było teraz pełne uczniów, którzy przyszli po nowy plan. Stanęłam za jakimś ciemnowłosym, wysokim chłopakiem na końcu długaśnej kolejki. Po kilku minutach, w końcu ujrzałam złotowłosego Nataniela, a na jego szczupłej twarzy gościł radosny i uprzejmy uśmiech.
   - Cześć, Liwia - przywitał się, szukając mojego planu w stercie innych. - Jak się czujesz?
   - Cześć - odwzajemniłam machinalnie jego uśmiech, po czym westchnęłam. - Ehh... Nie jest źle...
   - Coś się stało? - zapytał, a w jego piaskowych oczach rozbłysła troska.
   - Nic szczególnego. Małe spotkanie rodzinne i do tego nie najlepiej spałam - wzdrygnęłam się, przypominając sobie to "małe spotkanie rodzinne". - Czuję się troszkę skołowana, ale do końca dnia powinno mi przejść.
   - Mam nadzieję - ponownie na jego ustach zagościł uśmiech, powodując urocze wgłębienia na policzkach. - Masz jakieś plany na dzisiejsze popołudnie? - spytał blondyn, znalazłszy mój plan.
   - Raczej nie zapowiada się nic ciekawego, a dlaczego pytasz?
   - Bo pomyślałem, że moglibyśmy wybrać się na spacer po palmiarni za miastem - podał mi jasnoliliowy świstek papieru, przyglądając się uważnie.
   - W sumie, czemu nie - odparłam, zerkając na kartkę, by zobaczyć jakie mam lekcje. - Co?! Chyba sobie żartujesz! To nie możliwe... - zawołałam, nie mogąc uwierzyć w to, jakie zajęcia szykują mi się w każdy poniedziałek.
   - Jestem na sto procent pewny, że to twój plan - rzekł spokojnie, ale i tak usłyszałam, że powstrzymuje śmiech.
   - To nie jest śmieszne... - jęknęłam. - Chemia, dwie godziny łaciny, później dwa wuefy... To jest tortura! Dlaczego w ogóle jest ta cała zmiana planu? Ja chcę stary...
   - Oj nie narzekaj, nie jest tak źle... - zaśmiał się cicho, a ja spojrzałam się na niego spod byka, jednak nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu. Moment później zabrzmiał dzwonek. - To co? Zaraz po lekcjach przy szkolnej bramie?
   - Okej - uśmiechnęłam się na pożegnanie i cicho wzdychając, wyszłam z pokoju gospodarzy.
   Szykując się mentalnie na męczarnie, jakie czekały mnie w sali 146, wchodziłam na schody prowadzące na pierwsze piętro i pisałam SMS-a do Rozalii. Gdy znalazłam się na górze, zaczepiła mnie trójka dziewczyn. W jednej z nich rozpoznałam siostrę Nataniela - Amber. Stała pomiędzy dwoma innymi, wysoką szatynką - Charlotte i drobną Japonką - Li.
   - Co jest? - zapytałam, unosząc lewą brew. Czego ta tapeciara ode mnie chciała?
   - Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna siebie - odparła wysokim, słodkim głosem, który był przesiąknięty wściekłością. Spojrzałam na nią z jeszcze większym zdziwieniem i pomachałam dłonią, by szybciej powiedziała o co jej chodzi. - Słyszałam, że przystawiasz się do mojego Kastusia.
   - Że co? - nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, choć w głębi ducha poczułam delikatne ukucie niepokoju. Czy wiedziała o tym, co zaszło pomiędzy nami na urodzinach? I jeśli tak, to skąd?
   - Nie co? Tylko tak. Dowiedziałam się, że się koło niego kręcisz, ale to nie jest teraz ważne - przewróciła mocno wymalowanymi oczami, po czym zwróciła wzrok na mnie. - Masz się do niego nie zbliżać jasne?
   - A jeśli się tego nie posłucham? - zapytałam z czystej przekory. Co ją do cholery obchodziło z kim ja kręcę? Po za tym, niech nie myśli, że jeśli ma brata gospodarza, to będzie mogła mną pomiatać jak każdym. Na jej nieszczęście, ja nie jestem każdy.
   - Gorzko pożałujesz, że się urodziłaś i że przyszłaś do tej szkoły - rzekła iście słodko i machnęła mi przed oczami palcem z chyba pięciocentymetrowym tipsem. - Mam nadzieję, że się zrozumiałyśmy - rzuciła mi "uroczy" uśmiech na odchodne. Jeszcze przez moment spoglądałam na jej mocno wyprostowane plecy i platynowe, skręcone w loki włosy, które unosiły się delikatnie z każdym jej krokiem.
   Westchnęłam jedynie i znów ruszyłam do klasy. Oczywiście nie obyło się bez spóźnienia i gadaniny nauczyciela. Nie chciałam się wdawać w niepotrzebną dyskusję, ponieważ, jak to pan Reed twierdzi: "Nauczyciel ma zawsze racje. Jeśli nie ma racji patrz punkt pierwszy". Nigdy z resztą nie brał pod uwagę tego, co mówił uczeń, gdy tłumaczył się ze spóźnienia. Profesor zawsze miał swoją wersję i tylko jej się trzymał, ale zawsze w żartobliwy sposób. Był to jeden z niewielu nauczycieli, który nie potrzebował wykorzystywać swojego autorytetu by zjednać do siebie uczniów i zachować spokój w klasie. Grzecznie usiadłam w swojej ławce i zapisałam temat lekcji. Zajęcia minęły mi dość szybko i jak zawsze w dobrym, humorze. Kiedy zadzwonił dzwonek pan Reed zatrzymał nas na chwilkę i rozdał karty pracy. Właściwie, to był ogromny plik kartek z mnóstwem zadań. Jęknęłam cicho, chowając papiery do torby. Jeśli tak ma wyglądać nasze przygotowanie do przyszłorocznego egzaminu, to ja się poddaje. Tego jest za wiele!

    - Cholera jasna... - mruknęłam do siebie, prawie biegnąc z powrotem do szkoły. Kompletnie na śmierć zapomniałam, że obiecałam cioci po lekcjach zanieść jej laptopa do serwisu. Siedziałam na ławce przy ogrodzie, czekając na Nataniela, gdy dostałam SMS-a od ciotki, czy zrobiłam to, o co mnie prosiła. Zamiast pomyśleć i pójść powiedzieć blondynowi, że muszę coś na mieście załatwić i mogę być na dziedzińcu trochę później, zerwałam się z ławki, popędziłam do domu po sprzęt, a teraz biegłam na łeb, na szyję, żeby zdążyć na czas do szkoły.
   Wpadłam na plac zdyszana, czując jak grzywka nieprzyjemnie lepi mi się do czoła, mimo zimnego powietrza na dworze. Na dziedzińcu było kilkoro uczniów czekających na kolejne lekcje. Od razu dostrzegłam Nataniela, jak krążył przy srebrnoszarym mercedesie, nerwowo spoglądając na telefon. Wskrzesiłam w sobie resztki sił i podbiegłam do niego.
   - Już jestem - wysapałam, uśmiechając się przepraszająco.
   - Ohh... Już myślałem, że mi uciekłaś - zaśmiał się, jednakże przyglądał mi się uważnie.
   - Przepraszam, ale obiecałam cioci załatwić coś namieście, a nie pomyślałam, żeby cię uprzedzić, że się spóźnię - wytłumaczyłam, podczas gdy mój nierówny i przyspieszony oddech wrócił do normy. Bieganie w butach na korku, po mokrych ulicach nie należy do łatwych, a tym bardziej przyjemnych.
   - W porządku. To co, jedziemy?
   - Tak już, tylko... - mruknęłam, wyciągając rękawiczki, portfel i telefon z kieszeni płaszcza. Wciskałam portmonetkę między książki, gdy usłyszałam sarkastyczne cmoknięcie za plecami i ciche westchnienie Nataniela obok. Obróciłam się do tyłu i moje spojrzenie przecięło się ze spojrzeniem czekoladowo brązowych tęczówek.
   - Nie sądziłem, że taka szybka jesteś - czerwonowłosy stwierdził, unosząc prawy kącik ust, przyglądając mi się uważnie.
   - O co ci chodzi? - zapytałam zdezorientowana i lekko poddenerwowana. Czułam dziwny ścisk w klatce piersiowej i nerwowe bicie serca.
   - Ledwo wróciłaś i już rzucasz się do innego? No, no... - ponownie zacmokał, kręcąc głową.
   - Kompletnie cię nie rozumiem - podeszłam do niego, bojąc się, że powie głośno to, czego nie powinni słyszeć ludzie kręcący się po dziedzińcu.
   - Myślę, że jednak dobrze wiesz - uśmiechnął się ironicznie - Ale, z resztą, czym ja się przejmuje. Twoje życie. Sama wybrałaś.
   - Co? - zapytałam cicho, tłumiąc rosnącą złość i niezrozumienie.
   - Sama powiedziałaś, że się wyłamujesz, więc adieu, mała - zaśmiał się pod nosem i odwracając się odebrał telefon. Mimo, że oddaliłam się od niego, dokładnie słyszałam całą rozmowę. - No? Jasne, Deb. Za dziesięć minut na rynku. Okej. Pa.
   Zdusiłam w sobie ciekawość i chęć zapytania z kim rozmawiał i wsiadłam do auta Nataniela. Chłopak odpalił silnik, który cichutko zamruczał, jakby cieszył się na naszą wycieczkę i wyjechał na ulicę. Przez chwilę ustawiał stację w radiu, po czym zapytał:
   - O co chodziło? - zerknął w moją stronę.
   - Nic ważnego... - westchnęłam, kręcąc głową. Widziałam jednak, że to nie wystarczy by uspokoić blondyna, który już otwierał usta, by ponownie zapytać, więc dodałam - nie chcę o tym rozmawiać.
   - W porządku - odparł jedynie, uśmiechając się lekko. - Ale pamiętaj, że jeśli coś będzie nie tak, możesz w każdej chwili powiedzieć.
   Nie mówiąc nic, kiwnęłam na potwierdzenie, wsłuchując się w piosenkę, w której rozpoznałam jedną ze swoich ulubionych. Mimowolnie zaczęłam nucić pod nosem.
   - We scream! We shout! We are the fallen angels... To those who sing alone. No need to feel the sorrow... - przerwałam, zauważając, że Nataniel patrzy na mnie z zaciekawieniem, co chwile zerkając na jezdnię. Automatycznie poczułam, że się rumienię. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się przy kimś śpiewać. Nawet cicho. Odwróciłam wzrok na boczną szybę.
   - Masz bardzo ładny głos... - powiedział cicho, a po tonie jego głosu usłyszałam, że się uśmiecha. Spojrzałam na niego, unosząc brwi z niedowierzaniem. Jego złociste oczy błyskały się radosnymi iskierkami, a szczery uśmiech powodował uwydatnienie się uroczych dołeczków. - Naprawdę. Dlaczego nie zapisałaś się na zajęcia muzyczne? Albo chociaż teatralne?
   - Bo nie umiem śpiewać - odparłam, wzruszając ramionami. - Czasami zdarzy mi się nucić ulubioną piosenkę, tak jak teraz, ale żeby coś więcej, to nie.
   - Skoro tak twierdzisz... Ale wiedz, że nucisz znacznie lepiej niż większość dziewczyn w kółku muzycznym - powiedział ze śmiechem.
   Kilka minut później dotarliśmy na miejsce. Nataniel wjechał na zadziwiająco pełen parking, szukając wolnego miejsca. Nie zajęło nam to zbyt wiele czasu, ponieważ złapaliśmy okazję, gdy ktoś wyjeżdżał z parkingu. Chłopak zgasił silnik i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, już otwierał mi drzwi. Przy jego pomocy wyszłam z przyjemnie ciepłego wnętrza mercedesa i wraz z chłopakiem ruszyłam w stronę ogromnego budynku, którego ściany w całości były wykonane z okien. 
   W środku było ciepło, a w powietrzu czuć było delikatną wilgoć. Wraz z zamknięciem się szklanych, ale masywnych drzwi, miałam wrażenie jakbym całkowicie odcięła się od cywilizacji i miasta. Było tu błogo cicho i spokojnie, tylko gdzieś w głębi budynku dało się usłyszeć przytłumione pluskanie fontanny. Wszędzie unosił się zapach ziemi, wilgoci i przeróżnych roślin. Słodkawa woń pomarańczy mieszała się z delikatną nutą drzewa sandałowego, a gorzkawy cynamon łącząc się z lubiącą wilgoć orchideą, wprowadzał przyjemną egzotyczność. Wciągnęłam tutejsze powietrze głęboko w płuca i przymknąwszy powieki, nie mogłam się powstrzymać od uniesienia głowy, jakbym chciała, żeby promienie słońca ogrzały mi policzki. Kiedy, po chwili znów spojrzałam na Nataniela, ten uśmiechał się delikatnie, przyglądając się z zaciekawieniem każdej mojej reakcji. Odwróciłam wzrok zmieszana i ruszyliśmy powoli ścieżką, wyłożoną ciemnymi kamieniami chodnikowymi. Przez jakiś czas szliśmy w milczeniu, jednak ja, nie mogąca powstrzymać swojej ciekawości, zaczęłam zadawać pytania, rozglądając się dookoła.
   - Dlaczego akurat tu mnie zabrałeś? - zapytałam, ponownie opuszczając wzrok z jakiegoś wysokiego drzewa, by spojrzeć na chłopaka.
   - Bo lubię to miejsce. Bardzo często tu przychodzę. Jest takie inne... Unikalne, nienaruszone, choć stworzone przez człowieka. Pierwszy raz tu byłem z babcią. Zabrała mnie gdy miałem siedem lat - westchnął przeciągle. - Była wspaniałą kobietą.
   - Była ci bliska? - dopytałam się, choć wiedziałam, że tak. Widać to było, po jego spojrzeniu, które nagle stało się smutne i zamyślone, gdy o niej wspomniał.
   - Bardzo...
   - Mhm... - mruknęłam, myśląc nad tym jak wyrwać go z tego smutku. - Złap mnie - zaśmiałam się odbiegając od niego kawałek.
   - Co? - spojrzał się na mnie zdziwiony, nie rozumiejąc o co mi chodzi.
   - No, złap mnie - zawołałam i śmiejąc się, pobiegłam przed siebie.
   Sekundę później usłyszałam, jak podjął się mojego wyzwania i biegnie za mną.

wtorek, 4 sierpnia 2015

~ Rozdział 32 ~

Witajcie ;) 
W związku z tym, że jest już ponad 15 tys. wyświetleń bloga, co jest dla mnie wielkim wow, mam dla was taki mały zwrot akcji. Wasze komentarze do poprzedniego rozdziału dały mi troszkę do myślenia i postanowiłam, że może warto spróbować. Mam nadzieję, że was niczym nie zawiodę. 
Tak więc gorąco zachęcam do czytania i komentowania. 
Enjoy ♥

 ~~~~~~~~~~~~~ » . ♯ . « ~~~~~~~~~~~~~

   Reszta ferii minęła mi w zasadzie spokojnie. Większość czasu siedziałam w swoim pokoju, pochłonięta przez książki, ale mnóstwo czasu spędziłam też z Rozalią i Alexy'm szwendając się po sklepach, z Arminem zażarcie walcząc, by pokonać go w grze, czy z Natanielem odwiedzając pobliskie schronisko. Zapełniałam sobie czas jak najbardziej tylko mogłam, by nie dopuszczać do siebie myśli o Kastielu i spędzić ostatnie wolne dni w miarę spokojnie. Wszystko szło wręcz doskonale, gdyby nie pewne zdarzenie, które pod koniec tygodnia zaburzyło tę spokojną sielankę. Wracałam późnym wieczorem od Rozalii, gdy przed domem usłyszałam kłótnię. W pierwszej chwili pomyślałam, że to któreś z sąsiadów się sprzecza, jednak gdy weszłam do ciepłego mieszkania, przekonałam się, że krzyki dobiegają z ciocinej kuchni.
   - ...I jak ty sobie to teraz wyobrażasz, co? - zawołała wzburzona kobieta. - Wracasz sobie, ot tak, po osiemnastu latach i myślisz, że zabierzesz ją do Hiszpanii? Ledwo przyzwyczaiła się do tego miejsca, poza tym ona ma tu szkołę!
   - To nie tak... - odezwał się inny, nieznany mi, męski głos z lekkim egzotycznym akcentem. - Najpierw chcę zapytać ją, co o tym myśli, zabrać ją na jakiś czas by nauczyła się języka, zaaklimatyzowała...
   - To wprost genialne! Że ja na coś takiego nie wpadłam! I sądzisz, że od razu rzuci ci się w ramiona i zechce wyjechać?!
   Zdezorientowana, nie ściągając nawet butów, skierowałam się do pomieszczenia. Jeszcze nigdy nie widziałam cioci tak wzburzonej. Chodziła zdenerwowana w tę i z powrotem po kuchni, co chwilę rzucając wściekłe spojrzenia jakiemuś wysokiemu mężczyźnie, stojącemu przy oknie. Miał gęste czarne, prawie granatowe włosy i intensywnie zielone oczy. Mocno zarysowaną szczękę podkreślał kilkudniowy zarost, okalając karmazynowe, pełne usta. Idealnie gładka, śniada skóra, kontrastowała ze śnieżnobiałą koszulą i kremową marynarką. Oboje, gdy tylko mnie dostrzegli, rzucili sobie spojrzenie.
   - Ciociu, co się dzieje? - zapytałam niepewnie, spoglądając to na ciocię, to na mężczyznę.
   - Nic, tylko sobie rozmawiamy - odparła ironicznie blondynka, wzruszając ramionami.
   - Kto to? - patrząc ciotce w oczy, wskazałam na bruneta.
   - To jest właśnie... - zaczęła, ale zielonooki jej przerwał.
   - Jestem starym znajomym twojej cioci - powiedział spokojnie, przyglądając mi się uważnie. Ciocia niespodziewanie wybuchnęła śmiechem, po czym rzuciła mu rozbawione spojrzenie.
   - Jesteś żałosny... Nic się nie zmieniłeś przez te osiemnaście lat - prychnęła rozeźlona. - Nawet teraz, przy niej, nie potrafisz się przyznać.
   - Tatiana, ty nic nie rozumiesz! - odparował nagle, marszcząc brwi w napływie złości.
   - Oh, tak, jasne! Ja nigdy, nic nie rozumiem. Zawsze byłam tą głupią, młodszą siostrą, którą spychało się na dalszy plan!
   - Czy mógłby mi ktoś wytłumaczyć, co tu się dzieje? - zawołałam, przerywając im w połowie kolejnej sprzeczki.
   Ciocia spojrzała na mnie i nagle przez jej twarz przemknął ogromny żal. Westchnęła ciężko i podeszła do mnie, obejmując mnie ramieniem, posadziła na krzesło.
   - Nie chciałam, żebyś dowiadywała się tego w taki sposób, ale skoro on nie chce się przyznać... - sapnęła, podnosząc wściekły wzrok na szatyna. - Tak więc, kochanie, ten oto człowiek nie jest moim znajomym, ale moim bratem.
   Spojrzałam zdezorientowana na mężczyznę, który zdawał się być zażenowany całą tą sytuacją. Nagle oczami wyobraźni ujrzałam tego , tyle że znacznie młodszego, mężczyznę na czarno-białym zdjęciu - szeroko uśmiechnięty, opierający się nonszalancko o framugę drzwi ogrodowych, z lekko rozpiętą, luźną koszulą. Obraz ten rozmazał się nieco i ukazał nowy: ciemny las, tłumy ludzi ubranych na czarno, ksiądz Patson rozmawiający z tym samym zielonookim szatynem, który teraz stał sobie, jak gdyby nigdy nic, w kuchni cioci. Wtedy porażająca myśl przedarła się przez otumaniony umysł: przede mną stał mój własny ojciec.
   - Co pan tu robi? - zapytałam i przekręciłam delikatnie głowę na lewą stronę, spoglądając na niego zaciekawionym wzrokiem.
   - Właściwie, to przyjechałem cię poznać... - mruknął cicho, unikając mojego spojrzenia.
   - Dlaczego? Dlaczego akurat teraz? - nie mogłam się powstrzymać żalu i złości cisnącej mi się do głosu.
   - Ehh... Bo pomyślałem... - przerwał na chwilę, ale gdy zauważył nieznaczne kiwnięcie cioci "zachęcające" do dalszej wypowiedzi, kontynuował - ...pomyślałem, że powinnaś zamieszkać z rodzicem, a nie u ciotki.
   Spojrzałam na niego zdziwiona, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedział.
   - Gdy dowiedziałem się o śmierci Jowity, od razu wsiadłem w pierwszy samolot do Kalifornii. Zauważyłem cię na cmentarzu, gdy chowali trumnę. Jesteś tak niewiarygodnie podobna do matki... - uśmiechnął się czule w moją stronę, a jego oczy na chwilę rozmarzyły się. - Chciałem od razu do ciebie podejść, porozmawiać, zapytać się, czy nie chciałabyś ze mną zamieszkać, ale nie chciałem dodawać ci kolejnego szoku. Widziałem jak płakałaś przy grobie... Od tamtej pory, gdy wróciłem do Don Benito, zastanawiałem się co teraz z tobą będzie. Chciałem cię zabrać do siebie, ale nie wiedziałem co na to moja małżonka... - ma żonę... - szepnął cichy głosik gdzieś w głowie - pewnie ma też dzieci... Czyli mam rodzeństwo... - Jednak, gdy jej o tym wszystkim powiedziałem, od razu stwierdziła, że mam po ciebie jechać. Więc jestem... - dodał, uśmiechając się delikatnie.
   - Trzeba było podejść do mnie na pogrzebie - wyszeptałam bardziej do siebie niż do niego. - Wtedy może bym z panem pojechała. A teraz? Jak pan sobie to wyobraża? Że wyjadę do zupełnie obcego miasta, w zupełnie obcym kraju, z zupełnie obcym mężczyzną? - rzekłam zasadniczo spokojnie, ale w ton mojego głosu wkradła się złość. Nie potrafiłam do niego powiedzieć "tato". Swojego ojca znałam ze zdjęcia, a ten człowiek był mi zupełnie obcy.
   - Wiem, że powinienem od razu to zrobić, ale tak strasznie bałem się twojej reakcji... Nie chciałem byś znów cierpiała...
   - Trzeba było myśleć o tym osiemnaście lat temu, jak zostawiałeś Jowitę z małym dzieckiem na utrzymaniu - ciotka prychnęła drwiąco, rzucając mu wściekłe spojrzenie. - Troskliwy tatuś się znalazł. Ciężko było ci odpowiedzieć na, chociaż, jeden pieprzony list? Trudno było powiedzieć, że masz pietra prze byciem ojcem?
   - Tatiana, daj mi już spokój. Tłumaczyłem ci to już... 
   - Dość - powiedziałam twardo, przerywając im. Wstałam gwałtownie z krzesła. - Dzisiaj wystarczająco dużo słów padło. Myślę, że wszyscy powinniśmy przespać się z tym wszystkim i jutro porozmawiać na spokojnie. A teraz, jeśli pozwolicie, udam się do pokoju.
   Nie czekając na odpowiedź od któregoś z nich, wyszłam na korytarz i ściągnęłam kozaczki na korku w przedpokoju. Kilka minut później leżałam na łóżku, rozmyślając nad tym wszystkim, co usłyszałam na dole. Z jednej strony cieszyłam się, że miałam jakąś rodzinę prócz cioci, że mam ojca, ale z drugiej strony tego ojca w ogóle nie znałam. Miałam ojca, który przez osiemnaście lat się mną nie interesował, który nigdy nie wstawał  środku nocy, gdy budziłam się z krzykiem ze strasznego snu, który nie pocieszał mnie podczas pierwszych zawodów miłosnych... Miałam ojca, który nic o mnie nie wiedział i chciał mnie zabrać do siebie. Dopiero teraz... Pół roku po śmierci mamy. Zacisnęłam szczękę tłumiąc w sobie złość i wstałam z łóżka po laptopa. Ułożyłam się wygodnie na poduszkach i weszłam na fejsa. Kilka zaproszeń i wiadomości oraz mnóstwo powiadomień do zdjęcia z Rozalią, które zrobiłyśmy sobie dzień po imprezie.
Kilkadziesiąt kliknięć "lubię to" i mnóstwo komentarzy. Uśmiechnęłam się lekko do siebie, przeglądając je pobieżnie. Głownie była to żartobliwa sprzeczka pomiędzy Rozalią i Alexy'm, który robił nam zdjęcie. Już miałam się wylogować, gdy usłyszałam charakterystyczne kliknięcie i w prawym dolnym rogu pokazało się małe okienko, podpisane Rozalia Gray.
"Co u Ciebie słychać? Normalnie dotarłaś do domu?"
Dotrzeć dotarłam, ale za ciekawie nie jest...
Coś się stało? Miałaś kłopoty z tym, że tak późno wróciłaś?
Nie... Ciocia nie bardzo na to zwróciła uwagę. 
Więc o co chodzi? Bo chyba raczej tak bez powodu, nie może być źle?
   Westchnęłam głęboko, trzymając opuszki palców kilka milimetrów od klawiatury. Wiadomość o tym, że poznało się własnego ojca, nie jest odpowiednia do przekazywania przez komunikator. Przymknęłam lekko oczy i pozwoliłam swobodnie poruszać się palcom.

"Właśnie po raz pierwszy rozmawiałam ze swoim ojcem. Chce mnie zabrać do Hiszpanii.
Cooo...? Ale jak?
No, normalnie. Weszłam do domu, gdy ciotka się z nim nieźle kłóciła. Kiedy zapytałam o co chodzi, powiedziała, że to jest mój ojciec, który chce mnie zabrać do siebie, bo uznał, że powinnam mieszkać z rodzicem, a nie z ciotką.
Ale dopiero teraz? Przecież twoja mama umarła jakieś pół roku temu... Czemu dopiero teraz się o to martwi?
Nie powiedział mi o tym wszystkim podczas pogrzebu, bo jak to określił "nie chciał dokładać mi cierpienia".
I co teraz? Co zrobisz?
Ehh... Nie wiem. Na razie jest za wcześnie na podejmowanie decyzji, poza tym dopiero co go poznałam. Dobra, ja lecę, bo trzeba się jeszcze naszykować. W końcu jutro do szkoły.
W porządku. Mam nadzieje, że wszystko będzie dobrze. Do zobaczenia rano."
   Pożegnałam się z białowłosą i wyłączyłam laptopa, odkładając go z powrotem na biurko. Zabrawszy piżamę oraz ręcznik, udałam się do łazienki. Wzięłam długą relaksacyjną kąpiel z grejpfrutowym olejkiem zapachowym. Gdy wyszłam z wody jakąś godzinę później, dokładnie wytarłam ciało, które następnie nakremowałam czekoladowym masłem do ciała. Przebrałam się w swoją ulubioną przewiewną, brzoskwiniową koszulkę nocną, przesuszyłam i rozczesałam włosy. Od razu po wyjściu z łazienki, zakopałam się pod cieplutką kołdrę. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

   - Liwia, ty śpiochu! Wstawaj, bo spóźnimy się na pierwszą lekcję! - ze snu wyrwało mnie roześmiane wołanie.
   Nie do końca przytomna podniosłam się z poduszki i rozejrzałam po pomieszczeniu. Na łóżku, obok mnie, siedziała Rozalia roześmiana od ucha, do ucha. To jej głos mnie obudził.
   - Ale co ty, tu robisz? - zapytałam, drapiąc się po rozczochranej głowie. Mój umysł był jeszcze porządnie zaspany i bardzo wolno kojarzył fakty.
   - Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale chyba masz wyłączony telefon, więc przyszłam osobiście sprawdzić, czy już wstałaś - podniosła się i zaczęła przeglądać moją szafę.
   - Która właściwie jest godzina? - ziewnęłam potężnie, gdy wygramoliłam się z posłania.
   - Jest siódma i jak się nie pospieszysz, to naprawdę się spóźnimy! - zaśmiała się, na widok mojej miny i podała mi jakieś ciuchy.
   - Ty chyba nie sądzisz, że pójdę do szkoły w sukience? - spojrzałam na nią z niedowierzaniem, po czym sama zaczęłam szukać odpowiednich ubrań.
   - Och, no przestań... Nie ubierzesz jej, bo co? Bo jest zima?
   - Tak, bo jest zima i w zimę nie chodzi się w sukienkach - powiedziałam spokojnie, jakbym tłumaczyła to małemu dziecku.
   - Phie.. Ja chodzę w sukienkach, bez względu na porę roku - wzruszyła ramionami, jednak nie namawiała mnie więcej na ubranie tego, co mi wybrała.
   - I na tym polega różnica: ty, to ty, a ja, to ja - zaśmiałam się cicho i wyciągnęłam z szafy jasne, obcisłe dżinsy z przetarciami, czarną luźną bokserkę z napisem, a na wierzch zarzuciłam ciemnoszary sweterek ze skórzanymi wstawkami. Gdy byłam już ubrana, zabrałam się za makijaż. Dzisiaj postanowiłam na delikatne smoky eyes - na górną powiekę nałożyłam trochę czarnego cienia, mocno wytuszowałam rzęsy i dolną, wodną linię oka podkreśliłam ciemnogranatową kredką.
   - No, nie pindruj się już tak i chodź! Nie zamierzam się spóźnić na biologię. Znów będzie się darła... - białowłosa sapnęła ze złością, kiedy schodziłyśmy na parter. Wciągnęłam na nogi czarne, ćwiekowane botki na korku i wychodząc na ulicę ubrałam płaszcz. Mroźne powietrze od razu zaatakowało moje policzki, szczypiąc zimnem. Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam z Rozalią wzdłuż ulicy, mijając śpieszących się ludzi.