Będziemy się wikłali w nieporozumieniach, aż cała nasza gorączka i
podniecenie ulotni się w niepotrzebnym wysiłku, w straconej na próżno
gonitwie.
~ Bruno Schulz
Od rozmowy z Rozalią na weselu przez długi czas zbierałam się w sobie, żeby poruszyć z Kentinem sprawę mojego awansu i wyjazdu. Cały czas czułam, że to nie będzie łatwa rozmowa i gryzłam się z tym, by rozpocząć temat. Wiedziałam, że przez moje przeciąganie mogę pogorszyć tylko sprawę, ale nie wiedziałam jak i kiedy cokolwiek o tym wspomnieć.
W między czasie w szpitalu zdjęto mi gips z ręki i mogłam się już w miarę normalnie poruszać za pomocą kul. Kentin był cały czas przy mnie i pomagał mi w nawet najprostszych czynnościach, co wcale nie ułatwiało mi zagadania o awansie. Jakoś sobie nie wyobrażałam, żeby, na przykład przy wieszaniu prania, rzucić: „Wiesz, skarbie, właśnie dostałam awans i muszę wyjechać na kilka miesięcy. Co ty na co?”. Przez cały czas czułam się, jakby oderwana od rzeczywistości, pogrążona we własnych rozmyślaniach.
Któregoś wieczora, gdy siedzieliśmy w salonie i oglądaliśmy jakiś film, a ja znów zamyśliłam się, szatyn nie wytrzymał i zapytał co się ze mną dzieje.
- Nic takiego, skarbie... - mruknęłam w odpowiedz, powstrzymując głębokie westchnięcie. Nie chciałam go niepotrzebnie martwić, a wciąż nie wiedziałam, jak powiedzieć mu o wyjeździe.
- Jesteś pewna? - przyglądał mi się uważnie, dotykając delikatnie mojego, okrytego kocem ramienia. - Od wesela twojej ciotki wyglądasz, jakbyś była zupełnie gdzieś indziej myślami. Co cię tak martwi?
Tym razem nie udało mi się powstrzymać westchnięcia. Nie mogłam dłużej tego chować dla siebie i trzymać Kentina w niewiedzy.
- Kilka dni przed wypadkiem mój szef zaprosił mnie do swojego biura. Mówił, że jestem jedną z najlepszych pracownic w jego wydawnictwie, i że w związku z tym chce mnie awansować... - powiedziałam cicho, wpatrując się w przestrzeń za telewizorem. Otuliłam się szczelniej kocem, czując jak chłodne zdenerwowanie zaczyna powoli mnie ogarniać.
- I to awansem się tak martwisz? - Spojrzenie Kentina ani na chwilę nie zeszło z mojej twarzy.
- Nie do końca samym awansem... - zagryzłam niepewnie wargę, starając sobie jakoś ułożyć w głowie wiadomość, którą miałam mu przekazać. Na nic się to zdało, ponieważ za każdym razem brzmiało to tak samo źle. - Bo widzisz... - przerwałam na chwilę, robiąc głęboki wdech i wydech na uspokojenie. - Razem z awansem zaproponowano mi udział w projekcie do przyszłej kampanii wydawnictwa... - zaczęłam, wciąż nie odrywając wzroku od punktu między oknem a ścianą. - A przy projekcje współpracuje z nami jeszcze wydawnictwo z Santa Cruz, gdzie wszystko ma się odbyć - wzięłam kolejny głęboki wdech, czując jak szatyn nieco sztywnieje od usłyszanych informacji. - W związku z tym wszyscy zaangażowani w całą kampanię muszą wyjechać do Santa Cruz, by być na bieżąco ze zmianami...
- Ty chyba nie mówisz poważnie?
- Co? - Pierwszy raz od początku rozmowy spojrzałam na niego. Miał zacięty wyraz twarzy, a prawa dłoń, leżąca na kolanie, bezwiednie zaciskała się w pięść.
- Nie pojedziesz - zwrócił ku mnie wzrok. Wzdrygnęłam się na widok jego lodowatych oczu. - Nie zgadzam się na to.
- Co? - powtórzyłam, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli. - Ale dlaczego?
- Jak ty sobie to wyobrażasz? Że wyjedziesz dwieście czterdzieści kilometrów i tam będziesz pracować, a ja tutaj będę siedział i zajmował się twoim domem, tak? - Kentin zerwał się z kanapy i zaczął krążyć po pokoju. - A może tak na prawdę nie dostałaś awansu, co?
- O co ci chodzi? - zapytałam przerażona, nie rozumiejąc ostatniego pytania chłopaka.
- Może ten cały twój „awans” to tylko taka przykrywka? - rzucił mi wściekłe spojrzenie. - Może tak na prawdę chcesz wyjechać z tym dupkiem?
- Jakim dupkiem? Kentin, ja w ogóle nie rozumiem o co...
- Jasne. Ty nie rozumiesz. Myślisz, że nie widzę jak na niego patrzysz? Po tym wszystkim co ci zrobił? To przez niego wpadłaś w depresję! To on cię zostawił! To przez tego czerwonego chuja miałaś wypadek! A ty co? Pozwalasz by do ciebie przychodził, żeby dawał ci kwiaty. Gapisz się na niego maślanymi oczkami! Myślisz, że tego nie widzę? Że nie wiem, że go dalej kochasz?!
- Nie wierzę w to, że to powiedziałeś... - powiedziałam cicho, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Przecież doskonale wiesz, że to CIEBIE kocham i nigdy bym cię nie zdradziła! Jak mogłeś w ogóle pomyśleć coś innego! I to jeszcze coś tak niedorzecznego!
W pół świadomie otarłam mokry od łez policzek. Nawet nie wiem, w którym momencie zaczęłam płakać.
- Nienawidzę go... Nie mogę znieść myśli, że on tu znowu jest i cię nachodzi. Nie mogę, rozumiesz? - sapnął ze złości, szarpiąc potargane włosy. - Kocham cię i nie mogę patrzeć na to, że przez niego wszystko miedzy nami się sypie! I jeszcze teraz wyskakujesz mi z tekstem, że wyjeżdżasz dwieście pięćdziesiąt kilometrów stąd! Nosz kurwa mać!
- Kentin... - szepnęłam, wyciągając w jego stronę rękę.
- Nie. Nic nie mów. Muszę to sobie wszystko przemyśleć.
Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, chłopak wyszedł i ostatnie co usłyszałam to głośny trzask zamykanych drzwi. Opuściłam rękę z cichym plaśnięciem na kanapę. Wpatrywałam się tępo w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Kentin. W głowie cały czas rozbrzmiewały mi jego słowa. Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział. Jak on mógł mnie posądzać o zdradę? Czyżby aż tak bardzo mi nie ufał...?
Następnego dnia obudziło mnie natarczywe dzwonienie do drzwi. Z cichym sapnięcie, podniosłam się na łóżku, przecierając zaspane i zapuchnięte od płaczu oczy. Od wyjścia Kentina z mieszkania, nie mogłam pozbierać myśli. Po głowie cały czas krążyły mi jego wywrzeszczane w złości słowa. Bolało mnie to, że chłopak mi nie ufał.
Z zamyślenia wyrwało mnie kolejne, nieustępliwe pukanie. Westchnęłam cicho i przeczesując potargane włosy, udałam się do przedpokoju, gdzie zaglądając przez judasza, ujrzałam zdenerwowaną Rozalię. Przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam na całą szerokość drzwi.
- No, w końcu! Ile można dzwonić! - Białowłosa wpadła do mojego mieszkania, jak burza, nie zawracając sobie głowy czymś takim jak przywianie. - Coś ty wczoraj robiłaś, że nie mogłaś odebrać telefonu, co?
- Roza... Proszę cię, nie krzycz... - jęknęłam cicho, czując jak wczorajszy ból głowy ponownie mnie nawiedza. - Nie odebrałam telefonu, bo nie chciałam z nikim rozmawiać...
- Jak to? - Rozalia w końcu odwróciła się w moją stronę. Widząc jej zmartwiony wzrok, znów poczułam napływające do oczu łzy. Szybko odwróciłam spojrzenie, starając się odpędzić słone krople. - Rozmawiałaś z Kentinem.
To nie było pytanie, ale kiwnęłam na potwierdzenie głową. Dziewczyna złapała mnie za nadgarstek i wprowadziła do kuchni, po czym posadziła mnie na jednym z krzeseł.
- Mów.
Opowiedziałam przyjaciółce cały wczorajszy wieczór, przerywając co chwilę, żeby nie rozpłakać się na dobre. Mimo, iż wiedziałam, że szatyn powiedział to wszystko w przypływie złości i tak bolały mnie jego słowa. To było jak cios poniżej pasa.
- Co za idiota... - skomentowała, zaraz po tym jak skończyłam jej opowiadać. - Jak mógł powiedzieć coś takiego?! Strzelić w pysk za taką głupotę to mało!
- Roza... Uspokój się. W twoim stanie nie powinnaś się denerwować - powiedziałam, łapiąc ją za dłoń i z powrotem sadzając ją na krześle.
- Poczekaj tu - odpowiedziała jedynie, wychodząc z kuchni, zabrawszy wcześniej telefon. Chwilę później usłyszałam jej, nieco stłumiony głos, dochodzący z salonu. - Coś ty sobie myślał... Ona ci to powiedziała, bo nie chciała cię martwić, a ty... Ja wiem, że nie myślałeś... Masz tu... Gówno mnie to obchodzi, masz tu być za pięć minut!
- Roz... Wiesz, że to było niepotrzebne? - zerknęłam na nią, kiedy ponownie pojawiła się w pomieszczeniu.
- Jak nie było potrzebne? Chłopak musi wiedzieć, że źle zrobił. Rozumiem, że poniosło go trochę, ale bez przesady, żeby takie rzeczy ci zarzucać! - fuknęła wzburzona, odrzucając długie włosy za ramię. - Ych... Tylko mi ciśnienie podniósł, a miałam takie dobre wieści dla ciebie...
- O czym ty mówisz? - Stojąc przy kuchennym blacie, odwróciłam się w jej stronę, marszcząc lekko brwi.
- Razem z Al'em stwierdziliśmy, że powinnaś uczcić swój awans. Taka rzecz nie zdarza się codziennie. Postanowiliśmy urządzić ci małe przyjęcie z tej okazji. Co ty na to? - uśmiechnęła się do mnie promiennie, kradnąc mi z talerza kanapkę z twarożkiem i szczypiorkiem.
- Dobrze wiesz, że nie znoszę imprez.
- Oczywiście, że nie - zerknęła na mnie nieco sceptycznie.
- Poza tym, nie mam co się sprzeciwiać waszemu zdaniu, bo i tak, i tak zrobicie swoje - wzruszyłam ramionami, śmiejąc się cicho pod nosem.
- Ależ o czym ty do mnie mówisz? Ja miałabym nie uszanować twojego zdania? - Spojrzała się na nią, unosząc jedną brew. - Och, no dobra. I tak zrobilibyśmy ci tą imprezę, ale sama musisz przyznać, że awans trzeba uczcić.
- Tak, tak. Oczywiście - zgodziłam się, cały czas uśmiechając się szeroko do dziewczyny. Ta, widząc moje rozbawienie, szturchnęła mnie lekko w ramię.
- Ale ty jesteś... Jak zawsze wszystko na „nie” - przewróciła oczami, skubiąc kromkę chleba.
- Ależ ja nic takiego nie powiedziałam! - zaczęłam się bronić, unosząc dłonie w górę.
- Twoja mina mówi za ciebie.
- No, już dobrze. Więc kiedy chcecie zrobić mi te przyjęcie z okazji mojego awansu? - skończywszy śniadanie, udałam się z przyjaciółką do sypialni, gdzie w szafie z ubraniami szukałam czegoś, w co mogłabym się ubrać.
- Tak myślałam, żeby dzisiaj - powiedziała, jakby od niechcenia, odrzucając kolejną bluzkę, którą wybrałam. - Weź tą białą sukienkę z koronką na dekolcie.
- Dlaczego akurat dzisiaj? - zapytałam, zabierając ręcznik z krzesła przy biurku.
- Bo jest sobota, wszyscy są wolni... Tak jakoś najbardziej mi to pasuje.
Po dwudziestu minutach przebywania w łazience, wyszłam z niej odświeżona i ubrana. Rozalia siedziała na moim łóżku, trzymając w jednej ręce lokówkę i suszarkę, a drugą ręką klepiąc miejsce obok siebie. Usiadłam przed dziewczyną, pozwalając jej na ułożenie mi włosów. Niedługo później usłyszałyśmy dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, a zaraz po tym, w wejściu do sypialni, stanął Kentin z ogromnym bukietem w rękach.
- Przepraszam, że tak późno, ale nigdzie nie mogłem znaleźć otwartej kwiaciarni... - podszedł do mnie niepewnym krokiem, spoglądając na mnie skruszonym wzrokiem. - Przepraszam Liv... Nie wiem, co mnie wtedy napadło - przyklęknął obok łóżka, kładąc na nie kwiaty. - Nie chciałem cię zranić... Przepraszam... Ja...
- Już dobrze, no! Wybaczy ci przecież, bo cię kocha - wtrąciła mu się w zdanie Rozalia, przeczesując moje lekko pofalowane włosy palcami. - Dajcie sobie buzi, ja poczekam na was w korytarzu. Tylko nie za długo, bo jeszcze muszę porwać Liv na zakupy!
Zastrzegła, unosząc ostrzegawczo palec, po czym opuściła sypialnię, cicho śmiejąc się pod nosem. Spojrzałam się na szatyna, który cały czas klęczał przy łóżku z miną zbitego psa. Zsunęłam się na brzeg posłania, sięgnęłam dłońmi ku twarzy chłopaka, po czym stanowczym ruchem przyciągnęłam go do siebie i mocno pocałowałam w usta. Szatyn westchnął cicho z przyjemności, pogłębiając pocałunek. Przesunęłam dłońmi po jego policzkach ku szyi, wplątując palce w jego włosy.
- Kocham cię nad życie... - szepnął, gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie. - Przepraszam za tamto. To już się więcej nie powtórzy...
Nic nie mówiąc, wtuliłam się w jego szyję, wdychając jego zapach. Trwaliśmy tak kilka chwil, dopóki nie usłyszeliśmy cichego chrząknięcia w drzwiach.
- Już gołąbeczki pogodzone? - zapytała Rozalia, unosząc lekko brew. - Możemy w końcu iść na te zakupy?
KONKURS