Menu

środa, 25 lipca 2018

~ Rozdział 96 ~

 Witajcie kochani!
Co? Nie spodziewaliście się mnie tak szybko, co? 
Sama jestem w szoku, że wzięło mnie na napisanie rozdziału tutaj, to jeszcze udało mi się go skończyć w dwa dni. Dosłownie DWA DNI. Chyba przerwa i wyżycie się na drugim blogu, w innych opowiadaniach bardzo mi pomogło. W końcu mogę skupić na czymś konkretnym myśli. 
Wierzę, że nie przejdzie mi to szybko, bo nie chciałabym Was znów zostawiać na kolejny długi okres. 
Chciałabym Wam ogromnie podziękować, bo kilka dni temu wybiło mi sto tysięcy wyświetleń. \*O*/ Dajecie wiarę? STO TYSIĘCY! Jestem naprawdę szczęśliwa, że cały czas przy mnie trwacie, wspieracie mnie, czekacie cierpliwe na kolejne części. To naprawdę niesamowicie motywuje do pisania kolejnych rozdziałów. Jak pomyślę o tym wspaniałym okresie, o tych trzech latach razem tutaj, w tym miejscu to aż usta same się uśmiechają, a w serduszku robi się ciepło. 
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną jeszcze przez kolejne tyle lat i kolejne tyle wyświetleń. Każdy Wasz komentarz, nawet ten najkrótszy wiele dla mnie znaczy.
Dziękuję Wam za wszystko i zapraszam do kolejnego rozdziału.
ENJOY ♥

~~~~~~~~~~~~~ » . ∞ . « ~~~~~~~~~~~~~


   Gdy zbliżała się godzina osiemnasta razem z Kastielem zaczęliśmy układać naczynia i sztućce na zaścielonym śnieżnobiałym obrusem stole. Niedługo później rozległ się głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Zerknęłam na bruneta proszącym wzrokiem, żeby otworzył gościom. Ten westchnął, jakbym prosiła go o coś znacznie cięższego niż otwarcie drzwi, ale bez zbędnego komentarza udał się na korytarz.
   Pierwsza przybyła oczywiście Rozalia wraz z Leo, który niósł paczkę z cynamonowymi ciasteczkami. Skończywszy nakrywać do stołu, wyszłam przywitać się z przybyłymi. Ledwo zaprowadziłam parę do salonu, gdzie miała być kolacja, do mieszkania przyszła reszta zaproszonych przyjaciół, a w moim niewielkim lokum zrobiło się naprawdę tłoczno. Wszędzie było słychać głośne rozmowy i śmiechy. Przechodząc między Alexy'm, Natanielem a Mattem, powoli zanosiłam przygotowane wcześniej potrawy. Lysander służąc mi pomocą układał wszystko na stołach, tak by całość się pomieściła. Kastiel przy współpracy z Leo otworzyli butelkę czerwonego wina i nalał wszystkim prócz Rozalia, która dostała swoje bezalkoholowe.
   Kiedy każdy usiadł na swoim miejscu, ja podniosłam się że swojego i uniosłam kieliszek, czekając aż zrobi się cicho.
   - Zanim zaczniemy tę pyszną kolację, chciałabym wam wszystkim podziękować - zaczęłam, przyglądając się wszystkim znajomym. Wzrok zatrzymałam na Kentinie i Amber, którzy usiedli w najodleglejszym miejscu, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Uśmiechnęłam się do blondynki, po czym kontynuowałam. - Chciałabym wam podziękować za pomoc w przygotowaniu tego wszystkiego, ale również za to, że wszyscy przyszliście chcąc świętować razem ze mną i Kastielem ten cudowny wieczór. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak wiele dla mnie każdy z was znaczy - przerwałam na chwilę, czując jak zaczyna mi się łamać głos ze wzruszenia. Czułam się, jakbym znów zyskała wspaniałą rodzinę. - Chciałabym również życzyć wam wszystkiego dobrego w ten świąteczny okres, by już żadne zmartwienia i troski was nie nękały.
   Uniosłam ponownie kieliszek w otwarcie, a bliscy zawtórowali mi tym samym. Usiadłam i zaczęliśmy kolację, podczas której nie obyło się bez śmiechów, żartów i docinek. Każdy próbował nowych potraw, smakując każdej po trochę i chwaląc osoby, które je przygotowały. Co chwilę ktoś się o coś dopytywał, opowiadał o różnych anegdotach.
   Kiedy wszyscy się najedli, rozkładając wygodniej na krzesłach, a druga butelka wina zniknęła ze stołu pusta, nadszedł czas by rozpakować prezenty. Oczywiście zajął się tym Alexy robiąc z całej tej sytuacji teatralne przedstawienie. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie, opierając głowę o ramię Kastiela, który leniwie przyglądał się poczynaniami niebieskowłosego.
   - A co my tu mamy...? - zapytał retoryczne wyciągając pierwszą paczkę spod drzewka. Od razu rozpoznałam w niej tą, którą pakowałam sama dla Lysandra. - Pan Lysander Watson we własnej osobie - ukłonił się nisko przed białowłosym, co ten skwitował to jedynie lekkim uśmiechem.
   Ostrożnie rozplątał wstążkę i delikatnie rozerwał kolorowy papier. W środku był obity skórą, gruby notatnik z ozdobnym piórem. Chłopak uśmiechnął się z zadowoleniem, głaszcząc miękką okładkę.
   - Następny w kolejce jest... - zawahał się, wyciągając jedno z większych pudeł. Poczułam, jak Kastiel porusza się lekko, a kiedy spojrzałam na niego, uśmiechał się z zadowoleniem. A więc to była jego paczka. - A nie, przepraszam. Nie następny, ale następna. Liwia, to dla ciebie.
   Zdziwiona spojrzałam na bruneta, ale ten uśmiechał się jedynie. Podekscytowana podeszłam do prezentu i drżącymi dłońmi rozerwałam papier. W środku było proste pudło z brązowego kartonu. Dokładają na bok kolorowe świstki, podniosłam wieko. Widząc futerał na gitarę, zamarłam z otwartymi ustami. Jeszcze bardziej drżącymi z nerwów rękoma otworzyłam etui. Wewnątrz na czerwonym aksamicie leżała lśniąca, śnieżnobiała gitara elektryczna. Jedynie gryf był wykonany z ciemnego drewna ze srebrnymi okuciami. Spojrzałam oniemiała na Kastiela, który wzruszył ramionami, uśmiechając się lewym kącikiem ust, wyraźnie zadowolony z siebie.
   - Wspominałaś kiedyś, że chciałabyś się nauczyć grać na gitarze, więc pomyślałem, że przyda ci się twoja własna.
   - Jesteś cudowny... - wyszeptałam wzruszona, powstrzymując łzy cisnące mi się do oczu.
   Przez kolejne pół godziny Alexy rozdawał wszystkim prezenty, cały czas zachowując tą pompatyczność. Rozalia otrzymała cały zestaw krawiecki z biżuteryjnymi ozdobami, prześliczną sukienkę, która idealnie pasowała do dużego, ciążowego brzuszka, ulubione perfumy od Diora oraz mnóstwo ubranek dla bliźniaczek. Alexy na widok skórzanego pejcza i puchatych kajdanek wybuchnął śmiechem, natomiast Nataniel spłonął rumieńcem, gdy niebieskowłosy dla żartów klepnął go w ramię. Gwen podekscytowana nowymi książkami nie zwracała uwagi na to, co dzieje się dookoła, zaczytana w pierwszym tomie. Armin przeglądał zbiór nowych gier komputerowych i dyskutował zażarcie z Mattem na ich temat.
   Gdy został ostatni, największy prezent wszyscy umilkli, przyglądając się Kastielowi, który zafascynowany otwierał paczkę. Nie mogłam się powstrzymać od szerokiego uśmiechu, kiedy na twarzy bruneta pojawiło się niedowierzanie. Z uwagą oglądał oryginalny wzmacniacz pod jego gitarę. Wzmacniacz, który był mu w tym momencie najbardziej potrzebny.
   - Nie wierzę... - wymruczał cicho, cały czas przyglądając się głośnikowi, nie mogąc uwierzyć, że ten stoi tuż przed nim. - Po prostu nie wierzę... Tyle kasy...
   - Co tam burczysz? - zapytała Millie, przysuwając się bliżej niego, żeby dosłyszeć. - Jak się coś nie podoba, to zawsze możemy zwrócić. Paragon jeszcze jest...
   - Chyba śnisz - Kastiel spojrzał na nią groźnym wzrokiem, obejmując wzmacniacz. Zaśmiałam się widząc tą scenkę. Zupełnie jak dzieci.
   - Co powiecie na mały spacer? - Gwen spojrzała się na wszystkich znad książki. - Przyda nam się trochę świeżego powietrza, może też spotkamy jakichś kolędników... Co wy na to?
   - Jestem jak najbardziej za - odezwał się Alexy, podnosząc się z podłogi, na której siedział podczas rozdawania prezentów.
   Cała reszta pokiwała głową i po kolei szliśmy na korytarz, żeby ubrać kurki i buty, a patrząc na ilość zebranych osób to trochę czasu to zajęło. Gdy już znaleźliśmy się przed domem, złapałam Kastiela pod ramię i ruszyliśmy za przyjaciółmi wzdłuż ośnieżonej drogi. Alexy ganiał między nami wszystkimi i zagadywał na różne tematy. Kiedy dotarliśmy do parku Kastiel dla żartu wrzucił go w zaspę, zaczęła się prawdziwa wojna. Oburzony Al zrobił ogromną śnieżkę i rzucił w bruneta, który automatycznie uchylił się. Niestety ja w tamtym momencie zagadałam się z Millie i nie zauważyłam lecącego w moją stronę śniegu. Dostałam centralnie w głowę, a rozpryśnięta kula poleciała na wszystkie strony, przez co brunetka również oberwała. Zaśmiałam się w głos, gdy przyjrzałam się dziewczynie. Roztopiony śnieg spływał jej po twarzy i z włosów, niszcząc misternie ułożoną fryzurę. Warknęła coś pod nosem i sama zaczęła rzucać śniegiem w resztę. Nawet Kentin, który tego wieczoru nie odzywał się zbyt często, wziął udział w bitwie śnieżnej. Rozalia i Amber schowały się za Leo, żeby samemu nie dostać i cicho podśmiewywały się z nas wszystkich. Mając serdecznie dość mokrej i zdecydowanie za zimnej zabawy, podeszłam do białowłosej przyjaciółki i biorąc z niej przykład, schowałam się za plecami jej męża.
   Po jakichś dziesięciu minutach reszcie także zrobiło się zimno i przerwali zabawę, pocierając i chuchając na zmarznięte dłonie. Podeszłam do Kastiela i śmiejąc się cicho na widok jego zaczerwienionych od zimna policzków i nosa, zaczęłam ściągać mu z włosów resztki śniegu. Chłopak objął mnie w pasie, pochylając się nade mną, potarł zimnym nosem o mój, a następnie złożył na moich ustach lekki pocałunek.
   Gdy zaczęło robić się naprawdę mroźnie i zaczął wiać wiatr, wróciliśmy wszyscy do mojego mieszkania. Ja od razu udałam się do kuchni, w dużym garnku zagotowałam mleko i zrobiłam gorące kakao. Nalałam każdemu do dużego kubka i zaniosłam do salonu. Wszyscy rozsiedli się wygodnie gdzie tylko się dało, a Matt zabierając pilota, włączył telewizję.
   - O! Kevin leci! - rzucił z radością, na co ja westchnęłam cicho, przewracając oczami.
   - Każdy oglądał to chyba z milion razy. Poszukaj czegoś innego - zaproponowałam, przynosząc jeszcze cynamonowe i orzechowe ciasteczka do podgryzania podczas filmu.
   - No i co z tego? - prychnął, wzruszając ramionami. - I tak się ogląda, nawet jeśli się to zna. Bez Kevina nie ma świąt!
   Uniosłam ręce do góry w wyrazie poddania się, zabrawszy poduszkę z kanapy usiadłam wygodnie na podłodze i zaczęłam oglądać film.
   Tuż przed jego końcem skończyły się wszystkie ciasteczka, a kakao zostało wypite. Rozalia spała oparta o ramię męża, a Gwen starała się uważać, chociaż i jej zamykały się oczy. Mi samej co chwilę się ziewało, nie byłam w stanie powstrzymać ogarniającego mnie zmęczenia. Niechętnie podniosłam się z poduszki i wyniosłam do kuchni wszystkie brudne kubki. Po moim wyjściu w salonie zaczął robić się ruch, każdy powoli wstawał, przeciągając się, żeby rozruszać zastałe kości. Półprzytomna Rozalia wstała przy pomocy Leo i zabierając swoje prezenty pożegnała się z nami i wyszła z mieszkania. Chwilę później pożegnała się z nami reszta przyjaciół, na zmianę dziękując za wspaniałe święta i ziewając.
   Zamknąwszy drzwi za Mattem, weszłam do kuchni i ledwo powstrzymałam jęk, gdy zauważyłam stertę brudnych naczyń leżących w zlewie. Nie miałam najmniejszej ochoty jeszcze zmywać tego wieczoru, ale niechętnie podwinęłam rękawy i zabrałam się za namydlanie pierwszych sztućców.
   Nim zdążyłam je normalnie umyć, poczułam jak Kastiel łapiąc mnie w pasie i pod kolanami, podnosi. Krzyknęłam zaskoczona, odkładając do zlewu gąbkę.
   - Ale ja muszę pozmywać! - zawołałam, starając się niczego nie ubrudzić pianą, którą miałam cały czas na rękach.
   - Jutro pozmywasz - mruknął, kompletnie nie wzruszony moimi słowami. - Sama się tym zajmiesz.
   Zaniósł mnie do pokoju, położył na łóżko i delikatnie pocałował. Oddałam pocałunek, starając się nie dotknąć go mokrymi dłońmi, ale gdy pogłębił pocałunek nie mogłam się powstrzymać i wplątałam palce w jego włosy, napawając się jego zapachem. Moment później dotarły do mnie jego słowa.
   - Co? Co to znaczy "sama się tym zajmiesz"? - oderwałam się od jego ust, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi. - Mam rozumieć, że mi nie pomożesz?
   - Jesteś w tym zdecydowanie lepsza niż ja - uśmiechnął się drwiąco kącikiem ust.
   Zamknęłam oczy, próbując powstrzymać chęć mordu, jaka się we mnie zrodziła. Naprawdę nie wiem dlaczego i jak z nim wytrzymuje.

czwartek, 12 lipca 2018

~ Kolejny post informacyjny ~

Hej, cześć i czołem! 

Przybywam do Was z małą pogadanką, która dla niektórych może nie być zbyt miła. No, ale mówi się trudno.
Przychodzę, aby poinformować Was, że na jakiś czas opuszczam historię Liwii i Kastiela. 
Muszę odpocząć od tego opowiadania, ponieważ zaczęło męczyć mnie pisanie kolejnych rozdziałów i stało się to dla mnie ponurym obowiązkiem, który muszę spełnić w określonym czasie. Przestało sprawiać mi przyjemność wymyślanie kolejnych wydarzeń, co moim zdaniem wpłynęło na jakość moich tekstów, ponieważ mam wrażenie, że są sztywne i wymuszone.
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie aż tak źli, jak mi się wydaje, ale jeśli mam skończyć jedną historię, muszę na razie od niej odpocząć, bo zaczęło się z tego wszystkiego robić coś jak "Moda na sukces". Dramaty, szczęście, miłość, jeszcze więcej dramatów... Aż się niedobrze mi robi od tego wszystkiego. 

 Jednakże nie zostawiam Was kompletnie z niczym do czytania, bo postanowiłam odświeżyć trochę głowę czymś innym i założyłam drugiego bloga, gdzie będą pojawiać się kilkunastu rozdziałowe opowiadania, również na podstawie słodkiego flirtu.
Jak na razie mam w głowie już pomysły na trzy krótkie opowiadania, ale jeśli ktoś ma jakieś specjalne życzenie co do tego z jakimi postaciami chciałby zobaczyć moje historie to gorąco zachęcam do pisania i informowania mnie o tym. Może na coś wpadnę i uda mi się stworzyć coś nowego.
Także już teraz zapraszam Was wszystkich na nowego bloga, który znajduje się pod tym adresem https://swiat-amorisowego-zametu.blogspot.com/ a już niedługo pojawi się pierwszy post! Serdecznie zapraszam. Mam nadzieję, że spodoba się Wam to tak samo mocno, jak to opowiadanie.

Do zobaczenia!

wtorek, 3 lipca 2018

~ Rozdział 95 ~

 Jestem. 
Napisałam kolejny rozdział. 
Ledwo udało mi się go skończyć. 
Nawet nie mam zamiaru przepraszać ani błagać o litość czy wybaczenie. Jestem na siebie wściekła, że kazałam Wam tak długo czekać. Nie wiem co jest ze mną ostatnio nie tak. Mam najzwyczajniej w świecie pustkę w głowie. Totalnie. Ledwo napiszę jedno zdanie, by zaraz po chwili je usunąć, bo mi nie pasuje. Też tak macie? Ostatnio zdarza mi się to zbyt często na zbyt długie okresy. 
Wierzcie mi lub nie, ale nienawidzę siebie za to. Chciałabym już pisać w normalnych terminach, wyrabiać się w ciągu dwóch tygodni maksymalnie, ale wiem, że to nie będzie możliwe. 
Nie wiem kiedy będzie następny rozdział. postaram się zacząć go na dniach, jednak ze mną nic nie wiadomo. 
Chciałabym też przeprosić wszystkie dziewczyny, których blogi czytam, że nie zawsze skomentuję posty, ale zawsze je czytam. Tak gubię czas, że w momencie publikacji kolejnego posta dochodzi do mnie, że to minęły już kolejne dwa, trzy tygodnie, a ja nie zdążyłam się wypowiedzieć na temat posta. 
;_;
Kill me plz...

 ~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~

   W dzień świątecznej kolacji już od samego rana miałam wrażenie, że moje mieszkanie zostało opętane, co tak właściwie nie mijało się zbytnio z prawdą, bo już od wczesnych godzin wojowała w kuchni Rozalia, która pomagała przygotowywać wszystkie potrawy. Próbowałam ją od tego odwieść, tłumacząc, że sama sobie dam radę, a ona powinna siedzieć w salonie i popijać bezalkoholowy poncz, jednak do tej kobiety nic nie docierało. Krzątała się próbując każdej potrawy, wyciągając naczynia i sztućce, dyrygując chłopakom co i w jakich miejscach mieli wszystko poukładać, nie przejmując się zbytnio swoim pokaźnym brzuszkiem.
   Lysander i Kastiel pochłonięci rozmową wycierali automatycznie wszystkie sztućce i układali je na dwóch połączonych stołach, które stały w salonie. Kątem ucha usłyszałam, jak parę razy wspominali coś o sylwestrowym koncercie, który zbliżał się nieubłaganie ogromnymi krokami. Nie tylko my denerwowaliśmy się całym przedsięwzięciem, ponieważ całe Emeryville już mówiło o noworocznej imprezie.
   Armin zajął się sprzętem nagłośniającym i próbował podłączyć go do wierzy, by puścić zgrane na płyty świąteczne piosenki, aby nadać uroku temu dniu, co mi wydawało się niepotrzebną stratą czasu, ponieważ sam zapach dań, pieczonego jabłka i pomarańczy z goździkami nadawały magii świąt.
   - Dlaczego ty się tak upierasz przy tej muzyce? - zapytałam chłopaka, kiedy układałam iglaste stroiko-świeczniki na stole.
   - Szczerze powiedziawszy to nie wiem, ale u nas w domu zawsze leciały świąteczne piosenki z gramofonu. Kojarzy mi się to ze świętami - Armin wzruszył ramionami i dalej grzebał przy kablach i urządzeniach.W końcu po chwili z głośników popłynęły pierwsze nuty piosenki Deana Martina Let it snow. Zaśmiałam się cicho słysząc jego pełen entuzjazmu i samozadowolenia okrzyk. Odstawiłam na stół poskładane elegancko serwetki i wróciłam do kuchni, żeby pomóc ciężarnej.
   W całym pomieszczeniu unosiły się przeróżne zapachy, mieszając się ze sobą i tworząc całkiem nowe, przyjemne kombinacje. O przewagę walczył cynamonowy jabłecznik, który piekł się spokojnie w piekarniku, z panierowaną w ziołach rybą, duszącą się w delikatnym sosie. Na sam uderzający w nozdrza zapach leciała ślinka.
   - Wyrobimy się do pierwszej gwiazdki? - zapytałam, układając ostrokrzew na półmisku, na którym miała spocząć pieczeń nadziewana śliwką.
   - Naprawdę się przejmujesz, czy zdążysz na czas? - Millie spojrzała na mnie sceptycznie, popijając swój alkoholowy poncz. - Moja babcia nigdy się nie przejmowała takimi konwenansami. Po co? Tylko niepotrzebny, dodatkowy stres. Jak zdążysz, to zdążysz. Jak nie, to zjemy później. Świat się od tego nie zawali.
   - Ja wiem, ale byłam przyzwyczajona, że z mamą robiłyśmy to wszystko na pierwszą gwiazdkę - westchnęłam cicho, kradnąc kawałek gorącego ciasta, które przed chwilą brunetka wyjęła z piekarnika.
   - Każdy ma swoje jakieś tradycje wyniesione z domu. Przecież teraz możemy stworzyć swoje własne.
   - Co wcale nie byłoby takim głupim pomysłem - stwierdziła Rozalia, próbując przywiezionego przez Millie barszczu czerwonego. Zamyśliła się chwilę nad smakiem, po czym upiła kolejny łyk. - Pyszna jest ta zupa z buraków.
   - Przepis mojej polskiej części rodziny - uśmiechnęła się dumna z tego, że komuś smakuje.
   - Dziewczyny, mamy mały problem - do kuchni zajrzał Matt, a między jego brwiami powstała charakterystyczna zmarszczka, która pojawiała się zawsze, kiedy brat nie mógł sobie z czymś poradzić. - Mamy za małą choinkę
   Nie pytając o szczegóły wyszłyśmy wszystkie za chłopakiem do salonu. Brat podparł się za boki, patrząc z krzywą miną w stronę świątecznego drzewka, które ledwo mieściło pod sobą ogromną ilość prezentów. Spod obszernych gałęzi wystawały kolorowe paczki i torebki ozdobione kokardkami i wstążkami.
   - Przecież nie wygląda to tak źle. Dramatyzujesz jakby się całe drzewo spaliło, a to tylko troszkę wystają. Najbardziej wścibskich będzie się trzymać z daleka od choinki i tyle - czarnowłosa wzruszyła ramionami, odwracając się w stronę kuchni.
   - Problem polega na tym, że pod choinką nie ma wszystkich prezentów - Matt westchnął głęboko, kiwając głową w stronę kanapy, na której piętrzyła się pokaźna górka reszty pakunków.
   - W takim razie to już jest problem - przyznała mu racje, robiąc przy tym śmieszną minę.
   - Nic nie szkodzi. Ustawi się je dookoła drzewka i po kłopocie. Niech wystają; mi to nie przeszkadza, a wam? - ciężarna białowłosa zwróciła się w stronę zgromadzonych, zapracowanych przyjaciół.
   - Ależ skądże znowu! U nas zawsze było tyle paczek pod choinką. - Do mieszkania wszedł Alexy niosąc przed sobą ogromną torbę, którą postawił na ziemi przy fotelu, po czym ściągnął ośnieżoną czapkę.
   - Jak mi rozniosłeś śnieg po całym domu, to cię chyba ukatrupię! - zagroziłam mu, wymachując przed nosem palcem wskazującym.
   - Starałem się wytrzeć buty, ale wiesz jak to jest z traperami... - mruknął z lekko skruszoną miną, spoglądając na swoje całkowicie ośnieżone i nie wytrzepane buciska, z których właśnie lało się roztopione błoto.
   - Trzymajcie mnie, bo go uduszę!
   - Tak właściwie, to co masz w tej torbie? - zainteresował się Kastiel, który odpoczywał na kanapie po jakże wyczerpującym zajęciu - wycierania sztućców.
   - Pomyślałem sobie, że skoro spędzamy te święta razem to przydałaby się też jakaś rozrywka i zabrałem od siebie kilka gier karcianych i planszowych.
   - Świetnie! - zaklaskała z radością Rozalia, po czym wyszła na korytarz. - A skoro już tu jesteś, to umyjesz jeszcze raz podłogę - wręczyła chłopakowi wiadro i mopa, po czym wygoniła go na korytarz. Opadła na kanapę obok Kastiela i westchnęła głęboko. - Zrobiliśmy dopiero połowę, a ja już jestem wykończona.
   - Przecież ci mówiłam, że sama to wszystko zrobię! Ale niee... Bo ty wiesz lepiej, bo ty musisz coś robić, bo byś chyba nie wytrzymała pięciu minut siedząc na dupie i nic nie robiąc. - Rozalia jedynie skrzywiła się zabawnie, pokazując mi przy tym język. - Ogólnie jestem za tym, by na razie zastopować z wszystkim, bo i tak jesteśmy prawie naszykowani do kolacji. Wszystko jest zrobione, tylko upiec mięso i można startować z kolacją. Radziłabym wszystkim rozejść się do siebie i ogarnąć już na samą kolację. Dokończę resztę sama, a wy zmiatajcie stąd - spojrzałam się wymownie na Rozalię, która tylko przewróciła oczami i niechętnie wstała z kanapy.
   - Ale ty uparta jesteś - prychnęła, ubierając kozaczki za kolano.
   - Nie bardziej niż ty - wygoniłam całe towarzystwo z domu, zamknęłam drzwi i z ciężkim westchnieniem oparłam się o nie. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwałam się w błogą ciszę, która ogarnęła moje mieszkanie.
   - Trzeba było ich więcej zaprosić. - Usłyszałam gdzieś przed sobą głos Kastiela.
   - Czy ty zawsze musisz mi dogryzać? - zapytałam, otwierając oczy. Ze zdziwienia odsunęłam automatycznie głowę do tyłu, uderzając nią w drzwi, ponieważ nie spodziewałam się go tak blisko siebie. Dosłownie centymetry dzieliły nasze twarze.
   - Nie - odparł cicho, przysuwając się jeszcze bliżej, przez co musiał oprzeć się rękoma o drzwi za moją głową - ale lubię patrzeć jak się złościsz - uśmiechnął się zadziornie, stykając się swoim nosem z moim. - Mała.
   Przewróciłam oczami na jego ulubione przezwisko. Drażniło mnie to niesamowicie, ale zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że mnie tak nazywał.
   - Nigdy się już nie nauczysz, żeby mnie tak nie nazywać? - zapytałam patrząc na niego spod brwi, kiedy przeszłam pod jego ramieniem i wyminęłam go w korytarzu, kierując się w stronę łazienki.
   - Ale czego chciałabyś mnie nauczyć, mała? - zaśmiał się w głos, słysząc moje rozdrażnione warknięcie. - Świetnie gram na gitarze, śpiew wychodzi mi też całkiem nieźle, potrafię zaspokoić nie jedną potrzebę dziewczyny...
   - Jesteś również bardzo skromny - zauważyłam, wchodząc do sypialni po czarną sukienkę z długim rękawem, którą miałam zamiar ubrać dzisiejszego wieczora. Ledwo skierowałam kroki w stronę szafy, gdzie wisiała na wieszaku i czekała już na mnie przygotowana, usłyszałam jak drzwi za mną zamykają się z cichym trzaskiem. Przy skrzydle stał Kastiel, opierając się o nie z zadziornym uśmieszkiem.
   - Czyżbyś twierdziła inaczej? - wymruczał, powoli zbliżając się do mnie.
   - Kas... Co ty kombinujesz? - zapytałam niepewnie, czując jak mimowolnie zaczyna przyspieszać mi serce.
   - Ja? Miałbym coś kombinować? - oblizał górną wargę, przymrużając lekko oczy, przez co poczułam się osaczona jak niewinna ofiara groźnego kota, która została zapędzona w ślepy zaułek.
   Chciałam coś odpowiedzieć, ale słowa zamarły mi w gardle, kiedy uświadomiłam sobie, że moje plecy natrafiły na drzwi od szafy.  Zostałam zapędzona w kozi róg i jeszcze mu w tym pomogłam podświadomie cofając się do tyłu.
   Zbliżał się do mnie powolnym krokiem, jednak ja czułam się jakby sparaliżowana jego ciemnymi oczami, które patrzyły na mnie z pożądaniem. Nie byłam w stanie ruszyć się choćby o milimetr. Czekałam posłusznie, aż przybliży się do mnie na tyle blisko, że nasze ciała stykały się ze sobą chyba w każdym  możliwym miejscu. Oparł czoło o moje, patrząc mi głęboko w oczy, a jego czarne włosy stworzyły ciemną kurtynę, która odgrodziła nas od całego świata. Na usta cisnęła mi się ironiczna uwaga, ale nie dano mi szansy na wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku, ponieważ udało mi się tylko delikatnie rozchylić usta, gdy zostały zmiażdżone w gwałtownym i gorącym pocałunku. Poczułam jak krew buzuje we mnie, jakby ktoś podgrzał ją do temperatury wrzenia. Zapragnęłam dominacji nad tym potężnym mężczyzną. Zaczęłam coraz gorliwiej oddawać każdy gest czy dotyk. Odepchnęłam się od szafy i obróciłam nas tak, że to on był tym przypartym do muru. Pod wargami poczułam, jak jego układają się w półuśmiechu, a z gardła wydobywa się przeciągły, głęboki pomruk zadowolenia. Podniósł ręce i splatając palce obu dłoni ze sobą, oparł je na karku. Wybił mnie tym lekko z tropu1; oderwałam się na chwilę od niego, żeby przyjrzeć się jego zamiarom.
   - No co? Tak bardzo chciałaś dominować, więc postanowiłem Ci to ułatwić - parsknął cicho, widząc moją niepewność, ale nie dałam mu się napawać tym widokiem zbyt długo. Zagryzłam zadziornie dolną wargę i poczęłam rozpinać guziki jego koszuli w kratę, a następnie każdy odsłonięty kawałek skóry obdarzałam pocałunkiem.
   Kiedy dotarłam do linii spodni i prawie klęczałam przed nim, spojrzałam się w górę. Jego czekoladowe oczy pociemniały jeszcze bardziej z podniecenia. Uśmiechnęłam się mimowolnie i uszczypnęłam zębami jego skórę pod pępkiem, na c zareagował cichym sykiem, a dłonie, które dotychczas miał na karku, wplątał w moje włosy. Uśmiechnęłam się zadziornie i zaczęłam się powoli podnosić, koniuszkiem języka znacząc jego cały tors, począwszy od podbrzusza, skończywszy na napiętej grdyce. Czułam na skórze jego rozdygotany, podniecony oddech.
   - Co ty mi z głową robisz... - wyszeptał, z trudem przełykając ślinę. - Taka grzeczna i niewinna, a tu takie rzeczy wyprawia...
   - Wiele rzeczy o mnie nie wiesz - wyszeptałam, odsuwając się od niego i zaczęłam powoli ściągać z siebie rzeczy. Najpierw powoli ściągnęłam koszulkę, a potem zaczęłam rozpinać spodnie, powoli kierując się tyłem w stronę łóżka. Ledwo zsunęłam dolą część garderoby z bioder, a Kastiel stał już przy mnie, obejmując mnie w pasie, całował namiętnie i żarliwie. Kiedy poczułam, że zbliżyliśmy się do brzegu łózka, ponownie nas obróciłam i wylądowałam na jego biodrach, trzymając jego ręce za nadgarstki nad jego głową.
   - I co teraz panie Mam Wszystko Pod Kontrolą? - zaśmiałam się, a on wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i ponownie znalazł się nade mną.
   Jeszcze przez chwilę próbowałam odzyskać władzę, ale gdy poczułam jego gorące usta w załamaniu szczęki pod uchem, straciłam całą wolę walki i oddałam mu się całkowicie pod jego dominację.