Menu

czwartek, 25 czerwca 2015

~ Rozdział 23 ~

   Nareszcie nadeszły tak upragnione ferie. Już w piątek, zaraz po tym jak wróciłam ze szkoły pobiegłam od razu do pokoju aby rozpocząć się pakować. Wpadając do sypialni, rzuciłam torbę pod biurko, wyciągnęłam spod łóżka wielką walizkę w kwiatowy wzór i zaczęłam grzebać w szafie w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów. Po jakiejś godzinie stwierdziłam, że spakuję kilka bluzek, gruby wełniany sweter, który dostałam od mamy w prezencie na święta kilka lat temu, do tego wygodne szare dresy oraz kilka par dżinsów. Zadowolona z siebie zaczęłam wszystko pakować. Kiedy wszystko zgrabnie zmieściłam i zapięłam bez problemów zamek, zeszłam na dół. Chwilę później wróciła ciocia i oznajmiła, że dostała calutki tydzień urlopu rozpoczynając od jutra. Na tę wiadomość cieszyłam się jak dziecko. Calutki tydzień. W górach. Tylko z ciotką. Zero stresów, zero zmartwień, zero szkoły i niepotrzebnych nerwów.
    Na obiad ciocia Titi zrobiła pyszne pierogi z chrupiącą cebulką oraz śmietaną. Byłam tak uszczęśliwiona i jednocześnie zdenerwowana całym tym wyjazdem, że przez większość posiłku siedziałam cicho, smętnie grzebiąc w pierogach.
    - Co się stało? - usłyszałam ciche, niepewne pytanie kobiety.
    - Nic... - mruknęłam nadziewając na widelec kawałek pieroga.
    - Jak to nic, jak siedzisz taka cicha... Nic nie mówisz - czułam uważny wzrok blondynki.
    - Po prostu cieszę się z wyjazdu... Już tak mam - wzruszyłam ramionami.
    - Jak to jest radość, to ja jestem Mona Lisa - parsknęła cicho śmiechem, nie odwracając spojrzenia.
    - Trochę się też denerwuję. Dawno nie byłam z nikim na takiej wycieczce. Ostatni raz to mama mnie zabrała do dziadków, nad morze.
    - Spokojnie, będzie dobrze. Zabiorę cię do takiego klubu, gdzie poznałam swojego pierwszego chłopaka - wymruczała cicho, a ja spojrzałam na nią ze zdziwieniem. - No co? Myślisz, że jak mam trzydzieści pięć lat, to nie umiem się bawić?
    - Nie.. skądże... - zaśmiałam się cicho pod nosem - ale zdziwiłaś mnie tym.
    - Oj... zadziwię cię i to jeszcze nie jednym... - powiedziała tajemniczo, a ja wbiłam w nią przerażone spojrzenie. - Oj, no żartuję... Chociaż...
    Po skończonym obiedzie ciocia udała się do swojego pokoju, by dokończyć tłumaczenie jakiegoś ważnego dokumentu, a ja zadzwoniłam po Rozalię. Kilkadziesiąt minut później przechadzałyśmy się po mieście. Rozmawiałyśmy głównie o feriach.
    - Boże.. Dlaczego oni musieli mi to zrobić? - zapytała białowłosa, spoglądając na mnie z żalem. Jej rodzice nie zgodzili się, by jechała w góry ze swoim chłopakiem tylko pojechała do swojej babci na wieś. - Przecież wszystko było w porządku. I nagle im się odwidziało i nie mogę jechać z Leo... To jest takie niesprawiedliwe...
    - Roz... Nie przejmuj się... Może nie będzie aż tak źle... - złapałam ją pod rękę i zaprowadziłam w stronę wiaduktu.
    - Nie chodzi o to... Lubię przybywać z babcią i to bardzo, ale to strasznie wkurza, gdy już na jedno się nastawisz i nagle musisz zmieniać całe swoje plany - westchnęła ciężko. - Gdyby mi od początku powiedzieli, że nie jadę w góry, byłoby zupełnie inaczej. Ale nie. Bo musieli mi narobić nadziei, a potem zmienić danie.
    - Chyba wiem co poprawi ci humor... - uśmiechnęłam się do niej tajemniczo i gdy przeszłyśmy przez most, od razu skierowałam swoje kroki w stronę pierwsze napotkanego butiku.
    Chodziłyśmy między wieszakami szukając jakichś ciekawych ubrań. Co chwilę wybuchałyśmy śmiechem, przymierzając coraz to dziwniejsze ciuchy. W końcu wyszło na to, że Rozalia kupiła kolejną sukienkę, tym razem czerwoną w kratę, z długim rękawem, a ja zdecydowałam się na białe dżinsy z przetarciami. Uwielbiałam zakupy z białowłosą, ponieważ zawsze znalazłam coś ciekawego, mogłyśmy się pośmiać i zapomnieć o problemach. Po naszych wypadach moja szafa robiła się jakoś dziwnie mała, a portfel pusty.
Koło godziny dziewiętnastej wróciłam do domu. Ciocia dalej siedziała w swoim pokoju. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, poszłam do swojej sypialni i odkładając świeżo zakupione rzeczy sięgnęłam po książkę, kładąc się na łóżku. W pewnym momencie urwał mi się film i chyba zasnęłam.

    - Liwia... Skarbie, wstawaj... - nad uchem usłyszałam, przyjemnie cichy szept i poczułam jak ktoś delikatnie mną potrząsa.
    - Ekhmpf... - z moich ust wyrwało się nieskładne słowo, które bardziej było czymś pomiędzy sapnięciem a jękiem.
    - Liwia... Wstawaj - głos odezwał się nieco bardziej stanowczo, przez co uchyliłam powieki, by zaraz je zamknąć z powodu jaskrawego słońca wpadającego przez okno.
    - Ehm... Ale cze-eee-emu? - jęknęłam cicho przeciągając się, podczas potężnego ziewnięcia.
    - Bo za godzinę wyjeżdżamy w góry, nie pamiętasz? - ciocia zachichotała cicho, gdy na jej słowa zerwałam się z łóżka i w pośpiechu zaczęłam szukać ciuchów. - Spokojnie, mamy czas. Ty się spokojnie ubierz, a ja idę zrobić śniadanie.
    Westchnęłam ciężko, przecierając twarz dłońmi. Najpierw się ogarnij, potem ubierz. Tak więc zrobiłam. Związałam włosy w koński ogon i udałam się do łazienki by wziąć gorącą kąpiel. Zaraz po tym rozczesałam lekko wilgotne włosy, ubrałam się w wczoraj zakupione dżinsy, różową bluzkę z nadrukowaną pandą i przed wyjściem z pokoju podkreśliłam jeszcze rzęsy tuszem. Już na korytarzu na piętrze czuć było przepyszny zapach pieczonych gofrów. Zbiegłam ze schodów i wparowałam do kuchni.
    - Ale mamy piękny dzień, co? - zapytałam podekscytowana, spoglądając w okno. Był piękny słoneczny poranek, na niebie błąkało się kilka puszystych chmurek, a gałęzie pobliskiego drzewa były pokryte szronem.
    - A ty co taka rozradowana, hę? - jasnowłosa spojrzała na mnie, unosząc lekko brwi.
    - A nie wiem... Chyba się wyspałam, wiesz?
    - Taak... Szczególnie kiedy upodobało się książkę jako poduszkę.
    - Oh.. Bo zasnęłam podczas czytania - sapnęłam, lekko rumieniąc się.
    Nalałam sobie do ulubionego kubka w truskawki kawy i usiadłam przy stole, biorąc łyk napoju. Kiedy zaczęłam się przyglądać ciotce, zauważyłam, że miała na sobie ciemne, podkreślające jej pupę spodnie, do tego luźny kremowy sweterek i obcisły, czarny podkoszulek. Mimo swojego wieku była bardzo ładna. Miała długie do ramion, ciemnoblond włosy, bystre bursztynowe oczy i przemiły uśmiech. Nie jedna kobieta widząc ją, odwraca się z zazdrością, przyglądając się jej figurze. Uśmiechając się lekko postawiła przede mną talerz parujących gofrów i cukier puder. Z wygiętymi w szeroki łuk wargami zabrałam się do jedzenia.
    Kiedy ostatni gofr zniknął z talerza, a kubki zrobiły się puste, wraz z ciocią pościągałyśmy z piętra walizki i zaniosłyśmy je do samochodu. Kilkadziesiąt minut później wyjeżdżałyśmy srebrnym Oplem Insignią z podjazdu. Zaraz gdy znalazłyśmy się na ulicy ciocia włączyła płytę z naszymi ulubionymi kawałkami i chwilę później nuciłyśmy do piosenki Avicii - Wake me up. Wkrótce wyjechałyśmy z miasta. Słońce, które przyjemnie świeciło, co chwilkę znikało za chmurami. Jakąś godzinę później zjechałyśmy z autostrady na pomniejszą drogę, choć nie mniej ruchliwą niż poprzednia. Co jakiś czas mijałyśmy przydrożne knajpy.
    Zbliżało się południe, a my wciąż jechałyśmy. Muszę przyznać, że gdyby nie stale zmieniający się krajobraz już dawno miałabym dość tej podróży. Jednakże to co mijałyśmy wciąż zapierało dech w piersi. Gdy zegar w radiu pokazał godzinę czternastą mijałyśmy przeogromne jezioro otoczone mnóstwem drzew, pomiędzy którymi co jakiś czas pojawiały się pomosty. Kilkanaście minut później przejeżdżałyśmy obok urwiska.  Spoglądanie w okno, gdzie tuż obok samochodu była wielka skarpa, przyprawiało mnie o szybsze bicie serca i spięcie mięśni ze strachu, jednak nie powstrzymywało mnie od tego by co chwilę spoglądać w dół, na malutkie domki i wijące się wstęgi ulic. W końcu gdy dojechałyśmy do rozwidlenia, ciocia skręciła w las i pół kilometra dalej znalazłyśmy się w najpiękniejszym miasteczku jakie kiedykolwiek widziałam. Wszystkie przydrożne domki miały białą elewację z drewnianymi elementami, a dachy były pokryte strzechą. 
    Każdy z nich otaczał niski, ciemny płot. W pewnym momencie usłyszałam cichy śmiech ciotki i dopiero wtedy zorientowałam się, że siedzę z nosem przy szybie przyglądając się każdemu domostwu. W połowie miasteczka skręciłyśmy w kamienną dróżkę prowadzącą do naszego ośrodka. Niby nie był za bardzo oddalony od głównej ulicy, ale miało się wrażenie jakby było się na odludziu. Moja opiekunka zatrzymała się przy wielkim kremowym budynku, o czarnym dachu z mnóstwem okien. Z lekko otwartymi ustami wpatrywałam się w nasz hotel.
    - No może byś mi pomogła co? Twój bagaż nie należy do tych lekkich - spojrzałam na ciocię nie zmieniając miny, na co ona wybuchnęła śmiechem upuszczając swoją walizkę na brukowany podjazd.
    - Tu jest przepięknie... - mruknęłam, podchodząc do kobiety.
    Wciąż nie mogąc wyjść z podziwu, zaprałam swoją walizkę i ciągnąc ją za sobą skierowałam się w stronę pokaźnych schodów wykonanych z jasnego drewna. Ogromne, ciemne drzwi wejściowe prowadziły do przestronnego karmelowego hallu, na środku którego stało kilka wygodnych, skórzanych kanap. Po prawej stronie było wejście do kawiarenki, a po lewej recepcja. Stałam oniemiała rozglądając się dookoła.
    - Załatwiłam nam dwa pokoje obok siebie. Chodź - ciocia podeszła do mnie, złapała mnie pod rękę i razem weszłyśmy po dużych marmurowych schodach prowadzących na wyższe kondygnacje.
    Z pomocą młodego, miłego mężczyzny dotarłyśmy pod właściwe drzwi. Podziękowałam uprzejmie szatynowi w czarnym garniturze i weszłam do pokoju. Było to przestronne, jasne pomieszczenie o ciemnoróżowych i beżowych ścianach. Przy oknie stało wielkie łoże zaścielone śnieżnobiałą pościelą i puszystym kocem w kolorze burgunda. Pod nogami posłania leżał kremowy, gruby dywanik. Obok niego stało biurko, na którym stał wazon z wiązanką herbacianych i bladoróżowych mieczyków. Niedaleko drzwi znajdowała się komoda wykonana z ciemnego drzewca. Naprzeciwko niej były drzwi prowadzące do jasnoniebieskiej łazienki. Odstawiłam torbę tuż przy szafie i nie mogąc się powstrzymać rzuciłam się na łóżko. Było przyjemnie mięciutkie i pachniało bzem.
    Przeciągnęłam się na nim, cicho wzdychając, by zaraz po tym podnieść się i wyjść na korytarz. Skierowałam swe kroki na prawo i delikatnie zapukałam w ciemne drzwi. Słysząc przytłumione "proszę", weszłam do środka. Pokój ciotki był urządzony w niebieskich barwach. Ściana za łóżkiem była pomalowana na ciemny granat, a reszta pozostała w przyjemnej kremowej tonacji. Łóżko miała podobnej wielkości jak moje tylko zaścielone błękitną narzutą. Obok niego stał niewielki stolik i dwa białe fotele. Nieopodal jednego z krzeseł stała jasna komoda. Drzwi do łazienki miała naprzeciw łóżka. Kobieta stała przy komodzie chowając do niej swoje rzeczy.
    - Ale tu jest pięknie... - mruknęłam siadając na brzegu posłania.
    - Musieli tutaj niedawno robić remont, bo kiedy byłam tu ostatni raz wyglądało to zupełnie inaczej, ale nie mniej pięknie - stwierdziła, podpierając dłonie na biodrach. - Rozpakowałaś się?
    - Jeszcze nie - przyznałam. - Chciałam najpierw sprawdzić jak jest u ciebie.
    - I co stwierdzasz? - zapytała, dalej krzątając się po pokoju.
    - Że masz zupełnie inaczej. Ja mam ciemno różowe ściany i w ogóle inne rozstawienie wszystkiego - podeszłam do stolika, by powąchać biało-różowe lilie.
    - To źle?
    - Nie... Tylko trochę dziwne nie uważasz? Zawsze myślałam, że pokoje w hotelach powinny być takie  same...
    - Jak dla mnie nie ma to znaczenia - ciotka wzruszyła ramionami, spoglądając na mnie. - Pokój, jak pokój. Najważniejsze jest to by się dobrze w nim czuć.
    - Może i tak... - uśmiechnęłam się do niej. - Chyba pójdę się odświeżyć przed kolacją. I przede wszystkim rozpakować.
    Powiedziawszy to, pożegnałam się z kobietą i wyszłam z jej pokoju. Już miałam otwierać drzwi do swojej sypialni, już właściwie naciskałam klamkę, gdy usłyszałam za sobą zdziwiony, znajomy głos.
    - Liwia? A co ty tu robisz?

niedziela, 21 czerwca 2015

~ Rozdział 22 ~

   Spojrzałam się zdziwiona na Lysandra i Gwen. Białowłosy lekko zmarszczył brwi jakby nad czymś się zastanawiał, a dziewczyna siedziała cicho bawiąc się telefonem. Jeszcze nigdy nie widziałam Kastiela w takim stanie. Odkąd pół roku temu przyszłam do tej szkoły, owszem widziałam go parę razy wściekłego jak zaszywał się z ogrodzie, albo siedział osowiały na korytarzu, ale nie spodziewałabym się tego po nim, że krzyknąłby na swojego przyjaciela. Odchrząknęłam, chcąc przerwać tą nieznośną, pełną dziwnego napięcia ciszę.
    - Czy tylko mi się wydaje, że trochę za gwałtownie zareagował? - zapytałam w przestrzeń, a niebieskooka rzuciła mi rozbawione spojrzenie.
    - To? - zaśmiała się cicho pod nosem, chowając telefon do kieszeni spodni. - To jeszcze było spokojne... Ale to u niego norma.
    - Ja bym nie wytrzymała... - mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do towarzyszy, ale usłyszeli.
    - Kastiel mimo tych wszystkich pozorów jest naprawdę w porządku. Tylko trzeba go bliżej poznać - powiedział cicho Lysander, siadając na podeście.
    - No właśnie... Bliżej poznać. Żeby jeszcze się dał bliżej poznać - pokręciłam głową z dezaprobatą, a dziewczyna zachichotała cicho.
    - Nie był taki kiedyś. Gdybyś miała okazję spotkać go kiedyś i teraz nie poznałabyś go. Zmienił się od czasu, gdy ona go wystawiła... - westchnęła cicho, przeczesując długie włosy palcami.
    - Ona? Czyli kto? - zapytałam zaciekawiona, ale nie dostałam odpowiedzi. W momencie gdy Gwen otwierała usta, do piwnicy wpadł nikt inny, jak właśnie Kastiel.
    - Nikt - warknął w moją stronę, podchodząc do Lysandra. - Nieźle się zabawiacie. Ledwo wyszedłem i już zaczyna się obrabianie dupy, co? - rzucił wściekłe spojrzenie kuzynce, która mimo spokoju i obojętności na twarzy, zarumieniła się lekko.
    - Nie. Po prostu zastanawiamy się nad twoim zachowaniem. Dlaczego taki jesteś? - zapytałam wprost, patrząc mu w oczy. Czułam jak moje serce zamiera pod naciskiem spojrzenia brązowych tęczówek, ale nie odwróciłam wzroku.
    - Za dużo chciałabyś wiedzieć mała... - uśmiechnął się do mnie w swój zwyczajowy sposób, ale w jego uśmiechu było coś innego. Pierwszy raz widziałam to w jego wyrazie twarzy. To wyglądało jakby... był zaciekawiony? Po chwili zwrócił się do białowłosego już nieco spokojniejszym głosem. - Gramy dalej, czy jak?
    Lysander kiwnął jedynie głową i powrócili do prób. Jakieś dwadzieścia minut później zadzwonił mi telefon. Wybiegłam szybko z sali, by nie przeszkadzać chłopakom i odebrałam. Moment później obok mnie pojawiła się czerwonowłosa. Przyglądała się uważnie jak rozmawiałam z ciocią.
    - Kto to? - zapytała nieco niepewnie.
    - Ciocia dzwoniła. Pytała się gdzie jestem i kiedy będę w domu - odparłam, obejmując się ramionami. Stałyśmy tak przez chwilę w milczeniu, po czym dziewczyna odezwała się.
    - Idziemy z powrotem? - wskazała na drzwi do piwnicy, zza których dobiegały dźwięki gitary i cichy, lekko przytłumiony głos białowłosego.
    - Wiesz... Ja chyba jednak wrócę do domu... Ciocia coś wspominała o jakimś spotkaniu wieczorem. Przeproś ode mnie chłopaków - uśmiechnęłam się do niej przepraszająco.
    - W porządku, nic się nami nie przejmuj - odwzajemniła gest, po czym lekko mi machając wróciła do chłopaków.
    Szukałam słuchawek w torbie, wychodząc ze szkoły. Moje myśli błądziły wokół tego co powiedziała Gwen. Co to była za dziewczyna? Kim ona była dla Kastiela? Co takiego się stało między nimi, że chłopak aż tak się zmienił? Niespodziewanie zostałam brutalnie wyrwana ze swoich rozmyślań, ponieważ wpadłam na coś wysokiego i dobrze zbudowanego. Nie mogąc w jakikolwiek sposób zareagować padłam jak długa na szkolną podłogę.
    - Auć... - jęknęłam cicho, czując pulsujący ból w lewym nadgarstku. Kiedy spojrzałam na rękę, którą podparłam się by zamortyzować upadek, była opuchnięta i delikatnie zaczerwieniona.
    - Liv... wszystko w porządku? - spojrzałam na Kentina, który klęczał tuż obok mnie i z lekkim przerażeniem w oczach. Z ust wyrwało mu się ciche przekleństwo, gdy również skierował wzrok na moją już dość mocno spuchniętą rękę. - Przepraszam... Nie zauważyłem cię...
    - Nic... się nie stało... - sapnęłam cicho z bólu, gdy próbowałam się podnieść i przez przypadek podparłam się zranioną dłonią.
    - Czekaj, pomogę ci - nie czekając na moją odpowiedź, wziął moją torbę i pomógł mi się podnieść. - Wątpię, że pielęgniarka jeszcze jest... - westchnął, przecierając dłonią twarz. - No nic. Zaprowadzę cię do przychodni, chodź.
    Objął mnie ostrożnie w pasie, przez co poczułam się trochę dziwnie. W końcu uszkodziłam sobie tylko nadgarstek, a nie nogę. Jednakże nie odzywałam się nic, ponieważ wiedziałam, że to i tak nic nie da. Zaprowadził mnie do ciemnoniebieskiego Forda Taurusa, otworzył uprzejmie drzwi i pomógł mi wsiąść.
    - Masz auto? - zapytałam niezbyt inteligentnie, ale chłopak jakby nie zwracał na to uwagi. Usiadł przed kierownicą, odpalił silnik i powoli wyjechał z dziedzińca.
    - Stare auto ojca. Kiedy zapisał mnie do szkoły wojskowej, powiedział ,ze będzie moje jak ją skończę... - mruknął, wzruszając ramionami.
    Resztę drogi do przychodni pokonaliśmy w milczeniu, słuchając muzyki z radia. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, chłopak pomógł m wyjść i zaprowadził mnie do budynku. Dopiero w środku zauważyłam, że ręka zdążyła już solidnie spuchnąć i zaczerwienić się. Spróbowałam ruszyć palcami, ale każdy nawet najmniejszy ruch sprawiał, iż miałam ogromną ochotę krzyknąć z bólu. Czułam dziwne mrowienie wokół nadgarstka, promieniujące do palców. Kentin podszedł do recepcji, a ja usiadłam na jednym z drewnianych krzeseł przy ścianie. Mogąc chwilę odetchnąć, zaczęłam się rozglądać po przychodni. Było to jasne, przestronne pomieszczenie. Ściany były do połowy wyłożone sosnowymi boazeriami, a górna część była pomalowana na przyjemny miętowy kolor. Przy każdej z nich stały rzędy krzesełek dla pacjentów. Po lewej stronie ciągnął się oświetlony korytarz, na końcu którego było rozwidlenie w dwie strony.
    - Liv... Podejdź tutaj na chwilę. Potrzebny jest twój podpis - skierowałam spojrzenie na szatyna, który uśmiechnął się w moją stronę niemrawo.
    Odwzajemniłam gest, podnosząc się z miejsca. Złożyłam podpis w wyznaczonym miejscu i pulchna kobieta zza kontuaru zaprowadziła mnie na odpowiednią salę. Usiadłam na wyznaczonym łóżku, a chłopak usiadł obok mnie na taborecie. Przyglądał mi się chwilę, jakby gryzł się ze swoimi myślami, po czym zapytał.
    - Bardzo boli...? - w jego głosie słychać było troskę i współczucie.
    - Jak nie ruszam to prawie nie czuję - mruknęłam wzruszając ramionami. Moment później podeszła do nas ciemnowłosa kobieta ubrana w granatowy kitel. W dłoni trzymała podkładkę, na której coś notowała.
    - Witam, nazywam się doktor Perry, a ty jesteś Liwia tak? - spojrzała na mnie ponad podkładką, lekko się uśmiechając. Kiwnęłam głową, potwierdzając jej pytanie. - Cóż ci się stało, co?
    - Wpadłam na kolegę i upadając podparłam się ręką - podniosłam opuchniętą dłoń, a kobieta cicho zagwizdała.
    - No to nieźle musiałaś upaść, skoro aż tak ci spuchła. No nic. Najpierw trzeba zrobić ci prześwietlenie by sprawdzić co się stało, potem zadecydujemy co zrobimy. Niestety jestem zmuszona, by prosić cię byś opuścił salę - zwróciła się do Kentina, który bardzo niechętnie opuścił pokój.
    Pani doktor zabrała mnie do drugiego pomieszczenia, gdzie zrobili mi prześwietlenie. Na szczęście to nie był naprawdę poważny uraz, tylko zwykłe skręcenie. Gdy wyszłam z gabinetu, szatyn, który siedział tuż przy drzwiach na krześle, podszedł szybko do mnie z wyraźnie zaniepokojoną miną.
    - Spokojnie Ken, to tylko skręcenie - uśmiechnęłam się lekko, biorąc od kobiety wypis i receptę na maść łagodzącą obrzęk i ból.
    - Tylko skręcenie... Ale mi teraz głupio. Całe ferie będziesz miała do kitu przez moją nieuwagę - powiedział cicho, kiedy wyszliśmy z przychodni.
    - Nie obwiniaj się tak. Ja też nie byłam zbyt uważna, poza tym mogło być gorzej - zaśmiałam się, szturchając go lekko zdrową ręką w żebra.
    - Ała... - chłopak parsknął śmiechem, obejmując mnie ramieniem. - Rozumiem, że nie dasz się zaprosić na gorącą czekoladę?
    - Oh... Z wielką chęcią bym poszła, ale jest już dość późno, a ciocia ma jakieś ważne spotkanie... Chyba, że ty wpadniesz do mnie - zaproponowałam, na co szatyn ochoczo się zgodził.
    Drogę do domu jechaliśmy słuchając radia i od czasu do czasu rozmawiając. Kilkanaście minut później siedzieliśmy razem na kanapie, popijając kakao i zajadając jego ulubione czekoladowe ciasteczka. Około godziny dziewiętnastej do Kentina zadzwonił jakiś znajomy, by ten pomógł mu przy samochodzie. Chłopak przepraszał mnie za całą sytuację dopóki nie wyszedł za drzwi. Stałam w korytarzu, zastanawiając się co mogłabym robić przez resztę wieczoru. Westchnęłam głęboko, przeczesując wolną ręką włosy, po czym udałam się do kuchni by nalać sobie kolejny kubek ciepłego napoju.
    Gdy już miałam wychodzić z pomieszczenia usłyszałam szczęk zamka, brzdąkanie kluczy i stukot obcasów o posadzkę.
    - Padam z nóg... - z korytarza dobiegło mnie ciche sapnięcie ciotki, która ściągała buty. - Liwia, jesteś tu?
    - Tak! - odkrzyknęłam jej, wychodząc z kuchni.
    - Co u ciebie? Jak dzień minął? - zapytała, kierując swoje kroki do pomieszczenia, z którego przed chwilką wyszłam. - O matko! Co ci się stało w rękę?
    - Nic takiego... Przewróciłam się i skręciłam nadgarstek... - mruknęłam, wzruszając ramionami.
    - I dlaczego ja o niczym nie wiem? - podeszła do mnie i delikatnie ujęła w dłonie moją zranioną rękę.
    - Nie chciałam cię niepokoić, poza tym miałaś ważne spotkanie. Już jest wszystko w porządku. Kentin zabrał mnie do przychodni, gdzie mi ją opatrzyli.
    - Kentin? - spojrzała na mnie zdziwiona, a ja delikatnie się zarumieniłam - jaki Kentin?
    - Znajomy ze starej szkoły. Przeprowadził się tutaj i teraz chodzi ze mną do klasy.
    - Ahh... Prawda, wspominałaś mi kiedyś o nim - ciocia krzątała się po kuchni, przygotowując kolację.
    Rozmawiałyśmy o zbliżającym się wyjeździe w góry, podczas krojenia warzyw i tarcia sera na lazanię. Wkrótce w całej kuchni roznosił się przepyszny zapach pieczonych pomidorów, sera i przypraw. Kiedy już wszystko było gotowe, każda z nas nałożyła sobie pokaźną porcję dania. Jedząc w salonie, oglądałyśmy jakiś denną komedię, co chwilę ją komentując. Kiedy film się skończył był już późny wieczór, a ja nie potrafiłam powstrzymać się od ziewnięcia, ciocia pogoniła mnie do łóżka. Wpół śpiąca poczłapałam do sypialni. Zabierając ręcznik z szafki, udałam się do łazienki wziąć szybki prysznic. Mój szybki prysznic, nie był wystarczająco szybki, ponieważ nie chciałam zamoczyć bandaża. Gdy w końcu się wykąpałam, przebrałam w piżamę, wprost rzuciłam się na łóżko, zatapiając w przyjemnej, ciepłej kołdrze.

wtorek, 16 czerwca 2015

~ Rozdział 21 ~

   Wstałam dzisiaj dość wcześnie. W domu panował spokój i cisza, a za oknem dopiero zaczynało świtać. Na niebie gdzieniegdzie było jeszcze widać gwiazdy. Wczorajszy maraton gier, który zaserwował mi Armin wykończył mnie na tyle, bym po powrocie zdążyła jedynie zjeść kolację i zaraz paść na łóżko, i zasnąć.
Szybko wyskoczyłam z łóżka i pognałam do łazienki zacząć poranną toaletę. Po szybkiej kąpieli i ogarnięciu rozczochranych włosów, stanęłam przed szafą, zastanawiając się w co dzisiaj mogłabym się ubrać. Po namyśle zdecydowałam się na przyjemne w dotyku legginsy w czarno białą panterkę, czarny top na ramiączkach i długi zielony sweter. Zaraz po tym zabrałam się za makijaż. Umalowałam powieki delikatnym miętowym cieniem, mocno wytuszowałam rzęsy i na koniec podkreśliłam oko czarną kredką.
    Zeszłam po cichu do kuchni, chcąc zrobić cioci niespodziankę i przygotować jej śniadanie, ale gdy weszłam do pomieszczenia, kobieta już tam siedziała popijając kawę.
    - A któż to tak wcześnie wstaje? - zapytała mnie z uśmiechem ponad kubkiem.
    - A tak jakoś nie mogłam dzisiaj wyleżeć w łóżku - mruknęłam, podchodząc do szafki, gdzie stał ekspres do kawy i nalałam sobie pełen kubek tego napoju.
    - Nie wiem czy dzisiaj czasem nie będę później... - westchnęła cicho, pocierając skronie.
    - W porządku - uśmiechnęłam się do niej pocieszająco. - Nie jestem już małą dziewczynką. Poradzę sobie.
    - Nie o to chodzi, skarbie... Mam wrażenie, że przez tą pracę cię zaniedbuję...
    - To złe masz wrażenie - odparłam. - Chcesz nas utrzymać, to zrozumiałe. Poza tym jesteś dość ważna w firmie i musisz tam być - ciocia była tłumaczem, ponieważ firma, w której pracowała zawierała kontrakty z innymi krajami.
    - Wynagrodzę ci wszystko w te ferie. Obiecuję - uniosła kąciki ust, a jej oczy zapłonęły radosnymi iskierkami.
    Dokończyłyśmy śniadanie, rozmawiając o tym co będziemy robić w górach. Już kiedy ciocia opowiadała mi o wspaniałych widokach z kurortu lub o przytulnych knajpkach czułam, że będą to najlepsze ferie zimowe, jakie kiedykolwiek spędziłam. Za dwadzieścia ósma wyszłyśmy z domu i ciocia podwiozła mnie pod samą szkołę. Kilkaset metrów przed budynkiem dostrzegłam Rozalię w towarzystwie bliźniaków. Pospiesznie podeszłam do nich.
    - Liwia! A co ty tu robisz? - białowłosa podbiegła w moją stronę i przytuliła mnie na przywitanie.
    - Przyjechałam z ciocią - wyjaśniłam, dołączając się do trójki przyjaciół.
    - A o nas to nie pomyślałaś...? - oburzył się Alexy, ale po jego radosnym wzroku wiedziałam, że żartuje.
    - Oh... Przepraszam was najmocniej, ale ciotce w tych sprawach nie da się postawić - zaśmiałam się cicho, przyglądając się im uważnie.
    Wchodziliśmy na szkolny dziedziniec, rozmawiając o prawdopodobnej kartkówce z polskiego, gdy go zobaczyłam. W pierwszej chwili nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie dziewczyna, którą przytulał. Aż zwolniłam kroku nie mogąc w to uwierzyć. Kastiel przytulający jakąś dziewczynę? Na szczęście Rozalia i Alexy byli zajęci rozmową o kolorze, który będzie w tym sezonie modny, a Armin jak zawsze zajmował się rozwalaniem jakiegoś trolla w grze, więc mogłam spokojnie im się przyjrzeć.
   Dziewczyna miała długie do połowy pleców lekko kręcone krwistoczerwone włosy z ciemniejszymi pasemkami. Miała na sobie rozpiętą czarną ramoneskę, spod której widać było zieloną koszulę w kratę i czarny podkoszulek z jakimś nadrukiem. Na nogach miała szare poprzecierane dżinsy i luźno związane glany.
Nagle wychwyciłam jego spojrzenie. Znów ten sam ironiczny uśmieszek. Boże... jak on mnie denerwuje. Mimo wszystko jednak poczułam jak delikatnie się rumienię. Tego w sobie najbardziej nienawidziłam. Wystarczyło jedno spojrzenie chłopaka, a ja robiłam się czerwona jak burak. Machinalnie odwróciłam wzrok i zaczęłam zaczepiać Armina, pytając o grę, w którą aktualnie grał.
    Kilka minut później wkroczyłam do klasy. Siedział przy oknie, wgapiając się w nie. Zaciekawiona podeszłam do niego i ujrzałam jak ta sama dziewczyna, którą przytulał szła wraz z innym chłopakiem. Nim zdążyłam się zorientować wypaliłam.
    - Kto to był? - Usiadłam przed nim, czując jak ze zdenerwowania kolna mi miękną.
    - A co zazdrosna jesteś? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie, znów przyglądając mi się przenikliwie, z tym denerwującym uśmieszkiem na ustach.
     - N...Nie, skąd ci to przyszło do głowy? - zagryzłam niepewnie wargę. Czyżbym serio była zazdrosna? - Po prostu zdziwiłam się widząc ciebie z jakąś dziewczyną. I to jeszcze jak się przytulacie.
    - Kuzynka z bratem przyjechali do mnie na kilka tygodni - uśmiechnął się ironicznie, jakby cała ta sytuacja go przeogromnie bawiła.
    - Nigdy bym się nie spodziewała, że masz tak dobre relacje z kimkolwiek oprócz swojego psa i Lysandra - odparłam cicho, odgarniając włosy z twarzy.
    - Widocznie w ogóle mnie nie znasz, mała - zaśmiał się cicho na swój, jakże zabawny żart.
    - Nie nazywaj mnie małą, bo tego gorzko pożałujesz... - warknęłam przez zaciśnięte zęby, czując złość, która wezbrała we mnie jak rzeka podczas burzy.
    - Spoko. Już się nie mogę doczekać, mała... - zacisnęłam usta, starając się powstrzymać od jakieś niewybrednej uwagi, ponieważ w tym samym momencie do klasy wkroczył nauczyciel.
    Szybkim kokiem podeszłam do Rozalii i usiadłam obok niej. Rzuciła mi zdziwione spojrzenie, ale ja jedynie pokręciłam przecząco głową. Nie miałam ochoty mówić jej o powodzie mojej złości, ani tym bardziej o moich podejrzeniach. Oparłam łokieć o ławkę, po czym położyłam głowę na dłoni i pochylając się w ten sposób nad zeszytem zaczęłam pisać notatki.
    - Hej! Ziemia do Liwii! - szepnęła białowłosa, szturchając mnie lekko w żebra.
    - C...Co? - zapytałam zdezorientowana, przecierając czoło wnętrzem dłoni.
    - Od jakichś pięciu minut piszesz jedno i to samo zdanie... - dziewczyna zachichotała, wskazując na mój zeszyt.
    Faktycznie. Cała stronica dużego zeszytu była zapisana jednym i tym samym zdaniem. Jęknęłam cicho wyrywając kartkę. Super... Będę musiała przepisywać całą notatkę. Zgniotłam papier w kulkę i wrzuciłam do swojej kremowej torebki. Wtedy kątem oka dostrzegłam jego spojrzenie. Popatrzyłam mu prosto w oczy, czując jak moje policzki nabierają kolor szkarłatu. Nie chciałam jednak pokazać mu swojej słabości i czekałam aż sam odwróci wzrok.
    - Panno Miko, czy może mi panna odpowiedzieć w którym roku miały miejsce pierwsze Igrzyska Olimpijskie?
    - Eee... Co? - spojrzałam się w stronę pani Wood, nie bardzo ogarniając o co jej chodzi.
    - W którym roku miały miejsce pierwsze Igrzyska Olimpijskie?
    - Nie wiem - odparłam, po chwili milczenia.
    - Jakoś mnie to nie dziwi. Jak rozglądasz się po klasie, zamiast notować... - westchnęła jedynie i poprawiając okulary na nosie, kontynuowała omawianie lekcji.
    Mruknęłam pod nosem coś niezrozumiałego, zamykając zeszyt. Nie było sensu pisać notatek, skoro nie miałam połowy z nich. Zaczęłam bazgrać coś po okładce, pozwalając by moje myśli swobodnie wędrowały po różnych tematach. I znów poczułam jego wzrok na sobie. Nie mogąc się powstrzymać zerknęłam w jego stronę. Czerwonowłosy uśmiechnął się lekko, spoglądając na mnie spod grzywki. I tak było do końca lekcji. Co chwilkę zerkałam na niego, czując jego uporczywe spojrzenie na plecach, a on za każdym razem, gdy popatrzyłam się w jego stronę rzucał mi ten przelotny uśmiech.
    Ku mojej ogromnej radości, dzwonek w końcu zabrzmiał a ja trzymając zeszyt w rękach opuściłam klasę. Chwilę później siedziałam wraz z Rozalią w sali numer 54 czekając na geografię.
    - Liwia wszystko w porządku? - zapytała białowłosa, przyglądając mi się uważnie.
    - A czemu miałoby być coś nie tak? - zmarszczyłam brwi, biorąc do ust czekoladowe ciastko.
    - Chodzisz taka zamyślona... I jeszcze te spojrzenia Kastiela... Czy ja o czymś nie wiem? - podparła się rękoma na biodrach, uśmiechając się podejrzliwie.
    - Co ty insynuujesz? - uniosłam jedną brew, po czym zaczęłam się śmiać. - Czy ty naprawdę sądzisz, że ja i Kastiel? Roz... Nie bądź śmieszna...
    - No ale mi chyba możesz powiedzieć - upierała się. - W końcu jestem twoją przyjaciółką.
    - Mnie z Kasem nic nie łączy, oprócz tego, że lubi rzucać w moją stronę wredne docinki.
    - Dobra, nie denerwuj się, bo złość piękności szkodzi - zaśmiała się cicho, lekko mnie szturchając w ramię.
    - No mi raczej nie zaszkodzi - mruknęłam, wyciągając z torby książki.
    Usłyszałam za sobą lekko zachrypnięty chichot i gdy się odwróciłam aż jęknęłam w duchu, widząc jego czekoladowe oczy. Zacisnęłam pięści i resztkami cierpliwości odwróciłam się w przeciwną stronę. Reszta zajęć minęła w miarę spokojnie. Starałam się nie zwracać na niego uwagi i powstrzymywałam się całą siłą woli, by nie zerknąć na niego, gdy za każdym razem czułam jego wzrok na sobie. Odetchnęłam z ulga, gdy z sennego otępienia wyrwał mnie dzwonek na długą przerwę. Zbiegłam z białowłosą na parter by wziąć kurtki i wyszłyśmy na dwór, kierując się w stronę kiosku niedaleko szkoły. Kiedy kupiłyśmy drugie śniadanie, dziewczynie zadzwonił telefon. Chcąc dać jej spokojnie porozmawiać, weszłam na szkolny dziedziniec. Moment później podeszła do mnie dziewczyna - kuzynka Kastiela.
    - Cześć - uśmiechnęła się delikatnie, wyciągając w moją stronę drobną dłoń - Gwen, jestem.
    - Hej... - niepewnie podałam jej dłoń i odwzajemniłam uścisk dłoni - Liwia... Bardzo miło mi cię poznać.
    - Mi również - uśmiech nie znikał z jej ust. - Przepraszam, że cię tak zaczepiam, ale przyjechałam do kuzyna na kilka tygodni i tak pomyślałam, że warto by było kogoś poznać...
    - Nic się nie stało - odparłam, wzruszając lekko ramionami. - Też bym tak postąpiła na twoim miejscu. Kuzynka Kastiela tak?
    - Tak, a skąd wiesz?
    - Pytałam się go na lekcji o ciebie... - przyznałam i po chwili pożałowałam tego, czując jak moje policzki lekko się zaróżowiły. - Poza tym jesteście do siebie strasznie podobni.
    - Nie sądzę... - stwierdziła, delikatnie wykrzywiając wargi. - Może z wyglądu jesteśmy do siebie podobni, ale uwierz mi na słowo... Nie ma nic bardziej różniącego się od siebie niż ja i on - zaśmiała się pod nosem. - Ja nie wiem jak wy wytrzymujecie z tym małpiszonem w klasie...
    - Jest ciężko, ale daję radę - uniosłam dwa kciuki w górę, uśmiechając się delikatnie.
    - Hm... Masz jakieś ważne zajęcia po szkole? - wyparowała zamyślona, marszcząc delikatnie brwi.
    - Nie... A dlaczego pytasz?
    - Kastiel coś wspominał, że ma dzisiaj próbę z chłopakami w piwnicy i wpadłam na pomysł, żebyśmy poszły ich posłuchać. Za każdym razem gdy do niego przyjeżdżałam jakoś nigdy nie miałam okazji do tego... - westchnęła, przyglądając mi się uważnie w oczekiwaniu na moją odpowiedź.
    - Czemu nie... - mruknęłam nieco niepewnie, zastanawiając się nad reakcją chłopaków jak nas tam zobaczą. Nie dane mi było dłużej nad tym rozmyślać, ponieważ Rozalia skończyła rozmawiać i podeszła do nas. Po przywitaniu się dziewczyn wraz z białowłosą oddaliłyśmy się do szkoły. Jeszcze tylko cztery lekcje...

    - Panno Miko, mam nadzieję, że zaliczyłaś wszystkie przedmioty... - wysoka blondynka, spojrzała na mnie znad laptopa.
    - Oczywiście - odparłam, spoglądając w piwne oczy wychowawczyni.
    - To dobrze. Nie chcę byś miała zaległości. Dyrektorka później ścigałaby mnie i ciebie za to - uśmiechnęła się lekko wymuszenie, z powrotem zerkając w komputer. - Kastiel! - krzyknęła tak nagle, że większość osób znajdujących się w sali podskoczyła na krzesłach - zapraszam do mnie.
    - Co znowu nie tak? - jęknął czerwonowłosy, wyciągając czarną słuchawkę z ucha.
    - Masz nie zaliczone półrocze z francuskiego. Pan Rimet ci nie odpuści - spojrzała na niego uważnie, a w jej spojrzeniu można było dostrzec delikatną srogość.
    - Zaliczę - odparł, wzruszając ramionami.
    - Kiedy? - nauczycielka spojrzała na niego z półuśmiechem na ustach.
    - W przyszłym tygodniu. Jestem już umówiony...
    - Nie kłam. Rozmawiałam dzisiaj z Alexisem i jakoś nie wspominał mi nic o tym. Wręcz przeciwnie. Twierdzi, że od kilku dni nie pojawiasz się na zajęciach i ignorujesz go na korytarzu.
    - Może nie miał na sobie okularów i nie zauważył mnie - ponowne wzruszenie ramionami i zerknięcie znudzonym wzrokiem w okno.
    - Wyrażaj się z szacunkiem Drake. Zobaczysz, że w końcu się doigrasz za ten swój cięty jęzor - odprawiła go, ale po chwili dodała - do końca tygodnia chcę zobaczyć usprawiedliwienie za te nieobecności, bo napiszę do twojej matki.
    - Mhm... - mruknął jedynie i wróciwszy na swoje miejsce pod ścianą, rozłożył się na krześle, wsadzając słuchawkę do ucha. Przyglądałam mu się chwilkę, jak w rytm nieznanej mi piosenki kiwa lekko głową, gdy z zamyślenia wyrwała mnie Rozalia.
    - Ziemia do Liwii - pomachała mi zgrabną, lekko opaloną dłonią przed twarzą. - Co się dzieje?
    - Nic się nie dzieje - spojrzałam na nią i widząc jej przenikliwe spojrzenie dodałam - co miałoby się dziać?
    - No nie wiem, ale dzisiaj bezustannie go obserwujesz... - powiedziała cicho, nachylając się nade mną, by nikt nie powołany tego nie usłyszał.
    - O co ci chodzi?
    - Jak to o co? - zapytała zdziwiona. - Siedzisz i praktycznie cały czas na niego zerkasz. On z resztą też nie jest gorszy...
    - Rozalia, uspokój się. Nic mnie z nim nie łączy. To on bez przerwy się na mnie gapi. Jak ty byś się czuła, gdyby jakiś chłopak ciągle się na ciebie patrzył? - czułam jak dziewczyna powoli podnosi mi ciśnienie. Nienawidziłam gdy ktoś próbował mi wcisnąć coś czego nie zrobiłam lub nie powiedziałam. - Poza tym ona nawet nie jest w moim typie.
    - A kto jest? - od razu pochwyciła dziewczyna, a ja aż jęknęłam w duchu.
    - Nie powiem ci, bo później nie dasz mi spokoju - powiedziałam, starając się nie uśmiechać, jednak dziewczyna zauważyła to i zaczęła cicho chichotać, na co ja trzepnęłam ją słabo w ramię.
    - Ej, a to za co? - zrobiła urażoną minę. - Dobra... Przestanę, ale kiedyś i tak będziesz musiała mi powiedzieć.
    Ku mojej przeogromnej radości lekcja wyjątkowo szybko się skończyła. Oczywiście pierwszy z klasy wyszedł, a właściwie wyleciał jak burza Kastiel. Gdzie mu się tak śpieszy? Pożegnałam się z Rozą, po czym skierowałam swoje kroki do piwnicy. Przed wielkimi, dwuskrzydłowymi, zielonymi drzwiami stała już Gwen. Uśmiechnęła się do mnie na powitanie i razem weszłyśmy do środka. Wnętrze było ogromne. Po prawej części było niewielkie podwyższenie, gdzie było kilka krzeseł, natomiast po przeciwnej stronie stały niezgrabnie postawione ławki i kilka kartonów ustawionych tuż pod ścianą. Dopiero gdy rozejrzałam się po całym pomieszczeniu zauważyłam Lysandra ustawiającego mikrofon i głośniki.
    - Hej... - uśmiechnęłam się, machając mu na przywitanie.
    - Witaj Liwio - odwzajemnił uśmiech, podchodząc do nas. - Gwen... Jak miło cię znów widzieć.
    - Lys! Jej! Jak ja cię dawno nie widziałam... - zaśmiała się niebieskooka, przytulając go lekko. - Nie będzie ci przeszkadzać, jak tutaj sobie posiedzimy?
    - Nie, oczywiście, że nie - uniósł delikatnie kąciki warg, w uroczym półuśmiechu.
    W tym samym momencie drzwi do piwnicy raptownie otworzyły się i stanął w nich Kastiel. Rozejrzał się lekko zdezorientowany po wnętrzu, po czym jego wzrok spoczął na mnie i lekko się skrzywił.
    - Co jest do cholery jasnej...? - podszedł do białowłosego, który wydawał się niezbyt przejęty całą sytuacją. Sprawiał wrażenie kompletnie obojętnego, na jego krzyki.
    - Gwen zapytała się, czy mogłyby posiedzieć dzisiaj z nami - powiedział spokojnie, spoglądając w stronę przyjaciela.
    - Więc to miałabyś ta twoja niespodzianka? - nagle odwrócił się do swojej kuzynki, przez co od razu zauważyłam, jak zaciska dłonie w pięści.
    - Przecież to nic wielkiego, Kas... Posiedzą sobie w kącie i posłuchają... - mruknął cicho i uspokajająco różnooki. Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu cisnącego mi się na usta, gdy dostrzegłam jak mięśnie jego szczęki napinają się, przez zaciskanie zębów. Powstrzymując się od komentarza, podszedł do wzmacniacza i podpiął do niego swoją czerwono-czarną gitarę.
    Kilka minut później usłyszałam najpierw spokojne dźwięki, a następnie nieco ostrzejsze tony wydobywające się z kolumny. Moment później zabrzmiał cichy, czysty głos Lysandra. Był taki inny niż normalnie. Dało się dosłyszeć delikatną chrypkę wkradającą się w każde śpiewane słowo, jednakże jego śpiew dalej był czysty i miękki. Troszkę przywodził mi na myśl głos jednego z dobrze mi znanych wokalistów - Jayya Von Monroe, Nieoczekiwanie do melodii dołączył się Kastiel. Jego głos był zupełnie inny. Wyraźnie pobrzmiewała w nim chrypa, miał bardziej głęboki akcent. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w piosenkę, która niestety, jak dla mnie, szybko się skończyła. Spojrzałam w stronę gitarzysty i wokalu. Białowłosy ledwo widocznie uśmiechał się z zadowoleniem, a w oczach ciemnookiego błyskały się iskierki szczęścia. Widać było, że gra na instrumencie sprawia mu ogromną radość.
    - Wiecie ci chłopaki... - ciszę przerwała Gwen - moim zdaniem powinniście zagrać w szkole koncert.
    - Hm.. To nie byłby zły pomysł... - powiedział cicho Lysander, po chwili milczenia.
    - No cię chyba coś bierze... - warknął Kastiel, spoglądając złowrogo na kuzynkę.
    - Ale ja naprawdę mówię - uśmiechnęła się delikatnie w jego stronę. - Naprawdę świetnie wam idzie, więc powinniście to pokazać.
    - Skończ. Nie chce nawet o tym słyszeć - powiedział stanowczo, rzucając wściekłe spojrzenia to przyjacielowi to krewnej.
   - Ale Kas... Przecież to nic..
   - Skończ! - krzyknął Kastiel, po czym zeskoczył z podwyższenia. - Idę zajarać...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

~ !! Rozdział 20 !! ~

 Witajcie...
W związku z tym, że jest to już (AŻ) dwudziesty rozdział i mam już ponad 8 tys. wejść postanowiła napisać dla was coś innego. Specjalnego. Mam tylko nadzieję, że ów rozdział nie namiesza za bardzo w opowiadaniu i że wszystkim się spodoba. Chciałabym podziękować wszystkim czytającym i komentującym. Wasze zdanie na temat mojej twórczości jest dla mnie bardzo ważne i niesamowicie motywuje mnie do pisania. Tak wyróżniając to dziękuję bardzo Tekashikika za wsparcie mentalne, ponieważ dzięki jej pomocy powstały nowe postacie ;)
Także... Zapraszam do czytania. 




Bip...! Bip...! Bip...! Bip...!
   Trzasnąłem otwartą dłonią w budzik, przez przypadek zrzucając go na podłogę. Jeszcze pięć minut...

   - Kastiel! Kurwa mać, wstawaj!
   Ze snu wyrwały mnie wrzaski jakieś kobiety. Na wpół zaspany otworzyłem oczy i rozejrzałem się po ciemnym pokoju. W drzwiach stała wysoka kobieta o długich czarnych włosach.
   - Czego się drzesz, kobieto...?
   - Bo jest w pół do ósmej i znowu się spóźnisz do szkoły! - matka warknęła w moją stronę, podchodząc do okna. - Ja nie mam czasu, by codziennie rano cię budzić! Zaraz muszę być na lotnisku!
   - Dobra... już wstaje... - ziewnąłem potężnie, przeciągając się na łóżku.
   - Ta... Tak samo jak wtedy, gdy dzwoni ci budzik? - zironizowała, rozsuwając zasłony. Oślepiająco jasne promienie słońca wdarły się do pokoju.
   - No już wstaje, czego ty ode mnie chcesz? - podniosłem się z pościeli, jeszcze raz się przeciągając.
   - Za pięć minut, masz być na dole - powiedziawszy to, brunetka opuściła sypialnię.
   Boże... Ta kobieta kiedyś naprawdę doprowadzi mnie do szału. Trochę zaśpisz i zaraz afera na całą chatę. Mrucząc pod nosem, udałem się do łazienki i kiedy załatwiłem swoje potrzeby, i w miarę się ogarnąłem, wróciłem do pokoju raz po raz ziewając. Ubrałem ciemne spodnie, swoją ulubioną koszulę z logiem Winged Skull, bluzę z kapturem i zabierając ze sobą plecak, opuściłem pokój.
   - Będę dzisiaj później. Mam próbę z Lysandrem - mruknąłem w stronę kobiety, mijając ją na korytarzu. Naciągnąłem na stopy znoszone, czarne trampki i ze słuchawkami na uszach wyszedłem z domu.
   Ja niedługo zwariuje w tym domu...
   Wyciągnąłem z kieszeni paczkę Marlboro, wziąłem jednego papierosa i odpaliwszy go zaciągnąłem się. Lekko gryzący dym wypełnił moje płuca, sprawiając, że machinalnie zwolniłem kroku.
O co chodziło Lysowi? Dlaczego tak się upierał nad dzisiejszą próbą? Ćwiczyliśmy przecież w każdy weekend i nigdy nie było potrzeby, by robić to częściej. Dlaczego więc dzisiaj?
   Czasami nie potrafię ogarnąć tego człowieka. Niby spokojny, prawie się nie odzywa, wiecznie pogrążony w swoich myślach, ale jak wpadnie mu jakiś pomysł, to za wszelką cenę próbuje dążyć do celu.
   Odrzuciłem peta stając przed wjazdem do szkoły. Patrząc na ten paskudny budynek wciąż nie mogę uwierzyć, kto mógłby być aż tak popieprzony i pomalować szkołę na różowo. Logika niektórych ludzi mnie przeraża.
   Jednak nim dotarłem na swoje zwyczajowe miejsce za ogrodem, zobaczyłem burzę czerwonych loków biegnących w moją stronę.
   - Kasii!
   - Dziewczyno, błagam nie nazywaj mnie tak... - jęknąłem, przytulając kształtne ciało kuzynki - czuje się jak bachor.
   W momencie, gdy Gwen oderwała się ode mnie zauważyłem ją idącą do szkoły. Te jej prawie nienawistne spojrzenie rzucane w naszą stronę. Uśmiechnąłem się do niej, unosząc lewą brew. Zauważyła to. Starałem się powstrzymać od parsknięcia śmiechem widząc jej zmieszanie i rumieńce.
   - Siema stary. Co ty tu robisz? Nie powinieneś być w swojej szkole? - zwróciłem się w stronę wysokiego bruneta, stojącego nieopodal mojego kuzyna.
   - No, dzisiaj próba nie, poza tym nie będą przecież za mną płakać jak odpuszczę sobie jeden dzień - Kasper rzucił mi lekki uśmiech, wyciągając fajki. - Chcesz?
   - Dzięki, przed chwilą wyrzuciłem peta. A wy? - kiwnąłem w stronę Nicka i Gwen.
   - Dziadek Phil zmarł, przez co babcia się rozchorowała. Rodzice pojechali by się nią zająć i załatwić sprawy spadkowe, a my wylądowaliśmy u ciebie - czerwonowłosa rzuciła mi uroczy uśmiech, a ja już wiedziałem, że ich pobyt w moim domu będzie koszmarem. Przynajmniej ze strony dziewczyny.
   - A na ile zostajecie?   - Aż rodzice nie wrócą, czyli długo - ciemnowłosy wzruszył ramionami, rozglądając się po dziedzińcu. - Boże... jak ty tu wytrzymujesz... Różowa szkoła? Serio?
   - Ta... też mnie to zastanawia...
   - No chłopaki, koniec rozmów! Drake, do szkoły i nie waż mi się spóźnić na lekcje... - niska, jasnowłosa kobieta o dużych okularach minęła nas, goniąc do szkoły.
   - Do potem! Będziemy czekać pod szkołą - Nick złapał w pasie swoją siostrę i już mieli wychodzić z terenu szkoły, kiedy zatrzymałem ich.
   - Dzisiaj mam próbę. Nie wiem o której będę na chacie, ale trzymaj klucze, bo starych pewnie nie będzie. Matka coś mówiła o lotnisku - rzuciłem mu brzęczący pęk.
   - Drake! Może byś w końcu zaszczycił szkołę swoją obecnością? - w drzwiach stała ta sama nauczycielka, co mijała nas kilka minut temu.
   - No już idę - warknąłem w jej stronę, przechodząc obok niej w drzwiach. Kątem oka zauważyłem jak przewraca oczami.Co im się dzisiaj złożyło na czepianie się mnie? Najpierw matka robi aferę, że pięć minut później wstałem, a teraz dyra.
   Powolnym krokiem mijałem masę ludzi na korytarzu. Niech ten cholerny dzień skończy się jak najszybciej. Będąc już prawie przy klasie, dostrzegłem ją jak stała przy parapecie i rozmawiała z Arminem. Rzuciłem jej uśmieszek wciąż mając przed oczami jej wredne spojrzenie.
   Ha! Jakie to zadziwiające, że tak łatwo wyprowadzić ją z równowagi. Zanim wszedłem do klasy widziałem jej zarumienione policzki i speszony wzrok.
   Na szczęście, jeszcze nikogo nie ma. Usiadłem w swojej ławce na końcu klasy i spojrzałem w okno. Z tej klasy zawsze był dobry widok na miasto. No cóż... w końcu drugie piętro... Na końcu ulicy widziałem jeszcze Gwen jak zaczepiała się z Nickiem. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Ona jest niemożliwa... Ale jest dla mnie jak siostra. I nawet tak wygląda. Ma długie do połowy pleców, lekko kręcone krwistoczerwone włosy, intensywnie niebieskie oczy i piękny uśmiech. Najczęściej chodzi w zielonej koszuli w kratę, czarnych dżinsach i glanach. Z resztą tak jak dzisiaj.
   - Kto to był? - nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu słysząc to pytanie. Spojrzałem na nią wciąż się uśmiechając.
   - A co zazdrosna jesteś?
   - N...Nie, skąd ci to przyszło do głowy? - znów te urocze rumieńce. Stara się być skryta, ale jej twarz przeważnie jest jak otwarta księgą. Wszystkie uczucia od razu po niej widać. Tym razem także. - Po prostu zdziwiłam się widząc ciebie z jakąś dziewczyną. I to jeszcze jak się przytulacie.
   - Kuzynka z bratem przyjechali do mnie na kilka tygodni - odparłem, widząc, że w jej oczach maluje się jakby ulga, ale nie do końca była przekonana do tego.
   - Nigdy bym się nie spodziewała, że masz tak dobre relacje z kimkolwiek oprócz swojego psa i Lysandra.
   - Widocznie w ogóle mnie nie znasz, mała.
   - Nie nazywaj mnie małą, bo tego gorzko pożałujesz... - wymruczała przez zaciśnięte zęby wstając z krzesła. W jej zielono-złotych oczach błyskały niewielkie iskierki złości.
   - Spoko. Już się nie mogę doczekać, mała... - Jej kształtne usta zacisnęły się w wąską linię, ale nie zdążyła już nic powiedzieć, ponieważ nauczyciel wszedł do klasy. Rzuciła mi ostatnie wściekłe spojrzenie i wróciła do swojej ławki obok białowłosej.
   Patrząc w jej stronę nie mogłem uwierzyć. Ona zazdrosna o jakąś dziewczynę? Przecież nie ma o co... Mimo swojej drobnej sylwetki potrafi przykuć spojrzenie. Jest zawsze taka radosna i otwarta na ludzi. Wszędzie jej pełno, a jej melodyjny śmiech rozbrzmiewa na każdym korytarzu. Była inna od wszystkich dziewczyn z Amorisa. Ciekawe jak by zareagowała, gdybym jednak miał dziewczynę? Byłaby wściekła? Starałaby się zwrócić na siebie uwagę, czy ignorowałaby mnie?
Z resztą nad czym ty się człowieku zastanawiasz? Ona jest za delikatna dla ciebie...
   Przez resztę lekcji starałem się mniej więcej skupić na tym co się dzieje w klasie, ale raz po raz zerkałem w jej stronę. Złote promienie słońca odbijały się w jej długich włosach. Niestety nie potrafiłem się powstrzymać by za każdym razem, gdy przyłapała mnie na tym, nie rzucać jej ironicznego uśmieszku.
   Na długiej przerwie, zaraz po czwartej lekcji, udałem się w swoje zwyczajowe miejsce pod murkiem otoczonym kilkoma drzewami, gdzie mogłem spokojnie zapalić, unikając krytycznych spojrzeń belfrów. Wyciągnąłem papierosa i zasłaniając dłonią ogień zapalniczki, odpaliłem go. Przyglądałem się całemu dziedzińcowi, raz po raz zaciągając się nikotynowym dymem. Nagle mignęły mi przed oczami czerwone loki. Wyrzuciłem peta i skierowałem się w tamtą stronę.
   No ładnie... Ledwo przyjechała i już ludzi zaczepia. I oczywiście musiała sobie na cel obrać akurat ją. Nie słyszałem o czym rozmawiały, ale obie dziewczyny wydawały się być bardzo poruszone. Najwidoczniej polubiły się. W sumie się jej nie dziwię. Mało jest ludzi, którzy nie lubią Gwen. Już miałem do nich podejść, ale zaczepił mnie Kasper. 
   - Słuchaj stary, ale nie będę mógł być na dzisiejszej próbie 
   - Czemu? Co się stało?
   - Rodzice wymyślili sobie, że zabierają mnie na "rodzinną" kolacyjkę... - przewrócił oczami, lekko się krzywiąc.
   - Spoko. Mówiłeś Lysandrowi?
   - Tak. Nie wyglądał na zadowolonego, ale niestety ja nic na to nie poradzę - wzruszył ramionami i pożegnawszy się ze mną oddalił się w stronę czarnego Hummera.
Kiedy z powrotem spojrzałem, tam gdzie jeszcze przed chwilą obie rozmawiały, stała tylko Gwen najwyraźniej kogoś szukając w tłumie. 
   - Czy przypadkiem to nie mnie szukałaś? - podszedłem do niej, lekko się uśmiechając.
   - Kasi! Jakbyś czytał mi w myślach.
   - Jezu... Proszę cię przestań mnie tak nazywać - mimowolnie się skrzywiłem. Nienawidziłem gdy tak do mnie mówiła.
   - No już, już. Nie denerwuj się. O której masz tą próbę? - zapytała niespodziewanie, a ja spojrzałem na nią zdziwiony. A na cholerę jej to wiedzieć?
   - Zaraz po lekcjach. Koło piętnastej a co?
   - A nic... - mruknęła wymijająco, zastanawiając się nad czymś głęboko. - Mam dla ciebie małą niespodziankę.
   I jak gdyby nigdy nic oddaliła się. Stałem przez chwilę lekko osłupiały. Jaką niespodziankę? O co tej dziewczynie chodzi? Chyba powinienem zacząć się bać... Czasem jej pomysły są dość... zaskakujące. Akurat gdy zniknęła za ogrodzeniem, zadzwonił dzwonek. Wyciągnąłem miętówki z kieszeni i wziąłem dwie do ust. Powolnym krokiem wróciłem na lekcje. Jeszcze tylko dwie godziny polskiego, angielski i wychowawcza...

W końcu wolność!
   Prawie wybiegłem z klasy, mając dość ględzenia starej jędzy. Za każdym razem przypieprza się do mnie o byle gówno. Uh... Jak ona mnie wkurwia...
   Na szczęście mogłem się za chwilę wyładować podczas próby. Za moment będę mógł chwycić swoją gitarę, poczuć struny pod palcami i usłyszeć jej pełne życia dźwięki.
   Zbiegłem po ostatnich schodach i mocno popchnąłem dwuskrzydłowe, pomarańczowe drzwi. Nagle w ciągu jednej sekundy cała energia uleciała ze mnie jak z przebitego koła. Stanąłem osłupiały w wejściu patrząc to na dziewczyny to na Lysandra.
   Co one tu robią? To chyba jakieś żarty...
   - Co jest do cholery jasnej...? - podszedłem do białowłosego, który wydawał się niezbyt przejęty ich obecnością.
   - Gwen zapytała się, czy mogłyby posiedzieć dzisiaj z nami - odparł jak gdyby nigdy nic. 
   - Więc to miałabyś ta twoja niespodzianka? - zwróciłem się po cichu do kuzynki, zaciskając machinalnie dłonie w pięści, starając się zapanować nad wzbierającą się we mnie złością.
   - Przecież to nic wielkiego, Kas... Posiedzą sobie w kącie i posłuchają...
   Całą siłą woli powstrzymałem się od złośliwego komentarza. Lys to jedyny mój przyjaciel, ale czasami i on wyprowadza mnie z równowagi. Odliczyłem w myślach do dziesięciu i podłączyłem gitarę pod wzmacniacz. Kilka minut później stałem z gitarą w rękach i całkowicie oddałem się muzyce. Każdy dźwięk wywołany szarpanymi strunami wypełniał moje ciało i myśli.
   Muzyka... Jedyna rzecz, którą naprawdę kocham.
Gdy ostatnie brzmienia ucichły dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że miałem zamknięte oczy. Otworzyłem je i rozejrzałem po pomieszczeniu. Widziałem pełen zadowolenia uśmiech Lysandra, jak za każdym razem gdy wszystko idzie po jego myśli. Kuzynka również się uśmiechała, ale w zupełnie inny sposób - jakby wpadła na genialny pomysł. Natomiast ona... Ona patrzyła na mnie z mieszaniną zdziwienia i podziwu. Na ten widok poczułem mocniejsze uderzenie serca. Czyli jednak coś jej się we mnie podoba...
   - Wiecie co chłopaki? Myślę, że powinniście zagrać w szkole koncert - wyparowała ni z z tego ni z owego czerwonowłosa.

czwartek, 4 czerwca 2015

~ Rozdział 19 ~

Był jeden z ładniejszych dni stycznia. Na niebie prawie nie było śladu chmur, słońce przyjemnie grzało w plecy, a po śniegu tylko gdzieniegdzie zostały brudne grudy. Wracałam właśnie ze sklepu, do którego ciotka mnie wysłała po mąkę i kilka innych rzeczy do zrobienia ciasta. Po obiedzie miała być dzisiaj wuzetka. Minęłam jedne pasy, a na następnych przeszłam przez ulicę. Szłam tuż obok parku i spoglądając w tamtą stronę przyglądałam się ludziom, którzy wybrali się na sobotni spacer. Nagle dostrzegłam znajome postacie i aż musiałam przystanąć, by się dokładnie przyjrzeć, ponieważ nie wierzyłam w to, co widzę. Jakieś trzysta metrów ode mnie, parkową alejką przechadzał się Alexy i Nataniel. W sumie nie byłoby to aż takie dziwne, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie Alexy zbliżył się do blondyna i pocałował go w policzek. Mimo sporej odległości dokładnie widziałam jak złotowłosy się rumieni. Stałam osłupiała przez dobrych kilka minut, dopóki nie zniknęli mi za drzewami. Nie mogąc wyrwać się ze zdziwienia, skierowałam sztywne kroki w stronę domu.
   Kilka minut później leżałam na swoim łóżku i rozmawiałam przez telefon z Rozalią.
   - Sama byłam w szoku! - zaśmiałam się cicho, gdy opowiedziałam dziewczynie to, co widziałam na mieście.
   - Ale jesteś pewna, że to ich widziałaś? - dopytywała się białowłosa.
   - No, Alexy'ego ciężko pomylić z kimś innym. Chyba tylko on na całą szkołę ma niebieskie włosy.
   - No tak, ale... Jakoś ciężko mi w to uwierzyć... On i Nataniel? Że razem? - w głosie Rozalii dało się usłyszeć mieszaninę niepewności i oszołomienia.
   - Nie wiem czy są razem i na razie nic nikomu nie gadaj. Zobaczymy co wyniknie z tego później - zgasiłam delikatnie jej zapał, ponieważ nie chciałam, by ktoś niepowołany się o tym wszystkim dowiedział.
   - I co? Teraz mi powiesz, że zostawisz to, ot tak w spokoju? - poruszona zawołała do słuchawki tak głośno, że musiałam odsunąć aparat od ucha.
   - No... Tak? A co?
   - Jak to co? Trzeba się dowiedzieć od Alexa co jest grane!
   - Oh, daj spokój. Na razie o tym nie myśl. Przyjdziemy do szkoły i wszystko się wyjaśni - mruknęłam cicho, przewracając oczami.
   - Muszę? - zapytała cichutko, głosem małego dziecka.
   - Tak musisz! - parsknęłam śmiechem, przekręcając się na brzuch. - Boże... Ja chcę już ferie...
   - Jeszcze dobrze weekend się nie zaczął, a ta już narzeka - westchnęła potępieńczo. - Mi się to za bardzo nie uśmiecha... Rodzice wysyłają mnie na całe wolne do babci na wieś.
   - To chyba nie jest aż tak źle... - odparłam i zaraz po tym w słuchawce usłyszałam ciche jęknięcie.
   - Przez cały czas będę odcięta od telefonu, bo tam nie łapie zasięg, ale w sumie babcia będzie mogła mi pomóc w uszyciu sukienki. Ostatnio tak mi się nudziło i zaczęłam rysować i stwierdziłam, że muszę mieć taką! A ty? Jakie masz plany?
   - Ha ha ha... Ty i ta twoja twórczość - zaśmiałam się cicho pod nosem, po raz kolejny zmieniając pozycję na łóżku. - Ciotka coś mówiła, że chce mnie zabrać w góry, ale jeszcze nie wiem co z tego wyjdzie.
   - Ehh... Też bym tak chciała... - wzdychnęła cicho, po czym dodała szybko - ja muszę kończyć... Chyba Leo przyszedł.
   Kiedy pożegnałam się z białowłosą i rozłączyłam się, pokręciłam się jeszcze chwilę po pokoju, jednak nie mogąc znaleźć dla siebie ciekawszego zajęcia, postanowiłam wybrać się na spacer. Zeszłam na parter i poinformowawszy ciocię, wyszłam przed dom. Mimowolnie skierowałam swoje kroki w stronę parku. Niestety nic nie poradzę na to, że jestem typem samotnika. Uwielbiam spędzać czas w odosobnieniu, gdzie mogę spokojnie zastanowić się nad wieloma sprawami, albo po prostu pobyć samotnie. W Ione zwykle chodziłam na cmentarz do babci. Tutaj często odwiedzałam park. Szerokie, kamieniste dróżki otoczone zewsząd małymi drzewkami albo krzaczkami prowadziły do głównego miejsca - fontanny, która z racji pory roku była wyłączona. Zapatrzona w drogę przed sobą i pochłonięta myślami, stawiałam machinalnie kroki. Niespodziewanie z prawej alejki wyskoczył ogromny czarny pies.
   - Zły pies! - automatycznie krzyknęłam wystraszona, zamierając w bezruchu.
   Wielki owczarek francuski podbiegł do mnie, obwąchał mi nogę, po czym radośnie machając ogonem ruszył w stronę właściciela. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że kilka metrów dalej stał, a właściwie zwijał się ze śmiechu Kastiel, odpychając pysk Demona od swojej twarzy.
   - "Zły pies"? - wykrztusił z siebie, starając się wyprostować. - Serio?
   - Wystraszyłam się... Tak nagle wyskoczył. Nie spodziewałam się go - zaczęłam się chaotycznie tłumaczyć, czując jak na moje policzki wstępuje rumieniec zawstydzenia. Jeszcze chyba nigdy się tak nie upokorzyłam przy chłopaku.
   - Dobra, dobra... Nie tłumacz się mała - stanął przede mną, drapiąc psa za uchem. - Co się tak sama kręcisz po parku? Nie boisz się, że cię ktoś zaatakuje? Choć w sumie to musiałby być jakiś desperat, żeby taką chudzinę napastować.
   - Nie nazywaj mnie małą... - wymruczałam przez zaciśnięte zęby, po czym odparłam - Nie... wystarczy, że ty tu jesteś...
   - Ohoho... Jaka wyszczekana - zaśmiał się cicho, a na jego wargach zagościł standardowy, ironiczny uśmieszek. - Uważaj, bo się kiedyś przeliczysz...
   Nim zdążyłam cokolwiek mu odpowiedzieć, zagwizdał na Demona i oddalił się. Stałam chwilę nieco zdezorientowana, jednakże westchnęłam cicho, kręcąc głową i dalej ruszyłam przed siebie. Moment później usłyszałam jak ktoś mnie woła. Obróciłam się dookoła, rozglądając za źródłem głosu. Kilka metrów za mną spokojnym krokiem szedł Armin, niosąc kilka płaskich pudełek.
   - Siemasz Liwia! - powitał mnie z szerokim, serdecznym uśmiechem na twarzy. - Dokąd tak wędrujesz?
   - Cześć... A tak wyszłam się przejść, bo nie mam nic ciekawego do roboty - odparłam, machinalnie odwzajemniając uśmiech. - A ty?
   - Ja właśnie wracam ze sklepu. Kupiłem kilka nowych gier, bo mam już dość ciągłego gadania Alexy'ego - przewrócił oczami, cicho śmiejąc się pod nosem. - Odkąd się z nim spotkał o niczym innym nie mówi. "A bo on ma taki śliczny uśmiech, a bo on ma takie piękne oczy..." Boże... aż rzygać się chce.
   - Widziałam go dzisiaj w parku z Natem - zauważyłam, przyglądając się chłopakowi uważnie.
   - No właśnie. Odkąd wrócił z tamtego "spotkania" - tu w powietrzu zakreślił palcami cudzysłów - ciągle o nim gada - przewrócił oczami, lekko wzdychając. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, które przerwał czarnowłosy - Co ty na to byśmy poszli do mnie wypróbować nowe gry? Ty. z tego co mówiłaś nie masz nic do roboty, a ja nie wytrzymam kolejnych minut z nim sam w pokoju... - rzucił mi niemal błagalne spojrzenie, na które zaśmiałam się cicho, kiwając głową na potwierdzenie.
   - Z wielką chęcią - uśmiechnęłam się do Armina szeroko, odgarniając z oczu grzywkę.
   I ruszyliśmy. Po kilkunastu minutach spokojnego marszu i rozmów znaleźliśmy się pod kremowym budynkiem, choć w sumie ciężko określić to, jako zwykły budynek. Nie doszłoby do nadużycia, gdybym stwierdziła, że dom Armina to willa. Otaczało ją wysokie żelazne ogrodzenie z orientalnymi zdobieniami. Masywna brama prowadziła na szeroki brukowy podjazd, gdzie na środku znajdował się okrągły klomb. Obok stała mniejsza budowla, która prawdopodobnie była garażem. Musiałam mieć naprawdę głupią minę, ponieważ gdy odwróciłam się w stronę Armina, ten zaśmiał się cicho, szturchając mnie lekko w ramię.
   - Nieźle nie? - zapytał, ale nie czekał na moją odpowiedź. - Uroki życia w rodzinie chirurgów - stwierdził, wzruszając ramionami, po czym skierował się w stronę ciemnych drzwi. 
   Kiedy weszliśmy do środka, po raz kolejny czułam się osłupiała. Wnętrze było po prostu przepiękne. Przedsionek był pomalowany na kolor cappuccina. Po jednej stronie stało ogromne lustro, a po drugiej szafa na kurtki i buty, gdzie odwiesił mój płaszcz. Na przeciwko znajdował się przestronny salon o czerwono-beżowych ścianach. Dalej po prawej stronie było wejście do jasnej kuchni z meblami w kolorze mahonia. Przy kuchence stała jakaś wysoka, szczupła kobieta o ciemnych włosach do ramion.
   - Już jestem - niebieskooki zawołał do niej i zaraz pociągnął mnie na górę. 
   - Hej, hej, hej... Kolego, wróć tutaj - jej ciepły, delikatny głos rozległ się za nami. - Ładnie to tak nie przedstawić mi swojej koleżanki?
   Usłyszałam ciche westchnienie chłopaka, po czym zeszliśmy na ostatni stopień schodów. Czułam się nieco skrępowana, stojąc naprzeciwko tej kobiety. Miała delikatne rysy twarzy, zgrabny, lekko zadarty nos i pełne usta.
   - Mamo, to jest Liwia... Chodzi ze mną do klasy. Liwia, to jest moja mama... - mruknął, przewracając oczami, na co ja cicho parsknęłam śmiechem.
   - Bardzo miło mi cię poznać Liwio - ciemnowłosa uśmiechnęła się do mnie delikatnie podając mi dłoń.
   - Mi również miło panią poznać - odwzajemniłam uścisk. Chwilę później usłyszeliśmy, jak ktoś trzaska drzwiami.
   - Armiś! Jesteś już! - z salonu wybiegła mała dziewczynka ubrana w różowa sukienkę i wtuliła się w nogi chłopaka.
   - Evie, bo mnie zaraz przewrócisz - zaśmiał się cicho, odrywając dłonie dziewczynki, po czym podniósł ją na ręce. Miała, tak jak jej matka ciemne, lekko kręcone włosy sięgające za ramiona. Mogła mieć co najwyżej pięć lat. Na początku mnie nie zauważyła, ale po chwili przyglądała mi się bardzo uważnie, ze znajomym uśmiechem na twarzy.
   - Armiś, kto to jest? - zapytała go cicho na ucho, jednakże ja i tak to usłyszałam.
   - To jest moja koleżanka z klasy. Liwia, poznaj moją młodszą siostrzyczkę Eveline - czarnowłosy uniósł kąciki warg, odwracając dziecko w moją stronę. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że miała prawie identyczny uśmiech jak bliźniaki.
- Chodź malutka, niech oni idą sobie na górę, a ty pomożesz mi piec ciasteczka. Co ty na to? - mama Armina wzięła małą na ręce i wróciła do kuchni.
   - To my już pójdziemy... - Armin złapał mnie za rękę i prawie wbiegliśmy na górę, gdzie znajdował się dość długi korytarz z piękną fototapetą przedstawiającą dmuchawce. Co kilka metrów znajdowały się jasnego koloru drzwi. Chłopak poprowadził mnie do tych na samym końcu korytarza.
   - Witam w mojej twierdzy - zaśmiał się cicho otwierając przede mną skrzydło. Wkroczyłam do niedużego, przytulnego pokoju. Było to pomieszczenie o brązowo-fioletowych ścianach. Naprzeciwko wejścia stało duże łóżko z narzutą wyglądającą jak strona z komiksu. Po prawej stronie na ścianie wisiał średniej wielkości telewizor, a pod nim była półka wykonana z jasnego drewna, która była dosłownie zawalona różnymi grami. Po drugiej stronie stała komoda z tego samego materiału co regał. 
   - Ciekawie urządzone - powiedziałam cicho, podchodząc do posłania by przyjrzeć się kapie.
   - Puk! Puk! Przyniosłem ciastka - do sypialni wpadł Alexy, niosąc talerz z górą czekoladowych i kokosowych ciasteczek.
   - Ciastka zostaw na biurku i wyjdź - rzucił tylko czarnowłosy, nie odwracając się w stronę brata.
   - Ej, a niby dlaczego? - oburzył się bliźniak. Dziwnie było przyglądać im się stojącym razem. Odnosiło się wrażenie, że patrzy się na klony.
   - Bo zaraz znów będziesz mi gadał o tym, jaki on piękny... - jęknął cicho Armin, podchodząc do pułki by wybrać jakąś grę. Kątem oka dostrzegłam jak niebieskowłosy natychmiast pąsowieje. 
   - Nie...? Przyszedłem z wami pograć - uśmiechnął się szeroko, starając się zakryć zażenowanie.  
   - No niech ci będzie, ale jak tylko chociaż o nim wspomnisz - wypad.
   Chłopaki nie dodając już nic więcej zabrali się za włączanie gry, a ja ułożyłam na podłodze poduszki i siadając na nich wzięłam jedno z ciastek. To chyba było najlepsze jakie kiedykolwiek w życiu jadłam. Miało przyjemny lekko maślany smak i duże kawałki czekolady, która od razu rozpływała się na języku. Chwilę później bliźniacy usiedli po obu moich stronach z padami w rękach i zaczęliśmy grać. Nie mogłam się skupić na tym co działo się na ekranie, ponieważ z jednej strony Armin szturchał mnie lekko łokciem, próbując mi przeszkodzić, a z drugiej strony Alexy co chwilę rzucał jakieś głupie komentarze, które powodowały u mnie nagłe napady śmiechu. W końcu poddałam się i przyglądałam się jak chłopaki walczą między sobą. Gdy i Alexy się znudził dopiero wtedy dotarło do mnie jak późna jest już godzina. Pożegnałam się więc z chłopakami, ubrałam się i wyszłam na mroźne, nocne powietrze.