Przeciągnęłam się na łóżku, przesuwając ręką po prawej, wolnej stronie posłania. Podniosłam się nagle, rozglądają po zaciemnionym pomieszczeniu, odczuwając dziwny niepokój z tym, że łóżko było puste. Zsunęłam z niego nogi, siadając na brzegu. Stopy zanurzyły się w czarnym puchatym dywanie. Poczułam na kostkach nieprzyjemnie chłodny powiew, przez co wzdrygnęłam się nieznacznie. Sięgnęłam po szlafrok leżący na pobliskiej etażerce i wstając, ubrałam go. Z cichym westchnieniem wyszłam przez otwarte drzwi na balkon, gdzie oparty o barierkę stał Kastiel. Uśmiechnęłam się delikatnie i podeszłam do niego, dotykając jego szerokich pleców.
- Czemu nie śpisz? - zapytałam cicho, opierając policzek na jego łopatce. Zmarszczyłam lekko brwi słysząc swój, jakby nienależący do mnie głos. Jednak uczucie, które mnie nawiedziło, minęło równie szybko jak się pojawiło.
- Nie mogę spać... - odparł, zaciągając się papierosem.
- Znów o niej myślisz? - z ust mechanicznie wyrwało mi się podejrzliwe pytanie.
- Nie... - mruknął, wypuszczając smużkę szarego dymu. Sprawiał wrażenie poddenerwowanego moim pytaniem.
- Coś cię jednak musi trapić... Wyglądasz na zmartwionego - uśmiechnęłam się delikatnie, wciąż wtulając się w jego ciało. Mimo, że temperatura na dworze była nieco powyżej zera, skóra czerwonowłosego była przyjemnie ciepła.
- Nie mogłem zasnąć i tyle - wyprostował się, odrzucając peta. - Poza tym, co ty się jej tak uczepiłaś? Mówiłem ci, że nic mnie z nią nie łączy. Czyżbyś mi nie ufała?
- Ufam ci kotek, ale jakoś nie pasuje mi ta dziewczyna. Jest taka... Zwykła. Pospolita, ale jednak zwraca na siebie uwagę - skrzywiłam się lekko.
- Skoro mi ufasz, to odpuść już sobie... - powiedział i odwrócił się w moją stronę. Na jego pełnych ustach igrał figlarny uśmiech, co spowodowało przyjemne łaskotanie w okolicach podbrzusza. Odwzajemniłam gest, lekko zagryzając wargę, a czerwonowłosy wpił się, chwilę po tym, w moje wargi z całą mocą. Całował cudownie. Pewny siebie i tego czego chce. Jego język śmiało poczynał sobie w moich ustach, prowokując coraz bardziej. Po chwili przerwał pocałunek, spoglądając mi w oczy. - Nie powinnaś sobie zawracać głowy kimś takim jak Liwia, Deb...
Zerwałam się wystraszona ze snu, szybko łapiąc powietrze. Byłam przerażona. To, co przed chwilą rozegrało się w mojej głowie, było tak realistyczne... Gwałtownym ruchem zrzuciłam z siebie kołdrę i prawie biegnąc, udałam się do łazienki, mocnym uderzeniem w przełącznik włączyłam światło w pomieszczeniu. Pełna lęku spojrzałam w lustro. Ku mojej ogromnej uldze ujrzałam swoje blond włosy i zielone oczy. Aż jęknęłam, czując jak całe napięcie znika. Usiadłam na brzeg wanny, powoli uspokajając serce bijące w szalonym tempie.
To był tylko sen... Tylko sen...
Przełknęłam głośno ślinę, wplątując palce we włosy. Zaczynam coraz bardziej świrować przez to wszystko. Jeszcze dojdzie do tego, że wyląduje w białym kaftanie, w pokoju bez klamek. Wzdrygnęłam się, a na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, wywołana zimnym powiewem. Nie mogę dać sobą manipulować. Skoro chce wojny, to będzie ją miała. Tylko, która strona tym razem wygra?
Przez resztę nocy nie mogłam zmrużyć oka. Przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc się ułożyć. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, scena ze snu powracała jak żywa. Kiedy, po raz chyba dwudziesty, przekręciłam się na prawy bok i nie zdołałam przywołać snu, poddałam się i zaczęłam szykować do szkoły. Wzięłam prysznic, wysuszyłam dokładnie włosy i stojąc przed otwartą szafą w samej bieliźnie, zastanawiałam się co mogłabym ubrać. Po kilkunastu minutach rozmyślania, zdecydowałam się, że ubiorę ciemnogranatowe legginsy, czarny top z koronkowymi wykończeniami i koszulę w kratę. Kiedy byłam ju z ubrana, pomalowałam się, starając się jak najbardziej zakryć, siny i lekko spuchnięty policzek, podkreślając oczy czarną kredką, związałam jeszcze włosy w luźnego koka i wyszłam z pokoju. Ciemnym korytarzem zeszłam na parter i weszłam do nieoświetlonej kuchni. Zapaliłam światło i zaczęłam krzątać się po pomieszczeniu, szykując śniadanie i nastawiając ekspres na kawę. Kilka minut później wszędzie czuć było orzeźwiający zapach kawy i przyjemnie słodką woń puszystych naleśników. Nalałam sobie czarnego, gorącego napoju do swojego ulubionego kubka i oparta o kuchenny blat, czekałam aż kolejny placek przyrumieni mi się na złocisty kolor. Machinalnie ściągnęłam go na talerz i rozlałam na patelki ostatnią porcję, rozmyślając o tym co powiedziała mi szatynka. Cały czas nie mogłam pojąć jej myślenia. Dlaczego ona uważała, że ja odebrałam jej Kastiela? Przecież, gdyby go nie okłamała i nie zostawiła, to Kas dalej by z nią był. Z resztą nawet jeśli, to i tak gania za nią jak szczuty pies. Chyba musiałabym sama zostać taką żmiją, by zrozumieć jej postępowanie. Westchnęłam cicho, upijając łyczka kawy. Chwilę później zaczęłam zabierać się za swoje śniadanie, kiedy usłyszałam ciężkie, posuwiste kroki na korytarzu i do kuchni weszła zaspana ciocia. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc jej, zazwyczaj ładnie ułożone, włosy w totalnym nieładzie. Ubrana była jeszcze w koszulkę nocną i narzucony na to szlafrok, a na nogach miała kapcie z mordkami świnek. Ziewnęła potężnie i przywitała się ze mną niemrawo.
- Ciężka noc? - zapytałam, przyglądając się jak nalewa sobie kawy i siada przy stole.
- Strasznie... - ponownie ziewnęła, pochylając się nad kubkiem. - Mnóstwo dokumentów, umów do przejrzenia... Jeszcze sprawdzaj, czy wszystko dobrze zapisali...
- Dimitry ostatnio dzwonił - przypomniało mi się. Spojrzała na mnie zmarszczywszy brwi. - Markov. Poznałaś go na wyjeździe do kurortu.
Na wspomnienie o mężczyźnie, kobieta zarumieniła się lekko, chowając za parującym naczyniem. Zaśmiałam się cicho pod nosem, po czym kontynuowałam wątek.
- Pytał się, znalazłabyś dla niego wolny wieczór w tym tygodniu... - mruknęłam znacząco ruszając brwiami, za co dostałam porządnego kuksańca w żebra. - Aua... Za co to? Poza tym mogłabyś się z nim spotkać. To całkiem miły facet.
- Czyżbyś miała zamiar robić mi za swatkę? - zapytała. Już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć kobiecie, ale przerwała mi. - Dziękuję, ale dam sobie radę sama.
Westchnęłam cicho, kręcąc głową, kończąc swoje śniadanie. Kiedy brałam ostatni łyk kawy, poczułam, że to nie będzie mój dzień. Niby czułam się dobrze, ale miałam nieodparte wrażenie, że stanie się coś niedobrego. Odepchnęłam od siebie to odczucie i pożegnawszy się z ciocią, wyszłam do szkoły. Tuż przed domem podłączyłam słuchawki do telefonu i pogrążyłam się w ulubionych piosenkach. Z każdym krokiem zbliżającym mnie do szkoły, coraz bardziej chciałam wrócić do swojego pokoju i schować się pod kołdrą.
Na szkolnym dziedzińcu było dużo więcej ludzi, niż poprzedniego dnia. Coraz więcej uczniów czuło, zbliżającą się dużymi krokami, wiosnę. Wchodząc na teren placówki, miałam wrażenie jakbym była tu po raz pierwszy. Rozglądałam się niepewnie, to w jedną, to w drugą stronę. Mimo, że wszyscy i wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak wczoraj, czy tydzień temu, mi wydawało się to obce, oddalone od tego co poznałam. Gdy niespodziewanie napotkałam spojrzenie czerwonowłosego, spuściłam wzrok, delikatnie się czerwieniąc i ruszyłam prosto do budynku. Mimo, że miałam słuchawki na uszach doskonale wiedziałam, że idzie za mną. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale czułam, że wszystkie mięśnie coraz bardziej spinają mi się z nerwów. Dotarłam do szafki i otworzywszy ją wyciągnęłam podręcznik od geografii, po czym schowałam do środka kurtkę i szalik.
- Możemy porozmawiać? - ledwo zatrzasnęłam drzwiczki, moim oczom ukazała się pozornie spokojna twarz Kastiela.
- A mamy o czym? - zapytałam, chcąc go wyminąć, ale chłopak złapał mnie delikatnie za ramię.
- Proszę - pod stanowczym, acz proszącym wzrokiem jego ciemnoczekoladowych oczy poczułam jak serce zaczyna mi bić ze zdwojoną prędkością, a w okolicach żołądka rozlewa się przyjemnie łaskoczące ciepło. Starałam się jednak zachować normalny wyraz twarzy.
- Coś się stało? Dobrze się czujesz? - zapytałam lekko ironicznie, a kiedy spojrzał na mnie zdziwiony dodałam - ty prosisz?
- Jeśli ci to tak przeszkadza, mogę następnym razem w ogóle nie pytać cię o zdanie - warknął, po czym, wciąż trzymając mnie za ramię, zaprowadził mnie na koniec korytarza, a następnie schodami w górę na dach szkoły. Kiedy stanęliśmy na dachu, skrzyżowałam ręce na piersi.
- Więc? O co chodzi?
- Wczoraj zauważyłem, że Debra z tobą rozmawiała - powiedział cicho, nie patrząc w moją stronę. Na dźwięk imienia tej dziewczyny, poczułam jak krew zastyga mi w miejscu.
- No i? - zapytałam po raz kolejny, chcąc przerwać niezbyt przyjazną ciszę, jaka zapanowała między nami.
- Nie chcę, byś, przez wzgląd na to co mogłaś o niej usłyszeć, ją oceniała. To naprawdę niezwykła dziewczyna... - och, tak. Oczywiście. Szczególnie kiedy cię zostawiała. - Wiem, że to co pomiędzy nami było, mogło też wpłynąć na ciebie i twoje odczucia co do niej, ale proszę byś mnie zrozumiała. Ona była dla mnie wszystkim... A teraz wróciła... - kiedy usłyszałam ciche westchnienie, jakie wyrwało się z jego ust, zrobiło mi się niedobrze. Super. Zaciągnął mnie tu tylko po to, by mówić mi jaka to Debra jest wspaniała. I czego on ode mnie oczekuje? - Dostałem od niej propozycję, bym mógł grać razem z jej zespołem.
ŻE CO, KURWA?!
- Co? - zapytałam cicho, wbijając w niego pełen niedowierzania wzrok. On chyba nie mówił na serio...
- Zaproponowała mi kontrakt. Z resztą to nie jest ważne... - machnął obojętnie ręką, jakby nie mówił o czymś co mogłoby zadecydować o całym jego życiu. O moim z resztą też... - Nie wiem jeszcze czy go przyjmę. Chciałem tylko, żebyś zrozumiała i mnie i ją. Poza tym Debra jest naprawdę miła... Może się dogadacie.
- Oh, tak... Wczoraj poczułam jaka jest miła... - prychnęłam zirytowana i, kiedy miałam się wycofywać z powrotem na schody, ponownie złapał mnie za ramię, zatrzymując mnie.
- O czym ty mówisz? - zapytał ostro, skupiając na mnie swój wzrok.
- O tym - odsłoniłam grzywkę, która zasłaniała obolały policzek. Mimo dość grubej warstwy podkładu i tak zasinienie, po wczorajszym uderzeniu, było dokładnie widać.
Czerwonowłosy otworzył usta ze zdziwienia i delikatnie przesunął opuszkami palców po mojej skórze, jakby chciał się przekonać, że to jest naprawdę. Gdy cofnęłam się w jakimś dziwacznym odruchu, jego twarz nagle stężała, a oczy zrobiły się lodowate. Przez chwile bałam się, że zacznie na mnie krzyczeć, lecz on zaklął cicho pod nosem, prawie wybiegając na schody. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, do kogo pobiegł.
Boże... Co ja najlepszego zrobiłam?
Menu
▼
piątek, 30 października 2015
sobota, 24 października 2015
~ Rozdział 41 ~
Przepraszam, że rozdział tak późno. Jest mi strasznie głupio z tego
powodu, że musieliście tyle czekać, ale nic na to nie poradzę. Jakoś
nie mogę odnaleźć się w tych rozdziałach. Ciężko mi się je pisze ;/ Ale
miejmy nadzieję, że szybko z tego wybrniemy ;) W dodatku
krótki taki jakiś mi wyszedł, za co również gorąco przepraszam. Tak więc nie przedłużając
ENJOY ♥
P.S. Serdecznie zapraszam tutaj -----> Wiersze, opowiadania, marzenia...
P.S. Serdecznie zapraszam tutaj -----> Wiersze, opowiadania, marzenia...
Za błędy przepraszam!
~~~~~~~~~~~~~ » . ♯ . « ~~~~~~~~~~~~~
Był czwartkowy poranek, gdy wraz z Mattem, Rozalią i Gwen przyszliśmy do szkoły na zajęcia. Czerwonowłosa została zapisana do Słodkiego Amorisa, ponieważ pobyt jej rodziców u babci znacznie się przedłużył i zadecydowali, że na razie ona i Nick będą mieszkać u Kastiela. Co prawda niebieskooka była rok młodsza, jednak nie przeszkadzało nam to, w spotykaniu się na każdej przerwie. I tak było tym razem. Z racji tego, że zaczynało robić się już naprawdę ciepło, postanowiliśmy spędzić tych kilka minut przez lekcją na dworze. Rozmawialiśmy o naszych planach na przyszły weekend, kiedy podeszła do nas Debra, uśmiechając się w swój zwyczajowy, jak dla mnie znacznie przesłodzony, sposób.
- Czy mogłyśmy porozmawiać? - zapytała, patrząc prosto na mnie.
Zerknęłam zdziwiona na dziewczyny, które były w nie mniejszym szoku ode mnie.
- A czemu nie możemy tutaj porozmawiać? Nie mam żadnych tajemnic przed nimi - stwierdziłam, wzruszając ramionami.
- Nie obchodzi mnie to. Chcę porozmawiać z tobą, a nie z Rozalią, czy Gwen - prychnęła cicho, po czym złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Co, jak co, ale uścisk to miała mocny.
Weszłyśmy do różowego budynku, po czym dziewczyna wepchnęła mnie do pierwszego otwartego pomieszczenia.
- Więc czego chcesz? - zapytałam wprost, ponieważ same jej spojrzenie wystarczyło mi, żeby domyśleć się, że to nie będzie zwykła, koleżeńska rozmowa.
- Ale nie rozumiem o co ci chodzi... Ja tylko chciałam porozmawiać - uśmiechnęła się uroczo w moją stronę, ale gdy zauważyła brak jakiejkolwiek reakcji z mojej strony, prychnęła. - Nie umiesz się w ogóle bawić. No, ale dobra... Jakoś to przeżyję. Ale przecież obie dobrze wiemy, że nie na takie pogaduchy cię tu zabrałam.
Zaczęła krążyć po klasie, bawiąc się jednym z kolorowych pasemek. Przyglądałam jej się z lekką obawą, nie bardzo wiedząc co chce mi przekazać i w jaki sposób chce to zrobić. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko, jakby widziała swoją starą przyjaciółkę.
- W ciągu tego tygodnia zauważyłam, że w krótkim czasie, odkąd się tu pojawiłaś, zdążyłaś zwrócić na siebie uwagę całej szkoły. Większość moich dawnych znajomych podczas rozmowy dość często o tobie wspomina... Zauważyłam także, że Kastiel w dość specyficzny sposób się tobą interesuje. Hmm... - zamyśliła się na chwilę. - Może ty tego nie zauważyłaś, ale ja, znająca go dużo wcześniej, zauważyłam w nim te niewielkie, ale uporczywie dające o sobie znać zmiany. Jeszcze ta rozmowa pomiędzy nim a Lysandrem... - westchnęła cichutko, spoglądając na sufit, po czym gwałtownie skierowała wzrok na mnie. - Czyżby cię coś z nim łączyło? Czyżby mała, nie pozorna Liwiusia zdołała podbić niedostępne serce mojego buntownika?
- O co ci chodzi? - zapytałam, coraz bardziej zdezorientowana całą tą sytuacją. Nie miałam pojęcia do czego ta dziewczyna zmierza. Jej lodowate oczy i ostre rysy twarzy sprawiły, że ciarki przeszły mi po plecach.
- O nic takiego... Po prostu odebrałaś coś, co należało tylko do mnie... A ja nie lubię się dzielić... - wzruszyła ramionami, jakby wspominała o brzydkiej pogodzie, a nie o chłopaku, na którym podobno jej zależy.
- Sama go zostawiłaś, więc nie miej teraz do nikogo pretensji - powiedziałam, twardo patrząc jej w oczy. Jeśli myśli, że zdoła mnie zastraszyć, to grubo się myli.
- Oh... Czyżby nikt cię nie uprzedził, że Kas był mój? Nikt ci nie wspominał, że tylko ja... JA zdołałam rozkochać w sobie tego chłopaka?
- Słyszałam... - dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie na te słowo. - Słyszałam, że zależało ci tylko na karierze. Chciałaś wkręcić się w show biznes i byłaś z Kastielem, jednocześnie kręcąc z perkusistą. Słyszałam, jak uknułaś intrygę wykorzystując Nata, by Kastiel nie dowiedział się o twoich pokrętnych intrygach... Słyszałam, że jesteś zwykłą manipulantką, która...
- MILCZ! - wrzasnęła, uderzając mnie zewnętrzną stroną dłoni w policzek. Syknęłam cicho z bólu, automatycznie łapiąc się w miejsce uderzenia. - Nic o mnie nie wiesz, a bajeczki, które rozsiewa ta głupia kuzyneczka Kasa, możesz sobie w buty wcisnąć. Nie wiesz, w jakiej wtedy byłam sytuacji. Miałam świetne wyniki z egzaminów końcowych, ale to na nic by mi się nie zdało w przyszłości. Musiałam sobie jakoś radzić. Nie miałam innego wyjścia. Nie chciałam rozegrać tego w taki sposób... Kochałam Kasa i nie chciałam go tak ranić... Ale napatoczył się ten pieprzony lizus i wszystko zepsuł...
- Mylisz się - mruknęłam, pocierając piekący jeszcze policzek, a Debra spojrzała się na mnie nie rozumiejąc. - Nat nie zepsuł tego... On pokazał twoje prawdziwe oblicze, ale niestety zaślepiony Kastiel nie potrafił i nie potrafi tego dostrzec. Sama jesteś sobie winna, tego, jak to teraz wszystko wygląda.
- Widocznie nie tylko ja się pomyliłam. Wszyscy mówili, że jesteś taka dobra, że potrafisz zrozumieć... - prychnęła pogardliwie. - Jesteś tak samo głupia, jak cała reszta. A myślałam, że nie będę do tego zmuszona... No nic. Sama się o to prosiłaś - podeszła do mnie tak blisko, że musiałam się lekko odchylić, jednak szatynka złapała mnie za szczękę i przybliżyła do siebie. - Poczujesz jak to jest, gdy ktoś obiera ci to, co jest dla ciebie ważne. Może wtedy się czegoś nauczysz.
W momencie, gdy mnie puściła zabrzmiał dzwonek ogłaszający pierwszą lekcję. Stałam przez chwile osłupiała, trawiąc jeszcze to, co powiedziała dziewczyna. Przełknęłam głośno ślinę i wyszłam z klasy, zasłaniając jeszcze włosami, czerwony policzek. Nagle poczułam, jak zaczyna kręcić mi się w głowie, a żołądek zawiązuje się w supeł. Łapczywie wciągając kolejne porcje powietrza, stanęłam pod oknem i oparłam się o parapet. Co się dzieje? Dlaczego się tak słabo czuję...? Boże.. ja chyba zraz... Nim zdążyłam dokończyć myśl, zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- Liwia! - usłyszałam jeszcze przerażony krzyk białowłosej i osunęłam się na podłogę, tracąc przytomność.
Obudziłam się jakiś czas później w jasnym, delikatnie różowym pokoju. Pachniało nieprzyjemnie środkami czystości i chemią. Czując tą wręcz gryzącą mieszaninę zapachów, żołądek znów zaczął się buntować. Jęknęłam cicho, chcąc się podnieść, ale byłam tak ociężała, że gdy podniosłam się ledwo na kilka centymetrów, zaraz znów opadłam na posłanie.
- No, nareszcie się obudziłaś! - do mojej mocno skołowanej głowy dotarł donośny, aczkolwiek przyjemny głos jakiejś kobiety. - Kochanieńki, pomóż jej wstać.
Zwróciła się do kogoś, po czym ta osoba delikatnie wsunęła ręce pod moje barki i pomogła mi się unieść. Siedziałam ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczami przez jakiś czas. Ciągle jeszcze kręciło mi się w głowie, ale na szczęście żołądek zdążył się uspokoić.
- Wszystko w porządku? - ta sama kobieta usiadła obok mnie i delikatnie, ale stanowczo złapała mnie za brodę i uniosła moją głowę.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią. Była to nieco pulchna kobieta o niebywale jasnej cerze i oczach, delikatnie podkreślonych ciemną kredką. Miała czarne, sięgające do ramion włosy, lekko zaróżowione policzki i czerwone usta. Na przeciwko mnie siedział Matt. Trochę się zdziwiłam widząc go tutaj i już chciałam się zapytać, gdzie jest Rozalia, ale kobieta nie spuszczała ze mnie uważnego spojrzenia, więc pokiwałam twierdząco głową w odpowiedzi na pytanie. Wciąż czując mdlący zapach chemikaliów, bałam się otworzyć usta.
- Strasznie blado wyglądasz - stwierdziła, kręcąc głową. - Jadłaś coś dzisiaj?
- Jeszcze nie - wymruczałam cicho, zastanawiając się nad pytaniem kobiety. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przez ostatnich kilka dni jadłam bardzo niewiele. Ostatnio miałam głowę zaprzątniętą nauką, pojawieniem się Debry w szkole, zmianach w stosunkach z niektórymi osobami, że nie zwracałam uwagi na to, czy jem, czy nie.
- Powinnaś zjeść coś porządnego - kiedy kiwnęłam głową na potwierdzenie, zaraz dodała. - Ale nie sztucznego.
- Dobrze... Mogę już iść? - zapytałam i już miałam się podnosić, ale znów poczułam zawroty głowy i nogi odmówiły mi posłuszeństwa, przez co twardo opadłam na katafalk.
- Myślę, że powinnaś jeszcze chwilę poczekać, aż wszystko minie.
Ponownie kiwnęłam głową i usiadłam wygodniej. Dlaczego wszystko musi się tak komplikować? Zawsze, kiedy zaczyna mi się pomału układać i zaczynam czuć się w miarę stabilnie, zaraz pojawia się jeden niewielki problem, który ciągnie za sobą całą masę innych problemów i mój względny spokój zostaje rozsypany, jak domek z kart. Kiedy w końcu się to wszystko ustabilizuje? Kiedy będę mogła w końcu żyć spokojnie i w miarę normalnie?
Niespodziewany głośny dzwonek sprawił, że podskoczyłam przestraszona, nagle wyrwana ze swoich myśli.
- Jeśli czujesz się już na siłach, to możesz wrócić na zajęcia - powiedziała spokojnie pielęgniarka, zerkając na mnie znad papierów.
Podziękowałam jej cicho i razem z bratem opuściliśmy gabinet. Ledwo znalazłam się na coraz bardziej zatłoczonym korytarzy, podeszła do mnie zmartwiona białowłosa. Zagryzała nerwowo wargę, przyglądając mi się uważnie.
- Wszystko okej? - zapytała cicho, obejmując mnie ramieniem.
Uśmiechnęłam się niemrawo i kiwnęłam głową, ale to nie powstrzymało dziewczyny od zerkania na mnie co chwilę.
- Rozalia, uspokój się... To tylko zasłabnięcie. Nic mi nie jest - zapewniłam, śmiejąc się cicho pod nosem.
- To nie jest normalne, by ktoś, ot tak, bez powodu, zemdlał na środku korytarza - stwierdziła kategorycznie. - Na pewno wszystko jest okej?
Już otwierałam usta, by po raz któryś tego dnia zapewnić, że tak, gdy przede mną zmaterializowała się Debra, uśmiechając się w jakiś dziwaczny, pełen złośliwości sposób. Minęła nas, a ja westchnęłam głęboko. Coraz mniej mi się to wszystko podobało. Coraz bardziej drażniła mnie sytuacja pomiędzy mną a Kastielem, ponieważ nie byłam do końca pewna tego wszystkiego. Raz był czuły, całował tak wspaniale, a zaraz warczał na prawo i lewo jakbym nie wiadomo co mu zrobiła. Niemiłosiernie denerwowałam się tym wszystkim co łączyło mnie z Kentinem. Czułam się skołowana, ponieważ był moim najlepszym przyjacielem, z którym tak wiele miałam wspólnego, a z drugiej strony był właśnie moim przyjacielem... Tylko przyjacielem. Jeszcze teraz pojawiła się "nawrócona", która ubzdurała sobie, że odebrałam jej coś co (odrzuciła i to w perfidny i niedający się nijak wytłumaczyć sposób) należy do niej i pragnie teraz zemsty. Dopiero, kiedy znalazłyśmy się w klasie, na swoich miejscach, uświadomiłam sobie, że szłam przez całą szkołę z rozchylonymi ustami.
- Powiesz mi wreszcie co się stało? - zapytała niecierpliwie Rozalia, mierząc mnie swoimi żółtymi soczewkami.
Westchnęłam cicho, kręcąc głową i streściłam przyjaciółce "rozmowę" z Debrą. Ktoś kto pisze scenariusz do mojego życia musi mieć pociąg do czarnego humory albo jest perfidnym sadystą.
środa, 14 października 2015
~ !! Rozdział 40 !! ~
Z dedykacją dla Carbenet ♥
Za wszelkie błędy przepraszam ;3
Patrząc na szatyna, czułam jak moje serce niesamowicie przyspiesza, a klatkę piersiową ściska niewidzialna pętla. Od kiedy wstałam rano z łóżka, bałam się tej chwili niesamowicie, a ona pojawiła się tak nagle, że dosłownie nie potrafiłam wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Wpatrywałam się w niego tępym wzrokiem, to otwierając, to zamykając usta, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Z jednej strony byłam dosłownie przerażona tym, co mnie czeka w dalszej kolejności, ale z drugiej, jakaś ostatnia iskierka mojego racjonalnego myślenia zastanawiała się, jak musiałam idiotycznie wyglądać, starając się cokolwiek powiedzieć. Nie bardzo ufając swoim wargom, które od razu zamknęłam, kiwnęłam jedynie głową na potwierdzenie. Chłopak uśmiechnął się do mnie z wyraźną ulgą i ruszyliśmy wzdłuż korytarza, szukając jakiegoś spokojnego miejsca. W dość krótkim czasie znaleźliśmy pustą klasę, którą najwyraźniej zapomniał zamknąć któryś nauczyciel. Gdy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, poczułam jak zaczynają drżeć mi nogi. Nie ufając zbytnio ich sile, szybko podeszłam do pierwszej ławki i oparłam się o nią, zakładając ręce na piersi. W duchu modliłam się, by cała ta chora sytuacja zakończyła się jak najszybciej, z jak najmniejszymi szkodami.
Kentin stanął naprzeciwko mnie, wyraźnie zdenerwowany, jednak chwilę później zaczął krążyć w te i z powrotem, nie mogąc wytrzymać napięcia. Zagryzłam mocno wargę, wpatrując się w swoje botki. Z każdą sekundą naszego milczenia miałam coraz płytszy oddech i coraz to większa wilgoć zbierała mi się w kącikach oczu.
- Liwia, ja... - zaczął w końcu szatyn, ale nie podniosłam wzroku. Nie mogłam. Chłopak jeszcze przez chwilę dobierał odpowiednie słowa, ale najwyraźniej bezskutecznie, ponieważ usłyszałam ciche przekleństwo, wydobywające się z jego ust. - Boże... Jeszcze kilka minut temu wiedziałem dokładnie co chcę powiedzieć, a teraz, stojąc przed tobą mam kompletną pustkę w głowie...
Parsknął cicho, a ja w końcu zdecydowałam się przenieść wzrok z moich butów na niego. Jego kształtne wargi wykrzywione były w złości na samego siebie, oczy, jakby zwierciadło tego, co działo się w głowie Kentina, co chwilę pokazywały inne uczucia, od frustracji, po spokój aż na załamaniu kończąc. Kasztanowe, zazwyczaj grzecznie ułożone włosy, były co chwilę szarpane, przez szczupłe palce chłopaka.
- Może, jak nie będę się zastanawiał nad tym, co mówię, pójdzie mi lepiej... - mruknął sam do siebie, po czym zwrócił swą uwagę na mnie. - Liv... Dobrze wiesz, że od ładnych kilku, a może nawet kilkunastu lat darzę cię uczuciem... Taka dziecinna miłość... - parsknął cicho, zagryzając nerwowo wargę. - Ale to, co ostatnio dzieje się ze mną... we mnie... Zaczęło mnie przerastać. Za każdym razem gdy cię widzę... - spojrzał na mnie, a w jego oczach krył się tak ogromny smutek, że po raz kolejny poczułam napływające łzy. - To jest zdecydowanie silniejsze ode mnie... Szczególnie teraz, po tym gdy... - uśmiechnął się delikatnie do swoich wspomnień, a na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec. - To było wspaniałe... Najwspanialsza chwila jaką kiedykolwiek przeżyłem... Ty jesteś najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem... - westchnął cicho. - Wiem, że to nic nie zmieni... Że wciąż będziesz mnie traktować jak tego dzieciaka - okularnika, kumpla z podwórka, ale musisz wiedzieć, że cie kocham i nie odpuszczę sobie ciebie tak łatwo, a tym bardziej nie pozwolę, by ktoś inny dotykał cię, jakbyś była jego własnością...
Patrząc na szatyna, czułam jak ściska mi serce, a oczy napełniają się łzami. Chłopak krążył po klasie, jakby nie bardzo wiedział co chce zrobić. Zagryzał wargi, szarpiąc włosy, a w jego oczach czaił się niepokój i smutek.
- Kentin... - powiedziałam cicho, a chłopak odwrócił się w moją stronę gwałtownie. - Ja... - zacięłam się. Kompletnie nie wiedziałam, co chcę mu powiedzieć. Z jednej strony wciąż wirowały mi w głowie jego słowa "...dzieciak okularnik, kumpel z podwórka..." i chciałam im zaprzeczyć, ale z drugiej strony najbardziej chciałam wyjaśnić... Właściwie co? To, że się przespaliśmy, czy to, że narobiłam tym chłopakowi nadziei i nie chciałam go ranić? Przełknęłam ślinę, bijąc się z myślami. - Nigdy nie byłeś dla mnie jakimś tam dzieciakiem z podwórka... Byłeś moim najlepszym przyjacielem... Traktowałam... Traktuję cię jak brata... - westchnęłam cicho, kręcąc głową. - Ale to, co było między nami... Ta noc... Ja nie chcę by to nas poróżniło... Nie chcę, by to jakoś negatywnie wpłynęło na naszą przyjaźń... - zdecydowałam się spojrzeć chłopakowi w jego niesamowicie zielone oczy. - Jesteś dla mnie niewyobrażalnie ważny i...
Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ chłopak porwał mnie w swoje ramiona, mocno przytulając. Wtulił twarz w moje włosy, głęboko wdychając ich zapach, a ja już nie powstrzymywałam łez. Wyraźnie słyszałam jak bije jego serce.
BUM, BUM... BUM, BUM...
Wydarzenia z ostatnich kilku dni, ból po kłótni z Kastielem, wszystko to zwaliło się na mnie w jednej chwili, a w objęciach Kentina poczułam się bezpieczna. Ostatnio nic nie było stałe w moim życiu, oprócz tej jednej chwili. Teraz, tutaj, w objęciach chłopaka...
TRZASK!
Odskoczyłam od Kentina jak poparzona, w pośpiechu wycierając policzki.
- Ups... Widocznie, nie tylko my chcielibyśmy pobyć sami...
Usłyszałam cichy, piskliwy chichot i odwróciłam się w stronę drzwi. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, automatycznie prostując się. Przy wejściu do klasy stał Kastiel, wpatrując się w nas z kamiennym wyrazem twarzy i wściekłością bijącą z tego czekoladowych oczu, i ta sama dziewczyna, którą widziałam dzisiaj rano, tyle że nie trzymała już czerwonowłosego za rękę, a wręcz uwieszała się na nim. Teraz miałam okazję przyjrzeć się jej bliżej. Miała szczupłą, pociągłą twarz z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi, duże, karmelowe usta i migdałowe, niebieskie oczy. Prawy bok głowy miała wygolony i pofarbowany w panterkę, a reszta długich włosów była w połowie spięta. Pod spodem miała kilka kolorowych pasemek i dredów. Sprawiała wrażenie zaskoczonej i jednocześnie zawstydzonej, ale jej oczy pozostały zimne i bacznie obserwowały wszystko dookoła. Spoglądając na Kentina uśmiechnęła się delikatnie, w sposób jaki można porównać tylko do drapieżnika, który zobaczył swoją ofiarę, jednak gdy dostrzegła moją osobę, jej oczy zrobiły się okrągłe, a na jej usta wkradł się podstępny półuśmiech.
- Oh... Kotuś.. nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłam... - szepnęła mi do ucha, delikatnie skubiąc zębami jego płatek, co spowodowało znajome dreszcze, przebiegające mi po plecach.
Staliśmy razem na dziedzińcu w moim zwyczajowym miejscu, przy ogrodzie. Objąłem ją mocno w pasie, przyciągając do siebie jeszcze bardziej, po czym wpiłem się w jej wargi z pełną mocą. Uh... Strasznie denerwowała mnie jej szminka na ustach, ale sam fakt, że mogłem ją pocałować, mieć przy sobie, zupełnie wymazywał ten niewielki defekt. Momentalnie poczułem gorąco ogarniające moje ciało. Pragnąłem jej.
- Khem, khem... - usłyszałem ciche kaszlnięcie, po czym odwróciłem się w jego stronę. - Drake, jesteś w szkole... - jakże uroczo przypomniała mi o tym belferka, przechodząca obok.
- Ma się rozumieć. Już znikamy - zasalutowałem jej z ironicznym uśmieszkiem, po czym ponownie pocałowałem Debrę. Obejmując ją przesunąłem dłońmi wzdłuż jej szczupłego ciała. Miałem wrażenie, jakby nie było wcale tego czasu, gdy nie było jej przy mnie.
- Kotek... Może znajdziemy jakieś hm... bardziej ustronne miejsce...? - spojrzała mi w oczy, uśmiechając się figlarnie, co spowodowało kolejną falę gorąca.
Nic nie mówiąc, złapałem ją za rękę i ruszyliśmy do szkoły. Gdy weszliśmy do budynku... Ha! Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, widząc jak wszyscy patrzyli się na nas jakby zobaczyli ducha. Idąc przez korytarz widziałem te pełne niedowierzania spojrzenia, uśmiechające się radośnie osoby, które wpatrywały się w nią, mając nadzieję na rozmowę, ale ona była moja. Tylko moja. Znowu moja...
I wtedy zobaczyłem znajomą burzę blond włosów. Miałem wrażenie jakby przez chwilę nie istniało nic oprócz Liwii. Jej delikatny uśmiech na różowych, słodkich ustach... Jednak czar nie trwał zbyt długo, bo zobaczyłem przy niej tego chłopaka. Pierwszy raz widziałem go na oczy, ale zachowywał się tak, jakby znał ją dużo dłużej ode mnie. Jakby byli dla siebie bliscy. Poczułem wszechogarniającą złość. Nie na nią. Na niego. Na tego pizdowatego bruneta, który przyglądał jej się z uwagą, jakby nic innego prócz niej nie istniało. Miałem ochotę podejść do niego i zmazać mu ten głupi wyraz twarzy, ale wciąż czułem dotyk chłodnej dłoni Deb, który trzymał mnie jeszcze na miejscu. Przeszliśmy przez korytarz na klatkę schodową, gdzie zatrzymał mnie Lys.
- Moglibyśmy porozmawiać? - zapytał, ale jego wzrok mówił, że nie bierze pod uwagę odmowy.
Westchnąłem cicho, kiwając głową, po czy przeprosiłem szatynkę i razem z Lysandrem wyszliśmy na zewnątrz tylnym wyjściem.
- O co chodzi? - zwróciłem się do niego, chcąc zakończyć to jak najszybciej.
- Co ona tu robi? - rzucił wściekle chłopak, spoglądając na mnie spod zmarszczonych brwi.
- Przyjechała, bo chce na razie odpocząć od koncertów i może tutaj zostanie - powiedziałem mu to, co ona mi.
- Tylko nie mów mi, że znów z nią zaczynasz...
- Tylko mi nie mów, że masz zamiar powtarzać tą sytuację - odparowałem, czując coraz to większą złość na przyjaciela.
- A co z Liwią? Ją też masz zamiar zostawić, jak każdą inną? - westchnął cicho, gdy nie uzyskał odpowiedzi. - Czy to nie ty mi mówiłeś, że ona nie jest jak reszta? Że ona jest tą wyjątkową?
- Było minęło. Z resztą, ona sama zadecydowała, że nie chce się pakować w to wszystko - warknąłem, odwracając się do Lysa plecami. Wypowiedzenie tych słów przychodziło mi z niemałym trudem.
- O czym ty mówisz? - zapytał zdziwiony, a gdy po raz kolejny nie doczekał się ode mnie ani jednego słowa, złapał mnie za ramię i obrócił w swoją stronę - O czym ty mówisz?
- O tym co powiedziała Rozalii, w tym pieprzonym hotelu... - powiedziałem cicho, myślami wracając do tamtego momentu. - Kiedy już mieliśmy wyjeżdżać... Chciałem z nią porozmawiać, o tym co stało się na jej urodzinach, ale ona podeszła do mnie tak... zimno. Miała taki obojętny wyraz twarzy... Jakby to dla niej nic nie znaczyło... Później, kiedy zabierając swoje rzeczy z pokoju, minąłem jej, usłyszałem przez uchylone drzwi, jak rozmawia z Rozalią. Powiedziała, że ma dość i że nie chce się w to pakować... - mimowolnie głos zaczął mi się łamać. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wiele znaczyła dla mnie ta blondynka.
- Nie wydaje mi się, żeby Liwia mogła powiedzieć coś takiego. Może to ty coś źle zinterpretowałeś? - zapytał spokojnie, patrząc mi w oczy.
- Nie wiem... I nie chce wiedzieć. Sama zdecydowała, więc niech później nie żałuje - odwarknąłem, odwracając się w stronę drzwi, z których niespodziewanie wyszła Debra, uśmiechając się uroczo.
- Oh! Tu jesteś kotek... - zrobiła zaskoczoną minę, ale jej oczy pozostały chłodne i uważne.
Dziwne... Dopiero teraz to zauważyłem.
- A, no jestem... - odwzajemniłem jej uśmiech, cicho mrucząc, przyciągnąwszy ją do siebie.
- Pamiętaj o tym, co ci mówiłem i zastanów się nad tym... - Lysander westchnął cicho, wracając do szkoły.
- O co mu chodziło? - zapytała Deb, spoglądając mi w oczy.
- Nic takiego... O zespół chodzi... - skłamałem, wciąż myśląc o jego słowach dotyczących Liwii.
Nie byłem pewny, czy chwyciła to, co jej powiedziałem, ale nie zastanawiałem się nad tym zbytnio. Miałem, w tamtym momencie, czym innym zaprzątnięte myśli. Puki co, liczyło się, że szatynka była teraz obok mnie, i że mogliśmy spędzić ten czas razem. Sami.
Idąc korytarzem, mijaliśmy różne klasy, jednak większość była albo zamknięta, albo zapełniona ludźmi. Coraz bardziej się denerwowałem, szczególnie wtedy, gdy zaczepiał nas ktoś, by porozmawiać Deb. Przecież będą mieli jeszcze okazję do tego...
Gdy kolejna osoba nas zatrzymała, nie mogłem się powstrzymać od zniecierpliwionego westchnienia. Oczywiście, zostałem obrzucony wrednym spojrzeniem, ale zlałem to. Chciałem, by się w końcu od nas odczepili i żebym mógł w końcu pobyć z nią sam na sam... Na szczęście nie musiałem na to długo czekać. Po chwili mogliśmy spokojnie przejść dalej, do ostatniej klasy. Miałem nadzieję tylko, że będzie jak zawsze otwarta i pusta. Chwyciłem za klamkę i nacisnąłem.
Miałem ochotę krzyknąć z radości, kiedy drzwi się otworzyły. Niestety to uczucie wyparowało równie szybko jak się pojawiło, kiedy zobaczyłem JĄ w objęciach tego chłopaka z wojska. Odskoczyli do siebie, jak poparzeni. Blondynka opierała się o ławkę i była do mnie odwrócona tyłem, mimo to zauważyłem, jak wyciera policzki. Płakała. Momentalnie wszystko zaczęło się we mnie gotować.
- Ups... Widocznie, nie tylko my chcielibyśmy pobyć sami... - Debra zachichotała, przytulając się do mojego ramienia.
Z całych sił starałem się sprawiać wrażenie obojętnego, ale w środku wrzałem z wściekłości i jedyne czego w tamtej chwili pragnąłem, to żeby raz a dobrze pokazać temu... chłopaczkowi, gdzie jest jego miejsce.
- My się zdążyliśmy już poznać - uśmiechnęła się uroczo do szatyna, po czym przeniosła spojrzenie na dziewczynę. - Ale ciebie nie kojarzę...
- To nikt ważny... - mruknąłem, zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć. Nie patrzyłem na nią, ale i tak czułem jej spojrzenie pełne niedowierzania. - Chodź Deb... Znajdziemy inne miejsce...
Nie czekając ani dłużej, wyszliśmy z pomieszczenia. W tym samym momencie zabrzmiał dzwonek i para, którą "przyłapaliśmy" także wyszła. Widząc, jak się do siebie uśmiechają, jak idą blisko siebie, ledwo powstrzymywałem się od rękoczynów.
- Coś nie tak kotek? - usłyszałem ciche pytanie szatynki, a kiedy na nią spojrzałem, wbijała we mnie uważny wzrok.
- Nie, nic... - uśmiechnąłem się do niej lekko wymuszenie. - Nie lubię go...
Przez wszystkie lekcje, myślałem, że nie wytrzymam nerwowo. Cały czas na korytarzu widziałem tego całego Kentina, albo ją z tym pizdowatym brunetem. Na jego szczęście była przy mnie cały czas Debra, więc byłem w stanie się jakoś powstrzymać. Jednak po piątej lekcji, ktoś do niej zadzwonił i musiała załatwić coś na mieście. Łaziłem co chwilę do ogrodu, by spokojnie zajarać. Nim się obejrzałem przed ostatnią lekcją spaliłem ostatniego papierosa. Kiedy brałem ostatniego bucha, oczywiście musiał przyleźć facet od gegry i zaczął coś gadać o zaśmiecaniu dziedzińca. Odburknąłem mu w odpowiedzi i wróciłem na lekcję. Ledwo wszedłem do klasy, już nauczyciel zaczął się mnie czepiać, że się spóźniam. Bo przyjście minutę po dzwonku, to takie wielkie spóźnienie, ale przemilczałem to i usiadłem na swoim miejscu. Założyłem słuchawki i odciąłem się od tego, co się działo w sali. Dopiero kiedy każdy zaczął się zbierać, wyłączyłem muzykę i skierowałem się do wyjścia.
Przed drzwiami zatrzymał mnie Lys w sprawie prób. Rozmawialiśmy prawie na przejściu, robiąc korek, ale jakoś mnie to nie ruszało. Gdy już miałem odchodzić, ktoś szturchnął mnie przechodząc obok.
- Sorry - szatyn w wojskowych spodniach, zawołał odwracając się w moją stronę.
Zaczerpnąłem głęboko powietrze, starając się nie reagować na jego głupkowaty uśmieszek i cwaniackie spojrzenie. Zacisnąłem dłonie w pięści i ruszyłem przed siebie. Kiedy odwrócił się ponownie, znów uśmiechając się w ten sam wkurwiający sposób, nie wytrzymałem i podbiegłem do niego.
- Czego ty chcesz od Liwii? - warknąłem cicho, patrząc mu w oczy.
- Gówno powinno cię to interesować - odwarknął, wyszarpując ramię z mojego uścisku.
- Nie waż się jej tknąć... - ogarnęła mnie jeszcze większa wściekłość, gdy pomyślałem, że ona mogła mieć z nim coś wspólnego.
- Bo co? Poszczujesz mnie psem, czy spróbujesz obić gębę? - zapytał prowokacyjnie, po czym parsknął śmiechem. - Poza tym, z tego co widziałem, już masz swoją księżniczkę...
- Nie waż się jej tknąć - powtórzyłem, coraz bardziej tracąc nad sobą panowanie.
- Ona i tak nie będzie twoja...
Nim zdążył cokolwiek jeszcze dodać, zamachnąłem się i uderzyłem go pięścią. Chciałem zetrzeć mu z gęby ten uśmieszek. Chłopak zachwiał się lekko, ale sekundę później odparował cios. Momentalnie poczułem tępy ból w miejscu uderzenia i słoną krew sączącą się z rozciętej wargi. Splunąłem nią i nie kontrolując już tego co robię, rzuciłem się na niego z pięściami. Straciliśmy panowanie i wylądowaliśmy na bruku, szarpiąc nawzajem.
- Kastiel! - do mich uszu dobiegł, przerażony krzyk, który rozpoznałbym wszędzie. Na moment przestałem się bronić, co przeciwnik wykorzystał, uderzając mnie w brzuch. - Kentin!
Jęknąłem cicho z bólu i oddałem cios. Tak łatwo nie odpuszczę...
- Przestańcie!
Szykowałem się do kolejnego uderzenia, gdy poczułem jak ktoś szarpie mnie mocno i odciąga od szatyna. Chciałem się wyrwać i dokopać temu gnojkowi, ale osoba, która oddzieliła mnie od niego, cały czas trzymała w silnym uścisku.
- Kastiel uspokój się... - cichy głos białowłosego przyjaciela spowodował, że przestałem się szarpać, ale nie powstrzymało mnie to od uwag.
- Bijesz, jak baba... - parsknąłem śmiechem, spoglądając prowokacyjnie na mojego przeciwnika. On automatycznie zareagował i odpychając Liwię i Rozalię od siebie, podbiegł do mnie z pięściami.
- Ken! - blondynka stanęła pomiędzy nami, co otrzeźwiło nieco tego chłopaczynę.
Dziewczyny zabrały go do szkoły, a Lys wyprowadził mnie z dziedzińca na ulicę. Kiedy tylko oddaliliśmy się od bramy wjazdowej, Lysander zaczął warczeć, że znów niepotrzebnie wpakowałem się w kłopoty. Starałem się wytłumaczyć mu, że to moja sprawa, ale nie odpuszczał. Dopiero kiedy jakaś starsza babka się na nas krzywo spojrzała, białowłosy się trochę opanował. Gdyby nie fakt, ze przyczepiła się do nas tylko dlatego, ze głośniej "rozmawialiśmy" dziękowałbym bogu, że się pojawiła, bo jeszcze chwila, a zrobiłbym mu coś, czego później bym żałował.
Ehh... Ta dziewczyna miesza mi w głowie...
Za wszelkie błędy przepraszam ;3
Patrząc na szatyna, czułam jak moje serce niesamowicie przyspiesza, a klatkę piersiową ściska niewidzialna pętla. Od kiedy wstałam rano z łóżka, bałam się tej chwili niesamowicie, a ona pojawiła się tak nagle, że dosłownie nie potrafiłam wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Wpatrywałam się w niego tępym wzrokiem, to otwierając, to zamykając usta, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Z jednej strony byłam dosłownie przerażona tym, co mnie czeka w dalszej kolejności, ale z drugiej, jakaś ostatnia iskierka mojego racjonalnego myślenia zastanawiała się, jak musiałam idiotycznie wyglądać, starając się cokolwiek powiedzieć. Nie bardzo ufając swoim wargom, które od razu zamknęłam, kiwnęłam jedynie głową na potwierdzenie. Chłopak uśmiechnął się do mnie z wyraźną ulgą i ruszyliśmy wzdłuż korytarza, szukając jakiegoś spokojnego miejsca. W dość krótkim czasie znaleźliśmy pustą klasę, którą najwyraźniej zapomniał zamknąć któryś nauczyciel. Gdy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, poczułam jak zaczynają drżeć mi nogi. Nie ufając zbytnio ich sile, szybko podeszłam do pierwszej ławki i oparłam się o nią, zakładając ręce na piersi. W duchu modliłam się, by cała ta chora sytuacja zakończyła się jak najszybciej, z jak najmniejszymi szkodami.
Kentin stanął naprzeciwko mnie, wyraźnie zdenerwowany, jednak chwilę później zaczął krążyć w te i z powrotem, nie mogąc wytrzymać napięcia. Zagryzłam mocno wargę, wpatrując się w swoje botki. Z każdą sekundą naszego milczenia miałam coraz płytszy oddech i coraz to większa wilgoć zbierała mi się w kącikach oczu.
- Liwia, ja... - zaczął w końcu szatyn, ale nie podniosłam wzroku. Nie mogłam. Chłopak jeszcze przez chwilę dobierał odpowiednie słowa, ale najwyraźniej bezskutecznie, ponieważ usłyszałam ciche przekleństwo, wydobywające się z jego ust. - Boże... Jeszcze kilka minut temu wiedziałem dokładnie co chcę powiedzieć, a teraz, stojąc przed tobą mam kompletną pustkę w głowie...
Parsknął cicho, a ja w końcu zdecydowałam się przenieść wzrok z moich butów na niego. Jego kształtne wargi wykrzywione były w złości na samego siebie, oczy, jakby zwierciadło tego, co działo się w głowie Kentina, co chwilę pokazywały inne uczucia, od frustracji, po spokój aż na załamaniu kończąc. Kasztanowe, zazwyczaj grzecznie ułożone włosy, były co chwilę szarpane, przez szczupłe palce chłopaka.
- Może, jak nie będę się zastanawiał nad tym, co mówię, pójdzie mi lepiej... - mruknął sam do siebie, po czym zwrócił swą uwagę na mnie. - Liv... Dobrze wiesz, że od ładnych kilku, a może nawet kilkunastu lat darzę cię uczuciem... Taka dziecinna miłość... - parsknął cicho, zagryzając nerwowo wargę. - Ale to, co ostatnio dzieje się ze mną... we mnie... Zaczęło mnie przerastać. Za każdym razem gdy cię widzę... - spojrzał na mnie, a w jego oczach krył się tak ogromny smutek, że po raz kolejny poczułam napływające łzy. - To jest zdecydowanie silniejsze ode mnie... Szczególnie teraz, po tym gdy... - uśmiechnął się delikatnie do swoich wspomnień, a na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec. - To było wspaniałe... Najwspanialsza chwila jaką kiedykolwiek przeżyłem... Ty jesteś najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem... - westchnął cicho. - Wiem, że to nic nie zmieni... Że wciąż będziesz mnie traktować jak tego dzieciaka - okularnika, kumpla z podwórka, ale musisz wiedzieć, że cie kocham i nie odpuszczę sobie ciebie tak łatwo, a tym bardziej nie pozwolę, by ktoś inny dotykał cię, jakbyś była jego własnością...
Patrząc na szatyna, czułam jak ściska mi serce, a oczy napełniają się łzami. Chłopak krążył po klasie, jakby nie bardzo wiedział co chce zrobić. Zagryzał wargi, szarpiąc włosy, a w jego oczach czaił się niepokój i smutek.
- Kentin... - powiedziałam cicho, a chłopak odwrócił się w moją stronę gwałtownie. - Ja... - zacięłam się. Kompletnie nie wiedziałam, co chcę mu powiedzieć. Z jednej strony wciąż wirowały mi w głowie jego słowa "...dzieciak okularnik, kumpel z podwórka..." i chciałam im zaprzeczyć, ale z drugiej strony najbardziej chciałam wyjaśnić... Właściwie co? To, że się przespaliśmy, czy to, że narobiłam tym chłopakowi nadziei i nie chciałam go ranić? Przełknęłam ślinę, bijąc się z myślami. - Nigdy nie byłeś dla mnie jakimś tam dzieciakiem z podwórka... Byłeś moim najlepszym przyjacielem... Traktowałam... Traktuję cię jak brata... - westchnęłam cicho, kręcąc głową. - Ale to, co było między nami... Ta noc... Ja nie chcę by to nas poróżniło... Nie chcę, by to jakoś negatywnie wpłynęło na naszą przyjaźń... - zdecydowałam się spojrzeć chłopakowi w jego niesamowicie zielone oczy. - Jesteś dla mnie niewyobrażalnie ważny i...
Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ chłopak porwał mnie w swoje ramiona, mocno przytulając. Wtulił twarz w moje włosy, głęboko wdychając ich zapach, a ja już nie powstrzymywałam łez. Wyraźnie słyszałam jak bije jego serce.
BUM, BUM... BUM, BUM...
Wydarzenia z ostatnich kilku dni, ból po kłótni z Kastielem, wszystko to zwaliło się na mnie w jednej chwili, a w objęciach Kentina poczułam się bezpieczna. Ostatnio nic nie było stałe w moim życiu, oprócz tej jednej chwili. Teraz, tutaj, w objęciach chłopaka...
TRZASK!
Odskoczyłam od Kentina jak poparzona, w pośpiechu wycierając policzki.
- Ups... Widocznie, nie tylko my chcielibyśmy pobyć sami...
Usłyszałam cichy, piskliwy chichot i odwróciłam się w stronę drzwi. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, automatycznie prostując się. Przy wejściu do klasy stał Kastiel, wpatrując się w nas z kamiennym wyrazem twarzy i wściekłością bijącą z tego czekoladowych oczu, i ta sama dziewczyna, którą widziałam dzisiaj rano, tyle że nie trzymała już czerwonowłosego za rękę, a wręcz uwieszała się na nim. Teraz miałam okazję przyjrzeć się jej bliżej. Miała szczupłą, pociągłą twarz z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi, duże, karmelowe usta i migdałowe, niebieskie oczy. Prawy bok głowy miała wygolony i pofarbowany w panterkę, a reszta długich włosów była w połowie spięta. Pod spodem miała kilka kolorowych pasemek i dredów. Sprawiała wrażenie zaskoczonej i jednocześnie zawstydzonej, ale jej oczy pozostały zimne i bacznie obserwowały wszystko dookoła. Spoglądając na Kentina uśmiechnęła się delikatnie, w sposób jaki można porównać tylko do drapieżnika, który zobaczył swoją ofiarę, jednak gdy dostrzegła moją osobę, jej oczy zrobiły się okrągłe, a na jej usta wkradł się podstępny półuśmiech.
~~~~~~~~~~~~~ » . ૪ . « ~~~~~~~~~~~~~
Staliśmy razem na dziedzińcu w moim zwyczajowym miejscu, przy ogrodzie. Objąłem ją mocno w pasie, przyciągając do siebie jeszcze bardziej, po czym wpiłem się w jej wargi z pełną mocą. Uh... Strasznie denerwowała mnie jej szminka na ustach, ale sam fakt, że mogłem ją pocałować, mieć przy sobie, zupełnie wymazywał ten niewielki defekt. Momentalnie poczułem gorąco ogarniające moje ciało. Pragnąłem jej.
- Khem, khem... - usłyszałem ciche kaszlnięcie, po czym odwróciłem się w jego stronę. - Drake, jesteś w szkole... - jakże uroczo przypomniała mi o tym belferka, przechodząca obok.
- Ma się rozumieć. Już znikamy - zasalutowałem jej z ironicznym uśmieszkiem, po czym ponownie pocałowałem Debrę. Obejmując ją przesunąłem dłońmi wzdłuż jej szczupłego ciała. Miałem wrażenie, jakby nie było wcale tego czasu, gdy nie było jej przy mnie.
- Kotek... Może znajdziemy jakieś hm... bardziej ustronne miejsce...? - spojrzała mi w oczy, uśmiechając się figlarnie, co spowodowało kolejną falę gorąca.
Nic nie mówiąc, złapałem ją za rękę i ruszyliśmy do szkoły. Gdy weszliśmy do budynku... Ha! Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, widząc jak wszyscy patrzyli się na nas jakby zobaczyli ducha. Idąc przez korytarz widziałem te pełne niedowierzania spojrzenia, uśmiechające się radośnie osoby, które wpatrywały się w nią, mając nadzieję na rozmowę, ale ona była moja. Tylko moja. Znowu moja...
I wtedy zobaczyłem znajomą burzę blond włosów. Miałem wrażenie jakby przez chwilę nie istniało nic oprócz Liwii. Jej delikatny uśmiech na różowych, słodkich ustach... Jednak czar nie trwał zbyt długo, bo zobaczyłem przy niej tego chłopaka. Pierwszy raz widziałem go na oczy, ale zachowywał się tak, jakby znał ją dużo dłużej ode mnie. Jakby byli dla siebie bliscy. Poczułem wszechogarniającą złość. Nie na nią. Na niego. Na tego pizdowatego bruneta, który przyglądał jej się z uwagą, jakby nic innego prócz niej nie istniało. Miałem ochotę podejść do niego i zmazać mu ten głupi wyraz twarzy, ale wciąż czułem dotyk chłodnej dłoni Deb, który trzymał mnie jeszcze na miejscu. Przeszliśmy przez korytarz na klatkę schodową, gdzie zatrzymał mnie Lys.
- Moglibyśmy porozmawiać? - zapytał, ale jego wzrok mówił, że nie bierze pod uwagę odmowy.
Westchnąłem cicho, kiwając głową, po czy przeprosiłem szatynkę i razem z Lysandrem wyszliśmy na zewnątrz tylnym wyjściem.
- O co chodzi? - zwróciłem się do niego, chcąc zakończyć to jak najszybciej.
- Co ona tu robi? - rzucił wściekle chłopak, spoglądając na mnie spod zmarszczonych brwi.
- Przyjechała, bo chce na razie odpocząć od koncertów i może tutaj zostanie - powiedziałem mu to, co ona mi.
- Tylko nie mów mi, że znów z nią zaczynasz...
- Tylko mi nie mów, że masz zamiar powtarzać tą sytuację - odparowałem, czując coraz to większą złość na przyjaciela.
- A co z Liwią? Ją też masz zamiar zostawić, jak każdą inną? - westchnął cicho, gdy nie uzyskał odpowiedzi. - Czy to nie ty mi mówiłeś, że ona nie jest jak reszta? Że ona jest tą wyjątkową?
- Było minęło. Z resztą, ona sama zadecydowała, że nie chce się pakować w to wszystko - warknąłem, odwracając się do Lysa plecami. Wypowiedzenie tych słów przychodziło mi z niemałym trudem.
- O czym ty mówisz? - zapytał zdziwiony, a gdy po raz kolejny nie doczekał się ode mnie ani jednego słowa, złapał mnie za ramię i obrócił w swoją stronę - O czym ty mówisz?
- O tym co powiedziała Rozalii, w tym pieprzonym hotelu... - powiedziałem cicho, myślami wracając do tamtego momentu. - Kiedy już mieliśmy wyjeżdżać... Chciałem z nią porozmawiać, o tym co stało się na jej urodzinach, ale ona podeszła do mnie tak... zimno. Miała taki obojętny wyraz twarzy... Jakby to dla niej nic nie znaczyło... Później, kiedy zabierając swoje rzeczy z pokoju, minąłem jej, usłyszałem przez uchylone drzwi, jak rozmawia z Rozalią. Powiedziała, że ma dość i że nie chce się w to pakować... - mimowolnie głos zaczął mi się łamać. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wiele znaczyła dla mnie ta blondynka.
- Nie wydaje mi się, żeby Liwia mogła powiedzieć coś takiego. Może to ty coś źle zinterpretowałeś? - zapytał spokojnie, patrząc mi w oczy.
- Nie wiem... I nie chce wiedzieć. Sama zdecydowała, więc niech później nie żałuje - odwarknąłem, odwracając się w stronę drzwi, z których niespodziewanie wyszła Debra, uśmiechając się uroczo.
- Oh! Tu jesteś kotek... - zrobiła zaskoczoną minę, ale jej oczy pozostały chłodne i uważne.
Dziwne... Dopiero teraz to zauważyłem.
- A, no jestem... - odwzajemniłem jej uśmiech, cicho mrucząc, przyciągnąwszy ją do siebie.
- Pamiętaj o tym, co ci mówiłem i zastanów się nad tym... - Lysander westchnął cicho, wracając do szkoły.
- O co mu chodziło? - zapytała Deb, spoglądając mi w oczy.
- Nic takiego... O zespół chodzi... - skłamałem, wciąż myśląc o jego słowach dotyczących Liwii.
Nie byłem pewny, czy chwyciła to, co jej powiedziałem, ale nie zastanawiałem się nad tym zbytnio. Miałem, w tamtym momencie, czym innym zaprzątnięte myśli. Puki co, liczyło się, że szatynka była teraz obok mnie, i że mogliśmy spędzić ten czas razem. Sami.
Idąc korytarzem, mijaliśmy różne klasy, jednak większość była albo zamknięta, albo zapełniona ludźmi. Coraz bardziej się denerwowałem, szczególnie wtedy, gdy zaczepiał nas ktoś, by porozmawiać Deb. Przecież będą mieli jeszcze okazję do tego...
Gdy kolejna osoba nas zatrzymała, nie mogłem się powstrzymać od zniecierpliwionego westchnienia. Oczywiście, zostałem obrzucony wrednym spojrzeniem, ale zlałem to. Chciałem, by się w końcu od nas odczepili i żebym mógł w końcu pobyć z nią sam na sam... Na szczęście nie musiałem na to długo czekać. Po chwili mogliśmy spokojnie przejść dalej, do ostatniej klasy. Miałem nadzieję tylko, że będzie jak zawsze otwarta i pusta. Chwyciłem za klamkę i nacisnąłem.
Miałem ochotę krzyknąć z radości, kiedy drzwi się otworzyły. Niestety to uczucie wyparowało równie szybko jak się pojawiło, kiedy zobaczyłem JĄ w objęciach tego chłopaka z wojska. Odskoczyli do siebie, jak poparzeni. Blondynka opierała się o ławkę i była do mnie odwrócona tyłem, mimo to zauważyłem, jak wyciera policzki. Płakała. Momentalnie wszystko zaczęło się we mnie gotować.
- Ups... Widocznie, nie tylko my chcielibyśmy pobyć sami... - Debra zachichotała, przytulając się do mojego ramienia.
Z całych sił starałem się sprawiać wrażenie obojętnego, ale w środku wrzałem z wściekłości i jedyne czego w tamtej chwili pragnąłem, to żeby raz a dobrze pokazać temu... chłopaczkowi, gdzie jest jego miejsce.
- My się zdążyliśmy już poznać - uśmiechnęła się uroczo do szatyna, po czym przeniosła spojrzenie na dziewczynę. - Ale ciebie nie kojarzę...
- To nikt ważny... - mruknąłem, zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć. Nie patrzyłem na nią, ale i tak czułem jej spojrzenie pełne niedowierzania. - Chodź Deb... Znajdziemy inne miejsce...
Nie czekając ani dłużej, wyszliśmy z pomieszczenia. W tym samym momencie zabrzmiał dzwonek i para, którą "przyłapaliśmy" także wyszła. Widząc, jak się do siebie uśmiechają, jak idą blisko siebie, ledwo powstrzymywałem się od rękoczynów.
- Coś nie tak kotek? - usłyszałem ciche pytanie szatynki, a kiedy na nią spojrzałem, wbijała we mnie uważny wzrok.
- Nie, nic... - uśmiechnąłem się do niej lekko wymuszenie. - Nie lubię go...
Przez wszystkie lekcje, myślałem, że nie wytrzymam nerwowo. Cały czas na korytarzu widziałem tego całego Kentina, albo ją z tym pizdowatym brunetem. Na jego szczęście była przy mnie cały czas Debra, więc byłem w stanie się jakoś powstrzymać. Jednak po piątej lekcji, ktoś do niej zadzwonił i musiała załatwić coś na mieście. Łaziłem co chwilę do ogrodu, by spokojnie zajarać. Nim się obejrzałem przed ostatnią lekcją spaliłem ostatniego papierosa. Kiedy brałem ostatniego bucha, oczywiście musiał przyleźć facet od gegry i zaczął coś gadać o zaśmiecaniu dziedzińca. Odburknąłem mu w odpowiedzi i wróciłem na lekcję. Ledwo wszedłem do klasy, już nauczyciel zaczął się mnie czepiać, że się spóźniam. Bo przyjście minutę po dzwonku, to takie wielkie spóźnienie, ale przemilczałem to i usiadłem na swoim miejscu. Założyłem słuchawki i odciąłem się od tego, co się działo w sali. Dopiero kiedy każdy zaczął się zbierać, wyłączyłem muzykę i skierowałem się do wyjścia.
Przed drzwiami zatrzymał mnie Lys w sprawie prób. Rozmawialiśmy prawie na przejściu, robiąc korek, ale jakoś mnie to nie ruszało. Gdy już miałem odchodzić, ktoś szturchnął mnie przechodząc obok.
- Sorry - szatyn w wojskowych spodniach, zawołał odwracając się w moją stronę.
Zaczerpnąłem głęboko powietrze, starając się nie reagować na jego głupkowaty uśmieszek i cwaniackie spojrzenie. Zacisnąłem dłonie w pięści i ruszyłem przed siebie. Kiedy odwrócił się ponownie, znów uśmiechając się w ten sam wkurwiający sposób, nie wytrzymałem i podbiegłem do niego.
- Czego ty chcesz od Liwii? - warknąłem cicho, patrząc mu w oczy.
- Gówno powinno cię to interesować - odwarknął, wyszarpując ramię z mojego uścisku.
- Nie waż się jej tknąć... - ogarnęła mnie jeszcze większa wściekłość, gdy pomyślałem, że ona mogła mieć z nim coś wspólnego.
- Bo co? Poszczujesz mnie psem, czy spróbujesz obić gębę? - zapytał prowokacyjnie, po czym parsknął śmiechem. - Poza tym, z tego co widziałem, już masz swoją księżniczkę...
- Nie waż się jej tknąć - powtórzyłem, coraz bardziej tracąc nad sobą panowanie.
- Ona i tak nie będzie twoja...
Nim zdążył cokolwiek jeszcze dodać, zamachnąłem się i uderzyłem go pięścią. Chciałem zetrzeć mu z gęby ten uśmieszek. Chłopak zachwiał się lekko, ale sekundę później odparował cios. Momentalnie poczułem tępy ból w miejscu uderzenia i słoną krew sączącą się z rozciętej wargi. Splunąłem nią i nie kontrolując już tego co robię, rzuciłem się na niego z pięściami. Straciliśmy panowanie i wylądowaliśmy na bruku, szarpiąc nawzajem.
- Kastiel! - do mich uszu dobiegł, przerażony krzyk, który rozpoznałbym wszędzie. Na moment przestałem się bronić, co przeciwnik wykorzystał, uderzając mnie w brzuch. - Kentin!
Jęknąłem cicho z bólu i oddałem cios. Tak łatwo nie odpuszczę...
- Przestańcie!
Szykowałem się do kolejnego uderzenia, gdy poczułem jak ktoś szarpie mnie mocno i odciąga od szatyna. Chciałem się wyrwać i dokopać temu gnojkowi, ale osoba, która oddzieliła mnie od niego, cały czas trzymała w silnym uścisku.
- Kastiel uspokój się... - cichy głos białowłosego przyjaciela spowodował, że przestałem się szarpać, ale nie powstrzymało mnie to od uwag.
- Bijesz, jak baba... - parsknąłem śmiechem, spoglądając prowokacyjnie na mojego przeciwnika. On automatycznie zareagował i odpychając Liwię i Rozalię od siebie, podbiegł do mnie z pięściami.
- Ken! - blondynka stanęła pomiędzy nami, co otrzeźwiło nieco tego chłopaczynę.
Dziewczyny zabrały go do szkoły, a Lys wyprowadził mnie z dziedzińca na ulicę. Kiedy tylko oddaliliśmy się od bramy wjazdowej, Lysander zaczął warczeć, że znów niepotrzebnie wpakowałem się w kłopoty. Starałem się wytłumaczyć mu, że to moja sprawa, ale nie odpuszczał. Dopiero kiedy jakaś starsza babka się na nas krzywo spojrzała, białowłosy się trochę opanował. Gdyby nie fakt, ze przyczepiła się do nas tylko dlatego, ze głośniej "rozmawialiśmy" dziękowałbym bogu, że się pojawiła, bo jeszcze chwila, a zrobiłbym mu coś, czego później bym żałował.
Ehh... Ta dziewczyna miesza mi w głowie...
wtorek, 6 października 2015
~ Rozdział 39 ~
Następnego dnia na szczęście obyło się bez niespodzianek, kłótni i nerwów. Jednak, mimo wszystko, czułam w brzuchu niemiły ucisk z niepewności. Może to idiotycznie zabrzmi, ale bałam się iść do szkoły. Bałam się spojrzeć na Rozalię, która miała pełne prawo, by być wkurzoną i obrażoną na mnie. Bałam się zobaczyć Kentina na korytarzu, z oczywistego względu. Bałam się spotkać Kastiela i po raz kolejny ujrzeć w jego oczach chłód oraz wykrzywione wargi w pełnym ironii uśmiechu. Nie znosiłam poczucia niepewności, jakie od wczoraj zagościło w moim sercu. Powodowało ono kompletny mętlik w głowie, ponieważ moje myśli były zasypywane niezbyt optymistycznymi wizjami. Dlatego też tego ranka nie przywiązałam zbytniej wagi do tego, jak jestem ubrana czy pomalowana. Nie tknęłam także śniadania. Nie potrafiłam nic przełknąć. Nawet łyka kawy. Nie umknęło to uwadze ciotki, ale gdy na każde pytanie usłyszała niezbyt wyraźną, mrukliwą odpowiedź, dała sobie spokój, dochodząc do wniosku, że sama załatwię swoje problemy.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było zachowanie Matta, który jakby nie zdawał sobie sprawy z mojego samopoczucia. Sprawiał wrażenie wręcz szczęśliwego. Co chwilę zagadywał mnie, proponował śniadanie, starał się mnie rozśmieszyć, albo chociaż w niewielkim stopniu poprawić mi humor. Jednakże ja czułam się kompletnie wypompowana z wszystkiego, chociaż nie było jeszcze godziny ósmej.
Z mieszkania cioci wyszliśmy znacznie wcześniej, niż miałam to w zwyczaju. Chciałam pokazać brunetowi chociaż skrawek miasta, ale nie nadawałam się zbytnio na przewodnika. Skądinąd nie przeszkadzało to chłopakowi w najmniejszym stopniu. Nie zwracał zbytniej uwagi na mój dość mrukliwy humor, co skutkowało tym, że po dłuższym czasie zaczęłam nabierać dobrego samopoczucia. Po niecałych dziesięciu minutach marszu, żywo dyskutowaliśmy o tym, które miejsce w mieście jest bardziej atrakcyjne, czy warte odwiedzenia. Kilka minut później znaleźliśmy się przed budynkiem szkoły. Gdy chłopak zdał sobie sprawę z tego, w którym kierunku się udajemy, z jego ust wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk, przypominający jęk niedowierzania połączony z czymś na kształt szyderczego śmiechu. Sama powstrzymując się od parsknięcia, zaprowadziłam go do gabinetu dyrektorki i czekając na niego przed drzwiami, przyglądałam się każdej mijającej mnie osobie. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, oprócz trzech dziewczyn, którym zdarzyło się to nie po raz pierwszy. Nie musiałam się zbytnio wysilać, by przypomnieć sobie kto to był. Święta Trójca, jak zwykłam je nazywać. Spojrzały się na mnie, krzywiąc mocno wymalowane wargi w niezbyt przyjemnym grymasie, krytycznie mierząc mnie wzrokiem. Gdy przechodziły obok mnie, blondynka i jednocześnie liderka "grupy" prychnęła głośno, trącając mnie ramieniem. Już miałam się odwrócić i powiedzieć im co o nich myślę, ale w tym samym momencie drzwi do gabinetu dyrektorki się otworzyły i z pomieszczenia wyszedł Matt.
- Możesz mi powiedzieć, co jest nie tak z tą kobietą? - zapytał oburzony, gdy ramię w ramię szliśmy wzdłuż korytarza do pokoju gospodarzy.
- Ale o co chodzi? - dopytałam, nie bardzo rozumiejąc co mógł mieć na myśli.
- Ledwo wszedłem do jej tego gabinetu i zostałem porządnie obszczekany przez jakiegoś szczura, którego nazywa psem. Później zasypała mnie masą pytań, z których połowa odpowiedzi w ogóle nie powinna ją interesować - stwierdził, cały czas będąc wzburzonym, a kiedy zobaczył moją pełną zdziwienia minę, zaraz pośpieszył z wyjaśnieniami. - Zaczęła się mnie wypytywać o to, czy nie byłem karany, jak jesteśmy ze sobą spokrewnieni... Pytała się nawet o moje preferencje seksualne!
- Cóż... witaj w Słodkim Amorisie - skwitowałam jego wypowiedź cichym śmiechem.
- Ale to nie jest normalne! Który dyrektor pyta się o twoją orientację seksualną?
- Nasz - parsknęłam śmiechem i delikatnie zapukałam w ciemnogranatowe drzwi z plakietką "Pokój gospodarzy", a kiedy usłyszeliśmy stłumione "proszę", nacisnęłam na klamkę i weszliśmy do pomieszczenia.
Nataniel jak zawsze siedział przy swoim biurku, zawalonym stertą papierów i teczek.
- Tak? - uniósł wzrok znad jakiegoś segregatora, po czym posłał mi uroczy uśmiech. - Witaj Liwia.
- Cześć Nataniel - przywitałam się, odwzajemniając uśmiech.
- Coś się stało?
- Właściwie, to nic szczególnego... - odparłam wzruszając ramionami. - Jestem tu głównie z powodu mojego brata...
- Twojego brata? - zapytał, marszcząc brwi, po czym skierował spojrzenie na chłopaka, stojącego obok mnie.
- Dokładnie - potwierdziłam, jednak zdziwiony wyraz jego twarzy nie znikał. - Niedawno przeprowadził się z rodziną tutaj i zapisał się do naszego liceum. Pomagam mu się tutaj znaleźć.
- Ah... Rozumiem... - odparł z zamyśleniem. - Jednak do mnie jeszcze nic nie dotarło. Jak na razie, niestety nie mogę wam pomóc. Przyjdźcie za dwie, trzy lekcje. Może wtedy będę wiedział coś więcej.
- W porządku - uśmiechnęłam się do niego, po czym wraz z brunetem opuściłam pokój gospodarzy. - No cóż... - zwróciłam się do Matta. - Wygląda na to, że masz na razie wolne od szkoły.
- Yhym... - mruknął bez entuzjazmu, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. - Czy tylko mi się wydaje, że ten chłopak jest trochę... sztywny?
- Masz rację... Wydaje ci się. To naprawdę sympatyczny chłopak... Tylko trzeba go bliżej poznać - dodałam po chwili, widząc jego, niezbyt skory do wiary, wzrok. Skierowaliśmy się do mojej szafki, bym mogła zabrać potrzebne podręczniki na pierwszą lekcję.
- Jasne, jasne... Każdy tak mówi... - zaśmiał się cicho, po czym skupił na mnie uważne spojrzenie. - Podoba ci się?
- Że co? - słysząc to pytanie, aż zatrzymałam się na środku korytarza nie mogąc uwierzyć, że je zadał. - Skąd ci to przyszło do głowy?
- No nie wiem... Tak słodko się do niego uśmiechałaś, jesteś przesadnie miła dla niego, bronisz go... - zaczął wyliczać na palcach. - To są jednoznaczne znaki, że ci się podoba.
- Coś te twoje "jednoznaczne"... - zakreśliłam w powietrzu cudzysłów - ...znaki nie bardzo się mają do rzeczywistości. Nataniel to naprawdę miły i sympatyczny chłopak, ale nie jest w moim typie.
- Oh? Doprawdy? - uniósł wysoko brwi. - To ciekawe, kto jest w twoim typie?
Już otwierałam usta żeby mu odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, gdy obok mnie przeszedł czerwonowłosy. Nie zwróciłabym na niego większej uwagi, gdyby nie fakt, że szedł za rękę z jakąś niewiele niższą od niego dziewczyną o długich do pasa, ciemnobrązowych włosach, niebieskich, złośliwych oczach i ustach mocno pomalowanych szminką w kolorze karmelu. Widząc tą nietypową parę, czułam przeróżne uczucia targające mój i tak już skołowany umysł. Najpierw poczułam iskierkę radości, gdy zobaczyłam krwistoczerwone włosy, następnie ogromną złość na tego człowieka, a na koniec niewyobrażalny ból i niedowierzanie, kiedy spostrzegłam ich splecione dłonie.
- A więc typ buntownika... - stwierdził jasnooki, gdy ta dwójka zniknęła na klatce schodowej.
- Co? - zapytałam bez zrozumienia, wciąż mając przed oczami tamtą dziewczynę.
- Nie spodziewałbym się tego po tobie. Sprawiasz wrażenie takiej skromnej laleczki, która nie lubi się wychylać, a tu proszę... taka niespodzianka... - zagwizdał cicho, nie odrywając ode mnie wzroku. - Nie chciałbym cię dobijać, ale tamta laska, to nie to samo co ty...
- O czym ty mówisz? - rzuciłam mu zdziwione spojrzenie.
- Wybacz mi teraz to, co powiem, ale przy tamtej dziewczynie, cóż... delikatnie ujmując nie wyglądasz jakoś szałowo... - skrzywił się delikatnie, jakby na prawdę mi współczuł z tego powodu.
- Oh, super! Dzięki... - mruknęłam sarkastycznie i odwracając się na pięcie, miałam zamiar udać się do klasy, ale niespodziewanie wpadłam na kogoś. Na szczęście w porę odzyskałam równowagę i nie wylądowałam na podłodze. Od razu rozpoznałam długie kosmyki białych włosów. - Rozalia...
- Oh... Cześć Liwia... - spojrzała na mnie niepewnie, jakby bała się, że po raz kolejny poczęstuję ją swoim wybuchem. Zaraz po tym próbowała mnie wyminąć, jednak stanęłam jej na drodze.
- Rozalia zaczekaj... Chciałabym z tobą porozmawiać... - zerknęłam jej w oczy, ozdobione złotymi soczewkami.
- To ja się w takim razie będę zbierać. Przejdę się po mieście i za godzinę, dwie będę tu czekać - stwierdził Matt, ku mojej uldze, nie zamierzając towarzyszyć nam w rozmowie.
Machnęłam mu obojętnie ręką i łapiąc białowłosą pod ramię, skierowałam nasze kroki do sali 43. Kiedy znalazłyśmy się w pustej jeszcze klasie, posadziłam ją na krześle, po czym usiadłam na przeciw niej. Spojrzałam jej w oczy i niepewnie się uśmiechając powiedziałam:
- Rozalia, ja przepraszam za wczoraj... Ja po prostu... - westchnęłam cicho i wyjaśniłam jej powód wczorajszego rozdrażnienia.
Na początku czułam się niezwykle skrępowana opowiadając jej o swoim pierwszym razie i o tym jak się z tym wszystkim czułam następnego dnia. Złotooka słuchała mnie uważnie, parę razy otwierając usta, by mi przerwać, jednak ja unosiłam za każdym razem rękę, uciszając ją dyskretnie. Czułam, że gdyby mi przerwała, nie byłabym w stanie kontynuować dalej.Kiedy skończyłam mówić, miałam wrażenie jakby ktoś zdjął ze mnie ciężką, ciemną zasłonę, która nie pozwalała mi normalnie oddychać. Patrzyłam na zamyśloną Rozalię, czekając aż ta w końcu się odezwie.
- Jedyne słuszne rozwiązanie, to będzie szczera rozmowa - stwierdziła, gdy do klasy powoli zaczęli schodzić się inny uczniowie.
- Ty chyba zwariowałaś - spojrzałam na nią z czystym przerażeniem w oczach. - Jak to sobie to wyobrażasz?
- Normalnie? Że podejdziesz do niego i poprosisz o rozmowę po lekcjach - powiedziała najspokojniej w świecie.
- Tylko jest jeden mały problem. Po lekcjach nie mam czasu. Muszę bratu pokazać miasto.
- Brat może poczekać! Poza tym... - przerwała, marszcząc brwi. - Zaraz, zaraz... Jak to bratu?
- No normalnie... - westchnęłam cicho, pomału mając dość wyjaśniania każdemu, mimo, że Roza była drugą osobą, która dopytywała się mnie o to. - Pamiętasz jak pisałam ci o tym, że mój ojciec przyjechał?
- No, pamiętam. Nie było to z resztą aż tak dawno...
- No i w czasie tamtej rozmowy powiedział, że chce mnie zabrać do Hiszpanii, bo ma tam rodzinę i takie tam bzdety. Wczoraj jak wróciłam ze szkoły czekał na mnie, by oświadczyć mi, że nie zabiera mnie ze sobą do Hiszpanii, tylko sprowadza się tutaj ze swoją rodziną. I przy okazji przedstawił mi mojego przyrodniego brata, który zapisał się dzisiaj do naszego liceum. Miałam mu z tym wszystkim pomóc i oprowadzić go trochę po mieście.
- Fajny? - zapytała szeptem, ale i tak zwróciła na siebie uwagę nauczyciela, który od kilku minut prowadził lekcję.
- To zależy od tego jaki kto ma gust - wzruszyłam ramionami, spisując poleceni z tablicy.
- Poznasz mnie z nim? - uśmiechnęła się zawadiacko, co ja szczerze powiedziawszy przyjęłam z lekkim przerażeniem.
- Rozalia... Czy ty czasem nie jesteś z Leo? - dopytałam dla pewności, na co dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Czy ty sugerujesz, że mogłabym zostawić mojego Leosia dla jakiegoś pierwszego lepszego chłopaka, tylko dlatego, że jest tu nowy? - zaśmiała się cicho pod nosem, po czym nachyliła się w moją stronę i szepnęła. - Żaden chłopak mu nie dorówna i dobrze o tym wiesz. Po prostu chciałabym poznać twojego brata. Ciekawi mnie czy jest podobny do ciebie.
- Jak mógłby być do mnie podobny, skoro jest moim przyrodnim bratem?
- Wychował go twój ojciec... Więc może ma coś podobnego do ciebie - wzruszyła ramionami i już do końca lekcji nie roztrząsałyśmy tego tematu.
Kiedy zabrzmiał dzwonek ogłaszający koniec historii, szybko spakowałyśmy swoje rzeczy i udałyśmy się do szafki, by przygotować się na następne zajęcia. Chowając gruby podręcznik, rozglądałam się po całym korytarzy, mając nadzieję, że zauważę Matta, jednak w rzece uczniów wylewających się z sal na korytarz, nie byłam w stanie nic dostrzec. Westchnęłam cicho i zamknęłam szafkę, odwracając się na pięcie. Po kilku krokach poczułam jak ktoś delikatnie łapie mnie za łokieć i odwraca w swoją stronę. Nie wiem dlaczego ale w pierwszej chwili pomyślałam o Kastielu, jednak to nie był on.
- Liv... Moglibyśmy porozmawiać? - usłyszałam ciche pytanie i spoglądając chłopakowi w oczy, widziałam niemalże błagalny wzrok intensywnie zielonych tęczówek.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było zachowanie Matta, który jakby nie zdawał sobie sprawy z mojego samopoczucia. Sprawiał wrażenie wręcz szczęśliwego. Co chwilę zagadywał mnie, proponował śniadanie, starał się mnie rozśmieszyć, albo chociaż w niewielkim stopniu poprawić mi humor. Jednakże ja czułam się kompletnie wypompowana z wszystkiego, chociaż nie było jeszcze godziny ósmej.
Z mieszkania cioci wyszliśmy znacznie wcześniej, niż miałam to w zwyczaju. Chciałam pokazać brunetowi chociaż skrawek miasta, ale nie nadawałam się zbytnio na przewodnika. Skądinąd nie przeszkadzało to chłopakowi w najmniejszym stopniu. Nie zwracał zbytniej uwagi na mój dość mrukliwy humor, co skutkowało tym, że po dłuższym czasie zaczęłam nabierać dobrego samopoczucia. Po niecałych dziesięciu minutach marszu, żywo dyskutowaliśmy o tym, które miejsce w mieście jest bardziej atrakcyjne, czy warte odwiedzenia. Kilka minut później znaleźliśmy się przed budynkiem szkoły. Gdy chłopak zdał sobie sprawę z tego, w którym kierunku się udajemy, z jego ust wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk, przypominający jęk niedowierzania połączony z czymś na kształt szyderczego śmiechu. Sama powstrzymując się od parsknięcia, zaprowadziłam go do gabinetu dyrektorki i czekając na niego przed drzwiami, przyglądałam się każdej mijającej mnie osobie. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, oprócz trzech dziewczyn, którym zdarzyło się to nie po raz pierwszy. Nie musiałam się zbytnio wysilać, by przypomnieć sobie kto to był. Święta Trójca, jak zwykłam je nazywać. Spojrzały się na mnie, krzywiąc mocno wymalowane wargi w niezbyt przyjemnym grymasie, krytycznie mierząc mnie wzrokiem. Gdy przechodziły obok mnie, blondynka i jednocześnie liderka "grupy" prychnęła głośno, trącając mnie ramieniem. Już miałam się odwrócić i powiedzieć im co o nich myślę, ale w tym samym momencie drzwi do gabinetu dyrektorki się otworzyły i z pomieszczenia wyszedł Matt.
- Możesz mi powiedzieć, co jest nie tak z tą kobietą? - zapytał oburzony, gdy ramię w ramię szliśmy wzdłuż korytarza do pokoju gospodarzy.
- Ale o co chodzi? - dopytałam, nie bardzo rozumiejąc co mógł mieć na myśli.
- Ledwo wszedłem do jej tego gabinetu i zostałem porządnie obszczekany przez jakiegoś szczura, którego nazywa psem. Później zasypała mnie masą pytań, z których połowa odpowiedzi w ogóle nie powinna ją interesować - stwierdził, cały czas będąc wzburzonym, a kiedy zobaczył moją pełną zdziwienia minę, zaraz pośpieszył z wyjaśnieniami. - Zaczęła się mnie wypytywać o to, czy nie byłem karany, jak jesteśmy ze sobą spokrewnieni... Pytała się nawet o moje preferencje seksualne!
- Cóż... witaj w Słodkim Amorisie - skwitowałam jego wypowiedź cichym śmiechem.
- Ale to nie jest normalne! Który dyrektor pyta się o twoją orientację seksualną?
- Nasz - parsknęłam śmiechem i delikatnie zapukałam w ciemnogranatowe drzwi z plakietką "Pokój gospodarzy", a kiedy usłyszeliśmy stłumione "proszę", nacisnęłam na klamkę i weszliśmy do pomieszczenia.
Nataniel jak zawsze siedział przy swoim biurku, zawalonym stertą papierów i teczek.
- Tak? - uniósł wzrok znad jakiegoś segregatora, po czym posłał mi uroczy uśmiech. - Witaj Liwia.
- Cześć Nataniel - przywitałam się, odwzajemniając uśmiech.
- Coś się stało?
- Właściwie, to nic szczególnego... - odparłam wzruszając ramionami. - Jestem tu głównie z powodu mojego brata...
- Twojego brata? - zapytał, marszcząc brwi, po czym skierował spojrzenie na chłopaka, stojącego obok mnie.
- Dokładnie - potwierdziłam, jednak zdziwiony wyraz jego twarzy nie znikał. - Niedawno przeprowadził się z rodziną tutaj i zapisał się do naszego liceum. Pomagam mu się tutaj znaleźć.
- Ah... Rozumiem... - odparł z zamyśleniem. - Jednak do mnie jeszcze nic nie dotarło. Jak na razie, niestety nie mogę wam pomóc. Przyjdźcie za dwie, trzy lekcje. Może wtedy będę wiedział coś więcej.
- W porządku - uśmiechnęłam się do niego, po czym wraz z brunetem opuściłam pokój gospodarzy. - No cóż... - zwróciłam się do Matta. - Wygląda na to, że masz na razie wolne od szkoły.
- Yhym... - mruknął bez entuzjazmu, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. - Czy tylko mi się wydaje, że ten chłopak jest trochę... sztywny?
- Masz rację... Wydaje ci się. To naprawdę sympatyczny chłopak... Tylko trzeba go bliżej poznać - dodałam po chwili, widząc jego, niezbyt skory do wiary, wzrok. Skierowaliśmy się do mojej szafki, bym mogła zabrać potrzebne podręczniki na pierwszą lekcję.
- Jasne, jasne... Każdy tak mówi... - zaśmiał się cicho, po czym skupił na mnie uważne spojrzenie. - Podoba ci się?
- Że co? - słysząc to pytanie, aż zatrzymałam się na środku korytarza nie mogąc uwierzyć, że je zadał. - Skąd ci to przyszło do głowy?
- No nie wiem... Tak słodko się do niego uśmiechałaś, jesteś przesadnie miła dla niego, bronisz go... - zaczął wyliczać na palcach. - To są jednoznaczne znaki, że ci się podoba.
- Coś te twoje "jednoznaczne"... - zakreśliłam w powietrzu cudzysłów - ...znaki nie bardzo się mają do rzeczywistości. Nataniel to naprawdę miły i sympatyczny chłopak, ale nie jest w moim typie.
- Oh? Doprawdy? - uniósł wysoko brwi. - To ciekawe, kto jest w twoim typie?
Już otwierałam usta żeby mu odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, gdy obok mnie przeszedł czerwonowłosy. Nie zwróciłabym na niego większej uwagi, gdyby nie fakt, że szedł za rękę z jakąś niewiele niższą od niego dziewczyną o długich do pasa, ciemnobrązowych włosach, niebieskich, złośliwych oczach i ustach mocno pomalowanych szminką w kolorze karmelu. Widząc tą nietypową parę, czułam przeróżne uczucia targające mój i tak już skołowany umysł. Najpierw poczułam iskierkę radości, gdy zobaczyłam krwistoczerwone włosy, następnie ogromną złość na tego człowieka, a na koniec niewyobrażalny ból i niedowierzanie, kiedy spostrzegłam ich splecione dłonie.
- A więc typ buntownika... - stwierdził jasnooki, gdy ta dwójka zniknęła na klatce schodowej.
- Co? - zapytałam bez zrozumienia, wciąż mając przed oczami tamtą dziewczynę.
- Nie spodziewałbym się tego po tobie. Sprawiasz wrażenie takiej skromnej laleczki, która nie lubi się wychylać, a tu proszę... taka niespodzianka... - zagwizdał cicho, nie odrywając ode mnie wzroku. - Nie chciałbym cię dobijać, ale tamta laska, to nie to samo co ty...
- O czym ty mówisz? - rzuciłam mu zdziwione spojrzenie.
- Wybacz mi teraz to, co powiem, ale przy tamtej dziewczynie, cóż... delikatnie ujmując nie wyglądasz jakoś szałowo... - skrzywił się delikatnie, jakby na prawdę mi współczuł z tego powodu.
- Oh, super! Dzięki... - mruknęłam sarkastycznie i odwracając się na pięcie, miałam zamiar udać się do klasy, ale niespodziewanie wpadłam na kogoś. Na szczęście w porę odzyskałam równowagę i nie wylądowałam na podłodze. Od razu rozpoznałam długie kosmyki białych włosów. - Rozalia...
- Oh... Cześć Liwia... - spojrzała na mnie niepewnie, jakby bała się, że po raz kolejny poczęstuję ją swoim wybuchem. Zaraz po tym próbowała mnie wyminąć, jednak stanęłam jej na drodze.
- Rozalia zaczekaj... Chciałabym z tobą porozmawiać... - zerknęłam jej w oczy, ozdobione złotymi soczewkami.
- To ja się w takim razie będę zbierać. Przejdę się po mieście i za godzinę, dwie będę tu czekać - stwierdził Matt, ku mojej uldze, nie zamierzając towarzyszyć nam w rozmowie.
Machnęłam mu obojętnie ręką i łapiąc białowłosą pod ramię, skierowałam nasze kroki do sali 43. Kiedy znalazłyśmy się w pustej jeszcze klasie, posadziłam ją na krześle, po czym usiadłam na przeciw niej. Spojrzałam jej w oczy i niepewnie się uśmiechając powiedziałam:
- Rozalia, ja przepraszam za wczoraj... Ja po prostu... - westchnęłam cicho i wyjaśniłam jej powód wczorajszego rozdrażnienia.
Na początku czułam się niezwykle skrępowana opowiadając jej o swoim pierwszym razie i o tym jak się z tym wszystkim czułam następnego dnia. Złotooka słuchała mnie uważnie, parę razy otwierając usta, by mi przerwać, jednak ja unosiłam za każdym razem rękę, uciszając ją dyskretnie. Czułam, że gdyby mi przerwała, nie byłabym w stanie kontynuować dalej.Kiedy skończyłam mówić, miałam wrażenie jakby ktoś zdjął ze mnie ciężką, ciemną zasłonę, która nie pozwalała mi normalnie oddychać. Patrzyłam na zamyśloną Rozalię, czekając aż ta w końcu się odezwie.
- Jedyne słuszne rozwiązanie, to będzie szczera rozmowa - stwierdziła, gdy do klasy powoli zaczęli schodzić się inny uczniowie.
- Ty chyba zwariowałaś - spojrzałam na nią z czystym przerażeniem w oczach. - Jak to sobie to wyobrażasz?
- Normalnie? Że podejdziesz do niego i poprosisz o rozmowę po lekcjach - powiedziała najspokojniej w świecie.
- Tylko jest jeden mały problem. Po lekcjach nie mam czasu. Muszę bratu pokazać miasto.
- Brat może poczekać! Poza tym... - przerwała, marszcząc brwi. - Zaraz, zaraz... Jak to bratu?
- No normalnie... - westchnęłam cicho, pomału mając dość wyjaśniania każdemu, mimo, że Roza była drugą osobą, która dopytywała się mnie o to. - Pamiętasz jak pisałam ci o tym, że mój ojciec przyjechał?
- No, pamiętam. Nie było to z resztą aż tak dawno...
- No i w czasie tamtej rozmowy powiedział, że chce mnie zabrać do Hiszpanii, bo ma tam rodzinę i takie tam bzdety. Wczoraj jak wróciłam ze szkoły czekał na mnie, by oświadczyć mi, że nie zabiera mnie ze sobą do Hiszpanii, tylko sprowadza się tutaj ze swoją rodziną. I przy okazji przedstawił mi mojego przyrodniego brata, który zapisał się dzisiaj do naszego liceum. Miałam mu z tym wszystkim pomóc i oprowadzić go trochę po mieście.
- Fajny? - zapytała szeptem, ale i tak zwróciła na siebie uwagę nauczyciela, który od kilku minut prowadził lekcję.
- To zależy od tego jaki kto ma gust - wzruszyłam ramionami, spisując poleceni z tablicy.
- Poznasz mnie z nim? - uśmiechnęła się zawadiacko, co ja szczerze powiedziawszy przyjęłam z lekkim przerażeniem.
- Rozalia... Czy ty czasem nie jesteś z Leo? - dopytałam dla pewności, na co dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Czy ty sugerujesz, że mogłabym zostawić mojego Leosia dla jakiegoś pierwszego lepszego chłopaka, tylko dlatego, że jest tu nowy? - zaśmiała się cicho pod nosem, po czym nachyliła się w moją stronę i szepnęła. - Żaden chłopak mu nie dorówna i dobrze o tym wiesz. Po prostu chciałabym poznać twojego brata. Ciekawi mnie czy jest podobny do ciebie.
- Jak mógłby być do mnie podobny, skoro jest moim przyrodnim bratem?
- Wychował go twój ojciec... Więc może ma coś podobnego do ciebie - wzruszyła ramionami i już do końca lekcji nie roztrząsałyśmy tego tematu.
Kiedy zabrzmiał dzwonek ogłaszający koniec historii, szybko spakowałyśmy swoje rzeczy i udałyśmy się do szafki, by przygotować się na następne zajęcia. Chowając gruby podręcznik, rozglądałam się po całym korytarzy, mając nadzieję, że zauważę Matta, jednak w rzece uczniów wylewających się z sal na korytarz, nie byłam w stanie nic dostrzec. Westchnęłam cicho i zamknęłam szafkę, odwracając się na pięcie. Po kilku krokach poczułam jak ktoś delikatnie łapie mnie za łokieć i odwraca w swoją stronę. Nie wiem dlaczego ale w pierwszej chwili pomyślałam o Kastielu, jednak to nie był on.
- Liv... Moglibyśmy porozmawiać? - usłyszałam ciche pytanie i spoglądając chłopakowi w oczy, widziałam niemalże błagalny wzrok intensywnie zielonych tęczówek.