Menu

sobota, 10 września 2016

~ Rozdział 71 ~

   Pogoda, jak na początek września była paskudna. Całe niebo było zakryte przez ciężkie, ciemne burzowe chmury, z których lał się nieustannie deszcz. Stukot kropli wody przypominał dudnienie werbli, co nieprzyjemnie kojarzyło mi się z ostatnim wyrokiem.
   Siedząc zaspana na łóżku, zastanawiałam się co będzie dalej. Dziś był ostatni dzień, który spędzałam w Emeryville. Wszystkie walizki miałam już spakowane i przygotowane stały przy drzwiach. Wystarczyło je wpakować do auta i odjechać. No właśnie... Odjechać. Czy to było takie proste jak się wydawało?
   Westchnąwszy głęboko podniosłam się z łóżka i schowałam w łazience, by wziąć prysznic. Po szybkiej kąpieli, owinięta w puchaty szlafrok i ręcznik na głowie udałam się do kuchni. Pierwsze co zrobiłam to nastawiłam ekspres do kawy i po chwili w pomieszczeniu roznosił się aromatyczny zapach ciemnego naparu. Moment później rumiane grzanki wyskoczyły z tostera, a ja zabrałam się za szykowanie śniadania.
   - Ahm... Dzieeeń.... Doobryy... - usłyszałam zaspane przywitanie od Kentina stojącego w samych bokserkach w progu kuchni.
   - Dlaczego tak wcześnie wstałeś? - zapytałam, zerkając na kuchenny zegarek, którego neonowe wskazówki pokazywały godzinę siódmą.
   - Bo kiedy nie ma cię przy mnie, nie mogę wytrzymać... - mruknął rozmarzony, przytulając mnie od tyłu, wtuliwszy twarz w moją szyję.
   - Co chcesz na śniadanie? - spojrzałam się na bruneta pytająco, kiedy wyswobodziłam się z jego uścisku i zajrzałam do lodówki.
   - Ciebie. - Uniosłam lewą brew na jego odpowiedź, uśmiechając się sceptycznie.
   Z chłodziarki wyciągnęłam pomarańczowy sok, pomidora, ogórka, twarożek i resztę rzeczy mi potrzebnych do zrobienia kanapek. Postawiłam to wszystko na kuchennym stole, dokładając jeszcze parującą kawę i dwa kubki. Usiadłam na przeciwko zielonookiego, nalewając sobie aromatycznego naparu. Upiłam łyk i zabrałam się za śniadanie.
   - Będzie mi brakować naszych wspólnych poranków - mruknął posępnie Kentin, chowając twarz w szklance z kawą. Jego nieco już przydługie włosy opadły mu lekko na oczy, co z jego krzywym uśmieszkiem tworzyło zawadiacki wygląd.
   Uśmiechnęłam się do własnych myśli, po czym sięgnęłam dłonią i odgarnęłam lecące na tęczówki włosy.
   - Nie wyjeżdżam na długo. To tylko kilka miesięcy - odparłam, wzruszając ramionami, jakby to była kilkudniowa wycieczka za miasto. Mimo lekkiego tonu, było mi ciężko na sercu, ponieważ czułam, że ten wyjazd nie skończy się tak jak powinien.
   - Dla mnie to jak wieczność.
   Zaśmiałam się na to stwierdzenie, wracając do śniadania, które do końca przesiedzieliśmy rozmawiając o błahych sprawach. Kiedy zaczęła się zbliżać godzina ósma, udałam się do sypialni, by ubrać się i pomalować, a szatyn zacząć szykować się do pracy. Tego dnia postawiłam na białe podziurawione spodnie, jasnofioletową koszulę z rękawem sięgającym za łokieć i połyskujące metalicznie pantofelki na niewielkiej szpileczce. Makijaż zrobiłam sobie subtelny, podkreślając oko jedynie tuszem do rzęs i cieniutką kreską w kąciku.
   Gdy skończyłam nakładać karmelową szminkę na usta, usłyszałam pukanie, a następnie dźwięk otwieranych drzwi i głośne przywitania.
   - No i gdzie jest moja śliczna ambasadorka naszego najlepszego w mieście wydawnictwa? - Aż wybuchnęłam śmiechem, słysząc to wychwalanie białowłosej. Tak kobieta czasami bywała niemożliwa. Chwilkę później wparowała do pokoju w którym się znajdowałam i od razu mnie przytuliła. - A co to? Ty jeszcze nie gotowa?
   - Jak nie? Przed chwilką skończyłam się malować. Jestem zwarta i gotowa, pani kapitan! - zawołałam, stając na baczność i przykładając lewą rękę do czoła, ledwo co powstrzymując się od śmiechu.
   - No. Ja myślę, bo zaraz odjeżdżamy. Jeszcze cała trupa czeka na to, by się z tobą ostatecznie pożegnać - Rozalia poklepała mnie po ramieniu, wyprowadzając z sypialni. W przedsionku i za otwartymi drzwiami zebrało się kilka osób, a w związku z niewielką przestrzenią sprawiało to wrażenie jakby był tam niemały tłum.
   - Boże... Zachowujecie się, jakbym wyjeżdżała na zawsze, a ja jadę tam na kilka miesięcy. Poza tym będę jak najczęściej wpadać w odwiedziny - mruknęłam niezadowolona, widząc wszystkie te smutne miny. Ludzie! Oni zachowywali się tak, jakby wysyłali mnie do zaświatów!
   - Ale nie będzie cię tutaj blisko... A to tak jakby cię nie było - powiedział smętnie Alexy, robiąc minę zbitego psa. Widząc jego minę, pokręciłam głową z politowaniem, czochrając jego kunsztownie ułożone włosy, na co ogromnie się oburzył.
   - Nim się obejrzycie, już będę z powrotem - wzruszyłam ramionami, łapiąc za pierwszą walizkę, żeby zawlec ją do mego nowego samochodu.
   Tydzień wcześniej przyjaciele zabrali mnie do komisu aut, bo przecież „muszę mieć swój własny samochód i nie będę się tłukła pociągami na taką odległość”. Długo zastanawiałam się nad kilkoma różnymi markami i modelami, jednak ostatecznie zdecydowałam się na białą Alfę Romeo 4c, na którą z początku patrzyłam z powątpiewaniem. Nie bardzo uśmiechało mi się wydawać wszystkich oszczędności na autko, które miało „tylko ładnie wyglądać”. Jednak po pierwszej jeździe zmieniłam zdanie co do tego samochodu. Czułam się tak jakby był zaprojektowany specjalnie dla mnie.
   Matt wraz z chłopakami pomogli mi zapakować wszystkie walizki do bagażnika, który pomimo, że auto było niewielkie, pomieścił wszystko bez problemu. Było mi niesamowicie ciężko usiąść za kierownicą i odjechać. Szczególnie kiedy patrzyłam na nich wszystkich i na ich smutne miny. To wszystko powodowało, że oczy zaczynały mnie szczypać od zbliżających się łez. Nie chciałam ich zostawiać. Gdy już otwierałam usta, by coś powiedzieć, zostałam wepchnięta do wnętrza samochodu przez czerwonowłosą, która od razu zamknęła drzwi.
   - Jedź. I wracaj jak najszybciej - powiedziała rzeczowo, patrząc mi głęboko w oczy. Uśmiechnęłam się do niej blado, co odwzajemniła. - Zadzwoń do nas jak tylko dojedziesz.
   Nie pozostało mi nic innego niż, przekręcić kluczyki w stacyjce i odjechać.

   Na miejsce dojechałam po kilku godzinach i dwóch postojach na stacjach benzynowych. Kiedy zajechałam na firmowy parking i spojrzałam się na okazałą budowlę wydawnictwa, aż zagwizdałam w uznaniu. To co znajdowało się u nas w Ione, wydawało się malutkim przybytkiem w porównaniu z tym wieżowcem. Wysiadłam z auta zabierając ze sobą torebkę i ruszyłam w kierunku wejścia.
   Recepcja była jasna i przestronna, urządzona w dość modernistycznym stylu, a dominującymi kolorami był błękit, biel i srebro. Poprawiając torebkę na ramieniu, odetchnęłam głęboko i podeszłam do ciemnoskórej kobiety siedzącej za ladą recepcji. Odchrząknęłam delikatnie zdenerwowana, by zwrócić jej uwagę na siebie. Brunetka przeniosła swój, schowany za okularami, wzrok i uśmiechnęła się lekko, jakby zachęcająco.
   - W czym mogę pomóc? - zapytała spokojnym głosem, poprawiając zsuwające się korekcyjne szkła w oprawkach.
   - Emm... Nazywam się Liwia Miko. Byłam umówiona na spotkanie z panem Bofflerem... - zaczęłam, a recepcjonistka, najwyraźniej poinformowana o wszystkim, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
   - Proszę sekundkę poczekać - poprosiła, odwracając się w stronę telefonu. Podniosła słuchawkę i wybrała tylko jej znany numer. - Panie Boffler, panna Miko czeka w recepcji. Przekierować ją do pana? Yhym... Tak jest. - Odłożyła słuchawkę i ponownie spojrzała na mnie. - Pan prezes zaraz do pani zejdzie. Proszę sobie usiąść i poczekać.
   Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam i usiadłam na jednej z miękkich skórzanych kanap niedaleko wind. Nie minęło pięć minut i moim oczom ukazał się mój teraźniejszy przełożony w towarzystwie wysokiej brunetki, która zapisywała coś tablecie. Był to postawny mężczyzna, w wieku około pięćdziesiątki, ubrany w szyty na miarę grafitowy garnitur. Okrągłą, lekko naznaczoną pierwszymi zmarszczkami twarz, zdobił szczery, szeroki uśmiech i bystre spojrzenie niebieskich oczu, a ciemne włosy miał zgrabnie zaczesane do tyłu.
   - Dzień dobry, panno Miko - wyciągnął rękę, by ująć moją w zdecydowanym, acz delikatnym geście. - Niezmiernie miło mi panią poznać.
   - Mi również. - Nie byłam w stanie nie odwzajemnić szczerego uśmiechu szatyna.
   - Jestem bardzo zadowolony z współpracy, jaka zawiązała się między naszymi wydawnictwami - powiedział, prowadząc mnie do windy, która zatrzymała się dopiero na przed ostatnim piętrze.
   Czy zawsze tak jest, że najważniejsze persony mają gabinety na samej górze?
   - Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo musi być pani zmęczona tak długą podróżą i naprawdę chciałbym panią wysłać do pani mieszkania, ale są niestety sprawy, które nie mogą czekać do jutra.
   - Nic nie szkodzi. W końcu po to tu przyjechałam, czyż nie? - Mężczyzna zaprowadził mnie do swojego gabinetu i posadził przed swoim biurkiem. Miejsce obok mnie zajęła wysoka brunetka, która nie odstępowała nas wcześniej na krok.
   - Otóż to! Takiego podejścia oczekujemy! - Zasiadł na szerokim, czarnym obrotowym krześle i od razu sięgnął po telefon. - Pani Coben, bardzo bym prosił o trzy... - zerknął pytająco na kobietę siedzącą obok mnie, ale ta pokręciła przecząco głową. - ...dwie kawy. Tak jak zawsze. Śmietanka i cukier poproszę osobno. Tak więc... Pani gabinet znajduje się na prawo od mojego. Wszystkie rzeczy z pani biura już tam są, więc nie musi się pani o nic martwić, panno Miko. Dzisiaj chciałbym, żeby pani zapoznała się z tutejszym personelem, z którym również będzie pani pracować przy wspólnym projekcje - przerwał na moment, jakby oceniając moją reakcję, a kiedy kiwnęłam jedynie głową, kontynuował. - Ta urocza dama, która siedzi obok pani to Charlotte Volver. To moja asystentka i sekretarka jednocześnie. Ona zajmuje się większością spraw, więc jeśli miałaby pani jakieś pytania, to proszę się do niej zgłaszać.
   Gdy spojrzałam się na asystentkę pana Bofflera, ta posłała mi oceniające, chłodne spojrzenie, po którym już wiedziałam, że przez cały mój pobyt tutaj, nie będziemy się darzyć jakimiś cieplejszymi uczuciami. Kiwnęłam jednak głową na potwierdzenie, że wszystko rozumiem.
   - No, to na dzisiaj, to byłoby z mojej strony wszystko. Panna Volver oprowadzi panią po dziale i zapozna ze wszystkimi szczegółami. Ja niestety muszę zająć się bardziej naglącymi sprawami, więc nie mogę paniom towarzyszyć - uśmiechnął się przepraszająco, odprowadzając nas do drzwi. - Niemniej jednak, życzę pani, panno Miko miłego dnia. Do widzenia jutro.
   - Wzajemnie, panie Boffler. Do widzenia.
   Obie opuściłyśmy gabinet prezesa w zupełnej ciszy. Czułam się nieco nieswojo, ponieważ do końca nie wiedziałam, jak mam się zachować wobec asystentki szefa.
   - Więc... - zaczęłam kulawo, ale brunetka przerwała mi, jakby w ogóle mnie nie słyszała.
   - Tutaj jest twój gabinet - wskazała na szklane, szronione drzwi po prawej stronie korytarza. - Zgubić się nie powinnaś, ale w razie czego zawsze możesz poprosić kogoś z personelu - uniosła prawy kącik ust w imitacji uśmiechu, ale bardziej to wyglądało na pogardliwy wyraz niż chęć wyrażenia radości.
   - Spokojnie. Głowy nie będę ci zawracać takimi błahostkami - zapewniłam ją chłodno, nie dając się sprowokować kąśliwymi uwagami.
   Następnie zaprowadziła mnie do ogromnego pomieszczenia w którym znajdowali się przeróżni ludzie, głównie pracujący przy komputerze. Aczkolwiek, gdy weszłyśmy, wszyscy zaprzestali na moment swoich zajęć i spojrzeli na nas. Czując wzrok kilkunastu osób na sobie, poczułam się dokładnie tak samo, jak pierwszego dnia w liceum. Starałam się zapanować nad rumieńcem zawstydzenia, jednak pewnie marnie mi to wyszło, ponieważ policzki zapiekły mnie lekko.
   - To jest Liwia Miko. Przyjechała z Ione, by wspomóc nas w projekcie mającym rozreklamować nasze wydawnictwo - powiedziała chłodno, przyglądając się każdemu po kolei. - Jutro z samego rana zaczniecie współpracę. - Odwróciła się w moją stronę. - Są tutaj też osoby z innych miast, które reprezentują swoje wydawnictwa. Jeśli chcesz, możesz tutaj zostać i zapoznać się ze wszystkim. Ja niestety muszę wracać do swoich zajęć - jej słowa zabrzmiały tak, jakby sugerowała, że ma dość "niańczenia" mnie. - Mam nadzieję, że trafisz do wyjścia.
   - O to nie musisz się martwić - odparłam, skinąwszy jej głową na pożegnanie. Gdy zniknęła za rogiem korytarza, odetchnęłam z ulgą.
   Gdy usłyszałam kilka parsknięć wraz ze śmiechem, dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie jestem sama. Automatycznie poczułam, że się rumienię z zażenowania.
   - Nie przejmuj się nią. Ona tak już ma - podeszła do mnie niskiego wzrostu, pulchna blondynka, o zielonych oczach. - Nazywam się Ingrid. Jestem tak jakby kierowniczką tego chaosu - machnęła ręką, wskazując na resztę pomieszczenia.
   - Em... - zagryzłam wargę, zastanawiając się, czy zadać pytanie, które mnie nurtowało, odkąd się tutaj znalazłam, ale nie wiedziałam czy będzie ono stosowne.
   - Śmiało, pytaj o co chcesz - blondynka, jakby przewidując moje rozterki, uśmiechnęła się zachęcająco.
   - Czy tylko ja mam osobny gabinet? - Zapytałam, czując się nieco zbita z tropu. Nie chciałam być wyróżniania w jakikolwiek sposób, szczególnie jeśli miałam pracować z innymi osobami nad tym samym zadaniem.
   - Ach, nie! - Ingrid machnęła ręką, śmiejąc się cicho z mojego pytania. - Tutaj każdy ma osobny gabinet, ale w związku z tym, że pracujemy nad jednym projektem, wszyscy siedzimy tutaj. To dużo łatwiejsze niż co chwilowe bieganie między pokojami i zadawanie pytań na jakiś temat. Tak siedzimy wszyscy razem tutaj i tutaj rozwiązujemy wszystkie problemy.
   - W porządku - odwzajemniłam uprzejmy gest z blondynką, a następnie przywitałam i poznałam się z resztą pracowników, jednakże i tak przez dłuższy czas miałam problemy z zapamiętaniem kto, jak ma na imię.
   Po zapoznaniu się z wszystkimi zasadami i rozkładem pracy, mogłam udać się do przydzielonego mi apartamentu niedaleko wydawnictwa. Mieszkanie było piękne, lecz nie było mi dane zachwycać się nad jego wystrojem, ponieważ ledwo położyłam się na łóżku, od razu zostałam porwana w objęcia Morfeusza.

8 komentarzy:

  1. Taaaak! Rozdziałek! Orgaznm normalnie <33
    Wiem że mam zrytą banie ale mam wizję, że ktoś ją z tego biura zgwałci xD Najlepiej jakiś przystojny kolega ;>
    Rozdział jak zwykłe świetny ;*
    Ale kim jest ten Morfeusz, który ją porwał? Podejrzewam pana na L., ale się nie przyznaje. Może to ten przystojniak, który ją zgwałci? (Nie pytajcie co brałam)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech... Tak mi przykro, że muszę zburzyć twoją zacną wizję, ale nikt jej ne zgwałci. Nie mam takiego zamiaru.
      A co do Morfeusza, to niech to pozostanie Twoim wyobrażeniem XD

      Usuń
    2. A już myślałam że jakis czerwonowłosy to koleś co wskoczy z nią do łóżka xD

      Usuń
    3. Może wskoczy, ale to Ciii....
      No i nie tera jeszcze. Musisz poczekać kilka rozdziaów :D

      Usuń
    4. Heheheheheh, i tak wiesz kogo widze razem z Liwią w łóżku poza fabułą ;P

      Usuń
  2. Świetny! Bardzo przyjemnie się czytało. Fajnie opisałaś i pożegnanie (na jakiś czas) ze znajomymi, i przywitanie z nowym miejscem. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ! :D . Czekam na next 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie! Przyznam, że na początku mi również uroiła się w głowie myśl, ze jej przełożony udaje takiego milutkiego i tak dalej, a jak przyjdzie co do czego to się będzie do niej dobierać XDDDDDD
    No może i wygląda na milutkiego, emanuje szczęśliwością i tak dalej, ale przecież to jak ktoś wygląda nie opisuje tego jaki jest wewnętrznie, no nie? xd
    Także ja czekam na następny rozdział, a Charlotte niech zginie.
    Na początku tak sobie skojarzyłam z tą Charlottą [chyba tak się to imię odmienia, nie mam pojęcia o.o] z Amorisa. Też taka za przeproszeniem wredna suka xd
    A i mam jeszcze jedno urojenie, że Livia bez zapowiedzi wraca do domu, a tam co? Kentin z Amber XDDD
    Dobra już się zamykam. Żegnam i życzę miłego pisania kolejnych rozdziałów :)

    OdpowiedzUsuń