Menu

niedziela, 29 marca 2015

~ Rozdział 4 ~

   - Proszę, proszę... Pierwszy dzień i już się ucieka? - Nagle ni z tego, ni z owego obok mnie pojawił się Kastiel. Podskoczyłam z przerażenia, tak nagle wyrwana z zamyślenia.
   - Nie uciekam - rzekłam, patrząc pod nogi. Kilka kosmyków włosów opadło mi na oczy, ale nie miałam zamiaru ich poprawiać.
   - Jak nie, jak przecież widzę, mała - zaśmiał się cicho. Poczułam jak policzki powoli zaczynają mnie palić. Nie nie ze wstydu, ale ze złości. Nie znosiłam, jak ktoś do mnie mówił "mała".
  - Nie uciekam. Zostałam zwolniona. I nie nazywaj mnie małą, bo gorzko tego pożałujesz - nie mogłam powstrzymać wściekłości jaka cisnęła mi się na usta.
   - Dobra, dobra... nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi. Choć w sumie u ciebie, to chyba zbyt wiele nie może zaszkodzić... - po raz kolejny zaśmiał się, tym razem głośno, najwyraźniej rozbawiony swoim głupim żartem.
   - Idziesz za mną w jakimś konkretnym celu, czy tylko po to, by się ze mnie ponabijać? Bo jeśli to drugie, to bardzo przepraszam, ale śpieszę się, jakbyś jeszcze nie zauważył - skręciłam gwałtownie, szybko wchodząc na pasy, korzystając z okazji, że było zielone światło.
   - Chciałem zapytać co u ciebie i dlaczego tak wcześnie wychodzisz ze szkoły - zwolnił trochę, zszokowany moim chamskim tonem.
   - U mnie wszystko w porządku, śpieszę się właśnie do domu. A odpowiedź, na pytanie dlaczego wychodzę wcześnie ze szkoły, już ci odpowiedziałam. Jestem zwolniona - przystanęłam na chwilę, zastanawiając się, którą drogą miałabym szybciej do domu: przez bazar, czy normalnie przez centrum.Wybrałam jednak drogę przez centrum. Niestety czerwonowłosy nie zamierzał tak szybko odpuścić i szedł za mną dalej. - Ty zawsze jesteś taki upierdliwy?
   - Nie, po prostu tak łatwo się nie poddaję - spojrzałam na niego, uśmiechając się ironicznie i, gdy miałam spojrzeć na drogę, wpadłam na kogoś i straciwszy równowagę upadłam. Moja torba rozerwała się i cała jej zawartość znalazła się na chodniku. Super.
   - Wszystko w porządku? - byłam nieco skołowana i włosy zasłaniały mi cały widok, więc widziałam tylko zarys postaci, na którą wpadłam. Odgarnęłam trochę włosy z twarzy i pierwsze co zobaczyłam, to dwie różnokolorowe tęczówki i delikatny, przepraszający uśmiech.
   - T... Tak, chyba tak - podniosłam się i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Chłopak zaczął mi pomagać.
   - Najmocniej przepraszam za to... Zamyśliłem się trochę i nie zauważyłem cię - miał głęboki i ciepły głos.
   - W porządku... Nic takiego się nie stało. Z resztą, ja też zbytnio nie uważałam. - Uśmiechnęłam się do chłopaka, przyglądając mu się. Od razu dało się dostrzec dwie różne tęczówki. Jedna była koloru głębokiej zieleni, a druga złota, jak u kota. Jego białe włosy w świetle popołudniowego słońca delikatnie iskrzyły się złotymi przebłyskami. Patrząc na jego ubranie, zdziwiłam się lekko, ponieważ ubrany był w stylu wiktoriańskim. Miał na sobie białą koszulę, pod szyją miał luźno związany turkusowy fular, a na wierzch zarzuconą ciemną marynarkę. Pierwszy raz spotkałam się z chłopakiem w jego wieku, ubranego w ten sposób. Kiedy mu się przyglądałam, nasze spojrzenia skrzyżowały się. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby czas się dla mnie zatrzymał. Jego spojrzenie było tak przenikliwe, że poczułam się tak, jakby czytał mi w myślach.
   Rumieniąc się lekko, odwróciłam wzrok i podniosłam z chodnika ostatni zeszyt.
   - Siema Lys - czerwonowłosy uścisnął rękę z białowłosym.
   - Witaj Kastiel - chłopak przyglądał się przez chwilę czerwonowłosemu, po czym odezwał się. - Może mnie przedstawisz swojej koleżance.
   - Liwia, to jest Lysander, Lysander, to jest Lwia - podałam rękę Lysandrowi, a ten ujął ją delikatnie i musnął ustami.
   - Cześć, miło mi cię poznać... - posłałam mu delikatny uśmiech.
   - Mi również - odwzajemnił go, po czym zwrócił się w stronę Kastiela. - Pamiętasz, że dzisiaj mamy próbę?
   - Tak, pamiętam. Nie musisz mnie pouczać. Nie jestem dzieckiem - ciemnooki przetarł ręką po twarzy i przeczesał palcami włosy.
   - Ja bardzo przepraszam, ale muszę już iść. Miło było cię poznać, Lysandrze - rzekłam przepraszającym tonem i oddaliłam się szybkim krokiem.
   Mimo, że zbliżała się jesień, było wyjątkowo ciepło, na drzewach dało się dostrzec żółte i czerwone liście. Skręciłam w ścieżkę, która wiła się pomiędzy bukami. Między już różnokolorowymi liśćmi przedostawały się promienie słońca. Wiał lekki wiaterek, który sprawiał, że pod moimi nogami tańczyły liście. Piękny widok. Zwolniłam nieco kroku, wzdychając. Szkoda, że mama nie może już tego zobaczyć. Uwielbiała jesień. Kiedy byłam młodsza zawsze jeździłyśmy za miasto, nad takie jezioro, gdzie robiłyśmy sobie piknik i zbierałyśmy jesienne bukiety liści. Poczułam, jak moje gardło ściska potężna gula, której nie potrafiłam się pozbyć. Na szczęście byłam już pod domem.
   Szybciutko wbiegłam po kilku schodkach, po czym wyciągnęłam z kieszeni sweterka klucze i otworzyłam drzwi. Skierowałam się od razu do swojego pokoju. Odłożyłam na biurko książki, a torbę rzuciłam gdzieś w kąt. Wybierałam się właśnie do łazienki, gdy dostrzegłam coś dziwnego pomiędzy moimi zeszytami. Był to mały czarny notatnik. Nie przypominałam sobie, żebym miała kiedykolwiek taki. Wzięłam go do ręki zaczęłam oglądać. Był oprawiony w miękką skórę, widać było, że osoba, do której należy jest do niego przywiązana, ponieważ był już nieco zniszczony. Gdy obróciłam go, by zobaczyć tylną okładkę, w prawym dolnym roku dostrzegłam złoty napis: "Lysander Watson". No tak. Pewnie wypadł mu, jak wpadliśmy na siebie, a zbierając moje książki nie zauważył go. Postanowiłam, że nie będę do niego zaglądać i, że oddam mu go jutro w szkole.

   Siedziałam w taksówce jadącej do Ione.
   Wpatrując się w okno, rozmyślałam nad tym wszystkim. Bałam się pogrzebu. Gdzieś tam, w środku czułam irracjonalny strach związany z moim ostatnim snem. Wiedziałam, że to jest nie możliwe, bym zobaczyła ducha własnej mamy, ale nie potrafiłam się pozbyć tego uczucia. Żeby zając czymś trzęsące się ręce mięłam w dłoni morką od moich łez chusteczkę.
   W końcu dojechaliśmy na miejsce. Cmentarz znajdował się kawałek drogi za kościołem. Leżał tuż przy zagajniku, więc był lekko zacieniony. Dzielił się na dwie części: stary cmentarz, na którym były groby już tak stare, że niektóre nagrobki były ledwo widoczne, albo miały tak zatarte nazwiska, że nie dało się ich odczytać i był nowy cmentarz. Tam miała być pochowana mama.
   Gdy wysiadłam z auta zauważyłam, że zebrało się sporo ludzi. Większość to nasi dawni sąsiedzi i mieszkańcy miasta Ione. Z daleka dostrzegłam księdza Patsona. Rozmawiał właśnie z jakimś wysokim mężczyzną. Przyglądając mu się, zorientowałam się, że gdzieś widziałam tą twarz, ale nie mogłam sobie przypomnieć.
   Nim zrobiłam jakikolwiek ruch, poczułam jak coś, a raczej ktoś przytula się do mnie gwałtownie.
   - Liwia! Jak dobrze cię w końcu widzieć!
   - K... Ken... Cześć... Ekhm... Mógłbyś mnie puścić... Trochę mnie dusisz - odsunęłam się od niego na odległość kilku kroków. Na jego twarzy malowały się sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszył się, że mnie widzi, ale z drugiej widać było, że jest mu przykro z powodu mojej mamy. Muszę przyznać, że pomimo jego dziecięcego wyglądu i obsesyjnej miłości do mnie lubiłam go. Był moim jedynym przyjacielem. Przyglądając mu się, nie wytrzymałam i wybuchnęłam płaczem, przytulając go.  Ken trochę się zmieszał moim zachowaniem, ale nie odzywając się nic po prostu mnie przytulił. Zrobił to, czego mi teraz najbardziej brakowało. Bliskości innej osoby.
   Było mi tak strasznie źle. Odkąd się dowiedziałam o śmierci mamy, wszystko dusiłam w sobie. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że to już koniec, ale teraz po prostu jakby coś we mnie pękło. Czułam się tak, jakby ktoś rozrywał mi serce na malutkie kawałki i zabierał z każdego fragmentu coś dla mnie bardzo ważnego. Poczułam jak nogi się pode mną uginają. Miałam ochotę krzyczeć, przeklinać to wszystko, wyć z rozpaczy. To było dla mnie zbyt wiele. Miałam wrażenie, że cały dotychczasowy świat wali mi się pod nogami i że nie będę miała już podpory, czegoś pewnego w postaci rodzicielki.
   Kiedy w końcu się uspokoiłam, wszyscy zebrali się już na cmentarzu i ksiądz rozpoczynał mszę. Do miejsca gdzie miała być pochowana mama, szłam dość chwiejnym krokiem, ponieważ co chwilę obraz rozmazywały mi łzy, napływające do oczu. Stanęłam gdzieś na brzegu i twardo zwróciłam wzrok na księdza. Nie chciałam patrzeć na trumnę, bo wiedziałam, ze nie wytrzymałabym tego i załamałabym się psychicznie do końca.
   Gdy ksiądz odprawił mszę, przyszedł czas na przemówienia. Każdy z zebranych podchodził, żeby powiedzieć zwykłe "żegnaj", ale tylko ja nie podeszłam. Nie miałam w sobie tyle siły, by wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.
   Patrząc na opadającą w dół trumnę, wiedziałam już, że to nie jest chory sen, z którego mogę się obudzić. Poczułam jak cały świat zapada mi się pod nogami. Uklęknęłam i schowałam twarz w dłoniach, tłumiąc i tak cichy krzyk rozpaczy. Trwałam w tej pozycji dopóki mężczyzna z taksówki, którą przyjechałam, nie przyszedł po mnie i zabrał mnie do auta. Gdy znalazłam się z powrotem w domu, poszłam od razu do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko załamana.

7 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! Biedna Livia, a cóż Kastiel się tak jej uczepił xD Czekam na next i życze weny~Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Lysander! Mój Lysiek wreszcie się pojawił! I jeszcze od razu zgubił swój notatnik, jak to na niego przystało... Oby było go więcej! ;)

    A teraz już o rozdziale. Podobał mi się, tym razem nie mam uwag. Widzę, że z rozdziału na rozdział w coraz lepszy sposób wprowadzasz opisy, dialogi i emocje głównej bohaterki. W perfekcyjny sposób wybrnęłaś z ograniczonych opisów uczuć Liwii po śmierci matki w poprzednich rozdziałach - tłumione emocje to przecież naturalna reakcja.
    Większych błędów nie znalazłam, chyba tylko dwie literówki w postaci przekręconych literek... Tylko jak na złość nie mogę drugi raz ich dostrzec.

    Podsumowując - rozdział świetny! Trzymaj tak dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Współczuje jej :( Ja sama straciłam rodzica. Tylko że tatę no i miałam wtedy trzynaście lat. W tym roku były trzy lata od kiedy zmarł. Wiem co biedaczka czuje. Rozdział bardzo mi się podoba i mam nadzieje że kolejny pojawi się niebawem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite opowiadanie zakochałam się w nim <3 świetnie piszesz, wszystko jest poukładane i nie ma chaosu :D naprawdę masz talent! Chciałam się tu odmeldować jako nowa i wierna czytelniczka ^^ Z niecierpliwością czekam na dalsze losy Liwii i życzę weny ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie to bardzo, że moja "twórczość" spodobała się kolejnej osobie ;)
      Postaram się jakoś na dniach dodać kolejny rozdział, ale nic nie obiecuję, ponieważ mam teraz strasznie dużo nauki (kocham nauczycieli, którzy uważają, ze nie mamy nic do roboty przed świętami i chcą wszystko na raz zrobić).
      Ale może mi się uda wyrobić. Bądźmy dobrej nadziei!

      Usuń
  5. Po prostu świetne...nic dodać nic ująć po za małą literówka ale mi też się takie zdarzają wiec ^^ to nic.Najpierw miałam zastrzeżenie co do tego ze wszystko dzieje się tak szybko ale to chyba tylko mi przeszkadzało.No zresztą trafiłaś na wybredną czytelniczkę ale zawsze coś ;) mam nadzieje ze cie niczym nie uraziłam...jeżeli tak to wybacz...mam nadzieje ze akcja się rozkręci, i chyba żarty wam nockę aby przeczytać twoje opowiadanie ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Wrrrrr.... Miałam czytać wczoraj... Oczywiście nie wyszło ;/
    U mnie też główna bohaterka straciła matkę, ojca po części i właśnie przez to cholernie ciężko mi pisać... Jakoś nie mogę sobie dobrze przypomnieć tego bólu, żeby go poprawnie opisać...
    W każdym razie wiem jak to jest gdy ktoś gwałtownie umiera... zwłaszcza tak bliski. Człowiek nie myśli wtedy racjonalnie a ból próbuje się jakoś zepchnąć żeby funkcjonować...
    Mimo, że Liwia jest postacią fikcyjną, to doskonale rozumiem jej emocje i fakt nie patrzenia do na trumnę matki. Ja też tego nie potrafiłam...

    OdpowiedzUsuń