Menu

sobota, 24 września 2016

~ Rozdział 72 ~

   Pierwsze dwa tygodnie minęły mi bardzo szybko. Większość czasu spędzałam w biurze, pracując nad projektem i poznając wszystkich pracowników, a po skończonej pracy wracałam do swojego apartamentu kompletnie wykończona, nie mając sił nawet na wykonanie telefonu do znajomych. Dopiero gdzieś pod koniec września dałam się namówić na wyjście jednej dziewczynie, z którą współpracowałam.
   Była to wysoka szatynka o dużych, orzechowych oczach i pełnych, czerwonych ustach. Na nosie zawsze miała duże okulary w czarnych oprawach. Mimo swojego wysokiego wzrostu zawsze nosiła buty na kilkucentymetrowej szpilce, które idealnie pasowały jej do całego stroju. Codziennie, gdy widziałam ją perfekcyjnie ubraną i uczesaną, przypominała mi się Rozalia i wręcz nie mogłam się powstrzymać od małego uśmieszku.
   W piątkowy wieczór, zaraz po pracy udałyśmy się do małego baru w centrum miasta. Było to przytulne miejsce, w którym można było zjeść coś dobrego i wypić piwo. Usiadłyśmy przy kontuarze, a Milie zamówiła nam po drinku i dużą pizzę na pół.
   Usiadłam przodem do szatynki, opierając się lewym łokciem o bar, zakładając nogę na nogę. Oparłam podbródek na zwiniętej w pięść lewej dłoni, spoglądając na towarzyszkę.
   - Tak więc, Liwia... - zaczęła powoli, uśmiechając się lekko znad szklanki sączonego piwa. - Opowiedz mi coś o sobie.
   - A co ja mogłabym ci o sobie opowiedzieć? - zapytałam, śmiejąc się cicho. Nienawidziłam podobnych pytań. Bo niby co mogłabym powiedzieć ledwo poznanej osobie?
   - Cokolwiek. Chciałabym cię bliżej poznać - wzruszyła ramionami, sięgając po gorący kawałek pizzy, oblany ketchupem.
   - Wiesz, gdzie mieszkam... Gdzie pracuję... - zaczęłam wymieniać na palcach. - Jestem w kilkuletnim związku z chłopakiem, który podkochiwał się we mnie od dzieciństwa...
   - Boże! Ale ty jesteś przewidywalna! - żachnęła się, machając ręką, by mnie uciszyć. - Miłość z dzieciństwa? Jakie to przereklamowane. Nic ciekawego nie zdarzyło się w twoim życiu? Żadnego zwrotu akcji?
   Parsknęłam aż śmiechem, słysząc słowa Milie. Zwrotów akcji w moim życiu było aż za dużo.
   - Hmm... - mruknęłam zastanawiając się, co mogłabym jej powiedzieć, tak by nie wyjawiać za dużo. - W wieku osiemnastu lat poznałam swojego biologicznego ojca. Wpadł do domu mojej ciotki i próbował mi wmówić, że jest tylko jej znajomym, a nie jej bratem. - Niedowierzające spojrzenie dziewczyny wystarczyło, bym mogła być pewna, że ta rewelacja jest jak najbardziej nieprzewidywalna. Pokiwałam głową na potwierdzenie swoich słów. - Dzień później przedstawił mi mojego przyrodniego starszego brata,a ten okazał się najbardziej sarkastycznym i ironicznym facetem jakiego znałam... - zamilkłam na chwilę, cicho wzdychając, przypomniawszy sobie o kimś innym, kto również był niemożliwie sarkastyczny i ironiczny.
   - Noo... Teraz to mnie zszokowałaś - pokiwała głową w uznaniu. - Ciekawe co tam jeszcze skrywasz - zaśmiała się, delikatnie dotykając palcem mojego czoła.
   - Ojj... Nie chciałabyś wiedzieć - odsunęłam się lekko, wyciągając dłonie przed siebie w marnej imitacji obrony.
   Obok nas usiadł jakiś mężczyzna, zamówił piwo i garbiąc się nad swoim trunkiem, zaczął je sączyć w milczeniu. Zignorowałam go, mimo że siedział tuż obok mnie. Niemniej jednak kręciło się tutaj sporo ludzi, więc zwracanie uwagi na każdego z nich było bezsensowne.
   - O mój boże... - westchnęła ciemnooka, wpatrując się w osobnika za mną. - Co to za facet... - Parsknęłam śmiechem na jej reakcję, ale z ciekawości zerknęłam za ramię.
   Nagle poczułam jak wszystko we mnie zamiera w przerażeniu. Odwróciłam się z powrotem w stronę koleżanki, modląc się w duchu, by to, co zobaczyłam, okazało się tylko przywidzeniem. Jednak, gdy usłyszałam jego głos już byłam na sto procent pewna, że to on.
   - Milie... Możemy stąd wyjść? - zapytałam cicho, pochylając się w stronę dziewczyny. Nie chciałam, żeby mnie tu zobaczył.
   - O co chodzi? - Od razu podłapała, że sprawa jest dość poważna.
   - Proszę... Nie chcę tutaj o tym rozmawiać - sapnęłam, patrząc jej w oczy niemal błagalnie. Jeszcze tego brakowałoby tu, żeby on mnie rozpoznał.
   Dziewczyna westchnęła ciężko, ale poprosiła o rachunek, byśmy mogły za niego zapłacić i wyjść. Niecałe dziesięć minut później spacerowałyśmy zatłoczonymi ulicami. Czułam na sobie uważny wzrok szatynki, ale jakoś nie paliło mi się do wyjaśniania całej sytuacji związanej z Kastielem. Otoczyłam się ramionami, czując jak chłód wieczoru przedostaje się przez skórzaną kurtkę, powodując gęsią skórkę i ciarki na plecach. Zatopiłam się w swoich myślach, raz po raz kalkulując wszystko to, co dotyczy Kastiela. Nie mogłam zrozumieć tego, po co przyjechał tutaj. Za mną? Przecież dosadnie mu przekazałam, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Z drugiej jednak strony sama nie byłam pewna swoich uczuć. W moim wnętrzu stale rozgrywała się zacięta walka pomiędzy tym, co uparcie powtarzał umysł, a tym, co zaczynało czuć serce. Dodatkowo do tego dochodziły wątpliwości i kolejny spór między tym, co czułam do Kena, a uczuciami związanymi z osobą gitarzysty. W głowie robił mi się coraz większy mętlik. Nie wiedziałam już co mam myśleć. Raz po raz rozbrzmiewały mi w myślach słowa Matta, kiedy wybraliśmy się razem na spacer po plaży. Czy Kentin byłby zdolny do tego, żeby mnie zranić? Jeśli tak, to wcale nie był lepszy od Kastiela... A to oznaczało, że oboje są tacy sami...
   Wybaczyć Kasowi?
   Mimo tego, że minęło już tyle czasu, ja wciąż miałam do niego uraz. Wciąż nie mogłam mu wybaczyć tego, że uciekł jak tchórz, nawet nie porozmawiawszy ze mną. Aczkolwiek chowanie urazy do tego czasu wydawało mi się infantylne i niepotrzebne. Byliśmy dorosłymi ludźmi, więc powinniśmy zachowywać się jak dorośli.
   - Więc, dowiem się w końcu o co chodzi? - Moje przemyślenia przerwała Milie, zaczepiając mnie cicho. Westchnęłam ciężko, zagryzając lekko wargę w niepewności. - Dałam ci już dość dużo czasu do namysłu.
   - To dość długa historia... - zaczęłam, próbując się przełamać. - Ten chłopak to moja pierwsza, prawdziwa miłość z liceum...
   Kiedy padły pierwsze słowa dotyczące Kastiela, jakaś bariera pękła we mnie i zaczęłam opowiadać dziewczynie wszystko po kolei. Potrzebowałam wygadać się komuś, kto nie oceniałby mnie przez pryzmat tego, że znał nas oboje, czy też ze względu na to, że jest moim przyjacielem. Milie była kompletnie niewtajemniczona w tę sprawę, więc automatycznie stawała się osobą bezstronną. Była w stanie spojrzeć trzeźwo na sytuację i ocenić ją, jak ktoś zupełnie obiektywny.
   - I tyle? - zapytała po jakichś czterdziestu minutach mojego monologu. Spojrzałam się na nią zdezorientowana, nie spodziewając się takiej reakcji. - Chcesz mi powiedzieć, że mając do dyspozycji takie ciacho, takiego faceta, wybrałaś swojego kumpla z dzieciństwa?
   - Ja... Ja kocham Kena i to nie jest byle jaki ktoś. Troszczy się o mnie... - mruknęłam cicho, patrząc na swoje ulubione, znoszone szpilki.
   - No dobra - powiedziała rzeczowo, podciągając rękawy granatowej sukienki. Spojrzała mi w oczy, zastanawiając się nad czymś. - Pozwól, że zacznę od początku. I od razu uprzedzam, mogę być trochę obcesowa - uniosła brwi, w oczekiwaniu na moją odpowiedź, a mi pozostało jedynie kiwnąć głową na znak, że rozumiem. - Kiedy zmarła ci matka przeprowadziłaś się do nowego miasta, poznałaś tam niewyobrażalne ciacho, zaczęliście się do siebie zbliżać, a tu nagle wpadł twój kumpel z dzieciństwa i zaczął ni z tego, ni z owego się na ciebie wydzierać, tak? - Potwierdziłam cichym mruknięciem. - Okej. Miałaś kilkanaście idealnych okazji, żeby zacząć coś na poważnie z Kasem, prawie się bzyknęliście na urodzinach, ale nic z tego nie wyszło, bo przybyła jego była laska, chcąc go wykorzystać, tak? - Kiwnęłam głową. - Uratowałaś mu dupsko przed kolejnym złamaniem serca, przespałaś się ze swoim kumplem z dzieciństwa i zorganizowałaś koncert, tak? - Z moich ust wyrwało się zmęczone westchnienie, ale potwierdziłam jej słowa. - Zaśpiewał ci piosenkę, gdzie wyznał ci swoje uczucia, a potem bezczelnie spierdolił, bo się "wystraszył"? - przy ostatnim słowie zakreśliła w powietrzu cudzysłów palcami. Kolejny raz kiwnęłam głową, zastanawiając się do czego ona dąży. - Po trzech latach, wraca, prawie jak książę na białym koniu i stara się zdobyć twoje względy, a ty go po prostu odrzucasz, bo masz swojego kumpla z dzieciństwa, który co zrobił, gdy zobaczył cię pierwszy raz po twojej wyprowadzce? Zaczął na ciebie drzeć ryja. Dziewczyno! Co z tobą jest nie tak!?
   Spojrzałam na nią zdziwiona jej nagłym wybuchem, kompletnie nie rozumiejąc jej toku rozumowania.
   - Ale o co ci chodzi? - zapytałam niepewnie.
   - Nosz cholera jasna! Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! - uniosła ręce ku górze, wydając z siebie coś na kształt zrezygnowanego warknięcia. - Laska! Twoja licealna miłość, chłopak wyglądający jak rockowy bóg, wraca po tylu latach i wyznaje ci miłość! Tak ciężko zrozumieć? On cię pragnie idiotko, a ty go tak okrutnie zlewasz!
   - Zranił mnie...
   - Och, przestań! Chcesz chować urazy z młodości? Kenuś też cię zranił na początku, wyżywając się na tobie bez powodu, ale jemu to dałaś. A Kastiel prawie na kolanach do ciebie wraca i prosi cię tylko o rozmowę, a ty nic. No, wiesz ty co? - popatrzyła na mnie, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. - Aż mam ochotę cię jebnąć w ten blond czerep.
   - To co mam zrobić? - zapytałam zrezygnowana, nie wiedząc co począć.
   - Kobieto, jeśli ty będziesz całe życie podążać za tym, co mówią ci inni to nigdy nie osiągniesz swojego prawdziwego szczęścia. Powinnaś słuchać swojego głosu serca. To ono jest twoim kompasem szczęścia, a nie to co gadają inni.
   - Ale ja nie wiem co robić! - wybuchnęłam nagle, mając dość jej pretensjonalnego tonu. Czułam się jak pięcioletnie dziecko, któremu tłumaczy się, że nie wolno czegoś robić. - Już nie wiem! Kocham Kena. Był mi największym oparciem, kiedy wpadłam w depresję po wyjeździe Kastiela. Przy nim czuję się bezpieczna i kochana... - westchnęłam cicho, wykręcając sobie palce u rąk. - Ale od kiedy pojawił się Kastiel, znów zaczynam coś do niego czuć. Ciągnie mnie do niego... On ma w sobie jakąś niewyobrażalną siłę, która sprawia, że tracę głowę... Ale... mam Kentina... Nie chcę go ranić...
   - Ale kto ci zabrania porozmawiać na spokojnie z Kastielem? - Milie spojrzała się na mnie, delikatnie dotykając mojego ramienia. - Przecież nikt nie każe ci od razu wyznawać mu miłość i pchać się do łóżka.
   - Wiem, ale...
   - Nie ma żadnego "ale". Wracamy do baru, zobaczyć, czy jeszcze tam jest - złapała mnie pod ramię i zaczęła prowadzić w drogę powrotną. - Jeśli jest, to sobie porozmawiacie, a jeśli nie, no to poczekasz aż nadarzy się ku temu okazja.
   - CO?! - zatrzymałam się, jak wrośnięta w ziemię, szarpiąc ramię z jej silnego uścisku.
   - To co słyszałaś. Raz, raz. Nie mamy czasu na twoje humorki. Trzeba kuć żelazo póki gorące, bo znów będzie za późno i będziesz żałować.
   Nie odzywając się już więcej, wróciłyśmy do baru, w którym spotkałyśmy Kastiela. Mimo później godziny, ludzi w knajpie było więcej niż wtedy, gdy go opuszczałyśmy. Już przy drzwiach zaczęłam nerwowo szarpać brzegi rękawów kurtki, a kiedy znalazłyśmy się w środku, zmieniłam się w istny kłębek nerwów. Cały czas rozglądałam się płochliwie, mając cichą nadzieję, że uda mi się dzisiaj uniknąć konfrontacji z Kastielem. Gryząc niepohamowanie wargę, rozglądałam się dookoła, starając się dopatrzeć czarną czuprynę poszukiwanego osobnika.
   - Jest. - Na to jedno krótkie słowo moje serce stanęło ze zdenerwowania. Jęknęłam w duchu boleśnie, bojąc się przeraźliwie tego, co miało za chwilę nastąpić.
   Milie przepchnęła się miedzy ludźmi w stronę baru, ciągnąć mnie za nadgarstek za sobą. Gdy znalazłyśmy się kilka metrów od Kastiela, ta popchnęła mnie w jego stronę, tak silnie, że o mało co nie wpadłam na jego plecy. Co w sumie mogłoby być całkiem dobrym rozwiązaniem. Przynajmniej lepszym, niż to, że miałam do niego normalnie podejść. Po raz ostatni zerknęłam w stronę koleżanki, na co ta wykonała gest ręką symbolizujący, iż będzie mnie miała na oku. Westchnęłam ciężko i pokonawszy te kilka kroków dzielących mnie od baru, usiadłam obok bruneta. Czułam jak serce nieznośnie tłucze mi się w klatce piersiowej. Miałam wrażenie, że odgłos każdego uderzenia rozbrzmiewa po całej sali i wszyscy mogą to usłyszeć. Odkaszlnęłam cicho, chcąc pozbyć się nieznośnej guli z gardła i żeby zapanować nad rozszalałymi nerwami.
   - Emm.... Cześć... - powiedziałam cicho, bojąc się spojrzeć na chłopaka obok. Wpatrując się w swoje dłonie, kątem oka widziałam, jak powoli odwraca się w moją stronę i wciąga głęboko powietrze, zdziwiony moim widokiem.
   - Cześć...

5 komentarzy:

  1. Pierwszy raz jako pierwsza z komentarzem u Ciebie ^^
    Rozdział świetny jak zawsze.
    Tak czytam, czytam i stwierdzam, że chyba każdy czytelnik i osoby faworyzujące Kastiela, mają wrażenie, że są taką Milie XD Osobiście czułam się tak ciągle i ma dziewczyna racje! Kenowi wybaczyła tak po prostu nawet to, jak się na nią wydarł, że z Kastielem pewnie jedzie na ten wyjazd, no bez kitu! Po mordzie powinien dostać za to wszystko, a w dodatku się z Amber do siebie kleją. To Livia powinna mu wytykać takie rzeczy, ale to nie do tego rozdziału xd
    Właściwie to jak się czyta opis Milie i patrzy na tą dziunię z kotem po prawej, to gryby inny kolor włosów, można by powiedzieć, że to ona xd
    I ten moment dostawania nerwicy, kiedy przewijasz w dół, a przeglądarka odmawia posłuszeństwa :'(
    Tak więc liczę na owocną rozmowę z brunetem i czekam na kolejny rozdział ;*
    A obrazek tak troszkę nie pasuje, bo Kas teraz nie ma czerwonych włosów, ale drobny szczegół XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że kreując postać Milie i to jak się zachowuje, co mówi opierałam głównie na tym co mówiły mi moje przyjaciółki, ktore też czytają tego bloga.
      Stwierdziłam w końcu, że Liwii przyda się ktoś z 'jajami', kto wreszcie popchnie ją w kierunku Kastiela :D
      Cieszy mnie ogromnie, że spodobała Ci się ta postać. Może nawet zachowam ją na dłużej? ^^
      A obrazek w sumie to dodałam, bo mega mnie urzekł. Kastiek na nim jest taki uroczy... :D

      Usuń
  2. Czekam z niecierpliwością na następny rozdzialiiiik !! ;D . Weny życzę 😙

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie powiem, że świetny jak zawsze... :/
    On był jeszcze lepszy! Jesteś genialna, teraz to już chyba przeszłaś samą siebie. Genialne! Uwielbiam Milie, z tym, ekhm, uderzeniem(XD), w blond czerep mnie rozwaliła. Jet już następny rozdział, więc lecę czytać. Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń