Menu

niedziela, 14 czerwca 2020

~ Rozdział 100 ~ EPILOG ~

   Po zakończonym koncercie, jeszcze cali rozemocjonowani mogliśmy wrócić do domu. Przez całą drogę zerkałam bez przerwy to na Kastiela, to na swoją rękę, cały czas nie mogąc uwierzyć w to co się wydarzyło zaledwie kilka godzin wcześniej. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie pod nosem, bawiąc się przyjemnie ciężkim sygnetem. To zdecydowanie był mój najszczęśliwszy dzień w całym moim, raptem dwudziestokilkuletnim życiu. Nigdy nie przypuszczałabym, że ten wieczór zakończy się tak wspaniale.
   - Nad czym tak myślisz, kochanie? - zapytał mój narzeczony, dotykając ciepłą dłonią mojego kolana.
   - Tak po prostu się cieszę - odparłam i ścisnęłam czule jego dłoń.
   - A z jakiego to powodu się tak cieszysz?
   Spojrzałam w jego stronę, a na ustach igrał mu szelmowski uśmieszek. Doskonale musiał zdawać sobie sprawę z powodu mojej radości. Nie bez powodu sam szczerzył się na prawo i lewo.
   - Z takiego, że dzisiaj stało się coś bardzo miłego - uśmiechnęłam się identycznie jak on, czerpiąc niemałą satysfakcję z droczenia się z nim.
   - Co takiego, jeśli można wiedzieć?
   - Można wiedzieć... A bo dzisiaj pewien przystojniak powiedział mi bardzo miłą rzecz...
   - Przystojniak, powiadasz? Jak wyglądał?
   - Hmm... Niech pomyślę... - Przyłożyłam palce do brody i wpatrzyłam się w dal, udając głębokie zastanowienie. - Na pewno był wysoki... Miał czarujący uśmiech...
   Odwróciłam wzrok w jego stronę i wybuchnęłam śmiechem, nie mogąc już dłużej wytrzymać tej gierki. Kastiel również szczerze się cieszył, a w jego oczach błyskały się kuszące iskierki. Patrząc na niego czułam jak w brzuchu rozlewa mi się przyjemne ciepłe łaskotanie. Jak ja go kochałam...

* * *

   - Liwia, uspokój się, bo przypalę cię tą lokówką!
   - Przepraszam... - mruknęłam skruszona, po raz kolejny poprawiając się na stołku.
   Przygryzłam dolną wargę i zaciskałam co chwilę dłonie, by chociaż na chwilę przestały drżeć. Od rana chodziłam cała roztrzęsiona nie mogąc znaleźć sobie miejsca i mimo wypitych trzech kubków melisy, niepokój nie ustępował.
   - Czym ty się stresujesz? Wszystko będzie idealnie. - Rozalia odłożyła na stolik rozgrzaną lokówkę i zacisnęła dłonie na moich ramionach. Spojrzałam jej w oczy w odbiciu lustra i uśmiechnęłam się delikatnie.
   Wiedziałam, że ma racje. Czułam to, jednak nerwowy ścisk w żołądku nie odpuszczał.
   - I przestań tak maltretować te usta, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz. Zostajesz przy rozpuszczonych włosach, czy kombinujemy jakieś romantyczne upięcie? Masz już takie długie włosy...
   Pokiwałam głową, ale kompletnie nie docierały do mnie słowa przyjaciółki. Boże, a co jeśli się kompletnie zbłaźnię? Palnę jakąś głupotę, potknę się o suknię? Albo co najgorsze z nerwów zwymiotuje na Kastiela? Niby okres torsji mi już minął, ale i tak ledwo panowałam nad żołądkiem.
Ja nie dam rady... To dla mnie za dużo!
   Z gonitwy myśli wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Zwróciłam się w ich stronę, zastanawiając się, kto był za nimi.
   - Proszę - odezwała się za mnie Rozalia, przeczesując mi włosy palcami.
   - Przepraszam, że przeszkadzam dziewczyny, ale Daryl i Chloe się już niecierpliwią... - Uwieszona na klamce Millie uśmiechnęła się do nas przepraszająco.
   - Nic się nie stało. Ja pójdę je uspokoić, a ty zajmij się Panną Młodą. Może tobie odpowie co zrobić z jej włosami - parsknęła śmiechem i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem.
   - Czym ty się stresujesz?
   - Nie wiem... Że się zbłaźnię albo coś gorszego zrobię... - Schowałam twarz w dłoniach.
   - E tam. Kastiel cię zna jak mało kto, tak samo i my. Czym ty byś mogła nas zaskoczyć? Chyba właśnie tym, że wszystko przebiegnie perfekcyjnie.
    Jęknęłam cierpiętniczo i oparłam głowę o toaletkę.
   - Nie pomagasz, Millie.
   - To chcesz spinać włosy, czy nie?
   - Zrób tak, żeby było dobrze.

   Weź głęboki oddech i się uspokój... Z kołatającym sercem stałam u wejścia kościoła, modląc się o to, by się nie rozpłakać. Wszystko będzie dobrze... Zacisnęłam zęby, hamując napływające łzy. Weź kolejny wdech...
   - Wyglądasz przecudownie, kochanie...
   Otworzyłam oczy i spojrzałam się na ciocię. Patrzyła na mnie z czułym uśmiechem, który odwzajemniłam. Po raz kolejny miałam ochotę się rozpłakać.
   - Nie płacz, dziecko, bo rozmażesz sobie makijaż. - U mego boku stanął ojciec i delikatnie dotknął moich pleców.
   Pokiwałam głową, zamrugałam kilkanaście razy patrząc w niebo i rozgoniłam nieproszone łzy. Złapałam go pod rękę i, kiedy zabrzmiały pierwsze akordy marszu Mendelsona, powoli wkroczyliśmy do kościoła.
   Przy ołtarzu stał on. Przystojny. Uśmiechnięty. W jego oczach również błyszczały łzy szczęścia.
   Ojciec przekazał moją rękę Kastielowi i sam usiadł gdzieś w ławce, a mój Pan Młody zaprowadził mnie do krzesła.
   - Witajcie. - Przed nami stanął ksiądz, uśmiechnął się i rozejrzał po kościele. - Zebraliśmy się tutaj w najważniejszym dniu tej dwójki. W dniu, kiedy postanowili związać się nierozerwalnym węzłem małżeńskim. Proszę, podejdźcie tutaj.
   Jak w transie wstałam i podeszłam pod ołtarz. Spojrzałam na Kastiela i uśmiechnęłam się szeroko. To już. Jeszcze chwila i będziemy ze sobą na zawsze. Tyle czasu na to czekałam...
   - Powtarzajcie za mną. Ja, Kastiel...
   - Ja, Kastiel, biorę sobie ciebie...
   -...Kastielu za męża i ślubuję ci...
   -...miłość, wierność...
   -...i uczciwość małżeńską...
   -...oraz że cię nie opuszczę...
   -...aż do śmierci... 
   - Od teraz jesteście mężem i żoną. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Możesz pocałować żonę.

* * *

   Obracałam właśnie przypiekające się warzywa na patelni, kiedy poczułam ból w dole brzucha.
   - Ach! - krzyknęłam, upuszczając na podłogę szpatułkę i złapałam się za brzuch.
   Zacisnęłam zęby, uginając lekko kolana. Chwilę później ból ustał, zostawiając za sobą tępą pustkę. Czując drżące dłonie, z trudem schyliłam się po łopatkę, podpierając się drugą ręką za plecy, wyłączyłam gaz pod patelnią i powolnymi krokami udałam się w stronę biura Kastiela.
   Głaszcząc się delikatnie po mocno zaokrąglonym brzuchu, zapukałam do drzwi.
   - Kas... - stęknęłam, masując bolący krzyż. - Kastiel... Ach! - jęknęłam czując kolejną falę bólu w krzyżu.
   Siedzący przy biurku Kastiel zerwał się z krzesła i podbiegł do mnie. Złapał mnie za łokieć i pomógł mi usiąść na kanapie stojącej w kącie pomieszczenia.
   - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - zaczął dopytywać, przyglądając mi się z niepokojem. Złapał mnie za wolną dłoń i spokojnymi ruchami zaczął masować mi kłykcie.
   - Chyba tak... Po prostu znów zakuło mnie w brzuchu - odetchnęłam ciężko, odchylając się na oparcie kanapy. Przymknęłam oczy, głęboko oddychając i masując się po brzuchu.
   - Zadzwonić do twojej ginekolog? - Ton jego głosu i zmartwione spojrzenie sprawiło, że mimowolnie uśmiechnęłam się uspokajająco.
   - Nie trzeba. To pewnie nic takiego.
   Z głębi korytarza dobiegło nas szczekanie i moment później drzwi uchylił pyskiem Demon. Powolnym krokiem podszedł do mnie, obwąchał mój brzuch i machając radośnie ogonem wskoczył na kanapę obok mnie.
   - Demon już czuje, że zbliża się kolejny członek rodziny - Kastiel uśmiechnął się szeroko, czochrając zwierzaka po uszach.
   W tamtym momencie mój brzuch przeszyła kolejna fala bólu, przez co stęknęłam cicho, zaciskając powieki.
   - Coś mi się wydaje, że to już - mruknęłam cicho, uśmiechając się niemrawo do Kastiela.
   Chłopak uśmiechnął się do mnie i bez zastanowienia zaprowadził mnie do samochodu, żeby pojechać do szpitala. Ledwo otworzył drzwi od strony pasażera, a do samochodu wgramolił się Demon. Parsknęłam śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
   - Przykro mi, piechu, ale ty nie możesz z nami jechać - odparłam, drapiąc psiaka za uszami. Demon stęknął smutno, ale posłusznie wyskoczył z auta.
   W drodze do szpitala zdążyłam zadzwonić do swojej ginekolog i napisać SMSa do przyjaciół, że Elian ma zamiar przyjść na świat właśnie dziś.

* * *

   - Aaaa! Pomocy! Kastiel, ratuj!
   Zaniepokojony krzykami dobiegającymi z salonu odgłosami, wyszedłem z gabinetu. Ostrożnie uchyliłem drzwi do pokoju i ujrzałem porozrzucane kredki, pisaki i kartki na całej podłodze, na której siedziała, a właściwie leżała Liwia, a obok niej z otwartym czarnym mazakiem Elian. Liwia odwróciła się do mnie, a ja wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. Na twarzy miała narysowane koślawe wąsy i bródkę.
   - Widzę, że ładnie się bawicie, artyści - zaśmiałem się, przyglądając się małemu chaosowi.
   - Mamusia wygląda jak tatuś! - zawołał zadowolony z siebie chłopiec, podbiegając do mnie. Objął moje uda drobnymi rączkami i popatrzał zielonymi oczkami. Wziąłem na ręce i podszedłem do Liwii, usiadłem obok niej, trzymając Eliana na kolanach.
   - Wyglądamy prawie tak samo - przyznałem mu racje i wziąłem od niego mazak. - Co jeszcze zmalowaliście?
   - Chciałem pomalować Demona, ale ciągle mi uciekał i schował się pod kanapą - odparł zasmucony, wykrzywiając usta w podkówkę.
   - A to niedobry piechu...
   - Powinieneś stać po mojej i Demona stronie, a nie wspierać tego małego diabełka! - zaśmiała się, po czym wyciągnęła ręce w naszą stronę i zaczęła łaskotać Eliana. Chłopiec zaczął się zanosić śmiechem, machając małymi nóżkami i rączkami, żeby uciec od mamy.
   Demon chyba wyczuł, że zagrożenie minęło i wyczołgał się spod kanapy, podbiegł do nas i zaczął wszystkich lizać po twarzach, machając radośnie ogonem.

* * *

   Trzydziesty pierwszy października wyciągał na zewnątrz kusząc łagodnym słońcem i bezchmurnym niebem. Mimo przepięknej pogody było dość chłodno, co jednak nie przeszkadzało Elianowi i dwóm identycznym dziewczynkom biegać po parku i wpadać w góry liści. Trzymając okute w rękawiczki dłonie w kieszeniach, patrzyłam na roześmianą trójkę.
   - Ale ten czas szybko leci... - mruknęła cicho Rozalia.
   - Oj tak... - Uśmiechnęłam się lekko, spoglądając na przyjaciółkę.
   - A mamusie co tak zamulają? - Gwen wpadła między nas, uwieszając się na naszych szyjach.
   - Nie zamulają, tylko rozmyślają - Roza uniosła dumnie brodę, patrząc z góry na Rudzielca.
   - Oho! A to nad czym?
   - Nad przemijalnością czasu i takie tam...
   - Widzę, że poważne tematy się szykują - parsknęła śmiechem i puszczając nasze szyje, złapała nas pod ręce. - Macie jakieś plany na Halloween?
   - A jakie plany mogą mieć mamusie? - zażartowałam, szturchając ją łokciem w żebra.
   - No nie wiem... Dzieci podrzucić dziadkom, facetów zostawić samych i spędzić babski wieczorek... Hmm? Co wy na to? - Popatrzyła to na mnie, to na Rozę, ruszając brwiami,
   - Oj nie kuś, nie kuś... - mruknęła Rozalia, powstrzymując pojawiający się szeroki uśmiech.
   - O osiemnastej, u Millie? Jakieś winko, przebieranki, trochę niezdrowego żarcia...
   - Dobra. Nie musisz mówić nic więcej. Ja jestem kupiona! - Klasnęłam w dłonie i wyszczerzyłam się do przyjaciółek.

* * *
    - Tato! Tato! Ale przywieziesz mi jakąś pamiątkę, tak? Będziesz o tym pamiętał? - Elian dreptał przez chwilę na progu, by zaraz próbować się wdrapać na Kastiela.
   - Ależ oczywiście skarbie, jakbym śmiał zapomnieć o moim małym diabełku? - Kas wziął go na ręce i połaskotał go po brzuchu.
   Patrzyliśmy na siebie w milczeniu jedynie lekko się uśmiechając. Tak cholernie nie chciałam go puszczać samego w trasę. Wszystkie te puste fanki pewnie będą się chciały do niego dobrać... Ugh... Nie myśl o tym Liwia! Kastiel jest twój i tylko twój. A z Lysem będzie w stu procentach bezpieczny.
   - Szkoda, że nie mogę z tobą pojechać... - Elian wygiął usta w podkówkę, przytulając się mocniej do ojca.
   - Zabrałbym cię z chęcią, ale musisz jeszcze podrosnąć. Poza tym ktoś musi pilnować mamy, a przy tobie nic się jej nie stanie.
   - Będę jej bronił z Demonem!
   - To może pójdziesz go poszukać? Pewnie siedzi gdzieś pod kanapą.
   - Już pędzę! - zawołał radośnie i zeskoczył z ramion taty.
   Zanim przebiegł obok mnie, zdążyłam go poczochrać po ciemnych włosach. Westchnęłam przeciągle, odwracając się do Kasa. Podszedł do mnie, złapał za brodę i pocałował delikatnie.
   - Rozchmurz się, mała - mruknął, by po chwili parsknąć śmiechem na moje oburzenie.
   - Ty się nigdy nie oduczysz mnie tak nazywać, co? - Szturchnęłam go w żebra.
   - Zbyt wielką radość sprawa mi patrzenie jak się złościsz.
   - Spadaj - burknęłam i klepnęłam go w ramię.
   Przytulił się do mnie, a ja napawałam się ostatnimi chwilami i jego zapachem. Odsunęłam się na chwilę i dostrzegłam, że przed domem zatrzymuje się bus, z którego wyszedł Kasper i Lys, by pomóc Kastielowi spakować jego rzeczy.
   - Kocham cię... - wyszeptałam i na odchodne pocałowałam Kasa ostatni raz. - Połamania gitar!

1 komentarz:

  1. Aż mnie dreszcz przeszedł kiedy czytałam fragment z ich ślubem... najpiękniejszy moment w epilogu :D Czasem miałam wątpliwości, że skończysz to opowiadanie, jednak zawsze z nadzieją czekałam na kolejny rozdział. No i proszę, 100 rozdziałów romantycznej historii z pięknym zakończeniem, gratuluję :D Nie przestawaj pisać kolejnych opowiadań, jesteś dla mnie motywacją żebym i ja wróciła do pisania. Mam kilka dawno już zaczętych historii, muszę do nich przysiąść i kontynuować, chciałabym napisać do końca choć jedną z nich... Tobie życzę powodzenia ;*

    OdpowiedzUsuń