Menu

wtorek, 27 września 2016

~ Rozdział 73 ~

   - Co panience podać? - Podniosłam wzrok na barmana, który z uprzejmym uśmiechem przyglądał mi się z oczekiwaniem.
   - Mojito poproszę - odpowiedziałam lekko drżącym głosem, błądząc wszędzie wzrokiem, byleby tylko nie patrzeć na Kastiela.
   Chwilę później przede mną stała już oszroniona szklana z drinkiem. Pociągnęłam przez rurkę dość spory łyk, by pozbyć się nieznośniej suchości w ustach i zapić coraz większe zdenerwowanie.
   - Co cię tu sprowadza? - zapytał, lekko przeciągając słowa cichym mrukliwym głosem, który sprawiał, że przechodziły mnie ciarki po plecach. I to nie w złym sensie. - Bo raczej z własnej woli byś tu nie przyszła...
   - Cóż... Można tak powiedzieć... - parsknęłam śmiechem, odrywając się w końcu od drinka. Byłam tak znerwicowana, że nawet nie zauważyłam, iż już wypiłam połowę szklanki z mocnym trunkiem. - Zostałam tak jakby... Zmuszona do rozmowy z tobą.
   - Jak to zmuszona? - pochylił się lekko w moją stronę, przez co zwrócił na siebie moją uwagę i w końcu przeniosłam na niego wzrok.
   Czułam się tak, jakby czas zwolnił. Wpatrywałam się w jego ciemnoczekoladowe oczy, prawie tonąc w ich głębi. Był tak blisko mnie, że widziałam dokładnie każdy szczegół jego aparycji. Pełne, różowe usta wykrzywione w, tak dobrze mi znanym, ironicznym grymasie. Złośliwe iskierki igrające w jego tęczówkach. Pod lewym okiem widziałam nieco ciemniejszą plamkę pieprzyka, a lewą brew, którą miał delikatnie uniesioną w pytającym wyrazie, zdobiła niewielka jasna blizna. Nagle zapragnęłam dotknąć jej, poczuć pod palcami ten gładki kawałek skóry, który dzielił brew na dwoje. Moje serce znów przyspieszyło swoje tempo, a w ustach robiło mi się nieznośnie sucho.
    Odwróciłam szybko spojrzenie, ponownie pochylając się nad szklanką z drinkiem. Miałam wrażenie, że lada chwila a wpadłabym w jego sidła, jak śliwka w kompot. Odkaszlnęłam lekko, nie mogąc pozbyć się dziwnych sensacji jakie działy się w moich wnętrznościach.
   - Cóż... Koleżanka z pracy stwierdziła, że nie mogę przepuścić takiej okazji do poukładania sobie przeszłości i zaciągnęła mnie tutaj pod pretekstem mojej rozmowy z tobą - zerknęłam przez ramię, szukając w tłumie Milie.
   Siedziała kawałeczek dalej i przyglądała się nam. Gdy dostrzegła, że oboje się na nią patrzymy, mi posłała mordercze spojrzenie i nieme ostrzeżenie w postaci "podcinanego gardła", natomiast Kastielowi pomachała z iście uroczym uśmieszkiem.
   Chłopak widząc to parsknął śmiechem, wracając do swojej poprzedniej pozycji.
   - Chyba zaczynam ją lubić - zaśmiał się gardłowo, po czym pociągnął spory łyk ze swojej szklanki.
   - Nie dziwię się. Z pewnością byście się dogadali - pokręciłam głową nad swoim marnym losem.
   - Tak uważasz? - zapytał, a ja kiwnęłam pewna siebie głową. Alkohol zawarty w moim mojito zaczął pomału mnie rozluźniać. - Po czym tak sądzisz?
   - Hmm... - mruknęłam, dotykając palcem podbródka w zastanowieniu. - Oboje jesteście bezpośredni, ironiczni, pewni siebie i cyniczni wobec zdania innych.
   Odwróciłam się w jego stronę opierając głowę o zwiniętą w pięść dłoń prawej ręki, której łokieć spoczywał oparty na blacie. Brunet przyglądał mi się przez chwilę, błądząc wzrokiem po mojej twarzy. Widząc jego przenikliwy, badawczy wzrok, czułam jak zaczynam się rumienić.
   - Nic się nie zmieniłaś... - mruknął cicho, mrużąc lekko ciemnoczekoladowe oczy. - Dalej jesteś tak samo uparta i zadziorna jak w liceum. - Z każdym wypowiedzianym słowem przybliżał się do mnie coraz bardziej, aż w końcu nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów wolnej przestrzeni. Przestrzeni przesiąkniętej charakterystycznym zapachem jego skórzanej kurtki i papierosów. - To dobrze. To mi się w twoim charakterku podobało najbardziej...
   - Dlaczego? - zapytałam, czując się znacznie odważniejsza po alkoholu.
   - Co dlaczego? - uniósł lekko lewą brew w zadziornym wyrazie. Czarny kosmyk przydługich włosów opadł mu lekko na policzek, podkreślając jego męskie rysy. - Dlaczego to mi się w tobie podobało?
   - Dlaczego wyjechałeś? - To jedno pytanie opuściło moje usta nim do końca zdążyłam się zastanowić co chcę powiedzieć. Ono nurtowało mnie najbardziej, gdy zaraz po koncercie wpadłam w histerię. - Dlaczego to musiało się tak potoczyć?
   Nie odpowiedział, cały cas patrząc mi w oczy. Widziałam w jego spojrzeniu skruchę i żal, że nie udało nam się tego inaczej poukładać. Wokół jego ust zrobiły mu się delikatne zmarszczki sprawiając, że wyglądał jakby bił się z własnymi myślami. Przyglądając mu się, poczułam nieodpartą chęć, dotknięcia go, pogłaskania po policzku. Chciałam poczuć pierwsze igiełki zarostu na jego szczęce. Już prawie unosiłam rękę, żeby zbliżyć ją do jego twarzy, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Zaciskając dłoń w pięść, zawołałam barmana i poprosiłam o kolejnego drinka, a kiedy ten stanął przede mną, zaczęłam go dość szybko sączyć.
   Co mnie napadło? Na macanki mi się zebrało, kiedy miałam z nim tylko porozmawiać. I to dla świętego spokoju, żeby Milicenta się ode mnie odczepiła.  Ale nie. Oczywiście on musiał rozsiać wokół siebie swój urok, który do dziś działał na mnie, jak kocimiętka na kota. Czułam, że to się tak potoczy. Byłam tego świadoma, że nie potrafię przejść z Kastielem na zwykłe koleżeńskie stosunki. To było wręcz niewykonalne. Kastiel był dla mnie kimś znacznie więcej niż zwykłym znajomym ze szkoły. To był chłopak, którego pragnęłam z całego serca i całą sobą.
   Gdy w tamtej chwili to do mnie dotarło, zaczęło zbierać mi się na płacz. Czułam piekące łzy pod powiekami i wiedziałam, że tylko sekundy dzielą mnie od wybuchu.
   - Przepraszam... - wyszeptałam, podnosząc się ze stołka. Odwróciłam się na pięcie i pospiesznym krokiem wyszłam z lokalu.
   Na zewnątrz zebrała się ulewa, ale nie obchodziło mnie czy zmoknę. Niszcząc w kałużach wody swoje ulubione szpilki zaczęłam oddalać się szybkim krokiem. Zdusiłam w dłoni szloch, dosadnie uświadamiając sobie, że nie jestem w stanie wybrać pomiędzy nimi. Że nie potrafię przestać kochać Kastiela, ani też nie mogę się zmusić, by zostawić Kentina.
   - Liwia! - Pomiędzy szumem deszczu i rykiem silników przejeżdżających samochodów dosłyszałam wołanie bruneta, który wyszedł za mną. - Zaczekaj!
   Przyspieszyłam kroku, nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy. To było dla mnie zbyt wiele.
   - Liwia, proszę! - zawołał, łapiąc mnie za łokieć.
   - Nie! - wrzasnęłam wyrywając się z jego uścisku i odpychając go od siebie. Nie mogłam znieść jego bliskości. - Proszę, Kastiel, zostaw mnie... - spojrzałam na niego żałosnym, zapłakanym spojrzeniem, cofając się kilka kroków. - Ja nie potrafię tak... To jest dla mnie za dużo. Nie potrafię patrzeć na ciebie i traktować cię jak zwykłego kolegi! Myślałam... - zająknęłam się, powstrzymując kolejny szloch. - Myślałam, że po takim czasie wszystko minęło i nie będzie z tym problemu, ale nie! Rozumiesz?! - krzyknęłam, czując się coraz bardziej bezsilna. - Nie potrafię przestać cię kochać!
   - Cii... Już spokojnie... - powiedział cicho, przytulając mnie.
   - Nie... proszę, zostaw... - W pierwszej chwili chciałam mu się wyrwać, ale kiedy poczułam ciepłą dłoń, która gładziła mnie spokojnymi ruchami po plecach, bez zastanowienia wtuliłam się w jego szeroką klatkę piersiową.
   Nie przejmowałam się tym, że byłam cała przemoczona, i że wyłam mu w kurtkę. Liczyły się tylko te ciepłe dłonie i cichy, uspokajający głos, który zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze. Wiedziałam, że nie będzie, lecz na tamtą chwilę chłonęłam jego słowa, modląc się w duchu, aby okazały się jednak prorocze. Żeby wszystko ułożyło się bez większych ofiar.
   - Nie płacz, maleńka! - zawołał, śmiejąc się jakiś podpity jegomość, wychodzący z baru. - Jak nie ten, to inny! Spójrz chociażby na swojego wybawcę!
   Na słowa tamtego mężczyzny zapłakałam jeszcze bardziej. Nawet pijany, obcy facet potrafił dostrzec to, że z Kastielem pasujemy do siebie idealnie.
   - Cii... Będzie dobrze... Nie przejmuj się - Kastiel przyłożył swoje wargi do czubka mojej zmoczonej głowy, przytulając mnie mocniej. - Może stąd pójdziemy?
   Kiepsko rejestrując to, co działo się dookoła mnie, kiwnęłam głową na zgodę. Chciałam się znaleźć wszędzie, byle jak najdalej stąd.
   Chłopak zaprowadził mnie do swojego ciemnego samochodu, stojącego na oddalonym kawałeczek parkingu. Najpierw otworzył drzwi od strony pasażera, by mnie wpuścić, a następnie okrążając auto, usiadł za kierownicą. Od razu włączył ogrzewanie, a mnie otoczyło przyjemne ciepło.
   - Niszczę ci tapicerkę... - stwierdziłam cicho, pociągając zasmarkanym nosem.
   - Nie przejmuj się. I tak miałem ją wymieniać - wzruszył ramionami, uśmiechając się do mnie delikatnie. -  Co powiesz na gorącą herbatę?
   Kiwnęłam głową na znak zgody, a on odpalił silnik. Ten zamruczał cicho i po chwili jechaliśmy zalanymi deszczem ulicami. Niedługo później wszystkie szyby zaparowały, odgradzając nas od ponurej rzeczywistości. Byliśmy tylko my, zamknięci w małej przestrzeni samochodu. Po kilkudziesięciu minutach lawirowania w miejskim labiryncie, Kastiel zatrzymał samochód i wyłączył silnik.
   - Gdzie jesteśmy? - zapytałam, zaglądając przez przednią, niezaparowaną szybę z nadzieją, że coś dostrzegę.
   - Pod moim mieszkaniem - odparł po chwili, jakby bał się mojej reakcji.
   Spojrzałam na niego zaskoczona, nie będąc w stanie rozszyfrować jego intencji. Kiwnęłam głową, po czym sięgnęłam w stronę klamki, żeby wyjść. Zdążyłam jedynie uchylić lekko drzwi, bo zaraz obok  pojawił się brunet, żeby otworzyć mi drzwi.
   W ciszy weszliśmy do wielkiego, szarego bloku mieszkalnego. Chłopak przepuścił mnie w przejściu, za co podziękowałam mu nieśmiałym uśmiechem. Obejmując mnie jednym ramieniem, zaczął prowadzić po schodach na górne piętra. Z początku, czując jego dotyk, spięłam się, ale moment później, łaknąć ciepła jego ciała, wtuliłam się w niego. Będąc już na trzecim piętrze, skierowaliśmy się ku rozwidleniu klatki schodowej, gdzie Kastiel zaprowadził mnie w prawy korytarz. Zatrzymał się przy pierwszych drzwiach i z tylnej kieszeni czarnych spodni wyjął pęk kluczy. Znalazłszy odpowiedni, otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka.
   Wnętrze było przytulne i ciepłe. Korytarzyk nosił znamiona tego, że mieszkał tu mężczyzna, ponieważ pod szafką na obuwie leżały porozrzucane wszelkiej maści buty, a kurtki były rzucone niedbale na komodę. Jednak mimo tego małego chaosu, czuć było ten specyficzny zapach domu. Zapach, który sprawiał, że mieszkanie wydawało się przytulne, w którym czuło się bezpiecznie.
   Ściągnęłam z siebie kompletnie mokrą skórę, a Kas zabrał ją ode mnie i przewiesił razem ze swoją na wieszak. Zaprowadził mnie do pierwszego pomieszczenia po prawej, które okazało się być salonikiem.
   - Rozgość się, a ja pójdę zrobić nam herbaty - powiedział i zniknął w pomieszczeniu naprzeciwko.
   Rozejrzałam się po pokoju, przyglądając się wszystkim sprzętom. Na stoliku obok, wyglądającej na miękką, kanapy leżał pół otwarty laptop, a obok niego sterta gazet motoryzacyjnych. Przy dużym oknie, na małej komodzie stał niewielki telewizor, a na lewo do telewizora stały szafki z książkami i obramowanymi zdjęciami. Zaciekawiona podeszłam do półki, gdzie stały ramki i z zaskoczeniem rozpoznałam w nich zdjęcia z moich urodzin. Parsknęłam śmiechem widząc fotografię, na której trzymam bruneta za twarz. Reszta zdjęć przedstawiała Kastiela z Demonem, kuzynostwem, czy Lysandrem. Tu i ówdzie przewinęły się zdjęcia z koncertu. Na ich widok boleśnie ścisnęło mnie w klatce piersiowej.
   - Coś ciekawego tam znalazłaś? - zapytał, wchodząc do salonu z dwoma, parującymi kubkami aromatycznej herbaty.
   - Nie sądziłam, że zatrzymasz wszystkie te zdjęcia... - mruknęłam, wskazując skostniałą dłonią na wspomniane przedmioty.
   Zatrzęsłam się mimowolnie z zimna. Dopiero na widok gorącej herbaty, poczułam jak bardzo jestem zmarznięta. Szybko podeszłam do kanapy i otaczając dłońmi duży kubek, usiadłam na niej, cicho wzdychając, czując jak przyjemne ciepło ogrzewa moje palce. Upiłam malutki łyczek, a moim ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz. Kastiel bez słowa wyszedł z pokoju, by po krótkim czasie wrócić z dużym, puchatym kocem, który zarzucił mi na ramiona.
   - Dziękuję... - wymamrotałam pomiędzy kolejnymi łyczkami naparu.
   Brunet uśmiechnął się do mnie lekko, po czym otoczył mnie ramieniem, przyciągając do swojej klatki piersiowej. Westchnęłam cicho, czując otaczające mnie ciepło, rozluźniając się po chwili. Chłopak włączył telewizor, przełączając na kanał z jakimś filmem. Przez większość wieczoru nie odzywaliśmy się do siebie, trwając w przyjemnej, niczym nie skrępowanej ciszy. Trwając tak w jego ramionach, zapomniałam o brzydkiej pogodzie za oknem i o tym, co nas dzieliło. Nie wiedząc nawet kiedy, odpłynęłam w krainę snów, kołysana delikatnie w ramionach gitarzysty. Było mi tak bezpiecznie i błogo...

sobota, 24 września 2016

~ Rozdział 72 ~

   Pierwsze dwa tygodnie minęły mi bardzo szybko. Większość czasu spędzałam w biurze, pracując nad projektem i poznając wszystkich pracowników, a po skończonej pracy wracałam do swojego apartamentu kompletnie wykończona, nie mając sił nawet na wykonanie telefonu do znajomych. Dopiero gdzieś pod koniec września dałam się namówić na wyjście jednej dziewczynie, z którą współpracowałam.
   Była to wysoka szatynka o dużych, orzechowych oczach i pełnych, czerwonych ustach. Na nosie zawsze miała duże okulary w czarnych oprawach. Mimo swojego wysokiego wzrostu zawsze nosiła buty na kilkucentymetrowej szpilce, które idealnie pasowały jej do całego stroju. Codziennie, gdy widziałam ją perfekcyjnie ubraną i uczesaną, przypominała mi się Rozalia i wręcz nie mogłam się powstrzymać od małego uśmieszku.
   W piątkowy wieczór, zaraz po pracy udałyśmy się do małego baru w centrum miasta. Było to przytulne miejsce, w którym można było zjeść coś dobrego i wypić piwo. Usiadłyśmy przy kontuarze, a Milie zamówiła nam po drinku i dużą pizzę na pół.
   Usiadłam przodem do szatynki, opierając się lewym łokciem o bar, zakładając nogę na nogę. Oparłam podbródek na zwiniętej w pięść lewej dłoni, spoglądając na towarzyszkę.
   - Tak więc, Liwia... - zaczęła powoli, uśmiechając się lekko znad szklanki sączonego piwa. - Opowiedz mi coś o sobie.
   - A co ja mogłabym ci o sobie opowiedzieć? - zapytałam, śmiejąc się cicho. Nienawidziłam podobnych pytań. Bo niby co mogłabym powiedzieć ledwo poznanej osobie?
   - Cokolwiek. Chciałabym cię bliżej poznać - wzruszyła ramionami, sięgając po gorący kawałek pizzy, oblany ketchupem.
   - Wiesz, gdzie mieszkam... Gdzie pracuję... - zaczęłam wymieniać na palcach. - Jestem w kilkuletnim związku z chłopakiem, który podkochiwał się we mnie od dzieciństwa...
   - Boże! Ale ty jesteś przewidywalna! - żachnęła się, machając ręką, by mnie uciszyć. - Miłość z dzieciństwa? Jakie to przereklamowane. Nic ciekawego nie zdarzyło się w twoim życiu? Żadnego zwrotu akcji?
   Parsknęłam aż śmiechem, słysząc słowa Milie. Zwrotów akcji w moim życiu było aż za dużo.
   - Hmm... - mruknęłam zastanawiając się, co mogłabym jej powiedzieć, tak by nie wyjawiać za dużo. - W wieku osiemnastu lat poznałam swojego biologicznego ojca. Wpadł do domu mojej ciotki i próbował mi wmówić, że jest tylko jej znajomym, a nie jej bratem. - Niedowierzające spojrzenie dziewczyny wystarczyło, bym mogła być pewna, że ta rewelacja jest jak najbardziej nieprzewidywalna. Pokiwałam głową na potwierdzenie swoich słów. - Dzień później przedstawił mi mojego przyrodniego starszego brata,a ten okazał się najbardziej sarkastycznym i ironicznym facetem jakiego znałam... - zamilkłam na chwilę, cicho wzdychając, przypomniawszy sobie o kimś innym, kto również był niemożliwie sarkastyczny i ironiczny.
   - Noo... Teraz to mnie zszokowałaś - pokiwała głową w uznaniu. - Ciekawe co tam jeszcze skrywasz - zaśmiała się, delikatnie dotykając palcem mojego czoła.
   - Ojj... Nie chciałabyś wiedzieć - odsunęłam się lekko, wyciągając dłonie przed siebie w marnej imitacji obrony.
   Obok nas usiadł jakiś mężczyzna, zamówił piwo i garbiąc się nad swoim trunkiem, zaczął je sączyć w milczeniu. Zignorowałam go, mimo że siedział tuż obok mnie. Niemniej jednak kręciło się tutaj sporo ludzi, więc zwracanie uwagi na każdego z nich było bezsensowne.
   - O mój boże... - westchnęła ciemnooka, wpatrując się w osobnika za mną. - Co to za facet... - Parsknęłam śmiechem na jej reakcję, ale z ciekawości zerknęłam za ramię.
   Nagle poczułam jak wszystko we mnie zamiera w przerażeniu. Odwróciłam się z powrotem w stronę koleżanki, modląc się w duchu, by to, co zobaczyłam, okazało się tylko przywidzeniem. Jednak, gdy usłyszałam jego głos już byłam na sto procent pewna, że to on.
   - Milie... Możemy stąd wyjść? - zapytałam cicho, pochylając się w stronę dziewczyny. Nie chciałam, żeby mnie tu zobaczył.
   - O co chodzi? - Od razu podłapała, że sprawa jest dość poważna.
   - Proszę... Nie chcę tutaj o tym rozmawiać - sapnęłam, patrząc jej w oczy niemal błagalnie. Jeszcze tego brakowałoby tu, żeby on mnie rozpoznał.
   Dziewczyna westchnęła ciężko, ale poprosiła o rachunek, byśmy mogły za niego zapłacić i wyjść. Niecałe dziesięć minut później spacerowałyśmy zatłoczonymi ulicami. Czułam na sobie uważny wzrok szatynki, ale jakoś nie paliło mi się do wyjaśniania całej sytuacji związanej z Kastielem. Otoczyłam się ramionami, czując jak chłód wieczoru przedostaje się przez skórzaną kurtkę, powodując gęsią skórkę i ciarki na plecach. Zatopiłam się w swoich myślach, raz po raz kalkulując wszystko to, co dotyczy Kastiela. Nie mogłam zrozumieć tego, po co przyjechał tutaj. Za mną? Przecież dosadnie mu przekazałam, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Z drugiej jednak strony sama nie byłam pewna swoich uczuć. W moim wnętrzu stale rozgrywała się zacięta walka pomiędzy tym, co uparcie powtarzał umysł, a tym, co zaczynało czuć serce. Dodatkowo do tego dochodziły wątpliwości i kolejny spór między tym, co czułam do Kena, a uczuciami związanymi z osobą gitarzysty. W głowie robił mi się coraz większy mętlik. Nie wiedziałam już co mam myśleć. Raz po raz rozbrzmiewały mi w myślach słowa Matta, kiedy wybraliśmy się razem na spacer po plaży. Czy Kentin byłby zdolny do tego, żeby mnie zranić? Jeśli tak, to wcale nie był lepszy od Kastiela... A to oznaczało, że oboje są tacy sami...
   Wybaczyć Kasowi?
   Mimo tego, że minęło już tyle czasu, ja wciąż miałam do niego uraz. Wciąż nie mogłam mu wybaczyć tego, że uciekł jak tchórz, nawet nie porozmawiawszy ze mną. Aczkolwiek chowanie urazy do tego czasu wydawało mi się infantylne i niepotrzebne. Byliśmy dorosłymi ludźmi, więc powinniśmy zachowywać się jak dorośli.
   - Więc, dowiem się w końcu o co chodzi? - Moje przemyślenia przerwała Milie, zaczepiając mnie cicho. Westchnęłam ciężko, zagryzając lekko wargę w niepewności. - Dałam ci już dość dużo czasu do namysłu.
   - To dość długa historia... - zaczęłam, próbując się przełamać. - Ten chłopak to moja pierwsza, prawdziwa miłość z liceum...
   Kiedy padły pierwsze słowa dotyczące Kastiela, jakaś bariera pękła we mnie i zaczęłam opowiadać dziewczynie wszystko po kolei. Potrzebowałam wygadać się komuś, kto nie oceniałby mnie przez pryzmat tego, że znał nas oboje, czy też ze względu na to, że jest moim przyjacielem. Milie była kompletnie niewtajemniczona w tę sprawę, więc automatycznie stawała się osobą bezstronną. Była w stanie spojrzeć trzeźwo na sytuację i ocenić ją, jak ktoś zupełnie obiektywny.
   - I tyle? - zapytała po jakichś czterdziestu minutach mojego monologu. Spojrzałam się na nią zdezorientowana, nie spodziewając się takiej reakcji. - Chcesz mi powiedzieć, że mając do dyspozycji takie ciacho, takiego faceta, wybrałaś swojego kumpla z dzieciństwa?
   - Ja... Ja kocham Kena i to nie jest byle jaki ktoś. Troszczy się o mnie... - mruknęłam cicho, patrząc na swoje ulubione, znoszone szpilki.
   - No dobra - powiedziała rzeczowo, podciągając rękawy granatowej sukienki. Spojrzała mi w oczy, zastanawiając się nad czymś. - Pozwól, że zacznę od początku. I od razu uprzedzam, mogę być trochę obcesowa - uniosła brwi, w oczekiwaniu na moją odpowiedź, a mi pozostało jedynie kiwnąć głową na znak, że rozumiem. - Kiedy zmarła ci matka przeprowadziłaś się do nowego miasta, poznałaś tam niewyobrażalne ciacho, zaczęliście się do siebie zbliżać, a tu nagle wpadł twój kumpel z dzieciństwa i zaczął ni z tego, ni z owego się na ciebie wydzierać, tak? - Potwierdziłam cichym mruknięciem. - Okej. Miałaś kilkanaście idealnych okazji, żeby zacząć coś na poważnie z Kasem, prawie się bzyknęliście na urodzinach, ale nic z tego nie wyszło, bo przybyła jego była laska, chcąc go wykorzystać, tak? - Kiwnęłam głową. - Uratowałaś mu dupsko przed kolejnym złamaniem serca, przespałaś się ze swoim kumplem z dzieciństwa i zorganizowałaś koncert, tak? - Z moich ust wyrwało się zmęczone westchnienie, ale potwierdziłam jej słowa. - Zaśpiewał ci piosenkę, gdzie wyznał ci swoje uczucia, a potem bezczelnie spierdolił, bo się "wystraszył"? - przy ostatnim słowie zakreśliła w powietrzu cudzysłów palcami. Kolejny raz kiwnęłam głową, zastanawiając się do czego ona dąży. - Po trzech latach, wraca, prawie jak książę na białym koniu i stara się zdobyć twoje względy, a ty go po prostu odrzucasz, bo masz swojego kumpla z dzieciństwa, który co zrobił, gdy zobaczył cię pierwszy raz po twojej wyprowadzce? Zaczął na ciebie drzeć ryja. Dziewczyno! Co z tobą jest nie tak!?
   Spojrzałam na nią zdziwiona jej nagłym wybuchem, kompletnie nie rozumiejąc jej toku rozumowania.
   - Ale o co ci chodzi? - zapytałam niepewnie.
   - Nosz cholera jasna! Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! - uniosła ręce ku górze, wydając z siebie coś na kształt zrezygnowanego warknięcia. - Laska! Twoja licealna miłość, chłopak wyglądający jak rockowy bóg, wraca po tylu latach i wyznaje ci miłość! Tak ciężko zrozumieć? On cię pragnie idiotko, a ty go tak okrutnie zlewasz!
   - Zranił mnie...
   - Och, przestań! Chcesz chować urazy z młodości? Kenuś też cię zranił na początku, wyżywając się na tobie bez powodu, ale jemu to dałaś. A Kastiel prawie na kolanach do ciebie wraca i prosi cię tylko o rozmowę, a ty nic. No, wiesz ty co? - popatrzyła na mnie, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. - Aż mam ochotę cię jebnąć w ten blond czerep.
   - To co mam zrobić? - zapytałam zrezygnowana, nie wiedząc co począć.
   - Kobieto, jeśli ty będziesz całe życie podążać za tym, co mówią ci inni to nigdy nie osiągniesz swojego prawdziwego szczęścia. Powinnaś słuchać swojego głosu serca. To ono jest twoim kompasem szczęścia, a nie to co gadają inni.
   - Ale ja nie wiem co robić! - wybuchnęłam nagle, mając dość jej pretensjonalnego tonu. Czułam się jak pięcioletnie dziecko, któremu tłumaczy się, że nie wolno czegoś robić. - Już nie wiem! Kocham Kena. Był mi największym oparciem, kiedy wpadłam w depresję po wyjeździe Kastiela. Przy nim czuję się bezpieczna i kochana... - westchnęłam cicho, wykręcając sobie palce u rąk. - Ale od kiedy pojawił się Kastiel, znów zaczynam coś do niego czuć. Ciągnie mnie do niego... On ma w sobie jakąś niewyobrażalną siłę, która sprawia, że tracę głowę... Ale... mam Kentina... Nie chcę go ranić...
   - Ale kto ci zabrania porozmawiać na spokojnie z Kastielem? - Milie spojrzała się na mnie, delikatnie dotykając mojego ramienia. - Przecież nikt nie każe ci od razu wyznawać mu miłość i pchać się do łóżka.
   - Wiem, ale...
   - Nie ma żadnego "ale". Wracamy do baru, zobaczyć, czy jeszcze tam jest - złapała mnie pod ramię i zaczęła prowadzić w drogę powrotną. - Jeśli jest, to sobie porozmawiacie, a jeśli nie, no to poczekasz aż nadarzy się ku temu okazja.
   - CO?! - zatrzymałam się, jak wrośnięta w ziemię, szarpiąc ramię z jej silnego uścisku.
   - To co słyszałaś. Raz, raz. Nie mamy czasu na twoje humorki. Trzeba kuć żelazo póki gorące, bo znów będzie za późno i będziesz żałować.
   Nie odzywając się już więcej, wróciłyśmy do baru, w którym spotkałyśmy Kastiela. Mimo później godziny, ludzi w knajpie było więcej niż wtedy, gdy go opuszczałyśmy. Już przy drzwiach zaczęłam nerwowo szarpać brzegi rękawów kurtki, a kiedy znalazłyśmy się w środku, zmieniłam się w istny kłębek nerwów. Cały czas rozglądałam się płochliwie, mając cichą nadzieję, że uda mi się dzisiaj uniknąć konfrontacji z Kastielem. Gryząc niepohamowanie wargę, rozglądałam się dookoła, starając się dopatrzeć czarną czuprynę poszukiwanego osobnika.
   - Jest. - Na to jedno krótkie słowo moje serce stanęło ze zdenerwowania. Jęknęłam w duchu boleśnie, bojąc się przeraźliwie tego, co miało za chwilę nastąpić.
   Milie przepchnęła się miedzy ludźmi w stronę baru, ciągnąć mnie za nadgarstek za sobą. Gdy znalazłyśmy się kilka metrów od Kastiela, ta popchnęła mnie w jego stronę, tak silnie, że o mało co nie wpadłam na jego plecy. Co w sumie mogłoby być całkiem dobrym rozwiązaniem. Przynajmniej lepszym, niż to, że miałam do niego normalnie podejść. Po raz ostatni zerknęłam w stronę koleżanki, na co ta wykonała gest ręką symbolizujący, iż będzie mnie miała na oku. Westchnęłam ciężko i pokonawszy te kilka kroków dzielących mnie od baru, usiadłam obok bruneta. Czułam jak serce nieznośnie tłucze mi się w klatce piersiowej. Miałam wrażenie, że odgłos każdego uderzenia rozbrzmiewa po całej sali i wszyscy mogą to usłyszeć. Odkaszlnęłam cicho, chcąc pozbyć się nieznośnej guli z gardła i żeby zapanować nad rozszalałymi nerwami.
   - Emm.... Cześć... - powiedziałam cicho, bojąc się spojrzeć na chłopaka obok. Wpatrując się w swoje dłonie, kątem oka widziałam, jak powoli odwraca się w moją stronę i wciąga głęboko powietrze, zdziwiony moim widokiem.
   - Cześć...

niedziela, 18 września 2016

~ "A Little Thing Shot Challenge" ~

Witajcie! 
Dzisiaj co prawda nie rozdział, ale może coś równie miłego. 
Ostatnio wpadłyśmy razem z koleżanką na takie małe pisarskie wyzwanie, które polega na tym, by napisać fanowskiego one-shota. Aby urozmaicić wyzwanie wybrałyśmy dziesięć tematów, z których wybieramy jeden i zadajemy go nominowanej osobie. Nominowany ma na napisanie shota czas 5-7 dni od nominowania. 
Oto tematy:
1. Tygrysy mają swoje instynkty.
2. Pozdrowisz?
3. Cierpienie wewnętrzne bez bólu.
4. Uczucia okrutnika paskudnika, który nigdy nie mówi o uczuciach.
5. Wyścig ze słońcem niesie ryzyko.
6. Obudź mnie, ożyw znów.
7. Yin i Yang, czyli nie wszystko jest takie na jakie wygląda.
8. Jednostronna miłość/wata cukrowa - Czy słodycze mogą mieć uczucia?
9. Skomplikowany wzór - proste rozwiązanie.
10. Czy szczęściarz z wąsami pokona zombie w światowej wojnie?
Obowiązkiem w tym challengu jest napisanie fanfica. Może to być ff jakiejkolwiek kreskówki, książki, gry, filmu... (Oczywiście najlepiej by było, gdyby to był ff Słodkiego Flirtu, ale to nie jest wymagane)
 Nie ma ograniczeń co do treści, fabuły i ilości tekstu. Niech poniesie Was wyobraźnia! 
Gdy zakończysz już wyzwanie masz obowiązek nominować kolejną osobę i wybrać jej następny temat. Nie może to być temat, który dostało się w nominacji, ani też osoby, która Cię nominowała. Przed tekstem z wyzwaniem powinna znaleźć się informacja o challengu i o tematach jakie można otrzymać. Nie musisz się ograniczać do nominowania jednej osoby. Im więcej shotów tym lepiej :D 


Ja, osobiście, na start dostałam od TekaShimo temat nr 6.

Nominuję natomiast:
1. Panienkę Kernit - temat numer 3.
2. Tekashikikę Meidozumikimę - temat numer 7.
3. Susan Black - temat numer 9.


„Obudź mnie, ożyw znów”

   Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak to jest stracić najbliższą ci osobę? Jak to jest gdy dowiadujesz się, że twój przyjaciel nie żyje? Jak smakuje to uczucie niedowierzania, kiedy dostajesz taką wiadomość? 
   Zapewne nie, bo po co zawracać sobie głowę takimi bzdurami. Są przecież ważniejsze sprawy... Większość, usłyszawszy takie pytanie, pomyślałaby: „Panie! Ja mam dom i rodzinę na utrzymaniu, a ty mi głowę zawracasz jakimiś farmazonami!”. Taaak.... Dokładnie tak, by było. 
   Jednakże, gdy straci się kogoś bliskiego, rodzinę, kochanka, przyjaciela, cały świat wali nam się na głowę. Nie jesteśmy w stanie uwierzyć w coś tak niedorzecznego. Wypieramy to z siebie, nie chcąc uwierzyć, że ta osoba mogłaby tak po prostu już nie żyć. Świadomość tego, że nie będzie można się do tego kogoś odezwać, zadzwonić do niego, porozmawiać, przytulić jest niesamowicie przytłaczająca. Ma się wrażenie, jakby nasze ciało było rozrywane na kawałki. Małe, malutkie, krwawe kawałeczki, z których jakaś bezduszna siła wyrywa nam cząstkę naszej ukochanej osoby. Czujemy się otępiali, jakby nasz wszechświat nagle zniknął. Zniknął i to bezpowrotnie. 
   Aczkolwiek, to nie jest jeszcze najgorsze. To nie jest płacz przez wiele godzin, prowadzący do wyczerpania i fizycznego, i psychicznego. To nie jest pustka w sercu jaką odczuwamy. To nie jest bolesna myśl o stracie tej osoby... 
   Najgorszy jest moment kiedy musimy wejść do kaplicy i pożegnać ukochaną osobę. Najbardziej boli widok tej jednej, jedynej osoby, która spoczywa w trumnie, jak gdyby nigdy nic i wygląda jakby spała. Najgorszy jest ból, kiedy tak naprawdę dociera do nas, że tego kogoś już nie ma. Że już więcej nie usłyszymy jego śmiechu. Że już więcej nie będziemy mogli mu powiedzieć czegoś zabawnego, czegoś co kojarzy nam się ze wspólnymi chwilami... Świadomość tego, że to już koniec. Definitywny koniec, którego nie można cofnąć, naprawić, nic. 
   KA-BOOM, KURWA!  
   Twój świat się wali! 
   Pobudka! Czas się obudzić i wrócić do rzeczywistości! 
Ale... Czy to jest takie proste...?
   Nie. To jest kurewsko ciężkie i nie stanie się ot tak, z dnia na dzień. Czasem może się wydawać, że już jest wszystko okej, że już się pogodziliśmy ze stratą. Ale jednak nie. Wystarczy jedna sytuacja, jedna rzecz, słowo, gest i wszystko wraca. Czasem ze zdwojoną siłą. 
   Co w takiej sytuacji można jedynie zrobić? 
Znaleźć coś co spowoduje, że przestaniesz o tym myśleć.  Coś, co odciągnie twoje myśli od tej jednej, ale za to, tak bardzo bolesnej. 
   I tak właśnie wylądowałem w szkolnym kiblu z żyletką. 
Jedne, pewne pociągnięcie i moje myśli ulatują. W końcu czuję się lekko, wręcz prawie beztrosko. Aż samoistnie się uśmiecham.
   To jest takie uzależniające... 
Z każdą chwilą chcesz więcej i więcej... 
   Uśmiecham się jak psychopata...
Cięcie za cięciem. 
     Może jestem psychopatą?
Piekące uczucie rozcinanej skóry. 
   Czerwień. Wszędzie czerwień. 
Krew. 
   Coraz więcej krwi.
Krew... Wszędzie krew. Krew. Krew. KREW! 
Jedyne co ostatnie pamiętam, to szarobure kafelki szkolnego kibla i coś co burzy tą monotonną szarość. Coś innego. 
Jaskrawszego...
Coś co wygląda zupełnie jak krew.
A może to jest jednak krew?
Ona już nie wróci.... Odeszła na zawsze....
   - ARMIN! - czyiś przerażający krzyk. - ARMIN! NIE! Nie, nie, nie... Nie mogłeś tego zrobić!
 Ale on mnie nie obchodzi. Jedyne o czym myślę, to to, że może w końcu przestanę czuć. Może w końcu uda mi się uwolnić od tego bólu i przytłoczenia. 

Pip...! Pip...! Pip...! Pip...! Pip...!

   - Według nauczycieli i naszych psychologów to była próba samobójcza. 
   - Ale dlaczego? Przecież on był takim pogodnym chłopcem... Nie miał problemów, nikt mu nie dokuczał, zawsze miał to czego potrzebował...
   - Nie mamy pojęcia, ale to już jego osobiście trzeba się zapytać. Tylko on zna odpowiedź na to pytanie...

Pip...! Pip...! Pip...! Pip...! Pip...!

Otwieram oczy i pierwsze co widzę, to biel. 
Jestem, kurwa, w niebie! 

Pip...! Pip...! Pip...! Pip...! Pip...!
Tylko to cholerne pikanie mi tu nie pasuje. Co się, do jasnej cholery, dzieje?! Jedno spojrzenie w bok i już wiem, że nie jestem w niebie.
   - Witamy wśród żywych panie Laven.
Prycham, bo stwierdzenie lekarza jest idiotyczne. Może on się cieszy, że tutaj jestem, ale ja nie. Nie, kiedy jej nie ma... 
   - Na korytarzu jest ktoś, kto chciałby z panem porozmawiać. Myślę, że powinieneś się chociaż na chwilę zmusić do rozmowy - lekarz uśmiecha się do mnie, ale ja mam głęboko w dupie co on mówi. 
Wzruszam ramionami,  on wychodzi i woła moją rodzinę. 
   - Armiś... Dlaczego? - na łóżku siada matka, a zaraz obok niej Al. Widać po niej, że jest zmęczona i zapłakana. 
   Ponownie wzruszam ramionami. 
Nie ma po co się im tłumaczyć. I tak nie zrozumieją. 
   Kiedy odpowiadam na kolejne pytania wzruszeniami, wychodzą. Zostaje tylko mój braciszek Al. 
   - A mi odpowiesz, dlaczego to zrobiłeś? - siada bliżej mnie i łapie za dłoń. 
   - Audrey... - odpowiadam jedynie szeptem. Nie jestem w stanie zmusić się do dalszych wyjaśnień. 
To wciąż tak boli...
   - Armin... - zaczyna powoli, lekko łamiącym się głosem. - Wiem, że to boli... Mi też jest ciężko myśleć o jej stracie... Mi również jej bardzo brakuje...
   - Ty jej nie kochałeś... - prycham, nawiązując do preferencji brata. 
   - Nie tak jak ty, ale ją kochałem. Kochałem ją jak siostrę. Jak ciebie... - ściska moją dłoń. Mimowolnie oddaje uścisk. Al mnie zawsze wspierał. - Jednak nie wydaje mi się, że ty przeżyłeś to bardziej. Jednak ja nie podcinam sobie żył w szkole. Dlaczego...?
   - To wciąż tak boli... - Każde słowo powoduje rozpad mojego serca... Po raz kolejny pęka i kruszy się na miliony kawałków.
   - Czas wybrnąć z tego letargu. Czas znów zacząć żyć...
   - Ale czy ja potrafię? - patrzę na brata załzawionymi oczami.
   - Potrafisz. Wierzę w ciebie.
   - Pomóż mi... - wyciągam rękę, błagając. - Obudź mnie... Przywróć moją krew do biegu...
   Czy można zacząć na nowo żyć po czymś takim? Czy to nie będzie obraza dla ukochanej osoby, że staramy się o niej zapomnieć? Nie będzie to źle widziane, że przyzwyczajasz się do myśli, że jej nie ma?
   Żyć, odpychając od siebie bolesną prawdę...
   Pozwalamy sobie na nutkę zapomnienia, udajemy, że wszystko w porządku aż w końcu przyzwyczajamy się do tego na tyle, by o tym nie myśleć. Zachowujemy się całkiem neutralnie.
   Pamiętamy, ale nie pozwalamy rozpaczy zawładnąć sobą.

 czas
nie leczy 
ran



Znów oddać całego siebie...?


sobota, 10 września 2016

~ Rozdział 71 ~

   Pogoda, jak na początek września była paskudna. Całe niebo było zakryte przez ciężkie, ciemne burzowe chmury, z których lał się nieustannie deszcz. Stukot kropli wody przypominał dudnienie werbli, co nieprzyjemnie kojarzyło mi się z ostatnim wyrokiem.
   Siedząc zaspana na łóżku, zastanawiałam się co będzie dalej. Dziś był ostatni dzień, który spędzałam w Emeryville. Wszystkie walizki miałam już spakowane i przygotowane stały przy drzwiach. Wystarczyło je wpakować do auta i odjechać. No właśnie... Odjechać. Czy to było takie proste jak się wydawało?
   Westchnąwszy głęboko podniosłam się z łóżka i schowałam w łazience, by wziąć prysznic. Po szybkiej kąpieli, owinięta w puchaty szlafrok i ręcznik na głowie udałam się do kuchni. Pierwsze co zrobiłam to nastawiłam ekspres do kawy i po chwili w pomieszczeniu roznosił się aromatyczny zapach ciemnego naparu. Moment później rumiane grzanki wyskoczyły z tostera, a ja zabrałam się za szykowanie śniadania.
   - Ahm... Dzieeeń.... Doobryy... - usłyszałam zaspane przywitanie od Kentina stojącego w samych bokserkach w progu kuchni.
   - Dlaczego tak wcześnie wstałeś? - zapytałam, zerkając na kuchenny zegarek, którego neonowe wskazówki pokazywały godzinę siódmą.
   - Bo kiedy nie ma cię przy mnie, nie mogę wytrzymać... - mruknął rozmarzony, przytulając mnie od tyłu, wtuliwszy twarz w moją szyję.
   - Co chcesz na śniadanie? - spojrzałam się na bruneta pytająco, kiedy wyswobodziłam się z jego uścisku i zajrzałam do lodówki.
   - Ciebie. - Uniosłam lewą brew na jego odpowiedź, uśmiechając się sceptycznie.
   Z chłodziarki wyciągnęłam pomarańczowy sok, pomidora, ogórka, twarożek i resztę rzeczy mi potrzebnych do zrobienia kanapek. Postawiłam to wszystko na kuchennym stole, dokładając jeszcze parującą kawę i dwa kubki. Usiadłam na przeciwko zielonookiego, nalewając sobie aromatycznego naparu. Upiłam łyk i zabrałam się za śniadanie.
   - Będzie mi brakować naszych wspólnych poranków - mruknął posępnie Kentin, chowając twarz w szklance z kawą. Jego nieco już przydługie włosy opadły mu lekko na oczy, co z jego krzywym uśmieszkiem tworzyło zawadiacki wygląd.
   Uśmiechnęłam się do własnych myśli, po czym sięgnęłam dłonią i odgarnęłam lecące na tęczówki włosy.
   - Nie wyjeżdżam na długo. To tylko kilka miesięcy - odparłam, wzruszając ramionami, jakby to była kilkudniowa wycieczka za miasto. Mimo lekkiego tonu, było mi ciężko na sercu, ponieważ czułam, że ten wyjazd nie skończy się tak jak powinien.
   - Dla mnie to jak wieczność.
   Zaśmiałam się na to stwierdzenie, wracając do śniadania, które do końca przesiedzieliśmy rozmawiając o błahych sprawach. Kiedy zaczęła się zbliżać godzina ósma, udałam się do sypialni, by ubrać się i pomalować, a szatyn zacząć szykować się do pracy. Tego dnia postawiłam na białe podziurawione spodnie, jasnofioletową koszulę z rękawem sięgającym za łokieć i połyskujące metalicznie pantofelki na niewielkiej szpileczce. Makijaż zrobiłam sobie subtelny, podkreślając oko jedynie tuszem do rzęs i cieniutką kreską w kąciku.
   Gdy skończyłam nakładać karmelową szminkę na usta, usłyszałam pukanie, a następnie dźwięk otwieranych drzwi i głośne przywitania.
   - No i gdzie jest moja śliczna ambasadorka naszego najlepszego w mieście wydawnictwa? - Aż wybuchnęłam śmiechem, słysząc to wychwalanie białowłosej. Tak kobieta czasami bywała niemożliwa. Chwilkę później wparowała do pokoju w którym się znajdowałam i od razu mnie przytuliła. - A co to? Ty jeszcze nie gotowa?
   - Jak nie? Przed chwilką skończyłam się malować. Jestem zwarta i gotowa, pani kapitan! - zawołałam, stając na baczność i przykładając lewą rękę do czoła, ledwo co powstrzymując się od śmiechu.
   - No. Ja myślę, bo zaraz odjeżdżamy. Jeszcze cała trupa czeka na to, by się z tobą ostatecznie pożegnać - Rozalia poklepała mnie po ramieniu, wyprowadzając z sypialni. W przedsionku i za otwartymi drzwiami zebrało się kilka osób, a w związku z niewielką przestrzenią sprawiało to wrażenie jakby był tam niemały tłum.
   - Boże... Zachowujecie się, jakbym wyjeżdżała na zawsze, a ja jadę tam na kilka miesięcy. Poza tym będę jak najczęściej wpadać w odwiedziny - mruknęłam niezadowolona, widząc wszystkie te smutne miny. Ludzie! Oni zachowywali się tak, jakby wysyłali mnie do zaświatów!
   - Ale nie będzie cię tutaj blisko... A to tak jakby cię nie było - powiedział smętnie Alexy, robiąc minę zbitego psa. Widząc jego minę, pokręciłam głową z politowaniem, czochrając jego kunsztownie ułożone włosy, na co ogromnie się oburzył.
   - Nim się obejrzycie, już będę z powrotem - wzruszyłam ramionami, łapiąc za pierwszą walizkę, żeby zawlec ją do mego nowego samochodu.
   Tydzień wcześniej przyjaciele zabrali mnie do komisu aut, bo przecież „muszę mieć swój własny samochód i nie będę się tłukła pociągami na taką odległość”. Długo zastanawiałam się nad kilkoma różnymi markami i modelami, jednak ostatecznie zdecydowałam się na białą Alfę Romeo 4c, na którą z początku patrzyłam z powątpiewaniem. Nie bardzo uśmiechało mi się wydawać wszystkich oszczędności na autko, które miało „tylko ładnie wyglądać”. Jednak po pierwszej jeździe zmieniłam zdanie co do tego samochodu. Czułam się tak jakby był zaprojektowany specjalnie dla mnie.
   Matt wraz z chłopakami pomogli mi zapakować wszystkie walizki do bagażnika, który pomimo, że auto było niewielkie, pomieścił wszystko bez problemu. Było mi niesamowicie ciężko usiąść za kierownicą i odjechać. Szczególnie kiedy patrzyłam na nich wszystkich i na ich smutne miny. To wszystko powodowało, że oczy zaczynały mnie szczypać od zbliżających się łez. Nie chciałam ich zostawiać. Gdy już otwierałam usta, by coś powiedzieć, zostałam wepchnięta do wnętrza samochodu przez czerwonowłosą, która od razu zamknęła drzwi.
   - Jedź. I wracaj jak najszybciej - powiedziała rzeczowo, patrząc mi głęboko w oczy. Uśmiechnęłam się do niej blado, co odwzajemniła. - Zadzwoń do nas jak tylko dojedziesz.
   Nie pozostało mi nic innego niż, przekręcić kluczyki w stacyjce i odjechać.

   Na miejsce dojechałam po kilku godzinach i dwóch postojach na stacjach benzynowych. Kiedy zajechałam na firmowy parking i spojrzałam się na okazałą budowlę wydawnictwa, aż zagwizdałam w uznaniu. To co znajdowało się u nas w Ione, wydawało się malutkim przybytkiem w porównaniu z tym wieżowcem. Wysiadłam z auta zabierając ze sobą torebkę i ruszyłam w kierunku wejścia.
   Recepcja była jasna i przestronna, urządzona w dość modernistycznym stylu, a dominującymi kolorami był błękit, biel i srebro. Poprawiając torebkę na ramieniu, odetchnęłam głęboko i podeszłam do ciemnoskórej kobiety siedzącej za ladą recepcji. Odchrząknęłam delikatnie zdenerwowana, by zwrócić jej uwagę na siebie. Brunetka przeniosła swój, schowany za okularami, wzrok i uśmiechnęła się lekko, jakby zachęcająco.
   - W czym mogę pomóc? - zapytała spokojnym głosem, poprawiając zsuwające się korekcyjne szkła w oprawkach.
   - Emm... Nazywam się Liwia Miko. Byłam umówiona na spotkanie z panem Bofflerem... - zaczęłam, a recepcjonistka, najwyraźniej poinformowana o wszystkim, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
   - Proszę sekundkę poczekać - poprosiła, odwracając się w stronę telefonu. Podniosła słuchawkę i wybrała tylko jej znany numer. - Panie Boffler, panna Miko czeka w recepcji. Przekierować ją do pana? Yhym... Tak jest. - Odłożyła słuchawkę i ponownie spojrzała na mnie. - Pan prezes zaraz do pani zejdzie. Proszę sobie usiąść i poczekać.
   Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam i usiadłam na jednej z miękkich skórzanych kanap niedaleko wind. Nie minęło pięć minut i moim oczom ukazał się mój teraźniejszy przełożony w towarzystwie wysokiej brunetki, która zapisywała coś tablecie. Był to postawny mężczyzna, w wieku około pięćdziesiątki, ubrany w szyty na miarę grafitowy garnitur. Okrągłą, lekko naznaczoną pierwszymi zmarszczkami twarz, zdobił szczery, szeroki uśmiech i bystre spojrzenie niebieskich oczu, a ciemne włosy miał zgrabnie zaczesane do tyłu.
   - Dzień dobry, panno Miko - wyciągnął rękę, by ująć moją w zdecydowanym, acz delikatnym geście. - Niezmiernie miło mi panią poznać.
   - Mi również. - Nie byłam w stanie nie odwzajemnić szczerego uśmiechu szatyna.
   - Jestem bardzo zadowolony z współpracy, jaka zawiązała się między naszymi wydawnictwami - powiedział, prowadząc mnie do windy, która zatrzymała się dopiero na przed ostatnim piętrze.
   Czy zawsze tak jest, że najważniejsze persony mają gabinety na samej górze?
   - Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo musi być pani zmęczona tak długą podróżą i naprawdę chciałbym panią wysłać do pani mieszkania, ale są niestety sprawy, które nie mogą czekać do jutra.
   - Nic nie szkodzi. W końcu po to tu przyjechałam, czyż nie? - Mężczyzna zaprowadził mnie do swojego gabinetu i posadził przed swoim biurkiem. Miejsce obok mnie zajęła wysoka brunetka, która nie odstępowała nas wcześniej na krok.
   - Otóż to! Takiego podejścia oczekujemy! - Zasiadł na szerokim, czarnym obrotowym krześle i od razu sięgnął po telefon. - Pani Coben, bardzo bym prosił o trzy... - zerknął pytająco na kobietę siedzącą obok mnie, ale ta pokręciła przecząco głową. - ...dwie kawy. Tak jak zawsze. Śmietanka i cukier poproszę osobno. Tak więc... Pani gabinet znajduje się na prawo od mojego. Wszystkie rzeczy z pani biura już tam są, więc nie musi się pani o nic martwić, panno Miko. Dzisiaj chciałbym, żeby pani zapoznała się z tutejszym personelem, z którym również będzie pani pracować przy wspólnym projekcje - przerwał na moment, jakby oceniając moją reakcję, a kiedy kiwnęłam jedynie głową, kontynuował. - Ta urocza dama, która siedzi obok pani to Charlotte Volver. To moja asystentka i sekretarka jednocześnie. Ona zajmuje się większością spraw, więc jeśli miałaby pani jakieś pytania, to proszę się do niej zgłaszać.
   Gdy spojrzałam się na asystentkę pana Bofflera, ta posłała mi oceniające, chłodne spojrzenie, po którym już wiedziałam, że przez cały mój pobyt tutaj, nie będziemy się darzyć jakimiś cieplejszymi uczuciami. Kiwnęłam jednak głową na potwierdzenie, że wszystko rozumiem.
   - No, to na dzisiaj, to byłoby z mojej strony wszystko. Panna Volver oprowadzi panią po dziale i zapozna ze wszystkimi szczegółami. Ja niestety muszę zająć się bardziej naglącymi sprawami, więc nie mogę paniom towarzyszyć - uśmiechnął się przepraszająco, odprowadzając nas do drzwi. - Niemniej jednak, życzę pani, panno Miko miłego dnia. Do widzenia jutro.
   - Wzajemnie, panie Boffler. Do widzenia.
   Obie opuściłyśmy gabinet prezesa w zupełnej ciszy. Czułam się nieco nieswojo, ponieważ do końca nie wiedziałam, jak mam się zachować wobec asystentki szefa.
   - Więc... - zaczęłam kulawo, ale brunetka przerwała mi, jakby w ogóle mnie nie słyszała.
   - Tutaj jest twój gabinet - wskazała na szklane, szronione drzwi po prawej stronie korytarza. - Zgubić się nie powinnaś, ale w razie czego zawsze możesz poprosić kogoś z personelu - uniosła prawy kącik ust w imitacji uśmiechu, ale bardziej to wyglądało na pogardliwy wyraz niż chęć wyrażenia radości.
   - Spokojnie. Głowy nie będę ci zawracać takimi błahostkami - zapewniłam ją chłodno, nie dając się sprowokować kąśliwymi uwagami.
   Następnie zaprowadziła mnie do ogromnego pomieszczenia w którym znajdowali się przeróżni ludzie, głównie pracujący przy komputerze. Aczkolwiek, gdy weszłyśmy, wszyscy zaprzestali na moment swoich zajęć i spojrzeli na nas. Czując wzrok kilkunastu osób na sobie, poczułam się dokładnie tak samo, jak pierwszego dnia w liceum. Starałam się zapanować nad rumieńcem zawstydzenia, jednak pewnie marnie mi to wyszło, ponieważ policzki zapiekły mnie lekko.
   - To jest Liwia Miko. Przyjechała z Ione, by wspomóc nas w projekcie mającym rozreklamować nasze wydawnictwo - powiedziała chłodno, przyglądając się każdemu po kolei. - Jutro z samego rana zaczniecie współpracę. - Odwróciła się w moją stronę. - Są tutaj też osoby z innych miast, które reprezentują swoje wydawnictwa. Jeśli chcesz, możesz tutaj zostać i zapoznać się ze wszystkim. Ja niestety muszę wracać do swoich zajęć - jej słowa zabrzmiały tak, jakby sugerowała, że ma dość "niańczenia" mnie. - Mam nadzieję, że trafisz do wyjścia.
   - O to nie musisz się martwić - odparłam, skinąwszy jej głową na pożegnanie. Gdy zniknęła za rogiem korytarza, odetchnęłam z ulgą.
   Gdy usłyszałam kilka parsknięć wraz ze śmiechem, dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie jestem sama. Automatycznie poczułam, że się rumienię z zażenowania.
   - Nie przejmuj się nią. Ona tak już ma - podeszła do mnie niskiego wzrostu, pulchna blondynka, o zielonych oczach. - Nazywam się Ingrid. Jestem tak jakby kierowniczką tego chaosu - machnęła ręką, wskazując na resztę pomieszczenia.
   - Em... - zagryzłam wargę, zastanawiając się, czy zadać pytanie, które mnie nurtowało, odkąd się tutaj znalazłam, ale nie wiedziałam czy będzie ono stosowne.
   - Śmiało, pytaj o co chcesz - blondynka, jakby przewidując moje rozterki, uśmiechnęła się zachęcająco.
   - Czy tylko ja mam osobny gabinet? - Zapytałam, czując się nieco zbita z tropu. Nie chciałam być wyróżniania w jakikolwiek sposób, szczególnie jeśli miałam pracować z innymi osobami nad tym samym zadaniem.
   - Ach, nie! - Ingrid machnęła ręką, śmiejąc się cicho z mojego pytania. - Tutaj każdy ma osobny gabinet, ale w związku z tym, że pracujemy nad jednym projektem, wszyscy siedzimy tutaj. To dużo łatwiejsze niż co chwilowe bieganie między pokojami i zadawanie pytań na jakiś temat. Tak siedzimy wszyscy razem tutaj i tutaj rozwiązujemy wszystkie problemy.
   - W porządku - odwzajemniłam uprzejmy gest z blondynką, a następnie przywitałam i poznałam się z resztą pracowników, jednakże i tak przez dłuższy czas miałam problemy z zapamiętaniem kto, jak ma na imię.
   Po zapoznaniu się z wszystkimi zasadami i rozkładem pracy, mogłam udać się do przydzielonego mi apartamentu niedaleko wydawnictwa. Mieszkanie było piękne, lecz nie było mi dane zachwycać się nad jego wystrojem, ponieważ ledwo położyłam się na łóżku, od razu zostałam porwana w objęcia Morfeusza.

niedziela, 4 września 2016

~!! BIG RETURN !! ~

WITAJCIE!

 Jak miło w kocu pisać na komputerze, a nie na telefonie. Przychodzę dzisiaj do was ze wspaniałą wiadomością, ponieważ w końcu wróciłam z sezonu! Co prawda na razie jestem jeszcze w popowrotnym szoku i muszę się na nowo zaaklimatyzować w domu, ale nie zamierzam siedzieć biernie i nic nie robić. 
Wracam na nowo i na nowo, z jeszcze większym powerem i chęciami, zacznę pisać kolejne rozdziały.
Zdaję sobie sprawę, że wystawiłam Was na ogromną próbę cierpliwości, i że większość pewnie dała sobie już spokój z moim blogiem, ale niestety to nie ode mnie zależało. Gdybym po powrocie z pracy miała siły i czas nie byłoby takich przestojów między rozdziałami, ale cóż... Dwunastogodzinna praca daje w kość. 
Ale dość użalania się nad sobą. 
Jestem. 
Wróciłam i znów zacznę pisać z poprzednią częstotliwością. 
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie bardzo źli i przy następnym poście uda mi się was udobruchać.
Chciałabym jeszcze z całego serca przeprosić wszystkich tych, którym nie komentowałam postów. Postaram się wszystko w najbliższym czasie nadrobić i znów pozostawiać po sobie jakiś ślad.
 
Na razie to chyba tyle...
Już niedługo powinien pojawić się nowy rozdział, więc na razie pozostaje mi się w wami pożegnać. 
Buziaczki :*