wtorek, 28 kwietnia 2015

~ Rozdział 12 ~

   Przekręciłam się niespiesznie w ciepłym łóżku, szczelniej opatulając się kołdrą. Uchyliłam lekko powieki, by zaraz je zamknąć, z powodu jasnego światła wpadającego przez okno. Aż jęknęłam cicho, bo już wiedziałam, że nie dane mi będzie pospać dłużej. Wylegiwałam się jeszcze chwilkę rozmyślając nad wczorajszym wieczorem. Oczami wyobraźni ujrzałam chłopaka przytulającego się do mnie, czułam jego ciepłe dłonie na mojej talii i miętowy oddech na szyi. Poczułam jak przyjemne ciepło rozlewało mi się w okolicach żołądka i jak policzki robią się czerwone. Leżałabym tak pewnie jeszcze dłużej, gdybym nie usłyszała odgłosów krzątaniny, najpierw na parterze, a potem na schodach, aż w końcu nieco ucichły w pokoju ciotki. Uniosłam się niechętnie do pozycji siedzącej i nasłuchiwałam. Chwilkę później usłyszałam dźwięk zamykanego pokoju.
   - Ciociu? - zawołałam niepewnie. Zauważyłam, jak klamka poruszyła się lekko i zza drzwi wyjrzała kobieta.
   - Już nie śpisz? - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, wkraczając do sypialni. - Nie chciałam cię obudzić.
   - Nie obudziłaś mnie. To światło - zaśmiałam się wskazując na okno. Podeszła do mnie i usiadła na brzegu łóżka.
   - I jak było? - zapytała, a gdy spojrzałam na nią ze zdziwieniem, dodała - na balu. Jak było?
   - Ah... No.. było w porządku... - mruknęłam wymijająco i na samo wspomnienie tańca poczułam, że po raz kolejny zaczynam się rumienić.
   - W porządku? - ciocia uniosła jedną brew, po czym zaśmiała się cicho. - Coś mi się wydaje, że ukrywasz coś przede mną, ale nie będę naciskać. Będziesz chciała to sama mi opowiesz - klepnęła mnie lekko w nogę, podnosząc się z miejsca. - Śniadanie zaraz będzie - dodała wychodząc z pokoju.
   Ohh... opadłam na poduszki, uśmiechając się z niewiadomego powodu. Był dzisiaj taki wspaniały dzień. Wspaniałe słonko świeciło na wspaniały śnieg, a wspaniała biel śniegu wpadała przez wspaniałe okno. Chyba musiałam się czegoś naćpać.
   Wstałam z łóżka, przeciągając się tak mocno, że w pewnym momencie strzeliły mi kostki w kręgosłupie. Stanęłam w miejscu zaskoczona, po czym kontynuowałam wędrówkę do łazienki. Związałam włosy w byle jaki kok i pochylając nad zlewem zaczęłam przemywać twarz zimną wodą. Kiedy skończyłam i wytarłam buzię, rozpuściłam na powrót pukle i zaczęłam je rozczesywać. Loki, mimo nocy w miarę utrzymały mi się i teraz sprawiały wrażenie naturalnych fal. Ubrałam się niespiesznie we wzorzyste legginsy, luźny szary top i bluzę. Na koniec pomalowałam się jeszcze lekko i zeszłam na parter.
   Z kuchni wydobywał się przepyszny zapach smażonej jajecznicy na cebulce. Weszłam do pomieszczenia po czym wziąwszy talerz usiadłam przy stole, na którym znajdowała się już sterta świeżych tostów i dzbanek z sokiem pomarańczowym. Zaczęłam powoli smarować kromki masłem, gdy ciotka postawiła na środku stołu patelnię z pokaźną ilością jajek. Nałożyłam sobie trochę i zabrałam się do jedzenia. Gdy sięgałam po szklankę zauważyłam, że ciocia przyglądała mi się z uwagą.
   - Coś się stało? - zapytałam, marszcząc brwi. - Jestem gdzieś brudna czy jak?
   - Nie, nie jesteś - odparła, zaśmiawszy się cicho. - Zastanawiam się tylko, kim był ten chłopak, z kim poszłaś na bal.
   - Z nikim nie poszłam... Właściwie na salę poszłam z Rozalią, a potem rozdzieliłyśmy się - odpowiedziałam względnie spokojnie.
   - Mhm... - mruknęła cicho, nie spuszczając ze mnie uważnego wzroku. - I jak się bawiłaś?
   Poczułam ulgę, że zapytała tylko o to, ale po chwili na moich ustach zawitał głupkowaty uśmieszek.
   - Bawiłam się naprawdę świetnie. Nie spodziewałam się, że na czymś takim będzie aż tak super. I jeszcze ten chłopak... - w ostatniej chwili zrozumiałam, co powiedziałam i automatycznie poczułam, że się rumienię. Ohh.. Jak ja tego nie lubię...
   - A więc jednak był jakiś chłopak.
   - No tak... Ale wszyscy mieli maski weneckie i niestety nie wiem, kto to był - rzekłam niezbyt entuzjastycznie.
   - Może w szkole się dowiesz, albo ta dziewczyna, z którą byłaś może go rozpozna - uśmiechnęła się do mnie pocieszycielsko. Odwzajemniłam uśmiech, ale w duchu wiedziałam, że Rozalia zbytnio mi nie pomoże.
   Dokończyłyśmy w ciszy śniadanie, a później udałam się do pokoju. Dopiero teraz zauważyłam w jakim był stanie. Srebrne pantofelki leżały rozrzucone na środku pokoju, maska znajdowała się pod łóżkiem, a sukienka była niedbale zarzucona na krzesło. Westchnęłam cicho i zaczęłam sprzątać rzeczy z podłogi. Wyciągając z szafy dość duży karton, schowałam tam złożoną sukienkę oraz buty i odłożyłam na najwyższą półkę. Maskę położyłam na jej wcześniejsze miejsce, czyli na szafkę, na koniec ścieląc jeszcze łóżko. Zadowolona ze swojego dzieła, siadłam przy komputerze, by sprawdzić pocztę.
   Kiedy otworzyłam skrzynkę, przeraziłam się ilością listów w niej. W sumie nie zaglądałam do niej odkąd przeprowadziłam się tutaj. Przeglądając wszystko pobieżnie zauważyłam, że większość wiadomości to  reklamy, albo "ciekawe" oferty, z których i tak nigdy bym nie skorzystała. Jednak, gdy zaczęłam wszystkie po kolei zaznaczać, dostrzegłam dwie wiadomości z nieznanego mi adresu. Kiedy otworzyłam pierwszą z nich, zawierała tylko króciutki tekst:
Już niedługo zrobię ci niespodziankę.
   W drugiej natomiast było:
Ślicznie wyglądałaś na balu. Z resztą jak zawsze.
   Jedyną informacją o nadawcy były inicjały K.W. Siedziała chwilę w skupieniu, zastanawiając się dlaczego owe inicjały wydawały mi się znajome. Po chwili oświeciło mnie tak nagle, jakby zapaliła mi się tam lampka. Zerwałam się z krzesła i szybko zbiegłam ze schodów.
   - Niedługo będę! - krzyknęłam do ciotki na odchodne. Musiałam jak najszybciej zobaczyć się z Rozalią.

niedziela, 26 kwietnia 2015

~ Rozdział 11 ~

   - Jejciu, nie mogę uwierzyć w to, że bal jest już dzisiaj! - zawołała uradowana Rozalia, gdy będąc w klasie, przygotowywałyśmy się do lekcji WOS-u.
   Westchnęłam cicho, wyciągając swoją książkę z torby. Tak, bal był dzisiaj. Rzeczywiście wspaniale, zwłaszcza, że z każdą minutą, która przybliżała mnie do tego wszystkiego bałam się coraz bardziej. Jeszcze nigdy nie byłam nawet na podobnej imprezie, a tym bardziej nie byłam tam w sukience. BALOWEJ sukience! Boże... Nie! Ja nie pójdę. Nie ma szans. To będzie tragedia...
   Z moich niezbyt optymistycznych myśli wyrwał mnie nauczyciel, który wkroczył do klasy. Zajęcia nie trwały długo, ponieważ dyrektorka postanowiła skrócić wszystkie lekcje w związku z wieczorną uroczystością.
   - W związku z tym, że nie mamy zbyt wiele czasu, to postanowiłem, że dzisiaj popracujemy nad zadaniami do tekstu w książce, a na koniec jeśli ktoś skończy ocenię - wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stojący na środku klasy dyktował nam polecenia, które mieliśmy zrobić. Chwilę później siedziałam pochylona w stronę dziewczyny i zamiast robić to, co mieliśmy zadane, rozmawiałyśmy na temat balu. Białowłosa zaproponowała, że przygotujemy się razem u mnie. Byłam jej za to bardzo wdzięczna, ponieważ dzień wcześniej ciocia wyjechała w delegację i pewnie nie zrobiłabym z sobą nic poza rozczesaniem włosów.
   Po skończonych lekcjach poszłyśmy do pokoju gospodarzy zanieść zwolnienia. W pomieszczeniu znajdowało się kilkoro innych uczniów, oczekujących na podpisanie dokumentu. Kiedy przyszła na mnie kolej blondyn uśmiechnął się w moją stronę bardzo serdecznie.
   - Cieszę się, że jednak przyjdziesz - powiedział tak cicho, że tylko ja mogłam to usłyszeć. Odwzajemniłam uśmiech czując jak moje policzki robią się czerwone. Gdy Nataniel postawił podpis na papierze stanęłam przy drzwiach, oczekując na Rozalię. Dziewczyna zbliżyła się do mnie, po czym razem wyszłyśmy ze szkoły.
   Po drodze spotkaliśmy jeszcze Armina i Alexy'ego. Rozmawialiśmy chwilę na chodniku, a jak zapytałam czy idą na przyjęcie Armin odpowiedział, że to nie są jego klimaty, i że woli zostać w domu, a Alexy stwierdził, iż nie chce zostawiać brata samego w domu. Było mi trochę smutno, że nie będzie niebieskowłosego, ponieważ jego obecność dodawała mi chociaż trochę otuchy.
   Po drodze zaszliśmy jeszcze do Rozalii, by mogła zabrać swoje rzeczy i kilka minut później byłyśmy już pod moim domem. Otworzyłam drzwi dziewczynie i wpuściłam ją pierwszą do środka. Ściągnąwszy kurtkę, podałam jej kapcie i zaraz szłyśmy po schodach do mojego pokoju. Sukienka była zawieszona na drzwiach od mojej szafy, a pod nią stały srebrne pantofelki na subtelnej szpilce. Obok łóżka na nocnej szafce leżała maska. W dzień kiedy kupiłam sukienkę, udałam się z dziewczyną na bazar rozejrzeć się za czymś ciekawym. Na samym końcu placu stała starsza kobieta ze swoim stoiskiem. Od razu skierowałyśmy się w jej stronę, a chwilę później dostrzegłam to czego szukałam.  Maska była wykonana w starym stylu, biała z różowozłotymi zdobieniami, a w jej lewym kąciku przyczepione miała delikatne piórka. Bez większego zastanowienia kupiłam ją i od tamtej pory leżała właśnie na szafce nocnej. Gdy dziewczyna rozkładała swoje rzeczy na łóżku, ja szybko poszłam do gościnnego pokoju po czyste ręczniki, bo podejrzewałam, że białowłosa, tak jak ja będzie chciała się odświeżyć. Jakieś pół godziny później siedziałyśmy z włosami zawiniętymi w ręczniki i malowałyśmy paznokcie.
   -Ależ ja się cieszę - powiedziała cicho Rozalia, ścierając ze skórki lakier. - Nataniel z resztą też - dodała nieco ciszej, jakby w nadziei, że jednak nie usłyszę.
   - Że co? - spojrzałam na nią nieco zdezorientowana.
   - Nic, nic... - zaświergotała, zakręcając buteleczkę z kolorowym płynem, po czym wstała z łóżka i pochylając się do przodu rozplątała włosy z ręcznika i zaczęła je podsuszać.
   - Nie udawaj! - odrzekłam przyglądając jej się uważnie. - Mów mi tu o co chodzi.
   - No o nic... - mruknęła, ale gdy spostrzegła mój wzrok, westchnęła jedynie i na powrót usiadła na posłaniu. - Wiesz... nie jest ciężko zauważyć, jak się do ciebie uśmiecha i na ciebie patrzy, poza tym słyszałam co do ciebie mówił w pokoju gospodarzy.
   - Ale przecież to nic wielkiego - żachnęłam się, czując jak moje policzki robią się czerwone. Rozpuszczając włosy, skierowałam się w stronę łazienki po szczotkę. Nie chciałam by Roza widziała moje rumieńce. - Poza tym jest tylko dobrym znajomym...
   Usłyszałam jedynie cichy śmiech dziewczyny i więcej nie wracałyśmy do tego tematu. Kiedy weszłam do pokoju z powrotem, białowłosa siedząc na łóżku z suszarką i lokówką, poklepywała miejcie przed nią. Usiadłam tak jak prosiła i zaczęła powoli suszyć mi włosy. Było mi tak przyjemnie, że mimowolnie przymknęłam oczy. Uwielbiałam jak ktoś bawił się moimi włosami. Kiedyś jak byłam młodsza, to zawsze kładłam głowę mamie na kolanach, a ta plotła mi warkoczyki, albo po prostu rozczesywała mi pukle. Po chwili suszarka umilkła i w ruch poszła lokówka, a następnie wsuwki. Gdy Rozalia skończyła mnie czesać spojrzałam się w lustro na drzwiach szafy. Moje długie do pasa włosy były w połowie delikatnie podpięte, a reszta opadała na plecy miękkimi falami. Dziewczyna swoje loki zaś splotła w luźny warkocz, a w pasma wczepiła granatowe spinki z subtelnymi kwiatami. Po czesaniu przyszedł czas na makijaż. Posadziła mnie na krześle przy biurku i zapalając lampkę skierowała światło na moja twarz. Co chwilkę czułam, jak dotyka pędzelkiem moich powiek, ust albo policzków.
   - Skończyłam - powiedziała jakiś czas później i zaraz dodała - ale nie zaglądaj do lusterka.
   Jęknęłam cicho, po czym zwolniłam jej miejsce i tym razem zajęła się swoją twarzą. Mając chwilę dla siebie zaczęłam rozmyślać nad dzisiejszym wieczorem. Podejrzewałam, że rozdzielę się z Rozalią, co nie było mi za bardzo na rękę. Szczególnie tam i w tamtej chwili. Pewnie jak zawsze na każdej jednej imprezie będę podpierać ścianę, albo siedzieć przy stole.
   Dwadzieścia minut później białowłosa pomagała mi zapiać suwak w sukience. W końcu mogłam na siebie spojrzeć. Chociaż nie do końca byłam pewna czy chcę się widzieć. Czułam tak, jakby irracjonalny lęk wkradał mi się w myśli, że nie będę wyglądać wystarczająco dobrze, by pójść na bal. Ostatecznie postanowiłam nie wiedzieć nic o swoim teraźniejszym wyglądzie. Wolałam zostawić wszystko swojej wyobraźni. Z resztą, co ma być, to będzie.

   - Matko Boska ile ludzi... - szepnęłam do Rozalii gdy weszłyśmy do sali. Byłam tak zniecierpliwiona i zdenerwowana, że co chwilę sprawdzałam czy na sto procent mam na nosie maskę.
   - Rzeczywiście. Patrz tam! - zawołała radośnie dziewczyna wskazując na drugi koniec pomieszczenia, gdzie stałą ogromna choinka , której czubek sięgał sufitu. Była ozdobiona białymi i czerwonymi bombkami, złotymi łańcuchami i połyskującymi srebrnymi, anielskimi włosami. Mimowolnie zaczęłam się rozglądać. Wszędzie wisiały zielone girlandy, kule jemioły i ostrokrzewu, a na stołach stały wazony z poinsecjami. Wszystko wyglądało tak ślicznie...
   Kiedy opuściłam wzrok dostrzegłam, że białowłosa zniknęła mi gdzieś w tłumie. Super. Tego najbardziej się bałam. Wzdychając cicho ruszyłam przed siebie, zastanawiając się co ze sobą zrobić. Co chwilę mijałam szepczące osoby, które pokazywały sobie wzajemnie dekoracje, albo zamaskowane osoby. Po chwili sama zaczęłam się przypatrywać ludziom, starając się kogoś rozpoznać, co nie było łatwe, ponieważ w sali panował półmrok, co jeszcze bardziej utrudniało identyfikację. Okrążyłam całą salę wciąż się rozglądając w nadziei, że znajdę Rozalię, gdy nagle poczułam delikatny dotyk na plecach i usłyszałam cichy szept.
   - Pięknie wyglądasz Liwio... - maska tłumiła głos, więc nie byłam w stanie określić kto to. Odwracając się dostrzegłam za sobą wysoką męską postać w garniturze. Jego maska zakrywała prawie całą twarz, a jedyne co było widać, to ładnie skrojone usta, wygięte w lekkim uśmiechu. Otworzyłam usta w zdziwieniu. Kto mógł mnie rozpoznać?
   - Ale jak...? - szepnęłam cicho zdezorientowana. - Kim...
   - Cii... to nie jest dzisiaj ważne - przerwał mi chłopak, po czym wyciągnął rękę w moją stronę. - Czy mógłbym towarzyszyć ci dzisiaj przez resztę wieczoru?
   Nie wiedząc co odpowiedzieć skinęłam potwierdzająco głową, po czym skierowaliśmy się w stronę jednego z najbardziej oddalonego stolika.
   - Napijesz się czegoś? - zapytał uprzejmie wskazując na kilka naczyń napełnionych różnymi płynami. Z tego co udało mi się rozpoznać w śród nich była zimna lemoniada, poncz, jakiś złotawy napój, ale nie potrafiłam określić co to jest.
   - Chętnie, najlepiej czegoś chłodnego - odpowiedziałam zwracając się w stronę parkietu, gdzie zaczynały tańczyć pary. Chłopak podał mi szklankę i upiłam łyk. Płyn miał delikatny waniliowy smak z lekką nutą cytryny. Przez moment zastanawiałam się czy w środku nie ma alkoholu, ponieważ mimo, że był chłodny przyjemne ciepło rozlało mi się po żołądku. Mężczyzna stojący obok mnie przyglądał mi się przez chwilę, a następnie odstawił szklankę i wyciągnął mnie w wir tańczących osób. Objął mnie jedną ręką w pasie delikatnie trzymając mnie za biodro, a w drugą ujął moją dłoń. Przyciągnął mnie lekko do siebie, tak, że nasze ciała były bardzo blisko siebie. Czułam jak serce przyspiesza mi mimowolnie, a policzki robią się czerwone. Dzięki Bogu było dość ciemno, więc nie było to widoczne. W połowie tańca łagodnie oparł głowę o moją skroń, a ja przymknęłam oczy zatracając się w muzyce i krokach. Przetańczyliśmy w ten sposób trzy piosenki. Kiedy chłopak odsunął się ode mnie westchnęłam cicho, pragnąc by to nie kończyło się tak szybko. Było mi przyjemnie w jego ramionach. Czułam się taka bezpieczna. Chłopak jednak nie puszczał mojej ręki i zaczął prowadzić mnie w nieznanym kierunku.
   - Gdzie idziemy? - zapytałam cicho nie chcąc burzyć tej czarującej chwili.
   - Zaraz zobaczysz, ale najpierw musisz wziąć kurtkę - odpowiedział równie cicho jak ja. Gdy stanęliśmy przy wieszakach, ubrał pośpiesznie swoją, a następnie pomógł mi założyć płaszcz. Jak tylko wyszliśmy z sali, zaczęłam się zastanawiać gdzie mnie prowadził. Dotarliśmy na tyły budynku, gdzie znajdowały się wielkie metalowe drzwi. Otworzywszy je, chłopak prowadził mnie dalej, tym razem na górę po schodach. Im wyżej wchodziliśmy, tym bardziej moja ciekawość rosła.
   Po kilku minutach natrafiliśmy na kolejne drzwi, które chłopak bez problemu otworzył. Kiedy przez nie przeszłam otworzyłam usta ze zdziwienia. Byliśmy na dachu szkoły. Nie zwracając uwagi na dość grubą warstwę śnieg i to że miałam tylko lekkie szpilki na stopach, podeszłam bliżej krawędzi. Widok był nieziemski, wręcz zapierał dech w piersi. Przede mną rozpościerała się cała, nocna panorama miasta. Widziałam świecące się lampy w parku i przy chodnikach, ludzi wracających do domów. Dostrzegłam nawet swój dom. Odwróciłam się do swojego partnera wieczoru, a ten podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy.
- Tu jest przepięknie... - powiedziałam ściszonym głosem, kiedy był na tyle blisko by mnie usłyszeć. Chłopak stanąwszy przede mną, położył dłonie na moich biodrach i pochylając się ku mnie szepnął.
- Cieszę się, że ci się tu podoba... - poczułam przy uchu jego ciepły oddech, a chwilkę później jego miękkie wargi musnęły mój policzek w delikatnym pocałunku.

czwartek, 23 kwietnia 2015

~ Rozdział 10 ~

   Przygotowania do balu rozpoczęły się pełną parą. W powietrzu unosiło się, prawie namacalne, wyczekiwanie. Dziewczyny rozmawiały o makijażach, pokazywały sobie sukienki, jakie potencjalnie ubiorą. Nawet chłopcom udzielił się pełen napięcia nastrój. W końcu zostały tylko trzy dni. Siedziałam właśnie na końcu korytarza, na jednej z ławek przy kaloryferze i przyglądając się temu wszystkiemu, ogrzewałam sobie ręce o termos z gorącą czekoladą. Wdawało mi się, że byłam chyba jedyną osobą, która nie przejmowała się nadchodzącą imprezą. Już miałam się podnosić i udać do klasy, gdy przysiadł się do mnie Alexy. Niebieskowłosy uśmiechnął się do mnie serdecznie, po czym ściągnął słuchawki z uszu.
   - Cześć... Co u ciebie? - zapytał radośnie, przyglądając mi się w skupieniu.
   - Hej, jakoś nie specjalnie się dzisiaj czuję. - odpowiedziałam cicho, upijając łyk ciepłego napoju. - A u ciebie?
   - Wszystko okej, tylko nigdzie nie mogę znaleźć Armina - mruknął, przypatrując się grupce dziewczyn, które przechodząc obok nas rozmawiały o odpowiednim kolorze sukienki. Kiedy chłopak zauważył, że lekko skrzywiłam się na ich widok, spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Nie wyglądasz na osobę, która przejmuje się tym wszystkim. Nie idziesz na bal?
   Westchnęłam ciężko, odgarniając grzywkę z oczu, która wyplatała się z luźnego warkocza.
   - Nie wiem czy pójdę. Nie przepadam za czymś takim, poza tym nawet nie mam odpowiedniej sukienki... - na te słowa oczy Alex'ego rozbłysły, a na jego ustach pojawił się promienny uśmiech. Już wiedziałam co się szykuje. Odkąd poznałam jego i jego brata, często z nimi rozmawiałam i zdążyłam nieco poznać ich charaktery. Armin był raczej spokojny, często siedział gdzieś w oddaleniu od ludzi i grał na swoim PSP. Natomiast Alexy był jego zupełnym przeciwieństwem. Niebieskowłosy to raczej chłopak pełen życia, radosny, a jego ulubionym zajęciem było robienie zakupów. Zawsze jak o tym wspominał, jego oczy tak charakterystycznie zaczynały błyszczeć. I w momencie, gdy powiedziałam o braku sukienki, ten sam błysk znów się pojawił.
   - No, to może ja ci pomogę wybrać? - zapytał z niemal błagalnym spojrzeniem.
   - Właściwie to obiecałam Rozalii, że wybiorę się dzisiaj z nią na zakupy... - rzekłam przepraszająco, ale chłopa nie wyglądał jakby się tym przejął. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się jeszcze radośniej.
   - A byłby jakiś problem, gdybym zabrał się z wami?
   - Myślę, że nie - westchnęłam jedynie, uśmiechając z niedowierzaniem, po czym dodałam - Poza tym chyba masz okazję, by porozmawiać z dziewczyną.
   - O co chodzi? - białowłosa podeszła do nas, trzymając w dłoniach książki. Ubrana była dzisiaj w czarne legginsy, dżinsową koszulę i kozaczki na korku do kolan. Włosy miała spięte w luźnego koka przy karku.
   - Alexy zaproponował nam towarzystwo na zakupach - odpowiedziałam, a uśmiech nie schodził chłopakowi z warg.
   - To super pomysł! - ucieszyła się dziewczyna, a chwilę później rozbrzmiał dzwonek, ogłaszający koniec przerwy. Wzdychając jedynie, podniosłam się z ławki i chowając termos do torby, skierowałam się do sali, gdzie miałam mieć angielski.

   Po lekcjach czekając przed szkołą na Alexy'ego i Rozę, zastanawiałam się nad tym balem. Nie bardzo miałam ochotę tam iść, ale zastanawiało mnie jak to będzie wyglądać. Kiedy rozmawiałam na ten temat z ciocią Tatianą, stwierdziła, że powinnam pójść, bo więcej taka okazja może się nie powtórzyć. Poza tym, każdy miał mieć ubrane maski weneckie, dzięki czemu nikt nie mógłby wiedzieć, że tam byłam. Czułam się trochę rozdarta. Nie wiedziałam co mam robić. Ohh...! Dlaczego ja zawsze muszę wszystko dokładnie analizować i jednocześnie komplikować? Nie dane mi było dłużej bić się z myślami, ponieważ usłyszałam śmiech dobiegający ze strony szkoły, a gdy odwróciłam się w tamtą stronę ujrzałam trójkę dziewczyn. Jedna z nich, idąca po środku, miała kręcone jasnoblond włosy, a jej mocny makijaż widać było z daleka. Idąca po jej prawej stronie dziewczyna miała ciemne włosy upięte w wysoki koński ogon i mocną opaleniznę. Natomiast trzecia z nich, najbardziej drobna, była Azjatką. Tuż za nimi wychodziła Rozalia z chłopakiem. Ruszyłam w ich stronę, a gdy blondynka mnie zauważyła krzywiła się i przechodząc obok mnie, dość mocno uderzyła mnie w ramię.
   - Jak leziesz sieroto! - usłyszałam jej wredny głos tuż za sobą.
   - Sama powinnaś patrzeć pod nogi, a nie wgapiać się w lusterko - odwarknęłam jej, co spowodowało, że całe trio cofnęło się do mnie.
   - Uważaj na słowa, bo gorzko tego pożałujesz... - powiedziała cicho, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła. Stałam chwilkę ze zdziwieniem wypisanym na twarzy i po chwili spojrzałam się na znajomych.
   - Co z nią nie tak? - wskazałam palcem w jej stronę, a Alexy jedynie wzruszył ramionami.
   - Nie przejmuj się. Amber, szkolna "piękność" i jej świta - powiedziała cicho Rozalia, uśmiechając się krzywo.
   - Ah... to wszystko wyjaśnia - zaśmiałam się cicho pod nosem i kiedy wyszliśmy ze szkolnego dziedzińca, opowiedziałam im o wcześniejszym zajściu..
   Przez całą drogę do centrum białowłosa i chłopak próbowali mnie namówić na pójście na bal. Jakoś dalej nie byłam przekonana, do tego wszystkiego, ale już dla świętego spokoju zgodziłam się. Roza na tą wiadomość aż uściskała mnie z radości, ale ja jednak nie podzielałam jej entuzjazmu, chociaż może nie będzie tak źle.
   Gdy znaleźliśmy się już w galerii, weszliśmy do pierwszego sklepu z damskimi ubraniami. Nie znaleźliśmy tam niczego odpowiedniego, co jednak nie powstrzymało Alexy'ego, by zmusić mnie do przymierzenia kilku rzeczy. Wychodząc z któregoś odzieżowego niezbyt zadowoleni, usiedliśmy na ławce, zastanawiając się, gdzie można by jeszcze zajść. Odgarniając grzywkę z twarzy, podniosłam nieco głowę i zauważyłam na pierwszym piętrze, chyba najbardziej odpowiedni sklep. Na wystawie stały manekiny ubrane w różnej długości, eleganckie lub małe czarne sukienki. Szturchnęłam łokciem w żebra dziewczynę, a gdy ta spojrzała na mnie oburzona wskazałam jej na swoje znalezisko. Aż uśmiechnęłam się, kiedy dostrzegłam jak oczy dziewczyny rozszerzają się w niemym zdumieniu. Od razu zabraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy w stronę butiku.
   Najpierw wybieraliśmy sukienkę dla Rozalii.  Dziewczyna wyglądała znakomicie w każdej przymierzonej sukience, ale ostatecznie wybrała długą, sukienkę w kolorze nocnego nieba, z dekoltem ozdobionym delikatnymi cyrkoniami. W końcu przyszła kolej na mnie. Lubiłam zakupy, ale dziwnie się czułam przymierzając coraz to różniejsze sukienki i pokazując się w nich znajomym. Sprawdziłam chyba każdy rodzaj sukienki, od długiej rozkloszowanej, przypominającej suknię balową z bajek, po obcisłe małe czarne, w których nie czułam się zbyt komfortowo. Nie lubiłam pokazywać swoich nóg. Miałam wrażenie, że przypominają raczej koślawe patyki, a nie nogi. W końcu przy chyba dziesiątej sukience stwierdziłam, że jeżeli nie znajdę nic odpowiedniego po prostu nie pójdę. Od razu usłyszałam oburzone krzyki, że mam nawet o tym nie myśleć i chwilę później Alexy podał mi sukienkę. Skrzywiłam się nieznacznie widząc, z jakiego jest koloru. Nie przepadałam za różami, bardziej wolałam chłodniejsze kolory takie jak błękity czy zielenie, ale kiedy ubrałam ją na siebie od razu zmieniłam zdanie. Sięgająca do ziemi sukienka, była wykonana z bladoróżowej satyny. Jej dekolt był ozdobiony delikatnymi koronkami i mieniącymi się diamencikami, które zwężały się ku dołowy gorsetu. Lekko rozkloszowany dół, sprawiał, że czułam się, jakbym ubrana była w lekką mgiełkę, a nie balową suknię. Stałam z otwartymi ustami, wpatrując się w osobę ukazującą mi się w lustrze. Nie wierzyłam, że to mogłabym być ja. Usłyszawszy za sobą zniecierpliwione głosy, odwróciłam się od lustra i odsunęłam zasłonę.
   - O matko... - szepnęła Rozalia, podchodząc do mnie. - Wyglądasz przepięknie...



(Wstawiając to zdjęcie, chciałam wam pokazać jak moim zdaniem wygląda idealna sukienka dla Liwii. Mam nadzieję, że podoba się wam równie mocno jak mi.)

niedziela, 19 kwietnia 2015

~ Rozdział 9 ~

   Na dźwięk dzwonka kończącego lekcje matematyki odetchnęłam z ulgą. To był jedyny przedmiot, którego nienawidziłam. Pośpiesznie spakowałam swoje rzeczy i żegnając się pod drzwiami z Rozą i Violettą, udałam się do pokoju gospodarzy. Zaszłam jeszcze na chwilkę do szafki, by zostawić niepotrzebne książki i zabrać płaszcz. Odwracając się w stronę pomieszczenia, zauważyłam chłopaka rozmawiającego z dyrektorką. Stałam chwilę lekko osłupiała, ponieważ ów chłopak wyglądał jak ten, który rano pytał się mnie o pokój gospodarzy, jednakże różniły ich drobne szczegóły, takie jak kolor włosów, czy ubiór. Postanowiłam dowiedzieć się, o co chodzi i kiedy dyrektorka odeszła, ruszyłam w jego stronę.
   - Cześć... - rzuciłam nieśmiało, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. 
   - Cześć - spojrzał się w moją stronę i delikatnie uśmiechnął. Miał czarne włosy, błękitne oczy i ładnie skrojone usta.
   - Jesteś nowy? - zapytałam niezbyt błyskotliwie, a kiedy błękitnooki skinął głową, dodałam wyciągając w jego stronę dłoń - Liwia jestem.
   - Armin. Miło mi cię poznać - uścisnął delikatnie moją dłoń. Przekręcił lekko głowę w prawą stronę, przyglądając mi się uważnie, po czy dodał - Coś nie tak?
   - Nie... wszystko w porządku, tylko... - nagle drzwi od pokoju otworzyły się i wyszedł z nich niebieskowłosy. Gdy chłopak dostrzegł mnie, uśmiechnął się serdecznie, wskazując na drzwi za nim. - Cześć, dzięki za wskazanie pokoju - spojrzałam zaskoczona to na jednego, to na drugiego nie bardzo wiedząc o co tu chodzi, a z moich ust wydobyło się ciche "Oh!". Chłopcy widząc moją zdziwioną minę, spojrzeli się po sobie i zaśmiali się.
   - Teraz już wiem, dlaczego tak mi się przyglądałaś - z jego ust nie znikał uśmiech. - To mój brat Alexy. Alexy to jest Liwia - Armin przedstawił nas sobie, na co niebieskowłosy uśmiechnął się szeroko, uścisnął mi dłoń i zwrócił się do swojego brata.
   - Pamiętasz, że obiecałeś mi wspólne zakupy? - spojrzał na niego podejrzliwie, na co czarnowłosy jęknął, krzywiąc się lekko. Pożegnałam się z chłopakami i kiedy odeszli, zapukałam cicho do pokoju gospodarzy. Weszłam do środka i od razu powitało mnie serdeczne spojrzenie blondyna. Jak zawsze siedział przy biurku zawalonym papierami.
   - Hej... - podeszłam do jego stolika i stanęłam tuż przed nim. Chłopak skierował na mnie swój wzrok, a mnie po plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz mimo, że jego złote oczy błyskały radosnymi iskierkami.
   - Witaj, Liwio. Czegoś potrzebujesz?
   - Nie koniecznie... Przyszłam raczej z pytaniem w związku z plakatami i balem - chłopak zmarszczył lekko brwi, a ja po chwili dodałam - Chciałam zapytać jaki charakter będzie miała ta impreza. Czy to będzie zwykła dyskoteka, czy też, jak było napisane na plakacie, bal.
   - Hm... to zależy, jak to odbierzesz - odpowiedział wymijająco, a kąciki jego warg uniosły się lekko.
   - Mi wydaje się, że to będzie zwykła dyskoteka - skrzywiłam się lekko - za to Rozalia twierdzi, że to będzie bal.
   Nataniel przyglądając mi się uważnie, uśmiechnął się, po czym odkładając długopis, wstał. Był ode mnie o głowę wyższy, więc musiałam nieco unieść wzrok, by móc patrzeć mu w oczy. Jego złociście blond włosy opadały mu lekko na czoło, a na policzkach pojawiły się ledwo widoczne dołeczki. Wpadające przez okno promienie zimowego słońca spowodowały, że jego źrenice zaczęły mienić się złotymi refleksami. Wpatrywaliśmy się przez chwilę w siebie, ale kiedy poczułam jak moje policzki zaczynają piec, odwróciłam wzrok.
   - Rozalia ma rację - odezwał się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Ponownie na niego spojrzałam, a jego kąciki nadal były uniesione w półuśmiechu. Wtem do pokoju weszła Melania, a ja odsunęłam się kawałek od blondyna, tak jakbyśmy przed chwilą robili coś niedorzecznego.
   - Nataniel, dyrektorka prosiła byś przyszedł do jej gabinetu - ku mojemu zdziwieniu rzuciła mi wściekłe spojrzenie. - Chciała z tobą porozmawiać o balu.
   - To ja już się będę zbierać - powiedziałam cicho, kierując się w stronę drzwi, za którymi zniknęła szatynka. Gdy położyłam dłoń na klamce, poczułam delikatny dotyk na plecach i cichy szept w uchu.
   - Mam nadzieję, że będziesz na balu...

   Wracając do domu, od razu napisałam Rozalii SMS-a o tym, co się dowiedziałam. Dała mi swój numer tuż po lekcji hiszpańskiego, kiedy zadecydowałyśmy, że zamiast się spierać kto ma rację, zapytamy głównego gospodarza. Nie obyło się oczywiście bez komentarza triumfu od dziewczyny. Mimo wszystko, nie byłam przekonana do tego przyjęcia. Jakoś nie potrafiłam sobie siebie wyobrazić na czymś takim, poza tym i tak nie miałam niczego odpowiedniego do ubrania. Przecież nie poszłabym na bal w dresie! Z resztą i tak nie mam ochoty oglądać reszty dziewczyn ze szkoły. Ostatnio zauważyłam, że jedna blondynka i jej koleżanki mi się stale przyglądają. Niby mi to nie przeszkadzało, ale jednak sprawiało lekki dyskomfort. Zastanawiało mnie tylko kto to jest i dlaczego ciągle się na mnie gapi. Przecież w ciągu tych kilku miesięcy od pojawienia się w Słodkim Amorisie i parunastu dni odkąd zaczęłam tam się uczyć, nic nikomu nie zrobiłam. Przynajmniej tak mi się wydawało. No i jeszcze to wściekłe spojrzenie Melanii. Czyżbym ją czymś uraziła na wf-ie? Zastanawiają się nad tym i wieloma innymi sprawami, w szybkim czasie znalazłam się pod domem. Zmarzniętymi dłońmi przekręciłam klucz w zamku. Powinnam zacząć nosić rękawiczki. Nigdy tego nie lubiłam, tak samo jak noszenia czapki. Wolałam zwykły szalik i kaptur z futerkiem w płaszczu.
   W domu panowała niezwykła cisza, co oznaczało, że cioci jeszcze nie ma. Odłożyłam klucze na szafkę, po czym zdjęłam płaszcz i buty. Wkładając stopy w ciepłe kapcie, udałam się do kuchni. Na stole stał talerz z górą puszystych naleśników polanych czekoladą i bitą śmietaną. Boże... ta kobieta jest naprawdę niesamowita. Obok mojego "obiadu" leżała zapisana karteczka.
Kochanie najmocniej przepraszam, ale dostałam telefon i musiała wyjechać na bardzo ważne spotkanie do Livermore. Powinnam być jutro wieczorem. 
Kocham cie. P.S.: 
W lodówce masz lody a w pokoju film.” 
   Uśmiechnęłam się lekko, odkładając karteczkę z powrotem na stół. Zabierając talerz z naleśnikami, poszłam do salonu, gdzie usiadłam wygodnie na kanapie i włączyłam telewizor. Przeskakiwałam obojętnie po kanałach, odkrawając kolejne kawałki placków. Dziwnie się czułam sama w domu. Nie lubiłam nigdy, jak mama musiała wyjechać do innego miasta na zakupy, albo załatwić jakieś ważne sprawy. Czułam się wtedy taka bezbronna i samotna. Nie zastanawiając się zadzwoniłam po Rozalię. Za oknem zrobiło się już ciemno, ale dziewczyna powiedziała, że przyjdzie. Wzdychając z ulgą, zaczęłam szukać w telewizji jakiegoś filmu. W końcu nie mogąc znaleźć niczego ciekawego, włączyłam film, który ciocia zostawiła mi na stoliku. Włączając go, zatrzymałam i poszłam do kuchni przygotować popcorn i wyciągnąć lody. Wsypywałam akurat uprażoną kukurydze do miski, gdy zabrzmiał dzwonek.
   - Proszę! - krzyknęłam, wychylając głowę z kuchni, po czym weszłam do przedpokoju i otworzyłam drzwi. Przed nimi stała Rozalia, a za nią Lysander.
   -Cześć. Mam nadzieję, że nie jesteś zła, że przyszłam z Lysandrem? - zapytała, wchodząc do środka. - Spotkałam go jak szłam do ciebie i pomyślałam, że mógłby wpaść ze mną.
   - Hej. W porządku, nic przecież się nie stało. - uśmiechnęłam się do dziewczyny i przeniosłam wzrok na chłopaka. - Cześć.
   - Witaj. - odparł cicho, kierując swój uważny wzrok na moje oczy. - Cieszę się, że znów możemy się zobaczyć.
   - Ja również. Idźcie do salonu, a ja przyniosę popcorn - wskazałam im drogę do salonu, po czym wróciłam do kuchni i zabierając popcorn, lody i picie, przeszłam do pokoju.
   Rozlałam napój do szklanek, postawiłam miskę z kukurydzą na stolik i włączając film, usiadłam wygodnie na kanapie. Siedziałam pomiędzy dziewczyną a białowłosym. Oglądając film, rozmawiałam z Rozalią o nadchodzącym balu, natomiast Lysander siedział zapatrzony przed siebie, głęboko się nad czymś zastanawiając. Dziwnie się czułam, siedząc obok niego i rozmawiając głownie z dziewczyną, ale rozumiałam go. Sama czasem potrafiłam się zamyślić i nie zwracać na nic uwagi. Niestety chłopakowi nie było dane tkwić dłużej w swoich myślach, ponieważ Roza włączyła go do naszej rozmowy, pytając co o tym sądzi i czy będzie. W pierwszej chwili myślałam, że Lys odpowie, że woli zostać w domu, ale zaskoczył mnie gdy powiedział, że przyjdzie. Długo moglibyśmy rozmawiać na ten i inne tematy, ale kiedy film się skończył, zrobiło się bardzo późno. Lysander powiedział, że musi jeszcze zajść do Kastiela, w sprawie prób, a Rozalia obiecała swojemu chłopakowi i bratu białowłosego, Leo, że spotka się z nim na chwilę. Kiedy pożegnałam się z nimi i oboje rozeszli się w swoje strony, stałam jeszcze przez chwilkę na schodach przed drzwiami. Wokół mnie wirowały iskrzące się białe płatki śniegu.
   A może jednak wybiorę się na ten bal...?
Tak sobie pomyślałam, że wstawię to zdjęcie. Nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się z Liwią. A wy jak uważacie? Podobna do waszych wyobrażeń głównej bohaterki?

czwartek, 16 kwietnia 2015

~ Rozdział 8 ~

Boże... Obiecywałam sobie, że tego nigdy nie zrobię, ale nie potrafię się nie wypowiedzieć tak dla wszystkich. No cóż. I na mnie musiała przyjść kiedyś kolej.
Ale wracając do tematu chciałabym wam wszystkim podziękować, za bardzo miłe i budujące komentarze. Podejrzewam, że gdyby nie wy, moi drodzy Czytelnicy, rzuciłabym to opowiadanie w pizdu. (Przepraszam za tak brzydkie określenie). Cieszy mnie bardzo, że wasze grono stale się powiększa i że ci, którzy są ze mną tu od początku dalej trwają z wyczekiwaniem dalszej części. Bardzo wam dziękuję za wasze uwagi co do tekstu [~Heroine~, ~Jam~, ~Carbenet~]. Bardzo mi one pomagają w procesie twórczym i mam nadzieję, że nigdy ich nie zabraknie ;)
Chciałabym też poinformować was o małych zmianach, które chcę tu wprowadzić. Po pierwsze, postanowiłam, że rozdziały będą dodawane nieco rzadziej (2-3 posty na tydzień {Jeżeli uda mi się wyrobić}), ponieważ chcę by teksty były bardziej dopracowane. Po drugie, teraz kolej na waszą pomoc. Otóż, chciałabym, żebyście wysyłali mi na mejla (strumien_mysli@wp.pl) wasze pomysły co do kolejnego rozdziału, albo ogólnej historii. Robię to, ponieważ czasami mój mózg odmawia posłuszeństwa i ślęczę nad tekstem po kilka godzin zastanawiając się o czym mogłabym napisać, a pomysły czytelników są dla mnie bardzo cenne. Także... Chyba zakończę moją dość długą przemowę i zapraszam do czytania ;)
Obiecuję, że postaram się robić jak najmniej takich przedmów.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


   Nagle obudziłam się z krzykiem. Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej i mimowolnie podniosłam rękę do szyi. Nic nie wyczułam. Była nietknięta. Jedyne co czułam, to nieznośną suchość w ustach. Jednak mimo wszystko całe moje ciało było przepełnione lekiem. Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Serce podskoczyło mi do gardła, gdy w ciemności nie potrafiłam rozpoznać, gdzie jestem. Wszystko wydawało mi się takie mroczne, obce. Aczkolwiek po chwili, kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do mroku, zaczęłam rozpoznawać znajome kształty mebli. Odetchnęłam cicho z ulgą, po czym zapaliwszy lampkę nocną, wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. Zapalając światło również tam, spojrzałam w lustro. Miałam podkrążone, spuchnięte jakby od płaczu oczy, potargane włosy i delikatnie zaczerwienione usta. Przetarłam dłońmi twarz i pochylając się nad zlewem przemyłam ją lodowatą wodą. Po plecach raz po raz przechodził mnie dreszcz, a na skórze pojawiała się gęsia skórka. Mimo tego nie przerywałam czynności. Chciałam choć w taki sposób zmyć z siebie to nieprzyjemne uczucie. Pierwszy raz od śmierci mamy tak strasznie się bałam. Trzymając twarz w dłoniach zapłakałam cicho. Gubiłam się we własnych myślach i w tym co pojawiło się we śnie. Nie wiedziałam czy zaczynam wariować, czy to moja wyobraźnia płatała mi figle. Kiedy w końcu uspokoiłam siebie i oddech, wróciłam do pokoju. W momencie gdy chciałam usiąść na łóżko zaczął dzwonić budzik informując mnie, że wybiła godzina 6:30. Wyłączywszy go, zaczęłam szykować się do szkoły.
   Znalazłam w szafie ciemnoszare dżinsy i luźny miętowy sweterek z kokardkami na plecach. Swoje długie do pasa, blond włosy zaczesałam na bok i splotłam je luźny warkocz. Spakowałam jeszcze torbę i, gdy skończyłam się malować, zeszłam na parter. Od razu skierowałam się do kuchni. Oczywiście jak zawsze ciocia już tam była i parzyła kawę, jednocześnie robiąc złociste tosty z masłem czekoladowym.
   - Cześć, ciociu - uśmiechnęłam się do niej i zabierając dwa tosty prosto z opiekacza, słoik z czekoladową pysznością, usiadłam przy stole.
   - Cześć, kochanie. Kawy? - zapytała, odwzajemniając uśmiech. Kiedy pokiwałam głową, postawiła przede mną mój ulubiony kubek w róże i nalała mi gorącego napoju. - Jak się spało? - usiadła obok mnie, także popijając małą czarną.
   - Ehh... Tak średnio - skrzywiłam się na samą myśl o tym, co nawiedziło mnie podczas snu. Przełykając ostatni kęs grzanki, dodałam. - Miałam dość dziwny sen.
   Siedziałyśmy chwilę w milczeniu kończąc śniadanie, gdy niespodziewanie ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzałam zdziwiona na ciocię, ale ta wzruszyła jedynie ramionami i wyszła z kuchni. Po chwili usłyszałam jej głos dobiegający z korytarza.
   - Tak. Jest, już wołam - chwilę później jej głowa pojawiła się w drzwiach. - Liwia! To do ciebie. Jakaś przemiła dziewczyna - uśmiechnęła się do mnie znacząco. Nie mając pojęcia, kto to może być, udałam się do przedpokoju. W drzwiach stała Rozalia, a na jej wargach gościł delikatny półuśmiech. Na jej widok aż otworzyłam usta ze zdziwienia.
  - Cześć, Liwio - odezwała się cicho, przyglądając mi się uważnie.
   - Cz-Cześć... - odpowiedziałam nieco zdezorientowana. - Wejdź - odsunęłam się kawałek od drzwi, wpuszczając ją do przedpokoju.
   - Nie masz chyba nic przeciwko temu, bym poszła razem z tobą do szkoły? - zapytała, lekko przekrzywiając głowę, co spowodowało, że długie, białe pasma włosów opadły delikatnie na jej twarz.
   - Nie, nie... Oczywiście, że nie, ale... - nie wiedziałam jak ując w słowa to, co myślałam. Dziwnie się czułam ze świadomością, że nawiązałam dobre kontakty z dziewczyną tak szybko. W starej szkole jedyną osobą, z którą rozmawiałam był Ken, ale on był szaleńczo we mnie zakochany. Potrząsnęłam lekko głową, jakbym chciała odpędzić się od dziwnych myśli. - Poczekaj tu chwilkę, zabiorę torbę z kuchni i już idziemy.
   Udałam się do kuchni, gdzie wciąż siedziała ciotka, trzymając w dłoniach kubek. Kiedy sięgałam po torbę, wstała i podała mi zapakowane w papierową torebkę ciasteczka z kawałkami czekolady. Żegnając się z nią, ubrałam zimowy płaszcz i ocieplane buty i wyszłam z białowłosą na białe ulice. Rozglądając się dookoła, nie mogłam wyjść z podziwu drzewa, które dzięki grubej warstwie śniegu na gałęziach wyglądały, jakby były wyjęte z bajki. Kilka razy przebiegły obok nas małe dzieci, przekrzykując się i rzucając śnieżkami. Sama nie potrafiłam się oprzeć i zbierając biały puch z pobliskiego murku, rzuciłam nim w Rozę. Dziewczyna przez chwilę przyglądała mi się zdziwiona, ale moment później sama mnie goniła. Do szkoły dotarłyśmy roześmiane i całe pokryte śniegiem. Po wejściu do budynku, ruszyłyśmy w stronę szafek. Dopiero wtedy zauważyłam, że obie nasze szafki znajdują się bardzo blisko siebie. Gdy chowałam płaszcz, usłyszałam za sobą czyiś głos.
   - Przepraszam, ale nigdzie nie mogę znaleźć pokoju gospodarzy... - odwracając się, ujrzałam chłopaka nieco wyższego ode mnie o niebieskich włosach i ciemnych oczach. Przyglądając mu się przez chwilę zauważyłam, że na szyi miał zawieszone nauszniki przerobione na ocieplane słuchawki. Ubrany był w ciemnozielone spodnie, przewiązane w biodrach niebieską chustą, niebieską koszulkę z nadrukowaną galaktyką i pomarańczową bluzę.
   - Pokój gospodarzy jest tu, naprzeciwko - odpowiedziałam mu, uprzejmie wskazując na drzwi znajdujące się naprzeciwko nas.
   - A! Rzeczywiście - uśmiechnął się w moją stronę i lekko machając na pożegnanie, skierował się w stronę drzwi. Zamykając szafkę, spojrzałam na Rozalię, ale ta miała równie zdziwione spojrzenie, co ja.
   - Kto to był? - zapytała, jak ruszyłyśmy w stronę klasy, gdzie miałyśmy mieć teraz angielski. Prawie każda osoba, którą mijałyśmy na korytarzu, była zaopatrzona w termosy z gorącą herbatą albo jakimś innym ciepłym napojem.
   - Nie mam pojęcia. Myślałam, że ty wiesz. Przecież ty dłużej chodzisz do tej szkoły.
   - Pierwszy raz na oczy widziałam tego chłopaka. Pewnie jakiś nowy uczeń - wzruszyła jedynie ramionami i weszłyśmy do klasy. Była prawie pusta, tylko jakaś dziewczyna o fioletowych włosach siedziała w ławce pod ścianą.
   - Cześć Roza - spojrzała się na nas i z niepewnym uśmiechem podeszła do nas. Niepewnie wyciągnęła rękę w moją stronę. - Violetta jestem.
   - Miło mi cię poznać, Liwia - uśmiechnęłam się do niej radośnie, ściskając delikatnie jej dłoń.
   - Mi również - dziewczyna wyraźnie rozluźniła się, siadając w ławce przed nami i odwróciła się w naszą stronę. - Słyszałyście, że szkoła organizuje jakąś dużą imprezę?
   - Pewnie znowu Peggy sobie coś wymyśliła i puściła plotkę - Rozalia prychnęła jedynie, wzruszając ramionami. Zwróciła się w stronę okna, na którym przysiadł mały wróbelek. Od razu przypomniało mi się, że w torbie mam ciastka. Wyciągając je, pokruszyłam jedno z nich i otwierając okno, położyłam je na parapecie, tak by nie wystraszyć ptaka. Kiedy zamknęłam okiennice, podszedł do nich i zaczął je lekko skubać.
   - To nie Peggy mówiła. Melania coś wspominała o plakatach, które dzisiaj mają wywiesić - w tym samym momencie zabrzmiał dzwonek i do klasy powoli zaczęli chodzić się uczniowie.
   Przez całą lekcję zastanawiałam się nad słowami Violetty. Ciekawiło mnie, czy będzie ta impreza i jeśli tak, to jaka. Podejrzewałam, że będzie to zwykła dyskoteka, na którą zlecą się wytapetowane dziewczyny, licząc na taniec z chłopakiem, który im się podoba. Nie rozumiałam jak takie coś, może się ludziom podobać. Na samą myśl o czymś takim, robiło mi się niedobrze. Zazwyczaj wolałam tego typu imprezy przesiedzieć w domu, oglądając filmy i jedząc popcorn.
    Po lekcji angielskiego razem z Rozą miałyśmy mieć wf. Niestety sala gimnastyczna znajdowała się za szkołą, w osobnym budynku, co oznaczało, że musiałyśmy bardzo szybko się tam dostać, nie narażając się na śnieżną bitwę. Już miałyśmy wychodzić ze szkoły, kiedy na drzwiach ujrzałam ogromny, ciemnoniebieski plakat. Od razu w oczy rzucały się bladozielone słowa "Wielki Bal Bożonarodzeniowy", znajdujące się w tytule ogłoszenia.
WIELKI BAL BOŻONARODZENIOWY!
Dnia 22 grudnia br. o godz. 20:30 odbędzie się Wielki Bal Bożonarodzeniowy. Tematem przewodnim jest Wenecja. Wstęp wolny dla każdego ucznia liceum Słodki Amoris. Każda osoba, która ma zamiar pojawić się na balu, powinna mieć ubraną wenecką maskę.
   - Łał... Coś nowego - Oodezwała się cicho Rozalia, a w jej oczach błysnęły radosne iskierki.
   - Nie mów mi tylko, że coś takiego ci się podoba? - spojrzałam na nią zdziwiona, nie rozumiejąc jak w głośnej, dudniącej muzyce i bandzie dzikusów wyginających się na parkiecie może być coś ciekawego.
   - Podoba i to bardzo - wyszłyśmy ze szkoły i prawie biegnąc, skierowałyśmy się w stronę sali gimnastycznej. - A ty pójdziesz na to razem ze mną.
   - Chyba śnisz... Nie znoszę czegoś takiego... - jęknęłam cicho, wchodząc do budynku. Naprzeciwko były drzwi prowadzące do sali gimnastycznej, na na lewo znajdowały się przebieralnie. Zdziwiłam się, widząc dziewczyny z innej klasy. Spodziewałam się, że będziemy miały osobne zajęcia. Weszłyśmy do jednej z szatni i przebrałyśmy się w strój na wf. W trakcie krótkiego pobytu w szatni zdążyłam się zapoznać z innymi dziewczynami. Najpierw Roza przedstawiła mnie nieco niższej ode mnie dziewczynie o płomiennorudych włosach - Iris. Następnie poznałam ciemnoskórą Kim i Melanię, którą parę razy widziałam w towarzystwie Nataniela. Wchodząc do sali miałam nadzieję, że będzie to dość luźna lekcja. Jak daleko były moje nadzieje, od tego co działo się na ćwiczeniach. To była czysta mordęga. Na szczęście mieliśmy tylko jedną lekcje, więc owa mordęga bardzo szybko dobiegła końca.
   Reszta lekcji minęła mi również bardzo szybko. Przez większość zajęć tematem moich i białowłosej rozmów był zbliżający się bal. Ja upierałam się przy zdaniu, że prawdopodobnie będzie to zwykła dyskoteka, natomiast Roza uważała, że gdyby to była dyskoteka, to tak by ją nazwali, a nie używali określenia bal. Ostatecznie stwierdziłyśmy, że dowiemy się tego dopiero wtedy, gdy zapytamy kogoś wtajemniczonego, czyli Nataniela.

sobota, 11 kwietnia 2015

~ Rozdział 7 ~

   Resztę popołudnia spędziłam w miłym towarzystwie Lysandra. Chłopak zabrał mnie do małej, uroczej kawiarenki, znajdującej się niedaleko szkoły. Wnętrze lokalu tonęło w lekkim półmroku, oświetlane jedynie przez niewielkie lampy naftowe stojące na stolikach i kandelabry wiszące na ścianach pomalowanych w szerokie, beżowo-burgundowe pasy. Mimo, że nie było zbyt wielu ludzi usiedliśmy w najbardziej oddalonym od wejścia miejscu. Przez większość rozmowy, to ja odpowiadałam na pytania białowłosego, ale nie pozostawałam mu dłużna i jej trakcie dowiedziałam się, że mieszka razem z bratem Leo i że śpiewa w szkolnej kapeli, a teksty piosenek w większości pisze sam, choć czasami zdarza im się grać covery. Podczas, gdy to ja odpowiadałam na pytania, popadał w lekkie zamyślenie, jakby analizował każde moje zdanie.W takich chwilach, mimo tego, że przyglądał mi się uważnie, jego różnokolorowe oczy stawały się na moment nieobecne. Intrygowało mnie to, o czym myśli.  Fascynowała mnie jego osoba. Był inny od wszystkich chłopaków jakich znałam. Pod jego wzrokiem czułam się niezręcznie, ponieważ miałam wrażenie, że potrafi czytać w mojej duszy, ale jednocześnie byłam dziwnie rozluźniona. Czułam, że mogę rozmawiać z nim całymi godzinami.
   Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy i nim się obejrzeliśmy minęły ponad dwie godziny, a za oknem zrobiło się ciemno. Od rana zdążyło napadać sporo śniegu, więc ulice były przykryte białym puchem. Gdy wyszliśmy z kawiarni na mroźne powietrze, dookoła nas zaczęły wirować płatki śniegu, oświetlone mdłym, żółtawym światłem latarni. Chłopak uprzejmie odprowadził mnie do domu. Przez większość drogi rozmawialiśmy o ulubionych zespołach, piosenkach, książkach. Kiedy znaleźliśmy się już na miejscu, ujął moją dłoń i delikatnie musnął ją ustami.
   - Dziękuję za zwrot notatnika i za poświęcony mi czas - spojrzał na mnie uważnie, po czym uśmiechnął się, a ja poczułam, jak moje, zmarznięte od wiatru policzki oblewa fala gorąca. Oddalił się kawałek, po czym dodał - do zobaczenia w szkole.
   - Ja również dziękuję, za miłą rozmowę - odwzajemniłam uśmiech i delikatnie pomachałam mu na pożegnanie. - Do zobaczenia... - mruknęłam cicho i po chwili weszłam do domu. Mimo, że była dopiero chwilę po siedemnastej, miałam wrażenie jakby było dużo później. Wchodząc do przedpokoju i zapaliwszy światło, ściągnęłam płaszcz, a grube buty zamieniłam na cieplutkie kapcie.
   Weszłam po cichu do kuchni, zobaczyć co jest do jedzenia. Od razu rzuciło mi się w oczy, że drzwiczki od piekarnika są lekko uchylone. Podeszłam więc i zaglądnęłam do środka. Poczułam przepyszny zapach stopionego sera i sosu pomidorowego. Z moich ust wydobył się cichutki jęk i dopiero wtedy poczułam jak bardzo jestem głodna. Sięgając po rękawicę kuchenną, wyciągnęłam gorącą jeszcze pizze. Odkroiłam sobie dość spory kawałek i udałam się do salonu, zobaczyć co robi ciotka. Gdy weszłam do pokoju zobaczyłam, że kobieta śpi na kanapie. Odłożyłam po cichu talerz i wziąwszy koc, chciałam ją przykryć, ale przebudziła się i spojrzała na mnie zdziwiona.
   - Oh... to ty... Przepraszam, nie usłyszałam jak wchodzisz - mruknęła cicho, przecierając zaspane oczy.
   - W porządku ciociu. Nic się nie stało - uśmiechnęłam się do niej pogodnie. - Może jednak położysz się w sypialni? - dodałam po chwili, kiedy ciocia oparła głowę o oparcie sofy i zamknęła oczy.
   - Nie... Po prostu miałam dzisiaj ciężki dzień w pracy i dlatego tak - wstała i przeciągnęła się, ziewając. - Chcesz coś do picia?
   - Moszesz mi zrłobiś hahao. - wybełkotałam do niej z ustami pełnymi gorącej pizzy. Siedząc w fotelu z podkulonymi nogami, przeskakiwałam po kanałach w telewizji. Kończąc jedzenie, niechętnie wstałam i zaniosłam talerz do kuchni. Gdy wchodziłam do pomieszczenia ciocia kończyła robić kakao. Wzięłam od niej swój kubek i wróciłyśmy razem do pokoju. Po skończonym filmie postanowiłam pójść do pokoju i położyć się do łóżka.
   Wchodząc do pokoju zapaliłam światło, które od razu rozświetliło pomieszczenie. Położyłam torbę przy biurku i zabierając ręcznik z krzesła, udałam się do łazienki. Rozebrawszy się, weszłam pod prysznic. Odkręciłam gorącą wodę i regulując jej ciepło, powoli zwilżałam swoje ciało. Większość ludzi, których spotkałam uważała mnie za chudzielca. W sumie nie dziwiłam im się, ponieważ w nieco luźniejszych ubraniach sprawiałam takie wrażenie. Koścista i pozbawiona kształtów. Prawda była taka, że po prostu byłam drobną, nie za wysoką osobą.
   Kiedy skończyłam długą kąpiel, owinęłam się ręcznikiem i zawinęłam blond włosy turban, wróciłam do pokoju. Usiadłszy na łóżku, zaczęłam je delikatnie przesuszać, a następnie rozczesałam długie pasma. Przesuwając szczotką po włosach zatopiłam siew myślach. Zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim, co się tu wydarzyło. Straciłam ponad trzy miesiące z życia i czułam się trochę zagubiona. Z jednej strony czułam się samotna, ponieważ nie miałam za bardzo z kim porozmawiać, ale z drugiej strony poznałam kilkoro ludzi, którzy mnie rozumieli i potrafili wysłuchać. Niepewnie czułam się też rozmawiając z Kastielem. Nie miałam pojęcia, co miał na myśli mówiąc, że mam się trzymać z dala od Nataniela. Nie byłam pewna, czy to jakieś głupie zagranie z jego strony, czy poważne ostrzeżenie. Blondyn nie wydawał się być kimś, kto może skrzywdzić, albo kogoś, kogo powinnam się bać. Chyba jedynymi osobami, przy których czułam się swobodnie, byli Lysander i Roza. Z obojgiem rozmawiało mi się znakomicie, ale więcej wiedziałam na temat Rozalii, natomiast postać chłopaka bardzo mnie intrygowała. Dlaczego ja nie mogę mieć mniej skomplikowanego życia, albo chociaż myślenia? Wzdychając cicho odłożyłam szczotkę na biurko i położyłam się do łóżka. Mimo, że nie byłam zmęczona, bardzo szybko zapadłam w sen.
   Kiedy otworzyłam oczy, nie bardzo wiedziałam gdzie się znajduję. Co chwilę obraz mi się rozmazywał i kręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie jakbym siedziała na karuzeli albo kolejce górskiej. Wszystko wokół mnie wirowało. Pokręciłam głową, jakbym chciała odgonić natarczywe muchy i nagle, w jednej sekundzie wszystko stało się wyraźne. Rozglądając się uważnie dookoła, zauważyłam, że znajduję się w jakiejś piwnicy. Było to ciemne, ponure pomieszczenie, pachnące stęchlizną i jakimś innym zapachem, którego nie mogłam rozpoznać. Oświetlone było przez małą, żarówkę zwisającą z sufitu. Bałam się. Niespodziewanie po prawej stronie usłyszałam jakiś hałas. Chciałam się odwrócić, ale byłam przywiązana do jakiegoś krzesła. W ciemności dostrzegłam zarys wysokiej postaci. Ruszyła powoli w moją stronę, wkraczając w oświetloną część. Z ulgą zorientowałam się, że to Nataniel. 
   - Nataniel... Jakie szczęście, że tu jesteś. Proszę uwolnij mnie i uciekajmy. Boję się... - byłam przerażona całą tą sytuacją. Jednak po chwili ulga, którą poczułam na widok chłopaka, przerodziła się w mdłe uczucie paniki. Blondyn spoglądał na mnie z rozbawieniem na twarzy, a w jego oczach pojawił się przebłysk jakiejś dziwnej satysfakcji. 
   - Ah, ty mała, głupiutka Liwio... - zaśmiał się cicho, podchodząc do mnie bliżej. Zaczęłam się niespokojnie szarpać w nadziei, że więzy puszczą. - To ci nic nie da. Możesz też sobie krzyczeć ile chcesz i tak cię tu nikt nie usłyszy... - jego zimny, wrogi głos przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Nie wiedziałam co się dzieje. 
   - Ale dlaczego...? Co tu się dzieje? Nataniel... - szepnęłam błagalnie. Z każdym jego krokiem, serce pochodziło mi do gardła. Zaśmiał się, ale to nie był jego znajomy mi, przyjemny, ciepły śmiech. Ten był pozbawiony jakichkolwiek uczuć. 
   - Jesteś głupsza niż myślałem. Naprawdę nic ci się nie przypomina? A może naprawdę jesteś  naiwniejsza niż sądziłem? - jego twarzy była przy mojej tak blisko, że nasze nosy prawie się stykały, a na ustach czułam jego oddech. Drżałam. - Ha! Naiwna, mała Liwia zaufała grzecznemu gospodarzykowi. Zaufała pozorom, a teraz nie wie co się stało! Trzeba było słuchać ludzi! - krzyknął mi w twarz, po czym poczułam mocne uderzenie w policzek. - Takich ludzi, jak ty powinno się zabijać od razu. Głupich, bezmyślnych, naiwnych...
   Podszedł do mnie od tyłu. Poczułam, że mnie odwiązuje od krzesła. Podniósł mnie i pociągnął za sobą. Co chwilę potykałam się i upadałam. Zaprowadził mnie na koniec ciemnego pomieszczenia, tam gdzie nie sięgało światło żarówki. Po raz kolejny przywiązał mi ręce, tym razem do wiszącego nade mną haka. W ciemności ledwo dostrzegałam zarys jego twarzy. Niespodziewanie poczułam jak rozcina mi skórę na policzku. 
   - Nie! - krzyknęłam, ponownie szarpiąc się, przez co rozcięcie na twarzy, które mi robił pogłębiło się. Oblizując swoje usta, obracał nóż w dłoni. Po chwili poczułam ból przeszywający moją nogę. Wbił mi nóż w udo. Z moich ust wydobył się przeraźliwy krzyk bólu. Z piekących oczu poleciały mi łzy. Nagle, wbijając ostrze głębiej, złapał mnie za gardło i zaczął dusić. Próbowałam złapać chociaż mały łyczek powietrza, ale jego dłonie zaciskające się na mojej szyi były zbyt silne. Czułam jak powoli tracę świadomość...

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

~ Rozdział 6 ~

   O BOŻE! Zaspałam! Nie wierze w to!
   - Ciociu, widziałaś gdzieś moją torbę?! - biegałam po całym domu, na wpół ogarnięta, nie mając pojęcia w co włożyć ręce.
   - Sprawdź w swoim pokoju! - usłyszałam spokojne wołanie, dobiegające z kuchni.
   - Ale jej tam nie ma! - wparowałam do pokoju jak burza i stanęłam w drzwiach jak wryta. Torba, jak gdyby nigdy nic, leżała sobie na łóżku. Ale przed chwilką jej tam w ogóle nie było! Nie miałam jednak czasu się zastanowić nad tym magicznym ukazaniem, bo uświadomiłam sobie jak mało czas u mi zostało. Matko! Zostało mi dziesięć minut na kompletne ubranie się, spakowanie, uczesanie i pomalowanie, i jeszcze Roza miała po mnie przyjść. Ubrałam się w błyskawicznym tempie i zabrałam się za rozczesywanie włosów. Kończyłam malować oczy, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
   - O nie, o nie, o nie! Nie wyrobie się! Nie ma szans! - zbiegłam ze schodów i prawie bym z nich spadła, gdyby nie ciotka stojąca w korytarzu. W ostatniej chwili zdążyła mnie złapać.
   - Liwia, uspokój się! - trzymając mnie za ramiona, spojrzała na mnie, a w jej bursztynowych oczach było widać opanowanie i troskę. - Leć na górę, zrób wszystko jak należy, a ja otworzę drzwi.
   - Ale to Roza... Ja byłam z nią umówiona...
   - Spokojnie, nic się nie stanie, jak poczeka chwileczkę na ciebie - odwróciła mnie w stronę schodów, a sama poszła otworzyć drzwi.
   Poszłam spakować do końca książki. Chowałam właśnie podręcznik od historii, gdy mój wzrok skierował się na czarny notatnik, który ponad trzy miesiące temu trafił w moje ręce. Włożyłam go do torby i zarzucając ją na ramię, zeszłam na parter.
   - Cześć Liwia! - przywitało mnie radosne spojrzenie Rozalii. - Gotowa?
   - Cześć, cześć - odpowiedziałam jej równie radośnie, co ona. - Tak, już teraz jestem - rzuciłam ciotce szybkie pożegnanie i zapinając płaszcz do końca, wyszłyśmy na dwór.
   Kiedy otworzyłam drzwi, uderzyło mnie mroźne, grudniowe powietrze. Opatuliłam się szczelniej szalikiem i ruszyłyśmy w stronę szkoły. Na bezlistnych gałęziach drzew osadził się szron, a na niebie krążyły ciemne, burzowe chmury. Byłyśmy już przy szkolnej bramie, gdy zaczął padać śnieg. Białe płatki wirowały wokół nas, a osoby, które postanowiły jeszcze siedzieć na dziedzińcu, zaczęły schodzić się do szkoły.
   - Proszę, proszę... Zaginiona księżniczka powróciła - usłyszałam za sobą cichy, męski głos, a gdy odwróciłam się w jego stronę, owionął mnie miętowy oddech. Uniosłam nieco wzrok i dostrzegłam szeroki uśmiech na ustach Kastiela.
   - Mi również jest miło cię widzieć - uśmiechnęłam się w jego stronę ironicznie i mijając go, skierowałam się w stronę szafek. Chłopak nie chciał odpuścić i podążył za mną.
   - Ej, mała, nie złość się! - oparł się obok mojej szafki i uważnie mi się przyglądał.
   - Mówiłam ci już coś na temat nazywania mnie "małą", ale jeśli tego nie pamiętasz, mogę ci to przypomnieć - w tym momencie zabrzmiał dzwonek na lekcję. Schowałam płaszczyk do szafki, zamykając ją z hukiem. - Sorry, mam lekcje.
   Ruszyłam wzdłuż korytarza, rozglądając się za salą 213, gdzie miałam mieć teraz historię. Czerwonowłosy, włożywszy ręce w kieszenie ciemnych dżinsów, szedł obok mnie. Nie zwracając zbytniej uwagi na chłopaka, zatopiłam się w swoich myślach. Czułam się dziwnie zmieszana, jak siedmioletnie dziecko, które po raz pierwszy przyszło do szkoły. Bałam się, że po tak długiej nieobecności, nauczyciele będą zadawać masę pytań, na które nie miałam zbytniej ochoty odpowiadać.
   Gdy weszłam do klasy, zajęłam miejsce gdzieś w tyle. Po kilku minutach przyszła nauczycielka i rozpoczęła zajęcia. Na koniec lekcji, oczywiście zostałam poproszona o zostanie na minutkę, z powodu moich zaległości. Ku mojej radości, kobieta oszczędziła mi zbędnych pytań i umówiłyśmy się na zaliczenie materiałów. Na szczęście nie było tego zbyt wiele, więc nie musiałam się tym zbytnio martwić. Reszta dnia upłynęła bardzo podobnie.
   Kiedy w czasie długiej przerwy siedziałam na ławce i wyciągałam drugie śniadanie, z torby wypadł mi jakiś ciemny przedmiot. Podniosłam go i zauważyłam, że to notatnik, należący do Lysandra. Wstając szybko, ruszyłam w stronę pokoju gospodarzy. Stojąc przed drzwiami sali, miałam nadzieję, że zastanę tam Nataniela. Zapukałam cicho, po czym weszłam do środka. Blondyn siedział przy stoliku, pochylony nad jakimiś papierami.
   - Przepraszam... Nie przeszkadzam? - zapytałam niepewnie.
   - Cześć Liwio. Nie, nie przeszkadzasz, a coś się stało? - chłopak wyprostował się, przyglądając mi się uważnie.
   - Nie, nic takiego... Choć w sumie... - plątałam się trochę, ponieważ pod jego uważnym wzrokiem, nie mogłam się za bardzo skupić. Moje spojrzenie mimowolnie zjechało z twarzy, na jego tors, opięty przez śnieżnobiałą koszulę. Automatycznie zarumieniłam się, przenosząc swoją uwagę z powrotem na twarz. - Masz, może kontakt z Lysanderm?
   - Jak z każdym uczniem w tej szkole. A czegoś od niego potrzebujesz?
   - Nie... Tylko w dzień kiedy miałam jechać na pogrzeb, wpadłam na niego na pasach i wszystkie książki mi się posypały i przez przypadek musiałam zabrać jego notatnik. Chciałam po prostu zapytać, czy mógłbyś mu to oddać?
   - Nie ma problemu - uśmiechnął się do mnie, a kiedy podeszłam do niego, by podać mu notes, moje nozdrza uderzył przyjemny zapach jego perfum. Podziękowałam mu i wyszłam z pokoju. Wraz z dzwonkiem ogłaszającym koniec przerwy, udałam się na resztę zajęć.

   Wychodziłam ze szkoły, po skończonych lekcjach, gdy usłyszałam za sobą wołanie.
- Hej! Zaczekaj! - odwróciłam się z ciekawości, chcąc się dowiedzieć, kto, kogo woła, kiedy podbiegł do mnie białowłosy chłopak. - W końcu cię złapałem. Liwia, tak?
- Tak... A o co chodzi? - zapytałam niepewnie, przyglądając się chłopakowi. Od razu zwróciłam uwagę na różnokolorowe oczy i jego nietypowy strój w stylu wiktoriańskim. W tym samym momencie przez moją pamięć przebiło się wspomnienie słonecznego dnia, kiedy wracałam zwolniona ze szkoły. To był Lysander, chłopak, na którego wtedy wpadłam i któremu, przez przypadek zabrałam notatnik.
- Chciałbym ci podziękować, za zwrot tego - uśmiechnął się do mnie, unosząc dłoń w której trzymał czarny zeszycik.
- W porządku. I tak, i tak miałam ci go oddać, ale miałam małe problemy i wyszło tak, że dopiero teraz miałam na to szansę.
- Hm... - zamyślił się na chwilę, a jego wzrok stał się przez moment nieobecny. - Mam małe pytanie... Czytałaś go może?
- Nie, oczywiście, że nie - zdziwiłam się trochę tym pytaniem, ale po części go rozumiałam. Nikt chyba nie chciałby, żeby ktoś czytał nasze prywatne rzeczy.
- To miłe z twojej strony. Teraz coraz mniej ludzi szanujących czyjąś własność - przyglądał mi się uważnie przez chwilę, po czym dodał. - Pozwól, że w ramach podziękowań zabiorę cię na kawę.

środa, 1 kwietnia 2015

~ Rozdział 5 ~

   Od śmierci mamy minęły trzy miesiące.
   Po pogrzebie nie potrafiłam się pozbierać. Ciocia zapisała mnie do terapeuty, ale na początku trudno było nawet psychologowi do mnie dotrzeć. Pierwsze trzy tygodnie siedziałam cały czas zamknięta w pokoju, z zasłoniętymi oknami, zakopana pod kołdrą. Nie wychodziłam nigdzie. Nawet do szkoły. Nie obchodziły mnie wtedy zaległości albo to, że mogą mnie wyrzucić. Dla mnie wtedy najważniejsza była świadomość, że nie ma ze mną mamy i nigdy już jej nie będzie.
   Na szczęście ciocia była cierpliwa i rozumiała mnie. Jednak, kiedy zaczynał się czwarty tydzień, a ja nadal nie wychodziłam, ciotka po prostu przyszła do mnie i oznajmiła, że przyjdzie do mnie pani psycholog. Nie obeszło mnie to. Mogła sobie przyjść i tak pewnie by nic nie wskórała.
   Pierwszych kilka dni, gdy zadawała mi jakiekolwiek pytanie, odpowiadałam wzruszając ramionami. Z dnia na dzień zaczęłam się jednak otwierać. Za każdym pytaniem związanym z dzieciństwem, albo czasami gdy żyła mama czułam wewnętrzny ból, jakby ktoś wyrywał mi serce. Z czasem ból stawał się lżejszy, aż w końcu był ledwo wyczuwalny. Spokojnie opowiadałam o naszych co weekendowych wyjazdach nad jezioro, albo o dniach kiedy siedziałyśmy razem na kanapie i oglądając jakieś tandetne romansidło, jadłyśmy lody.
   Dziś była ostatnia wizyta terapeuty. Kobieta powiedziała, że zrobiłam bardzo duże postępy, i że dalej poradzę sobie bez niej. Dodała również, że jeśli jednak będę potrzebowała jej pomocy, mogę się śmiało do niej zgłosić. Gdy żegnałam się z nią przed drzwiami, na moich ustach, po raz pierwszy od wielu dni, zagościł szczery uśmiech. Może nie byłam jakoś wystrzałowo szczęśliwa, ale przynajmniej byłam wewnętrznie spokojna.
   Stojąc, jeszcze chwilę po odjeździe psychologa i podziwiając jeden z ostatnich słonecznych dni, zauważyłam dwójkę znajomych ludzi. Wybiegłam z domu, wołając za nimi.
   - Nataniel! Roza! - odwrócili się jednocześnie, a długie, białe włosy dziewczyny powiewały delikatnie na wietrze.
   - Liwia! Cześć! - Rozalia podbiegła do mnie i mnie przytuliła. - Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
   - Tak, w porządku. Czuję się dużo lepiej. Wracam w końcu do świata żywych - uśmiechnęłam się do niej szeroko, po czym spojrzałam na Nataniela. - A co u ciebie Nataniel?
   - Cześć, Liwio. Wszystko dobrze, cieszę się, że cię widzę - odwzajemnił lekko uśmiech, przyglądając mi się.
   - Słuchajcie, a co powiecie na to, by gdzieś się razem wybrać? Może do centrum? - zapytała białowłosa. - I tak miałam tam iść dużo wcześniej, bo muszę sobie jakiś płaszcz na zimę kupić, a tak moglibyśmy się wybrać razem.
   - Bardzo chętnie bym się z wami wybrał, ale niestety mam dużo obowiązków i nie dam rady - przeprosił grzecznie. W tym samym momencie słońce wyszło zza chmur i złociste promienie zatańczyły na jego blond włosach. Pożegnałyśmy się więc z nim, stojąc jeszcze przez moment w ciszy.
   - A ty, Liwia? Masz jakieś plany?  - spojrzała na mnie niemal błaganym wzrokiem.
   - Nie, oczywiście, że nie. Z chęcią się z tobą wybiorę. W sumie też muszę sobie kilka rzeczy kupić - widziałam jak nieopisana radość gości na jej twarzy. Zaśmiałam się cicho pod nosem.
   - To może, ja zaniosę rzeczy do domu i po prostu po ciebie przyjdę, co ty na to? - zapytała, wskazując na swoją szkolną torbę.
   - Tak, jasne - umówiłyśmy się, że Rozalia miała przyjść do mnie za dwadzieścia minut i razem miałyśmy ruszyć do centrum.
   Wróciłam szybko do domu, ponieważ zaczął wiać silny wiatr, a nie chciałam się przeziębić. Wchodząc do mieszkania skierowałam się od razu do swojego pokoju i zaczęłam się zastanawiać w co mogłabym się ubrać. Wyciągnęłam swoje ulubione ciemnoszare rurki i przerzucając wszystkie swoje bluzki, znalazłam czarny obcisły top i biały sweterek bez guzików. Gdy kończyłam rozczesywać włosy, zadzwonił dzwonek.
   - To do mnie! - krzyknęłam w stronę cioci, która wychodziła już z salonu, zbiegając z piętra. Założyłam szybko ocieplane kozaczki i jesienny, czarny płaszcz. - Idę z Rozą do centrum! Będę niedługo! - zawołałam jeszcze na odchodne i wyszłam z domu.
   Białowłosa czekała przed drzwiami. Ubrana była w ciemnogranatowy płaszcz, który podkreślał jej talię i czarne skórzane kozaki do kolan na wyższym korku. Powitała mnie szerokim uśmiechem i łapiąc mnie pod rękę ruszyłyśmy ulicą.
   - Więc opowiadaj, co się z tobą działo, przez ten cały czas - dziewczyna przyglądała mi się uważnie. Wiatr zawiewał jej włosy na twarz, ale ona zdawała się tym nie przejmować.
   - Ehh... Od czego by tu zacząć... - spojrzałam się na swoje buty lekko, skubiąc rękaw płaszcza. - Pamiętasz pierwszy dzień jak się poznałyśmy? Kiedy przyszłaś do ogrodu powiedzieć mi, że Nataniel mnie szuka? - skierowałam spojrzenie na dziewczynę, gdy skinęła lekko głową, kontynuowałam. - Chodziło wtedy o zwolnienie, ponieważ w ten dzień był pogrzeb mojej mamy. Zmarła kilka dni wcześniej, dlatego mieszkam teraz z ciocią, bo to jedyna osoba, która mogła się mną zająć. Po pogrzebie trochę się załamałam i dlatego nie przychodziłam do szkoły.
   - O matulko... Przepraszam... Ja nie wiedziałam... Nie chciałam cię w jakiś sposób urazić... - Roza zmieszała się lekko i spojrzała na mnie przepraszająco.
   - W porządku. Już jest okej. Ciotka zapisała mnie do terapeuty, który pomógł mi się pozbierać - uśmiechnęłam się w jej stronę, po czym dodałam. - A teraz ty mi opowiedz co się przez czas mojej nieobecności działo.
   - W sumie, to nic ciekawego się nie zdarzyło. Jedynie Lysander narzekał, że nie może znaleźć swojego notatnika, ale to norma, bo zawsze gdzieś go gubi - i nagle przed moimi oczami stanął mi obraz sprzed kilku miesięcy. Czarny, skórzany notatnik na moim biurku...
   - Chyba wiem, gdzie może być - zaśmiałam się lekko, widząc zdziwione spojrzenie Rozalii i opowiedziałam jej o całym zdarzeniu. Nim się obejrzałyśmy, stałyśmy już przed wejściem do galerii.
   Przez cały czas zakupów bawiłyśmy się wyśmienicie. Białowłosa kupiła zamierzony zimowy płaszcz i tunikę z motywem skrzydeł, a ja, po długim przymierzaniu, odkładaniu i zastanawianiu się, postawiłam na turkusową luźną koszulę i czarne dżinsy. Na końcu zaszłyśmy jeszcze do kawiarni na kawałek sernika i kawę po wiedeńsku. Rozsiadłyśmy się wygodnie w sofie, a ja zatopiłam się w swoich myślach. Zastanawiałam się, jak będzie wyglądać mój jutrzejszy dzień w szkole.
   - Ziemia do Liwii! - Roza pomachała mi przed twarzą. Pokręciłam lekko głową zdezorientowana. Uśmiechnęła się ze zrozumieniem i wskazała na talerzyk z ciastem i parujący kubek. - Kawa ci stygnie.
   - Przepraszam, zamyśliłam się trochę - westchnęłam lekko i wzięłam łyk ciemnego naparu. Był wyśmienity. Delikatny, aromatyczny i miał przyjemny smak mlecznej czekolady. - Ale pyszna...
   - Nad czym się tak zamyśliłaś, jeśli można wiedzieć? - zapytała uprzejmie, a coś w jej wzroku mówiło mi, że i tak i tak wyciągnęłaby ode mnie tę informację.
   - Tak się zastanawiałam, jak jutro wszystko będzie wyglądać - rzekłam cicho, skubiąc lekko kawałek sernika. Spróbowałam go i pyszny kremowy smak rozpłynął mi się w ustach.
   - Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze - złapała mnie delikatnie za dłoń, uśmiechając się delikatnie w moją stronę.
   Kiedy zapłaciłyśmy za kawę i ciacho, ruszyłyśmy w stronę wyjścia, rozmawiając. Znalazłszy się pod drzwiami centrum, miny nam nieco zrzedły, ponieważ na dworze była straszna ulewa. Na szczęście niedaleko był przystanek, na który właśnie przyjechał autobus. Zakładając kaptur na głowę, szybko wybiegłyśmy z budynku w stronę pojazdu. Roześmiane usiadłyśmy na ostatnich miejscach, po czym kierowca ruszył.
   Wychodząc z autobusu, Rozalia na pożegnanie powiedziała, że zajedzie po mnie przed szkołą. Gdy znalazłam się w końcu w domu, odniosłam zakupione rzeczy do pokoju, po czym zeszłam do ciotki i razem oglądałyśmy jakąś romantyczną komedię. Rozłożyłam się wygodnie na sofie i zajadałam czipsy. W końcu wróciłam do normalności.