środa, 28 grudnia 2016

~ Rozdział 81 ~

Not really sure how to feel about it
Something in the way you move
Makes me feel like I can't live without you
It takes me all the way
I want you to stay

  ~ Thirty Seconds To Mars - Stay


   - Moi drodzy! Czekaliśmy na tą chwilę przez długie cztery miesiące pełne przygotowań i ciężkiej pracy...
   Ledwo co słuchałam podniosłego przemówienia mojego nad wyraz radosnego szefa. O ile na początku jego miłe i radosne usposobienie wydawało mi się urocze, to po kilku męczących miesiącach pracy zaczynało mnie to irytować. Nie dziwiłam się Charlotte, że zachowywała się tak oschle i zimno w stosunku do innych. Przy kimś takim, sama bym się taka stała.
   Dzisiaj był przedostatni dzień kampanii, w której uczestniczyło nasze wydawnictwo i to na rzecz owej kampanii przygotowywaliśmy nasz wielki projekt. Już jutro miała odbyć się projekcja i przedstawienie naszego pomysłu, żeby zachęcić pisarzy do wydawania swoich powieści, a czytelników - żeby je kupowali. Banalny temat, a mnóstwo roboty i pilnowania, żeby nie popełnić najmniejszego błędu.
   - ...nasz projekt jest jednym z wielu, ale dzięki wam ma szansę, żeby wynieść się na wyżyny...
   Naprawdę się starałam uważnie słuchać, jednak nic nie mogłam poradzić na to, że moje myśli cały czas gnały ku jednemu wspomnieniu. Wspomnieniu nocy, którą spędziłam z Kastielem. Na samą myśl o tym wieczorze na moje policzki wlewał się rumieniec, a w brzuchu zaczynało szaleć stado motylów gigantów.
   - Liv! Weź się ogarnij i słuchaj - Millie szturchnęła mnie w żebra, sycząc w moją stronę rozeźlona. - Łazisz dzisiaj jakaś rozkojarzona. Ja rozumiem, że Kastiel zawrócił ci znowu w głowie, ale szef się nawet zaczął na ciebie dziwnie patrzeć.
   - Przepraszam... - mruknęłam skruszona, ponownie oblewając się rumieńcem. - Nie spałam dzisiaj dobrze...
   - Och, jasne... Już chyba wiem dlaczego - parsknęła cicho śmiechem, puszczając mi oczko, odwracając się w stronę podium na którym stał pan Boffler. Również spojrzałam się w jego stronę, starając się zapanować nad mimiką twarzy.
   To co miało miejsce kilka dni temu prześladowało mnie cały czas. Nie mogłam przestać tego wspominać. To było naprawdę ekscytujące.
   Zaczęło się zwyczajnie. Wyszliśmy razem z Demonem do parku się przejść. Był początek grudnia, więc wszystko było zasłane grubą warstwą śniegu, a wszędzie hulał przeraźliwy, lodowaty wiatr. To wyglądało tak, jakby cały świat i przyroda chcieli by to się stało. Jakby jakaś nadludzka siła pchała sobie nas w ramiona.
   Po dwudziestu minutach nawet Demonowi zrobiło się zimno i zaczął nas zaganiać z powrotem do mieszkania. Nie zwlekając z tym prawie biegliśmy, żeby tylko znaleźć się jak najszybciej w ciepłym domu i móc zrobić gorącej herbaty.
   Szybko udałam się do bardzo dobrze znanego mi salonu i rozsiadając się na kanapie, naciągnęłam na nogi puchaty kocyk i włączyłam telewizor. Po kilku minutach dołączył do mnie Kastiel z dwoma ogromnymi kubkami parującej herbaty. Ja jak zwykle wylądowałam z głową na ramieniu chłopaka, a on obejmował mnie w pasie, lekko miziając po boku. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ten zwykły gest drapania po żebrach, zaczął wywoływać we mnie ogromne dreszcze przyjemności.
   - Zimno ci? - usłyszałam tuż przy uchu głębokie mruknięcie, od którego znów przeszły mnie ciarki po plecach.
   - N... Nie... - odmruknęłam, czując jak zaczynają mnie palić policzki.
   - To czemu drżysz? - dopytywał wciąż tym samym głosem, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego co się ze mną dzieje.
   - Po prostu... - zacięłam się momentalnie, czując jego miękkie usta na szyi. Jeden niewinny dotyk sprawił, że wszystkie myśli uleciały mi z głowy na dłuższą chwilę. Do rzeczywistości przywrócił mnie gardłowy śmiech i dopiero wtedy zrozumiałam, że odchylałam głowę na bok, by dać większy dostęp do swojej szyi Kastielowi. Zarumieniłam się jeszcze bardziej, przełykając z trudem ślinę. - Jest mi bardzo przyjemnie...
   - Naprawdę...? - Znów ten kuszący śmiech, który wręcz paraliżował mi wszystkie zmysły, prócz tego nastawionego na odbiór dotyku.
   Jakież było moje zdziwienie gdy zatopił zęby w mojej skórze. Pisnęłam cicho, spinając się automatycznie. Chłopak czując to, przeciągnął językiem wzdłuż ugryzionego miejsca, tak jakby mnie uspokajał, a to podziałało. Momentalnie rozluźniłam się i wplątałam palce w jego przydługawe już włosy. Były niesamowicie gęste i miękkie w dotyku. Westchnął cicho, kiedy zaczynałam je przeczesywać, co jakiś czas używając paznokci. Popatrzyłam się w jego rozmarzone oczy, zakładając obie dłonie na jego karku. Spojrzenie tych pociemniałych z pożądania oczu sprawiło, że mimowolnie po raz kolejny zadrżałam.
   - Pragnę cię... - Cichy szept wyrwał się nam jednocześnie z ust. Zupełnie jakbyśmy czytali sobie w myślach.
   Nasze usta złączyły się w delikatnym pocałunku, dzięki któremu badaliśmy siebie nawzajem. To było zupełnie coś innego niż dotychczasowe pocałunki jakie nam się zdarzały. Ten wyrażał chęć i ogromne pragnienie bliskości i oddania. Przylgnęłam do niego jakbym była kawałkiem żelaza, a on moim magnesem. Działaliśmy na siebie jak dwa odmienne bieguny, które ciągnie do siebie niewyobrażalna siła. Jego dłonie zawędrowały pod moją koszulkę i zaczęły pieścić moje plecy. Westchnęłam cicho, chcąc czuć więcej. Wpiłam się paznokciami w jego kark, mocno go drapiąc, ale Kastielowi to wcale nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie - uwielbiał to. Zamruczał cicho, odchylając głowę do tyłu, co wykorzystałam i delikatnie musnęłam jego odsłoniętą szyję ustami. Jego zapach dosłownie mieszał mi w głowie. Siał totalne spustoszenie, nie tylko w moich myślach, ale także w ciele i duszy. Sprawiał, że pragnęłam więcej i więcej...
   Nawet nie wiem kiedy wylądowaliśmy w sypialni, ubrani jedynie w bieliznę. Kiedy patrzyłam na jego prawie wychudzone ciało, na którym, mimo to, wyraźnie rysowały się mięśnie, czułam jak moje serce przyspiesza, a oddech spłyca się. Moje dłonie samoistnie powędrowały do jego brzucha i klatki piersiowej. Pieściły opalone ciało bruneta subtelnymi muśnięciami.
   - Czego chcesz, kochanie...? - Jego wzrok wędrował zahipnotyzowany za moimi dłońmi.
   - Ciebie... - odpowiedziałam cicho, po czym wbiłam paznokcie w jego skórę przeciągając ręce w dół do bioder.
   Kastiel syknął cicho z przyjemności, pochylając się nade mną.
   - Jestem tutaj... Możesz brać ile chcesz... - Ciepły oddech owionął moją szyję, wywołując automatycznie gęsią skórę na całym ciele.
   - Chcę ciebie... Chcę cię poczuć... - wyszeptałam, gorączkowo szukając jego gorących ust, które tak nieziemsko całowały.
   Gdy nasze wargi w końcu złączyły się, aż westchnęłam cicho z radości. Chciałam przy nim być i już nigdy go nie opuszczać. Był moim serduszkiem...
   Kolejne westchnienia i ledwo słyszalne jęki zaczęły mi się mimowolnie wyrywać z ust, kiedy poczułam na swoim ciele jego pewne ręce dotykające najpierw moją skórę głowy, masując ją. Następnie przesunął ją do szyi, obojczyków, ramienia, przez żebra do biodra, na którym się zatrzymała.
   - Masz takie piękne ciało... - wyszeptał z ustami tuż przy moich piersiach, ukrytych wciąż pod stanikiem. - Mógłbym je pieścić cały czas...
   - Och... - zaczerwieniłam się lekko, słysząc jego słowa. Ponownie zatopiłam palce w jego włosy, powoli je przeczesując.
   - Jesteś niesamowita... Uwielbiam cię...
   Chwilę później jego druga dłoń wsunęła mi się pod plecy i rozpięła biustonosz, który ściągnął delikatnymi, powolnymi ruchami, odsłaniając coraz więcej mojego ciała. Sapnęłam, zagryzając wargę, gdy patrząc w jego oczy widziałam wręcz zwierzęcy głód pożądania.
   - Cudowna... - wymruczał, jakby w transie, cały czas uważnie przypatrując się mi. - Jezu... Jaką ja mam na ciebie ochotę...
   - Jestem tu - odpowiedziałam, powtarzając jego wcześniejsze słowa. - Możesz brać ile chcesz...
   - Doprowadzasz mnie do takiego stanu, że ledwo panuję nad sobą - wyjęczał, gdy wbiłam mu paznokcie w plecy, przyciągając Kastiela do siebie. Moment później poczułam jego ciepłe, wilgotne wargi muskające moją pierś, a następnie język, który drażnił mój sutek. Zacisnęłam mocniej palce na ciele bruneta, całkowicie oddając się przyjemności. Te zwykłe, proste gesty sprawiały, że całkowicie przestawałam myśleć. W głowie jawiła mi się tylko myśl: "Tak! Proszę! Rób tak więcej!". Byłam w tamtym momencie całkowicie poddana jego łasce. Mógł robić ze mną co tylko chciał, a ja poddałabym mu się bez zastanowienia.
   Pieszczoty Kastiela z każdą chwilą przybierały na intensywności, sprawiając że nie byłam w stanie zapanować nad jękami i westchnieniami, jakie ze mnie wychodziły. Było mi zbyt przyjemnie, żebym nad tym myślała. Wszystko to nabrało na jeszcze większej intensywności, gdy usta chłopaka zaczęły zsuwać się jeszcze niżej, pieszcząc brzuch i biodra. Odchyliłam mocno głowę do tyłu, zagryzając wargę, kiedy szczupłe palce bruneta powoli ściągały ze mnie dolą część bielizny.
   - Mmm... Jaka piękna... - wymruczał cicho, a ja automatycznie na niego spojrzałam. Wpatrywał się w moją intymność, co jakiś czas oblizując wargi. Wyczuwając mój wzrok, popatrzył się na mnie, po czym uśmiechnął podstępnie. - Ciekawe co się stanie z moim aniołkiem, kiedy zrobię tak...
   Po tych słowach pochylił się i ucałował mój wzgórek łonowy. Nie mogąc się powstrzymać zajęczałam, wyginając się w jego stronę, pragnąc by kontynuował. Z przyjemności cała drżałam, czując jak każdy mięsień miałam napięty do granic możliwości. Kastiel widząc moje reakcje na jego pieszczoty, złapał mnie za biodra przytrzymując je w miejscu i zaczął składać wilgotne pocałunki, przypominające bardziej muśnięcia, między moimi nogami. Czując ogrom przyjemności, mimowolnie ruszałam biodrami w stronę chłopaka, jednak ten czując choćby najmniejszy mój ruch, zaciskał palce na moim ciele, trzymając je silnie w miejscu.
   - Spójrz na mnie... - usłyszałam szept chłopaka, wydobywający się z ust przy mojej muszelce.
   Z przyjemności szarpnęłam jego włosy, mocniej wyginając się w jego stronę, pragnąć czuć więcej i bardziej. Widząc jego perwersyjny wzrok, mówiący o ogromnej rozkoszy jaka będzie mnie później czekać, nie mogłam się powstrzymać od jęków i westchnień. Podniecenie i przyjemność przechodziły moje ciało falami, wywołując kolejne dreszcze. Kastiel ponownie zaczął mnie pieścić językiem, na co reagowałam głośnymi jękami, nad którymi straciłam całkowitą kontrolę.
   - Czego pragniesz...? - wymruczał, przyglądając mi się uważnie. Popatrzyłam się na niego spod przymrużonych powiek, czując jak rumieńce oblały mi twarz.
   - Ciebie... - odpowiedziałam, przyciągając go do siebie.
   Chłopak słysząc moje ciche błaganie, zbliżył się do mnie, wygodnie lokując się między moimi nogami, łokcie opierając po obu stronach mojej głowy. Uśmiechał się delikatnie, unosząc lekko lewy kącik warg, przyglądając mi się uważnie spod przymrużonych powiek.
   - Ach, taak...? - wyszeptał, zbliżając usta do mojego bardzo wrażliwego ucha, wywołując swoim oddechem kolejne fale dreszczy. Jedyne co w tamtym momencie jestem w stanie zrobić to wręcz wystękać ciche potwierdzenie, poparte przylgnięciem do niego całą długością ciała. Pragnęłam jego dotyku, ciepła... Byłam pewna, że jeśli bym tego nie otrzymała prędzej bym oszalała.
   Kastiel opadł na mnie lekko, przykrywając mnie swoim gorącym ciałem. Wtuliłam się w jego szyję, wdychając upajający zapach, który kojarzył mi się ze spokojem, ciepłem i bezpieczeństwem.
   - A ja mnie pragniesz...? - dopytywał, muskając moją szczękę, szyję i obojczyki delikatnymi pocałunkami. - Chcesz mnie poczuć...? Tak tutaj...?
   Kończąc pytanie musnął palcami moją intymność, wyrywając tym z moich ust przeciągły jęk pożądania i podniecenia. Zacisnęłam palce na jego szerokich ramionach, wbijając w skórę paznokcie.
   - Przestań się nade mną znęcać... - sapnęłam cicho, zagryzając mocno wargę, powstrzymując się od kolejnych westchnień i stęknięć. - Doskonale wiesz czego pragnę... OCH!
   Brunet wszedł we mnie delikatnie, tłumiąc mój krzyk swoimi ustami, całując mnie namiętnie. Przez dłuższą chwilę nie czułam nic prócz ogromnej rozkoszy, która wybuchnęła pod moimi powiekami milionem fajerwerków, pozostawiając po sobie kolorowe błyski, jakie widziałam. Kiedy w końcu udaje mi się złapać jako taki, urywany oddech, Kastiel porusza się we mnie jeszcze raz. Odchyliłam gwałtownie głowę do tyłu z przyjemności, jaką każdy najmniejszy ruch jego bioder mi dawał. Moje paznokcie bezwiednie wbijały się w skórę jego pleców, ponieważ tylko w taki sposób byłam w stanie odreagować ogromne podniecenie, buzujące we mnie. Z każdym kolejnym pchnięciem bruneta, z ust wyrywają mi się ciche okrzyki przyjemności. Było mi tak dobrze, że wtedy moje myśli skoncentrowały się tylko i wyłącznie na tym, co działo się między nami. Pragnęłam by ta cudowna chwila trwała wiecznie. Czując piekielne pożądanie i podniecenie, zaczęłam napierać biodrami na Kastiela, wychodząc naprzeciw jego pchnięciom. Zamieniłam się wtedy w jeden wielki kłębek doznań i odczuć. Stałam się wyczulona na przyspieszony oddech, czy ciche jęknięcia wychodzące od chłopaka, które podniecały mnie jeszcze bardziej i sprawiały, że przyjemność stawała się jeszcze większa i kumulowała się w podbrzuszu. nie mogąc się powstrzymać od krzyków pożądania, wtuliłam twarz w jego szyję, wbijając paznokcie w jego plecy. Przyciągnęłam go bliżej siebie ramionami i nogami, którymi oplotłam go wokół bioder, pragnąc czuć jeszcze więcej doznań. Czułam jego usta, które chaotycznie sunęły po moim ramieniu i szyi, dążąc do warg. Kiedy w końcu nasze usta się spotkały, sapnęliśmy z radość oboje, nie mogąc się od siebie oderwać. Namiętny pocałunek stawał się coraz bardziej brutalny i urywany z każdą kolejną chwilą, która przybliżała nas do szczytu. Kastiel czując moje lekkie ugryzienie w wargę, wchodził we mnie jeszcze mocniej, przez co czułam jeszcze większą przyjemność.
   - Och, taak... - jęknął pomiędzy pchnięciami, wprost do mojego ucha.
   Z każdym dotykiem, stęknięciem, pocałunkiem czułam coraz bliżej spełnienie. Z przyjemności odchyliłam głowę do tyłu, łapiąc urywany oddech, który spłycił się jeszcze bardziej, w momencie, gdy przyjemność i pożądanie osiągnęły swój limit, kumulując się moim podbrzuszu, by rozpłynąć się falami rozkoszy po całym ciele. Kastielowi po kilku kolejnych pchnięciach oddech również się zaczął spłycać, a spomiędzy warg wyrwało się głośne stęknięcie, oznaczające jego szczytowanie. 
   Przez dłuższą chwilę leżeliśmy bez ruchu, powoli do siebie dochodząc, po ogromnej rozkoszy. Chłopak zsunął się ze mnie i położył obok, obejmując ramieniem.
   - Mój aniołek... - wymruczał, całując mnie w ramię. - Jesteś najcudowniejsza...
   Obróciłam się w jego stronę, wtulając się w jego szeroką klatkę piersiową. Dookoła roznosił się specyficzny zapach rozgrzanych ciał. Czując jego ramię, obejmujące mnie silnie w pasie, zamruczałam cicho z przyjemności, spoglądając mu w oczy.
   - Kocham cię... - wyszeptałam, całując lekko jego nabrzmiałe czerwone wargi.

wtorek, 22 listopada 2016

~ !! OGŁOSZENIE !! ~

Hej.
Dzisiaj krótko: wybaczcie, że nie ma jeszcze rozdziału i w najbliższym czasie nie będzie. Mam "małe" zamieszanie w życiu prywatnym, które muszę najpierw doprowadzić do porządku, żeby skupić się całkowicie na opowiadaniu. 
Proszę o cierpliwość i wytrzymałość. 
Trzymajcie za mnie kciuki, żeby wszystko się ułożyło jak najbardziej pokojowo.
Serdecznie pozdrawiam
Wasza Autorka ♥

czwartek, 10 listopada 2016

~ Rozdział 80 ~

   - Co ty tu robisz? - powiedziała cicho Liwia. Widać było po niej, że jest przestraszona, bo błądziła przerażonym wzrokiem między nami.
   - Przyjechałem, żeby z tobą to wszystko wyjaśnić ale widzę, że podjęłaś decyzję i nie mamy o czym  - Gnojek wzruszył ramionami, krzywiąc się lekko w taki sposób, że aż mnie ręka swędziała, żeby mu zajebać.
   - Nie pozostawiłeś jej wyjścia, poza tym Liwia wie co jest dla niej najlepsze - odezwałem się cicho, patrząc mu wyzywająco w oczy. Podszedłem do dziewczyny w międzyczasie i objąłem ją ramieniem w pasie. Ta wyraźnie się spięła.
   - Co ty robisz? - szepnęła cicho, zerkając na mnie. - Nie prowokuj go jeszcze bardziej.
   - Wiem co robię - odpowiedziałem równie cicho, patrząc na nią z uczuciem. Jak ona robiła to, że nawet przestraszona i niepewna wyglądała tak uroczo?
   - I to niby ty jesteś tym najlepszym co ona mogła wybrać? - parsknął śmiechem, podchodząc kilka kroków do nas.
   - Przynajmniej nie zdradziłem Liwii w tak perfidny sposób jak ty - odgryzam się, jednak mój głos jest spokojny i opanowany. Nie denerwowałem się, bo wiedziałem, że ta walka jest już wygrana. Liwia była moja i nie miałem zamiaru jej nikomu oddawać.
   - Och, wcale - prychnął rozjuszony, puszczając wolno ręce, które wcześniej miał założone na klatce piersiowej. - A Debra? Zapomniałaś już? A to jak wyjechał? To nie ty ryczałaś mi przez pół roku w rękaw? - zwrócił się do niej jadowitym głosem. Czułem jak dziewczyna kuli się, spuszczając wzrok na swoje buty.
   - Nie próbuj jej wzbudzać litości. To co zdarzyło się w liceum w nim zostaje. Ale o co zrobiłeś jej ty... - pokręciłem głową, nie mogąc znaleźć, mimo mojego bogatego słownictwa w tym zakresie, odpowiedniego słowa, by tego dupka określić.
   - W ogóle, to dlaczego ty za nią odpowiadasz, co? Zapomniała języka w gębie? A może ty go jej odgryzłeś jak prawie połykaliście sobie twarze?
   To przekroczyło wszelkie granice. Już miałem do niego podchodzić z pięściami, ale Liwia była szybsza. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, usłyszałem cichy odgłos uderzenia. Blondynka stała przed szatynem z wyrazem wściekłości na twarzy, a chłopak trzymał się za policzek.
   - Nigdy. Nie. Waż. Się. Tak. Do. Mnie. Mówić - wycedziła przez zaciśnięte zęby, ledwo panując nad złością. - Nie jestem twoją zabawką, byś miał prawo mnie tak traktować. I nic nie dawało ci prawa, byś lądował w łóżku z Amber. Nic - głos jej się powoli łamał, ale nie przestawała mówić. - Jak mogłeś mi coś takiego zrobić? Ja ciebie nigdy w jakikolwiek sposób nie zdradziłam. Nigdy.
   - Cały czas go kochałaś... - powiedział cicho, patrząc jej w oczy. - Widziałem to w twoich oczach codziennie. To nie do mnie były kierowane słowa miłości, które codzień rano mówiłaś. Ja byłem tylko zastępstwem... Kochałem cię, a ty wybrałaś jego!
   - Ken... Kochałam cię i dalej cię kocham...
   - Ale nie tak. Nie w ten sposób... - głos chłopaka załamał się, a po policzkach popłynęły mu łzy.
   Przyglądałem się tej rozmowie, nie ingerując w nią. Wiedziałem, że to jest chwila dla nich, żeby mogli wszystko miedzy sobą wytłumaczyć. Czułem się dziwnie, gdy mówili o mnie. To tak jakbym to ja rozbił to, co było między tą dwójką. Po części to była prawda. Rozbiłem wieloletnią przyjaźń Liwii i Kentina.
   - Jednak jest już za późno - odparła już spokojniej blondynka, wyrywając mnie z ponurych myśli. - To co zrobiłeś i mi i Amber jest niewybaczalne. Powinieneś zająć się nią jak należy.
   - Liv... Wybaczysz mi kiedyś?
   - Nie wiem, Ken... Nie wiem...
   Odwróciła się w moją stronę, złapała za rękę i powoli wyprowadziła z parku. Czułem się dziwnie... Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Byłem przygotowany na bójkę z szatynem, na walkę o serce Liv, ale on... Zaskoczyło mnie to. I jednocześnie sprawiło, że czułem się winny tego wszystkiego. Nie chciałem, by to wszystko tak się skończyło. Owszem, wkurwiał mnie ten pizduś, chciałem mu dokopać, bo byłem zazdrosny o niego. Jednak teraz, po tym wszystkim co usłyszałem...
   - Co tak milczysz?
   - Hmm...? - mruknąłem cicho, wyrywając się z zamyślenia.
   - O czym tak myślisz? - zapytała, wbijając we mnie ciekawski wzrok. - Odkąd wyszliśmy z parku nic się nie odzywasz...
   - Przepraszam... - powiedziałem cicho, ściskając lekko jej drobną dłoń.
   - Ależ nie ma za co. Każdy ma prawo się zamyślić.
   - Nie o to chodzi... - wzdycham cicho. - Przepraszam, że rozwaliłem twoją przyjaźń z tym... Kentinem.
   - Co? - spojrzała na mnie zaskoczona, zatrzymując się w połowie drogi.
   - Wlazłem między was, bo byłem zazdrosny o niego. Nie mogłem znieść tego, że to jego towarzystwo wolisz... Potem ten wyjazd, zeszliście się i teraz... Wszystko zjebałem... - jęczę cierpiętniczo, szarpiąc się za włosy.
   - O czym ty mówisz? Przecież w szkole, a to co teraz miało miejsce, to dwie zupełnie inne rzeczy...
   - Nie. Nie rozumiesz? - patrzę na nią, czując coraz większy mętlik i wyrzuty sumienia. - To wszystko przeze mnie. Już w szkole próbowałem was poróżnić, bo byłem o niego zazdrosny. Teraz też wpierdoliłem się z buciorami w twoje życie, bo nie mogłem przestać o tobie myśleć. To przeze mnie ciągle się z nim kłóciłaś, bo on był zazdrosny o mnie. To dlatego wynikła  z tego ta popieprzona sytuacja z Amber... - zacząłem się miotać, nie mogąc wytrzymać tego wszystkiego.
   - Kastiel... - złapała mnie za ręce i zatrzymała w miejscu, a kiedy zacząłem się jej wyrywać, mocniej zacisnęła dłonie. - Kastiel, uspokój się. To nie jest twoja wina. Rozumiesz? To nie jest...
   - Jak nie jest? To ja wszystko spierdoliłem! - nie dałem jej dokończyć, krzycząc.
   - Przestań, do jasnej cholery! - krzyknęła, szarpiąc poły mojej kurtki. - Nawet jeśli przyspieszyłeś nieco akcję, to podejrzewam, że prędzej czy później i tak by to się stało, bez twojej ingerencji. - Poparzyłem na nią jak kompletny debil, nic a nic nie rozumiejąc. - Już wcześniej widziałam, jak Amber i Kentin się do siebie zbliżali, ale olałam to, bo myślałam, że chcą się tylko zaprzyjaźnić. A wyszło jak wyszło... To nie jest twoja wina, jasne?
   W odpowiedzi westchnąłem jedynie ciężko, kiwając lekko głową na znak zgody. To, że Liv nie uznawała mojej winy, nie znaczyło, że wyrzuty sumienia minęły. Nie kontynuowałem jednak kłótni, bo doskonale wiedziałem, że dziewczyna mi nie odpuści. Czasami potrafiła być nieźle zawzięta. Uśmiechnąłem się pod nosem na myśl o jej wrednym, upartym charakterku z liceum. Uwielbiałem się z nią droczyć, tylko po to, by zobaczyć jak uroczo się rumieniła z bezsilności i złości. Teraz, co prawda wciąż była uparta i czasami wredna, ale straciła coś ze swojej zwyczajowej butności. Stała się bardziej opanowana, aczkolwiek język jej się wyostrzył, a odzywki zyskały na ciętości. W jej obliczu widać było, że dużo przeszła, jednak wciąż szła przez życie z dumnie uniesioną głową. Czasami gdy siedziała zamyślona można było dostrzec jaki rodzaj spraw ją trapi. Gdy męczyło ją coś smutnego, nieprzyjemnego, jej śliczne oczy robiły się pochmurne, ciemne, oddalone od rzeczywistości. Gdy rozmyślała nad czymś radosnym dla niej - tęczówki błyskały się radosną zielenią. Jej twarz była jak otwarta książka, ale książka, która momentami potrafiła zaskoczyć i wybić całkowicie z rytmu.
   - O czym myślisz? - zapytała cicho, zerkając co chwilę na mnie.
   - O tobie... - odpowiedziałem, wzruszając lekko ramionami. - O szkole... O tym jak słodko się denerwowałaś... - parsknąłem śmiechem, słysząc jej oburzony jęk. Prawy kącik ust uniósł mi się automatycznie, kiedy uzyskałem ten sam efekt co kiedyś w liceum.
   - Ale byłeś wtedy wkurzający. Jak wsza na dupie - odgryzła się, szturchając mnie w ramię.
   - Nie udawaj, że nie lubiłaś tych słownych przepychanek - oddałem szturchnięcie, śmiejąc się cicho. - Ogromną przyjemność sprawiało ci, to że mogłaś mi dokopać, nawet jeśli mnie to nie ruszało.
   - Wcale cię to nie ruszało - zironizowała, przewracając oczami. - Przyznaj, że czasami nie wiedziałeś co odpowiedzieć.
   - No... Może raz się zdarzyło... - przyznałem jej rację, kręcąc ręką, na znak, że nie jestem do końca pewny odpowiedzi.
   - Wcale nie! Było więcej razy! - obruszyła się, zakładając ręce na piersi, przez co uwydatniała je jeszcze bardziej. Musiałem przyznać, że bardzo korzystna pozycja dla rąk, szczególnie przy bluzkach z większym dekoltem jak te. - Świnia! - trzepnęła mnie w ramię, szarpiąc lekko poły koszuli.
   - Oj, już nie bądź taką cnotką... - wymruczałem jej do ucha, owiewając jej szyję oddechem, przez co przeszedł ją dreszcz. - Na piękne rzecz trzeba patrzeć, a one są wyjątkowo...
   - Ale ty jesteś obleśny... - skrzywiła się, oddalając się o kilka kroków.
   - A ty słodko niewinna - uśmiechnąłem się szeroko, czochrając jej włosy. Zezłoszczona, próbowała zrobić to też mi, ale bez problemu zablokowałem jej ręce. - I co teraz?
   - Jajco... - odburknęła, nie patrząc mi w oczy.
   - Ty się złościsz...?
   - Nie.
   - Wcale - wzruszyłem ramionami, zaciskając nieco mocniej palce na jej nadgarstkach.
   - Przestań. To boli - mruczy, marszcząc brwi.
   - Przecież widzę, że jesteś zła. Dlaczego to ukrywasz? - zbliżyłem twarz do jej, wdychając cudowny, słodki zapach jej perfum. Nie zmieniła ich od czasów szkoły.
   - Puść. - Nie odpowiedziała na moje pytanie, szarpiąc nadgarstki.
   - Ale ty jesteś uparta... - pokręciłem lekko głową, ale puściłem jej ręce. Nie chciałem, żeby zostały jej na przegubach siniaki.
   Dziewczyna wykorzystała to i stając na palcach, poczochrała mi włosy, a następnie ze śmiechem odbiegła kawałek dalej.
   - A ty łatwowierny - zaśmiała się złośliwie.
   Jej śmiech przerodził się w krzyk przerażenia, kiedy zacząłem za nią gonić. Biegliśmy jak opętani, dopóki nie złapałem jej w końcu pod budynkiem jej hotelu.
   - Doigrasz się w końcu za te oszustwa - pogroziłem jej palcem, drugą ręką obejmując ją w pasie.
   - Już się ciebie boję - prychnęła, przewracając oczami. Dmuchnęła w grzywkę, odgarniając ją z oczu, jednak ta ponownie opadła jej na czoło. Wyciągnąłem dłoń, po czym założyłem uparty kosmyk włosów za ucho. Nie zabrałem dłoni, tylko wsunąłem palce w jej miękkie i delikatne włosy. Westchnąłem ciężko, nie mogąc zapomnieć o tej sytuacji w parku. Nic nie mogłem poradzić, że cały czas czułem się winny tego wszystkiego.
   - To nie twoja wina, jasne? - złapała mnie za szczękę i przekręciła tak, że patrzyłem tylko na nią.
   - Ech... Liwia... - westchnąłem jeszcze raz, odwracając wzrok, przeczesując włosy palcami. - To...
   - Nie twoja - szarpnęła moją twarzą w swoją stronę, że znów patrzyłem na nią. - Nie twoja. Wbij to sobie do łba.
   - To, że ty tak uważasz, to nie znaczy, że to nie prawda - zauważyłem, na co Liwia przewróciła oczami.
   - Nawet jeśli to przez ciebie, to i tak nie posądzam cię o to - poklepała mnie dłonią po policzku, kręcąc głową. - Daj sobie z tym spokój. Nie potrzebnie się tylko zadręczasz.
   - No, dobrze... - przyznałem niechętnie, po czym uśmiechnąłem się szelmowsko. - To jak ci się podobała randka?
   - Nie była zła... - stwierdziła po chwili zastanowienia, szczerząc się złośliwie.
   Zbliżyłem się do niej powoli, patrząc jej w oczy drapieżnym wzrokiem, a ta zaczęła się cofać. Uniosłem kąciki ust, zyskując zamierzony efekt. Cofała się do tego momentu, gdy jej plecy uderzyły o ścianę budynku, przy którym staliśmy.
   - Nie była zła, hmm...? - wymruczałem do ucha dziewczyny, opierając dłonie o mur po obu stronach jej głowy.
   - Taak... Nawet całkiem dobra - odparła spokojnie, nie odrywając ode mnie wzroku.
   - Cieszy mnie to - powiedziałem szczerze. - A istnieje szansa, że dasz się namówić na kolejną?
   - Może... - mruknęła niezdecydowana i, ku mojemu zaskoczeniu, zawieszając ręce na mojej szyi.
   Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, poczułem jej słodkie usta na swoich wargach.


wtorek, 8 listopada 2016

~ Rozdział 79 ~

 Z dedykacją dla Carbenet i wszystkich czekających na "grubsze" akcje ♥


   Kastiel pojawił się u mnie przed osiemnastą, akurat wtedy, gdy byłam już kompletnie wyszykowana. Kiedy zadzwonił telefon z recepcji, że czeka tam na mnie, spięłam się ze zdenerwowania jeszcze bardziej, jeśli było to w ogóle możliwe. Nie wiedziałam, czy bardziej się denerwowałam tym wypadem, czy tym wcześniejszym. Starałam się zapanować nad drżącymi dłońmi, które pakowały portfel i telefon do torebki, ale efekt był jeszcze gorszy. Odetchnęłam kilka razy głęboko, poprawiając ostatni raz dżinsową tunikę, po czym założyłam czerwone trampki i zeszłam do recepcji.
   Stał oparty o ladę i rozmawiał z recepcjonistą, śmiejąc się z czegoś. Gdy zobaczył mnie w wejściu do windy, zamarł na moment, uważnie mi się przyglądając. Czując na sobie jego wzrok poczułam, że się delikatnie rumienię.
   - To tak dla mnie się wystroiłaś? - zapytał, gwizdając z uznaniem, kiedy zbliżyłam się do niego.
   - Może... - rzuciłam lakonicznie, uśmiechając się lekko. Przyjrzałam mu się i zauważyłam, że on też zrezygnował ze swojej zwyczajowej bluzy dla gładkiej czarnej, dopasowanej koszulki i skóry, a jego ciemne dżinsy wyglądały dużo bardziej elegancko. - Ty też się odstrzeliłeś - zauważyłam, a on wzruszył lekko ramionami.
   - Idziemy? - wyciągnął do mnie łokieć, bym złapała go pod rękę, co też zrobiłam. - Zmieniłem nieco nasze plany. Nie pójdziemy do baru.
   - Jak to?
   - Zabieram cię na randkę. Chcę ci coś pokazać - poprowadził nas wzdłuż głównej ulicy, gdzie jak zauważyłam kierowała się większość osób. - Dzisiaj podobno jest jedno z najbardziej widocznych zaćmieni księżyca, więc pomyślałem, że miło byłoby to zobaczyć.
   Kiwnęłam w zamyśleniu głową i pozwoliłam się prowadzić dalej. Kilka minut później zatrzymał się przy najbliższej stacji i wsiedliśmy do metra, jadącego w stronę Parku Centralnego. Gdy dotarliśmy na miejsce, zauważyłam, że cały park był oblegany przez ludzi. Przy bramach wejściowych stali strażnicy, pilnujący porządku, a zaraz za nimi osoby, które rozdawały ciepłe napoje i koce. Wzięliśmy jeden z nich i udaliśmy się w odsłonięte przez drzewa miejsce, skąd idealnie było widać czyste niebo i księżyc. Kastiel rozścielił koc i rozłożył się na nim, podkładając sobie pod głowę prawe ramię, klepiąc miejsce obok siebie. Przycupnęłam lekko na brzegu, ale zaraz zostałam pociągnięta w dół tak, że i ja leżałam na posłaniu. Spojrzałam się w stronę chłopaka i poczułam, że znów oblewam się rumieńcem. Brunet, opierając się na przedramieniu, przyglądał mi się z góry tak intensywnym wzrokiem, że w moim brzuchu rozpętała się istny maraton motyli. Miałam nieodparte wrażenie, że zaraz...
   - Mogę cię pocałować? - zapytał cicho, pochylając się lekko nade mną.
   - Ja nie wiem czy to jest dobry pomysł... - powiedziałam cicho, ale po chwili i tak poczułam delikatne muśnięcie jego ust.
   To było jak porażenie piorunem. Przez ułamek sekundy, gdy nasze usta się stykały, poczułam się jakby czas stanął w miejscu, a cały świat zawirował dookoła nas. Po całym ciele przebiegły mnie dreszcze, jakich nigdy nie czułam przy zwykłym muśnięciu. Zamarłam na moment, wpatrując się rozszerzonymi oczami w chłopaka. To było naprawdę coś niesamowitego.
   Momentalnie zapragnęłam więcej. Przełknęłam głośno, z trudem oddychając. Próbowałam zapanować nad szalenie bijącym sercem, ale na nic były moje wysiłki. Patrząc Kastielowi w oczy, bezwiednie zwilżyłam usta językiem, a jego wzrok od razu powędrował na tamte rejony. Zagryzłam lekko wargę, nie ufając sobie w tamtym momencie. Byłam pewna, że powiedziałabym coś nieoczekiwanego.
   Coś tak nieoczekiwanego, jak kolejne muśnięcie ust, tym razem dużo pewniejsze, które i tym razem wywołało falę niesamowicie przyjemnych dreszczy. Mimowolnie westchnęłam głośno, a gdy zrozumiałam co zrobiłam, oblałam się szkarłatnym rumieńcem. W duchu dziękowałam wszystkim świętościom, że było na tyle ciemno, iż moje wypieki mogły zostać niezauważone.
   Czarnowłosy chłopak jednak nie kontynuował niczego. Powrócił do swojej wcześniejszej pozycji, opierając głowę o zwinięte na karku ręce. Całą swoją wolą zdusiłam jęk zawodu i podpierając się na przedramionach, spojrzałam w niebo. Było dzisiaj idealnie czyste. Na granatowym, prawie czarnym tle iskrzyły się radośnie białe plamki gwiazd. Miałam nieodparte wrażenie, że cieszą się w moją stronę, co chwilę migocząc. Westchnęłam głęboko, przymykając na chwilę oczy.
   - O czym myślisz? - Usłyszałam ciche pytanie czarnowłosego. Nie otwierając oczu po raz kolejny głęboko odetchnęłam.
   - O... O tym wszystkim... - mruknęłam ogólnikowo, sama do końca nie wiedząc, jak konkretnie nazwać moje myśli.
   - Czyli? - dopytywał się, a ja podniosłam powieki i na niego spojrzałam. Leżał na boku, podpierając się na jednym przedramieniu. O tej porze jego oczy wydawały się być bardziej jak dwa obsydianowe kamienie, a nie jak w dzień - małe jeziorka gorzkiej czekolady.
   - No... O tym wszystkim... Co musiało się stać, że jesteśmy tutaj razem... Czy to w ogóle ma sens... - spuściłam wzrok na własne dłonie, leżące na brzuchu. - Próbuje jakoś to wszystko uporządkować. Próbuję zrozumieć, co to wszystko znaczy...
   - Pragnę cię - powiedział tak żarliwie, że mimowolnie zwróciłam na niego spojrzenie. - Jesteś najwspanialszą kobietą z jaką dane było mi się spotkać. Nie chcę żadnej innej... A to, co się teraz dzieje, to nic innego, jak moje starania się, by pokazać ci, że naprawdę mi na tobie zależy i chcę uczynić cię szczęśliwą. Tak naprawdę szczęśliwą.
   - Ale... Czy to nie jest za szybko? Wszystko tak pędzi, że nie mam nawet chwili, by odsapnąć i pomyśleć coś więcej...
   - Zdaj się na to, co czujesz. I na to, co daje ci radość. Cała reszta się nie liczy...
   Zagryzłam niepewnie wargę, zastanawiając się nad jego słowami. Wiedziałam co mnie uszczęśliwiało, ale nie byłam pewna, czy gdybym to zrobiła, to nie pospieszyłabym się zbytnio. Przez chwilę gryzłam się z własnymi myślami, rozpatrując wszystkie za i przeciw, aż w końcu mentalnie machnęłam na to ręką. Co ma być to będzie, czyż nie?
   Przysunęłam się do chłopaka i zbliżyłam twarz do jego oblicza. Czułam jak moje policzki wręcz płoną z zawstydzenia, jednak nie chciałam poddawać się tuż na starcie. Uniosłam jedną dłoń, którą położyłam delikatnie na jego kościstym policzku i zaczęłam gładzić kciukiem skórę. Nosiła ślady kilkudniowego zarostu, jednak mi to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Uwielbiałam tą lekką szorstkość, przyjemne drapanie na policzku czy szyi. Pochyliłam się nad nim i musnęłam jego wargi. Odsunąwszy się troszeczkę, spojrzałam się w jego oczy. Miał je cały czas otwarte i uważnie mnie obserwował, trwając w oczekiwaniu, lecz nie tylko oczekiwanie było widoczne w jego tęczówkach. Było w nim coś, co wyraźnie górowało nad tym spokojnym uczuciem. To było pożądanie. Dzika, nie do opisania żądza, którą trzymał na wodzy ostatkami woli. Widząc to, poczułam przyjemne łaskotanie w brzuchu i pocałowałam go pewniej. Kastiel był chyba w szoku, ponieważ nie reagował w ogóle na to, co robię. Przez moment przeszło mi przez myśl, żeby zrezygnować, ale wtedy poczułam niewielki ruch jego warg. Coś w moim wnętrzu wtedy eksplodowało. Nie mogłam uwierzyć w to, że w końcu się całujemy. Że w końcu mogę poczuć jego usta na swoich, te ciepłe, miękkie i niezwykle kuszące wargi. Kiedy niepewnie przesunęłam językiem po jego dolnej wardze, wydał z siebie coś na kształt warknięcia, po czym wsunął dłoń w moje włosy i przyciągnął mnie bliżej siebie. Nasze usta były złączone w namiętnym pocałunku, którego żadne z nas nie chciało przerwać. Miękkie i ciepłe języki w końcu zetknęły się ze sobą, najpierw niepewnie, poznając się na nowo ze sobą, aż w końcu rozpoczęły dziki taniec, walcząc między sobą o dominację. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a roztopię się na tym kocu od nadmiaru doznań i przyjemności. Jego usta były nieziemskie, dłonie które delikatnie gładziły mi kart, rozpalały do granic możliwości. Od tych wszystkich doznań kręciło mi się w głowie, jednak chciałam poczuć więcej, bardziej. Wpiłam się wręcz w usta Kastiela, przyciągając go bliżej. Jego zapach mieszał w głowie i uzależniał. To było jak silnie uzależniający narkotyk, od którego nie jesteś w stanie się oderwać.
   Odsunęliśmy się od siebie dopiero wtedy, gdy zaczynało brakować nam powietrza. Z wielką niechęcią odkleiłam się od ust Kastiela, od razu kierując wzrok na jego spojrzenie. Uśmiechał się delikatnie, a w jego oczach błyskały się radosne iskierki, nieumiejętnie tłumiące pożądanie.
    Niespodziewanie podniósł się i wyciągnął w moją stronę rękę.
   - Chodź. Zaraz powinno się zacząć.
   Wstałam z jego pomocą, otrzepując i poprawiając lekko tunikę. Nie puszczając mojej ręki, zaprowadził mnie na duży plac wolnej od drzew przestrzeni, gdzie zebrali się także inni ludzie w lornetkami i innymi przyrządami, które pomagały im dostrzec to zjawisko dużo dokładniej. Kastiel stanął tuż za mną i objął mnie rękoma w pasie. Jego dotyk sprawił, że czułam przyjemne dreszcze w brzuchu. Uśmiechnęłam się lekko sama do siebie i oparłam głowę o jego szeroką klatkę piersiową, spoglądając w niebo.
   Niemożliwie wręcz duży księżyc błyskał do nas śnieżnobiałym blaskiem. Z czasem jednak zaczął powoli zmieniać swoją barwę. Najpierw zrobił się ciemniejszy, po czym z każdą mijającą minutą powoli zaczynał rozbłyskać się krwistymi barwami. Jego jasna barwa ustępowała pomarańczu i czerwieni, przez co przypominał iście piekielne słońce. Wyglądało to przecudownie. Nie byłam w stanie oderwać oczu od tego zjawiska, nawet wtedy, gdy zaćmienie minęło kompletnie, a księżyc znów przybrał swój zwyczajowy, srebrzysty kolor.
   - Zamknij usta, bo ci mucha wpadnie - Cichy szept tuż przy uchu wyrwał mnie z zamyślenia.
   - To było... Przepiękne... - westchnęłam cicho, na chwilę odwracając się w jego stronę. Unosił kąciki ust w delikatnym uśmiechu, nie odkrywając jednak zębów. - Najpiękniejsza rzecz, jaką było dane mi oglądać...
   - Czyli ja nie jestem najpiękniejszy? - zapytał sarkastycznie, na co ja parsknęłam śmiechem.
   - Czy czasem twoje ego nie jest za duże? - Nie mogłam powstrzymać złośliwego uśmiechu, który wpływał na moje usta.
   - A czy ty, nie jesteś czasem za wredna?
   - Nie - odparłam z całym przekonaniem, śmiejąc się cicho. - Jestem jak najbardziej kulturalna. Nie to co niektórzy...
   - Nie chciej, żebym ci pokazał, jak bardzo niekulturalny potrafię być - wymruczał cicho kuszącym głosem, który sprawiał, że miękły mi kolana.
   - A jeśli zechce? - zadałam pytanie i ledwo je skończyłam, zostałam porwana w silne objęcia, a moje usta zostały brutalnie zaatakowane przez te kastielowe.
   Jęknęłam cicho z zaskoczenia, oddając w pełni pocałunek. Jego dłonie trzymały mnie silnie i pewnie, ale jednocześnie delikatnie i zmysłowo sunęły po moich plecach, wywołując u mnie fale dreszczy. Wplątałam palce w jego długie włosy, przyciągając bliżej siebie. Mimowolnie otarłam się biodrami o jego i poczułam, że chłopak również jest podniecony tak bardzo jak ja.
   - No, no, no... Widzę, że nawet nie zdążyliśmy się oficjalnie rozstać, a ty nie potrafiłaś się powstrzymać i przygruchałaś go sobie od razu...
   Momentalnie odskoczyliśmy od siebie, słysząc chłodny głos niedaleko nas. Spojrzałam się w jego stronę i z przerażeniem dostrzegłam głębokie, zielone oczy, które wcale nie były tak radosne jak kiedyś. Tym razem ciskały gromy i mroziły swoją lodowatością.
   - Zaskoczona?

wtorek, 1 listopada 2016

~ Rozdział 78 ~

 Wstawione na szybko, bo później pewnie bym nie skończyła i czekalibyście kolejny tydzień.
Za błędy przepraszam, ale na szybko sprawdzane, więc mogło mi coś umknąć. 
Z dedykacją dla Darii ♥


   Kastiela wygoniłam spać dopiero grubo po pierwszej w nocy, przypominając mu, że nazajutrz muszę wstać rano do pracy. Następnego ranka, gdy wstałam i odbyłam poranną toaletę, wyszłam po cichu z łazienki, żeby nie zbudzić chłopaka, ale jego widok rozwalonego na kanapie w niesamowicie dziwacznej pozycji sprawił, że wybuchnęłam głośnym śmiechem, budząc go tym.
   - Co się, kurwa, dzieje?! - zapytał zaspany, rozglądając się dookoła rozkojarzony.
   - Nic, nic... Wybacz, ale nie potrafiłam się powstrzymać - parsknęłam jeszcze raz śmiechem, przypominając sobie jak bardzo wygięty spał. - Jakieś konkretne życzenia co do śniadania?
   - Tak... - wymruczał, wstając. Poprawił pogniecioną koszulkę jedną ręką, a drugą przecierając zaspaną twarz. Podszedł do mnie, oparł jedną dłoń o ścianę obok mojej głowy, pochylając się nade mną. - Ciebie, w łóżku, całą rozpaloną, błagającą o mnie...
   - Boże... Ty się nawet rano nie potrafisz zachować przyzwoicie co? - przewróciłam oczami, wymijając go, aby udać się do kuchni. Starałam się udawać niewzruszoną, jednak słowa bruneta docierały do najskrytszych zakamarków mojego ciała, wywołując przyjemne dreszcze.
   - Nie - odparł z pełnym zadowolenia uśmiechem, wzruszając ramionami. Z trudem przeczesał palcami przydługawe już włosy.
   - Może chcesz szczotkę? - zapytałam, ledwo tłumiąc śmiech, a chłopak spojrzał się na mnie morderczym wzrokiem. - No co? Wyglądasz jakbyś miał gniazdo na głowie. Przydałoby ci się uczesać.
   - Spadaj i daj mi kawę - odburknął, siadając przy stole, na którym położył czoło.
   - To w końcu mam spadać, czy zrobić ci kawę, co? Weź się porządnie zdecyduj czego chcesz - niesamowicie wielką radość sprawiało mi dręczenie tego biednego chłopaka. Uśmiechnęłam się złośliwie sama do siebie. To był malutki rewanż za to, co zrobił poprzedniego wieczora.
   - Ale ty się czepiasz. Dalej się złościsz za wczoraj? - zapytał, stłumionym głosem, powoli podnosząc głowę. - Przecież cię przeprosiłem. Ile jeszcze?
   Nie odpowiadając, przygotowywałam spokojnie śniadanie. Nastawiłam ekspres, wyciągnęłam z lodówki kilka jajek, cebulę i kawałek boczku. Cebulę i boczek pokroiłam, a następnie wrzuciłam na rozgrzaną patelnię. Do budzącego aromatu kawy dołączył zapach smażonej cebulki i mięsa. Gdy warzywo zaczynało się robić złociste, wbiłam na patelnię jajka i zaczęłam energicznie wszystko mieszać, przyprawiając do smaku. Posmarowałam kilka kromek chleba masłem i, gdy jajecznica była już gotowa, rozdzieliłam wszystko na dwa talerze, z czego jeden postawiłam przed Kastielem. Nalałam mu również kawy, co przyjął z cichym jękiem wdzięczności.
   - Jesteś kochana - wymruczał pomiędzy gorącymi kęsami, a łykiem kawy.
   Nie odpowiedziałam, tylko zabrałam się za swoją jajecznicę. Reszta śniadania minęła nam w ciszy, przerywanej jedynie odgłosem sztućców uderzających o talerze. Po skończonym posiłku, zabrałam wszystkie potrzebne mi w pracy rzeczy i opuściliśmy apartamentowiec. Kastiel odprowadził mnie pod sam budynek wydawnictwa, czym mnie zaskoczył, ale prawdziwie zdziwienie ogarnęło mnie, kiedy oznajmił, że po pracy przyjdzie po mnie i wyskoczymy gdzieś do baru.
   Ledwo weszłam na właściwie piętro, gdzie wszyscy pracowaliśmy, zostałam zaatakowana przez Millie.
   - Widzę, że randkowanie idzie pełną parą. Spacerki wieczorkiem, odprowadzanie do pracy, umawianie się na kolejny wypad... - powiedziała konspiracyjnym tonem, ruszając brwiami. - Czy ja o czymś nie wiem?
   - Wiesz tyle ile powinnaś wiedzieć - odparłam lakonicznie, wymijając dziewczynę, kierując się do swojego stanowiska.
   - Ej! Ja chce znać szczegóły! - zawołała oburzona, podchodząc szybko do mnie i siadając na wolnym krześle obok mnie. - Jakby nie patrzeć, to dzięki mojej interwencji w ogóle zaczęliście ze sobą rozmawiać.
   - No dobra - zgodziłam się, starając ukryć podstępny uśmieszek. Postanowiłam trochę podpuścić dziewczynę. - To od czego mam zacząć? Pikantnych szczegółów czy romantycznego wypadu?
   Oczy dziewczyny rozszerzyły się, a szczęka opadła. Zaśmiałam się na ten widok, a brunetka szybko pozbierała się i wygodniej usadowiła na krześle.
   - Chce znać każdy szczegół od początku do końca. Bez wyjątku - odparła radośnie, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości.
   - No więc, zaczęło się od tego, że przyszedł po mnie do mieszkania z Demonem...
   - Kto to jest Demon?
   - To jego pies - wyjaśniłam, po czym wróciłam do opowieści. - Trochę się droczyliśmy ze sobą, a on podszedł do mnie i zbliżył się, tak bardzo, że prawie stykaliśmy się nosami... - widziałam jak dziewczyna wciąga głęboko powietrze w płuca, nie mogąc się doczekać czegoś więcej. - Po czym się odsunął i zaproponował spacer do parku.
   - Ty świnio! Dlaczego się nie pocałowaliście?
   - Nawet jeśli by coś próbował i tak bym się na to nie zgodziła. Chociaż teraz, to jest mi to obojętne... - mruknęłam posępnie.
   - Poszliście do parku i co? Łaziliście tylko po nim?
   - Rozmawialiśmy o tym, po co Rozalia do mnie przyjechała - wzięłam nerwowy oddech. - Powiedziałam mu, że Ken mnie zdradził. Wściekł się.
   - Nie dziwię mu się - prychnęła, odrzucając za ramię swoje długie, czarne włosy.
   - Chwilę później temat rozmowy zadzwonił...
   - CO!?
   - Jak mi będziesz co chwilę przerywać, to ci nic nie opowiem! - warknęłam poddenerwowana. Byłam w stanie zrozumieć podniecenie Millie, ale ciągłe przerywanie mi wcale nie pomagało.
   - No, już się zamykam!
   - Kentin do mnie zadzwonił, ale nie miałam jak z nim porozmawiać, bo Kastiel od razu wyrwał mi telefon... - opowiedziałam dokładnie co się stało później i o trosce bruneta o mnie. Wyznałam też cicho, że boję się o to wszystko, co może się zdarzyć.
   - Nie martw się na zapas. Moja babcia, która mieszkała w Polsce zawsze mawiała: „Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli.” - Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową. - Co ma być to będzie. Jakoś damy sobie radę. No ale dobra. To jeszcze nie wyjaśnia tego, że Kastiel przyszedł z tobą pod wydawnictwo.
   - Po tej akcji z telefonem poszliśmy do niego odstawić psa, a potem odprowadził mnie pod apartamentowiec. Chwilę rozmawialiśmy i Kastiel rzucił coś w stylu, że to była fajna randka... - zarumieniłam się lekko na myśl o tym, co wczorajszego wieczora brunet mówił o naszej dwójce. Streściłam mniej więcej dziewczynie co działo się dalej, starając się nie rumienić bardziej. Nie mogłam przestać myśleć o chłopaku i o tym, co by ze mną zrobił.
   - Tylko tyle? - zapytała Millie, gdy skończyłam jej opowiadać. - Żadnego seksu? Nawet buzi?
   - Kastiel stwierdził, że skoro to nie była randka, to nie będzie mnie dotykał inaczej niż zwykłego kumpla - powtórzyłam jego słowa, wzruszając obojętnie ramionami. Względnie obojętnie, ponieważ w duchu cały czas myślałam o prawdopodobnych dalszych zdarzeniach, gdybym jednak powiedziała, że to była jednak randka.
   - Więc dzisiaj się umówiliście na randkę? - dopytała, ruszając znacząco brwiami.
   - Zaprosił mnie na piwo do baru. Nie wiem jeszcze co z tego wyniknie - odparłam lakonicznie, odwracając się od dziewczyny w stronę komputera.
   - To MUSI być randka! Przecież on na ciebie leci! I ty na niego też! - zawołała oburzona, a ja syknęłam żeby ją uciszyć, ponieważ połowa biura spojrzała się w naszą stronę. - Ja nie rozumiem na co wy czekacie. Jesteście dla siebie stworzeni!
   Przewróciłam oczami, cicho wzdychając. Nie rozumiałam entuzjazmu dziewczyny. Zachowywała się tak, jakby to ona randkowała zamiast mnie.
   Dzień minął dość szybko i intensywnie. Biegałam między wydziałami, załatwiając wszystkie papierkowe sprawy, robiąc korekty pracy niektórych osób z naszego działu i wypijając hektolitry kawy, żeby jakoś powstrzymać się od ziewania. Powinnam zamordować Kastiela za to, że mnie przetrzymał do tak późnej pory.
   Gdy nadeszła pora obiadowa i udałam się z Millie do naszej ulubionej knajpki, zająwszy nasz zwyczajowy stolik, zerknęłam na telefon. Miałam trzy nieodebrane połączenia od Rozalii. Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się co mogła ode mnie chcieć przyjaciółka. Bez zastanowienia wybrałam do niej numer. Odebrała zaledwie po drugim sygnale.
   - W końcu! - zawołała z ulgą na przywitanie. Zdziwiłam się jeszcze bardziej słysząc napięcie w jej głosie.
   - Co się stało? - zapytałam, coraz bardziej zmartwiona. Czyżby coś związanego z Kentinem? A co jeśli zrobił jakąś głupotę?
   - Muszę ci coś powiedzieć - powiedziała na jednym wydechu tak szybko, że musiałam się przez chwilę zastanowić o co jej chodzi. - Tylko... Nie wiem od czego zacząć...
   - To coś związanego z Kentinem? - Chciałam rozwiać wszystkie swoje wątpliwości. Mimo wszystko był moim długoletnim przyjacielem i martwiłam się o niego.
   - Co? Nie... - zaprzeczyła, jakby zaskoczona moimi podejrzeniami. - Chodzi o to, że wczoraj byłam z Leo u ginekologa na rutynowym badaniu i USG. I lekarz powiedział... - przerwała, cicho parskając. - Boże... Nie wiem jak to powiedzieć... Jestem cały czas roztrzęsiona...
   Zamarłam, bojąc się najgorszego. Czy Rozalia straciła dziecko? Przecież tak bardzo cieszyła się, że będzie mamą...
   - No mów co się stało! To coś poważnego? - nie mogłam wytrzymać tego całego napięcia, nie wiedząc co mam myśleć. Z jednej strony dziewczyna w ogóle nie brzmiała jakby stało się najgorsze, ale z drugiej strony wiedziałam, że jest nieprzewidywalna i z nią wszystko jest możliwe.
   - Ginekolog powiedział, że w moim brzuchu ukształtowały się dwa serduszka... - głos zaczął się jej załamywać, a ja sama poczułam jak mi oczy zaczynają się szklić. To nie możliwe, żeby dziecko było na coś chore! - Powiedział, że będę miała bliźniaki...
   W pierwszej chwili nie zrozumiałam co powiedziała. Milczałam przez dłuższą chwilę, trawiąc nową wiadomość.
   - To przecudownie! - zawołałam, mimowolnie uśmiechając się szeroko.
   - Naprawdę? - zapytała niepewnie. Oczami wyobraźni widziałam ją jak nerwowo zagryza wargę i szarpie palcami kosmyki włosów. Zawsze tak robiła, gdy była zdenerwowana.
   - Tak! - zapewniłam ją. - Będziesz cudowną mamą, już ci to mówiłam.
   - Ale bliźniaki? Boże... Jak ja sobie poradzę? - jęknęła w słuchawkę.
   - Dasz radę. Poza tym nie jesteś sama. My wszyscy wam pomożemy - Obok mnie usiadła Millie stawiając przede mną talerz ravioli z kurkami.
   - Jesteś kochana... Ale w życiu bym się nie spodziewała, że będę miała bliźniaki... - westchnęła ciężko, a ja przewróciłam oczami. Mogłam się spodziewać, że z tak niepozornej rzeczy zrobi niemałą aferę. - Ja muszę kończyć - powiedziała po chwili dużo radośniejszym i lżejszym tonem. - Muszę poinformować resztę!
   - Idź, idź - zaśmiałam się cicho, kręcąc głową z niedowierzania. Rozalia czasami była naprawdę niemożliwa.
   - Co się stało? - brunetka, przyglądała mi się uważnie, skubiąc swoją owocową sałatkę.
   - Okazało się, że Roza ma bliźniaki i dzwoniła do mnie przerażona - parsknęłam śmiechem, zabierając się za dwój obiad.
   - Ona tak zawsze? - Millie uniosła brew w zdziwieniu, a ja kiwnęłam głową śmiejąc się pod nosem.
   No to będę podwójną ciocią.

czwartek, 27 października 2016

~ Rozdział 77 ~

 Witam! 
Dzisiaj taki luźniejszy rozdział, który przyznam szczerze bardzo miło mi się pisało. 
Dziękuję wszystkim za niezmiernie ciepłe słowa, które sprawiają, że mam chęci siąść i zacząć pisać.
Nie przedłużam. 
Miłego czytania ♥


   Chłopak zerwał się z ławki rozjuszony i zaczął krążyć w tę i z powrotem przede mną. Patrzyłam na niego przerażona. Pierwszy raz widziałam w nim taką furię. W jego oczach lśniły niebezpieczne błyski, a usta wykrzywiły się w grymasie złości.
   - Kastiel... - podniosłam się z ławki i ostrożnie podeszłam do chłopaka. Dotknęłam jego ramienia, a on gwałtownie odwrócił się w moją stronę. Odruchowo cofnęłam się o krok. - Uspokój się, proszę... To nic takiego...
   - Nic takiego? - warknął, patrząc na mnie wzrokiem, jakby widział mnie po raz pierwszy. - Nic takiego? Dziewczyno! Potraktował cię jak największą szmatę, a ty mówisz, nic takiego?!
   - Wiem, jak mnie potraktował - odparłam chłodno, puszczając go. - Niemniej jednak, pewne sytuacje w życiu nauczyły mnie, żeby nie reagować emocjonalnie, gdy ktoś odchodzi z mojego życia.
   - Co? - zmarszczył brwi zdziwiony, jednak po chwili w jego spojrzeniu przemknęło zrozumienie. Zrozumiał, że to o nim mówię. - Liwia... To, co było wtedy...
   - Nie ważne. Było minęło. Chcę o tym zapomnieć - powiedziałam cicho, posępniejąc nieco. Oplotłam się ramionami, czując że robi mi się zimno. - Poza tym nie przyjechał z Rozą, więc to jednoznacznie świadczy o tym, co myśli o naszym związku.
   - Ale ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego ty to tak spokojnie przyjęłaś... Przecież to, co zrobił... - zaciął się na chwilę, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słownictwa. - Dajesz mu tym satysfakcję, że o niczym nie wiesz, a on może sobie ruchać na prawo i lewo.
   - On wie.
   - Jak to wie?
   - Rozalia mu powiedziała, po tym jak do mnie zadzwoniła - odwróciłam od niego wzrok, czując piekące łzy pod powiekami. Czułam się strasznie rozbita, co potęgowały tylko słowa Kastiela. Nie chciałam mu pokazywać, że jestem totalnie załamana, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie chciał się za mnie odegrać, a ja nie chciałam, by przeze mnie miał później kłopoty.
   - I do tej pory się nie odezwał?
   - Nie... - powiedziałam cicho i jak na zawołanie, zaczęła mi dzwonić komórka.
   Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. O wilku mowa. Kentin. Westchnęłam ciężko i już chciałam odrzucić, gdy Kastiel wyrwał mi aparat.
   - Co ty robisz? Oddaj mi telefon! - zawołałam, gdy oddalił się znacznie, odbierając połączenie. Stanęłam obok niego przerażona. Co on zamierzał zrobić?
   - Słuchaj, gnoju - warknął do słuchawki. - To, co zrobiłeś Liwii, przekroczyło wszelkie granice. Przejebałeś sprawę, jak nikt nigdy. Ona nie chce cię znać. Zajmij się swoją dziunią, a z życia Liwii wypierdalaj i nie waż się nawet wracać, bo bez ciebie jest w końcu szczęśliwa.
   Rozłączył się, odetchnął głęboko i oddał mi telefon. Wzięłam komórkę jak w transie, cały czas patrząc zszokowana na niego.
   - Coś ty najlepszego narobił... - wyszeptałam, zakrywając usta dłonią. Przecież on rozpętał teraz piekło...
   - To co powinienem zrobić już dawno. Ten chuj nie zasługuje na ciebie nawet w jednym procencie. Jesteś najwspanialszą dziewczyną pod słońcem, a on tego nie widzi... Nie docenia cię i nie doceniał już wcześniej...
   - On teraz myśli, że my jesteśmy razem za jego plecami...
   - I niech tak myśli.
   - Ale przecież, jak tu przyjedzie żeby to sprawdzić, urządzi ci piekło! - krzyknęłam przerażona.
   - Nie boję się go. Co mi zrobi? Pobije? - prychnął. - Jakbym nigdy w życiu nie dostał porządnego wpierdolu.
   - Ale... - zaczęłam, ale podszedł do mnie i położył mi palec na usta, uciszając mnie tym.
   - Ale dostanę go w twojej obronie - powiedział cicho, patrząc mi w oczy. Przesunął palcem wzdłuż mojej dolej wargi, przenosząc dłoń na mój policzek. - A o ciebie warto walczyć.
   Nie rozmawialiśmy już więcej o jego „rozmowie” z Kentinem. Czułam się nieco nieswojo po tej sytuacji. Owszem było mi miło, że Kastiel stanął w mojej obronie, jednak nie zmniejszyło to mojego niepokoju. Bałam się, że przez to wpakował się w kłopoty. Wiedziałam do czego byli zdolni oni obaj, a to nie zapowiadało przyjacielskiej rozmowy przy piwie.
   Zrobiliśmy jeszcze jedno kółko wokół parku, a gdy zrobiło się naprawdę ciemno, postanowiliśmy wrócić. Cały czas myślałam o tym, co zrobił Kastiel, kiedy zadzwonił Kentin. Mimo wszystko martwiłam się zarówno o jednego, jak i drugiego. Bałam się ich konfrontacji i z całego serca pragnęłam, by do niej nie doszło w ogóle.
   Najpierw udaliśmy się do kamienicy bruneta, żeby mógł zostawić psa w mieszkaniu, a następnie odprowadził mnie pod sam budynek.
   - No i jesteśmy. - Z moich nieciekawych rozmyślań wyrwał mnie Kastiel, gdy stanęliśmy przed apartamentem.
   - Dziękuję, za miły wieczór - powiedziałam cicho, uśmiechając się lekko w jego stronę.
   - Przyjemna randka, nie powiem... - mruknął nieco zamyślony.
   - Więc to była randka? - spojrzałam na niego pytająco, unosząc jedną brew. Założyłam ręce na piersi, przyglądając się uważnie jego ruchom.
   - Możesz to uznać za co chcesz - randka, spotkanie, spacer... To już zależy do ciebie, jak na to spojrzysz.
   - W takim razie uznaję to za bardzo miły spacer - odparłam, uśmiechnąwszy się lekko.
   - A szkoda... - westchnął cicho, a ja popatrzyłam na niego zszokowana.
   - Czemu?
   - Bo gdybyś to uznała za randkę, miałbym pełne prawo cię pocałować... - wyszeptał uwodzicielsko, zbliżając się do mnie i łapiąc mnie za brodę, pochylając się nade mną. - A tak, pozostaje mi tylko wyobrażać sobie twoje miękkie usta...
   Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, czując potworne rumieńce na policzkach. Rozchyliłam lekko usta w zdziwieniu, jednak szybko się opanowałam i je zamknęłam, widząc pożądliwy, wygłodzony wzrok Kastiela. 
   - Jesteś niepoprawny - powiedziałam z trudem, czując grzęznący w gardle głos. Jak on to robił, że przy nim traciłam jakikolwiek zdrowy rozsądek?
   - Nie zaprzeczę - zaśmiał się, wyginając prawy kącik ust wyżej w półuśmiechu. - Jednakże... - zaczął, odsuwając się nieco, jednak nadal był blisko mnie i trzymał miękką dłonią za podbródek. - Skoro to nie jest randka, a zwykłe spotkanie, to nie możesz mi odmówić zaproszenia na górę do ciebie.
   - Co? - szepnęłam, kompletnie wytrącona z równowagi, starając się powstrzymać wyobraźnię od podsyłania mi niepoprawnych obrazów ze mną i Kastielem w roli głównej.
   - Musisz mnie zaprosić na górę i ugościć piwem i dobrą komedią - powtórzył, odsuwając się ode mnie całkowicie. 
   - N... Nie wiem czy mogę... Poza tym nie mam dla ciebie posłania... - zaczęłam się migać, nie mogąc zetrzeć z wyobraźni wyjątkowo obrazowo ukazanej sceny, jak brunet bierze mnie na salonowej kanapie.
   - Ty nie możesz? - spojrzał na mnie sceptycznie, parskając cicho. Odgarnął długie włosy z oczu, a ja uznałam ten gest za wyjątkowo seksowny. - Wystarczy, że się uśmiechniesz, a wszyscy będą biegać na twoje zawołanie. Poza tym, to nie jest randka, więc nie mogę cię inaczej tknąć niż jak zwykłego kumpla. - Odkaszlnęłam, rumieniąc się na jego słowa. Aż tak łatwo przejrzeć moje kosmate myśli? - Umiem się powstrzymać. Możesz mi wierzyć, bo... - ponownie zbliżył się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość - ...gdyby było inaczej, to już w tej chwili byłabyś przeze mnie obłapiana przy tej ścianie, błagając mnie bym został na noc... Rozkosznie podniecona... Rozpalona do granic możliwości...
   - Dobra. Chodź - ucięłam szybko jego podstępne szeptanie, które mąciło mi w głowie.
   Udaliśmy się bezproblemowo na moje siódme piętro. Portier siedzący tuż przy windach nie zareagował nawet w najmniejszym stopniu. Kastiel widząc to, a właściwie nie widząc niczego ze strony mężczyzny, uśmiechnął się krzywo, dając mi do zrozumienia, że znowu miał rację. Westchnęłam ciężko, przewracając oczami, otwierając drzwi do mojego tymczasowego mieszkania.
   - Och rzesz, ja pierdolę... - zagwizdał z uznaniem, powoli wkraczając do obszernego salonu. - Ty to się potrafisz urządzić...
   - Służbowe mieszkanie - wyjaśniłam, ale na Kastielu nie zrobiło to żadnego wrażenia. - I mógłbyś nie kląć? Drażni mnie to...
   - A co ci się nie podoba w tym? Nie chciałabyś, żebym zaczął cię zajebiście mocno całować, a potem w kurewsko wolnym tempie rozebrał i zaczął pieprzyć się z tobą na tej cholernie drogiej kanapie, która jest pewnie chujowo niewygodna?
   - Proszę... Przestań - jęknęłam cicho, przymykając oczy, żeby na niego nie patrzeć, ale to wcale nie pomogło. Odwróciłam się więc od niego i udałam do kuchni, by wyciągnąć z lodówki po piwie. - Jesteś w tym momencie obleśny.
   - Ach, przepraszam, jaśnie pani - parsknął śmiechem, kłaniając się przede mną. - Zapomniałem, żeś jest niewinną niewiastą, którą deprawują moje grubiańskie słowa. Wybacz. Zaprzestanę tego.
   - Ale z ciebie dupek, wiesz?
   - Sama się zachowujesz jak jakaś cnotka, a do mnie masz pretensje - rozwalił się na kanapie przed telewizorem i od razu zabrał pilota. - Pewnie z tym swoim idealnym chłopaczkiem wyprawiałaś bóg wie jak zbereźne rzeczy.
   - A nawet jeśli, to nic ci do tego, paskudo - przepchnęłam się na miejsce obok niego i umościłam się, tak, by było mi wygodnie. Otworzyłam piwo i wyciągnęłam rękę po pilota.
   - Co? Czego byś chciała? - zapytał, a ja jedynie pomachałam dłonią w stronę urządzenia. - To? O nie, nie, nie... Dzisiaj to ja rządzę i ja wybieram film.
   - Ostatnim razem też i ty wybierałeś co mamy oglądać. Teraz moja kolej - odstawiłam butelkę na stolik i wyciągnęłam ręce po pilota.
   Chłopak odsunął się ode mnie, jednak to mnie nie powstrzymało. Stanęłam na kolanach na kanapie i zaczęłam się z nim siłować o urządzenie. Dźgnęłam go parę razy w żebra, ale on w ogóle na to nie reagował. Sapnęłam ze złości, a on wstał szybko i odrzucając przedmiot, o który się biliśmy, ściągnął koc z oparcia i owinął mnie nim tak, że nie byłam w stanie zrobić jakiegokolwiek ruchu. Następie ponownie sięgnął po urządzenie i jak gdyby, nigdy nic usiadł mi na pośladkach.
   - Kastiel, złaź ze mnie! - zawołałam, szarpiąc się, ale to nic nie pomagało.
   - Trzeba było nie fikać. Teraz leż jak grzeczne dziecko, bo piwo rozleję.
   - Co mnie twoje piwo! Zejdź ze mnie, bo się duszę!
   - Takie bajki to nie mi wciskaj. Doskonale wiem, że całkiem wygodnie ci się tam siedzi - podskoczył kilka razy na mnie, na co zareagowałam stłumionym jękiem. Pomału czułam, że zaczynają drętwieć mi ręce.
   - Jesteś strasznie ciężki! Złaźże ze mnie grubasie! - krzyknęłam, ponawiając próbę uwolnienia się. Zaczęłam machać w miarę wolnymi nogami w nadziei, że może uda mi się go trafić.
   - Byłaś nieposłuszna, to teraz musisz swoje wycierpieć, poza tym wcale nie jestem grubasem!
   - Och, przepraszam, jaśnie Panie Chuda Dupo, że uraziłam twój majestat. A teraz złaź!
   - Nie.
   - Złaź, albo pożałujesz!
   - Phie... Co taka kruszynka jak ty mi zrobi?
   Zezłoszczona już do granic możliwości, zaczęłam się bujać na boki w nadziei, że w końcu go z siebie z rzucę.
   - Ej, ej, ej! Uspokój się!
   Po tych słowach miałam już pewność, że ta metoda działa, więc zwiększyłam siłę. Wreszcie odpuścił i zszedł ze mnie. Cała rozczochrana i zezłoszczona, usiadłam jak najdalej od niego i otulona kocem, zaczęłam sączyć swoje piwo. Kastiel próbował mnie przepraszać, ale ja byłam nieugięta. No dobra, przez większość czasu udawałam, bo niezmiernie mnie bawiło to, jak płaszczył się pode mną, żebym się nie złościła.

poniedziałek, 24 października 2016

~ Rozdział 76 ~

   W poniedziałek rano wstałam w iście grobowym nastroju. Nie miałam ochoty kompletnie na nic, oprócz zakopania się głęboko pod kołdrą i zostania tam do końca życia. Rozalia została ze mną do końca dnia i cierpliwie odpowiadała mi na moje irytująco drobiazgowe pytania. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego ta cała sytuacja pomiędzy Kenem i Amber miała miejsce, kiedy, gdzie, czy oboje tego chcieli, czy to może Amber złapała go na dziecko, a może to zwyczajnie Ken zaciągnął ją do łóżka. Chciałam też wiedzieć, czy Rozalia mu powiedziała, że ja wiem. I dlaczego nie przyjechał do mnie albo chociaż nie zadzwonił i nie wyjaśnił wszystkiego.
   Chociaż z drugiej strony nie chciałam go na razie widzieć. Nie byłam do końca pewna co zrobiłabym mu, gdyby pojawił się przede mną. Musiałam się nad tym spokojnie zastanowić. Żeby mieć pełen ogląd na sprawę, musiałam poznać zdanie Kena, jego podejście do sytuacji. Jednakże, póki co nie chciałam go widzieć.
   Niewiele po dziewiątej rano byłam już w biurze, powoli zagłębiając się w rytm pracy. Myśli coraz bardziej skupiałam na swoich biurowych obowiązkach, odsuwając te nieprzyjemne, z życia prywatnego. Pozwalało mi to na chwilkę spokojnego oddechu.
   - Witaj piękna! - Przede mną stanęła Millie, trzymając w dłoniach dwa papierowe kubki z aromatyczną kawą. - Jak się dzisiaj czujesz?
   - Średnio na jeża, ale lepiej niż wczoraj - wzruszyłam ramionami, zabierając dziewczynie jeden kubek.
   - Dzwonił? - zapytała, patrząc na mnie znad papierowego naczynia.
   - Kto? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, marszcząc lekko brwi. - Kentin?
   - No nie wiem... - wzruszyła ramionami, prychając cicho. - A czy tylko on do ciebie powinien zadzwonić? Kastiel się nie odzywał?
   - Najwyraźniej nie - odparłam sucho, wracając do pracy. O Kastielu starałam się nie myśleć. Nie chciałam go mieszać w swoje niepoukładane życie. Chciałam uporządkować najpierw jedne sprawy, a dopiero po tym, cokolwiek z Kastielem.
   - Powinnaś do niego zadzwonić. Dać mu znak, że nie chcesz zostawić tej sytuacji samopas. Inaczej znów ci spieprzy do innej.
   - Wiem co mam robić. Najpierw chcę wyjaśnić zdradę Kena...
   - A co tu jest do wyjaśniania? Zdradził, to niech spieprza! Ty masz mnóstwo opcji do wyboru i powinnaś z nich korzystać póki jeszcze są.
   - A właśnie, że dużo do wyjaśnienia jest. Z resztą nie bój się, nie spierdolę swojego życia...
   Brunetka spojrzała się na mnie sceptycznie, ale nie kontynuowała dalej tematu. Dalsza część dnia minęła podobnie. Rozmawiałyśmy o pracy, kolejnych korektach i planach na następne miesiące pracy nad projektem. Około godziny trzynastej poszłyśmy na przerwę obiadową do niewielkiej restauracyjki niedaleko wydawnictwa.
   - Dlaczego nie chcesz do niego zadzwonić? - rzuciła w pewnym momencie Millie, machając w moją stronę widelcem z nadzianą na niego sałatą.
   - Co żeś się tego tak uczepiła co? - odwarknęłam, słysząc te pytanie po raz szósty.
   - Bo nie rozumiem co ci szkodzi... Gadaliście ze sobą normalnie, spałaś nawet w jego mieszkaniu, a wciąż jesteś taka uparta!
   - Powiedziałam ci przecież, że zadzwonię albo się odezwę, ale później. Najpierw muszę sobie bieżące sprawy poukładać - wzruszyłam ramionami, zabierając się za swój lunch w postaci kremowego risotto z grillowanym kurczakiem.
   - A co tu do układania jest? - prychnęła, jednak widząc moje spojrzenie, westchnęła, przewracając oczami. - Wiem, wiem... Chcesz porozmawiać z Kentinem, bla, bla, bla... Ale brak rozmowy z tym dziadem nie oznacza, że nie możesz zagadać do Kastiela.
   - Nawet nie mam jego numeru, więc nie mam jak teraz zadzwonić - rzuciłam, zerkając nerwowo na telefon, który leżał tuż obok mojego talerza, nie będąc do końca pewna swoich słów.
   - Sprawdź. Jeśli nie ma tam jego numeru to masz moje słowo, że ci odpuszczę i nawet nie poruszę dzisiaj tego tematu - przyłożyła prawą dłoń do serca, lewą unosząc w geście obietnicy. - Jednak, jeśli jest to nie odpędzisz się ode mnie i będę ci truła przez cały dzień, dopóki nie zrobisz tego choćby dla świętego spokoju. 
   - Och, niech ci będzie! - przewróciłam oczami, sięgając po telefon.
   Miałam nadzieję, że numeru chłopaka nie będzie. Bo niby po co miałabym go mieć? Jednakże wśród listy kontaktów znalazł się i on. Zdziwiłam się nieco, ponieważ nie przypominałam sobie, żebym go zapisywała, ale tak samo nie przypominałam sobie tego, jak Kastiel zaniósł mnie do sypialni. Westchnęłam cicho, zerkając na brunetkę, która przyglądała się każdemu mojemu ruchowi.
   - I co?
   - Jest... - powiedziałam z iście cierpiętniczą miną.
   - To na co czekasz? - uniosła jedną brew, opierając głowę na zwinięte dłonie. - Wiesz co cię będzie czekać, jeśli nie zadzwonisz.
   Zgrzytnęłam zębami, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że dziewczyna nie odpuści. Nieco niepewnie, z mocno bijącym sercem, wybrałam numer do Kastiela. Przykładając telefon do ucha miałam nadzieję, że okaże się to być pomyłką albo najzwyczajniej w świecie okaże się, że nie odbierze. Jakież było moje zdziwienie, gdy odebrał tuż po drugim sygnale.
   - Halo? - usłyszałam jego głęboki głos i automatycznie poczułam, że się rumienię.
   - Ekhm... Cześć... - mruknęłam nieśmiało, drżąc wręcz z nerwów. Zagryzłam lekko wargę, gdy po drugiej stronie zapadła cisza.
   - Liwia? - zapytał, jakby nie wierzył, że się odezwałam. W sumie, sama nie wierzyłam, że odważyłam się zadzwonić. - Coś się stało, że dzwonisz?
   - Nie... - Zdziwiła mnie trochę troska w jego głosie. Brzmiał jak gdyby bał się, że zaraz mu oznajmię, że jestem umierająca.
   Z boku usłyszałam znaczące chrząknięcie i spojrzałam się na Millie. Ta machnęła mi ręką, chcąc żebym to ja kontynuowała rozmowę.
   - Właściwie to... Nie miałam większego wyboru - parsknęłam cicho pod nosem, nieco rozluźniając się.
   - Tak samo, jak wtedy w barze? - chłopak chyba wyczuł moją aluzję, przez co nie wytrzymałam i zaśmiałam się w głos.
   - Taak... Coś w tym stylu - uśmiechnęłam się szeroko, nie zwracając uwagi na poszturchiwania dziewczyny.
   - Słyszałem, że Roza u ciebie była - powiedział, a ja spięłam się machinalnie, zastanawiając się, czy wie co się stało.
   - Tak, była... - rzekłam wymijająco, chcąc aby to on powiedział, czy wie coś więcej. Nie chciałam się wygadać, ponieważ to nie był zbyt lekki temat na koleżeńską rozmowę przez telefon.
   - Coś się stało? To coś poważnego? - Znów troska w jego głosie. To upewniło mnie, że jednak nie ma pojęcia co się stało.
   - Powiedzmy... - mruknęłam, posępniejąc od razu.
   - Chcesz o tym porozmawiać?
   - To nie jest rozmowa na telefon... - wymigałam się do bezpośredniej rozmowy, nie spodziewając się tego, co nastąpiło po tym.
   - To może spotkamy się, jak skończysz pracę? Przejdziemy się z Demonem... Co ty na to? - zapytał z wyraźnie wyczuwalną nadzieją w głosie.
   Nie byłam do końca pewna czy powinnam, ale po chwili stwierdziłam, że to zwykły spacer i przystałam na jego propozycję. Ustaliliśmy jeszcze godzinę i miejsce spotkania, po czym zakończyliśmy rozmowę. Odetchnęłam głęboko, chcąc uspokoić nieco skołatane serce i nierówny oddech.
   - I co? - zapytała niecierpliwie brunetka, szturchając mnie w ramię. - Umówiliście się na randkę?

   O godzinie szesnastej wyszłam z biura, prędkim krokiem udając się do auta, by szybko pojechać do domu. Czułam się dziwnie podekscytowana i jednocześnie poddenerwowana. Chciałam znaleźć się jak najszybciej w apartamentowcu, by móc się przyszykować na spotkanie z Kastielem. Zachowywałam się jak nastolatka na pierwszej randce, ale nie mogłam zapanować nad rosnącym podnieceniem całym tym wyjściem.
   Znalazłszy się w hotelu, wbiegłam wręcz do windy i delikatnie trzęsącą się ręką wybrałam odpowiednie piętro. Kilka minut później leżałam w wannie pełnej gorącej wody i aromatycznej piany. Próbowałam się zrelaksować, ale i tak denerwowałam się na nowo, próbując wymyślić w co mogłabym się ubrać. Do godziny dziewiętnastej miałam jeszcze sporo czasu, ale wiedziałam, że samo wybieranie ubrań zajmie mi mnóstwo czasu. Dopiero, gdy cały aromat wyparował, a woda zaczynała robić się chłodna, postanowiłam wyjść z łazienki. Otulona ogromnym, białym ręcznikiem poszłam do garderoby i zaczęłam myśleć nad strojem. Po przymierzeniu chyba z trzydziestu różnych stylizacji wybrałam to, w czym czułam się najswobodniej. Ubrałam jasne, poprzecierane dżinsy i luźną czarną koszulkę z królikiem Bugs'em. Zrobiłam swój zwyczajowy makijaż, podkreślając jednak oczy czarną kredką, a usta ciemniejszą, niż zazwyczaj, szminką. Włosy, sięgające mi już za ramiona, pozostawiłam rozpuszczone. Nim się obejrzałam zbliżała się już za piętnaście dziewiętnasta, a mi z nerwów ścisnęło wnętrzności. Przymknęłam oczy, biorąc głęboki, uspokajający oddech, po czym zarzuciwszy na ramiona ukochaną skórzaną kurtkę, wyszłam z apartamentu. Lekko trzęsącymi się dłońmi napisałam do Millie SMS-a: „Idę.”. Zamknęłam za sobą drzwi i zjechałam windą na parter.
   Wyszłam przed budynek i dostrzegłam, że Kastiel już na mnie czekał. Zdziwiłam się nieco, bo mieliśmy dobre dziesięć minut czasu. Stał odwrócony tyłem do wejścia, trzymając Demona krótko na smyczy. Palił papierosa, co jakiś czas zagadując do pupila.
   - Co jest Demon? - podeszłam do nich dwóch, kucając obok psa. Zwierze, szczeknęło głośno i polizało mnie po policzku.
   - Demon! Przestań! - Kastiel szarpnął smycz psa, odciągając go ode mnie. Podniosłam się i spojrzałam się na chłopaka, lekko się uśmiechając.
   - Zazdrosny jesteś? - powiedziałam zaczepnie, czując delikatne pieczenie policzków. Brunet zbliżył się do mnie tak bardzo, że poczułam w jego oddechu kwaśny zapach papierosów, który, na tamtą chwilę, w ogóle mi nie przeszkadzał.
   - A co jeśli tak? - zapytał magnetycznym wręcz głosem, patrząc mi prosto w oczy. Zarumieniłam się od razu, chcąc odwrócić wzrok od jego spojrzenia, ale ono było tak hipnotyzujące, że widziałam tylko jego ciemne tęczówki. W końcu, kiedy pomału zaczynało mi się kręcić w głowie od tego wszystkiego, odsunął się ode mnie. - Chodźmy.
   I poszliśmy. Spokojnym spacerkiem zawędrowaliśmy do parku, gdzie spacerowali też inni ludzie, wraz z dziećmi lub pupilami. Przez większość czasu milczeliśmy, aczkolwiek to nie było przytłaczające milczenie. Dopiero, gdy zrobiliśmy jedno wielkie kółko wokół parku i Kastiel zaczął mi się uważnie przypatrywać, poczułam się nieco niepewnie.
   - Więc? - zapytał w końcu, nie odrywając ode mnie uważnego spojrzenia.
   - Co „więc”?
   - Po co Rozalia przyjechała do ciebie? - Usiedliśmy na jednej z ławeczek, a chłopak odpalił papierosa.
   - Musiałyśmy sobie coś wyjaśnić... Właściwie to Rozalia musiała mi wyjaśnić... - rzekłam wymijająco, podciągając stopy na ławkę. Otoczyłam nogi rękoma, opierając brodę o kolana.
   - Boo...? - dalej drążył temat, wypuszczając dym przed siebie.
   - Bo powiedziała mi o czymś, co jej zdaniem nie powinnam na dzień dzisiejszy wiedzieć, bo „mogłam zrobić coś głupiego” - ostatnie słowa podkreśliłam gestem, zginając palce obu rąk tworząc cudzysłów.
   - O czym? - dopytał, odwracając się w moją stronę i wbijając we mnie wzrok.
   Milczałam. Nie wiedziałam czy mu o tym powiedzieć. Nie byłam pewna tego co może zrobić, a nie chciałam, żeby narobił sobie i komuś innemu kłopotów. Musiałam się z tym sama uporać.
   Westchnęłam ciężko, patrząc przed siebie, obserwując jak Demon biegał za małymi wróblami albo ganiał latające na wietrze liście. Kastiel nie odrywał ode mnie spojrzenia, cały czas oczekując odpowiedzi, a gdy moje milczenie się przedłużało i powoli otwierał usta, żeby jeszcze raz mnie o to zapytać, z moich warg uciekło jedne, ciche zdanie:
   - Kentin mnie zdradził...
   - CO ZA SKURWIEL!

sobota, 15 października 2016

~ Rozdział 75 ~

 Krótkie, długo musieliście na to czekać, także na wstępie przepraszam najmocniej, ale wena odmawia mi posłuszeństwa. Za bardzo zapuszcza się w rejony moich marzeń o kolejnym opowiadanku. Ale już jest. Mam nadzieję, że się spodoba. 
Dla wszystkich fanów ostrzejszej muzyki ♥


   Cały weekend minął mi jakbym była w transie. Wszystko robiłam automatycznie, machinalnie nie zastanawiając się głębiej nad czynami. Czułam się jakbym trafiła do alternatywnej rzeczywistości i pomimo względnie identycznego wyglądu, nic w niej nie było takie samo. Nie mogłam przeboleć tej wiadomości od Rozalii. Przez cały czas nie mogłam uwierzyć w to, co zrobił mi Kentin. Za każdym razem, gdy o tym pomyślałam, zbierało mi się na płacz. Miałam ochotę rozpieprzyć wszystko, co nawinęło mi się pod ręce. Całe szczęście, że Millie była cały czas przy mnie, bo nie wiedziałam w jakim stanie skończyłby apartament i ja. Wiedziałam, że chciała coś powiedzieć na ten temat, ale za każdym razem, gdy patrzyła na moją żałosną, załamaną osobę, wzdychała cicho i starała się odciągnąć moją uwagę od ponurych myśli. W takiej, prawie że stagnacji przetrwałam całą sobotę.
   Niedziela zapowiadała się bardzo podobnie. Wstałam rano, koło godziny dziewiątej, niemrawo się wykąpałam, a następnie powolnym krokiem udałam się do kuchni, żeby zaparzyć kawę i zrobić śniadanie. Millie została na noc, bo jak powiedziała „nie mogła mnie zostawić w takim stanie samą. Jeszcze zrobiłabym coś głupiego”. A i owszem. Przeszły mi przez myśl głupie pomysły. W pierwszej chwili chciałam otworzyć okno i rzucić się z siódmego piętra wieżowca, jednak po dłuższym zastawieniu stwierdziłam, że większą satysfakcję sprawiłby mi widok zdziwionego Kentina, gdybym wpadła do niego i robiłabym mu awanturę. Kolejną pomysłem była chęć pojechania do Kastiela i rzucenie się na niego w konkretnym celu. Aczkolwiek, po przemyśleniu sprawy, doszłam do wniosku, że to nie ułatwiłoby  sprawy pomiędzy nami, a skomplikowałoby ją jeszcze bardziej. Tak więc niedziela nie zapowiadała się w żaden sposób jakoś wyjątkowo. Wstać, przeegzystować, ogarnąć dupę i nie zrobić nic głupiego, pójść spać i następnego dnia wstać rano do pracy. Oczywiście w tym wszystkim istniał mały kruczek w postaci mojej upierdliwej i złośliwej koleżanki z pracy, która próbowała mnie doprowadzić do emocjonalnego ładu i składu. Jednak tego, co zdarzyło się zaraz po zjedzonym śniadaniu, nie spodziewałabym się nigdy w życiu.
   Chciałam właśnie zasiąść przed telewizorem, gdy zadzwonił hotelowy telefon. Zdziwiłam się, ponieważ w niedzielę poczta nie przychodziła, a ja nie spodziewałam się niczyjej wizyty.
   - Halo? - powiedziałam do podniesionej słuchawki, marszcząc brwi.
   - Dzień dobry panienko Miko - odezwał się miły, aczkolwiek teraz lekko poddenerwowany portier. - Proszę o wybaczenie, że panience przeszkadzam, jednakże przyszła pewna kobieta, która domaga się bym powiedział jej gdzie panienka ma lokum i ją wpuścił - odchrząknął widocznie zmieszany.
   - Proszę wpuścić - odparłam, wzruszając ramionami. Morderca czy też terrorysta raczej to nie był, poza tym nie byłam sama.
   Niecałe pięć minut po tej dziwnej rozmowie z portierem przekonałam się, że pomyliłam się co do terrorysty. To był terrorysta, mój prywatny zamachowiec, a konkretnie Rozalia Watson, z domu Gray we własnej osobie.
   - Dzieńdoberek moja mordko! - drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła rozpromieniona białowłosa. Miała szeroko rozłożone ręce, jakby chciała wszystko naraz objąć, ale gdy zobaczyła w jakim stanie jestem, od razu spoważniała. - Chryste panie! Jak ty wyglądasz?!
   - To samo jej mówiłam... - odezwała się z przekąsem Millie, stając obok mnie w niewielkim korytarzyku. - Bardzo miło cię poznać, Milicenta Sharon, ale mów mi Millie.
   - Rozalia Watson, mi również jest miło cię poznać - przyjaciółka uścisnęła dziewczynie dłoń, po czym jeszcze raz na mnie spojrzała. - Wiedziałam, że tak będzie, jak ci o wszystkim powiem. To nie był dobry pomysł.
   - Och, super! - warknęłam patrząc na przyjaciółkę z wyrzutem. - Czyli zamierzaliście to przede mną ukrywać, tak? I co? Kiedy miałabym się dowiedzieć? Za pół roku, jak wróciłabym w końcu do Ione i zobaczyłabym tą jakże uroczą rodzinkę?
   - To nie tak. I przestań się bulwersować - przystopowała mnie Millie. - Daj jej dokończyć, a nie się z mordą od razu rzucasz.
   Dziewczyny zaprowadziły mnie do salonu, usadziły w fotelu, a same usiadły na kanapie naprzeciwko mnie. Łypałam na nie wilkiem. Obie się zaprzysięgły przeciwko mnie.
   - Liwia... Posłuchaj mnie. Może teraz i będę wredna, ale chcę ci coś ważnego powiedzieć. Kentin to największy prostak jakiego widziały moje oczy - zaczęła, przyglądając się mojej reakcji. Kiwnęłam głową, przyswoiwszy informację. Nie pierwszy raz już to słyszę. - Byłaś z nim szczęśliwa, więc się nie odzywałam. Podniósł cię na duchu, kiedy Kastiel wyjechał, wspierał cię i w ogóle troszczył się o ciebie. Jednakże już w liceum wydawał mi się dziwny. Niby cię tak szalenie kochał, że przyjechał do ciebie po śmierci rodziców...
   - Przeniósł się do Ione, bo musiał - poprawiłam ją automatycznie, przypominając sobie naszą rozmowę pod liceum. - To nie był jego wybór...
   - Widzisz?! Tylko potwierdzasz nasze słowa - wtrąciła się brunetka, uśmiechając się tryumfalnie. Jęknęłam cicho w duchu, przeczuwając co się święci.
   - No, właśnie. Niby cię kochał, a zaraz po przyjeździe do Ione w ogóle cię nie szukał, warczał na ciebie, traktował jak powietrze i dodatkowo, gdy zapytałaś się co się u niego działo, to zrobił ci awanturę na pół ulicy, że to ty go olałaś.
   - Nie odzywałam się do niego ponad cztery miesiące...
   - A on, to co? Nie potrafił się pierwszy odezwać? Po co, najlepiej od razu fochem jebnąć - prychnęła oburzona Millie, patrząc na mnie z politowaniem.
   - Liwia... Zrozum, że staramy się pokazać ci, że Kentin nie jest takim aniołkiem, jakim się wydaje - powiedziała spokojnie Rozalia, pochylając się w moją stronę, łapiąc mnie za dłonie.
   Spojrzałam na przyjaciółkę i poczułam jak w moich oczach zbierają się łzy. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że obie mają rację, jednakże nie potrafiłam spojrzeć na Kena, jak na kogoś złego. Zawsze widziałam go jako uroczego chłopczyka, z którym bawiłam się codziennie na podwórku. To było wręcz niemożliwe, by chłopak aż tak się zmienił... Jednak to się stało...
   - Cii... Nie płacz kochana... - Zostałam otoczona ramionami przyjaciółki, w które wtuliłam się, cicho łkając. To było zbyt wiele na raz. - Wszystko się ułoży... Ciiii...
   Chciałam w to wierzyć. Naprawdę chciałam, aczkolwiek po tym co stało się w ostatnie dwa dni, nie byłam pewna niczego. Wszystko to, co zdawało się być najbardziej stabilne w moim życiu runęło jak domek z kart, zabierając mi jakąkolwiek podporę. Znów czułam się jak zagubiona dziewczynka, która straciła matkę.


~~~~~~~~~~~~~ » . ૪ . « ~~~~~~~~~~~~~

   - Myślisz, że na pewno dobrze zrobiłem? - zapytałem Lysandra po raz setny tego dnia. 
   Przyjechał razem z Gwen i Rozalią, która poszła od razu do niej. Coś się stało, ale żadne z nich nie chciało mi nic powiedzieć. Co jest strasznie frustrujące. 
   Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem na ustach, ale nic nie odpowiadał. Jak z resztą od początku. Gwen też za każdym razem zmieniała temat. Jakby, kurwa, ciężko im było odpowiedzieć zwykłym „tak” albo „nie”. Ale najwyraźniej było ciężko, bo patrzyli się tylko na nie i uśmiechali jak pojebani. 
   - Nie oczekuję długiej wypowiedzi - warknąłem w końcu, nie mogąc wytrzymać ich milczenia. - Wystarczy zwykłe „tak” albo „nie”. 
   - Nie odpowiem ci - przyznała w końcu kuzynka, a ja się spojrzałem na nią jak na wariatkę.
   - Co?
   - Nie odpowiem ci, bo zasypiesz nas kolejnymi bezsensownymi pytaniami - stwierdziła, wzruszając ramionami. 
   - Co? - zapytałem ponownie, nie chwytając nic z tego co ona mówi.
   - No tak. Odpowiem tak, to się zacznie: „ale czy na pewno”, „a co jeśli jednak ją czymś uraziłem” i milion pięćset podobnych pytań. A jak odpowiem nie, to będzie „dlaczego tak uważasz”, „przecież nie zrobiłem nic złego”, „boże, a co jeśli jednak się na mnie obraziła i się więcej nie odezwie”... - przewróciła oczami, wzdychając cicho. - Chce tego uniknąć. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. 
   - Co się stało, że tu jesteście? - zadałem kolejne nurtujące mnie pytanie, ignorując całkowicie, wcześniejszą wypowiedź kuzynki. Wcale tak nie robiłem!
   - Rozalia chciała odwiedzić Liwię, więc zabraliśmy się z nią - odpowiedział spokojnie Lysander, patrząc mi w oczy. 
   - A dlaczego Rozalia chciała odwiedzić Liwię? 
   - Wczoraj z ich rozmowy wynikło coś, co muszą ze sobą wyjaśnić - stwierdził enigmatycznie białowłosy, przytulając Gwen. 
   - Co to było? - dopytałem, wpatrując się w dwójkę siedzącą na mojej kanapie. 
   Widziałem, jak czerwonowłosa otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale nim zdążyła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, przerwał jej Lys. 
   - Nie. - Oboje popatrzeliśmy się na niego zdziwieni. - Jeśli chcesz się tego dowiedzieć, musisz sam zapytać Liwii. Jak będzie chciała odpowiedzieć, to odpowie. Ta informacja dotyczy jej samej, więc to ona musi ci o tym powiedzieć. 
   - Nosz kurwa mać! - krzyknąłem, podnosząc się z miejsca. Przez tą popieprzoną dwójkę miałem jeszcze większy mętlik w głowie. - Jesteś moim przyjacielem, czy nie?!
   - Jestem, ale to jest prywatna sprawa Liwii, więc jeśli chcesz ją poznać, musisz zapytać się o nią jej samej. 
   - Jak mam to, kurwa, zrobić, kiedy ona tak po prostu wyszła z mojego mieszkania i nawet się nie odezwałam od tamtej pory! - wczepiłem palce w przydługie już włosy, czując jak frustracja rozsadza mnie od środka. - Mam tak po prostu do niej podejść?! Teraz, gdy nie jestem niczego pewien? Wcześniej chociaż wiedziałem, że mnie nie znosi, a teraz to już sam niczego nie rozumiem...
   Westchnąłem ciężko, opadając na fotel. Czułem się jeszcze bardziej rozjebany emocjonalnie niż w momencie, gdy wsiadałem na motor i odjeżdżałem stamtąd.  Wcześniej bałem się zrobić jakikolwiek ruch ze strachu, że ją zranię, ale teraz nie mam pojęcia co robić z kompletnej niewiedzy o uczuciach i myślach Liwii. Nie chciałem tego rozpieprzyć jeszcze bardziej. Szczególnie teraz, gdy udało nam się nawiązać jakąś nić porozumienia. 
   Stąpałem po naprawdę cienkim lodzie...

czwartek, 6 października 2016

~ Rozdział 74 ~

   Z dedykacją dla Wathewy - za Twoje cholernie dokładne przewidywanie dalszej fabuły, i Tekashimo - za bycie wierną betą i weną

   Przebudziłam się czując jak coś mokrego łaskocze mnie po twarzy. Właściwie, to dokładnie to łaskoczące uczucie wyrwało mnie  krainy snów. Sapnęłam zdenerwowana, ponieważ nie lubiłam kiedy w weekend coś mnie budziło o wczesnej porze. Przeciągnęłam się i przetarłam buzię ręką, czując na dłoni lepką wilgoć. Zatrzymałam się w połowie rozciągania ciała, marszcząc brwi w zastanowieniu. Dlaczego moja twarz była mokra? Czyżbym wczoraj się upiła z Milie aż tak, że nie pamiętałam wczorajszego wieczoru, a ta na złość w taki dość dziwny sposób serwowała mi pobudkę? Ewentualnie Milie nie pomyślała o mnie wcale i zostawiła mnie samą w barze, a teraz ktoś się do mnie dobiera?   Moje przemyślenia przerwało głośne szczeknięcie, na które zamarłam.
   Szczeknięcie? W moim mieszkaniu?
   Uchyliłam niepewnie jedno oko, które od razu zostało zaatakowane przez bardzo entuzjastyczny, mokry psi język. Sapnęłam lekko poirytowana, wycierając mokrą plamę, otwierając szerzej oczy. Przede mną siedział wielki, czarnobrązowy pies i wpatrywał się we mnie wielkimi piwnymi ślepiami. Kiedy przyglądałam mu się z zaciekawieniem, zastanawiając się skąd go kojarzę, pies szczeknął głośno, machając radośnie ogonem.
   - Demon! Chodź tutaj i nie hałasuj! - z korytarza dobiegł mnie męski, stanowczy głos, od którego zrobiła mi się gęsia skórka.
   Co tu się, kurna, działo?
   Pies, zwany Demonem, wydał z siebie kolejny głośny dźwięk, na który zaśmiałam się radośnie. To wyglądało jakby zwierzę przedrzeźniało swojego pana.
   - Och, ty głupi kundlu... - męski głos warknął, zbliżając się do pomieszczenia, w którym byłam. Gdy lekko uchylone drzwi otworzyły się szerzej, w ich progu stanął czarnowłosy chłopak z wyrazem irytacji na twarzy. Był ubrany w czarny luźny dres i szarą koszulkę z nadrukowanym logiem Linkin Park. - Widzę, że obudziłeś naszą śpiącą królewnę. Ty bestio, a mówiłem ci, żebyś tutaj nie wchodził!
   - Spokojnie... Już i tak miałam wstawać - skłamałam gładko, cały czas gorączkowo myśląc nad tym, co się tutaj działo.
   - Nie musisz go bronić. Ja wiem jaki on potrafi być podstępny - brunet zaśmiał się, podchodząc do pupila i zaczął go tarmosić za uszy. Pies na to szczeknął radośnie, podkładając się pod ręce pana.
   - Co się stało...? - zadałam pierwsze pytanie, jakie przyszło mi na myśl. Po chwili jednak je uzupełniłam, powracając wspomnieniami do poprzedniego wieczora. - Dlaczego leżę w twojej sypialni?
   Na myśl o wczorajszym wieczorze, zrobiło mi się gorąco z zażenowania. Wybuchając płaczem w połowie zwykłej rozmowy, zachowałam się jak godna pożałowania nastolatka. Na szczęście lub nie, pamiętałam prawie wszystko co się wydarzyło. Pamiętałam gorące ramiona chłopaka, które przytulały mnie w tak pocieszającym geście. Jednakże ostatnią rzeczą jaką zdołało mi się przywrócić, to moment, gdy leżałam wtulona w tors Kastiela, pijąc ciepłą herbatę. Nic jednak nie świtało mi na temat mojego przejścia z salonu tutaj.
   - Zasnęłaś, zanim zdążyłaś dokończyć herbatę - wyjaśnił, przyglądając mi się uważnie ciemnymi oczami. - Przyniosłem cię tutaj i ułożyłem do snu.
   Westchnęłam ciężko, przecierając twarz dłońmi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie jestem ubrana w swoje ciuchy, a w zdecydowanie za duże na mnie spodenki i czerwoną koszulkę. Zamarłam, czując jak wszystko się we mnie napina ze zdenerwowania. Czy my...? To nie było raczej możliwe, ale wczoraj czułam się jakby zamroczona, poza tym nie pamiętałam nic z tego co Kastiel przed momentem powiedział. A co jeśli?
   - Kas... Czy my...? - spojrzałam się na niego pytająco, czując jak gorąc oblewa mi policzki. Nie miałam pojęcia jakbym zareagowała, gdyby jednak moje przypuszczenia okazały się prawdziwe.
   - A co? - przybliżył się do mnie, uśmiechając szelmowsko. - Chciałabyś, żeby tak się stało?
   Patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, który spowodował jeszcze większe rumieńce na mojej twarzy. Czułam się tak zażenowana, że nie byłam w stanie patrzeć mu w oczy. Błądziłam wzrokiem po całym pomieszczeniu, a właściwie po tych częściach, których nie zasłaniała mi osoba Kastiela, a to było dość trudnym zadaniem.
   - Nie - odpowiedział po chwili, cały czas patrząc mi w oczy. - Nic nie zaszło.
   - To... To dlaczego jestem ubrana w twoje ciuchy? - zapytałam, rumieniąc się jeszcze bardziej o ile to było możliwe. Czyżby Kastiel mnie rozebrał? Na samą myśl o czymś takim krew w moich żyłach przyspieszała. Nie wiedziałam tylko czy z podniecenia czy ze zdenerwowania.
   - Nie pamiętasz? - uniósł jedną brew w zdziwieniu, uśmiechając się ironicznie półgębkiem. - Przyniosłem cię tu... - mówił powoli, przeciągając słowa, tym samym przedłużając moją torturę niewiedzy. - Położyłem na łóżku... I zacząłem ci ściągać marynarkę... - Moje oczy zrobiły się duże i okrągłe z przerażenia. Czy on naprawdę byłby zdolny do tego, żeby mnie bezwstydnie rozebrać!? - Ale przebudziłaś się i stwierdziłaś, że jesteś cała mokra i potrzebujesz suchych rzeczy. Wygrzebałem ci z szafy jedyne najmniejsze i pozwoliłem ci się przebrać w spokoju i w samotności - dodał po chwili, wyraźnie podkreślając ostanie słowo. - Na kaloryferze leżą twoje rzeczy. Zaraz po tym jak zasnęłaś powiesiłem je, żeby wyschły.
   - Och... W porządku... - mruknęłam nieco zdezorientowana w całej sytuacji.
   Kastiel takim dżentelmenem? Prędzej bym się spodziewała, że wykorzysta okazję, a tutaj mile mnie zaskoczył. Czyżby naprawdę się zmienił?

   W dość szybkim czasie opuściłam mieszkanie bruneta, chcąc jak najszybciej znaleźć się u siebie i móc na spokojnie wszystko przemyśleć. To, w co wplątała mnie Milie, było kompletnie nie oczekiwane. Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, że będę siedzieć w barze z Kastielem i z nim normalnie rozmawiać, a potem wtulona w niego zasnę w jego mieszkaniu, wyśmiałabym tą osobę i poleciła udać się do jakiegoś specjalisty od urojeń. A jednak to się stało. I było mi dobrze. Czułam się naprawdę bezpieczna i kochana w ramionach, o których marzyłam przez długi czas. W ramionach, które niespodziewanie do mnie wróciły i cały czas mnie chciały. A ja je odrzucałam....
   Cała ironia tej sytuacji zaczęła mnie dobijać i siać zniszczenie w moim poukładanym świecie. Sapnęłam, kręcąc głową nad swoim losem. W co ja się najlepszego pakowałam? Czy naprawdę miałam aż tak nudne życie, że musiałam dodawać sobie rozrywki w postaci Kastiela? Mało miałam problemów i rozterek?
   - No, na reszcie przyszłaś! -W recepcji apartamentowca stała wzburzona Milie, podpierając dłonie o biodra. Podeszła do mnie szybkim krokiem, marszcząc ze złości brwi. - Co ty sobie wyobrażasz?! Sterczę tu już od ósmej rano, od godziny próbuję się do ciebie dodzwonić, bo nie wiem gdzie cie szukać, a ta sobie w najlepsze wraca w południe i to jeszcze, jak gdyby nigdy nic, spacerkiem!
   - Sama mnie w to wkręciłaś, więc nie drzyj się na mnie! - odkrzyknęłam jej, czując tępy, pulsujący ból z tyłu głowy. Jedyne na co miałam dzisiaj ochotę, to gorąca kąpiel i rozmowa z Rozalią. - Nie odbierałam, bo cały telefon zamoczyłam i bateria mi padła. Poza tym nikt ci nie kazał tutaj sterczeć - burknęłam, kierując się w stronę windy. Milie dołączyła do mnie po chwili lekko wstrząśnięta po mojej gwałtownej odpowiedzi.
   - O nie, moja panno... - podreptała za mną, wciskając się między ludzi do windy. - Ja tak łatwo nie odpuszczę, poza tym, kochana, to ty zniknęłaś nawet mnie o tym nie informując. Co to miało być, to wybiegnięcie z baru?!
   - Nie drzyj się, powiedziałam ci już - upomniałam ją, marszcząc zła brwi. - Ludzie się patrzą. Jeśli chcesz wyjaśnień, to czekaj aż znajdziemy się w mieszkaniu.
   Dziewczyna wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie zamknęła buzię pod moim wściekłym wzrokiem. Przez cały czas milczałyśmy. Dopiero, gdy zamknęły się za mną drzwi do apartamentu, brunetka postanowiła na mnie najechać.
   - Więc? - stanęła przede mną, podpierając dłonie o biodra i tupiąc niecierpliwie prawą stopą o podłogę. - Doczekam się swoich wyjaśnień, czy tutaj też masz zamiar się ich wymigać?
   - A co ja mam ci wyjaśniać? - wzruszyłam ramionami, kierując się do kuchni, by zaparzyć nam po kubku kawy.
   - Och, no nie wiem... Może na przykład to, dlaczego wybiegłaś jak poparzona w połowie rozmowy?
   - Ekhm... - kaszlnęłam, wybita nieco z tropu. Nie bardzo uśmiechało mi się tłumaczyć dziewczynie ze swoich rozterek sercowych. - Wybiegłam, bo... - zacięłam się na chwilę, wisząc łyżeczką z kawą nad kubkiem. - Ech... Wybiegłam, bo dotarło do mnie, że nie jestem w stanie traktować Kastiela jak zwykłego kumpla... On zawsze będzie dla mnie kimś więcej...
   - Właśnie teraz to do ciebie dotarło? Szybka jesteś... - zironizowała, łapiąc świeże jabłko z koszyczka stojącego na stole. - Tłumaczyłam ci to samo już nieco wcześniej.
   - Daj sobie już z tym spokój... -  warknęłam, mając dość jej wybrednych żartów. - Nie mogłam tak tak  siedzieć i się na niego patrzeć, mając w świadomości to, że nadal go  kocham, ale nie mogę z nim być.
   - Dlaczego niby nie możesz? - Jej brew lewa wyskoczyła do góry w wyrazie zdumienia. - Kto ci zabrania? Ty sama?
   - Jestem z Kentinem... - zaczęłam, ale brunetka przerwała mi zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
    - Możesz już przestać o tym Kentinku? Aż rzygać mi się nim chce. -  prychnęła rozjuszona, odgryzając wściekle kęs jabłka. - Gadasz o nim w  taki sposób, że mam wrażenie, że to jakiś pieprzony bóg, albo jesteś z  nim tylko z litości - żeby nie poczuł się zraniony. No, co? A tak nie  jest? - Kiedy zaprzeczyłam, Millie zaśmiała się cicho. - Proszę cię...  Kogo ty chcesz oszukać?
   - Mogłabyś w końcu przestać mnie  krytykować? - warknęłam wściekła, zalewając nam kawę. - Stale masz  jakieś uwagi do tego co mówię i robię. Co ci nie pasuje w tym co robię?
    - Staram ci wbić do głowy, że marnujesz swoją jedną jedyną szansę na  zajebiste życie, a nie tylko dobre i poukładane, a ty ciągle tylko  swoje. Kentinek to... Kentinek tamto... Bo Kastiel mnie zranił... Ciągle  posługujesz się tymi samymi, zaznaczmy IDIOTYCZNYMI argumentami, które w  ogóle nie mają pokrycia z tym co czujesz. Zachowujesz się nieco jak  hipokrytka, tylko to wszystko dotyczy tylko i wyłącznie ciebie i twojego  postępowania.
   - Dobra, okej... - westchnęłam zrezygnowana.  Byłam za bardzo zmęczona, żeby sprzeczać się z Millie. Jedyne o czym w  tamtym momencie myślałam to gorąca, relaksująca kąpiel. Lecz najpierw  musiałam zadzwonić do Rozalii. - Ja... Muszę to sobie poukładać. Za duży  chaos się zrobił w ten jeden wieczór, żebym była w stanie go ogarnąć -  przetarłam dłońmi twarz, ponownie wzdychając. - Najpierw muszę  zadzwonić.
   W momencie kiedy sięgałam po telefon, ten zaczął  dzwonić. Zerknęłam na wyświetlacz, dostrzegając, że to właśnie Rozalia  do mnie dzwoniła. Odebrałam szybko, czując rodzące się we mnie pomału  napięcie.
   - Cześć Roza - mruknęłam, zagryzając wargę. Nie  miałam kompletnie pojęcia od czego mogłabym zacząć rozmowę o tym co się  wczoraj zdarzyło z przyjaciółką.
   - Hej, kochaniutka -  dziewczyna miała wyraźnie poddenerwowany głos, mimo że starała się go  zatuszować udawaną radością. - Coś się stało, że masz taki zmartwiony  głos?
   - Wczoraj rozmawiałam z Kastielem - wypaliłam, oddychając  głęboko, żeby uspokoić szalenie bijące serce. - I zostałam u niego na  noc...
   - Och! I jak? - zapytała zbita z pantałyku. Po chwili jednak do niej dotarło co powiedziałam, więc dodała - Spałaś z nim?!
    - CO? Nie! Najpierw rozmawialiśmy w barze... I podczas rozmowy dotarło  do mnie, że Kas jest dla mnie kimś więcej niż kumplem z liceum... Że nie  umiem go tak traktować, bo dalej go kocham... - po tych słowach,  białowłosa wciągnęła głęboko powietrze, zdziwiona moim wyznaniem. -  Prawie się rozryczałam przy wszystkich ludziach... - Millie szturchnęła  mnie w ramię, patrząc złowrogim wzrokiem. - No dobra... Rozryczałam się  jak głupia i wybiegłam z knajpy. Kastiel poszedł za mną... Padało, więc  zaproponował, że zabierze mnie na herbatę... I tak się stało, że  wylądowałam u niego na kanapie, a potem wtulona w niego zasnęłam... -  skończyłam opowiadać, czując jak znów zbiera mi się na płacz. - Roza...  Co ja mam robić? Ja nie mogę tak po prostu z nim rozmawiać...
   -  Ech... - dziewczyna po drugiej stronie linii westchnęła ciężko. - Nie  wiem, maleńka... Myślę, że powinnaś poczekać na dalszy rozwój. Nie rób  nic na siłę...
   - Roz... Co się dzieje? - zapytałam, słysząc nerwowy głos przyjaciółki. - Coś z tobą i dzieckiem?
    - Nie... Z dzieckiem wszystko w porządku... Nie przejmuj się, to nic  takiego - rzuciła lakonicznie, ale ja nie dałam się na to nabrać.  Rozalia bardzo rzadko brzmiała tak zmartwiona.
   - Skoro nie z dzieckiem, to co takiego? - dopytywałam, bojąc się o białowłosą.
    - Nic... Nie chcę ci dokładać niepotrzebnych zmartwień... - rzekła  wymijająco, a kiedy nie ustąpiłam, westchnęła po raz kolejny. - Chodzi o  to, że Amber jest w ciąży...
   - Amber? To świetnie! -  ucieszyłam się, nie rozumiejąc strapienia Rozy. - Tak się martwiłaś, że  nie będziesz mogła znaleźć odpowiedniej modelki do swojej ciążowej  kolekcji.
   - Taak... To prawda, tyle że jest mały problem...
   - Jaki? - zapytałam, robiąc się coraz bardziej nerwowa.
   - Chodzi o to, że... - zamilkła, wahając się lekko.
   - No mów że! - prawie krzyknęłam na przyjaciółkę, nie mogąc znieść jej milczenia.
   - Chodzi o to, że to dziecko Kena.
    - CO?! - jęknęłam, czując jak krew odpływa mi z twarzy. Automatycznie  zrobiło mi się niedobrze, a dłonie zaczynają drżeć. - To żart, tak?
    - Chciałabym, żeby to był żart... - powiedziała cicho. Dziewczyna jakby  czytając mi w myślach, zaczęła powoli tłumaczyć sytuację. - Przyznał  się, że spał z nią... I że jest możliwe, że to on jest ojcem...
    - To niemożliwe... - szepnęłam, machinalnie rozłączając się, nie  zwróciwszy uwagi na przyjaciółkę. - Nie... Nie... Nie... To chory żart.  To się, kurwa, nie dzieje!
   - Liwia, co jest? - zapytała  ostrożnie Milie, łapiąc mnie za rękę. Dopiero kiedy ona mnie zatrzymała,  zauważyłam, że krążyłam po całej kuchni.
   - Kentin... - głos mi się załamał, a z oczu zaczęły płynąć łzy. - On... On mnie zdradził...
    Zaszlochałam, upadając na kolana. Schowałam twarz w dłonie, czując jak  cały mój poukładany zaczyna się rozsypywać. To się nie mogło zdarzyć. To  jakiś chory sen, z którego mogłabym się obudzić...