niedziela, 1 kwietnia 2018

~ Rozdział 93 ~

 Witajcie kochani! 
Wszystkiego najlepszego z okazji Wielkiej Nocy! Słodkiego zająca i mokrego poniedziałku ♥
Macie pełne prawo mnie zlinczować i zjeść. Starałam się jak mogłam, żeby rozdział ukazał się w szybszym terminie, przed trzecią rocznicą, ale niedawno zaczęłam nową pracę, a ona pochłania ogrom mojego czasu i koncentracji. 
Miałam także przygotować dla Was mini quiz z "Kawałka nieba...", ech... Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić to w czasie wolnego, jaki mi jeszcze pozostał, więc bardzo Was proszę o wyrozumiałość, cierpliwość i kilka miłych słówek, bo ostatnio bardzo mi ich brakuje. 
Ta część opowiadania jest znacznie spokojniejsza i powstała tak jakby w ramach rekompensaty za takie długie czekanie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;3 
Miłego czytania ♥


   W poniedziałkowy poranek obudziłam się bardzo poddenerwowana i zmęczona. Całą noc nie byłam wstanie zasnąć; co chwilę budziłam się i leżałam wpatrując się w sufit, zastanawiając się co usłyszę w szpitalu. Bywały takie momenty, że paraliżował mnie tak ogromny strach, że musiałam wyjść do łazienki, żeby nie obudzić Kastiela swoim szlochem. Siedziałam wtedy na podłodze, oparta o zimną ścianę i myślałam.
   Myślałam o tym co będzie, kiedy pierwsza diagnoza zostanie potwierdzona. Co się stanie, kiedy zostanie na mnie podpisany wyrok. Nie chciałam od siebie uzależniać wszystkich, a wiedziałam, że tak się stanie. Każdy nowotwór z czasem wymagał więcej leków, więcej uwagi...
   Odetchnęłam głęboko, przeczesując uważnie włosy. Nawet przy tak prostej czynności trzęsły mi się ręce ze zdenerwowania. Zjadłam śniadanie, nie zastanawiając się nad tym co jem. Szybo ubrałam się i wyszłam z domu, nie budząc Kastiela. Już sama byłam wystarczająco zdenerwowana i nie chciałam dodatkowo denerwować chłopaka. Chociaż wiedziałam, że pewnie i tak przybędzie do szpitala, zaraz po tym jak się obudzi i zobaczy, że mnie nie ma.
   Zajechałam do szpitala i w recepcji pokazałam papierek, który dostałam od lekarki przyjmującej mnie w sobotę. Pielęgniarka poleciła mi czekać w poczekalni aż zostanę wezwana. Kilkanaście minut później zostałam skierowana do sali, gdzie kazali mi się przebrać w kitel przeznaczony dla pacjentów. Niedługo po tym podłączyli do mnie przeróżną aparaturę monitorującą wszelkie parametry życiowe. Dziś był sądny dzień, a ja cały czas starałam się powstrzymać szalenie bijące serce i trzęsące ręce. W pewnym momencie podeszła do mnie pielęgniarka, żeby podać mi środki uspokajające, ponieważ moje rozdygotane tętno nie pomagało kontrolować prawidłowości w biciu mojego serca. Wszystko ukazywało się na ekranie urządzenia podłączonego do mojej klatki piersiowej.
   - Niech się pani niepotrzebnie nie denerwuje. Wszystko będzie dobrze. - Uśmiechnęłam się niemrawo w odpowiedzi na słowa pielęgniarki. Nawet po podaniu czegoś na uspokojenie czułam ścisk w żołądku. Nie byłam w stanie nad tym zapanować.
   W pewnym momencie zabrali mnie do pomieszczenia, gdzie wykonywano tomografię komputerową mózgu, położyli mnie na zimnym katafalku i kazali nie ruszać. Około dziesięć minut później lekarz prowadzący poinformował mnie, że z moją głową wszystko w porządku.
   Jeden kamień w żołądku mniej.
   Co i tak nie odpowiadało na pytanie, czy jestem całkowicie zdrowa.
   Z tomografii zabrali mnie na EKG, gdzie sprawdzali jak bije moje serce, a w międzyczasie pobrali mi krew do aż trzech różnych fiolek i zanieśli do laboratorium. Prowadzili mnie jeszcze po kilku innych pomieszczeniach i wykonywali przeróżne badania, jednakże ja nic nie rozumiałam z lekarskiego żargonu.
   Kiedy w końcu wróciłam na salę, gdzie było "moje" łóżko, przyszła do mnie kolejna pielęgniarka i poinformowała, że na korytarzu czekają na mnie osoby, by się ze mną zobaczyć.
   - Mogą wejść? - zapytałam niepewnie. Bardzo chciałam się zobaczyć z kimkolwiek. Powiedzieć swoje obawy i niepokoje.
   - Oczywiście. Doktor King nie widzi przeciwwskazań.
   - Jakby pani mogła ich zawołać, to poproszę - poprosiłam, uśmiechając się do niej lekko. Kobieta wyszła na korytarz, zostawiając uchylone drzwi, przez które moment później weszli przyjaciele.
   Pierwszy wszedł Kastiel. Miał zmarszczone brwi i wydawał się zdenerwowany i zmartwiony. Zaraz za nim przepchnęła się Rozalia, która nie wyglądała lepiej. Widząc jej zaciśnięte w wąską kreskę usta, poczułam wyrzuty sumienia. Powinnam do nich chociaż napisać z informacją, że jetem już w szpitalu. Do pomieszczenia weszli jeszcze bliźniacy, mój brat, Lys i Gwen.
   - Jak się czujesz? - zapytała białowłosa, siadając na łóżku obok mnie.
   - Trochę zdenerwowana - powiedziałam bardzo ogólnikowo, wpatrując się w złożone na udach dłonie. - Lekarz twierdzi że z moją głową wszystko w porządku - parsknęłam mimochodem śmiechem.
   - Co masz na myśli? - dopytał Matt, układając usta w półuśmiechu.
   - Zrobili mi tomografię głowy i nic nie wykazali, a tego stwierdzenia użył lekarz, kiedy zakończyli badanie. Chyba chciał mnie rozluźnić. Muszę przyznać, że mu wyszło. Minimalnie, ale jednak.
   Przyjaciele parsknęli śmiechem, wyraźnie uspokojeni, że jak na razie wszystko idzie w dobrym kierunku. Teraz tylko mieć nadzieję, że reszta badań wyjdzie równie dobrze.
   - Dlaczego mnie nie obudziłaś?
   Spojrzałam w stronę bruneta, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Wiedziałam, że stwierdzenie "nie chciałam cię martwić" nie jest najlepszą odpowiedzią, ale nawet nie zorientowałam się kiedy owe zdanie wyrwało mi się z ust.
   - Zawsze musisz zrobić po swojemu, nie? - uśmiechnął się do mnie zadziornie, puszczając oczko. - Nie rób mi tak więcej. Nawet nie wiesz jak się przeraziłem, kiedy zobaczyłem puste łóżko. Mogłaś chociaż napisać SMS-a.
   - Mogła, nie mogła, nie ważne. Najważniejsze jest to, że wiemy gdzie jest i jest z nią jak na razie wszystko w porządku - stwierdziła dyplomatycznie Rozalia, uspokajając Kastiela. Chłopak wyglądał, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale gdy zauważył groźny wzrok ciężarnej, natychmiast zamknął ustach, zakładając ręce na piersi. Nagle dziewczyna złapała się za brzuch i zaskoczona spojrzała na niego. - Och... Ale kopią. Chyba też się cieszą razem z nami - zaśmiała się dziewczyna, gładząc delikatnie brzuch.
   - Mogę? - zapytałam, wyciągając w jej stronę rękę. Dla mnie było fascynujące przeżycie. Czuć ruchy dwóch małych dziewczynek w brzuchu mojej przyjaciółki. Dziewczyna kiwnęła głową, odsuwając swoje ręce bym mogła poczuć ruchy bliźniaczek. Przez moment nic się nie działo, aż poczułam naprawdę silne kopnięcie. Oderwałam szybko rękę od jej brzucha przestraszona, na co białowłosa zaśmiała się radośnie.
   - Nie musisz się bać. Już zdążyłam do tego przywyknąć - wzruszyła ramionami, jakby była kompletnie niewzruszona.
   Chwilę rozmawialiśmy o ciąży dziewczyny i o całej masie nic nieznaczących rzeczach. Przyjaciele specjalnie poruszali błahe tematy, chcąc odciągnąć moją uwagę od kolejnych badań, jakie mnie dzisiaj czekały. Niedługo później do sali przyszedł lekarz prowadzący trzymając przed sobą podkładkę z plikiem kolorowych kartek.
   - Och, widzę, że trafiłem na rodzinne zebranie - uśmiechnął się lekko w naszą stronę. - Niestety  będą musieli państwo na chwilę opuścić salę - zwrócił się w stronę zebranych przyjaciół. - Otrzymałem pani wyniki badań krwi z laboratorium - wyjaśnił, wskazując na podkładkę, którą miał w rękach.
   - Może pan spokojnie mówić przy nich. I tak później  musiałabym się spowiadać - zażartowałam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że prędzej czy później powiedziałabym im czy wszystko z wynikami w porządku. Nie bez powodu martwili się o mnie, czekając przed moją salą, aż mogliby wejść i porozmawiać ze mną.
   - Jeśli sobie tego pani życzy - mężczyzna przytaknął, po czym skierował wzrok na kartki. - Jest pani dość mocno osłabiona i odwodniona oraz brakuje pani żelaza z podstawowymi witaminami, co wskazuje na zaawansowaną anemię. To właśnie przez to miała pani omdlenia i krwawienie z nosa. Osłabiona krew, osłabione żyły i oto efekt - wyjaśnił, cały czas wpatrując się w wyniki badań. - Radziłbym też pani skontaktować się z doktor Wels i zgłosić na dodatkowe badania, aczkolwiek nie są one jakoś bardzo pilne. Teraz niestety będę musiał państwa poprosić o opuszczeni sali, muszę przygotować pacjentkę do pobrania szpiku - zwrócił się w stronę moich przyjaciół i cierpliwie czekał, aż wszyscy wyjdą i zamkną za sobą drzwi.
   Westchnęłam ciężko, wykonując polecenia lekarza, a następnie po dość nieprzyjemnym zabiegu, leżałam przez kilka chwil na boku. Nie mogłam się doczekać, kiedy te wszystkie badania się w końcu skończą i będę mogła wrócić do domu. Musiałam przyznać, że czułam ogromną ulgę, że jak na razie wszystko wskazuje na zwykłe przemęczenie i anemię.
   Kilka godzin później i co najmniej dwie wizyty przyjaciół dostałam komplet wyników badań, które wskazywały na osłabienie organizmu. Dostałam również zwolnienie lekarskie na cały miesiąc z receptami witamin, które miałam przyjmować oraz termin kolejnej wizyty kontrolnej. Odetchnęłam z ulgą, gdy mogłam się już na spokojnie przebrać w moje ubrania i opuścić szpital. W tylnej kieszeni spodni miałam wizytówkę do pani Wels, z którą miałam się skontaktować w najbliższym czasie. Nie do końca wiedziałam w jakim celu, ale stwierdziłam, że będę to roztrząsać dopiero, gdy odpocznę po tych wszystkich męczących badaniach.
   - To rozumiem, że nie umierasz i wszystko z tobą okej? - zapytał Alexy pakując się do mojego auta, na tylną kanapę.
   - Nie, nie umieram - odpowiedziałam ze śmiechem, chowając wszystkie papiery do torebki. - Możesz schować swoją żałobną kreację na później.
   - Tylko nie kreację! - oburzył się, zakładając ręce na klatce piersiowej. - To jest mój najlepszy żałobny garnitur!
   - Ty i garnitur? - spojrzałam na niego z uniesioną jedną brwią w powątpiewaniu. Jakoś nie byłam sobie w stanie wyobrazić Alexy'ego w jakimkolwiek garniturze.
   - Jeszcze byś się zdziwiła - burknął, pokazując mi w lusterku język. Odpowiedziałam mu tym samym, opuszczając powoli szpitalny parking.
   W drodze powrotnej skoczyliśmy jeszcze do naszej ulubionej pizzerii uczcić mój "powrót do zdrowia" Ciesząc się dobrymi, jeśli można je w ten sposób nazwać, wynikami badań, nie mogłam się powstrzymać i pochłonęłam z Kastielem ogromną serowo-mięsną pizzę na pół. Czułam się naprawdę szczęśliwa.

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ufff jaka ulga, że Liwia jednak nie jest śmiertelnie chora i nic poważnego jej nie dolega. Ale by się dramat zrobił :O Kiedy poród Rozy? Chciałabym, żeby bliźniaczki już przyszły na świat :D
    Wesołych Świąt już ci życzyłam, to teraz tylko mokrego Dyngusa ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha no ja na Twoim miejscu bym się nie cieszyła, bo jeszcze mogę wszystko zmienić i dramat można zrobić hahaha :D
      Poród Rozy powinien być według miesięcy (jeśli przyjmiemy, ze teraz w opku jest grudzień) to koło marca, kwietnia. Aczkolwiek muszę się przyznać, że nie do końca jestem pewna, czy bliźniacza ciąża ma pełne dziewięć miesięcy, czy częściej zdarzają się wczesne porody. Muszę poczytać :D
      Co nie zmienia faktu, że nacieszysz się jeszcze maleństwami :*
      Dziękuję za miłe słowa i Tobie też życzę mokrego poniedziałkowego podkoszulka haha :3

      Usuń
  3. Jaka ze mnie idiotka >.<
    Anemiczka nie domyśliła się, że Liwia ma anemie, brawa dla mnie xd
    No ale oczywiście cieszę się, że tylko tyle spotkało Liwię i mam głęboką nadzieję, że tego nie pogorszysz. A bliźniaczki widać będą miały temperament po mamie. Już współczuję xD
    Co do Quizu to nie mogę się doczekaj i bardzo mnie ciekawi jak to wyjdzie ^^
    Wesołych świąt, wszystkiego co najlepsze i powodzenia w nowej pracy :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj! Jejku, jak dawno mnie tutaj nie było. Wreszcie udało mi się wyrwać ze świata żywych i zawitać do Internetu. A, nie powiem, trochę zaległości sobie narobiłam.

    Co do Twoich obaw, że zbytnio namieszałaś w opowiadaniu, to mogę powiedzieć, iż nie mam takich odczuć. W ogóle uważam, że nie może "dziać się zbyt wiele", o ile weźmie się za to kompetentna osoba, która da radę wszystko udźwignąć i przedstawić w sposób kompletny oraz klarowny. A Ciebie właśnie w taki sposób postrzegam, więc nie mam powodów do obaw. Co prawda, nie spodziewałam się, że Amber może zdradzić Kentina. Przykro mi z tego powodu, bo chciałam, aby "choroba" głównej bohaterki była ostatnim złym wydarzeniem. Współczuję chłopakowi, dostał kiepski prezent na święta.

    Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że Liwia ma anemię, a nie jakiegoś okropnego raka. Co prawda, nadal mam przeczucie, że główna bohaterka coś ukrywa, bo w końcu Kastiel słyszał, jak rozmawiała o tym z Rozalią. Aczkolwiek to już moje dziwne domysły. Życzę jej szybkiego powrotu do zdrowia. Niech Kastiel porządnie się nią zajmie, robi ciepłe herbatki, podkłada poduszki pod plecki i nie pozwala zbytnio się przemęczać. Ech, też chciałabym takiego sługusa... To znaczy troskliwego chłopaka, a nie... Zresztą nieważne. (-,-)

    Nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać. Spodziewałam się, że mój pierwszy komentarz po miesięcznej przerwie będzie bardzo obszerny, a tymczasem zabrakło mi weny. Pozostaje mi jedynie życzyć Tobie wszystkiego najlepszego oraz ładnej pogody, bo jak tak dalej pójdzie, wszyscy dostaniemy depresji. Pozdrawiam gorąco, przesyłam...

    A nie, czekaj, miałam się jeszcze przyczepić. Jak mogłam zapomnieć? Podajże w poprzednim rozdziale kilkukrotnie napisałaś "kakaa" czy jakoś tak. W każdym razie słowa "kakao" jest nieodmienne. To mój koszmar z gimnazjum, nie potrafiłam sobie tego przyswoić i polonistka zawsze mnie dręczyła. Jej krzyk "Źle! Znowu się nie nauczyłaś! Z Ciebie to nic dobrego nie wyrośnie!" będzie siedział w mej głowie do końca życia. (-.-)

    No dobra, teraz już mogę się pożegnać. A na czym to ja... Aha, na pozdrowieniach. Więc pozdrawiam Cię gorąco, przesyłam pozytywną energię i wyczekuję nowego rozdziału, który - mam nadzieję - skomentuję w terminie. Do napisania! (^.^)/

    OdpowiedzUsuń