poniedziałek, 15 czerwca 2020

♥ PODZIĘKOWANIA ♥

Podziękowania
Nadszedł w końcu ten moment, gdzie po ponad pięciu latach tworzenia tej historii muszę usiąść i napisać podziękowania. Muszę szczerze przyznać, że nie do końca wiem co chciałabym napisać, mimo że kiedyś kilka razy przychodziła mi myśl, żeby zacząć pisać. Za każdym razem powstrzymywałam się, czując że to nie czas. A dziś kiedy mam to zrobić mam kompletną pustkę w głowie i jednocześnie totalny mętlik. Jest tyle rzeczy, które chciałabym powiedzieć, za które chciałabym podziękować…
Te pięć lat pisania „Kawałka nieba” były dla mnie niezwykłą przygodą. Przygodą i wyzwaniem, dzięki któremu poznałam wiele wspaniałych osób, a z niektórymi zdążyłam się zaprzyjaźnić. W życiu się nie spodziewałam, że jednak dotrwam do końca tego opowiadania i dalej do mnie nie dociera, że to już koniec. To naprawdę bezlik godzin poświęconej ciężkiej pracy, wiele nieprzespanych nocy spędzonych na pisaniu i myśleniu o kolejnych rozdziałach. Niepohamowana radość z każdego komentarza, pozytywnej opinii czy błyskotliwej uwagi wytykającej mi błędy, których uczyłam się unikać. Wszystko to zebrało się w jedną całość jaką jest zakończone opowiadanie „Kawałek nieba zamknięty w piekle”.
Jest ogrom osób, które przyczyniły się do powstawania tej historii, wiele z nich już nie widać w blogosferze, ale nie chciałabym, żeby właśnie przez to zostały pominięte. Pozwólcie, że przy kolejności podziękowań będę kierować się najwcześniejszymi komentarzami, które naprawdę zapadły mi w pamięć i serce.
Na początek chciałabym ogromnie podziękować Heroinie. Co prawda byłaś tylko w kilku pierwszych rozdziałach, jednak twoje cenne uwagi dotyczące czy to samej budowy i wyglądu rozdziału, czy też skupiające się na uczuciach i przeżyciach bohaterów, sprawiły, że naprawdę zawzięłam się w sobie i to poprawiłam. Dzięki tobie Liwia zaczęła mieć uczucia, a moje rozdziały nie kończyły się na trzech stronach. Naprawdę dziękuję ci za to, bo zapewne bez twoich uwag te opowiadanie wylądowałoby w koszu po kilku dniach.
Kolejną osobą, która miała naprawdę ogromny wpływ na moją pisaninę jest Tekashika, znana również przeze mnie i niektórych bardziej wtajemniczonych jako Daria. Do dziś pamiętam, że jako jedna z niewielu osób miałaś odwagę napisać do mnie na mejla. Twoja odwaga zaowocowała wspaniałą przyjaźnią (mam nadzieję, że też o mnie tak myślisz). Co prawda nie mam już tych wiadomości, ale screeny z naszych rozmów na gadu dalej gdzieś są tam zakopane. Byłaś (przy tym opowiadaniu) i jesteś (przy tych kolejnych co tworzę) naprawdę ogromną weną. Powinnam Cię całować po stopach za to, jak umiejętnie potrafiłaś mnie popchać do pracy. Twoje niesamowite parodie, zaskakująco świeże pomysły czy nieoczekiwane rozwiązania (czyt. gwałty i napastowania XD) sprawiały, że siadałam przed komputerem z nową energią i zapałem. Byłaś mi też cudowną i cierpliwą betą, mimo że umiałaś niewiele ode mnie. Mam ogromną nadzieję, że kiedyś uda nam się spotkać i będę mogła Ci osobiście podziękować.
Następną osobą, która bardzo mnie wspierała i wspiera w mojej wesołej twórczości jest Carbenet, czy też znana przeze mnie, bliska mi przyjaciółka Aneta. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że miałam odwagę powiedzieć Ci, że piszę. I dziękuję Ci ogromnie za czytanie tych bazgrołów. Twoje komentarze pod postami, czy uwagi szeptane szybko na lekcjach w liceum były i są do dziś niezwykle cenne. Co prawda nigdy nie chciałaś bym ci zdradzała co będzie w następnych rozdziałach i krzyczałaś na mnie, że Ci spojleruję, ale i tak cierpliwie słuchałaś mojego narzekania na brak pomysłów, czy marudzenia o kolejny komentarz. (Taaak… potrafiłam żebrać o komentarze nawet u przyjaciółki). To na podstawie Ciebie powstała Millie, bo to Ty zawsze byłaś takim moim głosem rozsądku. Zawsze przy mnie byłaś i popychałaś mnie do pisania na telefonie, byle by tylko powstał rozdział. Dziękuję Ci za cierpliwe słuchanie, czytanie i wspieranie mnie w niekiedy niezwykle trudnych chwilach.
Chylę czoła Magdzie, którą poznałam dopiero pod koniec pisania opowiadania, aczkolwiek jeśli wziąć pod uwagę przedział czasowy, to będzie dobre półtorej roku, jak nie dwa lata odkąd łaskawie odpowiedziałaś na moją, cóż… niezbyt błyskotliwą wiadomość na messengerze. Jak myślę o tych milionach, bo już w takich liczbach można to mierzyć, memów i wiadomości, które przez ten stosunkowo krótki czas wymieniłyśmy, to micha mi się sama cieszy. Ty również byłaś mi ogromną inspiracją i motywatorem do pisania. Gdyby nie Twoje marudzenie i przypominanie mi o pisaniu, to nie wiem czy dzisiaj bym to skończyła. Dziękuję Ci również za cierpliwe przeczekiwanie każdego doła czy to pisarskiego czy emocjonalnego. Dziękuję za pocieszanie mnie w momencie, kiedy dostałam ostrą krytykę na temat mojego pisania, które otworzyło mi oczy i popchnęło do chęci poprawienia się. Jesteś mi ogromnym wsparciem.
Dziękuję także wszystkim czytelnikom, tym mniej i tym bardziej aktywnym, którzy napędzali mnie każdym komentarzem do pisania. Wiele z nich posłużyło mi za niemałą inspirację, gdzie bezwstydnie wykorzystywałam teorie i pomysły do kolejnych rozdziałów. Dziękuję Yumiko Naoki za Twoje długaśne i radosne komentarze. Dziękuję Let’s Die za wierne czytanie i komentowanie niemal każdego rozdziału. Dziękuję Wathewie za spamy pod rozdziałami. Czasami żałuję, że nie miałyśmy wtedy okazji poznać się bliżej. Coś czuję, że z tego również wyszłaby całkiem dobra znajomość. Dziękuję Jam, która niestety również okazywała swą obecność na blogu tylko w kilku pierwszych postach, ale Twoje teorie spiskowe poprawiały mi humor na cały dzień. Farazowski jako psychopata dalej gdzieś mi się błąka w myślach. Celne, wyczerpujące jak i długie komentarze zawdzięczam również Panience Kernit. Uwielbiam czytać nawet Twoje odpowiedzi do moich komentarzy na Twoim opowiadaniu. Chciałabym także podziękować Ani, która, jako nowa czytelniczka, popychała mnie swoim zaangażowaniem w czytanie do pisania następnej i następnej części.
Mogłabym wymieniać i wymieniać osoby bez końca, bo każdy komentarz był dla mnie niesamowitym natchnieniem i motywacją. Tak naprawdę gdyby nie czytelnicy i ich komentarze, to ta historia nigdy by się nie zakończyła, a jedynie wylądowałaby w szufladzie. Cieszę się, że mogłam umilić Wam czas swoim pisaniem. To, że ktoś czyta coś stworzonego przeze mnie i dodatkowo to się komuś podoba naprawdę mnie uszczęśliwia i dodaje skrzydeł.
Jeszcze raz, na sam koniec, dziękuję wszystkim za bycie i wspieranie mnie tym byciem.
Jesteście wielcy ♥

niedziela, 14 czerwca 2020

~ Rozdział 100 ~ EPILOG ~

   Po zakończonym koncercie, jeszcze cali rozemocjonowani mogliśmy wrócić do domu. Przez całą drogę zerkałam bez przerwy to na Kastiela, to na swoją rękę, cały czas nie mogąc uwierzyć w to co się wydarzyło zaledwie kilka godzin wcześniej. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie pod nosem, bawiąc się przyjemnie ciężkim sygnetem. To zdecydowanie był mój najszczęśliwszy dzień w całym moim, raptem dwudziestokilkuletnim życiu. Nigdy nie przypuszczałabym, że ten wieczór zakończy się tak wspaniale.
   - Nad czym tak myślisz, kochanie? - zapytał mój narzeczony, dotykając ciepłą dłonią mojego kolana.
   - Tak po prostu się cieszę - odparłam i ścisnęłam czule jego dłoń.
   - A z jakiego to powodu się tak cieszysz?
   Spojrzałam w jego stronę, a na ustach igrał mu szelmowski uśmieszek. Doskonale musiał zdawać sobie sprawę z powodu mojej radości. Nie bez powodu sam szczerzył się na prawo i lewo.
   - Z takiego, że dzisiaj stało się coś bardzo miłego - uśmiechnęłam się identycznie jak on, czerpiąc niemałą satysfakcję z droczenia się z nim.
   - Co takiego, jeśli można wiedzieć?
   - Można wiedzieć... A bo dzisiaj pewien przystojniak powiedział mi bardzo miłą rzecz...
   - Przystojniak, powiadasz? Jak wyglądał?
   - Hmm... Niech pomyślę... - Przyłożyłam palce do brody i wpatrzyłam się w dal, udając głębokie zastanowienie. - Na pewno był wysoki... Miał czarujący uśmiech...
   Odwróciłam wzrok w jego stronę i wybuchnęłam śmiechem, nie mogąc już dłużej wytrzymać tej gierki. Kastiel również szczerze się cieszył, a w jego oczach błyskały się kuszące iskierki. Patrząc na niego czułam jak w brzuchu rozlewa mi się przyjemne ciepłe łaskotanie. Jak ja go kochałam...

* * *

   - Liwia, uspokój się, bo przypalę cię tą lokówką!
   - Przepraszam... - mruknęłam skruszona, po raz kolejny poprawiając się na stołku.
   Przygryzłam dolną wargę i zaciskałam co chwilę dłonie, by chociaż na chwilę przestały drżeć. Od rana chodziłam cała roztrzęsiona nie mogąc znaleźć sobie miejsca i mimo wypitych trzech kubków melisy, niepokój nie ustępował.
   - Czym ty się stresujesz? Wszystko będzie idealnie. - Rozalia odłożyła na stolik rozgrzaną lokówkę i zacisnęła dłonie na moich ramionach. Spojrzałam jej w oczy w odbiciu lustra i uśmiechnęłam się delikatnie.
   Wiedziałam, że ma racje. Czułam to, jednak nerwowy ścisk w żołądku nie odpuszczał.
   - I przestań tak maltretować te usta, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz. Zostajesz przy rozpuszczonych włosach, czy kombinujemy jakieś romantyczne upięcie? Masz już takie długie włosy...
   Pokiwałam głową, ale kompletnie nie docierały do mnie słowa przyjaciółki. Boże, a co jeśli się kompletnie zbłaźnię? Palnę jakąś głupotę, potknę się o suknię? Albo co najgorsze z nerwów zwymiotuje na Kastiela? Niby okres torsji mi już minął, ale i tak ledwo panowałam nad żołądkiem.
Ja nie dam rady... To dla mnie za dużo!
   Z gonitwy myśli wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Zwróciłam się w ich stronę, zastanawiając się, kto był za nimi.
   - Proszę - odezwała się za mnie Rozalia, przeczesując mi włosy palcami.
   - Przepraszam, że przeszkadzam dziewczyny, ale Daryl i Chloe się już niecierpliwią... - Uwieszona na klamce Millie uśmiechnęła się do nas przepraszająco.
   - Nic się nie stało. Ja pójdę je uspokoić, a ty zajmij się Panną Młodą. Może tobie odpowie co zrobić z jej włosami - parsknęła śmiechem i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem.
   - Czym ty się stresujesz?
   - Nie wiem... Że się zbłaźnię albo coś gorszego zrobię... - Schowałam twarz w dłoniach.
   - E tam. Kastiel cię zna jak mało kto, tak samo i my. Czym ty byś mogła nas zaskoczyć? Chyba właśnie tym, że wszystko przebiegnie perfekcyjnie.
    Jęknęłam cierpiętniczo i oparłam głowę o toaletkę.
   - Nie pomagasz, Millie.
   - To chcesz spinać włosy, czy nie?
   - Zrób tak, żeby było dobrze.

   Weź głęboki oddech i się uspokój... Z kołatającym sercem stałam u wejścia kościoła, modląc się o to, by się nie rozpłakać. Wszystko będzie dobrze... Zacisnęłam zęby, hamując napływające łzy. Weź kolejny wdech...
   - Wyglądasz przecudownie, kochanie...
   Otworzyłam oczy i spojrzałam się na ciocię. Patrzyła na mnie z czułym uśmiechem, który odwzajemniłam. Po raz kolejny miałam ochotę się rozpłakać.
   - Nie płacz, dziecko, bo rozmażesz sobie makijaż. - U mego boku stanął ojciec i delikatnie dotknął moich pleców.
   Pokiwałam głową, zamrugałam kilkanaście razy patrząc w niebo i rozgoniłam nieproszone łzy. Złapałam go pod rękę i, kiedy zabrzmiały pierwsze akordy marszu Mendelsona, powoli wkroczyliśmy do kościoła.
   Przy ołtarzu stał on. Przystojny. Uśmiechnięty. W jego oczach również błyszczały łzy szczęścia.
   Ojciec przekazał moją rękę Kastielowi i sam usiadł gdzieś w ławce, a mój Pan Młody zaprowadził mnie do krzesła.
   - Witajcie. - Przed nami stanął ksiądz, uśmiechnął się i rozejrzał po kościele. - Zebraliśmy się tutaj w najważniejszym dniu tej dwójki. W dniu, kiedy postanowili związać się nierozerwalnym węzłem małżeńskim. Proszę, podejdźcie tutaj.
   Jak w transie wstałam i podeszłam pod ołtarz. Spojrzałam na Kastiela i uśmiechnęłam się szeroko. To już. Jeszcze chwila i będziemy ze sobą na zawsze. Tyle czasu na to czekałam...
   - Powtarzajcie za mną. Ja, Kastiel...
   - Ja, Kastiel, biorę sobie ciebie...
   -...Kastielu za męża i ślubuję ci...
   -...miłość, wierność...
   -...i uczciwość małżeńską...
   -...oraz że cię nie opuszczę...
   -...aż do śmierci... 
   - Od teraz jesteście mężem i żoną. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Możesz pocałować żonę.

* * *

   Obracałam właśnie przypiekające się warzywa na patelni, kiedy poczułam ból w dole brzucha.
   - Ach! - krzyknęłam, upuszczając na podłogę szpatułkę i złapałam się za brzuch.
   Zacisnęłam zęby, uginając lekko kolana. Chwilę później ból ustał, zostawiając za sobą tępą pustkę. Czując drżące dłonie, z trudem schyliłam się po łopatkę, podpierając się drugą ręką za plecy, wyłączyłam gaz pod patelnią i powolnymi krokami udałam się w stronę biura Kastiela.
   Głaszcząc się delikatnie po mocno zaokrąglonym brzuchu, zapukałam do drzwi.
   - Kas... - stęknęłam, masując bolący krzyż. - Kastiel... Ach! - jęknęłam czując kolejną falę bólu w krzyżu.
   Siedzący przy biurku Kastiel zerwał się z krzesła i podbiegł do mnie. Złapał mnie za łokieć i pomógł mi usiąść na kanapie stojącej w kącie pomieszczenia.
   - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - zaczął dopytywać, przyglądając mi się z niepokojem. Złapał mnie za wolną dłoń i spokojnymi ruchami zaczął masować mi kłykcie.
   - Chyba tak... Po prostu znów zakuło mnie w brzuchu - odetchnęłam ciężko, odchylając się na oparcie kanapy. Przymknęłam oczy, głęboko oddychając i masując się po brzuchu.
   - Zadzwonić do twojej ginekolog? - Ton jego głosu i zmartwione spojrzenie sprawiło, że mimowolnie uśmiechnęłam się uspokajająco.
   - Nie trzeba. To pewnie nic takiego.
   Z głębi korytarza dobiegło nas szczekanie i moment później drzwi uchylił pyskiem Demon. Powolnym krokiem podszedł do mnie, obwąchał mój brzuch i machając radośnie ogonem wskoczył na kanapę obok mnie.
   - Demon już czuje, że zbliża się kolejny członek rodziny - Kastiel uśmiechnął się szeroko, czochrając zwierzaka po uszach.
   W tamtym momencie mój brzuch przeszyła kolejna fala bólu, przez co stęknęłam cicho, zaciskając powieki.
   - Coś mi się wydaje, że to już - mruknęłam cicho, uśmiechając się niemrawo do Kastiela.
   Chłopak uśmiechnął się do mnie i bez zastanowienia zaprowadził mnie do samochodu, żeby pojechać do szpitala. Ledwo otworzył drzwi od strony pasażera, a do samochodu wgramolił się Demon. Parsknęłam śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
   - Przykro mi, piechu, ale ty nie możesz z nami jechać - odparłam, drapiąc psiaka za uszami. Demon stęknął smutno, ale posłusznie wyskoczył z auta.
   W drodze do szpitala zdążyłam zadzwonić do swojej ginekolog i napisać SMSa do przyjaciół, że Elian ma zamiar przyjść na świat właśnie dziś.

* * *

   - Aaaa! Pomocy! Kastiel, ratuj!
   Zaniepokojony krzykami dobiegającymi z salonu odgłosami, wyszedłem z gabinetu. Ostrożnie uchyliłem drzwi do pokoju i ujrzałem porozrzucane kredki, pisaki i kartki na całej podłodze, na której siedziała, a właściwie leżała Liwia, a obok niej z otwartym czarnym mazakiem Elian. Liwia odwróciła się do mnie, a ja wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. Na twarzy miała narysowane koślawe wąsy i bródkę.
   - Widzę, że ładnie się bawicie, artyści - zaśmiałem się, przyglądając się małemu chaosowi.
   - Mamusia wygląda jak tatuś! - zawołał zadowolony z siebie chłopiec, podbiegając do mnie. Objął moje uda drobnymi rączkami i popatrzał zielonymi oczkami. Wziąłem na ręce i podszedłem do Liwii, usiadłem obok niej, trzymając Eliana na kolanach.
   - Wyglądamy prawie tak samo - przyznałem mu racje i wziąłem od niego mazak. - Co jeszcze zmalowaliście?
   - Chciałem pomalować Demona, ale ciągle mi uciekał i schował się pod kanapą - odparł zasmucony, wykrzywiając usta w podkówkę.
   - A to niedobry piechu...
   - Powinieneś stać po mojej i Demona stronie, a nie wspierać tego małego diabełka! - zaśmiała się, po czym wyciągnęła ręce w naszą stronę i zaczęła łaskotać Eliana. Chłopiec zaczął się zanosić śmiechem, machając małymi nóżkami i rączkami, żeby uciec od mamy.
   Demon chyba wyczuł, że zagrożenie minęło i wyczołgał się spod kanapy, podbiegł do nas i zaczął wszystkich lizać po twarzach, machając radośnie ogonem.

* * *

   Trzydziesty pierwszy października wyciągał na zewnątrz kusząc łagodnym słońcem i bezchmurnym niebem. Mimo przepięknej pogody było dość chłodno, co jednak nie przeszkadzało Elianowi i dwóm identycznym dziewczynkom biegać po parku i wpadać w góry liści. Trzymając okute w rękawiczki dłonie w kieszeniach, patrzyłam na roześmianą trójkę.
   - Ale ten czas szybko leci... - mruknęła cicho Rozalia.
   - Oj tak... - Uśmiechnęłam się lekko, spoglądając na przyjaciółkę.
   - A mamusie co tak zamulają? - Gwen wpadła między nas, uwieszając się na naszych szyjach.
   - Nie zamulają, tylko rozmyślają - Roza uniosła dumnie brodę, patrząc z góry na Rudzielca.
   - Oho! A to nad czym?
   - Nad przemijalnością czasu i takie tam...
   - Widzę, że poważne tematy się szykują - parsknęła śmiechem i puszczając nasze szyje, złapała nas pod ręce. - Macie jakieś plany na Halloween?
   - A jakie plany mogą mieć mamusie? - zażartowałam, szturchając ją łokciem w żebra.
   - No nie wiem... Dzieci podrzucić dziadkom, facetów zostawić samych i spędzić babski wieczorek... Hmm? Co wy na to? - Popatrzyła to na mnie, to na Rozę, ruszając brwiami,
   - Oj nie kuś, nie kuś... - mruknęła Rozalia, powstrzymując pojawiający się szeroki uśmiech.
   - O osiemnastej, u Millie? Jakieś winko, przebieranki, trochę niezdrowego żarcia...
   - Dobra. Nie musisz mówić nic więcej. Ja jestem kupiona! - Klasnęłam w dłonie i wyszczerzyłam się do przyjaciółek.

* * *
    - Tato! Tato! Ale przywieziesz mi jakąś pamiątkę, tak? Będziesz o tym pamiętał? - Elian dreptał przez chwilę na progu, by zaraz próbować się wdrapać na Kastiela.
   - Ależ oczywiście skarbie, jakbym śmiał zapomnieć o moim małym diabełku? - Kas wziął go na ręce i połaskotał go po brzuchu.
   Patrzyliśmy na siebie w milczeniu jedynie lekko się uśmiechając. Tak cholernie nie chciałam go puszczać samego w trasę. Wszystkie te puste fanki pewnie będą się chciały do niego dobrać... Ugh... Nie myśl o tym Liwia! Kastiel jest twój i tylko twój. A z Lysem będzie w stu procentach bezpieczny.
   - Szkoda, że nie mogę z tobą pojechać... - Elian wygiął usta w podkówkę, przytulając się mocniej do ojca.
   - Zabrałbym cię z chęcią, ale musisz jeszcze podrosnąć. Poza tym ktoś musi pilnować mamy, a przy tobie nic się jej nie stanie.
   - Będę jej bronił z Demonem!
   - To może pójdziesz go poszukać? Pewnie siedzi gdzieś pod kanapą.
   - Już pędzę! - zawołał radośnie i zeskoczył z ramion taty.
   Zanim przebiegł obok mnie, zdążyłam go poczochrać po ciemnych włosach. Westchnęłam przeciągle, odwracając się do Kasa. Podszedł do mnie, złapał za brodę i pocałował delikatnie.
   - Rozchmurz się, mała - mruknął, by po chwili parsknąć śmiechem na moje oburzenie.
   - Ty się nigdy nie oduczysz mnie tak nazywać, co? - Szturchnęłam go w żebra.
   - Zbyt wielką radość sprawa mi patrzenie jak się złościsz.
   - Spadaj - burknęłam i klepnęłam go w ramię.
   Przytulił się do mnie, a ja napawałam się ostatnimi chwilami i jego zapachem. Odsunęłam się na chwilę i dostrzegłam, że przed domem zatrzymuje się bus, z którego wyszedł Kasper i Lys, by pomóc Kastielowi spakować jego rzeczy.
   - Kocham cię... - wyszeptałam i na odchodne pocałowałam Kasa ostatni raz. - Połamania gitar!