poniedziałek, 8 sierpnia 2016

~ Rozdział 70 ~

   Pierwszy tydzień września był dla mnie jednym z najgorszych, jakie kiedykoliek się zdarzyły. Był gorszy nawet od tego, w którym dowiedziałem się prawdy o Debrze. Gorszy od tego, w którym postanowiłem wyjechać. A dodatkowo wszystko pogarszał Lysander ze swoim stoickim spokojem i głosem, którym do mnie mówił, jakbym był małym dzieckiem. To najbardziej mnie denerwowało.
   - Nie rozumiesz, że ja muszę tam pojechać? - krzyczałem do białowłosego zdenerwowany, kiedy powiedział mi o planowanym wyjeździe nad ocean. - Muszę. Oni się ze sobą zbliżą i znów spierdolę swoją szansę na odzyskanie jej.
   - Nie powinieneś jechać. Zepsujesz wszystko i nic z tego nie wyjdzie. Musisz dać jej trochę czasu - Lysander patrzył na mnie swoimi kolorowymi oczyma, uśmiechając się uspokajająco. - Jak teraz pojedziesz, wyjdziesz na prześladowcę, albo stalkera. Poza tym zdenerwujesz jeszcze Kentina i znów dojdzie do bójki.
   - Co mnie obchodzi ten głupi skurwiel? - warknąłem wściekły, kopiąc wzmacniacz gitarowy, który stał w piwnicy, jak reszta sprzętu, gdzie mogłem spokojnie grać.
- Ciebie nic, ale ją tak - znów ten spokojny ton. - Przeczekaj ten tydzień tutaj i pozwól akcji toczyć się swoim tempem.
   Nie odpowiedziałem nic, odpalając papierosa i zaciągając się jego dymem. Trująca substancja rozeszła się po moich płucach, odstresowując mnie nieco.
   Posłuchałem Lysa i skończyło się na tym, że siedziałem w piwnicy pijany i grałem na gitarze kawałek, który napisałem specjalnie dla niej. Pisząc go, chciałem przekazać jej swoje wątpliwości, z myślą że zrozumie. Wyszło na to, że poleciała w ramiona tego gnoja, który nigdy nie był i nie będzie w stanie docenić tego jaka ona jest. To było gorsze niż wbicie noża w plecy. Chociaż, jakby nie patrzeć, to zasłużyłem sobie na to.
   Jednak teraz chciałem to naprawić. Chciałem, by Liwia dała mi drugą szansę. Żeby pozwoliła mi się kochać.
   Pociagnąłem spory łyk ze szklanej butelki, która stała przy moich stopach i zaciągnąłem dym z papierosa, ponownie zaczynając grać na gitarze. To było wręcz uzależniające. Słuchać cichego dźwięku szarpanych strun i oczami wyobraźni widzieć jej roześmianą twarz, oświetloną przez kolorowe, sceniczne światła. Tamtego dnia wyglądała tak ślicznie, a jej zdenerwowanie czy wszystko pójdzie po jej myśli, było urocze.
   Wspomnienia zaczęły zalewać mnie falami. Wszystko to, co było związane z Liwią, ukazywało mi się przed oczami.
   Pierwszy dzień w szkole, kiedy niezdarnie na mnie wpadła. Jej błyszczące spojrzenie zielonych oczu. Ten okres, gdy z zadartym noskiem odwarkiwała odpowiedzi na moje ironiczne żarty.
   Ona w przepięknej sukni na balu Bożonarodzeniowym.
   Jej zacięty wyraz twarzy dzień po Sylwestrze, kiedy tleniony palant ją napadł.
   Ten pierwszy raz gdy w końcu odważyłem się ją pocałować w dniu jej urodzin. Miękkie, delikatne wargi, gorący oddech i dotyk na skórze...
   Zacisnąłem powieki, chcąc zahamować przewijające się, jak w kalejdoskopie, wspomnienia. Rozrywający ból w piersi, sprawił że nie byłem w stanie wziąć oddechu. Każda myśl, każde przypomniane słowo paliło do żywego.
   - Kurwa! - krzyknąłem, mając ochote rozjebać wszystko co znajdowało się w moim zasięgu. Jak mogłem być takim idiotą i ją odrzucić?
   Moje użalanie się nad sobą przerwał dzwonek telefonu. Rozejrzałem się tępo po pomieszczeniu, próbując odnaleźć źródło dźwięku. Po prawej stronie na jednym z głośników leżała komórka wydając z siebie brzęczący odgłos wibracji. Sięgnąłem po niego, jednym ruchem palca odbierając go.
   - Czego? - warknąłem do słuchawki, nawet nie spoglądając na to, kto dzwoni.
   - Chyba nie tak odbiera się telefony - spokojny, lekko rozbawiony głos Lysandra rozbrzmiał z aparatu.
   - Czego chcesz? - zapytałem, nie mając sił na sprzeczki słowne z przyjacielem. - Nie mam za bardzo czasu na rozmowę - próbowałem się wymigać.
   - To oczywiste, że nie masz, bo siedzisz pijany w garażu i zadręczasz się każdą niewykorzystaną szansą - stwierdził przyjaciel, bezbłędnie przewidując moje zachowanie.
   - Czego chcesz? - odparłem ponownie zrezygnowany, zbyt zmęczony, by udawać przed białowłosym, że jest wszystko w porządku.
   - Głowa do góry, Kas - po tonie glosu Lysandra słychać było, że się uśmiechał.
   -Tsaa... - westchnąłem, zaciągając się dymem. Przesunąłem dłonią po twarzy, czując się rozbity i załamany.
   - Mam dobrą wiadomość - powiedział, już nie powstrzymując się od okazywania radości.
   - Co? Gwen w ciąży i zostałeś ojcem? - parsknąłem śmiechem pierwszy raz od kilku godzin.
   - Nie, nie jest. Bardziej miałem na myśli inną dziewczynę - powiedział spokojnie. Po jego słowach moje serce momemtalnie przestało bić. On chyba nie mówi poważnie?
   - To, że Rozalia jest w ciąży, to wiem - mruknąłem niby od niechcenia, ale w myślach modliłem się, by moje przypuszczenia nie były prawdziwe.
   - Jej też nie mam na myśli - W głosie przyjaciela dało się usłyszeć wyraźne nutki rozbawienia.
   - O co ci, kurwa mać, chodzi?! - warknąłem wkurwiony, bojąc się myśleć o tym, że ona mogłaby nosić dziecko tego skurwiela. - Nie możesz normalnie powiedzieć, tylko bawisz się w jakieś słowne gierki?
   - Nie pieklij się. Gdybyś normalnie ze mną rozmawiał i słuchał co mówię, to nie byłoby nieporozumienia.
   - Ech... No mów - westchnąłem ciężko.

«~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~»

Z pamiętnika Liwii:

   "Czas wielkich zmian. 
Ale to patetycznie i jednocześnie tandetnie brzmi. 
Jak się dziś czuję? Chujowo, ale stabilnie, jak to zwykle mawia Matt. 
Nie wiem czy dobrze robię wyjeżdżając. Mam dziwne przeczucie, że w tym czasie coś się wydarzy. Nie wiem co i jak, ale wiem, że coś się stanie. 
To zupełnie tak jakby krążyło nade mną fatum. Jakby każdy wyjazd wiązał się z czymś wielkim. 
Dobra, skończę już pierdolić farmazony, bo jeszcze wpadnę w jakąś manię prześladowczą." 

"Nie ma to jak siedzieć sobie na plaży i rozmawiać z zeszytem. Czuję się jak Armin, tyle że ja wgapiam się w to co piszę, a nie w ekranik konsoli. 
Mam wrażenie jakbym wszyscy patrzyli się na mnie jak na wariata. W sumie nie dziwię im się. Chyba naprawdę zaczynam wariować. Odkąd rozmawiałam z Mattem na plaży o Kastielu, zaczęłam zastanawiać się, czy czasem brat nie ma racji. Czy jest sens skreślać kogoś po jednym błędzie? Każdy z nas je popełnia i każdemu człowiekowi należy się druga szansa. 
Tylko, że... Czy ja bym potrafiła z nim normalnie rozmawiać? Czy potrafiłabym nie reagować na jego głos, zapach, dotyk... i traktować jak zwykłego znajomego? A jak zachowywałby się Ken?" 

"Oni wszyscy są zaplątani w jakiś tajny spisek. Gadają cicho między sobą, zerkają na mnie i Kena, a jak przyłapię ich na przyglądajniu to uśmiechają się jedynie, jak gdyby nigdy nic. 
Ja pierdole. Popadam w paranoję." 

«~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~»

   - Wszyscy są po naszej stronie.
   - Że co? - zapytałem, kompletnie zbity z tropu. O co mu, kurwa, chodzi?
   - Nawet Matt nas popiera - odpowiedział, ciesząc się jak głupi.
   - Ta, i co? Mam skakać z radości? Co to da, że jej brat jest po naszej stronie? - mówiłem zupełnie obojętnie, ale w głębi czułem rosnące podniecenie na myśl, że może się jeszcze wszystko ułoży. Nagle usłyszałem szum i trzaski w słuchawce, a zaraz po tym odezwała się Gwen.
   - Ale ty tępy jesteś - żachnęła się, a ja oczami wyobraźni zobaczyłem, jak przewraca oczami. - Jeśli wszyscy będziemy za tobą, to może Liwia w końcu zrozumie, że jesteście dla siebie stworzeni? - zapytała retorycznie.
   - Tylko ona musi chcieć tego sama. Nie chcę z nią być tylko dlatego, że wy na nią naciskacie. To nie będzie to samo.
   - Spokojna twoja rozczochrana, Kastuś - powiedziała Gwen, a ja mimochodem przewróciłem oczami.
   - Daruj sobie te zdrobnienia - mruknąłem niezadowolony. Nienawidziłem gdy tak do mnie zwracała.
   - Nie dramatyzuj, a będzie dobrze. I jest jeszcze coś, co działa na twoją korzyść - odezwał się po chwili białowłosy.
   - Niby co takiego? - nawet nie wiem, kiedy stanąłem na nogi i zacząłem krążyć po pomieszczeniu. Nie chciałem przed sobą się przyznać, że w moim sercu zapłonęła iskra nadziei.
   - Kentin coś za bardzo klei się do Amber... - powiedziała cicho, jakby zastanawiając się nad sensem swoich słów.
   - Że co? - Nagle poczułem ogromną złość na tego gnoja z wojska.
   - Oj tam, zaraz klei. Amber też nie jest święta - odparł Lysander.
   - No właśnie. Każdy wie jaka ona jest, a Ken tylko wykorzystuje okazje, bo jakaś ładna dziewczyna się do niego przstawia.
   - Co za skurwiela kawał... - warknąłem, czując paląca wściekłość, którą zżerała mnie od środka.
   Jednak nie potrafiłem pozbyć się odczucia triumfu, gdy pomyślałem o tym, jak ten dupek sam kręcił sobie stryczek...