sobota, 26 grudnia 2015

~ Rozdział 48 ~

   Otrząsnęłam się z lekkiego szoku, dopiero jak sylwetka czerwonowłosego zniknęła za rogiem. Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział. I sam fakt, że Kastiel... Płakał...
   To prawdopodobnie jedna z niewielu rzeczy, która wprowadziła mnie w stan zupełnego osłupienia. Nie potrafiłam sobie wyobrazić co musiał czuć. Kolejny raz przekonać się, że jego dziewczyna to zwykła żmija i to jeszcze w taki sposób. Chciałam za wszelką cenę jakoś mu pomóc, zrobić cokolwiek, by chociaż trochę podnieść go na duchu, jednakże wiedziałam, że to byłoby daremne. Chłopak nie przyjąłby mojej pomocy ani pocieszenia.
   To jest chyba najgorsze... Widzieć jak ukochana osoba straszliwe cierpi przez kogoś takiego, jak Debra.
   Chwilę jeszcze stałam, starając się uporządkować jakoś myśli, ale nie byłam w stanie. Jak na jeden dzień to było zdecydowanie zbyt wiele wrażeń. Chcąc, nie chcąc wróciłam w końcu do domu Alexy'ego, ale nie mogąc znieść ciężkiej atmosfery, jaka wkradła się między imprezowiczów, przeprosiłam przyjaciół i zabierając swoje rzeczy, wróciłam do swojego domu.
   Przez całą noc myślałam nad tym wszystkim co się zdarzyło. Począwszy od pierwszego dnia w szkole, kiedy to Kastiel dawał mi swoje "rady" bym uważała na Nataniela, przez pojawienie się bliźniaków, przyjazd Gwen i Nicka, po ferie spędzone w górach, urodzinową imprezę, aż do dnia dzisiejszego. Życie tutaj kompletnie odbiegało od tego w Ione. Tam, co prawda miałam swoją małą paczkę znajomych, ale z nikim prócz Kena nie nawiązywałam głębszych relacji. Poza tym tam wszytko było takie... Przewidywalne. Każdy dzień wyglądał podobnie, jeśli nie tak samo. A tutaj? Jakby wszystko przestawić o trzysta sześćdziesiąt stopni! Zawsze się coś działo, zawsze była jakaś mniejsza lub większa afera i wszyscy się w to angażowali. I do tego Kastiel.
   Nie miałam zielonego pojęcia, co w tym chłopaku takiego jest, że mnie tak pociągał. Był inny. Nie trzymał się reguł. Odstawał od normy, ale w taki sposób, że nie odrzucał, ale wręcz przeciwnie - przyciągał do siebie jeszcze bardziej. Miał niesamowity głos. Głęboki, z delikatną chrypką spowodowaną paleniem papierosów, jednakże wciąż miękki. Jego nieprzeniknione, ciemne oczy, w których można było utonąć jak w jeziorach gorzkiej czekolady. Coś niesamowitego. To wszystko, każdy najmniejszy szczegół składał się na niego i wystarczyłoby, żeby zabrakło chociaż jednego małego elementu i to nie jest ten sam człowiek.
   Po raz tysięczny tej nocy przekręciłam się na drugi bok, cicho wzdychając. Dlaczego to musi być takie skomplikowane? Dlaczego nic nie jest jasne od początku do końca? Dlaczego wszystko zawsze musi się gmatwać...?

   Następnego ranka obudziło mnie brzęczenie budzika. Jęknęłam przeciągle, czując jak cały organizm buntuje się przeciwko pobudce. Przeciągnąwszy się na posłaniu, usiadłam i leniwym ruchem wyłączyłam uporczywie wyjący telefon. Zsunęłam nogi z łózka, opatulając się jeszcze kołdrą, by przyzwyczaić się do zdecydowanie niższej temperatury w pokoju. Ziewając i przecierając oczy, udałam się do łazienki, by doprowadzić się do normalnego stanu. Piętnaście minut później wróciłam do sypialni obudzona i uczesana. Ubrałam się w czarne legginsy, białą bokserką z nadrukowanym potworkiem i granatową koszulę w kratę. Pomalowałam się jeszcze lekko i po raz kolejny ziewając, zeszłam do kuchni. Kiedy nalewałam sobie soku pomarańczowego do szklanki, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nim zdążyłam wyjść na korytarz, do domu wpadła rozpromieniona Rozalia.
   - Opowiadaj! - zawołała od razu, wchodząc do kuchni.
   - Cześć, też się cieszę, że cie widzę - powiedziałam, śmiejąc się cicho. Wyciągnęłam drugą szklankę i nalałam przyjaciółce napoju.
   - Dzięki - upiła łyk, po czym znów skierowała na mnie swoje zniecierpliwione i zaciekawione spojrzenie.
   - No co? - zapytałam w końcu, robiąc śniadanie.
   - Mów jak było z Kasem! - stanęła obok mnie, wciąż uporczywie się we mnie wpatrując.
   - Nijak, a jak miało być? - wzruszyłam obojętnie ramionami, przypominając sobie przeprosiny chłopaka. To było niespodziewane. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że czerwonowłosy mógłby płakać i to jeszcze przy kimś innym. Jednakże z drugiej strony rozumiałam go. Każdy, nawet najsilniejsza emocjonalnie osoba załamałaby się po czymś takim.
   - Całowaliście się? - wyparowała ni z tego, ni z owego, kiedy obierając się biodrem o kuchenny blat jadłam kanapki. - Wczoraj tak szybko zniknęłaś, że nie zdążyłam się ciebie o nic zapytać. Więc jak? Pocałował cię?
   - Roza, daj spokój!
   Nie chciałam jej mówić o naszej rozmowie. To nie było coś, o czym mogłabym swobodnie z każdym rozmawiać. To było coś intymnego, coś co miało zostać tylko pomiędzy mną a Kastielem.
   - Czyli się całowaliście - stwierdziła tryumfalnie, uśmiechając się lekko.
   - Nie! - zaprzeczyłam. Westchnęłam cicho, widząc wymowne spojrzenie białowłosej. - Naprawdę. Rozmawialiśmy przez chwilę, a potem po prostu poszedł...
   - Co? - dziewczyna spojrzała się na mnie zdziwiona, kiedy myłam talerz po śniadaniu.
   - No tak - uśmiechnęłam się lekko, odgarniając wilgotnymi palcami grzywkę z oczu. - Z resztą nie dziw nu się. Jego dziewczyna po raz kolejny zrobiła go w balona, tylko tym razem przekonał się o tym tak na prawdę, a nie przez gadanie innych.
   Wychodząc z domu pożegnałam się jeszcze z ciocią, która chwilę wcześniej zeszła z piętra. Szłyśmy przez miasto rozmawiając o szkole i prawdopodobnej kartkówce z historii. Robiło się coraz cieplej. Była połowa marca, a słońce przyjemnie grzało w plecy. Uwielbiałam wiosnę, kiedy wszystko zaczynało się ponownie budzić do życia. Uwielbiałam pierwsze ćwierkanie ptaków i pojawiającą się dookoła zieleń.
   - I co teraz z wami będzie? - zapytała nagle Rozalia, gdy byłyśmy już prawie pod szkołą. Spojrzałam się na nią, nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi. - No wiesz... Teraz kiedy nie ma Debry i nic nie stoi wam na przeszkodzie... Może powinniście w końcu normalnie porozmawiać, bo ostatnio ciągle się tylko kłócicie.
   - Nie mam pojęcia... - westchnęłam cicho, poprawiając torbę na ramieniu. Kompletnie nie wiedziałam co z tym wszystkim zrobić. Bałam się zrobić cokolwiek pierwsza. Nie chciałam być odrzucona. Jednak zależało mi na chłopaku. Chciałabym, żeby wszystko między nami było wyjaśnione, żebyśmy mogli zacząć wszystko normalnie. Teraz jednak całość stała pod jednym, wielkim znakiem zapytania.
   Czerwonowłosego nie było na pierwszej lekcji. Na drugiej i trzeciej też. Kiedy nie pojawił się na kolejnej lekcji, zaczęłam się niepokoić. Kastiel rzadko kiedy opuszczał całe dnie. To mi tu w ogóle nie pasowało. Przez większość matematyki siedziałam oderwana od rzeczywistości, zastanawiając się dlaczego chłopak nie pojawił się w szkole, a pod koniec lekcji miałam już obmyślony plan, by na przerwie złapać Lysandra. On musiał coś wiedzieć.
   Ale mój pomysł nie wypalił, ponieważ białowłosego również nigdzie nie było. Gdy po raz trzeci zaglądałam do ogrodu by upewnić się, że tam nie ma chłopaka, stanęłam na środku podwórka i zagryzłam nerwowo wargę. Niepokój rósł z minuty na minutę, a ja nie wiedziałam co zrobić. Westchnęłam ciężko i w raz z dzwonkiem wróciłam do budynku.
   Byłam tak pogrążona w myślach, że dopiero po chwili zauważyłam Nataniela i Alexy'ego stojących blisko siebie i rozmawiających szeptem. Przystanęłam w połowie korytarza, przyglądając im się z zaciekawieniem. Rozmawiali jeszcze przez moment, aż rozradowany od ucha do ucha niebieskowłosy potwierdził coś, a delikatnie zarumieniony Nataniel skierował się w przeciwną stronę, idąc na swoje zajęcia.
   - Cześć Al! - zawołałam do zbliżającego się przyjaciela. Chłopak uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową na powitanie. - Co słychać?
   - Wszystko w jak najlepszym porządku. Właśnie umówiłem się na korki z matmy z Natem, a u ciebie? - zapytał odgarniając kolorową grzywkę z oczu.
   - Nie najgorzej - uniosłam kąciki ust lekko ku górze. - Nie wiesz może, czy jest dzisiaj Lys?
   - Nie mam pojęcia... - zamyślił się na chwilę, marszcząc lekko brwi i zagryzając wargę. - A po co ci Lysander?
   - Chciałam się go zapytać dlaczego nie ma Kastiela... - mruknęłam cicho, czując jak policzki zaczynają mi się robić gorące.
   - Może Gwen będzie wiedzieć? - zasugerował, uśmiechając się lekko. - Jak ją znajdę, to dam ci znać.
   - Okej - potwierdziłam jeszcze, po czym weszłam do klasy.
   Oczywiście nie obyło się bez znaczącego spojrzenia nauczyciela w moją stronę, które oznaczało, że jeszcze raz się spóźnię, a będę miała poważne kłopoty. Uśmiechnęłam się przepraszająco i zajęłam swoje miejsce. Przez pierwsze dziesięć minut lekcji jakoś udawało mi się skupić nad tym, co mówił nauczyciel, jednak później moje myśli całkowicie odpłynęły. Gapiłam się w okno, obserwując przyjemnie nasłonecznione szkolne podwórko. Cały czas nie dawała mi spokoju nieobecność Kastiela. Odetchnęłam głęboko opierając czoło o dłonie. Czułam jak powoli zaczyna mnie boleć głowa. Jęknęłam w duchu, rozcierając skronie w nadziei, że choć trochę zmniejszę ból.
   - Panno Miko, czy wszystko w porządku? - usłyszałam zaniepokojone pytanie i niechętnie podniosłam wzrok na pana.
   - Tak... tylko głowa trochę mnie boli - wyjaśniłam, uśmiechając się niemrawo.
   - Może powinnaś iść do pielęgniarki? - zaproponował, wciąż przyglądając mi się uważnie zza okularów w ciemnobrązowych oprawkach.
   - To nic takiego - odparłam, wzruszywszy lekko ramionami.
   - Skoro tak uważasz, to okej - powiedział spokojnie, nie chcąc wdawać się w dalszą dyskusję. - Ale jeśli poczujesz się źle, to możesz wyjść.
   Kiwnęłam głową na potwierdzenie, wracając do masowania skroni. Na wiele się to nie zdało, ponieważ ból stawał się coraz większy i bardziej dokuczliwy. Zamknęłam na chwilę oczy, chroniąc się przed jaskrawym światłem jarzeniowych lamp w klasie. Przyniosło mi to lekką ulgę, ale nie na długo, bo chwilę później zadzwonił dzwonek. Podniosłam się niechętnie z krzesła, zabierając swoje książki. Gdy stałam w kolejce do wyjścia, usłyszałam jeszcze prośbę nauczyciela chemii.
   - Przeczytajcie na następną lekcje temat dziesiąty!
   Mijając tłum uczniów na korytarzu, dotarłam do szafki, gdzie schowałam podręcznik od chemii i wyciągnęłam z biologii na następną lekcję. Czując pulsujący ból, zaczęłam kierować się w stronę sali, w której miałam następne zajęcia, ale zostałam zatrzymana przez burzę rozwichrzonych, białych włosów.
   - A dokąd to? - zapytała z szerokim uśmiechem na pełnych ustach, pomalowanych delikatną różową szminką. - Miałyśmy zjeść razem lunch w "Papai" nie pamiętasz?
   No tak, długa przerwa.
   - Przepraszam... Zapomniałam - mruknęłam posępnie, odgarniając grzywkę z oczu.
   - Hej Liv, co ci? - złapała mnie za brodę i delikatnie uniosła do góry, chcąc mi się bardziej przyjrzeć.
   - Głowa mnie trochę boli... - jęknęłam, zasłaniając wzrok przed światłem.
   - Coś mi to nie wygląda na trochę - stwierdziła z przekąsem, ale zaraz zaczęła szukać czegoś w torbie. Po pół minucie wyciągała w moją stronę paczkę silnych tabletek na ból. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością, po czym wzięłam jedną kapsułkę i popiłam ogromną ilością wody.
   - Dzięki - oddałam jej resztę tabletek. Zabrałam jeszcze ze sobą kurtkę i wyszłyśmy ze szkoły.
   Przed budynkiem czekała jeszcze Gwen z bliźniakami. Armin jak zwykle wpatrzony w swoje PSP, a Alexy rozmawiał o czymś z dziewczyną.
   - Cześć, o czym rozmawiacie? - podeszłam do przyjaciół, przy okazji specjalnie szturchając czarnowłosego. Chłopak rzucił mi mordercze spojrzenie, uśmiechając się lekko.
   - Właśnie pytałem się Gwen, czy wie dlaczego nie ma dziś chłopaków w szkole - niebieskowłosy wyszczerzył się do mnie, na co parsknęłam śmiechem.
   - I co się dowiedziałeś?
   - Nie zdążyłem się niczego dowiedzieć, bo przerwałaś! - udawał oburzonego, co po raz kolejny zaśmiałam się cicho pod nosem.
   - Z tego co wnioskowałam po porannym zachowaniu Kasa, to umówił się z chłopakami na piwo, czy coś w tym stylu - odpowiedziała spokojnie Gwen, gdy cała nasza grupka szła w stronę pobliskiej knajpki. - A czemu cię to interesuje?
   - Zastanawiało mnie po prostu dlaczego ich nie ma i tyle... - stwierdziłam z wymuszoną obojętnością, ale nie potrafiłam powstrzymać rumieńców cisnących mi się na policzki.
   - Coś mi się wydaje, że to nie tylko przez zwykłą ciekawość chciałaś się dowiedzieć... - mruknął Alexy, spoglądając na mnie znacząco, co speszyło mnie jeszcze bardziej.
   Do knajpki dotarliśmy kilka minut później, przekomarzając się i śląc sobie uszczypliwe uwagi. Wnętrze było jasne i przytulne, pełne kolorowych lamp i różnych egzotycznych zdobień kojarzących się z rajskimi wyspami. Chłopcy poszli złożyć nasze zwyczajowe zamówienie, a ja z dziewczynami zajęłyśmy jeden z największych stolików przy oknie, wychodzącym na ruchliwą ulicę.
   - Ej, tak sobie pomyślałam - odezwała się Rozalia, gdy usiadłyśmy wygodnie - że mogłybyśmy się dzisiaj w trójkę spotkać. Wiecie, taki babski wieczór. Lody, popcorn, jakaś dobra komedia... Co wy na to?
   - Ja jestem za! - od razu zgodziła się Gwen, a ja potwierdziłam jej zdanie.
   - No to co? Punkt ósma u Liv?

wtorek, 15 grudnia 2015

~ Rozdział 47 ~

   Starając się wyglądać normalnie, odwróciłam się szybko w stronę schodów i podążyłam na górę. Jednak, ledwo zdarzyłam postawić obie stopy na piętrze, poczułam jak dziewczyna łapie mnie za łokieć i ciągnie do jakiegoś pomieszczenia. Jęknęłam cicho z bólu, próbując wyrwać rękę, ale moje działania nie dawały żadnych efektów. Dopiero, kiedy znalazłyśmy się w jednym z, jeszcze pustych, pokojów gościnnych Debra puściła moją rękę.
   - Czego ty ode mnie chcesz? - warknęłam, nie dając jej pierwszej się odezwać. - Możesz sobie tego dupka zabierać. Nic mnie z nim nie łączy i nie łączyło.
   - Och, czy ty naprawdę jesteś taka głupia na jaką wyglądasz, czy tylko udajesz? - żachnęła się, unosząc wzrok do góry. - Naprawdę sądzisz, że chodzi mi tu tylko o Kastiela?
   Wpatrywałam się w nią wściekłym wzrokiem, nic się nie odzywając. Dziewczyna zaśmiała się cicho nie uzyskując ode mnie odpowiedzi.
   - Do tej szkoły chodzą chyba same przygłupy, które dają się nabrać na kilka miłych słówek... - westchnęła cicho zirytowana. - Kas jest mi potrzebny do odzyskania dawnej popularności. Zagra kilka razy dla mnie, weźmie udział w paru koncertach, a potem może się walić. Z resztą, jak wszyscy kretyni z tej popieprzonej budy. Naiwniacy... Zrobią wszystko o co ich poproszę... Można by powiedzieć, że jedzą mi z ręki...
   - A co ja mam z tym wszystkim wspólnego? - zapytałam cicho, nie bardzo rozumiejąc jej myślenia.
   Dziewczyna podeszła do mnie, a ja z przerażenia zrobiłam kilka kroków w tył. Ta uśmiechnęła się lekko, po czym zaczęła krążyć po całym pokoju. Wpatrywałam się w nią, tak jak zahipnotyzowana ofiara w drapieżnika na łowach. Po chwili zauważyłam, że drzwi do sypialni nie były do końca zamknięte, a przez szparę między skrzydłem a framugą Armin nagrywał całą naszą rozmowę. Pokazał mi na migi, że mam być cicho i nie zwracać na niego uwagi. Chciałam mu dyskretnie oznajmić, żeby sobie poszedł, ale chłopak olał mnie i dalej sterczał pod drzwiami. Zwróciłam więc szybko wzrok na Debrę, by ta niczego się nie domyśliła.
   - Właściwie, to wszystko - odparła po chwili namysłu. - Nienawidzę jak ktoś rusza moje rzeczy... A ty, no cóż... Wtargnęłaś do tej szkoły i ruszyłaś wszystko. Ja starałam się na swoją pozycję trzy pierdolone lata, a ty, ot tak sobie przyszłaś i wszyscy się przed tobą płaszczą. Nawet ta idiotka Melania, która myśli, że ta pizda, Nataniel na nią poleci, albo ta cała Violetta, która nie wie, po co jej język w gębie. Ale spokojnie... - uśmiechnęła się do mnie delikatnie - już niedługo wszystko wróci do normy, a ty w końcu poznasz swoje prawdziwe miejsce...
   Debra odwróciła się plecami do mnie i od razu zauważyła kryjącego się za drzwiami Armina, który dosłownie sekundy wcześniej skończył nagrywać.
   - Co do...? - wymruczała, podchodząc do wyjścia, ale chłopak już zniknął.
   Wściekła brunetka wyleciała za niebieskookim jak burza. Nie wiedząc co mam w tej sytuacji począć, ruszyłam za nimi. Armin szedł przodem do nas, robiąc coś na telefonie, przy czym chichotał pod nosem.
   - Zaraz się wszyscy dowiedzą, jaka naprawdę jest słodka Debra... - spojrzał na nią wyzywająco.
   - Ani mi się waż! - warknęła podchodząc bliżej do niego, ale czarnowłosy odskoczył dalej. - Usuń to!
   Zamachnęła się, chcąc odebrać mu telefon, ale chłopak zaśmiał się tylko, robiąc unik.
   - Ojej... Wysłało się do wszystkich... - spojrzał na nią z miną niewiniątka i puścił mi oczko. Westchnął ciężko - co za pech...
   Wściekła Debra ruszyła na niego, ale ten szybko zbiegł po drewnianych schodach. Znalazłszy się na parterze miałam wrażenie, jakby zapadła niesamowita cisza, która była przerywana jedynie dźwiękiem odebranej wiadomości. Świat jakby zwolnił. Zewsząd zaczęły dochodzić do mnie odgłosy nagrania. Wszyscy równocześnie spojrzeli na nas. Wszyscy z jednaką miną - pełną niedowierzania i ogromnego rozczarowania. Jedna z ich lepszych kumpeli okazała się zwykłą dwulicową żmiją.
   - Kretyn, tak? - z automatu odwróciłam się w stronę Kastiela, który stał parę metrów dalej. Mimo, że wypowiedział te słowa cicho, wszystko doskonale go słyszeli. Wpatrywał się w Debrę swoimi intensywnie czekoladowymi oczami, trzymając w prawej ręce telefon.
   - K... Kotuś, to nie tak... - jęknęła cicho, podchodząc do czerwonowłosego, ale ten od razu odsunął się z obrzydzeniem. - T... To był tylko taki... Taki żart...
   - To masz bardzo kiepskie poczucie humoru - odezwała się z przekąsem Melania, która stała w przejściu między kuchnią a korytarzem.
   - No, co wy... Chyba nie wzięliście tego do siebie? - rozejrzała się po wszystkich zebranych, jednakże nikt nie kwapił się do tego, by jej odpowiedzieć. Dziewczyna rzuciła wściekłe, załzawione spojrzenie na Armina, który uśmiechał się tryumfalnie. - Ty gnoju jeden... - warknęła i mrużąc oczy zaczęła iść w jego stronę. - Pożałujesz tego co zrobiłeś....
   - Wystarczy. - Nim zdążyła cokolwiek zrobić, Rozalia stanęła pomiędzy nimi, zakładając ręce na piersi. - Wystarczająco się wykazałaś, a teraz jedyne co możesz zrobić to wyjść stąd.
   - Ty chyba oszalałaś! - obruszyła się, po czym odwróciła się w stronę Kastiela. - Kotuś... Ty chyba...
   - Daruj sobie i wyjdź - odezwała się Gwen, kiedy jej kuzyn opuścił całe te przedstawienie.
   - Kotek... - zawołała za nim łamiącym się głosem, ale ten nie zareagował. - I co? Jesteście teraz z siebie zadowoleni? Zniszczyliście mi wszystko!
   Rozpłakała się, tym razem naprawdę i wybiegła z mieszkania bliźniaków. Wszyscy rozglądali się po sobie niemrawo, nie bardzo mając teraz ochotę na zabawę. Część pogrążona w rozmowę wróciła do salonu, a część opuściła imprezę straciwszy cały dobry humor. Stałam zdezorientowana na środku korytarza, nie mogąc się odnaleźć. Wszystko działo się tak szybko. Armin za drzwiami. Odgłos przychodzących wiadomości. Spojrzenie Kastiela...
   - Gdzie jest Kas? - czerwonowłosa spoglądała na wszystkich z niepokojem. W twarzach znajomych próbowała się dopatrzeć twarzy kuzyna.
   - Nie mam pojęcia... - przyznałam, mimochodem też wypatrując chłopaka. - Gdzieś wyszedł...
   - Żeby tylko nie zrobił nic głupiego... - jęknęła Gwen, załamując ręce. - Idź go poszukaj. Proszę!
   - Ale... - pomyślałam o chorych relacjach jakie, przez ostatnie kilka tygodni, nas łączyły. O tych nieporozumieniach, niedopowiedzeniach... Jednak wiedziałam, że mimo wszystko nie chcę zostawić chłopaka w takiej sytuacji samego. Bez względu na to, czy jest dupkiem, czy nie.
   Wyszłam z mieszkania bliźniaków na już cieplejsze, wiosenne powietrze. Było ciemno, tylko ulica była jeszcze oświetlona przez latarnie. W tle słychać było ciche cykanie świerszczy. Nie musiałam go długo szukać. Stał kilkanaście metrów dalej, pogrążony w cieniu palił papierosa. Mobilizując wszystkie siły, szybkim krokiem ruszyłam w jego stronę. Chłopak, gdy tylko dostrzegł mnie, odrzucił wpół wypalonego papierosa i zaczął iść przed siebie. Stłumiłam ciche przekleństwo i jeszcze bardziej przyspieszyłam.
   - Kastiel! - zawołałam za nim, kiedy zaczynało mi brakować sił, a nie zbliżyłam się zbytnio do niego. - Zaczekaj! Proszę!
   Zaczęłam biec i o mało co bym na niego nie wpadła, ponieważ ciemnooki odwrócił się w moją stronę.
   - Czego chcesz? - sprawiał wrażenie, jakby chciał warknąć na mnie, ale nie bardzo miał na to siły.
   Był zbity z tropu, smutny i rozczarowany. Jego czekoladowe, zazwyczaj zimne i nieprzystępne oczy były przygaszone i pozbawione jakichkolwiek emocji.
   - Potowarzyszyć ci chociaż - odparłam spokojnie, spoglądając na niego.
   - Po co? - prychnął, wzruszając ramionami. - Nie potrzebuję opiekunki.
   - Nie jestem tu po to, by cię pilnować - uśmiechnęłam się delikatnie - ale po to, by dotrzymać ci towarzystwa. Nikt w takiej sytuacji nie powinien zostawać sam.
   - Daruj sobie te smętne gadki... - urwał w połowie zdania, kiedy przytuliłam się do niego.
   To był odruch. Chciałam go jakoś pocieszyć, wesprzeć. Nie chciałam widzieć jego pozbawionych wyrazu oczu, stłamszonej postawy. Byłam wściekła na tą sukę, że sprawiła mu tyle bólu.
   Kastiel na początku nie bardzo wiedział co zrobić. Stał cały spięty, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch, lecz po chwili poczułam jak powoli się rozluźnia i z cichym westchnięciem wtula się we mnie. Objął mnie kurczowo ramionami, sprawiając wrażenie, ze obawiał się, że mogę nagle chcieć odejść. Staliśmy tak przez dłuższy czas. Chowając twarz w jego nieodłączną skórzaną kurtkę, czułam wyraźny zapach papierosów, mięty i pralinowych, męskich perfum. Uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie kiedy ostatni raz czułam ten zapach. Wyraźnie słyszałam, powolne bicie jego serca, do którego rytmu dopasowało się moje serce. Nie mogłam wyczuć różnicy, które uderzenie było moje, a które jego. Miałam wrażenie jakby łączyło nas jedno, bijące dla nas obu serce.
   Nagle poczułam jak coś mokrego spada mi na ramię. Zamarłam z przerażenia.
   Kastiel płakał?
   Chciałam na niego spojrzeć, ale bałam się tego, co mogłabym zobaczyć.
   - Przepraszam... - wyszeptał po chwili, łamiącym się głosem. Poczułam się zdezorientowana. - Przepraszam za wszystko... Za to w hotelu, za Debrę, za to, jaki jestem... - umilkł, przełykając głośno łzy. - Nie chciałem, żeby to tak wyszło. To jest takie skomplikowane... Co noc myślałem nad tym, co powiedziałaś mi wtedy w hotelu, a później w parku... To dla mnie za dużo. Ja nie mam pojęcia co robić... Ja...
   Czerwonowłosy odsunął się kawałek ode mnie. Miał lekko zaczerwienione, szkliste oczy, a po śniadym policzku spływała łza. Automatycznie poczułam jak ściska mi serce. Podniosłam dłoń i opierając ją na twarzy Kastiela, wytarłam kciukiem słoną kroplę. Chłopak uniósł delikatnie prawy kącik ust, w lekkim uśmiechu. Odwzajemniłam gest, patrząc mu w oczy. Ciemnooki nieznacznie zbliżył twarz do mojej, tak jakby chciał mnie pocałować. Zamarłam, wstrzymując mimowolnie oddech, ale ten odsunął się po chwili ode mnie, po to, by ponownie mnie przytulić.
   - Przepraszam... - wyszeptał mi we włosy i puściwszy mnie z uścisku, odwrócił się i chowając ręce do kieszeni spodni, ruszył wzdłuż ulicy.

czwartek, 10 grudnia 2015

~ Rozdział 46 ~

   Resztę dnia spędziłam w towarzystwie przyjaciół, a kiedy z pracy wróciła ciocia, zamówiliśmy pizze i oglądaliśmy filmy. Przez większość czasu nie mogłam się na niczym skupić, ponieważ cały czas myślałam o słowach Kastiela i tym co nim kierowało. Nie chciałam iść do szkoły i musieć go oglądać, ale z drugiej strony nie chciałam mu pokazywać, że to mnie jakoś ruszyło. Nie znosiłam pokazywać swojej słabości. Tak więc postanowiłam, że pójdę do szkoły i postaram się na niego nie reagować.
   Następnego ranka, gdy obudziły mnie pierwsze tony budzika, z całego serca miałam ochotę odrzucić moje postanowienie i na powrót zakopać się w kołdrze. Jednak nie uczyniłam tego, bardzo leniwie podnosząc się z posłania. Od razu udałam się do łazienki, by przywrócić sobie jako taki stan używalności, ubrałam się w ciemne rurki oraz kremową, przylegającą do ciała, koronkową bluzkę i spakowawszy się jeszcze, zeszłam do kuchni. Ciocia tego ranka jeszcze spała, wykorzystując okazję, że miała na późniejszą godzinę. Zrobiłam sobie po cichu śniadanie, wypiłam na szybko kawę, po czym ubrałam kurtkę, buty i wyszłam z domu. Do szkoły trafiłam kilkadziesiąt minut później z muzyką dudniącą mi w uszach. Wgapiałam się w wybrukowany podjazd przed szkołą, słuchając jednej z moich ulubionych piosenek Escape The Fate. Muzykę wyłączyłam dopiero, kiedy stojąc przed szafką, musiałam ściągnąć płaszcz. Uczyniłam to dość niechętnie, ale podejrzewałam, że nie nacieszyłabym się muzyczną izolacją od świata zewnętrznego zbyt długo, ponieważ ktoś znajomy zaczepiłby mnie na korytarzu. Zabrawszy jeszcze książkę od angielskiego udałam się na koniec korytarza, gdzie pod samą 12A miała się odbyć lekcja.
   Kiedy znalazłam się już prawie pod salą, przechodząca obok blondynka szturchnęła mnie dość mocno. Zachwiałam się lekko i obejrzałam na dziewczynę. Ta odwróciła się i posłała mi wyjątkowo paskudny uśmiech. Momentalnie poczułam jak krew zaczyna się we mnie gotować. Miałam ogromną chęć pójść za nią i zetrzeć jej ten durny uśmiech z wytapetowanej twarzy, jednak zatrzymał mnie dzwonek i zaskakująco szybkie pojawienie się nauczycielki.
   Lekcja ciągnęła mi się wyjątkowo długo i nudno. Nie znosiłam dramatów Szekspira, a dziś omawialiśmy "Otella". Wpuszczając jedynym, a wypuszczając drugim uchem to, co mówiła pani Norton, robiłam niewielkie notatki w zeszycie, bardziej skupiając się na rysowaniu na marginesie.
   - Liwia - z zamyślenia wyrwał mnie spokojny głos wysokiej nauczycielki o dużych szarych oczach. - przeczytaj proszę i zinterpretuj fragment, w którym Jago sugeruje Maurowi zdradę jego małżonki.
   Będąc w ogromnym szoku i nie rozumiejąc kompletnie niczego, otworzyłam usta, żeby cokolwiek odpowiedzieć, ale w porę, z opresji uratował mnie dzwonek ogłaszający przerwę. Wypuściwszy powietrze z płuc, spakowałam się szybko i przeciskając się między uczniami, wyszłam na korytarz. Nie zdążyłam zrobić choćby najmniejszego ruchu, kiedy poczułam mocne szarpnięcie.
   - Co do...?
   Spojrzałam się na osobę, która bezceremonialnie i nie zwracając uwagi na innych uczniów ciągnęła mnie za sobą. Zatrzymałam się, gwałtownie wyrywając nadgarstek z uścisku silnej dłoni czerwonowłosego.
   - Musimy porozmawiać - spojrzał na mnie czekoladowymi tęczówkami, ponownie próbując złapać mnie za rękę.
   - Wydaje mi się, żebyśmy mieli o czym - odrzekłam chłodno, zabierając dłoń.
   - Ja jednak myślę, że mamy - powiedział z rosnącą w głosie złością, jednakże jego oczy wyrażały tylko chęć rozmowy.
   - Ostatnim razem powiedzieliśmy sobie wystarczająco dużo - spojrzałam mu w źrenice, tylko po to, by zaraz odwrócić wzrok, nie mogąc znieść kującego bólu w klatce piersiowej. - Wyjaśniliśmy sobie to, co mieliśmy do wyjaśnienia, a teraz wybacz, ale śpieszę się na lekcję.
   Wyminęłam go, kierując swoje kroki ku schodom na wyższe piętro. Po chwili jednak odwróciłam się do niego i delikatnie uśmiechnęłam.
   - Ach... Mam, na koniec, jeszcze jedną prośbę do ciebie. Powiedz tej swojej laluni, żeby w końcu się ode mnie odpieprzyła, bo nic ani jej, ani tobie nie zrobiłam.
   Nie czekając na odpowiedź, zwróciłam się stronę stopni i udałam się piętro wyżej. Gdy znalazłam się na wyższej kondygnacji, prędko udałam się do toalety, czując napływające łzy. Zamknęłam za sobą drzwi do wyłożonego jasnymi kafelkami pomieszczenia i oparłam się plecami o ścianę obok. Nagle usłyszałam ciche skrzypnięcie skrzydła. Wytarłam pośpiesznie pojedynczą łzę z policzka i machinalnie obejrzałam się na wchodzącą osobę. Święta Trójca.
   - Proszę, proszę... Kogo my tu mamy... - blondynka uśmiechnęła się złośliwie w moją stronę, a dwie pozostałe dziewczyny jej zawtórowały. - Jak dobrze się składa, że się tutaj spotykamy, ponieważ mam wrażenie, że zapomniałaś o naszej ostatniej rozmowie.
   - O co ci chodzi? - zapytałam bez zrozumienia, wpatrując się w trzy dziewczyny, stojące naprzeciwko mnie.
   - O to, że masz się odczepić od mojego Kastiela - stwierdziła takim tonem, jakby to była oczywista oczywistość.
   - Och, daj mi już spokój z tym kretynem - warknęłam, przechodząc obok nich, by dostać się do drzwi. - Poza tym, jeśli nie zauważyłaś, on ma już swoją księżniczkę i raczej się nie pali do rozglądania za innymi.
   - Ta suka mnie nie interesuje. Ona niedługo wyjedzie, ale ty zostaniesz - zmrużyła gniewnie mocno pomalowane oczy. - Przypominam tylko o naszej wcześniejszej rozmowie i ostrzegam przed konsekwencjami.
   - Mhm... - mruknęłam cicho, kiwając głową na znak, że zrozumiałam, po czym poszłam w końcu na zajęcia.

   Reszta dnia minęła mi na szczęście bez większych rewelacji. Co prawda parę razy mijałam na korytarzu Debrę, ale ignorowałam ją jak tylko mogłam. Nie miałam zamiaru przejmować się jej groźbami. Szczególnie teraz, po tym co powiedział, a właściwie o co mnie zapytał Kastiel.
   Siedziałam na ławce przed klasą, gdzie miałam mieć ostatnią lekcję - matematykę, kiedy podbiegła do mnie rozradowana Rozalia. Jej pełne usta układały się w szeroki uśmiech ukazujący prawie jej wszystkie śnieżnobiałe zęby, a w dużych oczach igrały iskierki szczęścia. Usiadła obok mnie i zaczęła się uporczywie we mnie wpatrywać. Gdy po upływie kilku chwil nie zmieniła swojej pozycji, parsknęłam śmiechem.
   - No mów co się dzieje, bo zaraz pękniesz - zaśmiałam się, patrząc jej w tęczówki.
   Dziewczyna spojrzała na mnie z politowaniem, ale zaraz ponownie się szeroko uśmiechnęła, odrzucając białe fale za ramię.
   - Alexy organizuje dzisiaj imprezę z okazji Pierwszego Dnia Wiosny - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu tak szybko, że przez chwilę musiałam się zastanowić, o czym ona do mnie mówi.
   - I...? - zapytałam, nie bardzo rozumiejąc jej radości. - Co w związku z tym?
   - To, że zapowiada się dzisiaj świetna impreza i ty tam idziesz razem ze mną! - szturchnęła mnie w ramię, lekko oburzona tym, że nie podzielałam jej entuzjazmu.
   - Dobrze wiesz, że nie przepadam za imprezami. Poza tym, chyba pamiętasz jak skończył się Sylwester u ciebie - mruknęłam posępnie, przypominając sobie paskudny oddech pijanego blondyna.
   - Och, bo wtedy to nie była zbytnio pilnowana impreza. Tym razem ma być tylko kilka osób ze szkoły - powiedziała, patrząc mi w oczy z nadzieją. - Przysięgam, że będę cię pilnować jak oka w głowie! - przyłożyła prawą rękę w okolice serca. Zaśmiałam się cicho, kręcąc z dezaprobatą głową. - Och, no Liwia, zgódź się!
   Milczałam przez chwilę, trzymając Rozalię w niepewności, mimo iż już dawno znałam swoją odpowiedź. Już od dłuższego czasu miałam ochotę gdzieś pójść i się wybawić, ale jakoś nie było okazji. Tym razem takowa się trafiła i miałam zamiar ją wykorzystać. Kiwnęłam w końcu głową na znak zgody, co białowłosa przyjęła ze znacznie większym zachwytem niż się tego spodziewałam. Od razu pochwyciła mnie w ramiona i mocno wyściskała. Puściła mnie dopiero, kiedy zaczynało mi już brakować powietrza. Chwilę później zabrzmiał dzwonek na ostatnią lekcję, na którą razem chodziłyśmy. Przez większość czasu rozmawiałam z białowłosą, przez co kilka razy zwracał nam uwagę nauczyciel. Na szczęście męcząca godzina matematyki minęła dość szybko.
   Po skończonych zajęciach zahaczyłyśmy o dom Rozalii, skąd dziewczyna wzięła ubrania na przebranie oraz kosmetyki i zaraz udałyśmy się do mnie. Na początku chciałam sama wybrać sobie ciuchy, jednakże, kiedy po raz kolejny usłyszałam krytyczne uwagi na temat wybranego przeze mnie zestawu, skapitulowałam i pozwoliłam złotookiej wybrać mi przebranie. Kilka minut później stałam przed lustrem ubrana w granatową bluzkę z gorsetowym wiązaniem na przodzie, czarną rozkloszowaną spódniczkę i tego samego koloru rajstopy, dokładnie te same, które kazała mi założyć ostatnim razem. Dużo lepiej czułabym się w spodniach, ale wolałam się nie sprzeciwiać Rozalii, ponieważ nic bym nie wskórała. Jeśli ta dziewczyna się na coś uparła, to nie było zmiłuj. Aczkolwiek, kiedy chciała mnie pomalować stwierdziłam, że sama się tym zajmę. Zrobiłam sobie lekkie, brązowe smoky eyes, mocno podkreśliłam oczy czarną kredką i starannie wytuszowałam rzęsy. Co do włosów, to postanowiłam, że zostawię je rozpuszczone, tylko delikatnie podkręciłam je na lokówce. Złotooka zaś założyła zwiewną bladozieloną sukienkę i jasne kozaczki na płaskim obcasie. Oczy podkreśliła kreską eye linerem i białą linią kredki tuż przy dolnych rzęsach. Skończywszy wszystkie poprawki, spakowałam do swojej ulubionej torebki telefon, portfel i kilka drobiazgów i wyszłyśmy z domu. Po drodze do Alexy'ego zaszłyśmy jeszcze do sklepu, kupić kilka piw.
   Na miejsce dotarłyśmy parę minut później. Zewsząd było słychać lecącą muzykę, tak jakby w każdym kącie stał głośnik. Dookoła kręciła się masa rozmawiających ludzi, więc dotarcie do salonu zajęło mi i białowłosej kilka minut.
   - No, na reszcie! - usłyszałam za sobą rozradowany głos Alexy'ego, który chwilę później uściskał mnie serdecznie. - Ile można na was czekać, co?
   - Hej! Byłyśmy w sklepie - oburzyła się Rozalia podnosząc delikatnie białe reklamówki ze szklanymi butelkami. - Poza tym nawet nie wiesz jak ciężko mi było przekonać Liv, żeby ubrała coś normalnego.
   - Ja tu jestem... - zwróciłam uwagę przyjaciółce, śmiejąc się cicho. Złotooka w odpowiedzi szturchnęła mnie lekko.
   - A tak w ogóle, to gdzie jest Gwen? - dziewczyna zapytała, marszcząc lekko brwi, rozejrzała się po przestronnym pomieszczeniu.
   - Powinna zaraz przyjść - mruknął zamyślony niebieskowłosy, spoglądając w tłum, by wypatrzeć znajomą.
   - A tu jestem - obok nas zmaterializowała się czerwonowłosa, delikatnie się uśmiechając. Podskoczyłam lekko, wystraszona jej nagłym przybyciem. Z resztą nie ja jedyna. Rozalia też przyglądała się dziewczynie z zastanowieniem.
   - Jak ty to... - zaczęła Roza, mrużąc oczy, ale niebieskooka jej przerwała.
   - Później będziesz się nad tym zastanawiać. Teraz chodźcie, bo zajęłam dla nas kanapę - złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła wgłąb kręcących się wszędzie ludzi.
   Chwilkę później Gwen z Lysandrem, Rozalia, Kentin, Alexy i ja siedzieliśmy w swoim gronie i pijąc piwo gadaliśmy na różne tematy. Alexy co chwilę gdzieś wychodził, wołany przez zaproszonych gości. Kiedy temat zszedł na ostatnią sprzeczkę Armina z nauczycielem o jego konsolę, zauważyłam, że jeszcze nigdzie nie widziałam czarnowłosego.
   - Al, gdzie jest Armin? - zapytałam chłopaka, kiedy ten wrócił na swoje miejsce.
   - Pewnie siedzi w swoim pokoju i gra - bliźniak przewrócił oczami. Niebieskowłosy nie znosił, jak jego brat poświęcał zbyt wiele czasu swojej konsoli.
   - Pójdę go poszukam. Może uda mi się go do nas ściągnąć - zaśmiałam się i opuściłam znajomych.
   Najpierw przeszłam się po całym parterze, chcąc mieć pewność, że chłopak siedzi w swoim pokoju, a nie zagubił się gdzieś w imprezowiczach. Nie znalazłszy nigdzie przyjaciela, chciałam skierować się na pierwsze piętro, kiedy przy drzwiach wejściowych zauważyłam Kastiela i Debrę. Serce zamarło mi w klatce piersiowej, gdy spojrzenie lodowatych, niebieskich oczu dziewczyny spoczęło na mnie. Uśmiechnęła się obrzydliwie, po czym szepnęła coś chłopakowi na ucho i zaczęła iść w moją stronę. Przełknęłam głośno ślinę, nie mogąc poukładać chaotycznych myśli.
   Przecież nic mi nie zrobi, przy tylu znajomych?
Miałam nadzieję, że nie...

czwartek, 26 listopada 2015

~ Rozdział 45 ~

   Nie wiem jak dotarłam do swojego pokoju. Byłam chyba w jakimś transie. Nawet nie biorąc prysznica, rozebrałam się i zakopałam pod kołdrę. Cały czas nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo byłam naiwna. Czułam się potwornie zraniona i upokorzona. Wciąż nie mogłam sobie darować tego, że dałam się nabrać na te jego "słodkie" słówka i dystans z jakim mnie traktował, który pociągał mnie w nim najbardziej. Czułam się w środku pusta, jakby to, co do tej pory było we mnie, to, co było najważniejszą częścią mnie, zniknęło. Jak powietrze z przebitego balona. Przez większość nocy nie mogłam zasnąć. Udało mi się to dopiero, kiedy byłam kompletnie wycieńczona płaczem.
   Następnego ranka obudziło mnie ciche pukanie do drzwi. Nie odzywając się nic, przekręciłam się na drugi bok. Nie miałam zamiaru iść do szkoły i musieć oglądać jego fałszywej mordy. I jeszcze ona. Wielka pani na włościach. Sapnęłam ze złości, czując piekące łzy pod powiekami.
   - Liwia... - ciocia uchyliła delikatnie drzwi, wchodząc do pokoju. - Jest dwadzieścia po siódmej. Spóźnisz się do szkoły.
   - Nie idę dzisiaj do szkoły - odburknęłam, chowając twarz w kołdrę. Nie miałam zamiaru mieszać cioci w swoje sprawy. I tak ma dużo na głowie.
   - Wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona, siadając na brzegu łóżka. Wywnioskowałam to po cichym skrzypnięciu, zapadającego się materaca.
   - Źle się czuję. To wszystko - nie byłam w stanie powstrzymać łamiącego się głosu.
   - Może wezmę dzisiaj dzień wolnego i zostanę z tobą? - poczułam delikatne dotknięcie na biodrze, co spowodowało, że jeszcze bardziej się rozpłakałam, przypomniawszy sobie gorący dotyk czerwonowłosego w hotelu.
   - Liwia... Dlaczego płaczesz?
   - Bo jestem naiwną dziewuchą, która dała się zmanipulować kilkoma słodkimi słówkami... - załkałam cicho w poduszkę. - Wyjdź ciociu... Chcę zostać sama.
   Nie odezwawszy się, kobieta opuściła mój pokój, cicho zamykając za sobą drzwi.
   Boże... Dlaczego za każdym razem muszę cierpieć? Dlaczego moje życie nie może się normalnie układać tak, jak każdej innej osobie? Dlaczego to zawsze ja muszę najbardziej oberwać? Jeśli ma być tak za każdym razem, gdy choć na chwilę poczuję się szczęśliwa i bezpieczna, to ja nie chcę tak żyć.
   Znów usłyszałam ciche pukanie.
   - Liwia, masz gościa - powiedziała ciocia zza zamkniętych drzwi.
   - Nie chcę nikogo widzieć - jęknęłam, zwijając się w kłębek.
   Jednak i tak moment później drzwi otworzyły się i do środka ktoś wszedł. Ciche, pewne stąpanie upewniło mnie, że to nie ciocia.
   - Powiedziałam, że nie chcę nikogo widzieć! - wrzasnęłam, nie odrywając twarzy od mokrej już poduszki.
   - Wiesz... Jakoś nie bardzo mnie obchodzi, co ty chcesz, a co nie - gdy do moich uszu dobiegł, spokojny głos Rozalii, poderwałam się do pozycji siedzącej i przyciągnąwszy ją na łóżko, wtuliłam się w nią.
   Tak bardzo potrzebowałam kogoś, komu naprawdę na mnie zależy....
   - Ej... Co się dzieje? - zdezorientowana i zmartwiona dziewczyna, odsunęła się ode mnie kawałek, by spojrzeć mi w oczy.
   Rozpłakałam się jeszcze bardziej, za nic w świecie nie mogąc wydobyć z siebie chociaż jednego, konstruktywnego zdania. Białowłosa objęła mnie ramionami i delikatnie kołysząc na boki, powoli uspokajała. Kiedy w miarę się otrząsnęłam, zaczęłam opowiadać jej o wczorajszym dniu. Nie wdając się zbytnio w szczegóły, streściłam jej napad na mnie, a gdy doszłam do momentu pojawienia się Kastiela, nie mogłam powstrzymać się od łez. Miałam sobie to za złe, że w ogóle nie potrafiłam nad tym zapanować, ale to bolało zbyt mocno. Cały czas łkając powiedziałam jej o rozmowie i o tym jego idiotycznym pytaniu.
   - Jaka ja byłam głupia! - siąknęłam nosem, wycierając łzy w koszulkę, w której spałam. - Mogłam się od razu domyśleć, czego on ode mnie chce - parsknęłam cicho, kręcąc głową nad własną głupotą. - Czego ja od niego oczekiwałam? Że co? Że ze mną będzie inaczej? Że okaże się, że nie jest skończonym dupkiem i z nim będę?
   - Ale ja nic z tego nie rozumiem... - mruknęła cicho Rozalia, zagryzając wargę. - Przecież on się do żadnej, ŻADNEJ dziewczyny tak nie odnosił, tak jak do ciebie. Nawet jeśli szukał panienki na jedną noc, to traktował je zupełnie inaczej...
   - A myślisz, że ja coś z tego rozumiem? - jęknęłam cicho, wycierając twarz.
   - Ale... To nie... Ehh.... - westchnęła cicho białowłosa, bawiąc się kosmykiem włosów.
   - Przecież ma swoją księżniczkę od siedmiu boleści. Yhh... Gdyby tylko mógł się przekonać co ta żmija o nim tak naprawdę myśli... Z resztą, czym jak się przejmuję? Jego decyzje, jego sprawa. Dupek... Później się dziwi, że nikt go nie znosi.
   Opadłam do tyłu ma łóżko, zakrywając twarz dłońmi. Dlaczego to tak bolało? Przecież nic mnie z nim nie łączyło. Jeden pocałunek, to wszystko, a czułam się tak jakby ktoś wyrwał mi serce. Przecież to jest idiotyczne. Przejmować się głupim, nic nieznaczącym pytaniem. Nic nieznaczącym dla kogoś... Dla mnie to był cios poniżej pasa. Czułam się zmanipulowana i wykorzystana. Że też się nie domyśliłam o co tak naprawdę mu chodzi już w hotelu.
   Parsknęłam cicho śmiechem nad własną głupotą i ocierając ostatnie łzy, spojrzałam na Rozalię. Wpatrywała się w okno zamyślonym wzrokiem.
   - A ty się przypadkiem nie spóźnisz do szkoły? - zapytałam cicho, wyrywając dziewczynę z transu.
   - Skoro ty nie idziesz, to ja nie zamierzam cię samej zostawiać - powiedziała spokojnie, uśmiechając się do mnie delikatnie. - Poza tym dzisiaj są luźne lekcje. Nic się nie stanie.
   - Jeśli tak uważasz... - podniosłam dłonie w wyrazie poddania się. - Tylko co my same będziemy tu robić?
   - Może ściągniemy tutaj też chłopaków i pooglądamy jakieś filmy? - zaproponowała i nie czekając nawet na moją odpowiedź wyciągnęła telefon i zaczęła dzwonić. - Idź się ogarnij, bo wyglądasz strasznie...
   Podniosłam się z łóżka, trzepiąc białowłosą lekko w ramię. Niechętnie udałam się do łazienki, gdzie wzięłam orzeźwiający prysznic. Właściwie nie miałam ochoty dzisiaj nikogo widzieć, ale podejrzewam, że gdyby nie inicjatywa Rozalii siedziałabym cały dzień zakopana w łóżku, użalając się nad sobą.
   Kiedy wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik, dostrzegłam, że białowłosa stoi przed moją szafą, szukając czegoś zawzięcie. Jęknęłam cicho w duchu, domyślając się co planowała.
   - Co ty robisz? - zapytałam czysto retorycznie, doskonale wiedząc, co dziewczyna wyczyniała.
   - Szukam ci ciuchów, które dzisiaj założysz - odparła spokojnie, nie przerywając przeszukania mojej garderoby. - Bingo! - zawołała z zadowoleniem, wyciągając do mnie ręce na których była złożony zestaw składający się z jasno miętowej koszuli, szarego kardigana, czarnej rozkloszowanej spódniczki i tego samego koloru rajstop z pogrubionymi zakolanówkami.
   - Nie ubiorę ci tego! - zaprotestowałam, kierując swoje kroki do szafy, by samemu coś wybrać.
   - Ale dlaczego? - spojrzała na mnie z mieszaniną oburzenia i zdziwienia. Skrzywiłam się lekko, próbując naprędce wymyślić jakąś wymówkę, która usatysfakcjonowałaby Rozalię.
   - Po prostu... - wzruszyłam ramionami, starając się brzmieć normalnie. - Nie mam ochoty na ubieranie się w spódniczki i koszule. Tym bardziej kiedy siedzę w domu.
   - Ale ty jesteś nudna... - prychnęła przyjaciółka, wbijając we mnie uporczywe spojrzenie swoich żółtych soczewek.
   - Jestem nudna tylko dlatego, że nie chcę ubrać spódniczki? - spojrzałam na nią z niedowierzaniem, starając się powstrzymać wybuch śmiechu.
   Dziewczyna jednak nie ustępowała, wciąż trzymając przede mną wyciągnięte dłonie z ubraniami. Westchnęłam przeciągle, wznosząc wzrok ku górze. Boże... Daj mi cierpliwości do tej dziewczyny! Przerywając oczami, zabrałam ciuchy i ponownie zniknęłam w łazience. Po chwili wyszłam z niej kompletnie ubrana.
   - I co? Jest aż tak źle? - zapytała dziewczyna, kiedy ze skwaszoną miną przyjrzałam się sobie w lustrze.
   - No nie... - przyznałam niechętnie, zaczynając rozczesywać wilgotne włosy. - Ale ja nie czuję się dobrze siedząc w domu w spódnicy....
   - Skoro ci to tak bardzo przeszkadza, zawsze można wyjść się gdzieś przejść - białowłosa wzruszyła ramionami, przeglądając moje kosmetyki.
   - O nie! Na to się na pewno nie piszę! - zaprotestowałam od razu, automatycznie czując uścisk w okolicach klatki piersiowej. - Nie chce go nigdzie na mieście spotkać... - zamyśliłam się na chwilę, cały czas przeciągając szczotką po długich ciemnoblond włosach. - Właściwie, to po kogo dzwoniłaś?
   - Jak to po kogo? Po... - w momencie, kiedy Rozalia miała zamiar wymieniać osoby, w całym domu rozległ się cichy, ale wyraźny dźwięk dzwonka. Obie od razu spojrzałyśmy na uchylone drzwi mojego pokoju. - To pewnie oni.
   Uśmiechnęła się szeroko i pomimo dość wysokich butów na koturnie wyszła na korytarz szybkim, eleganckim krokiem. Westchnęłam cicho i podniósłszy swoje cztery litery z łózka, odłożyłam szczotkę, po czym idąc za Rozalią, zeszłam na parter. Czułam lekkie zdenerwowanie przed spotkaniem osób, po które dzwoniła białowłosa. Jakoś nie uśmiechało mi się wywnętrzanie się komuś oprócz niej. Jednak wszystkie moje obawy zniknęły, kiedy stawiając krok na ostatni stopień ciemnobrązowych schodów, zobaczyłam, że w drzwiach stoją bliźniacy, czerwonowłosa Gwen i górujący nad nimi wszystkimi Kentin.
   - Cześć Liwia! - roześmiany Alexy wpadł do wnętrza mieszkania, wyciągając ręce w moją stronę. Uśmiechnęłam się mimowolnie, odwzajemniając gest. Chłopak od razu przytulił się do mnie, po czym odsunąwszy mnie na długość swoich rąk, zmierzył mnie, dokładnie przyglądając się każdemu szczegółowi. - Ale ty ślicznie dzisiaj wyglądasz! Prawda Armin? - zaśmiał się, delikatnie obracając mnie.
   - Mhm... - mruknął niemrawo bliźniak.
   Kiedy spojrzałam w jego stronę, parsknęłam śmiechem. Czarnowłosy stał w kącie przedsionka, nie odrywając wzroku od czarnofioletowego PSP. Gwen szturchnęła go lekko, przez co chłopak zachwiał się odrywając wzrok od małego ekranu, by nie upaść. Nagle usłyszeliśmy cichy dźwięk oznaczający przegraną. Niebieskooki rzucił mordercze spojrzenie czerwonowłosej, która jak gdyby nigdy nic uśmiechnęła się do niego i przeszła do dalszej części domu. Rozalia zaraz poszła w jej ślady. Z korytarza dobiegła nas żywa rozmowa pomiędzy dziewczynami. Alexy usłyszawszy, że rozmawiają o niedawno otwartym butiku dołączył się do nich. Armin nadrabiając stratę w grze spowodowaną przez Gwen, ruszył powoli za nimi.
   Już miałam iść za nimi, kiedy poczułam delikatne dotknięcie w ramię. Odwróciłam się w stronę Kentina, marszcząc pytająco brwi. Szatyn zagryzł delikatnie wargę, wahając się co chce powiedzieć. Po chwili odezwał się cicho, spoglądając mi prosto w oczy.
   - Liv... Chciałbym z tobą porozmawiać... - rzuciłam mu pytające spojrzenie. - O nas... O tym co było między nami...
   Poczułam lekki uścisk w żołądku. To zdecydowanie nie był dzień na takie rozmowy. Poza tym nie miałam zielonego pojęcia co mogłabym powiedzieć przyjacielowi. Sama od tamtej nocy miałam totalny mętlik w głowie i jakoś nic nie kierowało się ku temu, by ta sytuacja się zmieniła
   - Ken... - zaczęłam niepewnie, mnąc rąbek spódnicy w dłoniach. - Rozumiem to, że zależy ci na wyjaśnieniu wszystkiego, ale to chyba nie jest odpowiedni czas i miejsce na tego typu rozmowę.
   - Ale, Liwia... - zaczął chłopak, ale przerwałam mu podnosząc prawą dłoń.
   - Proszę... - spojrzałam mu w oczy.
   W jego zielonych, tak dobrze mi znanych tęczówkach widać było wyraźną niepewność, ledwo dostrzegalny strach, który krył się pod dużo głębszym i zdecydowanie mocniejszym uczuciem. To uczucie przerażało mnie jak nic innego. Wiedziałam, że nie jestem w stanie odwzajemnić uczuć chłopaka do mnie i wiedziałam, że to go bardzo boli. Mnie z resztą też, ponieważ nie chciałam go stracić. Był dla mnie naprawdę ważną osobą.
   Chłopak westchnął jedynie i kiwnął na znak zgody. Jeszcze raz uśmiechnęłam się do niego przepraszająco i dołączyliśmy do przyjaciół, który zdążyli rozłożyć się w salonie. Rozalia z Gwen rozkładały poduszki na podłodze, a Armin podłączał przyniesioną konsolę do telewizora. Przyglądałam się im przez chwile, po czym poszłam do kuchni po coś do picia i coś na przekąskę. Wróciłam kilka minut później z naręczem paluszków, czipsów, cukierków i kartonem soku pomarańczowego pod pachą. Wszyscy graliśmy na zmianę, co chwilę wybuchając śmiechem i przegryzając słodkości. Gdy Rozalia próbowała pokonać Alexy'ego położyłam się na plecach i wpatrując się w sufit, zaczęłam rozmyślać nad tym wszystkim. Jeden dzień mogłam przesiedzieć w domu, by go uniknąć, ale co będzie jutro?

sobota, 21 listopada 2015

~ Rozdział 44 ~

   - Co się dzieje? - usłyszałam ciche pytanie cioci i podniosłam głowę znad talerza z ryżem i brokułami.
   - Ale co ma się dziać? - zapytałam niemrawo, kontynuując maltretowanie niewinnego jedzenia.
   - Od dziesięciu minut siedzisz cicho i znęcasz się nad obiadem. Prawie go nie tknęłaś, a przecież lubisz risotto - blondynka patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem. Westchnęłam cicho, wzruszając ramionami.
   - Koleżeńskie problemy w szkole - odparłam jedynie, nadziewając na widelec kawałek kurczaka.
   - Jeśli sobie z czymś nie radzisz, zawsze możesz przyjść i po prostu pogadać. Wiem, że wolisz rozmawiać z kimś ze swojego otoczenia, ale nie zapominaj o tym, że też potrafię wysłuchać i doradzić - uśmiechnęła się do mnie delikatnie i upiła łyk wina z pękatego kieliszka.
   - Wiem ciociu... - ugryzłam kęs zielonej różyczki, rozmyślając nad tym wszystkim. - Mam mały problem z byłą-obecną dziewczyną kolegi z klasy...
   - Byłą-obecną? - zapytała, marszcząc lekko brwi.
   - Parę lat temu zostawiła go dla kariery i teraz znów przyjechała tutaj - wyjaśniłam, powoli jedząc obiad.
   - Rozumiem... - mruknęła cicho, upijając kolejnego, niewielkiego łyka. - A uczepiła się ciebie, bo...?
   - Bo... - zaczęłam niepewnie i zaraz poczułam jak policzki zaczynają mi się robić gorące. Nabrałam głęboko w płuca powietrza, żeby trochę ochłonąć i kontynuowałam. - Stwierdziła, że ja odebrałam jej chłopaka i teraz za to, chce się zemścić...
   - A odebrałaś go jej? - po raz kolejny pytanie padające z ust cioci, zbiło mnie z tropu.
   W sumie dziewczyna miała rację podejrzewając, że mnie z Kastielem coś łączy. Tylko on i ja wiemy, że do niczego między nami nie doszło. Miałam taką nadzieję, że tylko my o tym wiemy. Jednak ta świadomość w niczym mi nie pomagała. Co z tego, że ja to wiem, ale nie mogę tego powiedzieć innym? Mogłabym powiedzieć, ale wtedy musiałabym wszystko wytłumaczyć i wyszłoby na jaw, że czuję coś do czerwonowłosego. No dobra, nie coś. Zakochałam się w nim.
   - Nie... - stwierdziłam w końcu, zagryzając lekko wargę. - Nie wiem... - dodałam po chwili niepewnie, ponieważ nie miałam pojęcia o odczuciach Kastiela. - To skomplikowane... - stwierdziłam w końcu z ciężkim westchnieniem.
   Wpatrywałam się w swój prawie pełen talerz. Z jednej strony chciałam rozpieprzyć go o ścianę z wściekłości na Debrę, jej intrygę i zachowanie, a z drugiej strony miałam ochotę rozpłakać się na myśl o absurdalności całego zamieszania wokół naszej trójki. Niech ona wyjeżdża i to jak najszybciej.
   Niemrawo dokończyłam obiad i pomogłam posprzątać cioci. Gdy skończyłam zbierać naczynia, udałam się do pokoju, ale nie potrafiłam wytrzymać chociażby chwili samotności i ciszy, ponieważ zaczynałam rozpamiętywać wszystko, przez co dołowałam się jeszcze bardziej. Wściekła na siebie, zwlokłam się z łóżka, ubrałam się i wyszłam na spacer. Założyłam kurtkę, botki na korku i podłączywszy słuchawki do telefonu, szłam dość ruchliwymi ulicami, wsłuchując się w muzykę. Czułam na policzkach ostre podmuchy zimnego wiatru. Dopiero po chwili zorientowałam się, że znalazłam się w jednym z parków na końcu miasta. Ściągnęłam słuchawki, zatrzymując muzykę i rozejrzałam się dookoła. Wszystko wydawało się być takie szare i ponure. Szare niebo, które prześwitywało przez Plątaninę czarnych gałęzi bezlistnych drzew. Nawet ptaki nie śpiewały.  Prawie bez zastanowienia skręciłam w jedną z alejek, wciskając ręce w kieszenie kurtki, spoglądałam na ścieżkę, zasłaną mokrymi brudno brązowymi liśćmi. Byłam tak oderwana od rzeczywistości, że przez przypadek wpadłabym na jakąś panią, która wyszła na spacer z pieskiem. Uśmiechnęłam się tylko do niej na przeprosiny i ruszyłam dalej. Okrążyłam park, po czym wybierając jedną z alejek miedzy potężnymi lipami, udałam się wgłąb skweru, do centrum, gdzie znajdował się stawek i przepiękna stara fontanna.
   Fontanna stała na środku płytkiego jeziorka otoczonego kamiennym murkiem. Składała się z trzech mis - od największej na samym dole, po najmniejszą, na samej górze, która służyła za poidełko dla ptaków. Na najniższym naczyniu znajdowały się posągi aniołów, które z biegiem lat zmieniły barwę z śnieżnobiałego kamienia na ciemnoszarą masę, która sprawiała, że postacie wydawały się groźne i mroczne.
   Usiadłam na lekko omszonym murku  i podciągnąwszy również na niego nogi, wpatrywałam się w nieruchomą taflę stawku. Nawet ten zbiornik ma drugie dno...
   - KURWA MAĆ! - wrzasnęłam, ciskając kamieniem, którego wyczułam dłonią, w jezioro.
   Nawet tutaj nie mogę sobie tego odpuścić! Wściekła zerwałam się z murku i wyklinając na siebie w myślach, zaczęłam ponownie spacerować, powoli kierując się ku wyjściu. Dookoła zaczynała panować szarówka i dopiero, gdy przede mną zapaliła się latarnia, zauważyłam jak długo już byłam w tym miejscu. Nie chcąc jeszcze bardziej martwic cioci, przyspieszyłam kroku, rozplątując słuchawki, które jakimś niewiadomym cudem poplątały mi się w kieszeni.
   - E ty, stary! Patrz jaka dupeczka idzie - usłyszałam gdzieś za sobą głośne beknięcie i cichy rechot, który przyprawiał o ciarki.
   - No... ładniutka - zacmokał ktoś inny. - Hej! Koleżanko!
   Rozejrzałam się dookoła, ale i tak wiedziałam, że to było kierowane do mnie. Postanowiłam zignorować coraz mniej wyszukane uwagi na mój temat, więc przyspieszyłam nieco, ale i tak wyraźnie słyszałam ich chwiejne kroki oraz ciężkie oddechy.
   - Hej! zaczekaj... Chcemy tylko pogadać, bliżej poznać... - wymruczał lubieżnie jeden z nich, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu o tym, na jakim bliższym poznaniu im zależy.
   Nagle poczułam jak jeden z nich zaciska palce na moim ramieniu, gwałtownie mnie szarpiąc. Syknęłam cicho z bólu, instynktownie próbując wyrwać rękę z uścisku. Słuchawki, które trzymałam w dłoni, wypadły mi z niej i wylądowały gdzieś w liściach.
   - Nie słyszałaś? Kolega Dave chce cię poznać - jeden z nich, ten, który mnie trzymał, miał krótko ścięte jasnobrązowe włosy i jasne oczy. Miał na sobie ciemnoszare dresowe spodnie i czarną, lekko szeleszczącą kurtkę. Był znacznie wyższy ode mnie i masywnie zbudowany. Skrzywiłam się mimowolnie, czując smród alkoholu w jego oddechu.
   Drugi z nich, niejaki Dave, miał ciemne, w zachodzącym słońcu wyglądające na prawie czarne oczy, ciemne włosy i niski głos. Był ubrany w czarne dżinsy i bluzę z jakimś kolorowym napisem. Od niego również wyraźnie czuć było alkohol.
   - Nieładnie jest mieć kogoś w dupie - zaśmiał się ciemnowłosy i spoglądając na mnie oblizał chciwie usta.
   - Przepraszam, ale się śpieszę... - powiedziałam niezbyt głośnie, przełknąwszy ślinę, by powstrzymać zbliżające się wymioty.
   - Nic się nie stanie jak poświęcisz nam chwilę czasu, co?
   - Mamusia nie będzie zła. Odprowadzimy cię do domu... He he he...
   Słysząc uwagę na temat mamy, poczułam jak krew zaczyna we mnie buzować. Mogą sobie żartować z kogo tylko chcą, ale nie z mojej mamy.
   - Mógłbyś mnie puścić? To boli - warknęłam w stronę szatyna, jeszcze raz próbując wyrwać rękę, ale na marne.
   - Patrzcie państwo... Ptaszyna pokazała charakterek - zaśmiał się ciemnowłosy, po czym złapał mnie za drugą rękę i przysunął się do mnie. Mimowolnie odchyliłam się do tyłu, chcąc mieć jak najmniejszy kontakt, chociaż z jego oddechem. - Coś nie tak, piękna?
   - Śmierdzisz wódką - stwierdziłam jedynie, a chłopak zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, wąchając moje włosy.
   - Za to, ty pachniesz cudownie... Aż nabieram na ciebie ochoty - zaczął mnie bezpruderyjnie dotykać, na co zareagowałam nagłym protestem, chcąc w końcu uwolnić się od zdecydowanie za mocnego uścisku ich dłoni. Niestety skutkowało tym, że jeszcze bardziej odczułam to, co przed chwilką mi oznajmił.
   - Nie wyrywaj się... Nie chcemy ci zrobić krzywdy... - szatyn, który mnie zatrzymał, złapał mnie za drugą rękę i przeciągnął obie do tyłu.
   Czułam paraliżujący strach, przez który nie byłam w stanie wykrztusić jakiegokolwiek słowa. Jedyne o czym wtedy myślałam, to żeby ktokolwiek tamtędy przeszedł i spłoszył tych oblechów. Kiedy poczułam jak ciemnowłosy zaczyna rozpinać mi kurtkę, znów zaczęłam się szarpać. Czułam napływające mi do oczu łzy.
   - Puść mnie! - jęknęłam cicho, a chłopak się tylko zaśmiał, nie przerywając rozpinania mi kurtki.
   - Przepraszam, ale macie jakiś problem ze zrozumieniem co mówi do was ta dziewczyna? - usłyszałam obok nas niski, męski głos, który sprawił, że opuścił mnie strasz pozwalając zagościć uldze. Przed nami stanął wysoki chłopak z kapturem na głowie, przez co nie było widać twarzy.
   - Spierdalaj, nie twoja sprawa - warknął jeden z trzymających mnie facetów.
   - Wydaje mi się, że jednak moja, ponieważ próbujecie zgwałcić moją znajomą - rzekł, zaciągając się papierosem, którego trzymał w prawej dłoni.
   - Od kilku minut to jest też moja znajoma, więc gówno ci do tego - jasnowłosy w złości zacisnął uścisk jeszcze bardziej, przez co jęknęłam cicho z bólu.
   - Radziłbym ci ją puścić, jeśli chcesz wrócić do domu w takim stanie jakim jesteś - odparł spokojnie chłopak i rzuciwszy peta na ziemię, zdeptał go czarnym trampkiem.
   - Grozisz mi?
   - Składam propozycję, a to od was zależy, czy z niej skorzystacie - wzruszył lekko ramionami, przyglądając nam się uważnie.
   Przez chwile panowała cisza, a po chwili ciemnowłosy, który najwyraźniej potrafił jeszcze trzeźwo myśleć, odsunął się ode mnie, szarpiąc kolegę za rękaw.
   - Co ty odpierdalasz? Dasz się zastraszyć jakiemuś gnojkowi? - ten, który stał za mną, w złości na kompana, puścił mnie. Wykorzystałam okazję i odsunęłam się od nich jak najdalej.
   - Sam odpierdalasz...
   Reszta jego odpowiedzi została zagłuszona przez krzyki jasnowłosego. Odetchnęłam z ulgą, gdy zniknęli w ciemnym parku i odwróciłam się do Kastiela, rozcierając obolałe przedramiona.
   - Masz szczęście, że wyszedłem zajarać, bo nie byłoby za ciekawie - w jego wściekłym głosie słychać było delikatny ton zmartwienia.
   - Naprawdę? - nie mogłam powstrzymać się od ironii cisnącej mi się na usta. - Jak miło, że mi o tym powiedziałeś, bo bym się sama nie domyśliła.
   - Dlaczego ty zawsze musisz się do mnie, od razu z mordą rzucać? - warknął, kierując się w stronę ulicy. Nie chcąc zostać w tym miejscu sama, ruszyłam za nim. - Ratuje cię przed gwałtem, a ty od razu się wściekasz.
   - Dziwisz mi się? - prychnęłam cicho. - Sam zachowujesz się jak ostatni cham, więc nie dziw się, że odpłacam ci tym samym. Zobacz, jak to w moich oczach wygląda. Najpierw mnie całujesz, robisz nadzieję, a potem znów zachowujesz się jak dupek.
   Przyspieszyłam kroku, wychodząc na jasno oświetloną ulicę. Usłyszałam za sobą jego ciche przekleństwo i jak rusza za mną. Owszem, byłam mu wdzięczna za ratunek, ale to, co działo się przez ostatnie dnie czy nawet tygodnie, spowodowało, że w tamtej chwili nie potrafiłam czuć do niego nic innego porucz frustracji i żalu.
   - Ej, zaczekaj! - zawołał za mną, a gdy się nie zatrzymałam, złapał mnie za ramię, które od razu wyszarpnęłam wystraszona. - Przepraszam... - mruknął cicho, spoglądając gdzieś pod nogi. Przeczesał włosy palcami i spojrzał się na mnie. - Sama powiedziałaś, że nie chcesz się pakować w to, co było między nami i że odpuszczasz to wszystko, a mi dziwisz się, że sobie darowałem?
   - Że co? - spojrzałam na niego, kompletnie nic nie rozumiejąc. - JA sobie odpuściłam? I kiedy powiedziała, że nie chce się w to pakować?
   - Tak ty - powiedział, rzucając mi zezłoszczone spojrzenie spod czerwonej grzywki. - I jeszcze udaje, że nie pamięta co gadała - westchnął cicho, kręcąc głową. - W hotelu, zaraz po tym kiedy wyszedłem z twojego pokoju, jak Rozalia przyszła. To jej powiedziałaś, że nie chcesz się w to pakować i że odpuszczasz.
   Spojrzałam na niego przerażona. Nagle wszystko zaczęłam sobie przypominać. To, jak starałam się zapanować nad emocjami. To, jak w złości powiedziałam Rozalii, że mam dość. I to, jak sam Kastiel zachowywał się po powrocie. Po raz tysięczny w tamtym tygodniu miałam ochotę rozwalić sobie o coś łeb.
   - To nie tak... - szepnęłam cicho, odwracając się. Czułam jak zaczynają mi się trząść dłonie i łzy napływają mi do oczu. Wzięłam głęboki wdech, by powstrzymać słone krople.
   - Co ci jest? - zapytał, podchodząc do mnie. - Ty... Ty chyba się nie zakochałaś?
   Wmurowało mnie. Co on miał na myśli, mówiąc te słowa? On chyba nie...? Chyba nie chciał się mną zabawić? Boże... Jaka ze mnie idiotka! Jak mogłam być tak naiwna? Przecież on tak robił z każdą dziewczyną. Jak mogłam pomyśleć, że mógł mnie potraktować inaczej? Znów miałam wrażenie, jakby mój świat zaczął mi się walić. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam iść.
   - Ej, gdzie idziesz? - zapytał zdezorientowany.
   Gdy zaczął  kierować się za mną, mój szybki marsz zmienił się w bieg. Byłam głupia, głupia, głupia! Zaczerpnęłam mocno powietrze w płuca, wycierając mokry od łez policzek. Zatrzymałam się dopiero pod domem czując palący ból w płucach i kucie w boku. Zmęczona opadłam na schody i chowając twarz w dłoniach, załkałam cicho.

czwartek, 19 listopada 2015

~ !! UWAGA !! ~

Witajcie. 
   Jest mi strasznie ciężko to pisać, ale niestety muszę. Nie chcę zostawiać moich czytelników na tak długo bez żadnej informacji. Ubolewam nad tym, że rozdziały idą mi tak strasznie opornie. Jeszcze nigdy mi się tak nie zdarzyło, bym nie miała kompletnie pomysłu, by cokolwiek napisać. Ale wracając do początku. Chciałabym was wszystkich poinformować, że na razie rozdziału nie będzie.
   ALE!
   Zanim zaczną się jęki niezadowolenia i hejty lecące w moją stronę, pozwólcie mi, że dokończę myśl.
   Po pierwsze rozdział 44 cały czas się pisze i jestem na dobrej drodze, by skończyć go przed następnym poniedziałkiem. I ten rozdział się ukarze. To macie u mnie zapewnione.
   Jednakże, w związku z tym, że w przyszłym tygodniu mam pierwsze próbne matury, zawaliłam trochę matematykę oraz historię i cały czas powtarzam materiały z wcześniejszych klas, nie jestem w stanie się wyrobić, by przysiąść i zastanowić się nad rozdziałem. Utrudnieniem dla mnie jest też to, że najlepiej mi się pisze późnymi wieczorami i to też nie zawsze, oraz, że nie jestem w stanie napisać całego, długiego rozdziału przez weekend, tak by co tydzień ukazywał się rozdział.
   Mam nadzieję, że wybaczycie mi te stałe przeciąganie rozdziałów. Wierzcie mi, że sama jestem na siebie wściekła o to, że musicie tyle czekać. Przysięgam, że jak tylko uspokoi się to wszystko, przysiądę porządnie i zrekompensuję wam to jakimś rozdziałem specjalnym, albo jakąś małą niespodzianką ;)

  Cieszy mnie to, że stale koś tutaj zagląda i że oglądalność bloga jest na stały poziomie, oraz że nie zrażacie się moim spóźnialstwem.
   Jeszcze raz was gorąco przepraszam za to wszystko i obiecuję, że wszystko wynagrodzę.
Bywajcie i do następnego ♥

sobota, 7 listopada 2015

~ Rozdział 43 ~

   Całą drogę z dachu na parter szłam na sztywnych nogach. Z każdym krokiem moje serce biło coraz mocniej.
   ŁUP!
   ŁUP!
   ŁUP!
W głowie cały czas kotłowała mi się jedna myśl: Poszedł do niej.
   Boże... jaka ja byłam głupia. Po jaką cholerę, ja mu pokazywałam ten policzek? Idiotka. Nie dość, że i bez tego mam z nią problemy, to po co siedzieć cicho i chociaż trochę zmniejszyć jej złość na siebie, najlepiej zdenerwować Wiecznie Warczącego, żeby ten poleciał do swojej ukochanej i zrobił jej awanturę o lekko spuchnięty policzek. Brawo Liwia... Nic, tylko pogratulować inteligencji.
   Na pierwszą lekcję dotarłam bez nieprzyjemnych rewelacji, których się spodziewałam. Usiadłam w swojej ławce obok białowłosej, myślami będąc całkiem oddalona od zajęć. Rozalia widząc moją zamyśloną i zapewne zmartwioną minę, próbowała wyciągnąć ode mnie co się stało, ale, nie będąc w stanie nawet o tym myśleć, nie odpowiedziałam na jej pytanie, prosząc by nie naciskała. Mimo świadomości tego, że złotooka tak łatwo nie odpuści, miałam cichą nadzieję, że dzisiaj postanowi się nade mną zlitować.
   Jednak wkrótce przekonałam się, że nie tylko Rozalię interesowały powody mojego samopoczucia. Kiedy tylko wyszłam z klasy, zaraz zostałam zaatakowana przez Matta i Alexy'ego, którzy bez ustanku męczyli mnie pytaniami. Kiedy prawie wybuchnęłam, mając serdecznie dość tych samych pytań, białowłosa zabrała mnie do łazienki, bym mogła ochłonąć. Stojąc nad jedną z białych umywalek, spojrzałam się w lustro wiszące na ścianie ponad nimi. Moje, zazwyczaj jasne i pogodne, oczy były teraz jakieś przygaszone i smutne. Prawie całą prawą stronę twarzy miałam osłoniętą grzywką. Westchnęłam cicho, mając wrażenie, ze wszystko we mnie, w środku zaczyna się rozpadać. Tak jakby ostatnie wydarzenia mocno uszkodziły moją budowę, a teraz ona sama pomału, z chwili na chwilę, kruszy się coraz bardziej. Schowałam twarz w dłonie, pocierając niecierpliwie skronie. To się musi skończyć raz na zawsze. W końcu musi być taki moment, kiedy wszystko ułoży mi się na dobre i przestanie zaskakiwać nowymi niespodziankami, które niekoniecznie były przyjemne.
   - Liwia... - zaczęła niepewnie Rozalia, podchodząc do mnie. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, więc kontynuowała. - Co się stało?
   - Nic, co mogłoby cię zaskoczyć - stwierdziłam lakonicznie, wzdychając. - Po raz kolejny popisałam się swoim genialnym instynktem samozachowawczym i pokazałam Kastielowi policzek.
   - Co? - zapytała, spoglądając na mnie, nic nie rozumiejąc. - Ale jak?
   - Ledwo weszłam do szkoły i zabrał mnie na dach... Zaczął opowiadać jaka to Debra jest wspaniała i miła, a ja, oczywiście nie mogąc się powstrzymać, żeby nie zrobić mu na złość, pokazałam mu policzek, w który wczoraj mnie uderzyła - aż jęknęłam, słysząc jak to idiotycznie brzmi. Miałam ochotę krzyczeć, płakać i walić głową w ścianę jednocześnie. Nie. Dzisiaj zdecydowanie nie jest mój dzień.
   - A... A jak on na to zareagował? - spojrzała na mnie jakby doskonale znała odpowiedź, ale chciała ją dodatków usłyszeć z moich ust.
   - Cóż... To co zwykle. Wkurwił się i wyszedł - wzruszyłam obojętnie ramionami, ale na samą myśl gdzie poszedł, wszystko ścisnęło się we mnie z przerażenia.
   - A coś mówił? Cokolwiek?
   - Nic.
   - Och... - białowłosa niepewnie zagryzła wargę, zastanawiając się nad czymś. Chwilę po tym zadzwonił dzwonek na kolejną lekcję.
   - Chodź... Nie chce się spóźnić u Perez, bo znów będzie się darła... - powiedziałam zrezygnowana i wyszłyśmy z łazienki.
   Oczywiście i tak nie obyło się bez krytycznych uwag o spóźnieniach, mimo, że weszłyśmy dosłownie kilkanaście sekund po nauczycielce. Nie chcąc się wdawać w niepotrzebne dyskusje, kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam i usiadłam w swojej ławce. Od razu rzuciło mi się w oczy, że nie było Kastiela. Automatycznie poczułam jak niewidzialna ręka ścisnęła moje serce, sprawiając, że zaczęło być podwójnym tempem. Przez całe zajęcia nie potrafiłam się na niczym skupić. Z każdą mijającą powoli minutą, czułam się coraz gorzej, raz po raz rozpamiętując wczorajszy i dzisiejszy dzień. Z ogromną ulgą odebrałam dzwonek, oznajmiający przerwę. Prawie wybiegłam z klasy, nie czekając na Rozalię, chcąc zostać sama. Skierowałam się na schody, prowadzące na następne piętro, gdzie miałam mieć angielski. To była akurat ta część korytarza, którędy mało kto przechodził. Postawiłam torbę na jednym ze stopni, i opadłam na niego z cichym westchnieniem. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i nim zdążyłam podłączyć słuchawki, zobaczyłam, że schodami, na których siedziałam wspinała się Debra. Jęknęłam cicho, widząc jej sztuczny uśmiech. Niechętnie podniosłam się i zaczęłam iść w stronę klasy, byle dalej od tej fałszywej dziewczyny.
   - Liwia! Zaczekaj! - usłyszałam za sobą jej "słodziutki" głosik.
   Nagle poczułam jak łapie mnie mocno za nadgarstek, wbijając paznokcie w skórę. Syknęłam cicho z bólu, próbując wyrwać rękę, ale ona wciąż trzymała ją w mocnym uścisku.
   - Dlaczego nie chciałaś zaczekać? - zapytała z wyrzutem w głosie, ale jej spojrzenie pozostawało przerażająco zimne i wściekłe.
   - Śpieszę się na lekcję - odparłam spokojnie. - Mogłabyś puścić moją rękę. To boli.
   - Och... Przepraszam... - uśmiechnęła się do mnie uroczo, po czym przybliżyła się do mnie nieco i wyszeptała. - Przejebałaś sobie... I dobrze wiesz za co.
   - O co ci, cholera jasna, chodzi? - powiedziałam nieco za głośno i kilka osób, które znajdowało się na korytarzu, spojrzało się w naszą stronę. Przełknęłam nerwowo ślinę, po czym dodałam nieco ciszej. - Odczep się w końcu ode mnie. Nic ci nie zrobiłam.
   - CO?! - wrzasnęła na cały korytarz, a w jej oczach zalśniły łzy. - Jak możesz być tak niemiła?!
   Spojrzałam się na nią, kompletnie nic nie rozumiejąc.
   - O co ci chodzi? - powtórzyłam, coraz bardziej zdezorientowana całą sytuacją.
   - Ja chciałam się z tobą tylko zakumplować, a ty mnie tak traktujesz? - pisnęła cienkim głosem, a po jej policzkach popłynęły wymuszone łzy. - Jesteś naprawdę okrutna, mówiąc takie rzeczy!
   - Przecież nic ci nie zrobiłam! - krzyknęłam na nią, zrozumiawszy w końcu, o co jej chodzi.
   - Jeśli nie chciałaś, żebym się z tobą zakolegowała, wystarczyło zwyczajnie powiedzieć!
   - Co tutaj się dzieje? - na piętro weszła Melania z Violettą. - Debra? Co się stało?
   - Ch... Chciałam tylko poznać Liwię... - chlipnęła. - A... A ona.. tak chamsko mnie potraktowała...
   Debra rozpłakała się na dobre, wtulając się w ramię Melanii. Fioletotowłosa wraz z koleżanką spojrzały się na mnie z wyrzutem. Aż otworzyłam usta ze zdziwienia, zauważając, że uwierzyły jej, a nie mi.
   - Co jest dziewczyny? - powiedziałam cicho. - Chyba nie sądzicie, że byłabym do czegoś takiego zdolna...
   Na te słowa Debra rozpłakała się jeszcze bardziej, a Violetta ogarnęła ją ramieniem, cicho szepcząc jakieś pocieszenie. Nie mogąc w to wszystko uwierzyć, sapnęłam ze złością i odwróciłam się na pięcie, chcąc jak najszybciej opuścić tą żenującą scenę. Wszyscy, który byli na korytarzu, patrzyli się w moją stronę, kręcąc głową z niedowierzaniem i dezaprobatą, szepcząc między sobą mało przychylne uwagi. Super. Teraz cała szkoła myśli, że to ja jestem wredna dla dobrej i wspaniałej Debry. Czułam się coraz bardziej bezsilna.
   Nawet nie wiem, kiedy wybiegłam ze szkoły. Czułam pod powiekami piekące łzy. Odetchnęłam głęboko, chcąc pozbyć się ich, ale to tylko pogorszyło sprawę. Na szczęście nikogo na dziedzińcu nie było, jednak nie chciałam tutaj zostawać i narażać się na czyjś wzrok i komentarze. Skierowałam się w stronę ogrodu, gdzie usiadłam na najbardziej oddalonej od dziedzińca ławce, otoczonej jakimiś krzewami. Podciągnęłam nogi na siedzenie, obejmując je rękoma i oparłam czoło o kolana. Gorące łzy raz po raz skapywały na spodnie, tworząc mokre plamy.  Odkąd pojawiłam się w Emeryville moje życie ani jednego dnia nie było spokojne. Wszystko się diametralnie zmieniło. Czułam, że jeszcze jedna drastyczna zmiana, a moja psychika tego nie wytrzyma. Czy ja proszę o tak wiele? To tylko jeden, jedyny dzień, kiedy będę mogła spokojnie odetchnąć i ochłonąć. Czy to tak dużo?
   -Wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą cichy, męski głos.
   Mocno pociągnęłam nosem, chcąc się chociaż troszkę doprowadzić do ładu i podniosłam wzrok. Obok mnie stał Armin, zerkając na mnie znad swojego PSP.
   - A czy u mnie kiedykolwiek było w porządku? - zapytałam lakonicznie, wycierając łzy w twarzy.
   - Nie wiem, dlatego pytam - uśmiechnął się delikatnie, siadając obok mnie. - Więc co się stało?
   Westchnęłam cicho, kręcąc głową. Cała ta sytuacja wydawała mi się niesamowicie absurdalna tylko, jak o tym pomyślałam, a co dopiero miałabym o tym mówić. Jednakże coś sprawiło, że moje usta zaczęły się poruszać i opowiedziałam wszystko czarnowłosemu. Może dlatego, że potrzebowałam się w końcu komuś wygadać? Albo dlatego, że Armin zawsze wydawał się być osobą bezstronną i nigdy nie oceniał zawczasu? Kiedy skończyłam w końcu opowiadać, siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Chłopak spoglądał gdzieś przed siebie, mocno się nad czymś zastanawiając, a ja przyglądałam się wspinaczce małego robaczka na gałęzi, czując się znacznie lżej.
   - Kiepsko to wygląda... - stwierdził cicho, zwracając wzrok na mnie.
   - Wierzysz mi? - zapytałam, nie mając pewności co do jego słów.
   - A dlaczego miałbym ci nie wierzyć? - uniósł brwi, nieco zdziwiony, a ja wzruszyłam lekko ramionami. - Raczej nie wyglądasz mi na osobę, która wymyśliłaby sobie coś takiego, tylko po to, by zrobić komuś na złość.  Kto, jak kto, ale ty?
   - Gdyby tak wszyscy myśleli... - ponownie westchnęłam, markotniejąc nieco.
   - A tam, będziesz się przejmować tym, co inni gadają. Najważniejsze, że masz przyjaciół, którzy ci ufają i są z tobą.
   - No tak, ale... - zagryzłam niepewnie wargę, odgarniając włosy z twarzy. - Nic nie zrobiłam. Nie chcę, by szykanowali mnie do końca mojego pobytu w tej porąbanej szkole, za coś co ubzdurała sobie ta małpa.
   - Wszczynanie wojny z taką wiedźmą nic ci nie da... Możesz jedynie pogorszyć swoją sytuację.
   - O nie... - mruknęłam, zaciskając wargi w powoli narastającej we mnie złości. - Nie pozwolę, by pomiatała mną ta... - zamilkłam na chwilę, szukając odpowiedniego słowa, by określić tą dziewczynę, ale skapitulowałam, nie znajdując żadnego określenia pasującego do niej. - Wolę polec w walce, niż siedzieć z podkulonym ogonem i patrzeć jak niszczy mi życie.
Podniosłam się gwałtownie z ławki i zabierając torbę, ruszyłam w kierunku ulicy.
   - A ty dokąd? - zawołał za mną.
   - Pomyśleć - odkrzyknęłam mu, nawet nie odwracając się w stronę bruneta.
   - Ale mamy lekcje!
   - W dupie to mam - mruknęłam cicho pod nosem, zakładając słuchawki na uszy.
   Debra jeszcze pożałuje, że chciała namieszać mi w życiu.

piątek, 30 października 2015

~ Rozdział 42 ~

   Przeciągnęłam się na łóżku, przesuwając ręką po prawej, wolnej stronie posłania. Podniosłam się nagle, rozglądają po zaciemnionym pomieszczeniu, odczuwając dziwny niepokój z tym, że łóżko było puste. Zsunęłam z niego nogi, siadając na brzegu. Stopy zanurzyły się w czarnym puchatym dywanie. Poczułam na kostkach nieprzyjemnie chłodny powiew, przez co wzdrygnęłam się nieznacznie. Sięgnęłam po szlafrok leżący na pobliskiej etażerce i wstając, ubrałam go. Z cichym westchnieniem wyszłam przez otwarte drzwi na balkon, gdzie oparty o barierkę stał Kastiel. Uśmiechnęłam się delikatnie i podeszłam do niego, dotykając jego szerokich pleców.
   - Czemu nie śpisz? - zapytałam cicho, opierając policzek na jego łopatce. Zmarszczyłam lekko brwi słysząc swój, jakby nienależący do mnie głos. Jednak uczucie, które mnie nawiedziło, minęło równie szybko jak się pojawiło.
   - Nie mogę spać... - odparł, zaciągając się papierosem.
   - Znów o niej myślisz? - z ust mechanicznie wyrwało mi się podejrzliwe pytanie.
   - Nie... - mruknął, wypuszczając smużkę szarego dymu. Sprawiał wrażenie poddenerwowanego moim pytaniem.
   - Coś cię jednak musi trapić... Wyglądasz na zmartwionego - uśmiechnęłam się delikatnie, wciąż wtulając się w jego ciało. Mimo, że temperatura na dworze była nieco powyżej zera, skóra czerwonowłosego była przyjemnie ciepła.
   - Nie mogłem zasnąć i tyle - wyprostował się, odrzucając peta. - Poza tym, co ty się jej tak uczepiłaś? Mówiłem ci, że nic mnie z nią nie łączy. Czyżbyś mi nie ufała?
   - Ufam ci kotek, ale jakoś nie pasuje mi ta dziewczyna. Jest taka... Zwykła. Pospolita, ale jednak zwraca na siebie uwagę - skrzywiłam się lekko.
   - Skoro mi ufasz, to odpuść już sobie... - powiedział i odwrócił się w moją stronę. Na jego pełnych ustach igrał figlarny uśmiech, co spowodowało przyjemne łaskotanie w okolicach podbrzusza. Odwzajemniłam gest, lekko zagryzając wargę, a czerwonowłosy wpił się, chwilę po tym, w moje wargi z całą mocą. Całował cudownie. Pewny siebie i tego czego chce. Jego język śmiało poczynał sobie w moich ustach, prowokując coraz bardziej. Po chwili przerwał pocałunek, spoglądając mi w oczy. - Nie powinnaś sobie zawracać głowy kimś takim jak Liwia, Deb...
   Zerwałam się wystraszona ze snu, szybko łapiąc powietrze. Byłam przerażona. To, co przed chwilą rozegrało się w mojej głowie, było tak realistyczne... Gwałtownym ruchem zrzuciłam z siebie kołdrę i prawie biegnąc, udałam się do łazienki, mocnym uderzeniem w przełącznik włączyłam światło w pomieszczeniu. Pełna lęku spojrzałam w lustro. Ku mojej ogromnej uldze ujrzałam swoje blond włosy i zielone oczy. Aż jęknęłam, czując jak całe napięcie znika. Usiadłam na brzeg wanny, powoli uspokajając serce bijące w szalonym tempie.
   To był tylko sen... Tylko sen...
   Przełknęłam głośno ślinę, wplątując palce we włosy. Zaczynam coraz bardziej świrować przez to wszystko. Jeszcze dojdzie do tego, że wyląduje w białym kaftanie, w pokoju bez klamek. Wzdrygnęłam się, a na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, wywołana zimnym powiewem. Nie mogę dać sobą manipulować. Skoro chce wojny, to będzie ją miała. Tylko, która strona tym razem wygra?

   Przez resztę nocy nie mogłam zmrużyć oka. Przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc się ułożyć. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, scena ze snu powracała jak żywa. Kiedy, po raz chyba dwudziesty, przekręciłam się na prawy bok i nie zdołałam przywołać snu, poddałam się i zaczęłam szykować do szkoły. Wzięłam prysznic, wysuszyłam dokładnie włosy i stojąc przed otwartą szafą w samej bieliźnie, zastanawiałam się co mogłabym ubrać. Po kilkunastu minutach rozmyślania, zdecydowałam się, że ubiorę ciemnogranatowe legginsy, czarny top z koronkowymi wykończeniami i koszulę w kratę. Kiedy byłam ju z ubrana, pomalowałam się, starając się jak najbardziej zakryć, siny i lekko spuchnięty policzek, podkreślając oczy czarną kredką, związałam jeszcze włosy w luźnego koka i wyszłam z pokoju. Ciemnym korytarzem zeszłam na parter i weszłam do nieoświetlonej kuchni. Zapaliłam światło i zaczęłam krzątać się po pomieszczeniu, szykując śniadanie i nastawiając ekspres na kawę. Kilka minut później wszędzie czuć było orzeźwiający zapach kawy i przyjemnie słodką woń puszystych naleśników. Nalałam sobie czarnego, gorącego napoju do swojego ulubionego kubka i oparta o kuchenny blat, czekałam aż kolejny placek przyrumieni mi się na złocisty kolor. Machinalnie ściągnęłam go na talerz i rozlałam na patelki ostatnią porcję, rozmyślając o tym co powiedziała mi szatynka. Cały czas nie mogłam pojąć jej myślenia. Dlaczego ona uważała, że ja odebrałam jej Kastiela? Przecież, gdyby go nie okłamała i nie zostawiła, to Kas dalej by z nią był. Z resztą nawet jeśli, to i tak gania za nią jak szczuty pies. Chyba musiałabym sama zostać taką żmiją, by zrozumieć jej postępowanie. Westchnęłam cicho, upijając łyczka kawy. Chwilę później zaczęłam zabierać się za swoje śniadanie, kiedy usłyszałam ciężkie, posuwiste kroki na korytarzu i do kuchni weszła zaspana ciocia. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc jej, zazwyczaj ładnie ułożone, włosy w totalnym nieładzie. Ubrana była jeszcze w koszulkę nocną i narzucony na to szlafrok, a na nogach miała kapcie z mordkami świnek. Ziewnęła potężnie i przywitała się ze mną niemrawo.
   - Ciężka noc? - zapytałam, przyglądając się jak nalewa sobie kawy i siada przy stole.
   - Strasznie... - ponownie ziewnęła, pochylając się nad kubkiem. - Mnóstwo dokumentów, umów do przejrzenia... Jeszcze sprawdzaj, czy wszystko dobrze zapisali...
   - Dimitry ostatnio dzwonił - przypomniało mi się. Spojrzała na mnie zmarszczywszy brwi. - Markov. Poznałaś go na wyjeździe do kurortu.
   Na wspomnienie o mężczyźnie, kobieta zarumieniła się lekko, chowając za parującym naczyniem. Zaśmiałam się cicho pod nosem, po czym kontynuowałam wątek.
   - Pytał się, znalazłabyś dla niego wolny wieczór w tym tygodniu... - mruknęłam znacząco ruszając brwiami, za co dostałam porządnego kuksańca w żebra. - Aua... Za co to? Poza tym mogłabyś się z nim spotkać. To całkiem miły facet.
   - Czyżbyś miała zamiar robić mi za swatkę? - zapytała. Już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć kobiecie, ale przerwała mi. - Dziękuję, ale dam sobie radę sama.
   Westchnęłam cicho, kręcąc głową, kończąc swoje śniadanie. Kiedy brałam ostatni łyk kawy, poczułam, że to nie będzie mój dzień. Niby czułam się dobrze, ale miałam nieodparte wrażenie, że stanie się coś niedobrego. Odepchnęłam od siebie to odczucie i pożegnawszy się z ciocią, wyszłam do szkoły. Tuż przed domem podłączyłam słuchawki do telefonu i pogrążyłam się w ulubionych piosenkach. Z każdym krokiem zbliżającym mnie do szkoły, coraz bardziej chciałam wrócić do swojego pokoju i schować się pod kołdrą.
   Na szkolnym dziedzińcu było dużo więcej ludzi, niż poprzedniego dnia. Coraz więcej uczniów czuło, zbliżającą się dużymi krokami, wiosnę. Wchodząc na teren placówki, miałam wrażenie jakbym była tu po raz pierwszy. Rozglądałam się niepewnie, to w jedną, to w drugą stronę. Mimo, że wszyscy i wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak wczoraj, czy tydzień temu, mi wydawało się to obce, oddalone od tego co poznałam. Gdy niespodziewanie napotkałam spojrzenie czerwonowłosego, spuściłam wzrok, delikatnie się czerwieniąc i ruszyłam prosto do budynku. Mimo, że miałam słuchawki na uszach doskonale wiedziałam, że idzie za mną. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale czułam, że wszystkie mięśnie coraz bardziej spinają mi się z nerwów. Dotarłam do szafki i otworzywszy ją wyciągnęłam podręcznik od geografii, po czym schowałam do środka kurtkę i szalik.
   - Możemy porozmawiać? - ledwo zatrzasnęłam drzwiczki, moim oczom ukazała się pozornie spokojna twarz Kastiela.
   - A mamy o czym? - zapytałam, chcąc go wyminąć, ale chłopak złapał mnie delikatnie za ramię.
   - Proszę - pod stanowczym, acz proszącym wzrokiem jego ciemnoczekoladowych oczy poczułam jak serce zaczyna mi bić ze zdwojoną prędkością, a w okolicach żołądka rozlewa się przyjemnie łaskoczące ciepło. Starałam się jednak zachować normalny wyraz twarzy.
   - Coś się stało? Dobrze się czujesz? - zapytałam lekko ironicznie, a kiedy spojrzał na mnie zdziwiony dodałam - ty prosisz?
   - Jeśli ci to tak przeszkadza, mogę następnym razem w ogóle nie pytać cię o zdanie - warknął, po czym, wciąż trzymając mnie za ramię, zaprowadził mnie na koniec korytarza, a następnie schodami w górę na dach szkoły. Kiedy stanęliśmy na dachu, skrzyżowałam ręce na piersi.
   - Więc? O co chodzi?
   - Wczoraj zauważyłem, że Debra z tobą rozmawiała - powiedział cicho, nie patrząc w moją stronę. Na dźwięk imienia tej dziewczyny, poczułam jak krew zastyga mi w miejscu.
   - No i? - zapytałam po raz kolejny, chcąc przerwać niezbyt przyjazną ciszę, jaka zapanowała między nami.
   - Nie chcę, byś, przez wzgląd na to co mogłaś o niej usłyszeć, ją oceniała. To naprawdę niezwykła dziewczyna... - och, tak. Oczywiście. Szczególnie kiedy cię zostawiała. - Wiem, że to co pomiędzy nami było, mogło też wpłynąć na ciebie i twoje odczucia co do niej, ale proszę byś mnie zrozumiała. Ona była dla mnie wszystkim... A teraz wróciła... - kiedy usłyszałam ciche westchnienie, jakie wyrwało się z jego ust, zrobiło mi się niedobrze. Super. Zaciągnął mnie tu tylko po to, by mówić mi jaka to Debra jest wspaniała. I czego on ode mnie oczekuje? - Dostałem od niej propozycję, bym mógł grać razem z jej zespołem.
   ŻE CO, KURWA?!
   - Co? - zapytałam cicho, wbijając w niego pełen niedowierzania wzrok. On chyba nie mówił na serio...
   - Zaproponowała mi kontrakt. Z resztą to nie jest ważne... - machnął obojętnie ręką, jakby nie mówił o czymś co mogłoby zadecydować o całym jego życiu. O moim z resztą też... - Nie wiem jeszcze czy go przyjmę. Chciałem tylko, żebyś zrozumiała i mnie i ją. Poza tym Debra jest naprawdę miła... Może się dogadacie.
   - Oh, tak... Wczoraj poczułam jaka jest miła... - prychnęłam zirytowana i, kiedy miałam się wycofywać z powrotem na schody, ponownie złapał mnie za ramię, zatrzymując mnie.
   - O czym ty mówisz? - zapytał ostro, skupiając na mnie swój wzrok.
   - O tym - odsłoniłam grzywkę, która zasłaniała obolały policzek. Mimo dość grubej warstwy podkładu i tak zasinienie, po wczorajszym uderzeniu, było dokładnie widać.
   Czerwonowłosy otworzył usta ze zdziwienia i delikatnie przesunął opuszkami palców po mojej skórze, jakby chciał się przekonać, że to jest naprawdę. Gdy cofnęłam się w jakimś dziwacznym odruchu, jego twarz nagle stężała, a oczy zrobiły się lodowate. Przez chwile bałam się, że zacznie na mnie krzyczeć, lecz on zaklął cicho pod nosem, prawie wybiegając na schody. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, do kogo pobiegł.
   Boże... Co ja najlepszego zrobiłam?

sobota, 24 października 2015

~ Rozdział 41 ~

Przepraszam, że rozdział tak późno. Jest mi strasznie głupio z tego powodu, że musieliście tyle czekać, ale nic na to nie poradzę. Jakoś nie mogę odnaleźć się w tych rozdziałach. Ciężko mi się je pisze ;/ Ale miejmy nadzieję, że szybko z tego wybrniemy ;) W dodatku krótki taki jakiś mi wyszedł, za co również gorąco przepraszam. Tak więc nie przedłużając ENJOY ♥
P.S. Serdecznie zapraszam tutaj -----> Wiersze, opowiadania, marzenia...
Za błędy przepraszam!


~~~~~~~~~~~~~ » . ♯ . « ~~~~~~~~~~~~~


   Od tego feralnego dnia, kiedy doszło do bójki pomiędzy chłopakami, minął już prawie tydzień. Starałam się nie zwracać uwagi na nową szkolną parę, jednak zawsze, kiedy udało mi się na chwilę zapomnieć o czerwonowłosym, zaraz pokazywał się przede mną z tą całą Debrą. Miałam nieodparte wrażenie, że ta robi wszystko, by pokazać mi, kto jest górą. Jakby chciała mi zakomunikować, że Kastiel nigdy nie będzie mój. Nie reagowałam na żadne ze spojrzeń szatynki, ani na jej z pozoru urocze i miłe uśmiechy. Po tym, co opowiedziała mi Gwen na jej temat, jakoś nie byłam przekonana do tej dziewczyny. Z resztą  mogłam się przekonać o jej prawdziwym charakterze na własnej skórze.
   Był czwartkowy poranek, gdy wraz z Mattem, Rozalią i Gwen przyszliśmy do szkoły na zajęcia. Czerwonowłosa została zapisana do Słodkiego Amorisa, ponieważ pobyt jej rodziców u babci znacznie się przedłużył i zadecydowali, że na razie ona i Nick będą mieszkać u Kastiela. Co prawda niebieskooka była rok młodsza, jednak nie przeszkadzało nam to, w spotykaniu się na każdej przerwie. I tak było tym razem. Z racji tego, że zaczynało robić się już naprawdę ciepło, postanowiliśmy spędzić tych kilka minut przez lekcją na dworze. Rozmawialiśmy o naszych planach na przyszły weekend, kiedy podeszła do nas Debra, uśmiechając się w swój zwyczajowy, jak dla mnie znacznie przesłodzony, sposób.
   - Czy mogłyśmy porozmawiać? - zapytała, patrząc prosto na mnie.
   Zerknęłam zdziwiona na dziewczyny, które były w nie mniejszym szoku ode mnie.
   - A czemu nie możemy tutaj porozmawiać? Nie mam żadnych tajemnic przed nimi - stwierdziłam, wzruszając ramionami.
   - Nie obchodzi mnie to. Chcę porozmawiać z tobą, a nie z Rozalią, czy Gwen - prychnęła cicho, po czym złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Co, jak co, ale uścisk to miała mocny.
   Weszłyśmy do różowego budynku, po czym dziewczyna wepchnęła mnie do pierwszego otwartego pomieszczenia.
   - Więc czego chcesz? - zapytałam wprost, ponieważ same jej spojrzenie wystarczyło mi, żeby domyśleć się, że to nie będzie zwykła, koleżeńska rozmowa.
   - Ale nie rozumiem o co ci chodzi... Ja tylko chciałam porozmawiać - uśmiechnęła się uroczo w moją stronę, ale gdy zauważyła brak jakiejkolwiek reakcji z mojej strony, prychnęła. - Nie umiesz się w ogóle bawić. No, ale dobra... Jakoś to przeżyję. Ale przecież obie dobrze wiemy, że nie na takie pogaduchy cię tu zabrałam.
   Zaczęła krążyć po klasie, bawiąc się jednym z kolorowych pasemek. Przyglądałam jej się z lekką obawą, nie bardzo wiedząc co chce mi przekazać i w jaki sposób chce to zrobić. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko, jakby widziała swoją starą przyjaciółkę.
   - W ciągu tego tygodnia zauważyłam, że w krótkim czasie, odkąd się tu pojawiłaś, zdążyłaś zwrócić na siebie uwagę całej szkoły. Większość moich dawnych znajomych podczas rozmowy dość często o tobie wspomina... Zauważyłam także, że Kastiel w dość specyficzny sposób się tobą interesuje. Hmm... - zamyśliła się na chwilę. - Może ty tego nie zauważyłaś, ale ja, znająca go dużo wcześniej, zauważyłam w nim te niewielkie, ale uporczywie dające o sobie znać zmiany. Jeszcze ta rozmowa pomiędzy nim a Lysandrem... - westchnęła cichutko, spoglądając na sufit, po czym gwałtownie skierowała wzrok na mnie. - Czyżby cię coś z nim łączyło? Czyżby mała, nie pozorna Liwiusia zdołała podbić niedostępne serce mojego buntownika?
   - O co ci chodzi? - zapytałam, coraz bardziej zdezorientowana całą tą sytuacją. Nie miałam pojęcia do czego ta dziewczyna zmierza. Jej lodowate oczy i ostre rysy twarzy sprawiły, że ciarki przeszły mi po plecach.
   - O nic takiego... Po prostu odebrałaś coś, co należało tylko do mnie... A ja nie lubię się dzielić... - wzruszyła ramionami, jakby wspominała o brzydkiej pogodzie, a nie o chłopaku, na którym podobno jej zależy.
   - Sama go zostawiłaś, więc nie miej teraz do nikogo pretensji - powiedziałam, twardo patrząc jej w oczy. Jeśli myśli, że zdoła mnie zastraszyć, to grubo się myli.
   - Oh... Czyżby nikt cię nie uprzedził, że Kas był mój? Nikt ci nie wspominał, że tylko ja... JA zdołałam rozkochać w sobie tego chłopaka?
   - Słyszałam... - dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie na te słowo. - Słyszałam, że zależało ci tylko na karierze. Chciałaś wkręcić się w show biznes i byłaś z Kastielem, jednocześnie kręcąc z perkusistą. Słyszałam, jak uknułaś intrygę wykorzystując Nata, by Kastiel nie dowiedział się o twoich pokrętnych intrygach... Słyszałam, że jesteś zwykłą manipulantką, która...
   - MILCZ! - wrzasnęła, uderzając mnie zewnętrzną stroną dłoni w policzek. Syknęłam cicho z bólu, automatycznie łapiąc się w miejsce uderzenia. - Nic o mnie nie wiesz, a bajeczki, które rozsiewa ta głupia kuzyneczka Kasa, możesz sobie w buty wcisnąć. Nie wiesz, w jakiej wtedy byłam sytuacji. Miałam świetne wyniki z egzaminów końcowych, ale to na nic by mi się nie zdało w przyszłości. Musiałam sobie jakoś radzić. Nie miałam innego wyjścia. Nie chciałam rozegrać tego w taki sposób... Kochałam Kasa i nie chciałam go tak ranić... Ale napatoczył się ten pieprzony lizus i wszystko zepsuł...
   - Mylisz się - mruknęłam, pocierając piekący jeszcze policzek, a Debra spojrzała się na mnie nie rozumiejąc. - Nat nie zepsuł tego... On pokazał twoje prawdziwe oblicze, ale niestety zaślepiony Kastiel nie potrafił i nie potrafi tego dostrzec. Sama jesteś sobie winna, tego, jak to teraz wszystko wygląda.
   - Widocznie nie tylko ja się pomyliłam. Wszyscy mówili, że jesteś taka dobra, że potrafisz zrozumieć... - prychnęła pogardliwie. - Jesteś tak samo głupia, jak cała reszta. A myślałam, że nie będę do tego zmuszona... No nic. Sama się o to prosiłaś - podeszła do mnie tak blisko, że musiałam się lekko odchylić, jednak szatynka złapała mnie za szczękę i przybliżyła do siebie. - Poczujesz jak to jest, gdy ktoś obiera ci to, co jest dla ciebie ważne. Może wtedy się czegoś nauczysz.
   W momencie, gdy mnie puściła zabrzmiał dzwonek ogłaszający pierwszą lekcję. Stałam przez chwile osłupiała, trawiąc jeszcze to, co powiedziała dziewczyna. Przełknęłam głośno ślinę i wyszłam z klasy, zasłaniając jeszcze włosami, czerwony policzek. Nagle poczułam, jak zaczyna kręcić mi się w głowie, a żołądek zawiązuje się w supeł. Łapczywie wciągając kolejne porcje powietrza, stanęłam pod oknem i oparłam się o parapet. Co się dzieje? Dlaczego się tak słabo czuję...? Boże.. ja chyba zraz... Nim zdążyłam dokończyć myśl, zrobiło mi się ciemno przed oczami.
   - Liwia! - usłyszałam jeszcze przerażony krzyk białowłosej i osunęłam się na podłogę, tracąc przytomność.

   Obudziłam się jakiś czas później w jasnym, delikatnie różowym pokoju. Pachniało nieprzyjemnie środkami czystości i chemią. Czując tą wręcz gryzącą mieszaninę zapachów, żołądek znów zaczął się buntować. Jęknęłam cicho, chcąc się podnieść, ale byłam tak ociężała, że gdy podniosłam się ledwo na kilka centymetrów, zaraz znów opadłam na posłanie.
   - No, nareszcie się obudziłaś! - do mojej mocno skołowanej głowy dotarł donośny, aczkolwiek przyjemny głos jakiejś kobiety. - Kochanieńki, pomóż jej wstać.
   Zwróciła się do kogoś, po czym ta osoba delikatnie wsunęła ręce pod moje barki i pomogła mi się unieść. Siedziałam ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczami przez jakiś czas. Ciągle jeszcze kręciło mi się w głowie, ale na szczęście żołądek zdążył się uspokoić.
   - Wszystko w porządku? - ta sama kobieta usiadła obok mnie i delikatnie, ale stanowczo złapała mnie za brodę i uniosła moją głowę.
   Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią. Była to nieco pulchna kobieta o niebywale jasnej cerze i oczach, delikatnie podkreślonych ciemną kredką. Miała czarne, sięgające do ramion włosy, lekko zaróżowione policzki i czerwone usta. Na przeciwko mnie siedział Matt. Trochę się zdziwiłam widząc go tutaj i już chciałam się zapytać, gdzie jest Rozalia, ale kobieta nie spuszczała ze mnie uważnego spojrzenia, więc pokiwałam twierdząco głową w odpowiedzi na pytanie. Wciąż czując mdlący zapach chemikaliów, bałam się otworzyć usta.
   - Strasznie blado wyglądasz - stwierdziła, kręcąc głową. - Jadłaś coś dzisiaj?
   - Jeszcze nie - wymruczałam cicho, zastanawiając się nad pytaniem kobiety. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przez ostatnich kilka dni jadłam bardzo niewiele. Ostatnio miałam głowę zaprzątniętą nauką, pojawieniem się Debry w szkole, zmianach w stosunkach z niektórymi osobami, że nie zwracałam uwagi na to, czy jem, czy nie.
   - Powinnaś zjeść coś porządnego - kiedy kiwnęłam głową na potwierdzenie, zaraz dodała. - Ale nie sztucznego.
   - Dobrze... Mogę już iść? - zapytałam i już miałam się podnosić, ale znów poczułam zawroty głowy i nogi odmówiły mi posłuszeństwa, przez co twardo opadłam na katafalk.
   - Myślę, że powinnaś jeszcze chwilę poczekać, aż wszystko minie.
   Ponownie kiwnęłam głową i usiadłam wygodniej. Dlaczego wszystko musi się tak komplikować? Zawsze, kiedy zaczyna mi się pomału układać i zaczynam czuć się w miarę stabilnie, zaraz pojawia się jeden niewielki problem, który ciągnie za sobą całą masę innych problemów i mój względny spokój zostaje rozsypany, jak domek z kart. Kiedy w końcu się to wszystko ustabilizuje? Kiedy będę mogła w końcu żyć spokojnie i w miarę normalnie?
   Niespodziewany głośny dzwonek sprawił, że podskoczyłam przestraszona, nagle wyrwana ze swoich myśli.
   - Jeśli czujesz się już na siłach, to możesz wrócić na zajęcia - powiedziała spokojnie pielęgniarka, zerkając na mnie znad papierów.
   Podziękowałam jej cicho i razem z bratem opuściliśmy gabinet. Ledwo znalazłam się na coraz bardziej zatłoczonym korytarzy, podeszła do mnie zmartwiona białowłosa. Zagryzała nerwowo wargę, przyglądając mi się uważnie.
   - Wszystko okej? - zapytała cicho, obejmując mnie ramieniem.
   Uśmiechnęłam się niemrawo i kiwnęłam głową, ale to nie powstrzymało dziewczyny od zerkania na mnie co chwilę.
   - Rozalia, uspokój się... To tylko zasłabnięcie. Nic mi nie jest - zapewniłam, śmiejąc się cicho pod nosem.
   - To nie jest normalne, by ktoś, ot tak, bez powodu, zemdlał na środku korytarza - stwierdziła kategorycznie. - Na pewno wszystko jest okej?
   Już otwierałam usta, by po raz któryś tego dnia zapewnić, że tak, gdy przede mną zmaterializowała się Debra, uśmiechając się w jakiś dziwaczny, pełen złośliwości sposób. Minęła nas, a ja westchnęłam głęboko. Coraz mniej mi się to wszystko podobało. Coraz bardziej drażniła mnie sytuacja pomiędzy mną a Kastielem, ponieważ nie byłam do końca pewna tego wszystkiego. Raz był czuły, całował tak wspaniale, a zaraz warczał na prawo i lewo jakbym nie wiadomo co mu zrobiła. Niemiłosiernie denerwowałam się tym wszystkim co łączyło mnie z Kentinem. Czułam się skołowana, ponieważ był moim najlepszym przyjacielem, z którym tak wiele miałam wspólnego, a z drugiej strony był właśnie moim przyjacielem... Tylko przyjacielem. Jeszcze teraz pojawiła się "nawrócona", która ubzdurała sobie, że odebrałam jej coś co (odrzuciła i to w perfidny i niedający się nijak wytłumaczyć sposób) należy do niej i pragnie teraz zemsty. Dopiero, kiedy znalazłyśmy się w klasie, na swoich miejscach, uświadomiłam sobie, że szłam przez całą szkołę z rozchylonymi ustami.
   - Powiesz mi wreszcie co się stało? - zapytała niecierpliwie Rozalia, mierząc mnie swoimi żółtymi soczewkami.
   Westchnęłam cicho, kręcąc głową i streściłam przyjaciółce "rozmowę" z Debrą. Ktoś kto pisze scenariusz do mojego życia musi mieć pociąg do czarnego humory albo jest perfidnym sadystą.