czwartek, 27 października 2016

~ Rozdział 77 ~

 Witam! 
Dzisiaj taki luźniejszy rozdział, który przyznam szczerze bardzo miło mi się pisało. 
Dziękuję wszystkim za niezmiernie ciepłe słowa, które sprawiają, że mam chęci siąść i zacząć pisać.
Nie przedłużam. 
Miłego czytania ♥


   Chłopak zerwał się z ławki rozjuszony i zaczął krążyć w tę i z powrotem przede mną. Patrzyłam na niego przerażona. Pierwszy raz widziałam w nim taką furię. W jego oczach lśniły niebezpieczne błyski, a usta wykrzywiły się w grymasie złości.
   - Kastiel... - podniosłam się z ławki i ostrożnie podeszłam do chłopaka. Dotknęłam jego ramienia, a on gwałtownie odwrócił się w moją stronę. Odruchowo cofnęłam się o krok. - Uspokój się, proszę... To nic takiego...
   - Nic takiego? - warknął, patrząc na mnie wzrokiem, jakby widział mnie po raz pierwszy. - Nic takiego? Dziewczyno! Potraktował cię jak największą szmatę, a ty mówisz, nic takiego?!
   - Wiem, jak mnie potraktował - odparłam chłodno, puszczając go. - Niemniej jednak, pewne sytuacje w życiu nauczyły mnie, żeby nie reagować emocjonalnie, gdy ktoś odchodzi z mojego życia.
   - Co? - zmarszczył brwi zdziwiony, jednak po chwili w jego spojrzeniu przemknęło zrozumienie. Zrozumiał, że to o nim mówię. - Liwia... To, co było wtedy...
   - Nie ważne. Było minęło. Chcę o tym zapomnieć - powiedziałam cicho, posępniejąc nieco. Oplotłam się ramionami, czując że robi mi się zimno. - Poza tym nie przyjechał z Rozą, więc to jednoznacznie świadczy o tym, co myśli o naszym związku.
   - Ale ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego ty to tak spokojnie przyjęłaś... Przecież to, co zrobił... - zaciął się na chwilę, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słownictwa. - Dajesz mu tym satysfakcję, że o niczym nie wiesz, a on może sobie ruchać na prawo i lewo.
   - On wie.
   - Jak to wie?
   - Rozalia mu powiedziała, po tym jak do mnie zadzwoniła - odwróciłam od niego wzrok, czując piekące łzy pod powiekami. Czułam się strasznie rozbita, co potęgowały tylko słowa Kastiela. Nie chciałam mu pokazywać, że jestem totalnie załamana, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie chciał się za mnie odegrać, a ja nie chciałam, by przeze mnie miał później kłopoty.
   - I do tej pory się nie odezwał?
   - Nie... - powiedziałam cicho i jak na zawołanie, zaczęła mi dzwonić komórka.
   Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. O wilku mowa. Kentin. Westchnęłam ciężko i już chciałam odrzucić, gdy Kastiel wyrwał mi aparat.
   - Co ty robisz? Oddaj mi telefon! - zawołałam, gdy oddalił się znacznie, odbierając połączenie. Stanęłam obok niego przerażona. Co on zamierzał zrobić?
   - Słuchaj, gnoju - warknął do słuchawki. - To, co zrobiłeś Liwii, przekroczyło wszelkie granice. Przejebałeś sprawę, jak nikt nigdy. Ona nie chce cię znać. Zajmij się swoją dziunią, a z życia Liwii wypierdalaj i nie waż się nawet wracać, bo bez ciebie jest w końcu szczęśliwa.
   Rozłączył się, odetchnął głęboko i oddał mi telefon. Wzięłam komórkę jak w transie, cały czas patrząc zszokowana na niego.
   - Coś ty najlepszego narobił... - wyszeptałam, zakrywając usta dłonią. Przecież on rozpętał teraz piekło...
   - To co powinienem zrobić już dawno. Ten chuj nie zasługuje na ciebie nawet w jednym procencie. Jesteś najwspanialszą dziewczyną pod słońcem, a on tego nie widzi... Nie docenia cię i nie doceniał już wcześniej...
   - On teraz myśli, że my jesteśmy razem za jego plecami...
   - I niech tak myśli.
   - Ale przecież, jak tu przyjedzie żeby to sprawdzić, urządzi ci piekło! - krzyknęłam przerażona.
   - Nie boję się go. Co mi zrobi? Pobije? - prychnął. - Jakbym nigdy w życiu nie dostał porządnego wpierdolu.
   - Ale... - zaczęłam, ale podszedł do mnie i położył mi palec na usta, uciszając mnie tym.
   - Ale dostanę go w twojej obronie - powiedział cicho, patrząc mi w oczy. Przesunął palcem wzdłuż mojej dolej wargi, przenosząc dłoń na mój policzek. - A o ciebie warto walczyć.
   Nie rozmawialiśmy już więcej o jego „rozmowie” z Kentinem. Czułam się nieco nieswojo po tej sytuacji. Owszem było mi miło, że Kastiel stanął w mojej obronie, jednak nie zmniejszyło to mojego niepokoju. Bałam się, że przez to wpakował się w kłopoty. Wiedziałam do czego byli zdolni oni obaj, a to nie zapowiadało przyjacielskiej rozmowy przy piwie.
   Zrobiliśmy jeszcze jedno kółko wokół parku, a gdy zrobiło się naprawdę ciemno, postanowiliśmy wrócić. Cały czas myślałam o tym, co zrobił Kastiel, kiedy zadzwonił Kentin. Mimo wszystko martwiłam się zarówno o jednego, jak i drugiego. Bałam się ich konfrontacji i z całego serca pragnęłam, by do niej nie doszło w ogóle.
   Najpierw udaliśmy się do kamienicy bruneta, żeby mógł zostawić psa w mieszkaniu, a następnie odprowadził mnie pod sam budynek.
   - No i jesteśmy. - Z moich nieciekawych rozmyślań wyrwał mnie Kastiel, gdy stanęliśmy przed apartamentem.
   - Dziękuję, za miły wieczór - powiedziałam cicho, uśmiechając się lekko w jego stronę.
   - Przyjemna randka, nie powiem... - mruknął nieco zamyślony.
   - Więc to była randka? - spojrzałam na niego pytająco, unosząc jedną brew. Założyłam ręce na piersi, przyglądając się uważnie jego ruchom.
   - Możesz to uznać za co chcesz - randka, spotkanie, spacer... To już zależy do ciebie, jak na to spojrzysz.
   - W takim razie uznaję to za bardzo miły spacer - odparłam, uśmiechnąwszy się lekko.
   - A szkoda... - westchnął cicho, a ja popatrzyłam na niego zszokowana.
   - Czemu?
   - Bo gdybyś to uznała za randkę, miałbym pełne prawo cię pocałować... - wyszeptał uwodzicielsko, zbliżając się do mnie i łapiąc mnie za brodę, pochylając się nade mną. - A tak, pozostaje mi tylko wyobrażać sobie twoje miękkie usta...
   Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, czując potworne rumieńce na policzkach. Rozchyliłam lekko usta w zdziwieniu, jednak szybko się opanowałam i je zamknęłam, widząc pożądliwy, wygłodzony wzrok Kastiela. 
   - Jesteś niepoprawny - powiedziałam z trudem, czując grzęznący w gardle głos. Jak on to robił, że przy nim traciłam jakikolwiek zdrowy rozsądek?
   - Nie zaprzeczę - zaśmiał się, wyginając prawy kącik ust wyżej w półuśmiechu. - Jednakże... - zaczął, odsuwając się nieco, jednak nadal był blisko mnie i trzymał miękką dłonią za podbródek. - Skoro to nie jest randka, a zwykłe spotkanie, to nie możesz mi odmówić zaproszenia na górę do ciebie.
   - Co? - szepnęłam, kompletnie wytrącona z równowagi, starając się powstrzymać wyobraźnię od podsyłania mi niepoprawnych obrazów ze mną i Kastielem w roli głównej.
   - Musisz mnie zaprosić na górę i ugościć piwem i dobrą komedią - powtórzył, odsuwając się ode mnie całkowicie. 
   - N... Nie wiem czy mogę... Poza tym nie mam dla ciebie posłania... - zaczęłam się migać, nie mogąc zetrzeć z wyobraźni wyjątkowo obrazowo ukazanej sceny, jak brunet bierze mnie na salonowej kanapie.
   - Ty nie możesz? - spojrzał na mnie sceptycznie, parskając cicho. Odgarnął długie włosy z oczu, a ja uznałam ten gest za wyjątkowo seksowny. - Wystarczy, że się uśmiechniesz, a wszyscy będą biegać na twoje zawołanie. Poza tym, to nie jest randka, więc nie mogę cię inaczej tknąć niż jak zwykłego kumpla. - Odkaszlnęłam, rumieniąc się na jego słowa. Aż tak łatwo przejrzeć moje kosmate myśli? - Umiem się powstrzymać. Możesz mi wierzyć, bo... - ponownie zbliżył się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość - ...gdyby było inaczej, to już w tej chwili byłabyś przeze mnie obłapiana przy tej ścianie, błagając mnie bym został na noc... Rozkosznie podniecona... Rozpalona do granic możliwości...
   - Dobra. Chodź - ucięłam szybko jego podstępne szeptanie, które mąciło mi w głowie.
   Udaliśmy się bezproblemowo na moje siódme piętro. Portier siedzący tuż przy windach nie zareagował nawet w najmniejszym stopniu. Kastiel widząc to, a właściwie nie widząc niczego ze strony mężczyzny, uśmiechnął się krzywo, dając mi do zrozumienia, że znowu miał rację. Westchnęłam ciężko, przewracając oczami, otwierając drzwi do mojego tymczasowego mieszkania.
   - Och rzesz, ja pierdolę... - zagwizdał z uznaniem, powoli wkraczając do obszernego salonu. - Ty to się potrafisz urządzić...
   - Służbowe mieszkanie - wyjaśniłam, ale na Kastielu nie zrobiło to żadnego wrażenia. - I mógłbyś nie kląć? Drażni mnie to...
   - A co ci się nie podoba w tym? Nie chciałabyś, żebym zaczął cię zajebiście mocno całować, a potem w kurewsko wolnym tempie rozebrał i zaczął pieprzyć się z tobą na tej cholernie drogiej kanapie, która jest pewnie chujowo niewygodna?
   - Proszę... Przestań - jęknęłam cicho, przymykając oczy, żeby na niego nie patrzeć, ale to wcale nie pomogło. Odwróciłam się więc od niego i udałam do kuchni, by wyciągnąć z lodówki po piwie. - Jesteś w tym momencie obleśny.
   - Ach, przepraszam, jaśnie pani - parsknął śmiechem, kłaniając się przede mną. - Zapomniałem, żeś jest niewinną niewiastą, którą deprawują moje grubiańskie słowa. Wybacz. Zaprzestanę tego.
   - Ale z ciebie dupek, wiesz?
   - Sama się zachowujesz jak jakaś cnotka, a do mnie masz pretensje - rozwalił się na kanapie przed telewizorem i od razu zabrał pilota. - Pewnie z tym swoim idealnym chłopaczkiem wyprawiałaś bóg wie jak zbereźne rzeczy.
   - A nawet jeśli, to nic ci do tego, paskudo - przepchnęłam się na miejsce obok niego i umościłam się, tak, by było mi wygodnie. Otworzyłam piwo i wyciągnęłam rękę po pilota.
   - Co? Czego byś chciała? - zapytał, a ja jedynie pomachałam dłonią w stronę urządzenia. - To? O nie, nie, nie... Dzisiaj to ja rządzę i ja wybieram film.
   - Ostatnim razem też i ty wybierałeś co mamy oglądać. Teraz moja kolej - odstawiłam butelkę na stolik i wyciągnęłam ręce po pilota.
   Chłopak odsunął się ode mnie, jednak to mnie nie powstrzymało. Stanęłam na kolanach na kanapie i zaczęłam się z nim siłować o urządzenie. Dźgnęłam go parę razy w żebra, ale on w ogóle na to nie reagował. Sapnęłam ze złości, a on wstał szybko i odrzucając przedmiot, o który się biliśmy, ściągnął koc z oparcia i owinął mnie nim tak, że nie byłam w stanie zrobić jakiegokolwiek ruchu. Następie ponownie sięgnął po urządzenie i jak gdyby, nigdy nic usiadł mi na pośladkach.
   - Kastiel, złaź ze mnie! - zawołałam, szarpiąc się, ale to nic nie pomagało.
   - Trzeba było nie fikać. Teraz leż jak grzeczne dziecko, bo piwo rozleję.
   - Co mnie twoje piwo! Zejdź ze mnie, bo się duszę!
   - Takie bajki to nie mi wciskaj. Doskonale wiem, że całkiem wygodnie ci się tam siedzi - podskoczył kilka razy na mnie, na co zareagowałam stłumionym jękiem. Pomału czułam, że zaczynają drętwieć mi ręce.
   - Jesteś strasznie ciężki! Złaźże ze mnie grubasie! - krzyknęłam, ponawiając próbę uwolnienia się. Zaczęłam machać w miarę wolnymi nogami w nadziei, że może uda mi się go trafić.
   - Byłaś nieposłuszna, to teraz musisz swoje wycierpieć, poza tym wcale nie jestem grubasem!
   - Och, przepraszam, jaśnie Panie Chuda Dupo, że uraziłam twój majestat. A teraz złaź!
   - Nie.
   - Złaź, albo pożałujesz!
   - Phie... Co taka kruszynka jak ty mi zrobi?
   Zezłoszczona już do granic możliwości, zaczęłam się bujać na boki w nadziei, że w końcu go z siebie z rzucę.
   - Ej, ej, ej! Uspokój się!
   Po tych słowach miałam już pewność, że ta metoda działa, więc zwiększyłam siłę. Wreszcie odpuścił i zszedł ze mnie. Cała rozczochrana i zezłoszczona, usiadłam jak najdalej od niego i otulona kocem, zaczęłam sączyć swoje piwo. Kastiel próbował mnie przepraszać, ale ja byłam nieugięta. No dobra, przez większość czasu udawałam, bo niezmiernie mnie bawiło to, jak płaszczył się pode mną, żebym się nie złościła.

poniedziałek, 24 października 2016

~ Rozdział 76 ~

   W poniedziałek rano wstałam w iście grobowym nastroju. Nie miałam ochoty kompletnie na nic, oprócz zakopania się głęboko pod kołdrą i zostania tam do końca życia. Rozalia została ze mną do końca dnia i cierpliwie odpowiadała mi na moje irytująco drobiazgowe pytania. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego ta cała sytuacja pomiędzy Kenem i Amber miała miejsce, kiedy, gdzie, czy oboje tego chcieli, czy to może Amber złapała go na dziecko, a może to zwyczajnie Ken zaciągnął ją do łóżka. Chciałam też wiedzieć, czy Rozalia mu powiedziała, że ja wiem. I dlaczego nie przyjechał do mnie albo chociaż nie zadzwonił i nie wyjaśnił wszystkiego.
   Chociaż z drugiej strony nie chciałam go na razie widzieć. Nie byłam do końca pewna co zrobiłabym mu, gdyby pojawił się przede mną. Musiałam się nad tym spokojnie zastanowić. Żeby mieć pełen ogląd na sprawę, musiałam poznać zdanie Kena, jego podejście do sytuacji. Jednakże, póki co nie chciałam go widzieć.
   Niewiele po dziewiątej rano byłam już w biurze, powoli zagłębiając się w rytm pracy. Myśli coraz bardziej skupiałam na swoich biurowych obowiązkach, odsuwając te nieprzyjemne, z życia prywatnego. Pozwalało mi to na chwilkę spokojnego oddechu.
   - Witaj piękna! - Przede mną stanęła Millie, trzymając w dłoniach dwa papierowe kubki z aromatyczną kawą. - Jak się dzisiaj czujesz?
   - Średnio na jeża, ale lepiej niż wczoraj - wzruszyłam ramionami, zabierając dziewczynie jeden kubek.
   - Dzwonił? - zapytała, patrząc na mnie znad papierowego naczynia.
   - Kto? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, marszcząc lekko brwi. - Kentin?
   - No nie wiem... - wzruszyła ramionami, prychając cicho. - A czy tylko on do ciebie powinien zadzwonić? Kastiel się nie odzywał?
   - Najwyraźniej nie - odparłam sucho, wracając do pracy. O Kastielu starałam się nie myśleć. Nie chciałam go mieszać w swoje niepoukładane życie. Chciałam uporządkować najpierw jedne sprawy, a dopiero po tym, cokolwiek z Kastielem.
   - Powinnaś do niego zadzwonić. Dać mu znak, że nie chcesz zostawić tej sytuacji samopas. Inaczej znów ci spieprzy do innej.
   - Wiem co mam robić. Najpierw chcę wyjaśnić zdradę Kena...
   - A co tu jest do wyjaśniania? Zdradził, to niech spieprza! Ty masz mnóstwo opcji do wyboru i powinnaś z nich korzystać póki jeszcze są.
   - A właśnie, że dużo do wyjaśnienia jest. Z resztą nie bój się, nie spierdolę swojego życia...
   Brunetka spojrzała się na mnie sceptycznie, ale nie kontynuowała dalej tematu. Dalsza część dnia minęła podobnie. Rozmawiałyśmy o pracy, kolejnych korektach i planach na następne miesiące pracy nad projektem. Około godziny trzynastej poszłyśmy na przerwę obiadową do niewielkiej restauracyjki niedaleko wydawnictwa.
   - Dlaczego nie chcesz do niego zadzwonić? - rzuciła w pewnym momencie Millie, machając w moją stronę widelcem z nadzianą na niego sałatą.
   - Co żeś się tego tak uczepiła co? - odwarknęłam, słysząc te pytanie po raz szósty.
   - Bo nie rozumiem co ci szkodzi... Gadaliście ze sobą normalnie, spałaś nawet w jego mieszkaniu, a wciąż jesteś taka uparta!
   - Powiedziałam ci przecież, że zadzwonię albo się odezwę, ale później. Najpierw muszę sobie bieżące sprawy poukładać - wzruszyłam ramionami, zabierając się za swój lunch w postaci kremowego risotto z grillowanym kurczakiem.
   - A co tu do układania jest? - prychnęła, jednak widząc moje spojrzenie, westchnęła, przewracając oczami. - Wiem, wiem... Chcesz porozmawiać z Kentinem, bla, bla, bla... Ale brak rozmowy z tym dziadem nie oznacza, że nie możesz zagadać do Kastiela.
   - Nawet nie mam jego numeru, więc nie mam jak teraz zadzwonić - rzuciłam, zerkając nerwowo na telefon, który leżał tuż obok mojego talerza, nie będąc do końca pewna swoich słów.
   - Sprawdź. Jeśli nie ma tam jego numeru to masz moje słowo, że ci odpuszczę i nawet nie poruszę dzisiaj tego tematu - przyłożyła prawą dłoń do serca, lewą unosząc w geście obietnicy. - Jednak, jeśli jest to nie odpędzisz się ode mnie i będę ci truła przez cały dzień, dopóki nie zrobisz tego choćby dla świętego spokoju. 
   - Och, niech ci będzie! - przewróciłam oczami, sięgając po telefon.
   Miałam nadzieję, że numeru chłopaka nie będzie. Bo niby po co miałabym go mieć? Jednakże wśród listy kontaktów znalazł się i on. Zdziwiłam się nieco, ponieważ nie przypominałam sobie, żebym go zapisywała, ale tak samo nie przypominałam sobie tego, jak Kastiel zaniósł mnie do sypialni. Westchnęłam cicho, zerkając na brunetkę, która przyglądała się każdemu mojemu ruchowi.
   - I co?
   - Jest... - powiedziałam z iście cierpiętniczą miną.
   - To na co czekasz? - uniosła jedną brew, opierając głowę na zwinięte dłonie. - Wiesz co cię będzie czekać, jeśli nie zadzwonisz.
   Zgrzytnęłam zębami, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że dziewczyna nie odpuści. Nieco niepewnie, z mocno bijącym sercem, wybrałam numer do Kastiela. Przykładając telefon do ucha miałam nadzieję, że okaże się to być pomyłką albo najzwyczajniej w świecie okaże się, że nie odbierze. Jakież było moje zdziwienie, gdy odebrał tuż po drugim sygnale.
   - Halo? - usłyszałam jego głęboki głos i automatycznie poczułam, że się rumienię.
   - Ekhm... Cześć... - mruknęłam nieśmiało, drżąc wręcz z nerwów. Zagryzłam lekko wargę, gdy po drugiej stronie zapadła cisza.
   - Liwia? - zapytał, jakby nie wierzył, że się odezwałam. W sumie, sama nie wierzyłam, że odważyłam się zadzwonić. - Coś się stało, że dzwonisz?
   - Nie... - Zdziwiła mnie trochę troska w jego głosie. Brzmiał jak gdyby bał się, że zaraz mu oznajmię, że jestem umierająca.
   Z boku usłyszałam znaczące chrząknięcie i spojrzałam się na Millie. Ta machnęła mi ręką, chcąc żebym to ja kontynuowała rozmowę.
   - Właściwie to... Nie miałam większego wyboru - parsknęłam cicho pod nosem, nieco rozluźniając się.
   - Tak samo, jak wtedy w barze? - chłopak chyba wyczuł moją aluzję, przez co nie wytrzymałam i zaśmiałam się w głos.
   - Taak... Coś w tym stylu - uśmiechnęłam się szeroko, nie zwracając uwagi na poszturchiwania dziewczyny.
   - Słyszałem, że Roza u ciebie była - powiedział, a ja spięłam się machinalnie, zastanawiając się, czy wie co się stało.
   - Tak, była... - rzekłam wymijająco, chcąc aby to on powiedział, czy wie coś więcej. Nie chciałam się wygadać, ponieważ to nie był zbyt lekki temat na koleżeńską rozmowę przez telefon.
   - Coś się stało? To coś poważnego? - Znów troska w jego głosie. To upewniło mnie, że jednak nie ma pojęcia co się stało.
   - Powiedzmy... - mruknęłam, posępniejąc od razu.
   - Chcesz o tym porozmawiać?
   - To nie jest rozmowa na telefon... - wymigałam się do bezpośredniej rozmowy, nie spodziewając się tego, co nastąpiło po tym.
   - To może spotkamy się, jak skończysz pracę? Przejdziemy się z Demonem... Co ty na to? - zapytał z wyraźnie wyczuwalną nadzieją w głosie.
   Nie byłam do końca pewna czy powinnam, ale po chwili stwierdziłam, że to zwykły spacer i przystałam na jego propozycję. Ustaliliśmy jeszcze godzinę i miejsce spotkania, po czym zakończyliśmy rozmowę. Odetchnęłam głęboko, chcąc uspokoić nieco skołatane serce i nierówny oddech.
   - I co? - zapytała niecierpliwie brunetka, szturchając mnie w ramię. - Umówiliście się na randkę?

   O godzinie szesnastej wyszłam z biura, prędkim krokiem udając się do auta, by szybko pojechać do domu. Czułam się dziwnie podekscytowana i jednocześnie poddenerwowana. Chciałam znaleźć się jak najszybciej w apartamentowcu, by móc się przyszykować na spotkanie z Kastielem. Zachowywałam się jak nastolatka na pierwszej randce, ale nie mogłam zapanować nad rosnącym podnieceniem całym tym wyjściem.
   Znalazłszy się w hotelu, wbiegłam wręcz do windy i delikatnie trzęsącą się ręką wybrałam odpowiednie piętro. Kilka minut później leżałam w wannie pełnej gorącej wody i aromatycznej piany. Próbowałam się zrelaksować, ale i tak denerwowałam się na nowo, próbując wymyślić w co mogłabym się ubrać. Do godziny dziewiętnastej miałam jeszcze sporo czasu, ale wiedziałam, że samo wybieranie ubrań zajmie mi mnóstwo czasu. Dopiero, gdy cały aromat wyparował, a woda zaczynała robić się chłodna, postanowiłam wyjść z łazienki. Otulona ogromnym, białym ręcznikiem poszłam do garderoby i zaczęłam myśleć nad strojem. Po przymierzeniu chyba z trzydziestu różnych stylizacji wybrałam to, w czym czułam się najswobodniej. Ubrałam jasne, poprzecierane dżinsy i luźną czarną koszulkę z królikiem Bugs'em. Zrobiłam swój zwyczajowy makijaż, podkreślając jednak oczy czarną kredką, a usta ciemniejszą, niż zazwyczaj, szminką. Włosy, sięgające mi już za ramiona, pozostawiłam rozpuszczone. Nim się obejrzałam zbliżała się już za piętnaście dziewiętnasta, a mi z nerwów ścisnęło wnętrzności. Przymknęłam oczy, biorąc głęboki, uspokajający oddech, po czym zarzuciwszy na ramiona ukochaną skórzaną kurtkę, wyszłam z apartamentu. Lekko trzęsącymi się dłońmi napisałam do Millie SMS-a: „Idę.”. Zamknęłam za sobą drzwi i zjechałam windą na parter.
   Wyszłam przed budynek i dostrzegłam, że Kastiel już na mnie czekał. Zdziwiłam się nieco, bo mieliśmy dobre dziesięć minut czasu. Stał odwrócony tyłem do wejścia, trzymając Demona krótko na smyczy. Palił papierosa, co jakiś czas zagadując do pupila.
   - Co jest Demon? - podeszłam do nich dwóch, kucając obok psa. Zwierze, szczeknęło głośno i polizało mnie po policzku.
   - Demon! Przestań! - Kastiel szarpnął smycz psa, odciągając go ode mnie. Podniosłam się i spojrzałam się na chłopaka, lekko się uśmiechając.
   - Zazdrosny jesteś? - powiedziałam zaczepnie, czując delikatne pieczenie policzków. Brunet zbliżył się do mnie tak bardzo, że poczułam w jego oddechu kwaśny zapach papierosów, który, na tamtą chwilę, w ogóle mi nie przeszkadzał.
   - A co jeśli tak? - zapytał magnetycznym wręcz głosem, patrząc mi prosto w oczy. Zarumieniłam się od razu, chcąc odwrócić wzrok od jego spojrzenia, ale ono było tak hipnotyzujące, że widziałam tylko jego ciemne tęczówki. W końcu, kiedy pomału zaczynało mi się kręcić w głowie od tego wszystkiego, odsunął się ode mnie. - Chodźmy.
   I poszliśmy. Spokojnym spacerkiem zawędrowaliśmy do parku, gdzie spacerowali też inni ludzie, wraz z dziećmi lub pupilami. Przez większość czasu milczeliśmy, aczkolwiek to nie było przytłaczające milczenie. Dopiero, gdy zrobiliśmy jedno wielkie kółko wokół parku i Kastiel zaczął mi się uważnie przypatrywać, poczułam się nieco niepewnie.
   - Więc? - zapytał w końcu, nie odrywając ode mnie uważnego spojrzenia.
   - Co „więc”?
   - Po co Rozalia przyjechała do ciebie? - Usiedliśmy na jednej z ławeczek, a chłopak odpalił papierosa.
   - Musiałyśmy sobie coś wyjaśnić... Właściwie to Rozalia musiała mi wyjaśnić... - rzekłam wymijająco, podciągając stopy na ławkę. Otoczyłam nogi rękoma, opierając brodę o kolana.
   - Boo...? - dalej drążył temat, wypuszczając dym przed siebie.
   - Bo powiedziała mi o czymś, co jej zdaniem nie powinnam na dzień dzisiejszy wiedzieć, bo „mogłam zrobić coś głupiego” - ostatnie słowa podkreśliłam gestem, zginając palce obu rąk tworząc cudzysłów.
   - O czym? - dopytał, odwracając się w moją stronę i wbijając we mnie wzrok.
   Milczałam. Nie wiedziałam czy mu o tym powiedzieć. Nie byłam pewna tego co może zrobić, a nie chciałam, żeby narobił sobie i komuś innemu kłopotów. Musiałam się z tym sama uporać.
   Westchnęłam ciężko, patrząc przed siebie, obserwując jak Demon biegał za małymi wróblami albo ganiał latające na wietrze liście. Kastiel nie odrywał ode mnie spojrzenia, cały czas oczekując odpowiedzi, a gdy moje milczenie się przedłużało i powoli otwierał usta, żeby jeszcze raz mnie o to zapytać, z moich warg uciekło jedne, ciche zdanie:
   - Kentin mnie zdradził...
   - CO ZA SKURWIEL!

sobota, 15 października 2016

~ Rozdział 75 ~

 Krótkie, długo musieliście na to czekać, także na wstępie przepraszam najmocniej, ale wena odmawia mi posłuszeństwa. Za bardzo zapuszcza się w rejony moich marzeń o kolejnym opowiadanku. Ale już jest. Mam nadzieję, że się spodoba. 
Dla wszystkich fanów ostrzejszej muzyki ♥


   Cały weekend minął mi jakbym była w transie. Wszystko robiłam automatycznie, machinalnie nie zastanawiając się głębiej nad czynami. Czułam się jakbym trafiła do alternatywnej rzeczywistości i pomimo względnie identycznego wyglądu, nic w niej nie było takie samo. Nie mogłam przeboleć tej wiadomości od Rozalii. Przez cały czas nie mogłam uwierzyć w to, co zrobił mi Kentin. Za każdym razem, gdy o tym pomyślałam, zbierało mi się na płacz. Miałam ochotę rozpieprzyć wszystko, co nawinęło mi się pod ręce. Całe szczęście, że Millie była cały czas przy mnie, bo nie wiedziałam w jakim stanie skończyłby apartament i ja. Wiedziałam, że chciała coś powiedzieć na ten temat, ale za każdym razem, gdy patrzyła na moją żałosną, załamaną osobę, wzdychała cicho i starała się odciągnąć moją uwagę od ponurych myśli. W takiej, prawie że stagnacji przetrwałam całą sobotę.
   Niedziela zapowiadała się bardzo podobnie. Wstałam rano, koło godziny dziewiątej, niemrawo się wykąpałam, a następnie powolnym krokiem udałam się do kuchni, żeby zaparzyć kawę i zrobić śniadanie. Millie została na noc, bo jak powiedziała „nie mogła mnie zostawić w takim stanie samą. Jeszcze zrobiłabym coś głupiego”. A i owszem. Przeszły mi przez myśl głupie pomysły. W pierwszej chwili chciałam otworzyć okno i rzucić się z siódmego piętra wieżowca, jednak po dłuższym zastawieniu stwierdziłam, że większą satysfakcję sprawiłby mi widok zdziwionego Kentina, gdybym wpadła do niego i robiłabym mu awanturę. Kolejną pomysłem była chęć pojechania do Kastiela i rzucenie się na niego w konkretnym celu. Aczkolwiek, po przemyśleniu sprawy, doszłam do wniosku, że to nie ułatwiłoby  sprawy pomiędzy nami, a skomplikowałoby ją jeszcze bardziej. Tak więc niedziela nie zapowiadała się w żaden sposób jakoś wyjątkowo. Wstać, przeegzystować, ogarnąć dupę i nie zrobić nic głupiego, pójść spać i następnego dnia wstać rano do pracy. Oczywiście w tym wszystkim istniał mały kruczek w postaci mojej upierdliwej i złośliwej koleżanki z pracy, która próbowała mnie doprowadzić do emocjonalnego ładu i składu. Jednak tego, co zdarzyło się zaraz po zjedzonym śniadaniu, nie spodziewałabym się nigdy w życiu.
   Chciałam właśnie zasiąść przed telewizorem, gdy zadzwonił hotelowy telefon. Zdziwiłam się, ponieważ w niedzielę poczta nie przychodziła, a ja nie spodziewałam się niczyjej wizyty.
   - Halo? - powiedziałam do podniesionej słuchawki, marszcząc brwi.
   - Dzień dobry panienko Miko - odezwał się miły, aczkolwiek teraz lekko poddenerwowany portier. - Proszę o wybaczenie, że panience przeszkadzam, jednakże przyszła pewna kobieta, która domaga się bym powiedział jej gdzie panienka ma lokum i ją wpuścił - odchrząknął widocznie zmieszany.
   - Proszę wpuścić - odparłam, wzruszając ramionami. Morderca czy też terrorysta raczej to nie był, poza tym nie byłam sama.
   Niecałe pięć minut po tej dziwnej rozmowie z portierem przekonałam się, że pomyliłam się co do terrorysty. To był terrorysta, mój prywatny zamachowiec, a konkretnie Rozalia Watson, z domu Gray we własnej osobie.
   - Dzieńdoberek moja mordko! - drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła rozpromieniona białowłosa. Miała szeroko rozłożone ręce, jakby chciała wszystko naraz objąć, ale gdy zobaczyła w jakim stanie jestem, od razu spoważniała. - Chryste panie! Jak ty wyglądasz?!
   - To samo jej mówiłam... - odezwała się z przekąsem Millie, stając obok mnie w niewielkim korytarzyku. - Bardzo miło cię poznać, Milicenta Sharon, ale mów mi Millie.
   - Rozalia Watson, mi również jest miło cię poznać - przyjaciółka uścisnęła dziewczynie dłoń, po czym jeszcze raz na mnie spojrzała. - Wiedziałam, że tak będzie, jak ci o wszystkim powiem. To nie był dobry pomysł.
   - Och, super! - warknęłam patrząc na przyjaciółkę z wyrzutem. - Czyli zamierzaliście to przede mną ukrywać, tak? I co? Kiedy miałabym się dowiedzieć? Za pół roku, jak wróciłabym w końcu do Ione i zobaczyłabym tą jakże uroczą rodzinkę?
   - To nie tak. I przestań się bulwersować - przystopowała mnie Millie. - Daj jej dokończyć, a nie się z mordą od razu rzucasz.
   Dziewczyny zaprowadziły mnie do salonu, usadziły w fotelu, a same usiadły na kanapie naprzeciwko mnie. Łypałam na nie wilkiem. Obie się zaprzysięgły przeciwko mnie.
   - Liwia... Posłuchaj mnie. Może teraz i będę wredna, ale chcę ci coś ważnego powiedzieć. Kentin to największy prostak jakiego widziały moje oczy - zaczęła, przyglądając się mojej reakcji. Kiwnęłam głową, przyswoiwszy informację. Nie pierwszy raz już to słyszę. - Byłaś z nim szczęśliwa, więc się nie odzywałam. Podniósł cię na duchu, kiedy Kastiel wyjechał, wspierał cię i w ogóle troszczył się o ciebie. Jednakże już w liceum wydawał mi się dziwny. Niby cię tak szalenie kochał, że przyjechał do ciebie po śmierci rodziców...
   - Przeniósł się do Ione, bo musiał - poprawiłam ją automatycznie, przypominając sobie naszą rozmowę pod liceum. - To nie był jego wybór...
   - Widzisz?! Tylko potwierdzasz nasze słowa - wtrąciła się brunetka, uśmiechając się tryumfalnie. Jęknęłam cicho w duchu, przeczuwając co się święci.
   - No, właśnie. Niby cię kochał, a zaraz po przyjeździe do Ione w ogóle cię nie szukał, warczał na ciebie, traktował jak powietrze i dodatkowo, gdy zapytałaś się co się u niego działo, to zrobił ci awanturę na pół ulicy, że to ty go olałaś.
   - Nie odzywałam się do niego ponad cztery miesiące...
   - A on, to co? Nie potrafił się pierwszy odezwać? Po co, najlepiej od razu fochem jebnąć - prychnęła oburzona Millie, patrząc na mnie z politowaniem.
   - Liwia... Zrozum, że staramy się pokazać ci, że Kentin nie jest takim aniołkiem, jakim się wydaje - powiedziała spokojnie Rozalia, pochylając się w moją stronę, łapiąc mnie za dłonie.
   Spojrzałam na przyjaciółkę i poczułam jak w moich oczach zbierają się łzy. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że obie mają rację, jednakże nie potrafiłam spojrzeć na Kena, jak na kogoś złego. Zawsze widziałam go jako uroczego chłopczyka, z którym bawiłam się codziennie na podwórku. To było wręcz niemożliwe, by chłopak aż tak się zmienił... Jednak to się stało...
   - Cii... Nie płacz kochana... - Zostałam otoczona ramionami przyjaciółki, w które wtuliłam się, cicho łkając. To było zbyt wiele na raz. - Wszystko się ułoży... Ciiii...
   Chciałam w to wierzyć. Naprawdę chciałam, aczkolwiek po tym co stało się w ostatnie dwa dni, nie byłam pewna niczego. Wszystko to, co zdawało się być najbardziej stabilne w moim życiu runęło jak domek z kart, zabierając mi jakąkolwiek podporę. Znów czułam się jak zagubiona dziewczynka, która straciła matkę.


~~~~~~~~~~~~~ » . ૪ . « ~~~~~~~~~~~~~

   - Myślisz, że na pewno dobrze zrobiłem? - zapytałem Lysandra po raz setny tego dnia. 
   Przyjechał razem z Gwen i Rozalią, która poszła od razu do niej. Coś się stało, ale żadne z nich nie chciało mi nic powiedzieć. Co jest strasznie frustrujące. 
   Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem na ustach, ale nic nie odpowiadał. Jak z resztą od początku. Gwen też za każdym razem zmieniała temat. Jakby, kurwa, ciężko im było odpowiedzieć zwykłym „tak” albo „nie”. Ale najwyraźniej było ciężko, bo patrzyli się tylko na nie i uśmiechali jak pojebani. 
   - Nie oczekuję długiej wypowiedzi - warknąłem w końcu, nie mogąc wytrzymać ich milczenia. - Wystarczy zwykłe „tak” albo „nie”. 
   - Nie odpowiem ci - przyznała w końcu kuzynka, a ja się spojrzałem na nią jak na wariatkę.
   - Co?
   - Nie odpowiem ci, bo zasypiesz nas kolejnymi bezsensownymi pytaniami - stwierdziła, wzruszając ramionami. 
   - Co? - zapytałem ponownie, nie chwytając nic z tego co ona mówi.
   - No tak. Odpowiem tak, to się zacznie: „ale czy na pewno”, „a co jeśli jednak ją czymś uraziłem” i milion pięćset podobnych pytań. A jak odpowiem nie, to będzie „dlaczego tak uważasz”, „przecież nie zrobiłem nic złego”, „boże, a co jeśli jednak się na mnie obraziła i się więcej nie odezwie”... - przewróciła oczami, wzdychając cicho. - Chce tego uniknąć. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. 
   - Co się stało, że tu jesteście? - zadałem kolejne nurtujące mnie pytanie, ignorując całkowicie, wcześniejszą wypowiedź kuzynki. Wcale tak nie robiłem!
   - Rozalia chciała odwiedzić Liwię, więc zabraliśmy się z nią - odpowiedział spokojnie Lysander, patrząc mi w oczy. 
   - A dlaczego Rozalia chciała odwiedzić Liwię? 
   - Wczoraj z ich rozmowy wynikło coś, co muszą ze sobą wyjaśnić - stwierdził enigmatycznie białowłosy, przytulając Gwen. 
   - Co to było? - dopytałem, wpatrując się w dwójkę siedzącą na mojej kanapie. 
   Widziałem, jak czerwonowłosa otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale nim zdążyła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, przerwał jej Lys. 
   - Nie. - Oboje popatrzeliśmy się na niego zdziwieni. - Jeśli chcesz się tego dowiedzieć, musisz sam zapytać Liwii. Jak będzie chciała odpowiedzieć, to odpowie. Ta informacja dotyczy jej samej, więc to ona musi ci o tym powiedzieć. 
   - Nosz kurwa mać! - krzyknąłem, podnosząc się z miejsca. Przez tą popieprzoną dwójkę miałem jeszcze większy mętlik w głowie. - Jesteś moim przyjacielem, czy nie?!
   - Jestem, ale to jest prywatna sprawa Liwii, więc jeśli chcesz ją poznać, musisz zapytać się o nią jej samej. 
   - Jak mam to, kurwa, zrobić, kiedy ona tak po prostu wyszła z mojego mieszkania i nawet się nie odezwałam od tamtej pory! - wczepiłem palce w przydługie już włosy, czując jak frustracja rozsadza mnie od środka. - Mam tak po prostu do niej podejść?! Teraz, gdy nie jestem niczego pewien? Wcześniej chociaż wiedziałem, że mnie nie znosi, a teraz to już sam niczego nie rozumiem...
   Westchnąłem ciężko, opadając na fotel. Czułem się jeszcze bardziej rozjebany emocjonalnie niż w momencie, gdy wsiadałem na motor i odjeżdżałem stamtąd.  Wcześniej bałem się zrobić jakikolwiek ruch ze strachu, że ją zranię, ale teraz nie mam pojęcia co robić z kompletnej niewiedzy o uczuciach i myślach Liwii. Nie chciałem tego rozpieprzyć jeszcze bardziej. Szczególnie teraz, gdy udało nam się nawiązać jakąś nić porozumienia. 
   Stąpałem po naprawdę cienkim lodzie...

czwartek, 6 października 2016

~ Rozdział 74 ~

   Z dedykacją dla Wathewy - za Twoje cholernie dokładne przewidywanie dalszej fabuły, i Tekashimo - za bycie wierną betą i weną

   Przebudziłam się czując jak coś mokrego łaskocze mnie po twarzy. Właściwie, to dokładnie to łaskoczące uczucie wyrwało mnie  krainy snów. Sapnęłam zdenerwowana, ponieważ nie lubiłam kiedy w weekend coś mnie budziło o wczesnej porze. Przeciągnęłam się i przetarłam buzię ręką, czując na dłoni lepką wilgoć. Zatrzymałam się w połowie rozciągania ciała, marszcząc brwi w zastanowieniu. Dlaczego moja twarz była mokra? Czyżbym wczoraj się upiła z Milie aż tak, że nie pamiętałam wczorajszego wieczoru, a ta na złość w taki dość dziwny sposób serwowała mi pobudkę? Ewentualnie Milie nie pomyślała o mnie wcale i zostawiła mnie samą w barze, a teraz ktoś się do mnie dobiera?   Moje przemyślenia przerwało głośne szczeknięcie, na które zamarłam.
   Szczeknięcie? W moim mieszkaniu?
   Uchyliłam niepewnie jedno oko, które od razu zostało zaatakowane przez bardzo entuzjastyczny, mokry psi język. Sapnęłam lekko poirytowana, wycierając mokrą plamę, otwierając szerzej oczy. Przede mną siedział wielki, czarnobrązowy pies i wpatrywał się we mnie wielkimi piwnymi ślepiami. Kiedy przyglądałam mu się z zaciekawieniem, zastanawiając się skąd go kojarzę, pies szczeknął głośno, machając radośnie ogonem.
   - Demon! Chodź tutaj i nie hałasuj! - z korytarza dobiegł mnie męski, stanowczy głos, od którego zrobiła mi się gęsia skórka.
   Co tu się, kurna, działo?
   Pies, zwany Demonem, wydał z siebie kolejny głośny dźwięk, na który zaśmiałam się radośnie. To wyglądało jakby zwierzę przedrzeźniało swojego pana.
   - Och, ty głupi kundlu... - męski głos warknął, zbliżając się do pomieszczenia, w którym byłam. Gdy lekko uchylone drzwi otworzyły się szerzej, w ich progu stanął czarnowłosy chłopak z wyrazem irytacji na twarzy. Był ubrany w czarny luźny dres i szarą koszulkę z nadrukowanym logiem Linkin Park. - Widzę, że obudziłeś naszą śpiącą królewnę. Ty bestio, a mówiłem ci, żebyś tutaj nie wchodził!
   - Spokojnie... Już i tak miałam wstawać - skłamałam gładko, cały czas gorączkowo myśląc nad tym, co się tutaj działo.
   - Nie musisz go bronić. Ja wiem jaki on potrafi być podstępny - brunet zaśmiał się, podchodząc do pupila i zaczął go tarmosić za uszy. Pies na to szczeknął radośnie, podkładając się pod ręce pana.
   - Co się stało...? - zadałam pierwsze pytanie, jakie przyszło mi na myśl. Po chwili jednak je uzupełniłam, powracając wspomnieniami do poprzedniego wieczora. - Dlaczego leżę w twojej sypialni?
   Na myśl o wczorajszym wieczorze, zrobiło mi się gorąco z zażenowania. Wybuchając płaczem w połowie zwykłej rozmowy, zachowałam się jak godna pożałowania nastolatka. Na szczęście lub nie, pamiętałam prawie wszystko co się wydarzyło. Pamiętałam gorące ramiona chłopaka, które przytulały mnie w tak pocieszającym geście. Jednakże ostatnią rzeczą jaką zdołało mi się przywrócić, to moment, gdy leżałam wtulona w tors Kastiela, pijąc ciepłą herbatę. Nic jednak nie świtało mi na temat mojego przejścia z salonu tutaj.
   - Zasnęłaś, zanim zdążyłaś dokończyć herbatę - wyjaśnił, przyglądając mi się uważnie ciemnymi oczami. - Przyniosłem cię tutaj i ułożyłem do snu.
   Westchnęłam ciężko, przecierając twarz dłońmi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie jestem ubrana w swoje ciuchy, a w zdecydowanie za duże na mnie spodenki i czerwoną koszulkę. Zamarłam, czując jak wszystko się we mnie napina ze zdenerwowania. Czy my...? To nie było raczej możliwe, ale wczoraj czułam się jakby zamroczona, poza tym nie pamiętałam nic z tego co Kastiel przed momentem powiedział. A co jeśli?
   - Kas... Czy my...? - spojrzałam się na niego pytająco, czując jak gorąc oblewa mi policzki. Nie miałam pojęcia jakbym zareagowała, gdyby jednak moje przypuszczenia okazały się prawdziwe.
   - A co? - przybliżył się do mnie, uśmiechając szelmowsko. - Chciałabyś, żeby tak się stało?
   Patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, który spowodował jeszcze większe rumieńce na mojej twarzy. Czułam się tak zażenowana, że nie byłam w stanie patrzeć mu w oczy. Błądziłam wzrokiem po całym pomieszczeniu, a właściwie po tych częściach, których nie zasłaniała mi osoba Kastiela, a to było dość trudnym zadaniem.
   - Nie - odpowiedział po chwili, cały czas patrząc mi w oczy. - Nic nie zaszło.
   - To... To dlaczego jestem ubrana w twoje ciuchy? - zapytałam, rumieniąc się jeszcze bardziej o ile to było możliwe. Czyżby Kastiel mnie rozebrał? Na samą myśl o czymś takim krew w moich żyłach przyspieszała. Nie wiedziałam tylko czy z podniecenia czy ze zdenerwowania.
   - Nie pamiętasz? - uniósł jedną brew w zdziwieniu, uśmiechając się ironicznie półgębkiem. - Przyniosłem cię tu... - mówił powoli, przeciągając słowa, tym samym przedłużając moją torturę niewiedzy. - Położyłem na łóżku... I zacząłem ci ściągać marynarkę... - Moje oczy zrobiły się duże i okrągłe z przerażenia. Czy on naprawdę byłby zdolny do tego, żeby mnie bezwstydnie rozebrać!? - Ale przebudziłaś się i stwierdziłaś, że jesteś cała mokra i potrzebujesz suchych rzeczy. Wygrzebałem ci z szafy jedyne najmniejsze i pozwoliłem ci się przebrać w spokoju i w samotności - dodał po chwili, wyraźnie podkreślając ostanie słowo. - Na kaloryferze leżą twoje rzeczy. Zaraz po tym jak zasnęłaś powiesiłem je, żeby wyschły.
   - Och... W porządku... - mruknęłam nieco zdezorientowana w całej sytuacji.
   Kastiel takim dżentelmenem? Prędzej bym się spodziewała, że wykorzysta okazję, a tutaj mile mnie zaskoczył. Czyżby naprawdę się zmienił?

   W dość szybkim czasie opuściłam mieszkanie bruneta, chcąc jak najszybciej znaleźć się u siebie i móc na spokojnie wszystko przemyśleć. To, w co wplątała mnie Milie, było kompletnie nie oczekiwane. Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, że będę siedzieć w barze z Kastielem i z nim normalnie rozmawiać, a potem wtulona w niego zasnę w jego mieszkaniu, wyśmiałabym tą osobę i poleciła udać się do jakiegoś specjalisty od urojeń. A jednak to się stało. I było mi dobrze. Czułam się naprawdę bezpieczna i kochana w ramionach, o których marzyłam przez długi czas. W ramionach, które niespodziewanie do mnie wróciły i cały czas mnie chciały. A ja je odrzucałam....
   Cała ironia tej sytuacji zaczęła mnie dobijać i siać zniszczenie w moim poukładanym świecie. Sapnęłam, kręcąc głową nad swoim losem. W co ja się najlepszego pakowałam? Czy naprawdę miałam aż tak nudne życie, że musiałam dodawać sobie rozrywki w postaci Kastiela? Mało miałam problemów i rozterek?
   - No, na reszcie przyszłaś! -W recepcji apartamentowca stała wzburzona Milie, podpierając dłonie o biodra. Podeszła do mnie szybkim krokiem, marszcząc ze złości brwi. - Co ty sobie wyobrażasz?! Sterczę tu już od ósmej rano, od godziny próbuję się do ciebie dodzwonić, bo nie wiem gdzie cie szukać, a ta sobie w najlepsze wraca w południe i to jeszcze, jak gdyby nigdy nic, spacerkiem!
   - Sama mnie w to wkręciłaś, więc nie drzyj się na mnie! - odkrzyknęłam jej, czując tępy, pulsujący ból z tyłu głowy. Jedyne na co miałam dzisiaj ochotę, to gorąca kąpiel i rozmowa z Rozalią. - Nie odbierałam, bo cały telefon zamoczyłam i bateria mi padła. Poza tym nikt ci nie kazał tutaj sterczeć - burknęłam, kierując się w stronę windy. Milie dołączyła do mnie po chwili lekko wstrząśnięta po mojej gwałtownej odpowiedzi.
   - O nie, moja panno... - podreptała za mną, wciskając się między ludzi do windy. - Ja tak łatwo nie odpuszczę, poza tym, kochana, to ty zniknęłaś nawet mnie o tym nie informując. Co to miało być, to wybiegnięcie z baru?!
   - Nie drzyj się, powiedziałam ci już - upomniałam ją, marszcząc zła brwi. - Ludzie się patrzą. Jeśli chcesz wyjaśnień, to czekaj aż znajdziemy się w mieszkaniu.
   Dziewczyna wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie zamknęła buzię pod moim wściekłym wzrokiem. Przez cały czas milczałyśmy. Dopiero, gdy zamknęły się za mną drzwi do apartamentu, brunetka postanowiła na mnie najechać.
   - Więc? - stanęła przede mną, podpierając dłonie o biodra i tupiąc niecierpliwie prawą stopą o podłogę. - Doczekam się swoich wyjaśnień, czy tutaj też masz zamiar się ich wymigać?
   - A co ja mam ci wyjaśniać? - wzruszyłam ramionami, kierując się do kuchni, by zaparzyć nam po kubku kawy.
   - Och, no nie wiem... Może na przykład to, dlaczego wybiegłaś jak poparzona w połowie rozmowy?
   - Ekhm... - kaszlnęłam, wybita nieco z tropu. Nie bardzo uśmiechało mi się tłumaczyć dziewczynie ze swoich rozterek sercowych. - Wybiegłam, bo... - zacięłam się na chwilę, wisząc łyżeczką z kawą nad kubkiem. - Ech... Wybiegłam, bo dotarło do mnie, że nie jestem w stanie traktować Kastiela jak zwykłego kumpla... On zawsze będzie dla mnie kimś więcej...
   - Właśnie teraz to do ciebie dotarło? Szybka jesteś... - zironizowała, łapiąc świeże jabłko z koszyczka stojącego na stole. - Tłumaczyłam ci to samo już nieco wcześniej.
   - Daj sobie już z tym spokój... -  warknęłam, mając dość jej wybrednych żartów. - Nie mogłam tak tak  siedzieć i się na niego patrzeć, mając w świadomości to, że nadal go  kocham, ale nie mogę z nim być.
   - Dlaczego niby nie możesz? - Jej brew lewa wyskoczyła do góry w wyrazie zdumienia. - Kto ci zabrania? Ty sama?
   - Jestem z Kentinem... - zaczęłam, ale brunetka przerwała mi zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
    - Możesz już przestać o tym Kentinku? Aż rzygać mi się nim chce. -  prychnęła rozjuszona, odgryzając wściekle kęs jabłka. - Gadasz o nim w  taki sposób, że mam wrażenie, że to jakiś pieprzony bóg, albo jesteś z  nim tylko z litości - żeby nie poczuł się zraniony. No, co? A tak nie  jest? - Kiedy zaprzeczyłam, Millie zaśmiała się cicho. - Proszę cię...  Kogo ty chcesz oszukać?
   - Mogłabyś w końcu przestać mnie  krytykować? - warknęłam wściekła, zalewając nam kawę. - Stale masz  jakieś uwagi do tego co mówię i robię. Co ci nie pasuje w tym co robię?
    - Staram ci wbić do głowy, że marnujesz swoją jedną jedyną szansę na  zajebiste życie, a nie tylko dobre i poukładane, a ty ciągle tylko  swoje. Kentinek to... Kentinek tamto... Bo Kastiel mnie zranił... Ciągle  posługujesz się tymi samymi, zaznaczmy IDIOTYCZNYMI argumentami, które w  ogóle nie mają pokrycia z tym co czujesz. Zachowujesz się nieco jak  hipokrytka, tylko to wszystko dotyczy tylko i wyłącznie ciebie i twojego  postępowania.
   - Dobra, okej... - westchnęłam zrezygnowana.  Byłam za bardzo zmęczona, żeby sprzeczać się z Millie. Jedyne o czym w  tamtym momencie myślałam to gorąca, relaksująca kąpiel. Lecz najpierw  musiałam zadzwonić do Rozalii. - Ja... Muszę to sobie poukładać. Za duży  chaos się zrobił w ten jeden wieczór, żebym była w stanie go ogarnąć -  przetarłam dłońmi twarz, ponownie wzdychając. - Najpierw muszę  zadzwonić.
   W momencie kiedy sięgałam po telefon, ten zaczął  dzwonić. Zerknęłam na wyświetlacz, dostrzegając, że to właśnie Rozalia  do mnie dzwoniła. Odebrałam szybko, czując rodzące się we mnie pomału  napięcie.
   - Cześć Roza - mruknęłam, zagryzając wargę. Nie  miałam kompletnie pojęcia od czego mogłabym zacząć rozmowę o tym co się  wczoraj zdarzyło z przyjaciółką.
   - Hej, kochaniutka -  dziewczyna miała wyraźnie poddenerwowany głos, mimo że starała się go  zatuszować udawaną radością. - Coś się stało, że masz taki zmartwiony  głos?
   - Wczoraj rozmawiałam z Kastielem - wypaliłam, oddychając  głęboko, żeby uspokoić szalenie bijące serce. - I zostałam u niego na  noc...
   - Och! I jak? - zapytała zbita z pantałyku. Po chwili jednak do niej dotarło co powiedziałam, więc dodała - Spałaś z nim?!
    - CO? Nie! Najpierw rozmawialiśmy w barze... I podczas rozmowy dotarło  do mnie, że Kas jest dla mnie kimś więcej niż kumplem z liceum... Że nie  umiem go tak traktować, bo dalej go kocham... - po tych słowach,  białowłosa wciągnęła głęboko powietrze, zdziwiona moim wyznaniem. -  Prawie się rozryczałam przy wszystkich ludziach... - Millie szturchnęła  mnie w ramię, patrząc złowrogim wzrokiem. - No dobra... Rozryczałam się  jak głupia i wybiegłam z knajpy. Kastiel poszedł za mną... Padało, więc  zaproponował, że zabierze mnie na herbatę... I tak się stało, że  wylądowałam u niego na kanapie, a potem wtulona w niego zasnęłam... -  skończyłam opowiadać, czując jak znów zbiera mi się na płacz. - Roza...  Co ja mam robić? Ja nie mogę tak po prostu z nim rozmawiać...
   -  Ech... - dziewczyna po drugiej stronie linii westchnęła ciężko. - Nie  wiem, maleńka... Myślę, że powinnaś poczekać na dalszy rozwój. Nie rób  nic na siłę...
   - Roz... Co się dzieje? - zapytałam, słysząc nerwowy głos przyjaciółki. - Coś z tobą i dzieckiem?
    - Nie... Z dzieckiem wszystko w porządku... Nie przejmuj się, to nic  takiego - rzuciła lakonicznie, ale ja nie dałam się na to nabrać.  Rozalia bardzo rzadko brzmiała tak zmartwiona.
   - Skoro nie z dzieckiem, to co takiego? - dopytywałam, bojąc się o białowłosą.
    - Nic... Nie chcę ci dokładać niepotrzebnych zmartwień... - rzekła  wymijająco, a kiedy nie ustąpiłam, westchnęła po raz kolejny. - Chodzi o  to, że Amber jest w ciąży...
   - Amber? To świetnie! -  ucieszyłam się, nie rozumiejąc strapienia Rozy. - Tak się martwiłaś, że  nie będziesz mogła znaleźć odpowiedniej modelki do swojej ciążowej  kolekcji.
   - Taak... To prawda, tyle że jest mały problem...
   - Jaki? - zapytałam, robiąc się coraz bardziej nerwowa.
   - Chodzi o to, że... - zamilkła, wahając się lekko.
   - No mów że! - prawie krzyknęłam na przyjaciółkę, nie mogąc znieść jej milczenia.
   - Chodzi o to, że to dziecko Kena.
    - CO?! - jęknęłam, czując jak krew odpływa mi z twarzy. Automatycznie  zrobiło mi się niedobrze, a dłonie zaczynają drżeć. - To żart, tak?
    - Chciałabym, żeby to był żart... - powiedziała cicho. Dziewczyna jakby  czytając mi w myślach, zaczęła powoli tłumaczyć sytuację. - Przyznał  się, że spał z nią... I że jest możliwe, że to on jest ojcem...
    - To niemożliwe... - szepnęłam, machinalnie rozłączając się, nie  zwróciwszy uwagi na przyjaciółkę. - Nie... Nie... Nie... To chory żart.  To się, kurwa, nie dzieje!
   - Liwia, co jest? - zapytała  ostrożnie Milie, łapiąc mnie za rękę. Dopiero kiedy ona mnie zatrzymała,  zauważyłam, że krążyłam po całej kuchni.
   - Kentin... - głos mi się załamał, a z oczu zaczęły płynąć łzy. - On... On mnie zdradził...
    Zaszlochałam, upadając na kolana. Schowałam twarz w dłonie, czując jak  cały mój poukładany zaczyna się rozsypywać. To się nie mogło zdarzyć. To  jakiś chory sen, z którego mogłabym się obudzić...