wtorek, 22 listopada 2016

~ !! OGŁOSZENIE !! ~

Hej.
Dzisiaj krótko: wybaczcie, że nie ma jeszcze rozdziału i w najbliższym czasie nie będzie. Mam "małe" zamieszanie w życiu prywatnym, które muszę najpierw doprowadzić do porządku, żeby skupić się całkowicie na opowiadaniu. 
Proszę o cierpliwość i wytrzymałość. 
Trzymajcie za mnie kciuki, żeby wszystko się ułożyło jak najbardziej pokojowo.
Serdecznie pozdrawiam
Wasza Autorka ♥

czwartek, 10 listopada 2016

~ Rozdział 80 ~

   - Co ty tu robisz? - powiedziała cicho Liwia. Widać było po niej, że jest przestraszona, bo błądziła przerażonym wzrokiem między nami.
   - Przyjechałem, żeby z tobą to wszystko wyjaśnić ale widzę, że podjęłaś decyzję i nie mamy o czym  - Gnojek wzruszył ramionami, krzywiąc się lekko w taki sposób, że aż mnie ręka swędziała, żeby mu zajebać.
   - Nie pozostawiłeś jej wyjścia, poza tym Liwia wie co jest dla niej najlepsze - odezwałem się cicho, patrząc mu wyzywająco w oczy. Podszedłem do dziewczyny w międzyczasie i objąłem ją ramieniem w pasie. Ta wyraźnie się spięła.
   - Co ty robisz? - szepnęła cicho, zerkając na mnie. - Nie prowokuj go jeszcze bardziej.
   - Wiem co robię - odpowiedziałem równie cicho, patrząc na nią z uczuciem. Jak ona robiła to, że nawet przestraszona i niepewna wyglądała tak uroczo?
   - I to niby ty jesteś tym najlepszym co ona mogła wybrać? - parsknął śmiechem, podchodząc kilka kroków do nas.
   - Przynajmniej nie zdradziłem Liwii w tak perfidny sposób jak ty - odgryzam się, jednak mój głos jest spokojny i opanowany. Nie denerwowałem się, bo wiedziałem, że ta walka jest już wygrana. Liwia była moja i nie miałem zamiaru jej nikomu oddawać.
   - Och, wcale - prychnął rozjuszony, puszczając wolno ręce, które wcześniej miał założone na klatce piersiowej. - A Debra? Zapomniałaś już? A to jak wyjechał? To nie ty ryczałaś mi przez pół roku w rękaw? - zwrócił się do niej jadowitym głosem. Czułem jak dziewczyna kuli się, spuszczając wzrok na swoje buty.
   - Nie próbuj jej wzbudzać litości. To co zdarzyło się w liceum w nim zostaje. Ale o co zrobiłeś jej ty... - pokręciłem głową, nie mogąc znaleźć, mimo mojego bogatego słownictwa w tym zakresie, odpowiedniego słowa, by tego dupka określić.
   - W ogóle, to dlaczego ty za nią odpowiadasz, co? Zapomniała języka w gębie? A może ty go jej odgryzłeś jak prawie połykaliście sobie twarze?
   To przekroczyło wszelkie granice. Już miałem do niego podchodzić z pięściami, ale Liwia była szybsza. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, usłyszałem cichy odgłos uderzenia. Blondynka stała przed szatynem z wyrazem wściekłości na twarzy, a chłopak trzymał się za policzek.
   - Nigdy. Nie. Waż. Się. Tak. Do. Mnie. Mówić - wycedziła przez zaciśnięte zęby, ledwo panując nad złością. - Nie jestem twoją zabawką, byś miał prawo mnie tak traktować. I nic nie dawało ci prawa, byś lądował w łóżku z Amber. Nic - głos jej się powoli łamał, ale nie przestawała mówić. - Jak mogłeś mi coś takiego zrobić? Ja ciebie nigdy w jakikolwiek sposób nie zdradziłam. Nigdy.
   - Cały czas go kochałaś... - powiedział cicho, patrząc jej w oczy. - Widziałem to w twoich oczach codziennie. To nie do mnie były kierowane słowa miłości, które codzień rano mówiłaś. Ja byłem tylko zastępstwem... Kochałem cię, a ty wybrałaś jego!
   - Ken... Kochałam cię i dalej cię kocham...
   - Ale nie tak. Nie w ten sposób... - głos chłopaka załamał się, a po policzkach popłynęły mu łzy.
   Przyglądałem się tej rozmowie, nie ingerując w nią. Wiedziałem, że to jest chwila dla nich, żeby mogli wszystko miedzy sobą wytłumaczyć. Czułem się dziwnie, gdy mówili o mnie. To tak jakbym to ja rozbił to, co było między tą dwójką. Po części to była prawda. Rozbiłem wieloletnią przyjaźń Liwii i Kentina.
   - Jednak jest już za późno - odparła już spokojniej blondynka, wyrywając mnie z ponurych myśli. - To co zrobiłeś i mi i Amber jest niewybaczalne. Powinieneś zająć się nią jak należy.
   - Liv... Wybaczysz mi kiedyś?
   - Nie wiem, Ken... Nie wiem...
   Odwróciła się w moją stronę, złapała za rękę i powoli wyprowadziła z parku. Czułem się dziwnie... Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Byłem przygotowany na bójkę z szatynem, na walkę o serce Liv, ale on... Zaskoczyło mnie to. I jednocześnie sprawiło, że czułem się winny tego wszystkiego. Nie chciałem, by to wszystko tak się skończyło. Owszem, wkurwiał mnie ten pizduś, chciałem mu dokopać, bo byłem zazdrosny o niego. Jednak teraz, po tym wszystkim co usłyszałem...
   - Co tak milczysz?
   - Hmm...? - mruknąłem cicho, wyrywając się z zamyślenia.
   - O czym tak myślisz? - zapytała, wbijając we mnie ciekawski wzrok. - Odkąd wyszliśmy z parku nic się nie odzywasz...
   - Przepraszam... - powiedziałem cicho, ściskając lekko jej drobną dłoń.
   - Ależ nie ma za co. Każdy ma prawo się zamyślić.
   - Nie o to chodzi... - wzdycham cicho. - Przepraszam, że rozwaliłem twoją przyjaźń z tym... Kentinem.
   - Co? - spojrzała na mnie zaskoczona, zatrzymując się w połowie drogi.
   - Wlazłem między was, bo byłem zazdrosny o niego. Nie mogłem znieść tego, że to jego towarzystwo wolisz... Potem ten wyjazd, zeszliście się i teraz... Wszystko zjebałem... - jęczę cierpiętniczo, szarpiąc się za włosy.
   - O czym ty mówisz? Przecież w szkole, a to co teraz miało miejsce, to dwie zupełnie inne rzeczy...
   - Nie. Nie rozumiesz? - patrzę na nią, czując coraz większy mętlik i wyrzuty sumienia. - To wszystko przeze mnie. Już w szkole próbowałem was poróżnić, bo byłem o niego zazdrosny. Teraz też wpierdoliłem się z buciorami w twoje życie, bo nie mogłem przestać o tobie myśleć. To przeze mnie ciągle się z nim kłóciłaś, bo on był zazdrosny o mnie. To dlatego wynikła  z tego ta popieprzona sytuacja z Amber... - zacząłem się miotać, nie mogąc wytrzymać tego wszystkiego.
   - Kastiel... - złapała mnie za ręce i zatrzymała w miejscu, a kiedy zacząłem się jej wyrywać, mocniej zacisnęła dłonie. - Kastiel, uspokój się. To nie jest twoja wina. Rozumiesz? To nie jest...
   - Jak nie jest? To ja wszystko spierdoliłem! - nie dałem jej dokończyć, krzycząc.
   - Przestań, do jasnej cholery! - krzyknęła, szarpiąc poły mojej kurtki. - Nawet jeśli przyspieszyłeś nieco akcję, to podejrzewam, że prędzej czy później i tak by to się stało, bez twojej ingerencji. - Poparzyłem na nią jak kompletny debil, nic a nic nie rozumiejąc. - Już wcześniej widziałam, jak Amber i Kentin się do siebie zbliżali, ale olałam to, bo myślałam, że chcą się tylko zaprzyjaźnić. A wyszło jak wyszło... To nie jest twoja wina, jasne?
   W odpowiedzi westchnąłem jedynie ciężko, kiwając lekko głową na znak zgody. To, że Liv nie uznawała mojej winy, nie znaczyło, że wyrzuty sumienia minęły. Nie kontynuowałem jednak kłótni, bo doskonale wiedziałem, że dziewczyna mi nie odpuści. Czasami potrafiła być nieźle zawzięta. Uśmiechnąłem się pod nosem na myśl o jej wrednym, upartym charakterku z liceum. Uwielbiałem się z nią droczyć, tylko po to, by zobaczyć jak uroczo się rumieniła z bezsilności i złości. Teraz, co prawda wciąż była uparta i czasami wredna, ale straciła coś ze swojej zwyczajowej butności. Stała się bardziej opanowana, aczkolwiek język jej się wyostrzył, a odzywki zyskały na ciętości. W jej obliczu widać było, że dużo przeszła, jednak wciąż szła przez życie z dumnie uniesioną głową. Czasami gdy siedziała zamyślona można było dostrzec jaki rodzaj spraw ją trapi. Gdy męczyło ją coś smutnego, nieprzyjemnego, jej śliczne oczy robiły się pochmurne, ciemne, oddalone od rzeczywistości. Gdy rozmyślała nad czymś radosnym dla niej - tęczówki błyskały się radosną zielenią. Jej twarz była jak otwarta książka, ale książka, która momentami potrafiła zaskoczyć i wybić całkowicie z rytmu.
   - O czym myślisz? - zapytała cicho, zerkając co chwilę na mnie.
   - O tobie... - odpowiedziałem, wzruszając lekko ramionami. - O szkole... O tym jak słodko się denerwowałaś... - parsknąłem śmiechem, słysząc jej oburzony jęk. Prawy kącik ust uniósł mi się automatycznie, kiedy uzyskałem ten sam efekt co kiedyś w liceum.
   - Ale byłeś wtedy wkurzający. Jak wsza na dupie - odgryzła się, szturchając mnie w ramię.
   - Nie udawaj, że nie lubiłaś tych słownych przepychanek - oddałem szturchnięcie, śmiejąc się cicho. - Ogromną przyjemność sprawiało ci, to że mogłaś mi dokopać, nawet jeśli mnie to nie ruszało.
   - Wcale cię to nie ruszało - zironizowała, przewracając oczami. - Przyznaj, że czasami nie wiedziałeś co odpowiedzieć.
   - No... Może raz się zdarzyło... - przyznałem jej rację, kręcąc ręką, na znak, że nie jestem do końca pewny odpowiedzi.
   - Wcale nie! Było więcej razy! - obruszyła się, zakładając ręce na piersi, przez co uwydatniała je jeszcze bardziej. Musiałem przyznać, że bardzo korzystna pozycja dla rąk, szczególnie przy bluzkach z większym dekoltem jak te. - Świnia! - trzepnęła mnie w ramię, szarpiąc lekko poły koszuli.
   - Oj, już nie bądź taką cnotką... - wymruczałem jej do ucha, owiewając jej szyję oddechem, przez co przeszedł ją dreszcz. - Na piękne rzecz trzeba patrzeć, a one są wyjątkowo...
   - Ale ty jesteś obleśny... - skrzywiła się, oddalając się o kilka kroków.
   - A ty słodko niewinna - uśmiechnąłem się szeroko, czochrając jej włosy. Zezłoszczona, próbowała zrobić to też mi, ale bez problemu zablokowałem jej ręce. - I co teraz?
   - Jajco... - odburknęła, nie patrząc mi w oczy.
   - Ty się złościsz...?
   - Nie.
   - Wcale - wzruszyłem ramionami, zaciskając nieco mocniej palce na jej nadgarstkach.
   - Przestań. To boli - mruczy, marszcząc brwi.
   - Przecież widzę, że jesteś zła. Dlaczego to ukrywasz? - zbliżyłem twarz do jej, wdychając cudowny, słodki zapach jej perfum. Nie zmieniła ich od czasów szkoły.
   - Puść. - Nie odpowiedziała na moje pytanie, szarpiąc nadgarstki.
   - Ale ty jesteś uparta... - pokręciłem lekko głową, ale puściłem jej ręce. Nie chciałem, żeby zostały jej na przegubach siniaki.
   Dziewczyna wykorzystała to i stając na palcach, poczochrała mi włosy, a następnie ze śmiechem odbiegła kawałek dalej.
   - A ty łatwowierny - zaśmiała się złośliwie.
   Jej śmiech przerodził się w krzyk przerażenia, kiedy zacząłem za nią gonić. Biegliśmy jak opętani, dopóki nie złapałem jej w końcu pod budynkiem jej hotelu.
   - Doigrasz się w końcu za te oszustwa - pogroziłem jej palcem, drugą ręką obejmując ją w pasie.
   - Już się ciebie boję - prychnęła, przewracając oczami. Dmuchnęła w grzywkę, odgarniając ją z oczu, jednak ta ponownie opadła jej na czoło. Wyciągnąłem dłoń, po czym założyłem uparty kosmyk włosów za ucho. Nie zabrałem dłoni, tylko wsunąłem palce w jej miękkie i delikatne włosy. Westchnąłem ciężko, nie mogąc zapomnieć o tej sytuacji w parku. Nic nie mogłem poradzić, że cały czas czułem się winny tego wszystkiego.
   - To nie twoja wina, jasne? - złapała mnie za szczękę i przekręciła tak, że patrzyłem tylko na nią.
   - Ech... Liwia... - westchnąłem jeszcze raz, odwracając wzrok, przeczesując włosy palcami. - To...
   - Nie twoja - szarpnęła moją twarzą w swoją stronę, że znów patrzyłem na nią. - Nie twoja. Wbij to sobie do łba.
   - To, że ty tak uważasz, to nie znaczy, że to nie prawda - zauważyłem, na co Liwia przewróciła oczami.
   - Nawet jeśli to przez ciebie, to i tak nie posądzam cię o to - poklepała mnie dłonią po policzku, kręcąc głową. - Daj sobie z tym spokój. Nie potrzebnie się tylko zadręczasz.
   - No, dobrze... - przyznałem niechętnie, po czym uśmiechnąłem się szelmowsko. - To jak ci się podobała randka?
   - Nie była zła... - stwierdziła po chwili zastanowienia, szczerząc się złośliwie.
   Zbliżyłem się do niej powoli, patrząc jej w oczy drapieżnym wzrokiem, a ta zaczęła się cofać. Uniosłem kąciki ust, zyskując zamierzony efekt. Cofała się do tego momentu, gdy jej plecy uderzyły o ścianę budynku, przy którym staliśmy.
   - Nie była zła, hmm...? - wymruczałem do ucha dziewczyny, opierając dłonie o mur po obu stronach jej głowy.
   - Taak... Nawet całkiem dobra - odparła spokojnie, nie odrywając ode mnie wzroku.
   - Cieszy mnie to - powiedziałem szczerze. - A istnieje szansa, że dasz się namówić na kolejną?
   - Może... - mruknęła niezdecydowana i, ku mojemu zaskoczeniu, zawieszając ręce na mojej szyi.
   Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, poczułem jej słodkie usta na swoich wargach.


wtorek, 8 listopada 2016

~ Rozdział 79 ~

 Z dedykacją dla Carbenet i wszystkich czekających na "grubsze" akcje ♥


   Kastiel pojawił się u mnie przed osiemnastą, akurat wtedy, gdy byłam już kompletnie wyszykowana. Kiedy zadzwonił telefon z recepcji, że czeka tam na mnie, spięłam się ze zdenerwowania jeszcze bardziej, jeśli było to w ogóle możliwe. Nie wiedziałam, czy bardziej się denerwowałam tym wypadem, czy tym wcześniejszym. Starałam się zapanować nad drżącymi dłońmi, które pakowały portfel i telefon do torebki, ale efekt był jeszcze gorszy. Odetchnęłam kilka razy głęboko, poprawiając ostatni raz dżinsową tunikę, po czym założyłam czerwone trampki i zeszłam do recepcji.
   Stał oparty o ladę i rozmawiał z recepcjonistą, śmiejąc się z czegoś. Gdy zobaczył mnie w wejściu do windy, zamarł na moment, uważnie mi się przyglądając. Czując na sobie jego wzrok poczułam, że się delikatnie rumienię.
   - To tak dla mnie się wystroiłaś? - zapytał, gwizdając z uznaniem, kiedy zbliżyłam się do niego.
   - Może... - rzuciłam lakonicznie, uśmiechając się lekko. Przyjrzałam mu się i zauważyłam, że on też zrezygnował ze swojej zwyczajowej bluzy dla gładkiej czarnej, dopasowanej koszulki i skóry, a jego ciemne dżinsy wyglądały dużo bardziej elegancko. - Ty też się odstrzeliłeś - zauważyłam, a on wzruszył lekko ramionami.
   - Idziemy? - wyciągnął do mnie łokieć, bym złapała go pod rękę, co też zrobiłam. - Zmieniłem nieco nasze plany. Nie pójdziemy do baru.
   - Jak to?
   - Zabieram cię na randkę. Chcę ci coś pokazać - poprowadził nas wzdłuż głównej ulicy, gdzie jak zauważyłam kierowała się większość osób. - Dzisiaj podobno jest jedno z najbardziej widocznych zaćmieni księżyca, więc pomyślałem, że miło byłoby to zobaczyć.
   Kiwnęłam w zamyśleniu głową i pozwoliłam się prowadzić dalej. Kilka minut później zatrzymał się przy najbliższej stacji i wsiedliśmy do metra, jadącego w stronę Parku Centralnego. Gdy dotarliśmy na miejsce, zauważyłam, że cały park był oblegany przez ludzi. Przy bramach wejściowych stali strażnicy, pilnujący porządku, a zaraz za nimi osoby, które rozdawały ciepłe napoje i koce. Wzięliśmy jeden z nich i udaliśmy się w odsłonięte przez drzewa miejsce, skąd idealnie było widać czyste niebo i księżyc. Kastiel rozścielił koc i rozłożył się na nim, podkładając sobie pod głowę prawe ramię, klepiąc miejsce obok siebie. Przycupnęłam lekko na brzegu, ale zaraz zostałam pociągnięta w dół tak, że i ja leżałam na posłaniu. Spojrzałam się w stronę chłopaka i poczułam, że znów oblewam się rumieńcem. Brunet, opierając się na przedramieniu, przyglądał mi się z góry tak intensywnym wzrokiem, że w moim brzuchu rozpętała się istny maraton motyli. Miałam nieodparte wrażenie, że zaraz...
   - Mogę cię pocałować? - zapytał cicho, pochylając się lekko nade mną.
   - Ja nie wiem czy to jest dobry pomysł... - powiedziałam cicho, ale po chwili i tak poczułam delikatne muśnięcie jego ust.
   To było jak porażenie piorunem. Przez ułamek sekundy, gdy nasze usta się stykały, poczułam się jakby czas stanął w miejscu, a cały świat zawirował dookoła nas. Po całym ciele przebiegły mnie dreszcze, jakich nigdy nie czułam przy zwykłym muśnięciu. Zamarłam na moment, wpatrując się rozszerzonymi oczami w chłopaka. To było naprawdę coś niesamowitego.
   Momentalnie zapragnęłam więcej. Przełknęłam głośno, z trudem oddychając. Próbowałam zapanować nad szalenie bijącym sercem, ale na nic były moje wysiłki. Patrząc Kastielowi w oczy, bezwiednie zwilżyłam usta językiem, a jego wzrok od razu powędrował na tamte rejony. Zagryzłam lekko wargę, nie ufając sobie w tamtym momencie. Byłam pewna, że powiedziałabym coś nieoczekiwanego.
   Coś tak nieoczekiwanego, jak kolejne muśnięcie ust, tym razem dużo pewniejsze, które i tym razem wywołało falę niesamowicie przyjemnych dreszczy. Mimowolnie westchnęłam głośno, a gdy zrozumiałam co zrobiłam, oblałam się szkarłatnym rumieńcem. W duchu dziękowałam wszystkim świętościom, że było na tyle ciemno, iż moje wypieki mogły zostać niezauważone.
   Czarnowłosy chłopak jednak nie kontynuował niczego. Powrócił do swojej wcześniejszej pozycji, opierając głowę o zwinięte na karku ręce. Całą swoją wolą zdusiłam jęk zawodu i podpierając się na przedramionach, spojrzałam w niebo. Było dzisiaj idealnie czyste. Na granatowym, prawie czarnym tle iskrzyły się radośnie białe plamki gwiazd. Miałam nieodparte wrażenie, że cieszą się w moją stronę, co chwilę migocząc. Westchnęłam głęboko, przymykając na chwilę oczy.
   - O czym myślisz? - Usłyszałam ciche pytanie czarnowłosego. Nie otwierając oczu po raz kolejny głęboko odetchnęłam.
   - O... O tym wszystkim... - mruknęłam ogólnikowo, sama do końca nie wiedząc, jak konkretnie nazwać moje myśli.
   - Czyli? - dopytywał się, a ja podniosłam powieki i na niego spojrzałam. Leżał na boku, podpierając się na jednym przedramieniu. O tej porze jego oczy wydawały się być bardziej jak dwa obsydianowe kamienie, a nie jak w dzień - małe jeziorka gorzkiej czekolady.
   - No... O tym wszystkim... Co musiało się stać, że jesteśmy tutaj razem... Czy to w ogóle ma sens... - spuściłam wzrok na własne dłonie, leżące na brzuchu. - Próbuje jakoś to wszystko uporządkować. Próbuję zrozumieć, co to wszystko znaczy...
   - Pragnę cię - powiedział tak żarliwie, że mimowolnie zwróciłam na niego spojrzenie. - Jesteś najwspanialszą kobietą z jaką dane było mi się spotkać. Nie chcę żadnej innej... A to, co się teraz dzieje, to nic innego, jak moje starania się, by pokazać ci, że naprawdę mi na tobie zależy i chcę uczynić cię szczęśliwą. Tak naprawdę szczęśliwą.
   - Ale... Czy to nie jest za szybko? Wszystko tak pędzi, że nie mam nawet chwili, by odsapnąć i pomyśleć coś więcej...
   - Zdaj się na to, co czujesz. I na to, co daje ci radość. Cała reszta się nie liczy...
   Zagryzłam niepewnie wargę, zastanawiając się nad jego słowami. Wiedziałam co mnie uszczęśliwiało, ale nie byłam pewna, czy gdybym to zrobiła, to nie pospieszyłabym się zbytnio. Przez chwilę gryzłam się z własnymi myślami, rozpatrując wszystkie za i przeciw, aż w końcu mentalnie machnęłam na to ręką. Co ma być to będzie, czyż nie?
   Przysunęłam się do chłopaka i zbliżyłam twarz do jego oblicza. Czułam jak moje policzki wręcz płoną z zawstydzenia, jednak nie chciałam poddawać się tuż na starcie. Uniosłam jedną dłoń, którą położyłam delikatnie na jego kościstym policzku i zaczęłam gładzić kciukiem skórę. Nosiła ślady kilkudniowego zarostu, jednak mi to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Uwielbiałam tą lekką szorstkość, przyjemne drapanie na policzku czy szyi. Pochyliłam się nad nim i musnęłam jego wargi. Odsunąwszy się troszeczkę, spojrzałam się w jego oczy. Miał je cały czas otwarte i uważnie mnie obserwował, trwając w oczekiwaniu, lecz nie tylko oczekiwanie było widoczne w jego tęczówkach. Było w nim coś, co wyraźnie górowało nad tym spokojnym uczuciem. To było pożądanie. Dzika, nie do opisania żądza, którą trzymał na wodzy ostatkami woli. Widząc to, poczułam przyjemne łaskotanie w brzuchu i pocałowałam go pewniej. Kastiel był chyba w szoku, ponieważ nie reagował w ogóle na to, co robię. Przez moment przeszło mi przez myśl, żeby zrezygnować, ale wtedy poczułam niewielki ruch jego warg. Coś w moim wnętrzu wtedy eksplodowało. Nie mogłam uwierzyć w to, że w końcu się całujemy. Że w końcu mogę poczuć jego usta na swoich, te ciepłe, miękkie i niezwykle kuszące wargi. Kiedy niepewnie przesunęłam językiem po jego dolnej wardze, wydał z siebie coś na kształt warknięcia, po czym wsunął dłoń w moje włosy i przyciągnął mnie bliżej siebie. Nasze usta były złączone w namiętnym pocałunku, którego żadne z nas nie chciało przerwać. Miękkie i ciepłe języki w końcu zetknęły się ze sobą, najpierw niepewnie, poznając się na nowo ze sobą, aż w końcu rozpoczęły dziki taniec, walcząc między sobą o dominację. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a roztopię się na tym kocu od nadmiaru doznań i przyjemności. Jego usta były nieziemskie, dłonie które delikatnie gładziły mi kart, rozpalały do granic możliwości. Od tych wszystkich doznań kręciło mi się w głowie, jednak chciałam poczuć więcej, bardziej. Wpiłam się wręcz w usta Kastiela, przyciągając go bliżej. Jego zapach mieszał w głowie i uzależniał. To było jak silnie uzależniający narkotyk, od którego nie jesteś w stanie się oderwać.
   Odsunęliśmy się od siebie dopiero wtedy, gdy zaczynało brakować nam powietrza. Z wielką niechęcią odkleiłam się od ust Kastiela, od razu kierując wzrok na jego spojrzenie. Uśmiechał się delikatnie, a w jego oczach błyskały się radosne iskierki, nieumiejętnie tłumiące pożądanie.
    Niespodziewanie podniósł się i wyciągnął w moją stronę rękę.
   - Chodź. Zaraz powinno się zacząć.
   Wstałam z jego pomocą, otrzepując i poprawiając lekko tunikę. Nie puszczając mojej ręki, zaprowadził mnie na duży plac wolnej od drzew przestrzeni, gdzie zebrali się także inni ludzie w lornetkami i innymi przyrządami, które pomagały im dostrzec to zjawisko dużo dokładniej. Kastiel stanął tuż za mną i objął mnie rękoma w pasie. Jego dotyk sprawił, że czułam przyjemne dreszcze w brzuchu. Uśmiechnęłam się lekko sama do siebie i oparłam głowę o jego szeroką klatkę piersiową, spoglądając w niebo.
   Niemożliwie wręcz duży księżyc błyskał do nas śnieżnobiałym blaskiem. Z czasem jednak zaczął powoli zmieniać swoją barwę. Najpierw zrobił się ciemniejszy, po czym z każdą mijającą minutą powoli zaczynał rozbłyskać się krwistymi barwami. Jego jasna barwa ustępowała pomarańczu i czerwieni, przez co przypominał iście piekielne słońce. Wyglądało to przecudownie. Nie byłam w stanie oderwać oczu od tego zjawiska, nawet wtedy, gdy zaćmienie minęło kompletnie, a księżyc znów przybrał swój zwyczajowy, srebrzysty kolor.
   - Zamknij usta, bo ci mucha wpadnie - Cichy szept tuż przy uchu wyrwał mnie z zamyślenia.
   - To było... Przepiękne... - westchnęłam cicho, na chwilę odwracając się w jego stronę. Unosił kąciki ust w delikatnym uśmiechu, nie odkrywając jednak zębów. - Najpiękniejsza rzecz, jaką było dane mi oglądać...
   - Czyli ja nie jestem najpiękniejszy? - zapytał sarkastycznie, na co ja parsknęłam śmiechem.
   - Czy czasem twoje ego nie jest za duże? - Nie mogłam powstrzymać złośliwego uśmiechu, który wpływał na moje usta.
   - A czy ty, nie jesteś czasem za wredna?
   - Nie - odparłam z całym przekonaniem, śmiejąc się cicho. - Jestem jak najbardziej kulturalna. Nie to co niektórzy...
   - Nie chciej, żebym ci pokazał, jak bardzo niekulturalny potrafię być - wymruczał cicho kuszącym głosem, który sprawiał, że miękły mi kolana.
   - A jeśli zechce? - zadałam pytanie i ledwo je skończyłam, zostałam porwana w silne objęcia, a moje usta zostały brutalnie zaatakowane przez te kastielowe.
   Jęknęłam cicho z zaskoczenia, oddając w pełni pocałunek. Jego dłonie trzymały mnie silnie i pewnie, ale jednocześnie delikatnie i zmysłowo sunęły po moich plecach, wywołując u mnie fale dreszczy. Wplątałam palce w jego długie włosy, przyciągając bliżej siebie. Mimowolnie otarłam się biodrami o jego i poczułam, że chłopak również jest podniecony tak bardzo jak ja.
   - No, no, no... Widzę, że nawet nie zdążyliśmy się oficjalnie rozstać, a ty nie potrafiłaś się powstrzymać i przygruchałaś go sobie od razu...
   Momentalnie odskoczyliśmy od siebie, słysząc chłodny głos niedaleko nas. Spojrzałam się w jego stronę i z przerażeniem dostrzegłam głębokie, zielone oczy, które wcale nie były tak radosne jak kiedyś. Tym razem ciskały gromy i mroziły swoją lodowatością.
   - Zaskoczona?

wtorek, 1 listopada 2016

~ Rozdział 78 ~

 Wstawione na szybko, bo później pewnie bym nie skończyła i czekalibyście kolejny tydzień.
Za błędy przepraszam, ale na szybko sprawdzane, więc mogło mi coś umknąć. 
Z dedykacją dla Darii ♥


   Kastiela wygoniłam spać dopiero grubo po pierwszej w nocy, przypominając mu, że nazajutrz muszę wstać rano do pracy. Następnego ranka, gdy wstałam i odbyłam poranną toaletę, wyszłam po cichu z łazienki, żeby nie zbudzić chłopaka, ale jego widok rozwalonego na kanapie w niesamowicie dziwacznej pozycji sprawił, że wybuchnęłam głośnym śmiechem, budząc go tym.
   - Co się, kurwa, dzieje?! - zapytał zaspany, rozglądając się dookoła rozkojarzony.
   - Nic, nic... Wybacz, ale nie potrafiłam się powstrzymać - parsknęłam jeszcze raz śmiechem, przypominając sobie jak bardzo wygięty spał. - Jakieś konkretne życzenia co do śniadania?
   - Tak... - wymruczał, wstając. Poprawił pogniecioną koszulkę jedną ręką, a drugą przecierając zaspaną twarz. Podszedł do mnie, oparł jedną dłoń o ścianę obok mojej głowy, pochylając się nade mną. - Ciebie, w łóżku, całą rozpaloną, błagającą o mnie...
   - Boże... Ty się nawet rano nie potrafisz zachować przyzwoicie co? - przewróciłam oczami, wymijając go, aby udać się do kuchni. Starałam się udawać niewzruszoną, jednak słowa bruneta docierały do najskrytszych zakamarków mojego ciała, wywołując przyjemne dreszcze.
   - Nie - odparł z pełnym zadowolenia uśmiechem, wzruszając ramionami. Z trudem przeczesał palcami przydługawe już włosy.
   - Może chcesz szczotkę? - zapytałam, ledwo tłumiąc śmiech, a chłopak spojrzał się na mnie morderczym wzrokiem. - No co? Wyglądasz jakbyś miał gniazdo na głowie. Przydałoby ci się uczesać.
   - Spadaj i daj mi kawę - odburknął, siadając przy stole, na którym położył czoło.
   - To w końcu mam spadać, czy zrobić ci kawę, co? Weź się porządnie zdecyduj czego chcesz - niesamowicie wielką radość sprawiało mi dręczenie tego biednego chłopaka. Uśmiechnęłam się złośliwie sama do siebie. To był malutki rewanż za to, co zrobił poprzedniego wieczora.
   - Ale ty się czepiasz. Dalej się złościsz za wczoraj? - zapytał, stłumionym głosem, powoli podnosząc głowę. - Przecież cię przeprosiłem. Ile jeszcze?
   Nie odpowiadając, przygotowywałam spokojnie śniadanie. Nastawiłam ekspres, wyciągnęłam z lodówki kilka jajek, cebulę i kawałek boczku. Cebulę i boczek pokroiłam, a następnie wrzuciłam na rozgrzaną patelnię. Do budzącego aromatu kawy dołączył zapach smażonej cebulki i mięsa. Gdy warzywo zaczynało się robić złociste, wbiłam na patelnię jajka i zaczęłam energicznie wszystko mieszać, przyprawiając do smaku. Posmarowałam kilka kromek chleba masłem i, gdy jajecznica była już gotowa, rozdzieliłam wszystko na dwa talerze, z czego jeden postawiłam przed Kastielem. Nalałam mu również kawy, co przyjął z cichym jękiem wdzięczności.
   - Jesteś kochana - wymruczał pomiędzy gorącymi kęsami, a łykiem kawy.
   Nie odpowiedziałam, tylko zabrałam się za swoją jajecznicę. Reszta śniadania minęła nam w ciszy, przerywanej jedynie odgłosem sztućców uderzających o talerze. Po skończonym posiłku, zabrałam wszystkie potrzebne mi w pracy rzeczy i opuściliśmy apartamentowiec. Kastiel odprowadził mnie pod sam budynek wydawnictwa, czym mnie zaskoczył, ale prawdziwie zdziwienie ogarnęło mnie, kiedy oznajmił, że po pracy przyjdzie po mnie i wyskoczymy gdzieś do baru.
   Ledwo weszłam na właściwie piętro, gdzie wszyscy pracowaliśmy, zostałam zaatakowana przez Millie.
   - Widzę, że randkowanie idzie pełną parą. Spacerki wieczorkiem, odprowadzanie do pracy, umawianie się na kolejny wypad... - powiedziała konspiracyjnym tonem, ruszając brwiami. - Czy ja o czymś nie wiem?
   - Wiesz tyle ile powinnaś wiedzieć - odparłam lakonicznie, wymijając dziewczynę, kierując się do swojego stanowiska.
   - Ej! Ja chce znać szczegóły! - zawołała oburzona, podchodząc szybko do mnie i siadając na wolnym krześle obok mnie. - Jakby nie patrzeć, to dzięki mojej interwencji w ogóle zaczęliście ze sobą rozmawiać.
   - No dobra - zgodziłam się, starając ukryć podstępny uśmieszek. Postanowiłam trochę podpuścić dziewczynę. - To od czego mam zacząć? Pikantnych szczegółów czy romantycznego wypadu?
   Oczy dziewczyny rozszerzyły się, a szczęka opadła. Zaśmiałam się na ten widok, a brunetka szybko pozbierała się i wygodniej usadowiła na krześle.
   - Chce znać każdy szczegół od początku do końca. Bez wyjątku - odparła radośnie, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości.
   - No więc, zaczęło się od tego, że przyszedł po mnie do mieszkania z Demonem...
   - Kto to jest Demon?
   - To jego pies - wyjaśniłam, po czym wróciłam do opowieści. - Trochę się droczyliśmy ze sobą, a on podszedł do mnie i zbliżył się, tak bardzo, że prawie stykaliśmy się nosami... - widziałam jak dziewczyna wciąga głęboko powietrze w płuca, nie mogąc się doczekać czegoś więcej. - Po czym się odsunął i zaproponował spacer do parku.
   - Ty świnio! Dlaczego się nie pocałowaliście?
   - Nawet jeśli by coś próbował i tak bym się na to nie zgodziła. Chociaż teraz, to jest mi to obojętne... - mruknęłam posępnie.
   - Poszliście do parku i co? Łaziliście tylko po nim?
   - Rozmawialiśmy o tym, po co Rozalia do mnie przyjechała - wzięłam nerwowy oddech. - Powiedziałam mu, że Ken mnie zdradził. Wściekł się.
   - Nie dziwię mu się - prychnęła, odrzucając za ramię swoje długie, czarne włosy.
   - Chwilę później temat rozmowy zadzwonił...
   - CO!?
   - Jak mi będziesz co chwilę przerywać, to ci nic nie opowiem! - warknęłam poddenerwowana. Byłam w stanie zrozumieć podniecenie Millie, ale ciągłe przerywanie mi wcale nie pomagało.
   - No, już się zamykam!
   - Kentin do mnie zadzwonił, ale nie miałam jak z nim porozmawiać, bo Kastiel od razu wyrwał mi telefon... - opowiedziałam dokładnie co się stało później i o trosce bruneta o mnie. Wyznałam też cicho, że boję się o to wszystko, co może się zdarzyć.
   - Nie martw się na zapas. Moja babcia, która mieszkała w Polsce zawsze mawiała: „Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli.” - Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową. - Co ma być to będzie. Jakoś damy sobie radę. No ale dobra. To jeszcze nie wyjaśnia tego, że Kastiel przyszedł z tobą pod wydawnictwo.
   - Po tej akcji z telefonem poszliśmy do niego odstawić psa, a potem odprowadził mnie pod apartamentowiec. Chwilę rozmawialiśmy i Kastiel rzucił coś w stylu, że to była fajna randka... - zarumieniłam się lekko na myśl o tym, co wczorajszego wieczora brunet mówił o naszej dwójce. Streściłam mniej więcej dziewczynie co działo się dalej, starając się nie rumienić bardziej. Nie mogłam przestać myśleć o chłopaku i o tym, co by ze mną zrobił.
   - Tylko tyle? - zapytała Millie, gdy skończyłam jej opowiadać. - Żadnego seksu? Nawet buzi?
   - Kastiel stwierdził, że skoro to nie była randka, to nie będzie mnie dotykał inaczej niż zwykłego kumpla - powtórzyłam jego słowa, wzruszając obojętnie ramionami. Względnie obojętnie, ponieważ w duchu cały czas myślałam o prawdopodobnych dalszych zdarzeniach, gdybym jednak powiedziała, że to była jednak randka.
   - Więc dzisiaj się umówiliście na randkę? - dopytała, ruszając znacząco brwiami.
   - Zaprosił mnie na piwo do baru. Nie wiem jeszcze co z tego wyniknie - odparłam lakonicznie, odwracając się od dziewczyny w stronę komputera.
   - To MUSI być randka! Przecież on na ciebie leci! I ty na niego też! - zawołała oburzona, a ja syknęłam żeby ją uciszyć, ponieważ połowa biura spojrzała się w naszą stronę. - Ja nie rozumiem na co wy czekacie. Jesteście dla siebie stworzeni!
   Przewróciłam oczami, cicho wzdychając. Nie rozumiałam entuzjazmu dziewczyny. Zachowywała się tak, jakby to ona randkowała zamiast mnie.
   Dzień minął dość szybko i intensywnie. Biegałam między wydziałami, załatwiając wszystkie papierkowe sprawy, robiąc korekty pracy niektórych osób z naszego działu i wypijając hektolitry kawy, żeby jakoś powstrzymać się od ziewania. Powinnam zamordować Kastiela za to, że mnie przetrzymał do tak późnej pory.
   Gdy nadeszła pora obiadowa i udałam się z Millie do naszej ulubionej knajpki, zająwszy nasz zwyczajowy stolik, zerknęłam na telefon. Miałam trzy nieodebrane połączenia od Rozalii. Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się co mogła ode mnie chcieć przyjaciółka. Bez zastanowienia wybrałam do niej numer. Odebrała zaledwie po drugim sygnale.
   - W końcu! - zawołała z ulgą na przywitanie. Zdziwiłam się jeszcze bardziej słysząc napięcie w jej głosie.
   - Co się stało? - zapytałam, coraz bardziej zmartwiona. Czyżby coś związanego z Kentinem? A co jeśli zrobił jakąś głupotę?
   - Muszę ci coś powiedzieć - powiedziała na jednym wydechu tak szybko, że musiałam się przez chwilę zastanowić o co jej chodzi. - Tylko... Nie wiem od czego zacząć...
   - To coś związanego z Kentinem? - Chciałam rozwiać wszystkie swoje wątpliwości. Mimo wszystko był moim długoletnim przyjacielem i martwiłam się o niego.
   - Co? Nie... - zaprzeczyła, jakby zaskoczona moimi podejrzeniami. - Chodzi o to, że wczoraj byłam z Leo u ginekologa na rutynowym badaniu i USG. I lekarz powiedział... - przerwała, cicho parskając. - Boże... Nie wiem jak to powiedzieć... Jestem cały czas roztrzęsiona...
   Zamarłam, bojąc się najgorszego. Czy Rozalia straciła dziecko? Przecież tak bardzo cieszyła się, że będzie mamą...
   - No mów co się stało! To coś poważnego? - nie mogłam wytrzymać tego całego napięcia, nie wiedząc co mam myśleć. Z jednej strony dziewczyna w ogóle nie brzmiała jakby stało się najgorsze, ale z drugiej strony wiedziałam, że jest nieprzewidywalna i z nią wszystko jest możliwe.
   - Ginekolog powiedział, że w moim brzuchu ukształtowały się dwa serduszka... - głos zaczął się jej załamywać, a ja sama poczułam jak mi oczy zaczynają się szklić. To nie możliwe, żeby dziecko było na coś chore! - Powiedział, że będę miała bliźniaki...
   W pierwszej chwili nie zrozumiałam co powiedziała. Milczałam przez dłuższą chwilę, trawiąc nową wiadomość.
   - To przecudownie! - zawołałam, mimowolnie uśmiechając się szeroko.
   - Naprawdę? - zapytała niepewnie. Oczami wyobraźni widziałam ją jak nerwowo zagryza wargę i szarpie palcami kosmyki włosów. Zawsze tak robiła, gdy była zdenerwowana.
   - Tak! - zapewniłam ją. - Będziesz cudowną mamą, już ci to mówiłam.
   - Ale bliźniaki? Boże... Jak ja sobie poradzę? - jęknęła w słuchawkę.
   - Dasz radę. Poza tym nie jesteś sama. My wszyscy wam pomożemy - Obok mnie usiadła Millie stawiając przede mną talerz ravioli z kurkami.
   - Jesteś kochana... Ale w życiu bym się nie spodziewała, że będę miała bliźniaki... - westchnęła ciężko, a ja przewróciłam oczami. Mogłam się spodziewać, że z tak niepozornej rzeczy zrobi niemałą aferę. - Ja muszę kończyć - powiedziała po chwili dużo radośniejszym i lżejszym tonem. - Muszę poinformować resztę!
   - Idź, idź - zaśmiałam się cicho, kręcąc głową z niedowierzania. Rozalia czasami była naprawdę niemożliwa.
   - Co się stało? - brunetka, przyglądała mi się uważnie, skubiąc swoją owocową sałatkę.
   - Okazało się, że Roza ma bliźniaki i dzwoniła do mnie przerażona - parsknęłam śmiechem, zabierając się za dwój obiad.
   - Ona tak zawsze? - Millie uniosła brew w zdziwieniu, a ja kiwnęłam głową śmiejąc się pod nosem.
   No to będę podwójną ciocią.