sobota, 16 kwietnia 2016

~ Rozdział 65 ~

Będziemy się wikłali w nieporozumieniach, aż cała nasza gorączka i podniecenie ulotni się w niepotrzebnym wysiłku, w straconej na próżno gonitwie.
~ Bruno Schulz

   Od rozmowy z Rozalią na weselu przez długi czas zbierałam się w sobie, żeby poruszyć z Kentinem sprawę mojego awansu i wyjazdu. Cały czas czułam, że to nie będzie łatwa rozmowa i gryzłam się z tym, by rozpocząć temat. Wiedziałam, że przez moje przeciąganie mogę pogorszyć tylko sprawę, ale nie wiedziałam jak i kiedy cokolwiek o tym wspomnieć.
   W między czasie w szpitalu zdjęto mi gips z ręki i mogłam się już w miarę normalnie poruszać za pomocą kul. Kentin był cały czas przy mnie i pomagał mi w nawet najprostszych czynnościach, co wcale nie ułatwiało mi zagadania o awansie. Jakoś sobie nie wyobrażałam, żeby, na przykład przy wieszaniu prania, rzucić: „Wiesz, skarbie, właśnie dostałam awans i muszę wyjechać na kilka miesięcy. Co ty na co?”. Przez cały czas czułam się, jakby oderwana od rzeczywistości, pogrążona we własnych rozmyślaniach.
   Któregoś wieczora, gdy siedzieliśmy w salonie i oglądaliśmy jakiś film, a ja znów zamyśliłam się, szatyn nie wytrzymał i zapytał co się ze mną dzieje.
   - Nic takiego, skarbie... - mruknęłam w odpowiedz, powstrzymując głębokie westchnięcie. Nie chciałam go niepotrzebnie martwić, a wciąż nie wiedziałam, jak powiedzieć mu o wyjeździe.
   - Jesteś pewna? - przyglądał mi się uważnie, dotykając delikatnie mojego, okrytego kocem ramienia. - Od wesela twojej ciotki wyglądasz, jakbyś była zupełnie gdzieś indziej myślami. Co cię tak martwi?
   Tym razem nie udało mi się powstrzymać westchnięcia. Nie mogłam dłużej tego chować dla siebie i trzymać Kentina w niewiedzy.
   - Kilka dni przed wypadkiem mój szef zaprosił mnie do swojego biura. Mówił, że jestem jedną z najlepszych pracownic w jego wydawnictwie, i że w związku z tym chce mnie awansować... - powiedziałam cicho, wpatrując się w przestrzeń za telewizorem. Otuliłam się szczelniej kocem, czując jak chłodne zdenerwowanie zaczyna powoli mnie ogarniać.
   - I to awansem się tak martwisz? - Spojrzenie Kentina ani na chwilę nie zeszło z mojej twarzy.
   - Nie do końca samym awansem... - zagryzłam niepewnie wargę, starając sobie jakoś ułożyć w głowie wiadomość, którą miałam mu przekazać. Na nic się to zdało, ponieważ za każdym razem brzmiało to tak samo źle. - Bo widzisz... - przerwałam na chwilę, robiąc głęboki wdech i wydech na uspokojenie. - Razem z awansem zaproponowano mi udział w projekcie do przyszłej kampanii wydawnictwa... - zaczęłam, wciąż nie odrywając wzroku od punktu między oknem a ścianą. - A przy projekcje współpracuje z nami jeszcze wydawnictwo z Santa Cruz, gdzie wszystko ma się odbyć - wzięłam kolejny głęboki wdech, czując jak szatyn nieco sztywnieje od usłyszanych informacji. - W związku z tym wszyscy zaangażowani w całą kampanię muszą wyjechać do Santa Cruz, by być na bieżąco ze zmianami...
   - Ty chyba nie mówisz poważnie?
   - Co? - Pierwszy raz od początku rozmowy spojrzałam na niego. Miał zacięty wyraz twarzy, a prawa dłoń, leżąca na kolanie, bezwiednie zaciskała się w pięść.
   - Nie pojedziesz - zwrócił ku mnie wzrok. Wzdrygnęłam się na widok jego lodowatych oczu. - Nie zgadzam się na to.
   - Co? - powtórzyłam, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli. - Ale dlaczego?
   - Jak ty sobie to wyobrażasz? Że wyjedziesz dwieście czterdzieści kilometrów i tam będziesz pracować, a ja tutaj będę siedział i zajmował się twoim domem, tak? - Kentin zerwał się z kanapy i zaczął krążyć po pokoju. - A może tak na prawdę nie dostałaś awansu, co?
   - O co ci chodzi? - zapytałam przerażona, nie rozumiejąc ostatniego pytania chłopaka.
   - Może ten cały twój „awans” to tylko taka przykrywka? - rzucił mi wściekłe spojrzenie. - Może tak na prawdę chcesz wyjechać z tym dupkiem?
   - Jakim dupkiem? Kentin, ja w ogóle nie rozumiem o co...
   - Jasne. Ty nie rozumiesz. Myślisz, że nie widzę jak na niego patrzysz? Po tym wszystkim co ci zrobił? To przez niego wpadłaś w depresję! To on cię zostawił! To przez tego czerwonego chuja miałaś wypadek! A ty co? Pozwalasz by do ciebie przychodził, żeby dawał ci kwiaty. Gapisz się na niego maślanymi oczkami! Myślisz, że tego nie widzę? Że nie wiem, że go dalej kochasz?!
   - Nie wierzę w to, że to powiedziałeś... - powiedziałam cicho, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Przecież doskonale wiesz, że to CIEBIE kocham i nigdy bym cię nie zdradziła! Jak mogłeś w ogóle pomyśleć coś innego! I to jeszcze coś tak niedorzecznego!
   W pół świadomie otarłam mokry od łez policzek. Nawet nie wiem, w którym momencie zaczęłam płakać. 
   - Nienawidzę go... Nie mogę znieść myśli, że on tu znowu jest i cię nachodzi. Nie mogę, rozumiesz? - sapnął ze złości, szarpiąc potargane włosy. - Kocham cię i nie mogę patrzeć na to, że przez niego wszystko miedzy nami się sypie! I jeszcze teraz wyskakujesz mi z tekstem, że wyjeżdżasz dwieście pięćdziesiąt kilometrów stąd! Nosz kurwa mać!
   - Kentin... - szepnęłam, wyciągając w jego stronę rękę.
   - Nie. Nic nie mów. Muszę to sobie wszystko przemyśleć.
   Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, chłopak wyszedł i ostatnie co usłyszałam to głośny trzask zamykanych drzwi. Opuściłam rękę z cichym plaśnięciem na kanapę. Wpatrywałam się tępo w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Kentin. W głowie cały czas rozbrzmiewały mi jego słowa. Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział. Jak on mógł mnie posądzać o zdradę? Czyżby aż tak bardzo mi nie ufał...?

   Następnego dnia obudziło mnie natarczywe dzwonienie do drzwi. Z cichym sapnięcie, podniosłam się na łóżku, przecierając zaspane i zapuchnięte od płaczu oczy.  Od wyjścia Kentina z mieszkania, nie mogłam pozbierać myśli. Po głowie cały czas krążyły mi jego wywrzeszczane w złości słowa. Bolało mnie to, że chłopak mi nie ufał.
   Z zamyślenia wyrwało mnie kolejne, nieustępliwe pukanie. Westchnęłam cicho i przeczesując potargane włosy, udałam się do przedpokoju, gdzie zaglądając przez judasza, ujrzałam zdenerwowaną Rozalię. Przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam na całą szerokość drzwi.
   - No, w końcu! Ile można dzwonić! - Białowłosa wpadła do mojego mieszkania, jak burza, nie zawracając sobie głowy czymś takim jak przywianie. - Coś ty wczoraj robiłaś, że nie mogłaś odebrać telefonu, co?
   - Roza... Proszę cię, nie krzycz... - jęknęłam cicho, czując jak wczorajszy ból głowy ponownie mnie nawiedza. - Nie odebrałam telefonu, bo nie chciałam z nikim rozmawiać...
   - Jak to? - Rozalia w końcu odwróciła się w moją stronę. Widząc jej zmartwiony wzrok, znów poczułam napływające do oczu łzy. Szybko odwróciłam spojrzenie, starając się odpędzić słone krople. - Rozmawiałaś z Kentinem.
   To nie było pytanie, ale kiwnęłam na potwierdzenie głową. Dziewczyna złapała mnie za nadgarstek i wprowadziła do kuchni, po czym posadziła mnie na jednym z krzeseł.
   - Mów.
   Opowiedziałam przyjaciółce cały wczorajszy wieczór, przerywając co chwilę, żeby nie rozpłakać się na dobre. Mimo, iż wiedziałam, że szatyn powiedział to wszystko w przypływie złości i tak bolały mnie jego słowa. To było jak cios poniżej pasa.
   - Co za idiota... - skomentowała, zaraz po tym jak skończyłam jej opowiadać. - Jak mógł powiedzieć coś takiego?! Strzelić w pysk za taką głupotę to mało!
   - Roza... Uspokój się. W twoim stanie nie powinnaś się denerwować - powiedziałam, łapiąc ją za dłoń i z powrotem sadzając ją na krześle.
   - Poczekaj tu - odpowiedziała jedynie, wychodząc z kuchni, zabrawszy wcześniej telefon. Chwilę później usłyszałam jej, nieco stłumiony głos, dochodzący z salonu. - Coś ty sobie myślał... Ona ci to powiedziała, bo nie chciała cię martwić, a ty... Ja wiem, że nie myślałeś... Masz tu... Gówno mnie to obchodzi, masz tu być za pięć minut!
   - Roz... Wiesz, że to było niepotrzebne? - zerknęłam na nią, kiedy ponownie pojawiła się w pomieszczeniu.
   - Jak nie było potrzebne? Chłopak musi wiedzieć, że źle zrobił. Rozumiem, że poniosło go trochę, ale bez przesady, żeby takie rzeczy ci zarzucać! - fuknęła wzburzona, odrzucając długie włosy za ramię. - Ych... Tylko mi ciśnienie podniósł, a miałam takie dobre wieści dla ciebie...
   - O czym ty mówisz? - Stojąc przy kuchennym blacie, odwróciłam się w jej stronę, marszcząc lekko brwi.
   - Razem z Al'em stwierdziliśmy, że powinnaś uczcić swój awans. Taka rzecz nie zdarza się codziennie. Postanowiliśmy urządzić ci małe przyjęcie z tej okazji. Co ty na to? - uśmiechnęła się do mnie promiennie, kradnąc mi z talerza kanapkę z twarożkiem i szczypiorkiem.
   - Dobrze wiesz, że nie znoszę imprez.
   - Oczywiście, że nie - zerknęła na mnie nieco sceptycznie.
   - Poza tym, nie mam co się sprzeciwiać waszemu zdaniu, bo i tak, i tak zrobicie swoje - wzruszyłam ramionami, śmiejąc się cicho pod nosem.
   - Ależ o czym ty do mnie mówisz? Ja miałabym nie uszanować twojego zdania? - Spojrzała się na nią, unosząc jedną brew. - Och, no dobra. I tak zrobilibyśmy ci tą imprezę, ale sama musisz przyznać, że awans trzeba uczcić.
   - Tak, tak. Oczywiście - zgodziłam się, cały czas uśmiechając się szeroko do dziewczyny. Ta, widząc moje rozbawienie, szturchnęła mnie lekko w ramię.
   - Ale ty jesteś... Jak zawsze wszystko na „nie” - przewróciła oczami, skubiąc kromkę chleba.
   - Ależ ja nic takiego nie powiedziałam! - zaczęłam się bronić, unosząc dłonie w górę.
   - Twoja mina mówi za ciebie.
   - No, już dobrze. Więc kiedy chcecie zrobić mi te przyjęcie z okazji mojego awansu? - skończywszy śniadanie, udałam się z przyjaciółką do sypialni, gdzie w szafie z ubraniami szukałam czegoś, w co mogłabym się ubrać.
   - Tak myślałam, żeby dzisiaj - powiedziała, jakby od niechcenia, odrzucając kolejną bluzkę, którą wybrałam. - Weź tą białą sukienkę z koronką na dekolcie.
   - Dlaczego akurat dzisiaj? - zapytałam, zabierając ręcznik z krzesła przy biurku.
   - Bo jest sobota, wszyscy są wolni... Tak jakoś najbardziej mi to pasuje.
   Po dwudziestu minutach przebywania w łazience, wyszłam z niej odświeżona i ubrana. Rozalia siedziała na moim łóżku, trzymając w jednej ręce lokówkę i suszarkę, a drugą ręką klepiąc miejsce obok siebie. Usiadłam przed dziewczyną, pozwalając jej na ułożenie mi włosów. Niedługo później usłyszałyśmy dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, a zaraz po tym, w wejściu do sypialni, stanął Kentin z ogromnym bukietem w rękach.
   - Przepraszam, że tak późno, ale nigdzie nie mogłem znaleźć otwartej kwiaciarni... - podszedł do mnie niepewnym krokiem, spoglądając na mnie skruszonym wzrokiem. - Przepraszam Liv... Nie wiem, co mnie wtedy napadło - przyklęknął obok łóżka, kładąc na nie kwiaty. - Nie chciałem cię zranić... Przepraszam... Ja...
   - Już dobrze, no! Wybaczy ci przecież, bo cię kocha - wtrąciła mu się w zdanie Rozalia, przeczesując moje lekko pofalowane włosy palcami. - Dajcie sobie buzi, ja poczekam na was w korytarzu. Tylko nie za długo, bo jeszcze muszę porwać Liv na zakupy!
   Zastrzegła, unosząc ostrzegawczo palec, po czym opuściła sypialnię, cicho śmiejąc się pod nosem. Spojrzałam się na szatyna, który cały czas klęczał przy łóżku z miną zbitego psa. Zsunęłam się na brzeg posłania, sięgnęłam dłońmi ku twarzy chłopaka, po czym stanowczym ruchem przyciągnęłam go do siebie i mocno pocałowałam w usta. Szatyn westchnął cicho z przyjemności, pogłębiając pocałunek. Przesunęłam dłońmi po jego policzkach ku szyi, wplątując palce w jego włosy.
   - Kocham cię nad życie... - szepnął, gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie. - Przepraszam za tamto. To już się więcej nie powtórzy...
   Nic nie mówiąc, wtuliłam się w jego szyję, wdychając jego zapach. Trwaliśmy tak kilka chwil, dopóki nie usłyszeliśmy cichego chrząknięcia w drzwiach.
- Już gołąbeczki pogodzone? - zapytała Rozalia, unosząc lekko brew. - Możemy w końcu iść na te zakupy?

KONKURS

sobota, 9 kwietnia 2016

~ Rozdział 64 ~

   W szpitalu spędziłam niecałe dwa tygodnie. Przez ten cały czas odwiedzali mnie znajomi, przynosząc co jakiś czas świeże kwiaty czy owoce, które najbardziej lubię. Kilka razy przyszedł Kastiel, jednak starałam się go ignorować. Kiedy przychodził odwracałam się w drugą stronę, na tyle ile byłam w stanie.Wzdychał wtedy głęboko i powtarzał, że będzie na mnie czekał. Ja dusiłam wówczas łzy, by nikt tego nie zobaczył. Dopiero kiedy następował wieczór i zostawałam w końcu sama, pozwalałam łzom płynąć.
   Mimo, że byłam mu wdzięczna za pomoc w czasie wypadku, nie mogłam przeboleć tego, że przyszedł za mną na cmentarz. Tym jednym, głupim czynem sprawił, że coś, co pomału zaczynało we mnie kiełkować, zniknęło bezpowrotnie. Ta nikła szansa na wybaczenie prysnęła jak bańka mydlana, gdy dotknął mojego ramienia w ten deszczowy dzień.
   Nie chciałam mu przebaczać. To, co zrobił było straszne i co do tego, to chyba nikt wątpliwości nie miał, ale im dłużej o nim myślałam, im więcej razy przychodził do mnie, mówił cichym, spokojnym głosem, zaczynałam tęsknić za nim. Zaczynałam tęsknić za ironicznym uśmieszkiem, wykrzywiającym jego wargi, gdy na mnie patrzył. Brakowało mi zapachu jego skórzanej kurtki, przesiąkniętej papierosami i męskimi perfumami. I kiedy w mojej głowie znów przewijało się wspomnienie z dnia moich osiemnastych urodzin, zamiast Kastiela widziałam Kentina i jego smutne spojrzenie, gdy dowiedział się o powrocie bruneta. W końcu nie mogąc znieść tego dłużej, poruszyłam ten temat z Rozalią, która przyszła pomóc mi spakować swoje rzeczy, gdy miałam wyjść ze szpitala.
   - Roza... ja już nie wiem co robić... - przyznałam cicho, pakując różową bluzkę od piżamy. Zerknęłam na białowłosą. Dziewczyna przysiadła na łóżku i cicho westchnęła.
   -  A czego tak naprawdę pragniesz? - zapytała, wbijając we mnie swoje szare oczy.
   - Gdybym to ja wiedziała... - parsknęłam śmiechem, zapinając torbę. Chciałabym umieć ocenić swoje myśli, to czego chciałam, ale ciągła walka między tym, co krzyczał racjonalny umysł, a tym, co szeptało spragnione serce nie pozwalało mi się na niczym skupić.
   - Kochasz Kentina?
   - No, tak! Przecież wiesz, że tak - spojrzałam w okno nad łóżkiem, przygryzając wargę. - Boję się, że to, co czułam do Kastiela wraca. Nie chcę, by powtórzyło się to, co kiedyś...
   - Skąd możesz mieć pewność, że to się zdarzy?
   - Właśnie nie mam i to mnie denerwuje. Nie chcę ryzykować swoim sercem. Nie chcę znów wpaść w depresję... - ponownie westchnęłam, gdy wychodziłyśmy z placówki, kierując się w stronę parkingu do samochodu białowłosej.
   - Liwia... Nie powinnaś tak dużo się nad tym zastanawiać - dziewczyna dotknęła mojego ramienia, spoglądając mi w oczy zatroskanym wzrokiem. - Co ma być, to będzie. Jeśli masz cierpieć, to prędzej czy później będziesz i tego nie unikniesz. A jeśli masz być szczęśliwa, to dlaczego się na to w pełni nie otworzysz? Może to tak ma wyglądać twoje życie?
   Więcej tematu nie poruszałyśmy. Dotarłyśmy w ciągu kilkudziesięciu minut do mojego mieszkania. Przyjaciółka pomogła mi się oporządzić i przygotować obiad. Przesiedziałyśmy większość dnia na leniuchowaniu i objadaniu się pysznościami. To, co mówią na temat kobiet w ciąży i ich ogromnym apetycie, jest najszczerszą prawdą. Mimo, że Rozalia była dopiero w połowie drugiego miesiąca, to co chwilę spoglądałam na nią, nie mogąc wyjść z podziwu, jak ta drobna osóbka była w stanie zjeść całe, litrowe pudełko lodów sama, a potem zagryźć to wszystko dużą paczką nachosów z sosem czosnkowym do spółki z butelką coli. Gdzie ona to mieści?!

   Ślub cioci odbył się w pierwszy weekend po moim powrocie ze szpitala. Ciocia oponowała, mówiąc, że wciąż jestem w gipsie i nie powinnam się przemęczać, jednak ja nie chciałam, by kobieta dłużej czekała tylko ze względu na to, że nie mogłam się do końca sprawnie poruszać. Poza tym sama nie mogłam się doczekać imprezy. Wszystko było tak, jak sobie zaplanowała opiekunka. No, nie licząc faktu, że jej druhna siedziała na wózku z nogą i ręką w gipsie.
   Kościelna uroczystość zaślubin przebiegła bez problemów. Większość kobiet zebranych w kościele, stereotypowo płakało. Sama musiałam przyznać, że ledwo hamowałam słone krople, widząc ciocię w przepięknej sukni oraz te ogromne szczęście wypisane na jej twarzy, gdy patrzyła na pana młodego. Dimitry, od tamtego pamiętnego dnia wyjazdu do kurortu, nie zmienił się prawie w ogóle. Swoje ciemne włosy dalej trzymał długie i elegancko związane w koński ogon, a bystre, ciemne oczy świdrowały wszystko dookoła. Delikatny uśmiech nie schodził z jego wąskich ust. Jeśli istnieje coś takiego jak przeznaczenie, to ta dwójka zdecydowanie była sobie pisana od samego początku. Oboje razem wyglądali nieziemsko i nieziemsko do siebie pasowali. Jak Yin i Yang. Jak Dzień i noc. Nie spotkałam jeszcze tak doskonale dobranej pary. Kiedy nastąpiło sakramentalne "tak" i pierwszy pocałunek młodego małżeństwa, wszyscy udaliśmy się przed kościół, a gdy para młoda wyszła z sanktuarium obsypaliśmy ich tradycyjnie ryżem i pieniędzmi. Ktoś jeszcze sypał płatkami róż i małymi kwiatkami. Wszystko wyglądało jak z bajki w blasku sierpniowego słońca.
   Do domu weselnego dojechaliśmy w kilka minut. Miejsce było przepiękne. Jasne, przestronne, z ogromnymi oknami i przejściem prowadzącym na taras oraz do ogrodu pełnego wonnych kwiatów i krzewów, między którymi można było znaleźć wygodne ławki. Wszędzie przyjemnie pachniało kwiatami oraz lekko wilgotnym powietrzem, który przywodził na myśl sadzawkę pełną wodnych lilii.
   Przybyli goście pozajmowali swoje miejsca i czekali aż młoda para wejdzie do weselnej sali. Na środku pomieszczenia czekał już okrągły, pokaźnych rozmiarów stół z mnóstwem kryształowych kieliszków wypełnionych szampanem. Wesele wydawało się być tak różne i jednocześnie tak podobne do ceremonii Rozalii. Bankiet białowłosej sprawiał wrażenie bardziej staromodnego, klasycznego. Dookoła przechadzały się dziewczyny i kobiety w długich eleganckich sukniach, a mężczyźni w granatowych i czarnych frakach rozmawiali ustawieni w niewielkie grupki. Przyjęcie cioci było zaś nieco bardziej swobodne. Każdy był ubrany elegancko, ale nie aż tak gustownie, jak w przypadku Rozy. Na weselu białowłosej wszędzie spotykałam starych znajomych ze szkoły lub twarze mijane na mieście. Tutaj też widziałam sporo znajomych, ale to tylko dlatego, że ciocia zbliżyła się do moich przyjaciół i postanowiła ich także zaprosić.
   Do bankietowej sali wprowadził mój wózek Kentin, co jakiś czas dotykając delikatnie mojego nagiego ramienia. Czułam się strasznie dziwnie siedząc i nie mogąc nic innego zrobić. Czułam się bezsilna i smutna, ponieważ z moimi kontuzjami nie mogłam sobie pozwolić na taniec. Może gdybym nie miała złamanej ręki, jeszcze dałoby radę temu jakoś zaradzić, ale niestety los się na mnie uwziął i nie dał mi chociaż najmniejszej możliwości, by spróbować. Uniosłam głowę, spoglądając na niego z dołu. Wyglądał niesamowicie pociągająco w czarnym garniturze z muszką pod szyją i z burzą ciemnobrązowych włosów. Aż zaczęłam żałować, że nie miałam więcej okazji oglądać go tak eleganckiego. Ustawiliśmy się na samym przodzie zebranych, tuż obok Rozalii i Leonarda. Niedługo później obok nas pojawiło się młode małżeństwo wznosząc pierwszy toast. W ostatniej chwili zdążyłam pogratulować opiekunce i zaraz po tym zniknęła w tłumie gości, chcących złożyć im życzenia na nową drogę życia.
   Poprosiłam dyskretnie Kentina, by zawiózł mnie do odpowiedniego stolika. Gdy kierowaliśmy się do naszego miejsca minął nas, uśmiechający się lekko, Lysander. Odwzajemniłam mu uśmiech, machając delikatnie zdrową dłonią. Ciocia postanowiła nie wynajmować jakiejś wielkiej grupy, która miałaby grać na weselu, tylko zaproponowała to Lysandrowi i chłopakom z ich szkolnej kapeli. Z jednej strony cieszyłam się na decyzję opiekunki, ale z drugiej strony miałam świadomość, że wśród wykonawców będzie także Kastiel. Miałam jedynie nadzieję, że nie zechce ze mną rozmawiać.
   Będąc przy swoim stoliku, obserwowałam to, co działo się na sali. Wszędzie kręcili się, śmiejący się ludzie, a pomiędzy nimi krzątali się kelnerzy serwujący przystawki. Młoda para usiadła przy stoliku w centralnej części sali, tak by każdy mógł ich dostrzec. Z ust cioci i, teraz, mojego wujka nie schodziły uśmiechy. Zerkali na siebie co chwilę, łapiąc się za ręce lub dyskretnie puszczając sobie oczka. Uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok, a gdy moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem blondynki, pomachałam jej nad stołem.
   Przyjęcie trwało w radosnej atmosferze, bawiących się dookoła ludzi. Ja spędziłam większość czasu popijając wino i rozmawiając z przyjaciółmi. Raz zgodziłam się na taniec z Kentinem, ale nie czułam się zbyt dobrze, siedząc na wózku i wyciągając ręce ku górze, by móc go trzymać.
   Gdy zbliżała się północ, a na dworze panował, nieco rozproszony przez światła z budynku, mrok poprosiłam Rozalię, by pomogła mi wyjechać do na taras. Dziewczyna od razu się zgodziła i chwilę później siedziałyśmy przy zejściu do ogrodu, cicho rozmawiając.
   - Dostałam awans... - powiedziałam cicho znad kieliszka wina, spoglądając gdzieś w dal.
   - Naprawdę? - Rozalia, spojrzała się na mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. - To wspaniale! Gratuluję!
   - Ech... No, nie jestem taka pewna, czy tak wspaniale... - westchnęłam głęboko, upijając kolejny łyk trunku. Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, nie rozumiejąc o co mi chodzi. - Zostałam dołączona do projektu w związku z nową kampanią wydawnictwa i muszę wyjechać do Santa Cruz na kilka miesięcy...
   - Och... To faktycznie... - przyznała, dotykając lekko mojej zagipsowanej nogi. - Ale myślę, że dasz radę. Jesteś silna.
   - Tu nie chodzi o to, czy ja dam radę, ale o mnie i Kentina... - zaczęłam nerwowo miętosić brzeg sukienki. - Boję się, że się od siebie jeszcze bardziej oddalimy. Już teraz nie jest za ciekawie między nami, odkąd dowiedział się o powrocie Kastiela....
   - Jeśli się kochacie, to dacie radę. Poza tym nie wyjeżdżasz daleko. To raptem niecałe dwieście czterdzieści kilometrów, więc będziecie mogli się spokojnie widywać chociaż co weekend. Nie powinnaś się przejmować na zapas, Liwia.
   - Wiem, ale... Och! - jęknęłam, znów czując to palące uczucie niepewności. - Boję się, że to wszystko się posypie...
   - Rozumiem cię doskonale, ale myślę, że powinnaś pozwolić płynąć temu swoim torem. Jeśli będziesz się tym zadręczać nie unikniesz tego, ani nie przyspieszysz jego biegu.
   - Ale to jest takie trudne...
   - Liv, daj temu spokój. Porozmawiaj o tym z Kentinem w wolnej chwili. Powinien cię zrozumieć i cię wspierać - powiedziała spokojnie, wpatrując się w moją twarz. Jej delikatnie podkreślone, szare oczy błyszczały się lekko srebrem w świetle ogrodowych lamp. - Dacie radę.
   - Rozalia, mogłabyś na chwilę przyjść na salę? - w przejściu do sali stanęła Gwen, opierając się o framugę przestronnych drzwi.
   - Liwia, pozwolisz...?
   - Jasne, idź. Ja tu poczekam i pomyślę - uśmiechnęłam się do niej lekko i odprowadziłam ją wzrokiem.
   Kiedy ponownie odwracałam się w stronę ogrodu, kątem oka dostrzegłam zbliżającego się Kastiela. Był ubrany w ciemne, materiałowe spodnie oraz śnieżnobiałą koszulę, której mankiety były rozpięte, a rękawy podwinięte, odsłaniając umięśnione przedramiona. Westchnęłam cicho, upijając łyk wina.
   - Nie powinieneś teraz grać i zabawiać gości? - zapytałam cicho, patrząc na prawie pusty kieliszek w moich dłoniach.
   - Teraz mam przerwę. Chris mnie zastępuje - powiedział spokojnie i z cichym mruknięciem usiadł na parkiecie obok mnie.
   Z sali dobiegała do nas przytłumiona melodia oraz ciche rozmowy gości weselnych, a gdzieś w oddali słychać było cykanie świerszcza. Nie odpowiedziałam, unosząc wzrok na, migoczące jasnym blaskiem, gwiazdy. To ciemne niebo skojarzyło mi się z wieczorem na balu maskowym w liceum, kiedy to mój tajemniczy partner zabrał mnie na dach szkoły, pokazując przepiękną panoramę miasta.
   - Dlaczego mnie nienawidzisz? - brunet spytał szeptem, przerywając ciszę jaka panowała między nami.
   - Wcale cię nie nienawidzę... - przyznałam po dłuższej chwili zastanowienia. - Tylko...
   - Tylko co?
   - Nie potrafię ci ponownie zaufać...
   - Zrobię wszystko, byś to ponownie zrobiła.

sobota, 2 kwietnia 2016

~ !! KONKURS !! ~

Witajcie! 
I nadszedł ten wielki, pewnie wyczekiwany przez wszystkich dzień! (Tak, jasne... Znając życie, to tylko ja się tym tak podniecam) 
Dzisiaj zakończyła się dwutygodniowa ankieta dotycząca konkursu, który chcę zorganizować z okazji pierwszej rocznicy bloga i tak ogromnej ilości wyświetleń! Jestem niesamowicie podekscytowana! 
Więc, bez zbędnego przedłużania przejdźmy w końcu do konkursu. 
W związku z tym, że w ankiecie każda odpowiedź dostała dużą ilość głosów, postanowiłam uwzględnić dwie najchętniej wybierane odpowiedzi. Stwierdziłam, że będzie to uczciwe wobec wszystkich tych, którzy chcieli by wziąć udział w konkursie, ale nie mają talentu, albo nie czują się dobrze w rysowaniu. Jednak nie chcę dzielić tego na dwa osobne konkursy, ponieważ byłby to dla mnie zbyt duży kłopot, związany z nagrodami, jakie dla was przewiduję. 


ZADANIE nr 1.

Art, któregoś z bohaterów opowiadania. 
Jest mi to obojętne w jaki sposób to zrobicie. Możecie wykazać się talentem komputerowym, możecie tylko naszkicować postać, bawić się farbkami, wyklejankami... Co tylko dusza zapragnie. To już zostawiam wam. 
Najważniejsze, żeby rysunek/art dotyczył bohatera mojego opowiadania. Tak. Postacie zaczerpnięte ze Słodkiego Flirtu też się w tym zawierają ;) 


ZADANIE nr 2. 

Jak wyobrażasz sobie dalsze losy Liwii i w jaki sposób, według Ciebie, zakończy się ta historia?
Tak jak wyżej. Jak sobie to wyobrażasz? Co stanie się w dalszej części? Czy Liwia wybaczy Kastielowi, czy przeklnie go i zostanie z Kentinem? Jak zakończy się ta historia? 
Tu pozostawiam wam wolną wyobraźnię. Najważniejsze liczy się to, by odpowiedź była ciekawa  i interesująca. Możecie postawić na plan wydarzeń, krótką historyjkę, cokolwiek. To co będzie zawierać Wasza odpowiedź również jest podporządkowane waszej wyobraźni. Może to być krwawa, apokaliptyczna wersja, może być kolorowa sielanka... Czego tylko dusza i wyobraźnia pragną. 


ZASADY KONKURSU


1. Chciałabym, byście Wasze odpowiedzi/arty przysyłali mi na mój e-mail - strumien_mysli@wp.pl
2. W temacie wiadomości napiszcie "konkurs nr 1/2". 
3. Jak wcześniej wspomniałam ogranicza Was tylko wasza wyobraźnia i umiejętności.
4. Zgłoszenia proszę wysyłać do 14 maja. 

NAGRODY

Dla jednych może się to wydawać zbyt wielkie czy przesadzone, ale stwierdziłam, że tak będzie dobrze. Myślę, że nagrody są adekwatne do Waszego i mojego wysiłku. Jeśli, któryś z wygranych będzie sobie życzył czegoś innego proszę się do mnie zgłosić drogą mailową i wszystko razem uzgodnimy. 

1. Nagrodą za pierwsze miejsce będzie możliwość spotkania ze mną w czasie wakacji, jeśli oczywiście zwycięzca wyrazi taką zgodę. 
Dlaczego akurat w w czasie wakacji? Ponieważ jest to czas wolny i nie będzie to kolidować z nauką, dniami szkoły i tym podobnymi.  Jest to też czas, kiedy ja spokojnie będę mogła zorganizować sobie pieniądze na dojazd i nocleg. Mam nadzieję, że nagroda się wam podoba, ale oczywiście jest możliwość zmiany. To zależy tylko i wyłącznie od zwycięzcy ;)

2. Za drugie miejsce jest nagroda rzeczowa o wartości 40 złotych. 
Wybór nagrody zależy od zwycięzcy. Myślę, że będzie to uczciwe, ponieważ nie chcę nikomu narzucać czegoś, co podoba się mi, a nie koniecznie drugiej osobie ;)

3. Nagrodą za trzecie miejsce jest pudełko słodkości o wartości 25 złotych.
Jeśli ktoś nie lubi słodyczy może zamienić to na coś, co bardziej mu się przyda ;)
To byłoby chyba tyle, na temat konkursu. Gorąca zachęcam do zgłaszania się ze swoimi pracami. 
WYNIKI KONKURSU - 14.05.2016 r.