czwartek, 28 grudnia 2017

~ Rozdział 87 ~

 Dobry wieczór kochani! 
Jak tam po świętach? Możecie się jeszcze ruszyć po tym obżarstwie? 
Rozdział miał byś na święta, a wyszło, że jest po. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, ale pisanie go szło mi ostatnio bardzo opornie. Nie dość, że musiałam pół rozdziału usnąć i zacząć od początku, to i tak nie jestem do końca zadowolona z tego jak wyszedł. No ale to tylko moje marudzenie. Wierzę, że chociaż Wam się spodoba i nie będziecie tak wybredni i marudni jak ja. 
Chociaż tak właściwie to mam nadzieję, że udobrucham Was samą treścią, bo tak jak obiecałam na stronie (LINK), na którą oczywiście serdecznie zapraszam, rozdział jest troszkę większym prezentem niż ten na Mikołajki, nawet jeśli jest troszeczkę krótszy. 
Bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania. 
ENJOY ♥

~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~

   Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić rozszalałe serce. Chłopak tak na mnie działał, że choćbym próbowała się przed tym bronić, zawsze czułam palące rumieńce na policzkach.
   Podeszłam do umywalki, która znajdowała się po prawej stronie od wejścia. Była obudowana kafelkami w kolorze  krwistej czerwieni i szarości. Tuż nad nią wisiało duże lustro subtelnie oświetlone malutkimi lampkami, które nie oślepiały, a przyjemnie oświetlały całą twarz. Odkręciłam wodę i nabrałam ją w dłonie, po czym ochlapałam rozgrzaną buzię. Nie przejmowałam się tym, że rozmazuje makijaż, bo i tak miałam zamiar go zmyć. Kiedy podniosłam głowę i spojrzałam się na swoje odbicie, mimowolnie parsknęłam śmiechem. Czarne plamy wokół oczu i spływające po policzkach ciemne strugi nie były najlepszym makijażem jaki do mnie pasował. Wytarłam szybko wodę i zwróciłam się w przeciwną stronę, gdzie znajdował się prysznic.
   Z lekkim wysiłkiem odpięłam zamek sukienki, a gdy zsunęłam ją z ciała i pozbyłam się bielizny, weszłam do kabiny i odkręciłam ciepłą wodę. W pierwszej chwili wzdrygnęłam się, czując zimne krople na skórze, jednak zostały one bardzo szybko zastąpione przez ciepły strumień. Westchnęłam cicho z przyjemności, nastawiając się, żeby namoczyć całe ciało. Kiedy przemywałam po raz drugi twarz, usłyszałam, że drzwi od kabiny rozsuwają się. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak do środka wchodzi Kastiel.
   - Beze mnie zaczęłaś? - zapytał, a właściwie bardziej wymruczał pytanie, przyglądając mi się uważnie.
   - Z tego co mi wiadomo, to miałeś czekać na mnie w łóżku - odpowiedziałam z przekąsem, zasłaniając się lekko. Nic nie potrafiłam poradzić na to, że krępował mnie czujny wzrok chłopaka.
   - Cóż... Wizja twojego rozgrzanego, mokrego ciała nie dawała mi spokoju i musiałem do ciebie dołączyć. Ktoś w końcu musi ci umyć plecki - odgarnął mokre już włosy z oczu, odchylając się lekko do tyłu, dzięki czemu mogłam ze spokojem pochłaniać spojrzeniem jego umięśniony tors. Przełknęłam z trudem ślinę, czując silny gorąc, kiedy mój wzrok zjechał z klatki piersiowej na napięty brzuch, na którym pod skórą rysowały się wyraźne mięśnie. Niestety, niewystarczająco szybko odwróciłam wzrok i moje bezwstydne wgapianie się zostało przyłapane. - Ty mały zboczuszku... - zaśmiał się widząc moje zawstydzenie. - Lubisz się przyglądać, co...?
   - To nie tak... - próbowałam się jakoś wybronić, jednakże z marnym skutkiem.
   - Och, już nie bądź taka cnotka. Przyznaj się, że kręci cię moje umięśnione i seksowne ciało...
   - W szczególności twoja skromność - żachnęłam się, po czym nabrałam wody w usta, a następnie wyplułam ją w Kastiela. Na widok jego zszokowanej miny wybuchnęłam śmiechem, zasłaniając buzię.
   - Osz, ty mała mendo. Doigrałaś się - warknął i przyciągnął mnie do siebie gwałtownie.
   Gdy nasze ciała się ze sobą zetknęły, po raz kolejny poczułam intensywny gorąc, który objawił się u mnie w postaci rumieńców. Chłopak spojrzał się w moje oczy, uśmiechając lekko, w swój charakterystyczny sposób - lewym kącikiem ust. Odwróciłam wzrok zawstydzona, ale nie dane mi było uciekać przed jego intensywnymi tęczówkami, ponieważ brunet złapał mnie za brodę, obracając moją twarz w stronę swojej. Cały czas patrząc mu w oczy, zbliżył się do mnie, przesuwając dłoń z body na policzek, a następnie wplątując palce w mokre włosy. Czując jego delikatny dotyk, przymknęłam oczy, delektując się tą chwilą. Zaraz po tym poczułam jego usta na swoich. Najpierw subtelne muśnięcie, a chwilę później pewniejszy pocałunek, zmuszający mnie do rozchylenia warg. Poczuwszy gorący język, złakniony pieszczot, pogłębiłam pocałunek, przylegając do Kastiela całym ciałem. Możliwość dotyku jego ciała była tak upajająca, że zarzuciłam ręce na jego kark, ocierając się przy tym o jego tors. Oboje zadrżeliśmy, czując napięcie jakie między nami powstawało. Wrażenie było tak obezwładniające, że zapomnieliśmy o całym świecie; staliśmy pod strumieniem wody całując się i dotykając wzajemnie, poznawaliśmy na nowo swoje ciała. Czułam błądzące po moim ciele dłonie Kastiela, zatrzymujące się przy każdej krzywiźnie, czy to bioder czy lekko wystających żeber, uwydatnionych przy każdym wdechu. Ja też nie pozostałam mu dłużna, również dotykając palcami jego torsu, brzucha lub silnych ramion, w których czułam się tak bezpiecznie.
   Niespodziewanie zostałam przyparta do ściany kabiny, a ręce zamknięte w uścisku tuż nad głową. Jedną dłonią je przytrzymywał, a drugą sunął wzdłuż ramienia do pachy, a następnie przez talię do biodra, na którym się zatrzymał i zacisnął kościste palce. Westchnęłam cicho z przyjemności, a w mojej głowie pojawiła się dziwna myśl, że oboje wyglądamy teraz, jak z jednej ze scen w ekranizacji powieści Eriki Leny James. Prawie parsknęłam na to śmiechem, jednak ugrzązł on w moim gardle, kiedy poczułam jak dłoń Kastiela wsuwa się między moje nogi i zaczyna mnie pieścić. Sapnęłam czując nieopisaną rozkosz, jaka rozchodziła się po moim ciele falami. Gdy wiecznie zimne palce zaczęły drażnić moją łechtaczkę, zagryzłam wargi, starając się stłumić gardłowy jęk, aczkolwiek z bardzo marnym skutkiem. Chłopak zamruczał cicho, przenosząc swoje pocałunki z ust na szczękę i szyję, którą lekko podgryzał, nie przestając mnie pieścić. Nogi zadrżały niebezpiecznie pode mną, a ja próbowałam wyrwać ręce z uścisku, jednak Kastiel zacisnął swoją dłoń jeszcze mocniej. Byłam pewna, że gdyby nie fakt, iż byłam przytrzymywana za nadgarstki i przypierana do ściany resztą ciała, to kolana ugięłyby się pode mną, a ja osunęłabym się na dno brodzika i tam rozpłynęła z rozkoszy.
   - Kastiel... - wyjęczałam, gdy przyspieszył pieszczoty, a opuszki palców zaczęły zahaczać o moje wejście. Chciałam go prosić żeby przestał, żeby dał mi choć chwilę na złapanie oddechu, ale zostałam uciszona głębokim pocałunkiem, a wszystkie słowa, jakie chciałam powiedzieć, wyparowały z mojej głowy. Brunet całował mnie namiętnie, przygryzając przy tym dolną wargę, co sprawiało, że byłam kłębkiem nieskładnych myśli i jęków przyjemności. Przez gorące usta chłopaka nawet nie zauważyłam kiedy moje dłonie zostały uwolnione z uścisku, a jego ręce powędrowały na uda, które podniósł lekko, tak żebym mogła go nimi opleść wokół bioder. Chwilę później wsunął się we mnie mocno, a ja nieomal krzyknęłam zaskoczona gwałtownością tego ruchu. Trzymając mnie za biodra, oparł głowę o moją i poruszywszy się we mnie sapnął cicho z przyjemności. Dźwięk jego głosu i powolne pchnięcia spowodowały przyjemne dreszcze i rozkoszne ciepło na ciele. Przywarłam do chłopaka, oplatając go wokół szyi ramionami, a palcami wpiłam się w jego opaloną skórę. Czując moje paznokcie na sobie pchnął mocniej biodrami, wyrywając mi z ust okrzyk przyjemności. Brunet przyspieszył ruchy bioder, a ja jedynie mogłam odchylić głowę do tyłu, pojękując z rozkoszy, wbijać mocniej paznokcie w skórę, by jakoś choć trochę odreagować rosnące coraz bardziej podniecenie. Wchodził we mnie zdecydowanie i szybko, prawie do samego końca, mrucząc przy tym gardłowo.
   - Moje słodkie... - wyjęczał mi w szyję, zaciskając na niej zęby, a na pośladkach palce, przyciągając mnie jeszcze bliżej. Przypierając mnie mocniej do ściany, oderwał jedną rękę od biodra i przenosząc ją do przodu, wsunął między moje nogi, drażniąc wrażliwą łechtaczkę. Czując dodatkowe pieszczoty, pisnęłam, zaciskając mimowolnie uda wokół pasa Kastiela. Dodatkowa stymulacja sprawiła, że coraz większe podniecenie zaczęło się kumulować w okolicach brzucha, oznajmiając bliskie szczytowanie.
   - Kas... - wyjęczałam, coraz bliższa orgazmu. - Ja... - nie dokończyłam, ponieważ ciemnooki przyspieszył ruchy bioder, a wraz z szybszymi pchnięciami nasze oddechy stały się coraz bardziej urywane, a pocałunki coraz bardziej chaotyczne. Po chwili napięłam się cała, czując nieopisaną rozkosz rozchodzącą się po całym ciele, łaskoczącą delikatnie wnętrze ud i brzucha. Kilka mocniejszych ruchów później poczułam jak brunet się napina i szczytuje z głębokim jękiem, stłumionym w mojej szyi.
   Trwaliśmy w tej pozycji jeszcze przez chwilę, dochodząc do siebie po przebytym przed chwilą orgazmie. Kastiel ostrożnie postawił mnie na nogi, cały czas przytulając.
   - Jesteś cudowna wiesz? - powiedział cicho, pocierając nosem o mój policzek.
   Odpowiedziałam mu jedynie uśmiechem, sięgając ponad jego ramieniem po żel pod prysznic, który znajdował się za chłopakiem, w metalowym koszyczku, przyczepionym do ściany, służącym za półkę na kosmetyki. Nabrałam troszeczkę na dłonie i zaczęłam powoli namydlać ciało kochanka. Nie chcąc pozostać mi dłużny, Kastiel również zaczął myć powolnymi, delikatnymi ruchami moje ciało. Przy każdym dotyku czułam przyjemne dreszcze, jeszcze bardziej podatna na czyiś dotyk.
   Po skończonej kąpieli, wysuszyliśmy się ręcznikami. Dziękowałam w duchu za zapobiegliwość chłopaka, który pożyczył mi swoją starą, dużo za dużą na mnie, koszulkę, bym nie musiała paradować w samym ręczniku po korytarzu. Umyta i przebrana dałam się poprowadzić brunetowi do jego sypialni, gdzie czekało na nas cieplutkie łóżeczko. Nie czekając na niego, odrzuciłam na krzesło koło biurka swoje ubranie i wskoczyłam na posłanie, szybko zakrywając się miękką kołdrą. Wtuliłam twarz w pachnącą chłopakiem poduszkę, napawając się przyjemnym zapachem. Ciemnooki zaśmiał się jedynie, zgasił światło i dołączył do mnie, kładąc się na plecach. Wykorzystując okazję, wtuliłam się w jego tors, kładąc jedną dłoń na jego brzuch, a drugą podkładając pod policzek.
   - Już zasypiasz? - wyszeptał, obejmując mnie lekko ręką, po czym pocałował mnie lekko w czubek głowy.
   - Jeszcze nie, ale tak mi jest wygodnie - odmruknęłam cicho, wtulając się w niego jeszcze bardziej.
   - Rozumiem, księżniczko - zaśmiał się cicho, za co dostał kuksańca w żebra. - Jak ci się podobała rodzinna kolacyjka? Aż tak straszna, jak ci się wydawało?
   - Bardzo przyjemna - odparłam, przypominając sobie uważny wzrok Kastiela mamy, kiedy w korytarzu oceniała mnie uważnie. - Twoja mama jest niezwykle urocza, a twój tata bardzo uprzejmy. Zupełnie nie rozumiem, jak ty możesz być ich synem.
   - Co?
   - Arogancki, ironiczny, wiecznie obrażony na cały świat... - wyliczałam, czując jak chłopak coraz bardziej się spina. - To się zupełnie nie kompatybiluje.
    - Ale ty jesteś wredna, wiesz? Skąd ci się to wzięło? - W odpowiedzi na moje docinki szturchnął mnie lekko w żebra, lekko łaskocząc.
   - Uczę się od najlepszych - podniosłam wzrok na jego twarz i pokazałam mu język. Chłopak jedynie parsknął śmiechem, przytulając mnie mocniej do siebie.
   Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, ale w końcu zmęczenie dopadło mnie i nie wiadomo kiedy zasnęłam w objęciach bruneta.

środa, 6 grudnia 2017

~ Rozdział 86 ~

   - No, to w końcu, którą sukienkę mam ubrać? - jęknęłam cierpiętniczo, wyciągając w stronę Kastiela trzymane w rękach sukienki. - Tą różową z czarną lamówką czy może tą czarną koronkową? A może ubrać tylko elegancką koszulę i spódniczkę?Chociaż może nie... Jeszcze twoi rodzice uznają, że jestem za bardzo sztywna i elegancka... Ale zaś jak ubiorę sukienkę, to pomyślą, że jestem za bardzo otwarta... - zaczęłam krążyć po pokoju ubrana jedynie w samą bieliznę, nie mogąc przestać zastanawiać się, na który strój się zdecydować.
   - Na litość boską i piekielną! Wybierz którąkolwiek. W każdej pięknie wyglądasz.
   - Ale jak ubiorę tą czarną, to ona jest przecież krótka. I do tego ta koronka... Jeszcze sobie pomyślą, że jestem jakąś rozpustnicą, a jak ubiorę tą pudrową, to zaraz wyjdę na pustą blondynkę, bo tak słodziaśnie wyglądam...
   - Uspokój się! To tylko moi rodzice. Nie zjedzą cię przecież - brunet westchnął głęboko, podchodząc do mnie, żeby zatrzymać mnie w miejscu.
   - Dla ciebie to tylko twoi rodzice, a dla mnie AŻ twoi rodzice - jęknęłam po raz wtóry. - Chce po prostu dobrze przed nimi dobrze wypaść.
   - I wypadniesz. Jesteś urocza, miła, śliczna... Oczarujesz ich od pierwszego wejrzenia. Zobaczysz - spojrzał mi głęboko w oczy, trzymając mnie za ramiona. Na początku unikałam jego spojrzenia, ale po chwili popatrzyłam na niego. Uśmiechał się delikatnie lewą stroną, jak to zawsze miał w zwyczaju. Nie mogłam się powstrzymać i odwzajemniłam uśmiech. - Ubierz tą czarną.
   - Ale jesteś pewien, że nie będę wygląda jak latawica? - zapytałam niepewnie, cały czas nie będąc zdecydowana co do sukienki.
   - Oj, przestań już, bo na dupę dostaniesz. Ubieraj się już, bo zostało nam pół godziny.
   - CO?! - krzyknęłam przerażona tak małą ilością czasu. - Nie zdążę się pomalować... A może wcale się nie malować?
   - Nie drażnij mnie. Ale już! Ubieraj się, maluj i idziemy.
   W biegu chwyciłam koronkową sukienkę i zamknęłam się w łazience. Przebrałam się, sięgnęłam do szafki nad zlewem, schowanej za lustrem i zrobiłam sobie szybki makijaż. Włosy jedynie przeczesałam szczotką i zostawiłam rozpuszczone. Biorąc uspokajający oddech, wyszłam z łazienki. Stresowałam się tak tym spotkaniem bardziej niż pierwszą rozmową o pracę.
   Trzęsącymi się rękoma ubrałam płaskie kozaczki za kolano i czarny, gruby płaszcz. Mimo uspokajających słów Kastiela, nie mogłam zapanować nad ponurymi myślami, które podsuwały mi najczarniejsze scenariusze kolacji z rodzicami bruneta. Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam, kiedy pokonaliśmy całą trasę od mojego mieszkania do posiadłości państwa Drake. Wysiadłam z samochodu cały czas poprawiając sukienkę, mając wrażenie, że jest za krótka i dodatkowo mi się podwija.
   - Jeśli się w tej chwili nie uspokoisz, to po powrocie do twojego mieszkania dostaniesz taki wpierdol na dupsko, że nie usiądziesz przez najbliższy tydzień - warknął, przytrzymując mi w miejscu dłoń, która wędrowała właśnie ku dołowi mojej sukienki.
   Parsknęłam śmiechem na to stwierdzenie, ale posłuchałam i złączyłam swoje dłonie razem, tak żeby nie korciło mnie poprawienie swojego wyglądu. Weszliśmy na dość sporych rozmiarów podjazd, na środku którego znajdował się owalny klomb, pokryty, o tej porze roku, śniegiem. Ominęliśmy go, kierując się w stronę drzwi, a mnie po plecach przeszedł lekki dreszcz przerażenia. Przełknęłam ślinę, starając się jednocześnie zapanować nad rozdygotanym oddechem. Kiedy Kastiel nacisnął na dzwonek, moje serce nieomal stanęło w miejscu, ale moment gdy drzwi zaczęły się uchylać prawie doprowadził mnie do zawału.
   - Cześć mamo - powiedział brunet, do kobiety, która stanęła w przejściu. Była znacznie wyższa ode mnie, ale to pewnie za sprawą wysokich szpilek, które miała na stopach. Jej okrągłą, aczkolwiek smukłą twarz okalały kruczo-czarne włosy, podkreślając szeroki, uroczy uśmiech, krwistoczerwonych ust. Piwne oczy uwydatniały gęste rzęsy i ciemniejszy makijaż. Z pozoru wydawała się być kompletnie nie podobna do Kastiela, jednak pojedyncze delikatne cechy sprawiały, że brunet, choćby nie wiadomo jak bardzo by chciał, nie wyparłby się rodzicielki.
   - Jesteście za wcześnie - zauważyła z lekką, radosną pretensją w niesamowicie melodyjnym głosie. -Ale wejdźcie. Przecież nie będziecie stać i czekać na dworze - przepuściła nas w drzwiach, sama cofając się w głąb przedsionka.
   - Dobry wieczór - mruknęłam nieco zawstydzona elegancką kobietą.
    - No pokaż mi się. Chcę zobaczy cóż to za piękność ujarzmiła tego diabła wcielonego. - Ledwo przeszliśmy przez próg, ja zostałam porwana w objęcia mamy Kastiela, która wyciągnęła sobie mnie na odległość rąk, po czym cofnęła o dwa kroki, żeby móc mi się lepiej przyjrzeć. Poczułam się zawstydzona pod uważnym wzrokiem kobiety, która ściągając wargi w dziubek, przyglądała się każdemu szczegółowi mojego wyglądu.
   - Valerio... Daj spokój i nie stresuj jeszcze bardziej biednej dziewczyny - na korytarz wszedł wysoki, szczupły mężczyzna. Kiedy na niego spojrzałam, dosłownie oniemiałam. Ojciec Kastiela wyglądał jak chłopak sam, tyle że w starszej wersji. Przydługie, czarne włosy układały się w ten sam sposób, akcentując mocno zarysowaną szczękę. Ciemne brwi podkreślały niemal obsydianowe oczy. - Pozwól im spokojnie zdjąć kurtki. Miło mi cię w końcu poznać, Liwia tak?
   - Tak, zgadza się - przytaknęłam, uśmiechając się lekko.
   - No, już, już - żachnęła się na męża, pomagając ściągnąć mi płaszcz. - Po prostu nie mogłam się powstrzyma, widząc jej uroczą buźkę. Nie to co tamto dziewuszysko, które przyprowadził jak jeszcze chodził do liceum. - Od razu domyśliłam się, że chodziło o Debrę. Spojrzałam się w stronę Kastiela, niepewna jego reakcji na wspomnienie jego byłej dziewczyny, ale albo chłopak nie przejął się tym, albo doskonale ukrywał swoje uczucia. - Twoje imię już znamy, więc wypadałoby, żebyśmy i my się przedstawili. Ja nazywam się Valeria, a mój małżonek Louis.
   - Bardzo miło mi państwa poznać - nie mogłam się powstrzymać, żeby nie odwzajemnić uroczego uśmiechu, jaki przez cały czas gościł na twarzy kobiety.
   Gdy już w końcu pozbyliśmy się zimowego okrycia, zostaliśmy zaprowadzeni przez przestronny korytarz do jadalni, obok której mieścił się ogromny salon. Wszystkie pomieszczenia zostały urządzone w bardzo podobnych barwach, czyli w połączeniu ciemnego, czekoladowego brązu oraz bieli, szarości i delikatnego ecru. Na ścianach królowały jasne barwy, natomiast meble były wykonane z ciemnego, lakierowanego drewna, przez co sprawiały wrażenie dużo starszych niż w rzeczywistości. Stanęłam w jadalnio-salonie, rozglądając się dookoła, nie mogąc wyjść z podziwu jak pięknie wszystko się ze sobą komponowało. Nie było tu niczego nie potrzebnego, czegoś co by nie pasowało do całości.
   - Co tak stoicie dzieci? Siadajcie do stołu, za chwilę zostanie wszystko podane - obok nas stanął pan Louis, dotykając lekko ramienia Kastiela. Razem z Kastielem zajęliśmy miejsca obok ciebie i na przeciwko jego rodziców. - Pomóc ci coś, kochanie? - mężczyzna zwrócił się w stronę kuchni, skąd dochodziło brzdękanie naczyń i sztućców.
   - Dziękuję, ale radzę sobie - odkrzyknęła mama Kastiela, a po chwili weszła do jadalni niosąc talerze z przepysznie pachnącą potrawą. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzają ci pieczarki, Liwia, ale niestety to risotto nie smakuje tak dobrze bez tych grzybów.
   - Niech się pani nie martwi, ja wręcz uwielbiam pieczarki, a szczególnie w tym daniu - odpowiedziałam, delektując się zapachem, jaki unosił się nad postawionym przede mną naczyniem.
   - Cieszy mnie ogromnie, że chociaż ty nie jesteś wybredna - zaśmiała się głośno, nie przejmując się ostrym spojrzeniem swojego syna. Oj, chyba komuś zaczęło przeszkadzać ciągłe wspominanie Debry. - I co się tak na mnie patrzysz, Kastuś? Nie będę ukrywać, że nie znosiłam tamtej dziewczyny. Od samego początku wydawała mi się dziwna, ale to był twój wybór, w który nie chcieliśmy z ojcem ingerować, a że skończyło się, jak się skończyło... - wzruszyła ramionami, po czym skierowała się z powrotem do kuchni po resztę porcji.
   - Ty się chyba nigdy nie odzwyczaisz... - brunet jęknął cierpiętniczo, krzywiąc się znacznie. - Ile razy mam ci powtarza, żebyś mnie tak nie nazywała?
   Kilka minut później, kiedy już wszystko zostało przyniesione, mogliśmy zasiąść do posiłku. Przez dłuższy czas każdy milczał, zaspokajając swoje kubki smakowe, zniewalającym risotto. Następnie pan Louis przyniósł wino i nalał każdemu z nas.
   - Ja nie mogę. Prowadzę - wykręcił się Kastiel.
   - Przecież możecie zostać na noc. Twój pokój jest w niezmienionym stanie - odparła od razu kobieta, upijając dość duży łyk z kieliszka.
   - Nie chcemy sprawiać kłopotów... - zaczęłam, ale zaraz zostałam uciszona przez matkę bruneta.
   - Ależ jakie kłopoty. Daj spokój, to będzie dla nas przyjemność was gościć. Przecież muszę poznać swoją przyszłą synową.
   - Mamo...
   - No co "mamo? Ja na twoim miejscu grubo bym się zaczęła zastanawiać nad zaręczynami, bo gdybyś pozwolił by taki skarb ci uciekł, to byłby twój największy błąd w życiu.
   Słysząc słowa pani Valerii, mimowolnie zarumieniłam się zawstydzona. Nie sądziłam, że zostanę aż tak pozytywnie odebrana przez rodziców Kastiela. Przecież nie zrobiłam nic szczególnego, a byłam wręcz wychwalana pod niebiosa.
   - Ale to jest wasze życie i wy zrobicie z nim co chcecie. Chociaż mam cichą nadzieję, że będzie mi dane zatańczyć na waszym weselu - zaśmiała się cicho znad kieliszka, puszczając mi oczko. Odchyliła się do tyłu na krześle, ciężko wzdychając. - Objadłam się tak bardzo, że nie mam sił na deser. A wy kochani?
   - Doskonale panią rozumiem. To danie było po prostu genialne. Będę musiała wziąć od pani przepis, chociaż nie wiem czy wyjdzie mi tak dobrze, jak pani.
   - Oj nie słodź mi już tak kochaniutka, to zwykłe risotto, nic wielkiego - przymknęła lekko oczy, co chwilę popijając wino.
   - Ja podziękuję za słodkie. Nałożyłaś mi tak ogromną porcję, że nawet gdybym przez dobry rok nie jadł niczego słodkiego, to na to bym nawet nie spojrzał - sapnął Kastiel, odstawiając swój pusty kieliszek i wyciągając nogi pod stołem, założył ręce na karku.
   - To skoro wszyscy pojedli, to co powiecie na małe wspominki? - brunetka popatrzyła na nas swoimi przenikliwymi oczyma, podnosząc się z krzesła. - Rozsiądźcie się w salonie, a ja pójdę po rodzinne albumy.
   - Tylko nie to... - siedzący obok mnie chłopak, jęknął przeciągle, zakrywając twarz dłońmi.
   - Dlaczego? - zapytałam zdziwiona, przyglądając się jego poczynaniom.
   - Bo teraz będzie przypomina mi każdą przypałową akcje, jaką odczyniłem jak byłem małym bachorem.
   - Ojej! Zobaczę twoje zdjęcia! - ucieszyłam się, uśmiechając szeroko. Kastiel nigdy nie wspominał o swoim dzieciństwie, a w jego mieszkaniu nie było ani jednego zdjęcia z tamtego okresu.
   - Cieszysz się, jakby było co oglądać... - westchnął cicho, kręcąc głową.
   - Bo jest co oglądać. Widzieć ciebie jako niewinne i jeszcze grzeczne dziecko, to misi by niezapomniany widok - zaśmiałam się głośno, podnosząc się z krzesła i skierowałam się do salonu, gdzie mieliśmy czekać.
   - Ale ci się zbiera... Oj zbiera ci się - mruknął cicho, patrząc mi głęboko w oczy, oblizał lubieżnie usta, na co zareagowałam obfitym rumieńcem.
   - Przestań... Nie przy twoich rodzicach.
   - A co? Wstydzisz się?
   - Jakbyś nie wiedział - żachnęłam się, przewracając oczami.
   Chwilę później między mną a Kastielem usiadła pani Valeria, trzymając na kolanach dwa pokaźne albumy oprawione w bordową skórę. Jeden z nich był widocznie wysłużony, miał popękaną skórę, a w niektórych miejscach całkiem spore jej ubytki. Jednak mimo zniszczeń było doskonale widać złote litery na okładce układające się w napis "Rodzinny album Drake'ów".
   - To album ze zdjęciami, które przedstawiają pradziadków i dziadków Kastiela z mojej strony i ze strony męża. Jako, że oboje z mężem mamy rodzeństwo, wszystkie zdjęcia jakie kiedykolwiek udało nam się zdobyć, musieliśmy podzielić, żeby każdy z nas miał swoje pamiątki. Mi udało się zachowa najwięcej, chociaż nie ukrywam, że wolałabym mieć je wszystkie - uśmiechnęła się delikatnie, z rozczuleniem gładząc okładkę starego skoroszytu. - Przyznać trzeba, że trzymam w rękach spory kawał historii.
   Z każdą odkrytą nową stroną poznawałam coraz więcej o przeszłości Kastiela, jego rodzinę oraz różne historie związane z każdą z fotografii. Część z polaroidów była mało wyraźna, jednak opowieść, jaką raczyła mnie mama chłopaka uzupełniała całkowicie niewidoczne szczegóły. Czasem nie byłam w stanie oderwać wzroku od uwiecznionych na papierze postaci, które były rodziną czarnowłosego. Niemal czułam się tak, jakbym to ja robiła te zdjęcia. W końcu, gdy poznałam każdego przodka chłopaka, przyszedł czas na nowsze zdjęcia. Kiedy zobaczyłam małego Kastiela, najpierw owiniętego w pieluszki, a potem przytulonego do pluszowego misia, aż nie mogłam się powstrzymać od rozczulonego uśmiechu. Wyglądał tak uroczo, że gdyby nie to, iż siedziałam u jego rodziców na kanapie i oglądałam zdjęcia z jego mamą, w życiu bym nie uwierzyła, że to on jest sfotografowany. W czasie opowiadań kobiety, co chwilę padały jakieś nieprzychylne uwagi ze strony chłopaka, który sprawiał wrażenie zażenowanego całą tą sytuacją.
   Przeglądałam jego zdjęcia, na których byli również Gwen, Nick czy Lysander, ale tylko jedno przykuło moją szczególną uwagę. Fotografia przedstawiała, na oko, siedmioletniego Kastiela, który obejmował ramieniem nieco niższego od siebie blondyna.
   - Czy... Czy to nie jest czasem Nataniel Hall? - zapytałam niepewnie, zerkając to na bruneta, to na jego mamę.
   - Dokładnie tak - potwierdziła kobieta, a ciemnowłosy przewrócił oczami.- Nasze rodziny były kiedyś ze sobą dość blisko, można by rzec, że się nawet przyjaźniliśmy. Jednak z czasem jak nasze dzieci zaczęły dorastać, a Nataniel, jak to małe dziecko, zaczął dokuczać swojej siostrze. Jednak państwo Hall nie widzieli w tym zwykłego dziecinnego dokazywania i stwierdzili, że to nasz mały Kastuś ma na ich syna zły wpływ.
   - Co? - zdziwiłam się, słysząc tą historię. Myślałam, że chłopcy dopiero w szkole się poznali i przez konflikt z Debrą skłócili się ze sobą. - Jak to?
   - Rodzicie blondyna nie uznawali naszego "luźnego" wychowania. Twierdzili, że jesteśmy mało wymagający wobec syna, przez co pozwala sobie na dużo więcej niż małe dziecko powinno, że jest za bardzo rozwydrzony i to ma wpływ na ich syna. Nie dostrzegali tego, że to ich apodyktyczne wychowanie powodowało, iż Nataniel coraz bardziej się buntował. W końcu zerwali z nami całkowity kontakt.
   Siedziałam oniemiała całą tą historią. Nie spodziewałam się, że Nataniel od małego był wychowywany w taki sposób. Myślałam, że ojciec blondyna chciał zapewnić lepszą przyszłość, dlatego tak na niego naciskał w sprawach szkoły.
   - Koniec tych wspomnień - ciszę przerwał głos pana Louisa. - Jest już późna godzina, a wy jeszcze musicie sobie przygotować miejsce do spania.
   Dopiero, gdy ojciec Kastiela wspomniał o późnej godzinie, poczułam jak bardzo jestem zmęczona. Automatycznie poczułam, że zbiera mi się na ziewnięcie, którego niestety nie udało mi się powstrzymać.
   - O tym właśnie mówię. Zbierajcie się dzieciaki spać.
   - Ale trzeba jeszcze posprzątać po kolacji... - zauważam, podnosząc się z kanapy.
   - Daj sobie spokój, poradzimy sobie, a ty powinnaś już położyć się spać. Dzisiaj miałaś sporo wrażeń, więc na pewno jesteś bardzo zmęczona - uspokoił mnie ojciec bruneta. - Kastiel, zaprowadź Liwię do łazienki, niech się odświeży i pościel łóżko, a my tu sobie posprzątamy.
   Niechętnie posłuchałam rodziców chłopaka, kierując się za nim na piętro, gdzie wskazał mi drzwi do łazienki oraz do swojego pokoju.
   - Będę na ciebie czekać w łóżku... - wyszeptał mi do ucha, lekko szczypiąc je zębami, zanim zamknął za sobą drzwi do łazienki, zostawiając mnie z gęsią skórką na ciele i mętlikiem w głowie.
   Ten chłopak jest niemożliwy.

niedziela, 3 grudnia 2017

Mała notka informacyjna

Witajcie!
Mam dla Was małą informację. 
Chciałam Was wszystkich poinformować, że postanowiłam założyć stronę na FB dotyczącą tego bloga. Zrobiłam to, by mieć z Wami lepszy kontakt, ponieważ z większością czytelników mam kontakt tylko i wyłącznie za pomocą bloggera, a informacje o kolejnych notkach albo jakichkolwiek zmianach czy przerwach docierają do niektórych w opóźnieniu lub w ogóle nie docierają. Tak więc mam nadzieję, że owa strona mi to trochę ułatwi, bo nie chcę też robi spamu na blogach innych pisarek, bo wiem jak to może drażnić. 
Także jeśli ktoś jest zainteresowany serdecznie zapraszam [LINK]

Wasza autorka ♥

sobota, 25 listopada 2017

~ Rozdział 85 ~

   Następnego ranka obudziły mnie niesamowicie jasne promienie słońca wpadające do mojej sypialni przez odsłonięte duże okno. Skrzywiłam się nieznacznie, gdy rażące białe światło raziło mnie w pół otwarte oczy. Przeciągnęłam się na łóżku, bardziej słysząc niż czując jak cały kręgosłup i ramiona strzykają mi po sennym zastaniu. Ziewnęłam przeciągle, zakrywając się jeszcze cieplutką kołdrą, by spowolnić uciekanie przyjemnego ciepła.
   Poprzedniego wieczoru Kastiel zaproponował mi wspólne wyjście, jednakże nie chciał się przyznać dokąd. Zastanawiało mnie to niesamowicie, ponieważ wiedziałam, że po nim mogę się wszystkiego spodziewać. Nawet tego, że załatwił nam wylot w kosmos. Brunet był tak przewidywalny, jak pogoda bez meteorologów na przełomie jesieni i zimy, więc jakiekolwiek, nawet te najbardziej absurdalne lub,wręcz przeciwnie, te najbardziej prawdopodobne podejrzenia mogły okazać się nieprawdziwe.
   Westchnęłam ciężko, po czym niechętnie podniosłam się z posłania. Moje ciało owiał nieprzyjemny chłód, gdy odkryłam kołdrę, co spowodowało, że do kuchni wyszłam owinięta w puchaty koc. Nastawiając ekspres do kawy, ziewnęłam raz jeszcze, przecierając przy tym oczy, gdy po całym mieszkaniu rozniósł się dźwięk pukania. Zmarszczyłam brwi zdziwiona, zastanawiając się kogo przywiało do mnie o tak wczesnej porze. Chcąc, nie chcąc zmusiłam się do wyjścia na zdecydowanie chłodniejszy korytarz i zaglądając przez wizjer, wyjrzałam na zewnątrz.
   Przed drzwiami stał nie kto inny, a właśnie Kastiel, o którym kilka chwil wcześniej myślałam. Przekręciłam klucz w zamku, uchylając lekko drzwi.
   - A pan tu czego szuka? - zapytałam, wychylając jedynie pół twarzy zza otwartego skrzydła. Nie otrzymawszy odpowiedzi, zostałam wręcz wepchnięta do wnętrza korytarza przez bruneta, który nie patyczkując się siłą odchylił drzwi i wszedł do mojego mieszkania.
   - Wiesz, że można to uznać za włamanie? - zaśmiałam się, przyglądając się poczynaniom chłopaka. Ten tylko uśmiechnął się lewym kącikiem ust, zamykając za sobą wejście. Nim, się obejrzałam, zostałam przyciśnięta do ściany za moimi plecami. Przełknęłam niepewnie ślinę, bojąc się jakkolwiek zareagować.
   - Taak...? - wymruczał cicho, owiewając mnie gorącym oddechem pachnącym miętówkami. - Mówisz, że włamanie? - przybliżył swoje usta do mojego ucha, muskając je lekko przy każdym wypowiedzianym słowie, co powodowało przyjemne dreszcze na całym ciele. - I co? Zgłosisz to na policje? Że się ci tutaj włamałem? Może jeszcze powinnaś dodać, że cię napastuję - zaśmiał się cicho, odsuwając nieznacznie od łaskotanego ucha, po czym z całą żarliwością wpił mi się w usta.
   Jęknęłam zaskoczona, rozchylając lekko wargi, co chłopak to wykorzystał, pogłębiając pocałunek. Czując gorący język, który pieścił mój, nie byłam w stanie nie odpowiedzieć na pieszczotę bruneta. Odpowiedziałam na pocałunek z równym zaangażowaniem co Kastiel, jednak ten nie pozwolił mi na dominację, przyciskając mnie mocniej co ściany, przez co na moment straciłam oddech. Pół świadomie podniosłam ręce, dotykając twarzy bruneta, by chwilę później wplątać palce w jego gęste i niesamowicie miękkie włosy. Zamruczał cicho, gryząc mnie lekko w wargę. Syknęłam cicho czując nagły, aczkolwiek przyjemny ból.
   - Dzień dobry, maleńka - zamruczał cicho, odsuwając się lekko ode mnie, odpychając się dłonią od ściany, o którą był oparty, po czym skierował swoje kroki w stronę kuchni. - O! Kawusia dla mnie! Jak miło.
   - A ty czasem nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? - zapytałam za nim, zbierając koc z podłogi. Ruszyłam w stronę pomieszczenia, do którego udał się brunet i stanęłam w drzwiach patrząc na jego poczynania.
   - Nie? To chyba twoim obowiązkiem jest ugościć należycie osobę, którą przyjmuje się do domu - odparł jak gdyby nigdy nic, nalewając sobie kawy do mojego ulubionego kubka i upił dużego łyka, oparłszy się o szafkę. Uśmiechnął się szeroko, jakby zadowolony z siebie.
   - No co ty nie powiesz? - prychnęłam, przechodząc przez kuchnię, sięgnęłam po inny kubek i nalałam i sobie kofeinowego napoju, ale zanim wzięłam najmniejszy łyczek, posłodziłam dwie łyżeczki i dolałam trochę mleka. Nigdy chyba nie pojmę jak można pić gorzką kawę. - To ty wręcz włamałeś mi się do domu, napadłeś na mnie i teraz jeszcze bezczelnie korzystasz sobie z mojego kubka.
   - Jeszcze mi powiedz, że ci się nie podobało - uśmiechnął się podstępnie, a ja automatycznie poczułam jak na moje policzki wylewa się rumieniec. Nie umknęło to uwadze bruneta, co spowodowało że na jego twarzy pojawił się pełen satysfakcji wyraz.
   - Dupek - mruknęłam cicho, chowając twarz w kubku. Chłopak zaśmiał się tylko, odstawiając kawę obok siebie i podciągając się na rękach, usiadł na szafce, o którą się chwilę wcześniej opierał.
   - To co mi robisz na śniadanko? - zapytał, nie zwracając kompletnie uwagi na mój komentarz.
   - Tobie? Nigdy w życiu - zmierzyłam go udawanym pogardliwym spojrzeniem i zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu czegokolwiek na pierwszy posiłek. - Nie jestem twoją służącą.
   Niespodziewanie poczułam chłodne palce na biodrach pod koszulką od piżamy. Pisnęłam zaskoczona, ale gdy chciałam się odwrócić w stronę Kastiela, ten unieruchomił mi ruchy, tak że ani w jedną, ani w drugą stronę nie miałam jak się ruszyć. Przyłożył usta do mojego ucha, powodując lekkie dreszcze przyjemności na plechach.
   - Odkąd pierwszy raz mi się oddałaś jesteś już moja i nie ma odwrotu - wyszeptał mi wprost do ucha, owiewając je gorącym oddechem. Chwilę później odsunął się ode mnie i wrócił na swoje poprzednie miejsce na szafce. - To jak z tym śniadankiem?
   - Masz ręce i nogi, więc sobie sam zrób - odparłam jedynie, wyciągając z chłodziarki mleko. Wyciągnęłam też płatki czekoladowe i wsypałam je do miseczki, a następnie zalałam wszystkie zimniutkim mleczkiem.
   - Ej, a dla mnie?
   - Miskę masz nad głową, a płatki obok. Mleko w lodówce - wybełkotałam z buzią pełną czekoladowych pyszności. Chłopak prychnął oburzony i sięgnął do szuflady po łyżkę. Usiadł na taborecie obok mnie i zanurzył sztuciec w moim mleku i zaczął mi wyjadać płatki. - EJ!
   - Nie chcesz mi zrobić, to chociaż się podziel.
   - Ale ty jesteś, wiesz? Leniwy, wredny, sarkastyczny erotoman - wyliczyłam, patrząc chłopakowi w oczy. Mówiąc ostatnie słowo, uświadomiłam sobie jak ogromny błąd popełniłam, kiedy zauważyłam rosnącą chęć mordu w oczach bruneta. - Fuck.
   Zerwałam się z miejsca i zaczęłam uciekać do sypialni, jednak nie byłam na tyle szybka, by zdążyć zamknąć się w pomieszczeniu przed Kastielem. Chłopak podstawił stopę między drzwi a framugę, uniemożliwiając zamknięcie się, po czym pchnął mocno skrzydło, a ja z braku innych możliwości uciekłam za łózko.
   - Doigrałaś się mała mendo. Zginiesz teraz w męczarniach - warknął i wskoczył na łóżko, przebiegając przez nie. Krzyknęłam wystraszona, jednak on zdążył mnie złapać, powalić na łóżko i zacząć okropne tortury w postaci łaskotek. - I kto tu ma teraz do śmiechu, co?
   Zaczęłam się niepohamowanie śmiać. Czułam jak wszystkie mięśnie spinają mi się w próbie obrony, jednak palce Kastiela były nieugięte. Wbijał mi je między żebra, by zaraz zacząć po nich ruszać, łaskocząc mnie jeszcze bardziej. Chciałam krzyknąć, żeby przestał, ale ciągły wymuszony śmiech, nie pozwalał mi na złapanie większego oddechu, już nie mówiąc o artykułowaniu słów. Próbowałam się przekręcić na plecy i jakoś uciec, ale brunet usiadł mi na biodrach, po raz kolejny pozbawiając mnie możliwości ruchu. Stęknęłam głośno, czując jego ciężar.
   - Błagam... - wyjęczałam w końcu, czując zbierające się łzy w oczach. Nie z bólu czy smutku, ale zawsze tak miałam, gdy za długo się śmiałam. - Prz... Przestań... Już...
   Niespodziewanie Kastiel zaprzestał swoich okrutnych czynów. Gdy w końcu nie byłam zmuszana do śmiechu, mogłam wziąć głęboki oddech. Przysięgam, że jeszcze chwila i udusiłabym się ze śmiechu. Klepnął mnie w brzuch, podnosząc się, a ja znów jęknęłam, zwijając się w kłębek.
   - Ubieraj się.
   - Co? - zapytałam, nie rozumiejąc o co chodzi chłopakowi.
   - No, ubieraj się. Najlepiej w coś ciepłego. - Kiedy nie zauważył żadnej reakcji z mojej strony, westchnął ciężko, jakbym to ja go męczyła łaskotkami, a nie na odwrót. - Przecież miałem cię dzisiaj zabrać na randkę, nie?

   - Zabrałeś mnie na łyżwy?! - krzyknęłam uradowana, gdy zatrzymał samochód przed otwartym lodowiskiem.
   - A co? Lubisz? - zapytał, przyglądając mi się, kiedy przekręcał kluczyki w stacyjce, gasząc silnik.
   - Co roku jeździłam z mamą na lodowisko. To była nasza tradycja... - westchnęłam cicho, przypominając sobie jak moja rodzicielka pięknie poruszała się na lodzie. Mimo minionego czasu, nadal nie mogłam się przyzwyczaić do myśli, że nie ma jej już ze mną.
   - No to na co jeszcze czekamy? - Nim się obejrzałam, już pędził do wypożyczalni po dwie pary łyżew.
   Wysiadłam z auta, zatrzaskując drzwi, które zostały zamknięte przez Kastiela za pomocą pilocika przy kluczach. Podbiegłam do chłopaka i zabrałam parę dla mnie. Nie czekając na niego, usiadłam na ławeczce obok i ściągnąwszy swoje ocieplane kozaki, ubrałam łyżwy.
   Uśmiechając się szeroko, zrobiłam pierwsze od dłuższego czasu "kroki" na lodzie. Przez pierwszych kilka chwil, miałam nieodparte wrażenie, że spektakularnie wyląduje na dupsku, jednak owe uczucie szybko minęło, a ja znów mogłam się cieszyć lekkością i płynnością ruchów. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mi lodowiska. Jak bardzo brakowało mi tej dziecinnej radości, że jeżdżę na lodzie. Chwilę później dołączył do mnie Kastiel, równie swobodnie co ja, sunąc obok. Na jego twarzy widniał wyraz głębokiego zadowolenia, a oczy spokojnie przyglądały się każdemu mojemu ruchowi.
   - Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak pięknie wyglądasz, gdy jesteś szczęśliwa.
   - Najpierw napastuje, wyjada jedzenie, torturuje, a teraz słodzi? - zaśmiałam się, widząc, że marszczy brwi w oburzeniu.
   - Nie prawda. Sama sobie na wszystko zasłużyłaś, więc teraz mi tu nie marudź - burknął, klepiąc mnie w pośladek. Zachwiałam się na lodzie i ostatkiem równowagi uratowałam się przed wypadkiem.
   - Świnia jesteś, wiesz? A co jakbym się wywróciła?
   - Nie dopuściłbym do tego - odparł spokojnie, wzruszając ramionami. Prychnęłam na to, a chłopak wystawił mi język.
   - Nie wystawiaj języka, bo ci krowa nasika - zaśmiałam się, patrząc na jego zszokowaną minę. Parsknął śmiechem, kręcąc z niedowierzania głową. - Zachowujemy się jak dzieci, co?
   - Oj tam zaraz dzieci. Po prostu próbujemy zachować naszą młodość. Żeby nie stać się starymi, zramolałymi prykami, którzy wiecznie narzekają, że tu ich boli... - pochylił się lekko, udając staruszka i złapał się za plecy w okolicy lędźwi. - ...że tu ich strzyka... - wyprostował się, nie zdejmując dłoni z pleców, krzywiąc się przy tym teatralnie. Widząc jego pokraczne poczynania, nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. - Nudno tak... Strasznie wolno się ruszasz. Nie da się szybciej? Czy może po prostu się boisz? - zaśmiał się, przyspieszając.
   - Chciałbyś... - mruknęłam pod nosem, czekając aż chłopak się trochę ode mnie oddali, po czym sama przyspieszyłam, a wiatr pędu rozwiał mi włosy z twarzy. Mijając chłopaka, zawołałam. - Goń się.
   Mijając go, z lekką obawą przed upadkiem, spróbowałam obrócić się tyłem. Zaśmiałam się, gdy trik, który pokazywała mi kiedyś mama, zadziałał. Pokazałam mu język, uciekając od niego tyłem. Kiedy Kastiel zaczął mnie gonić, odwróciłam się z powrotem przodem i po raz kolejny przyspieszyłam. Nie powstrzymując wzbierającego się we mnie śmiechu, cieszyłam się lekkością ruchów i napawałam się uczuciem, tak jakbym unosiła się nad lodem. Jakbym frunęła. Wykonując ostatni ruch nogą, podskoczyłam lekko, w locie obracając się tyłem. Co prawda lądowanie na zamarzniętej wodzie nie wyszło mi równie dobrze, jak sam obrót, ale mina Kastiela była bezbłędna.
   - Co to było? - zapytał, kiedy w końcu zrównaliśmy się ze sobą.
   - Przecież ci mówiłam, że co roku chodziłam z mamą na łyżwy. Kiedyś przynależała do koła łyżwiarek, gdzie uczyła się jeździć od najlepszych i czasami brała udziały w konkursach łyżwiarstwa figurowego - wzruszyłam ramionami, poprawiając mierzwione przez prędkość włosy. - Łyżwiarstwo mam wręcz we krwi.
   - Znam cię już tyle czasu, a cały czas potrafisz mnie zaskoczyć...
   - Oj.. Nie wiesz o mnie wszystkiego. Najlepsze wolę zachować na później - zaśmiałam się, szturchając chłopaka. Ten odwzajemnił gest, by moment później przytulić się do mnie.
   Po jakiejś pół godzinie, kiedy zaczynaliśmy odczuwać skutki ujemnej temperatury w postaci zmarzniętych dłoni, nosów i policzków, udaliśmy się do przytulnej kawiarenki obok lodowiska, gdzie serwowano gorącą czekoladę i ciepłą szarlotkę prosto z pieca. Po zajęciu miejsc i zamówieniu rozgrzewającego napoju, telefon Kastiela zaczął dzwonić. Zmarszczył brwi w zastanowieniu, wygrzebując telefon z kieszeni spodni. Spojrzał się na ekran, a jego brwi uniosły się do góry w zdziwieniu. Przesunął palcem po ekranie urządzenia i przyłożył do ucha.
   - No co jest? - zapytał, nawet nie fatygując się przywitaniem osoby dzwoniącej. - Noo nie wiem... - mruknął niepewny, zagryzając lekko wargę. Słuchał jeszcze przez chwilę, po czym mruknął cicho - No dobra. Coś wykombinuje. To, na którą? Okej. Nie ma sprawy. - rozłączył się jednym dotknięciem, telefon odkładając na stolik obok kubka z gorącą czekoladą, który chwilę wcześniej przyniosła kelnerka.
   - Kto to był? - zapytałam, ogrzewając zmarznięte dłonie o ciepłe naczynie.
   - Rodzicie. Chcą, żebyśmy dzisiaj przyszli do nich na kolację. Chcą cię poznać.

czwartek, 16 listopada 2017

~Rozdział 84 ~

    Weszliśmy we trójkę do naszego ulubionego baru, w którym spotykaliśmy się przed moim wyjazdem do Santa Cruz niemal co tydzień. Na dzień dobry pomachałam uroczemu barmanowi w podeszłym wieku, który prowadził knajpkę od samego jej początku.
   - Witaj, Liwia! - zawołał zza kontuaru, uśmiechając się szeroko. - Jak minął ci wyjazd?
   - Dobry wieczór, panie White! - odwzajemniłam uśmiech, podchodząc do siwiejącego już mężczyzny. - Męczący, ale na szczęście szybko się skończył - odparłam, opierając się o bar.
   - Cieszę się ogromnie, że jesteś zadowolona - pan White zabrał z drugiego końca blatu pustą szklaneczkę, po czym wstawił ją do zlewu nieopodal.  - To co zwykle? - zapytał, przygotowując czyste szklanki dla mnie i przyjaciół.
   - Ja tak, ale nie wiem jak inni - wzruszyłam ramionami, idąc w stronę zajętego przez naszą ekipę największego stolika.
   Przyznać muszę, że wchodząc do baru miałam pewne obawy, przed zobaczeniem Kentina. Jakby nie patrzeć, ostatnie zdarzenia nas "troszkę" poróżniły i nie chciałam wdawać się w niepotrzebne sprzeczki. Już i tak wszyscy wystarczająco wycierpieliśmy.
   Jednak, podchodząc bliżej przyjaciół nigdzie nie dostrzegłam szatyna. Westchnęłam ciężko, czując ukucie smutku w sercu. Nie chciałam, żeby to wszystko się tak tragicznie dla naszej przyjaźni potoczyło.
   - Cześć i czołem! - zawołałam, opierając się dłońmi o stolik, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
   Rozejrzałam się po wszystkich zebranych twarzach. W lewym kącie siedział rozłożony w najlepsze Armin, nie odrywając wzroku od konsoli. Jego hobby nie zniknęło, a wręcz przeciwnie. Z czasem się pogłębiło, odkąd zaczął profesjonalnie projektować kolejne gry, które zapewne teraz testował, przed wypuszczeniem ich na rynek. Na lewo od niego siedziała czerwonowłosa Gwen razem z Lysandrem. Obydwoje tworzyli nierozłączną parę zupełnie tak samo jak Rozalia i Leonard, siedzący po prawej stronie jednego z bliźniaków. Zaraz za Lysem, usadowił się Nataniel, a tuż obok niego Alexy. Na wprost czerwonowłosej i poety zostało wolne miejsce dla mnie i Kastiela.
   - Co tak długo? - mruknęła niezadowolona Rozalia, zakładając ręce na piersi, tuż ponad wyraźnie zaokrąglonym brzuszkiem.
   - To nie do mnie pretensje - odezwał się Alexy, podnosząc dłonie w akcie obrony. - Wińcie ich! To im się zebrało na wygłupy.
   - I ty, przeciwko mnie? - prychnęłam, udając obrazę, na co niebieskowłosy pokazał mi język. - Phie. Też mi coś.
   - Dobra, dobra. To może już usiądziemy? - za moimi plecami pojawił się Kastiel, opierając dłonie na moich biodrach.
   - Tak w ogóle, to gdzie jest Ken? - zapytałam nieco niepewnie, siadając na zostawionym dla mnie wolnym miejscu. Kastiel chrząknął cicho, wyraźnie dając znak, że nie jest zadowolony z mojego pytania.
   - Pewnie się pakuje.
   Ku mojemu zdziwieniu odezwał się Nat. Spojrzałam na blondyna pytającym wzrokiem, na co ten zarumienił się lekko, jakby zdziwiony, że to on pierwszy wyrwał się do odpowiedzi.
   - Ekhm... - odkaszlnął trochę zawstydzony całą tą sytuacją. - Jak ostatnio rozmawiałem z Amber, to powiedziała, że nasz ojciec chce ją wysłać do prywatnej kliniki w Stone Brigde. - Kiedy wszyscy spojrzeliśmy się na niego pytającym wzrokiem, dodał - To jedna z najlepszych klinik w tym stanie, aczkolwiek znajduje się ona na drugim jego końcu. Amber powiedziała, że Kentin poczuł się do odpowiedzialności i jedzie z nią.
   - Ah... Okej... - westchnęłam ciężko, opuszczając wzrok na swoje splecione na kolanach dłonie. Mimo tego, co zrobił mi szatyn martwiłam się o niego. Był moim przyjacielem od małego dzieciaka, traktowałam go jak brata i martwiłam się o niego jak o własnego brata.
   - A gdzie Kasper i Nick? - zapytał brunet, siadając obok mnie. Położył swoją chłodną dłoń na moich, lekko je ściskając, jakby chciał dodać mi otuchy. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując ogromną wdzięczność Kastielowi.
   - Kasper coś znów zepsuł w aparacie i Nick poszedł mu pomóc - wyjaśniła kuzynka gitarzysty, sięgając po szklankę z napojem, którą przyniósł barman. - Jak dzwoniłam do niego jakieś pół godziny temu, to powiedział, że będą za piętnaście minut, więc sobie poczekamy.
   Parsknęłam w swojego drinka widząc rozeźloną minę Rozalii. Nienawidziła, kiedy musiała przesuwać swoje, już odgórnie ustalone plany. Już współczułam chłopakom. Nawet nie zdawali sobie sprawy w jakie gówno się wpakowali przeciąganiem nieobecności.
   - Zadzwonisz po nich raz jeszcze? - poprosiła białowłosa, z nutką groźby w głosie. W tym momencie chyba wszyscy zorientowali się, że chłopaków nie ominą tortury.
   Kiedy Gwen sięgała do kieszeni po telefon, drzwi do baru otwarły się i do lokalu weszli spóźnieni Nick i Kasper rozmawiając. Brat czerwonowłosej tłumaczył coś zażarcie drugiemu gitarzyście, gestykulując przy tym gwałtownie.
   - No, w końcu! - krzyknęła Roza, unosząc szybko ręce do góry i równie prędko je opuszczając. - Ile można na was czekać?
   - Nie mogłem odpowiednio ustawić przysłony, przez co jakość szwankowała... - zaczął się tłumaczyć szatyn, ale natychmiast przerwał widząc groźne spojrzenie białowłosej.
   - Siadajcie już i zaczynajmy, co? - złowrogie milczenie przerwał Armin, odrywając wzrok od swojego PSP.
   Musiałam się przesunąć z Kastielem, żeby zrobić miejsce dla chłopaków, przez co zrobiło się nieco tłocznie przy stoliku. Gdy już wszyscy rozsiedli się wygodnie i sączyli swoje drinki, mogliśmy przejść do wysłuchania misternego planu jaki wymyśliła Rozalia. Obawiałam się trochę reakcji najbardziej wplątanych w to wszystko osób, a w szczególności Kastiela. Byłam prawie na sto procent pewna, że ten się co najmniej zdenerwuje, ale przyznać trzeba, że na każdy pomysł ciężarnej tak reagował, po czym i tak, i tak brał we wszystkim udział bez większego marudzenia.
   - Więc o co to całe zamieszanie? - zapytał niebieskowłosy bliźniak. 
   - Tak więc... - zaczęła dziewczyna, chrząkając cicho w piąstkę, by zwrócić wszystkich uwagę na siebie, jakby nikt nie czekał na to od samego przyjścia do lokalu. - Chodzi o to, że zbliża się sylwester, a że wszyscy już jesteśmy pogodzeni i znów w jednej paczce, to moglibyśmy zorganizować...
   - Imprezę w strojach kąpielowych? Walki w kisielu? - przerwał jej Kastiel, na co wszyscy parsknęli śmiechem, prócz Rozalii, która wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie jest zadowolona z jego kpiarskiego zachowania, szturchając go mocno między żebra palcem. Ten syknął cicho z bólu, rozcierając poszkodowane miejsce.
   - Nie. Bardziej myślałam nad koncertem - powiedziała zadowolona z siebie, uśmiechając się szeroko.
   - I kogo tu niby ściągniemy, co? - prychnął Kasper, zakładając ręce na piersi.
   - Wiesz, Kasper... Mi się wydaje, że nie w takim sensie Roz chce zorganizować koncert - stwierdził Kastiel, przyglądając się dziewczynie. Ta kiwnęła mu głową w podziękowaniu, a brunet skrzywił się na to. - I pewnie my jesteśmy w to wplątani. Mogłem się tego spodziewać...
   - No, ale czy to nie jest dobry pomysł? W Emeryville od dawna nie było tu czegoś takiego, poza tym moim zdaniem powinniście się spiąć i ruszyć coś w tym kierunku, bo naprawdę macie talent, a taki koncert może dać wam szansę na dużo większą karierę.
   - Mi się wydaje, że to nie jest zbyt dobry pomysł... - mruknęłam cicho, spuszczając wzrok na swoją szklankę.
   Od kiedy tylko Rozalia wspomniała podczas naszej rozmowy, gdy byłam w pracy o koncercie, czułam nieprzyjemne mrowienie na plecach. Niechętne wspomnienia sprzed ponad trzech lat zaczęły wracać lawiną, nie dając nawet chwili wytchnienia. Wiedziałam, że tym razem by się to tak nie skończyło, ale niepokój i niechęć została. Nic nie mogłam poradzić, że paraliżował mnie strach, gdy pomyślałam, że mogłabym ponownie stracić Kastiela. Podejrzewałam, że tym razem nie przeżyłabym jego odejścia.
   Po moich słowach nastąpiła pełna skrępowania cisza, ponieważ wszyscy wiedzieli do czego nawiązywałam. Nie chciałam żeby tak było, aczkolwiek nie mogłam nic poradzić na moje mniej lub bardziej uzasadnione obawy.
   - Hej, hej, hej! - zawołał Kastiel, podnosząc ręce do góry, zgięte w łokciach. - Chyba nie sądzicie, że znów coś takiego odwalę? - zapytał przyjaciół, a gdy dostrzegł niepewne spojrzenia, prychnął zezłoszczony. - No proszę was! Kocham Liwię i chce z nią spędzić życie. To co było, to jest już przeszłość, od której odciąłem się wracając tutaj - odwrócił się w moją stronę, po czym złapał mnie za dłonie, przyciskając je do klatki piersiowej w miejscu bijącego serca. - Kocham cię i nie mam zamiaru cię już opuszczać...
   - Wiem... - odpowiedziałam uśmiechając się na te słowa, a chwilę później poczułam delikatny pocałunek na ustach.
   - Lys... Mogę cię na chwilę poprosić? - brunet skierował wzrok na białowłosego, który spojrzał się na niego pytającym wzrokiem. Ten jednak nie ustępował i cierpliwie czekał, aż poeta się podniesie ze swojego miejsca i podąży za nim.
   - O co mu chodzi? - zapytałam przyjaciół, marszcząc w zdziwieniu brwi.
   - A żeby to ktoś wiedział... - Gwen westchnęła ciężko, upijając ostatni łyk swojego trunku. - Nigdy nie szło się domyśleć o co mu chodzi.
   - I oczywiscie dwie ważniejsze osoby musiały mi zniknąć - burknęła Rozalia, zakładając ręce pod piersiami. - I teraz weź się domyśl, czy możesz zacząć wszystko organizować, czy zacząć ich w inny sposób namawiać...
   Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, słysząc słowa przyjaciółki. Czy ona w ogóle potrafiła odpuścić?
   Niedługo później przyjaciele wrócili, rozmawiając konspiracyjnym szeptem między sobą. Zastanawiałam się o co tak ważnego musiało chodzić, że tylko sam Lysander mógł być w to zamieszany. Odetchnęłam głęboko, zdając sobie sprawę z tego, że nie wyciągnę tego z chłopaka za żadne skarby.
   - To jak chcesz zorganizować ten koncert? - Słowa Kastiela wprowadziły wszystkich w ogromny szok. Czyżby brunet miał zamiar się zgodzić na to wszystko? - Bo jeśli chodzi o mnie, to ja jestem jak najbardziej za. A wy chłopaki? - zwrócił się w stronę reszty byłej, reaktywowanej w tej chwili kapeli.
   - Mi tam, w sumie, to obojętne. Przynajmniej jakaś rozrywka będzie - Kasper wzruszył ramionami, nie zmieniając obojętnego wyrazu twarzy.
   - Naat... Dasz się namówić? - słodkim głosem zapytał niebieskowłosy, robiąc maślane oczka do blondyna. Ten, chrząknął cicho, lekko skrępowany, nie będąc pewny czy się zgodzić czy nie. - Oj no! Dawaj, zgódź się! Przecież ci się to od zawsze podobało...
   - No dobrze... macie i moją zgodę - westchnął cicho, poprawiając opadłą na oczy grzywkę. Z iście cierpiętniczą miną przyjął deszcz całusów od Alexa w podziękowaniu za zgodę.
   Zaśmiałam się pod nosem, patrząc na tę cała scenkę, a w myślach cały czas zastanawiałam się o czym tak bardzo Kastiel chciał porozmawiać z Lysandrem.
   - Skoro już skończyliście okazywać sobie czułości, to może przejdziemy w końcu do konkretów, bo jest całkiem sporo do zaplanowania i załatwienia, a jak na razie stanęliśmy w jednym punkcie mając waszą zgodę - powiedziała rzeczowym tonem Rozalia, uciszając całe towarzystwo. W między czasie na stoliku pojawiły się kolejne drinki, po które każdy z nas od razu sięgnął. - Został niecały miesiąc do zorganizowania wam strojów, sprzętu, sceny i miejsca gdzie to wszystko mogłoby się odbyć.
   - Mógłbym pogadać ze starszymi. Mają wejścia w ratuszu, może mogliby nam załatwić pozwolenie i miejsce... - mruknął Kasper, ostawiając oszronioną szklankę z drinkiem przed siebie.
   - Cudownie - skwitowała białowłosa, zapisując coś w ogromnym notesie, który zawsze ze sobą nosiła. - Strojami zajmiemy się z Leonardem i Alexem sami, więc nie macie się o co martwić. Kas - zwróciła się do bruneta - czy mógłbyś coś pokombinować ze sprzętem?
   - Pomyślimy o tym razem - powiedział Nataniel, skupiając na sobie wzrok Kastiela. Uśmiechnął się do niego niepewnie. - Mam co nieco schowane w piwnicy, ze szkoły, co mogłoby się nam przydać.
   Mimo szkolnych konfliktów, na dzień dzisiejszy młodzi mężczyźni pozostawali w dość dobrych stosunkach. Widocznie zasada "co było w liceum, w nim pozostaje" tyczyła się nie tylko dziwnych stosunków pomiędzy mną a gitarzystą, jakie w tamtym czasie nas łączyły. Uśmiechnęłam się w szklane naczynie z napojem, widząc jak wszystko zaczyna się pomału układać.

piątek, 27 października 2017

~ Rozdział 83 ~

   Westchnęłam znudzona po raz setny w ciągu ostatniej godziny. Dzisiaj był chyba jeden z najnudniejszych dni w wydawnictwie odkąd zaczęłam tu pracować. Nie działo się dzisiaj nic godnego większej uwagi, nie licząc popsucia się ksero i wizyty fachowca.
   - Ech... Chcę już fajrant... - ponownie westchnęłam, obracając się dookoła, na obrotowym krześle.
   - Nie narzekaj. Została jeszcze godzina i możesz spadać - koleżanka zza biurka obok, spojrzała na mnie znad monitora, przerywając pisanie jakiegoś maila.
   - Piekielnie nudna godzina... - już miałam odetchnąć po raz kolejny, kiedy zadzwonił mi telefon. Podniosłam słuchawkę, ale nawet nie zdążyłam zacząć standardowej formułki, którą musieliśmy zaczynać rozmowy, gdy po drugiej stronie odezwała się Rozalia.
   - Cześć kochaniutka, o której kończysz dzisiaj pracę?
   - Standardowo, o czwartej... - odpowiedziałam niepewnie, po czym zapytałam - A dlaczego pytasz? Przecież doskonale wiesz, że codziennie kończę o tej samej godzinie.
   - Oj, czepiasz się. Chciałam się tylko upewnić, że dzisiaj nie zostajesz dłużej po godzinach - wyjaśniła lekko wzdychając i dałabym sobie rękę uciąć, że w tamtym momencie przewróciła oczami.
   - Co ty znów kombinujesz? - zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, co mogła wymyślić białowłosa.
   - Zaraz "znów kombinujesz"... Po prostu ostatnio minęły cztery lata odkąd się zaprzyjaźniłyśmy i pomyślałam, że mogłybyśmy uczcić to w takim babskim gronie. No wiesz, pizza, lody itp...
   - Ty mi tu nie mydl oczu babskim gronem, bo znając ciebie, to nie wytrzymałabyś organizując skromne spotkanie i, i tak, i tak zrobiłabyś większą imprezę, mimo iż to nie jest jakaś super, mega ważna okazja do świętowania, co więcej to na dziewięćdziesiąt procent wcale nie chodzi ci o tą całą rocznicę, tylko wpadłaś na jakiś genialny plan i chcesz go przedstawić większemu gronu za jednym razem - powiedziałam prawie na jednym wydechu, żeby jak najszybciej przekazać jej swoje zdanie, ponieważ dziewczyna byłaby zdolna do tego żeby mi przerwać i przedstawić całą sprawę w taki sposób, że to wcale nie był jej pomysł, ale kogoś innego. - Więc? O co tak na prawdę chodzi?
   - Ech... Ty się wcale nie umiesz bawić i od razu wszystko mi psujesz... - burknęła obrażona, że od razu ją przejrzałam. - Chodzi o to, że tak sobie ostatnio myślałam, że skoro wszystko już zaczyna wracać do normy, Kastiel wrócił, przestaliście się ze sobą kłócić i żyjecie razem, a Gwen chce przyjechać do miasta, żeby odpocząć trochę przed obroną pracy magisterskiej, to moglibyśmy zorganizować takie wspólne spotkanie, jak za dawnych lat. Nie uważasz, że to dobry pomysł?
   - W sumie to nie jest jeszcze taki najgorszy... - mruknęłam, wzruszając ramionami, a moje myśli mimowolnie powędrowały w stronę Kentina. Z moich ust wyrwało się kolejne ciche westchnienie, które tym razem nie miało nic wspólnego ze znudzeniem. - A kiedy masz zamiar to zorganizować?
   - Dziś wieczorem? - powiedziała nieco niepewnie, jakby bała się mojej reakcji.
   - Powiedz mi jeszcze, że wpadłaś na to dzisiaj, to chyba padnę.
   - Właściwie, to tak... - przyznała, mrucząc cicho.
   - Jesteś niemożliwą kobietą, wiesz o tym? - zaśmiałam się, kręcąc głową.
   - No, ale ja nic na to nie poradzę, że dzisiaj rano rozmawiając z Leo, tak jakoś naszło mnie na przemyślenia i doszłam do tego tak po prostu? - mruknęła speszona.
   - Nie przejmuj się już tak mocno. Tak sobie tylko żartuję - zamyśliłam się na chwilę, zastanawiając się nad tym wszystkim co powiedziała mi Rozalia. - No to, o której godzinie mamy się wszyscy spotkać i gdzie masz zamiar to wszystko przeprowadzić?
   - W naszej pizzerii? Koło godziny dziewiętnastej, dwudziestej? Tak, żeby każdy zdążył po pracy się ogarnąć i dotrzeć.
   - Wydaje mi się, że będzie okej. To o dwudziestej, przy naszym stoliku?
   - Okej - w głosie Rozalii w końcu rozbrzmiewały nutki szczęścia, które u białowłosej zawsze pojawiały się, gdy ta mogła cokolwiek zaplanować i zorganizować. Dokładnie tak samo jak kilka lat temu, gdy przyszło jej kontrolować postępy przy pracach związanych z koncertem.
   - Powiem Kastielowi, żeby nie planował sobie dzisiaj niczego na wieczór...
   - Nie trzeba.
   Po tym krótkim zdaniu dziewczyny, zdębiałam. Dosłownie.
   - Co? - zapytałam mało składnie, nie będąc pewna, czy dobrze wszystko usłyszałam.
   - Noo... Nie trzeba. Już wszystkim wysłałam wiadomość, że dzisiaj zebranie w naszym barze.
   - Jezu! Roza! Ty naprawdę jesteś niemożliwa!

   Kiedy o godzinie siedemnastej mogłam wreszcie opuścić budynek wydawnictwa. Przed wejściem czekał na mnie już Kastiel oparty o swój motor. Gdy mnie dostrzegł na schodach, jego usta wykrzywił standardowy, lekko cyniczny uśmieszek, który sprawiał, że w moim brzuchu budziło się stado motyli. Zawsze. Od pierwszego naszego spotkania.
   - Co tak długo, mała? - zapytał, odbijając się lewą nogą od maszyny, podchodząc do mnie powolnym krokiem.
   - Ile razy mam ci mówić, żebyś nie mówił do mnie "mała"? - przewróciłam oczami, wtulając się w jego klatkę piersiową, zaciągając się jego niesamowitym, męskim zapachem.
   - Nie powiem ci ile, ale to i tak nic nie da, mała. Jesteś po prostu do tego stworzona - zaśmiał się cicho, czochrając moje włosy.
   - Przestań... - jęknęłam, odsuwając się od jego ręki. - Wracajmy już do domu, bo muszę się odświeżyć, przed wieczornym spotkaniem.
   - O co w ogóle chodziło Rozalii? - spojrzał się na mnie spod ściągniętych pytająco brwi. - Zadzwoniła do mnie i od razu zaczęła gadać, że mam się dzisiaj nigdzie nie wybierać, bo jest zebranie w barze. What?
   - Ehh... Ta jak zwykle nic nie powie... - westchnęłam cicho, pocierając czoło palcami, już czując w kościach tą ciężką rozmowę na temat pomyśle Rozalii. - Wymyśliła sobie coś "wielkiego" i chce wam o tym powiedzieć, ale ode mnie nic więcej się nie dowiesz, bo się na nic nie zgodzisz, a tak jak będziesz przyparty do muru, to nie będziesz miał wyjścia.
   - Co?! - krzyknął, ale już mu nie odpowiedziałam, zakładając na głowę kask.
   Jęknął cicho wiedząc, że białowłosa ma czasami naprawdę szalone pomysły. Wsiedliśmy na motor i wróciliśmy do domu.
   W mieszkaniu przygotowałam szybki posiłek dla siebie i bruneta, ponieważ od lunchu nic nie jadłam, a nie chciałam, żeby później burczało mi w brzuchu.Po zjedzeniu i umyciu naczyń, udałam się do łazienki na szybki prysznic. Ledwo zamknęłam się w kabinie prysznicowej, usłyszałam jak drzwi do łazienki otwierają się i do pomieszczenia wszedł Kastiel.
   - Serio? - zapytałam się w przestrzeń, szorując włosy z lakieru, który ujarzmił moje pukle w eleganckim koku. Niestety w naszym wydawnictwie panował wymóg nienagannej fryzury, a moje kosmyki nie chciały nigdy ze mną współpracować bez ogromnej ilości lakieru. - Nie mogę zostać sama chociaż na pięć minut?
   Otworzył kabinę, wpuszczając mi do środka chłodne powietrze. Opłukałam włosy, odchylając głowę do tyłu, żeby nie przeszkadzały mi i nie leciały na twarz, po czym spojrzałam się na stojącego przede mną Kastiela.
   - Ale ty kusząco wyglądasz, taka mokra... - zamruczał cicho, mrużąc lekko oczy, przyglądając się dokładnie każdemu skrawkowi mojego ciała. - Aż mam ochotę cię schrupać tu i teraz...
   - Nawet się nie nakręcaj. Zaraz musimy wychodzić - prysnęłam mu wodą z palców w twarz, wymijając go. Otuliłam się cieplutkim ręcznikiem wiszącym na kaloryferze. Drugim owinęłam włosy, powoli je osuszając.
   - No ej... To jest nie fair. Zawsze jak mam na ciebie ochotę, to znajdujesz jakieś wymówki. Czuję się niedopieszczony...
   - Nie dramatyzuj. Wynagrodzę ci to później wieczorem... - zaśmiałam się cicho, widząc jego spojrzenie, gdy wychodziłam z zaparowanego pomieszczenia.
   - Ja mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy, bo jak nie to pożałujesz! Nie odpuszczę ci - wszedł za mną do sypialni i usadowił się na łóżku, skąd przygadał mi się jak ubieram świeże ubrania i jak suszę włosy.
   - Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz - prychnęłam, sięgając z toaletki perfum.
   - Osz ty, mała mendo! - zawołał, po czym ściągnął nie na łóżko i zaczął łaskotać. - Taka cwana jesteś?
   - Kastiel, nie! - krzyknęłam, próbując się wyrwać z jego uścisku i łaskotek. - Roszę, przestań!
   - Teraz to "proszę przestań", a przed chwilą tak cwaniakowała. No patrzcie, jak szybko zmienia zdanie.
   - Błagam! Kastiel! - ledwo wydusiłam te dwa proste słowa, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. - To nie jest śmieszne! Puść mnie!
   - Skoro nie jest śmieszne, to dlaczego się śmiejesz?
   - Może dlatego, że ją łaskoczesz?
   Kastiel automatycznie przerwał gilgotanie mnie, słysząc w drzwiach głos Alexa.
   - Co ty tu robisz? - zapytał zdezorientowany, a ja wykorzystując jego nieuwagę, wyrwałam mu się i podbiegłam do niebieskowłosego.
   - Al! Ratujesz mi życie! - wysapałam, przytulając go z wdzięcznością.
   - Nie ma za co Liv. Z takimi wariatami to nic nie wiadomo - zaśmiał się cicho, widząc rozeźloną minę bruneta. - A zjawiłem się tu dlatego, że żadne z was nie odbierało telefonu, a drzwi były otwarte.
   - Masz w dupie czyjąś prywatność, co? A co, gdybyśmy tu uprawiali seks? Też byś tak tu wlazł?
   - Też mi coś. Damskie ciało mnie nie pociąga, a twoje tym bardziej. Jesteś za chudy... Ja tam dolę troszkę więcej mięska...
   - Alex! - krzyknęłam oburzona, przerywając im ten bardzo dziwny dialog.
   - No co? Taka prawda - wzruszył ramionami, przewracając oczami. - Jak już skończyliście te swoje kizianie, to może w końcu ruszymy stąd dupy, bo Roza jak się wścieknie to znów ja zjebę za wszystko dostanę.

czwartek, 20 kwietnia 2017

~ Rozdział 82 ~


 Ekhm... Witam.
Cóż... Należałyby się Wam, moi kochani czytelnicy, ogromne przeprosiny. 
Tak, wiem, jestem straszna. Jednakże ostatnimi czasy w moim życiu bardzo wiele się pozmieniało, nastąpiło bardzo dużo rewolucji, które zajmowały nie tylko mój czas, ale także myśli, przez co nie miałam nawet jak skupić się na opowiadaniu. Ech... Tak się zastanawiam czy to nie było też spowodowane zbliżającym się końcem naszej historii. Ogromnie zżyłam się z tym opowiadaniem i zakończenie go jest dla mnie potwornie ciężkie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego jak bardzo brakowało mi pisania tutaj i jak wielki bój sprawiałam sobie zaglądając tu co jakiś czas i patrząc na datę ostatniej (bardzo dalekiej) publikacji. Mam jednak nadzieję, że wszyscy posiadacie ogromnie kochające serduszka, które będą w stanie mi wybaczyć tą kilkumiesięczną przerwę. 
Jednakże na razie zapraszam te osoby, które wytrwale czekały na kolejny rozdział, do czytania.
Gorąco pozdrawiam i najmocniej jeszcze raz przepraszam
Enjoy ♥

 ~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~

 So honey now
Take me into your loving arms
Kiss me under the light of a thousand stars
Place your head on my beating heart
I'm thinking out loud
And maybe we found love right where we are
~ Ed Sheeran - Thinking Out Loud


   Mówi się, że opuszczenie czegoś jest trudne. Zostawienie czegoś tak po prostu i odejście od osoby, miejsca... Muszę przyznać, że mój wyjazd z Santa Cruz był dla mnie nieco przytłaczający. Kolejny raz przyzwyczaiłam się do nowego miejsca i po raz kolejny musiałam je opuszczać. Chyba powinnam już przywyknąć, że moje życie opiera się na ciągłych przenosinach z jednego miejsca do drugiego. Aczkolwiek pocieszające było to, że wracałam do swojego domu. Do przyjaciół. Do miejsca gdzie wszystko się zaczęło. Na samą myśl o tym wszystkim co zdarzyło się przez te kilka lat, zaszkliły mi się oczy.
   -Liv... Ty płaczesz? Dlaczego?
   Odwróciłam się w stronę wysokiego, postawnego mężczyzny o ostro zarysowanej szczęce, pokrytej kilkudniowym zarostem. Uniosłam wzrok i popatrzyłam się w jego prawie czarne oczy, w których wyraźnie było widać gorące uczucie.
   - To nic takiego... - odparłam wzruszając ramionami. - Po prostu przypomniało mi się coś.
   - Coś smutnego? - dopytywał ze zmartwieniem w głosie. Odgarnął mi włosy, które leciały mi do oczu.
   - Wręcz przeciwnie... Coś bardzo przyjemnego. Coś dzięki czemu stałam się szczęśliwa.
   - To dlaczego płaczesz?
   - Wcale nie płaczę - oburzyłam się lekko, zakładając ręce na piersi. - Wzruszyłam się tylko. Nic nie poradzę, że to są moje najlepsze wspomnienia związane z Emeryville.
   - Najlepsze mówisz? - Kastiel uniósł lewy kącik ust w zawadiackim półuśmiechu, przyglądając mi się uważnie.
   - A tak! - zadarłam głowę do góry, żeby jeszcze bardziej podkreślić swoje zdanie.
   - A co w tych najlepszych wspomnieniach się znajduje? - pochylił się nad moim uchem i wymruczał do niego pytanie, delikatnie muskając płatek ustami. - Czyżby przypadkiem nie to, jak się poznaliśmy, niezdaro? Jak chciałaś mi pokazać, że jesteś twarda i wcale nie rusza cię to, co do ciebie gadałem?
   - Chciałbyś - prychnęłam, lekko się rumienić. Cholerny drań miał rację.
   - Nie oszukuj sama siebie, mała - zaśmiał się gardłowo, widząc moje oburzenie, gdy nazwał mnie tym durnym przezwiskiem.
   - A ty się nigdy nie nauczysz, żeby mnie nie nazywać tym durnym określeniem? Nie jestem mała!
   - Nie denerwuj się, bo złość piękności szkodzi, mała - drażnił się ze mną, czerpiąc niemałą radość z tego, że mógł mnie wyprowadzić z równowagi.
   - Boże... Jak ja z tobą wytrzymuję? - zapytałam retorycznie, odwracając się w stronę spakowanych już walizek, po które miał przyjść ktoś z obsługi hotelowej i zabrać je do recepcji.
   - Wytrzymujesz ze mną, bo beze mnie żyć nie możesz - zaśmiał się, rozkładając się po raz ostatni na miękkiej skórzanej kanapie.
   - Wmawiaj sobie, wmawiaj...

   Podróż minęła nam bardzo szybko, co było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ z tego, co pamiętałam, jazda do Santa Cruz ciągnęła mi się przez dobrych kilka godzin. Być może to zajmująca obecność Kastiela tak podziałała, że nie zwracałam zbytniej uwagi na czas?
   Gdy znaleźliśmy się u mnie pod domem, wszyscy już czekali przez moim mieszkaniem, chcąc mnie przywitać. Wyglądało to dość komicznie, gdy patrzyło się na całe to zbiorowisko. Cóż... Od czego ma się przyjaciół?
   - Liwia! - usłyszałam radosny krzyk i zaraz po tym zostałam zmiażdżona w niedźwiedzim uścisku Rozalii. Czy to w ogóle możliwe, żeby ciężarna kobieta miała aż taki ścisk?
   Zaraz po niej rzucili się na mnie inni. Każdy chciał nie wyściskać, wycałować i Bóg jeden wie, co jeszcze.
   - Ekhm... - odkaszlnęłam, odsuwając od siebie rozentuzjazmowanego Alexa. - Dobra, dość. Jeszcze mnie udusicie i co? Dajcie mi się na spokojnie wnieść z tymi tobołami do domu!
   - Ale to my ci pomożemy! - zawołał niebieskowłosy, wyrywając mi wręcz torebkę z rąk.
   - Dziękuję Alexy, ale z tym, to akurat sobie poradzę. Nie jest aż tak ciężka.
   - Za grosz wdzięczności - westchnął teatralnie, załamując ręce. - Chcesz pomóc, to źle, a jak nie pomyślisz nawet o pomocy, to jeszcze gorzej.
   - Myślę Al, że Liwia ma już kogoś do pomocy - stwierdził znacząco Matt, przyglądając się Kastielowi, który stał oparty o samochód z założonymi rękoma na klatce piersiowej.
   Wszyscy na słowa Matta automatycznie odwrócili się w stronę bruneta, jakby dopiero teraz zauważyli jego obecność. Kastiel wydawał się być niewzruszony nagłym zainteresowaniem jego osoby. Uśmiechnął się lekko do całego towarzystwa, jakie zebrało się przed moim domem.
   - Świetnie dobrane słowa Matt - powiedział, odpychając się nogą od samochodu, po czym podszedł do mnie, obejmując mnie w pasie. - A ty? Co o tym sądzisz? - zapytał, zwracając się do mnie.
   Momentalnie poczułam palące ciepło na policzkach, czując lekkie zawstydzenie.
   - Cóż... - odkaszlnęłam lekko zażenowana. - Myślę, że przyda się każda pomoc. Jednak na razie chciałabym się na spokojnie załadować z tym wszystkim do mieszkania i chociaż wziąć odświeżający prysznic. Jakby nie patrzeć mam dość męczącą podróż za sobą.
   - Dobra chłopaki! - Rozalia klasnęła w dłonie okute w grube skórzane rękawiczki. - Liwia chce spokojnie się z powrotem zadomowić u siebie i odpocząć. Jestem pewna, że jak tylko skończy odezwie się do nas, bo mamy dla niej małą niespodziankę, prawda? - powiedziała znacząco przyglądając się wszystkim po kolei.
   Zmarszczyłam brwi, patrząc Rozalii w oczy, próbując ją rozgryźć, ale ta jak zwykle udawała, że nie widzi mojego wzroku. Westchnęłam cicho w kapitulacji, bo wiedziałam, że nie wygram z tą kobietą. Pożegnałam się z przyjaciółmi i z pomocą Kastiela wniosłam wszystkie swoje bagaże.
   Gdy tylko postawiłam walizki w sypialni, nie mogłam się powstrzymać i rzuciłam się na łóżko, cicho wzdychając.
   - Na reszcie w domu... - wymamrotałam cicho z twarzą w poduszce.
   - Nie na długo - stwierdził brunet, śmiejąc się cicho pod nosem. - Roza ma chyba inne plany związane z twoją osobą.
   - Nie teraz... Proszę... - jęknęłam, przekręcając się na plecy. - Daj mi się napawać tą spokojną chwilą.
   - Jak wolisz - Kastiel, podniósł dłonie do góry w geście kapitulacji - ale jak zaraz dostaniesz telefon, żebyś się pospieszyła, to nie miej do mnie pretensji. Przecież wiesz jaka jest Rozalia.
   - Sadysta...
   Podniosłam się z łóżka i otworzyłam jedną z walizek w poszukiwaniu jakieś sukienki. Wybrałam rozkloszowaną sukienkę z czerwoną spódnicą i czarną górą z długimi rękawami, którą kupiłam tuż przed samym wyjazdem. Zgarnęłam z krzesła pierwszy lepszy ręcznik i udałam się do łazienki, wziąć gorący prysznic. Gdy znalazłam się w kabinie, odkręciłam kurki i zaczęłam powoli namydlać swoje ciało żurawinowym żelem pod prysznic. Wzięłam głęboki oddech, napawając się gorącą wodą spływającą po moim ciele. Na reszcie w domu...
   Kilkadziesiąt minut później osuszałam już włosy ręcznikiem, siedząc z powrotem na łóżku. Kastiel siedział na obrotowym krześle i bawiąc się telefonem, czekał aż wyschną mu włosy.
   - Nie możesz ich sobie suszarką przesuszyć? - zapytałam, wyłączając właśnie urządzenie.
   - A co ja, baba jestem, żeby takich pierdolników używać? - prychnął, nie podnosząc nawet wzroku.
   - A co to ma do tego? - uniosłam brew w zdziwieniu. - Szybciej ci wyschną i nie będziemy musieli słuchać marudzenia Rozalii.
   - A niech marudzi. Co mnie to obchodzi?
   - Ach, więc to tak...? - podniosłam się z łóżka i opierając dłonie o biodra, podeszłam do bruneta. - To mnie pospieszałeś, że mam się nie wylegiwać na łóżku i mam się iść kąpać, a sam siedzisz z dupskiem i sobie spokojnie czekasz, bo ciebie nie interesuje marudzenie Rozy?
   - Tak mniej więcej... - uśmiechnął się szeroko, bardzo zadowolony z siebie. - Właściwie to pospieszałem cię tylko i wyłącznie dlatego, żeby sobie posiedzieć i się nigdzie nie spieszyć.
   - O ty mendo jedna! - zaczęłam czochrać jego włosy, bardziej napawając się ich miękkością niż po to, by je zmierzwić.

   Jakieś pół godziny później siedzieliśmy wszyscy, całą paczką w naszym ulubionym barze, każde sącząc swojego ulubionego drinka. Oczywiście prócz Rozalii, która piła swój ulubiony sok.
   - No dobra, ale koniec o mnie - powiedziałam, kiedy skończyłam opowiadać o swoim pobycie w Santa Cruz. - Co u was się działo? Jak się czujesz Rozalia? Jak bliźniaczki?
   - Rosną jak na drożdżach, a ja coraz bardziej puchnę - stęknęła Rozalia, wykrzywiając sztucznie buźkę.
   - Pięknie wyglądasz - odparł Leo, przytulając białowłosą, cmoknąwszy żonę w policzek.
   - Oj, nie przesadzaj... Bo się jeszcze zarumienię i co? - zarumieniona Rozalia, szturchnęła bruneta w ramię, śmiejąc się cicho.
   - Już nie bądź taka skromna. Każdy i tak wie, że uwielbiasz komplementy - prychnął Alexy, biorąc łyka ze swojej szklanki. - Jeśli wasze córki wdadzą się w nią, to ja ci współczuję Leo. To będzie istny armagedon!
   - Momentami może będzie ciężko, ale za to właśnie ją kocham. Moja mała temperamentna kobieta -  zaśmiał się, obejmując ją w pasie i całując w policzek. - Chociaż przeraża mnie myśl o trzech szalejących kobietach w domu - dodał po chwili głośnym szeptem, zasłaniając żartobliwie usta dłońmi przed Rozalią.
   - No to ja ci szczerze współczuje braciszku - westchnął cicho Lysander z drugiego końca stolika. - Chyba, że wdadzą się w ciebie, to przynajmniej będziesz miał spokój.
   - Oj tak. I będziesz miał pewność, że ci do sypialni nie wpadną, gdy będziesz chciał pobaraszkować z Rozą. Jakoś sobie nie wyobrażam twojego tłumaczenia dzieciom co robisz z mamą w środku w nocy, gdy zacznie się robić naprawdę gorąco - zarechotał Kastiel, biorąc potężnego łyka piwa.
   - Ty to masz naprawdę dziwne pomysły, przyjacielu. Żebyś ty czasem nie musiał się tłumaczyć swoim dzieciom, dlaczego leżysz nagi na mamie... - Lysander posłał znaczące spojrzenie w naszą stronę. Automatycznie poczułam, że się czerwienię.
   - Wiecie co chłopaki? Może zostawcie sobie takie tematy na inny raz, kiedy naprawdę będziecie musieli roztrząsać takie dylematy - weszłam w słowo Kastielowi, który już chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagą.
   Chwilę później, ku mojej ogromniej uldze, chłopaków pochłonął zupełnie inny temat.
   Jak dobrze być w domu...