wtorek, 27 lutego 2018

~ Rozdział 91 ~

   Przebudziłam się w sobotę przed świętami wcześnie rano. Za oknem było jeszcze ciemno, kiedy przeciągnęłam się na łóżku, ziewając. Mimo, że na zegarku wyświetlała się godzina siódma, czułam się w pełni wyspana. Podniosłam głowę z poduszki, siadając na posłaniu i spojrzałam się w stronę śpiącego jeszcze Kastiela. Wczoraj, do późnego wieczora, dekorowaliśmy dom, wieszając kolorowe łańcuchy i lampki czy ozdobne śnieżynki. Wszędzie teraz lśniły błyszczące świąteczne elementy. Dzisiaj została nam jeszcze choinka, ale wiedziałam, że to z nią najwięcej pracy będzie.Wiedziałam, że nie odbędzie się bez narzekań bruneta, że "znowu będzie w tym błyszczącym gównie", gdzie miał na myśli brokat, czy że jestem małym karakanem, który nie sięga wyżej niż metr sześćdziesiąt, co było totalną bzdurą, bo tyle właśnie miałam wzrostu i sięgałam wyżej. Co prawda nie tak wysoko jak on, ale jednak.
   Szturchnęłam go w wypięty w moją stronę pośladek, na co on burknął coś sennie pod nosem. Parsknęłam śmiechem, szturchając go ponownie.
   - Wstawaj śpiochu - mruknęłam mu do ucha, po czym dmuchnęłam w nie.
   - Zostaw... - jęknął cicho, zakrywając małżowinę dłonią, wtulając się mocniej w poduszkę. Zaśmiałam się cicho i znowu go dotknęłam - tym razem palcem w ramię. - Ale ty jesteś... - burknął, przekręcając się na plecy. Łypnął na mnie zaspanym wzrokiem jednego oka, które wyglądało mu spomiędzy palców, którymi maltretował w tamtym momencie twarz.
   - Wstawaj śpiochu, trzeba choinkę ubrać! - zawołałam, zeskakując radośnie z łóżka. Zabrałam z krzesła przy biurku pluszową bluzę i podeszłam do drzwi. - Kawy? - zapytałam, nie mogąc się powstrzymać od szerokiego uśmiechu, na widok cierpiętniczej miny Kastiela.
   - Mocnej i czarnej - wymamrotał, grzebiąc się w pościeli, żeby podnieść się do siadu.
   Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam wszystkie wskazówki i udałam się do kuchni, gdzie od razu wstawiłam ekspres do kawy. Zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu czegoś na śniadanie. Na jednej z górnych półek zauważyłam twarożek na słodko i od razu wpadłam na pomysł. Zgarnęłam ów serek, dwa jajka i mleko, położyłam to na szafkę obok pracującego już urządzenia, z którego pomału zaczęły wydobywać aromatyczny zapach palonych ziaren. Wyciągnęłam z innej szafki miskę, mąkę i mikser, a następnie zrobiłam ciasto na naleśniki. Usmażyłam porcję dla siebie i, gdy zabierałam się za tą kastielową, czarnowłosy osobnik przyszedł do kuchni.
   - Mmm... - zamruczał cicho z przyjemnością, przyglądając się moim poczynaniom. - Cóż to za pyszności...
   - Na swoje musisz jeszcze poczekać - zastrzegłam sobie od razu, gdy podszedł do mnie, zaglądając mi przez ramię.
   - Ale ja nie mówię o naleśnikach - żachnął się, przewracając oczami. Poczułam, jak moje policzki robią się czerwone, kiedy Kastiel położył swoje ręce na moich biodrach, przytulając się lekko do mnie od tyłu.
   - Przestań - powiedziałam stanowczo, aczkolwiek niechętnie, odsuwając się nieco od niego.
   - No weź... Ty taka cieplutka jesteś... - objął mnie w pasie, wtulając twarz w moją szyję.
   - Kastiel! - krzyknęłam, ściągając usmażonego naleśnika na talerz. - Oparzę się przez ciebie!
   - Pff... - prychnął, zabrał swoje śniadanie i kawę, po czym usiadł przy stoliku obrażony. Pokręciłam głową z dezaprobatą, siadając obok niego, zabrałam się za jedzenie swojej porcji.
   Po skończonym posiłku, kiedy oboje obudziliśmy się kawą, zaczęliśmy wyciągać ozdoby, by przystroić drzewko, które stało już w odpowiednim miejscu w salonie. Odstawiłam ostatni karton z bombkami obok kanapy i opadłam na nią zasapana. Odetchnęłam głęboko, przecierając wierzchem dłoni spocone czoło, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Spojrzałam się na Kastiela pytająco, mając nadzieję, że on wie, kto to jest, ale chłopak wzruszył jedynie ramionami, samemu siadając na fotelu. Westchnęłam ciężko i udałam się na korytarz, żeby zobaczyć, kto odwiedzał nas o tej porze. Otworzyłam drzwi i zaskoczona zauważyłam ciocię Tatianę na progu.
   - Witaj, kochaniutka - przywitała się, wchodząc do mieszkania. Pomogłam jej zdjąć płaszcz.
   - Cześć, ciociu. Co cię do mnie sprowadza? - zapytałam, prowadząc ją do salonu.
   - Doszły mnie słuchy, że organizujecie wspólną wigilię, więc pomyślałam, że trochę ci pomogę - powiedziała, zostawiając w kuchni torbę, w której prawdopodobnie były przygotowane przez ciocię świąteczne dania, a ja dopiero w tamtym momencie uświadomiłam sobie, że nie zaprosiłam na kolację swojej opiekunki.
   - Najmocniej cię przepraszam... - jęknęłam, zażenowana własnym zapominalstwem. - Miałam do ciebie przedzwonić, zapytać się czy nie przyjdziesz...
   - Nie tłumacz się, kochana. I tak zmuszona bym była ci odmówić - spojrzałam się zdziwiona na kobietę, a ta uśmiechnęła się szeroko. - Dimitry zaprosił mnie w swoje rodzinne strony, do Rosji. Będę mogła poznać jego rodzinę bliżej, a nie jedynie przez internet.
   - Och! To super! - odwzajemniłam uśmiech, zaglądając do przyniesionych przez blondynkę pudełek. Od razu zauważyłam sałatkę z kurczakiem i sałatą, czy marynowaną w ziołach pieczeń, którą wystarczyło wstawić do piekarnika. - Wiesz, że nie musiałaś tego wszystkiego szykować?
   - Wiem, wiem, ale przynajmniej tak jakoś mogę być z tobą w te święta.
   Nie mogąc się powstrzymać, przytuliłam kobietę, czując przyjemne ciepło, rozlewające się w moim sercu. Czułam się naprawdę tym wszystkim wzruszona. Mimo, że byłam tylko jej bratanicą, to starała się traktować mnie jak swoją córkę, za co byłam jej ogromnie wdzięczna, szczególnie w okresie tuż po śmierci mojej mamy.
   - Widzę, że dopiero teraz ubieracie choinkę? - odezwała się kobieta, zaglądając do salonu. Weszłam do pomieszczenia zaraz za nią. Kastiel siedział rozwalony na fotelu i niechętnie otwierał kartony z ozdobami, krzywiąc się ostentacyjnie. - Ja się za to w ogóle nie zabierałam. Powiesiłam tylko girlandę na drzwiach, żeby sąsiedzi nie ględzili - zaśmiała się, podchodząc do bruneta, po czym zgarnęła jedno mniejsze opakowanie z bombkami i zaczęła wieszać ozdoby na drzewku. Wzięłam kolejne pudełko i również zaczęłam obwieszać choinkowe gałązki. Kiedy miałyśmy po części ozdobiony dół drzewka, zabrałam się za rozplątywanie łańcuchów, by Kastiel mógł spokojnie ozdobić wyższe partie choinki. Pochyliłam się nad workiem z ozdobami i poczułam, że robi mi się słabo. Przymknęłam na moment oczy, opierając dłonie o kolana, ale to nic nie pomogło. Odetchnęłam głęboko, prostując się powoli, jednak czarne plamy jakie pokazywały mi się przed oczami zaczęły się powiększać, a wraz z tym pojawił się też ból głowy. Jęknęłam cicho, podnosząc ręce do oczu i poczułam jak coś na lewą dłoń kapnęło. Spojrzałam się i dostrzegłam krew. Kurwa.
   - Liwia, co ci jest? - usłyszałam lekko przytłumiony głos cioci Tatiany,
   - Znowu krwotok? - dopytał Kastiel, ale ja nie byłam w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie przez nich zadane. Osunęłam się na najbliższą kanapę, czując mięknące nogi.
   - Jaki krwotok? Co to znaczy? - zdziwiła się kobieta, wróciwszy z kuchni, niosąc zwilżony, chłodny ręcznik, który położyła na moim karku.
   - Liwia od jakiegoś czasu ma krwotoki z nosa. Twierdzi, że to z przemęczenia, ale nie chce iść z tym do lekarza - Kastiel rzucił mi zdenerwowane spojrzenie, ale delikatnym gestem odsunął kosmyki włosów z oczu za ucho.
   - Przemęczenie? O czym ty dziewczyno gadasz? - oburzyła się, kręcąc głową z dezaprobatą. - Przecież to na pierwszy rzut oka wygląda poważnie. Już sam fakt, że masz to od dłuższego czasu, a do tego zasłabnięcie?
   - Przemęczenie - powiedziałam słabo, aczkolwiek stanowczo, patrząc ciotce w oczy. Wiedziałam, że się martwiła, ale nie chciałam poruszać tego tematu przy Kastielu. - Zapomnij. Zaraz mi przejdzie...
   - O nie, kochana! Tak, to nie będzie. Ubieraj się - rzuciłam jej zdziwione spojrzenie, nie wiedząc co ta kombinuje. - Jedziemy do szpitala.
   - Co?
   - A ty zostajesz - wskazała palcem na Kastiela, na co ten prychnął oburzony. - Ktoś musi ubrać choinkę.
   - Mowy nie ma. Jadę z wami. Chcę wiedzieć, co jest nie tak z Liv.
   - Kastiel... Zostań... - poprosiłam słabym głosem, podnosząc się z pomocą opiekunki z kanapy. Chłopak westchnął cicho, ale kiwnął głową na znak zgody.
   Chwilę później, już ubrane, jechałyśmy do najbliższego szpitala. Siedziałam ze spuszczoną głową, przyciskając przemoczoną już chusteczkę do nosa.
   - Wiesz co ci dolega, tak? - zapytała, odrywając na chwilę wzrok od drogi, kiedy stałyśmy na pasach. - To dlatego nie chciałaś żeby jechał, prawda?
   - Podejrzewam. Robiłam tylko podstawowe badania, ale nie byłam jeszcze z tym u lekarza. Nie chcę go teraz martwić... Nie dość, że teraz święta, to jeszcze ten koncert...
   - Wiesz, że robisz błąd nic mu nie mówiąc? Będzie się jeszcze bardziej martwił i złościł...
   - Wiem. Ale nie chcę zrzucać teraz jeszcze dodatkowo tego. Chciałam poczekać, aż będzie po koncercie. Chciałam z nim na spokojnie porozmawiać.
   - Mam nadzieję, że wiesz co robisz - odparła zmartwiona, jednak nie drążyła tematu. W ciszy dojechałyśmy do placówki, zaparkowałyśmy na wolnym miejscu i udałyśmy się do rejestracji. Po wypełnieniu odpowiednich dokumentów, usiadłyśmy w poczekalni i czekałyśmy na swoją kolej, a nas wywołają.
   - Pani Liwia Miko - z izby przyjęć wyszła drobna pielęgniarka w bladoróżowym kitlu. Podniosłam się z krzesełka, opierając się trochę o ciotkę i ruszyłam za kobietą. - Zapraszam - wskazała, na pierwsze od drzwi łózko, przykryte błękitną pościelą. - Za moment podejdzie do pani lekarz.
   Niedługo później obok nas pojawiła się pani doktor.
   - Dzień dobry, nazywam się doktor Perry. Co się stało? - spojrzała na mnie znad podkładki, a mnie przeszło dziwne wrażenie deja vu. - Czy ja cię tu kiedyś nie widziałam?
   - Dokładnie tak - zaśmiałam się, kiedy przypomniałam sobie, jak jeszcze w liceum skręciłam nadgarstek i Kentin przywiózł mnie na to samo pogotowie i tak sama lekarka zajęła się moją ręką.
   - Co tym razem jest nie tak? - dopytała, ale nim zdążyłam się odezwać, ciotka opowiedziała o moich krwotokach i osłabieniu.
   - Zdarza się też tak, że krwawią mi dziąsła - dodałam, zaraz po opiekunce. Lekarka zmarszczyła czoło, po czym zleciła pielęgniarce serię badań. Kilkadziesiąt minut później wróciła z plikiem kartek wypełnionym drobnym druczkiem. Miała dość zmartwiony wyraz twarzy, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy spojrzała się na mnie.
   - Cóż... Nie mam zbyt dobrych wieści. Objawy jakie pani ma same w sobie nie są groźne, jednak wspomniała pani o krwawieniu dziąseł, zasłabnięciach czy zawrotach głowy i ma pani podwyższony poziom wapnia, co połączone razem może wskazywać na poważną chorobę.
   - Czyli co? - zapytałam zdenerwowana. Myślałam, że potwierdzą się moje wcześniejsze objawy, ale na pewno nie tego, co mówiła pani doktor.
   - Cóż... Wszystkie objawy wskazują na to, że może pani być chora na szpiczaka mnogiego - zmarszczyłam brwi, nie wiedząc kompletnie nie wiedząc o czym do mnie mówiła. - To nowotwór szpiku kostnego. Jednak musimy zrobić dokładniejsze badania, żeby potwierdzić diagnozę.