poniedziałek, 25 maja 2015

~ Rozdział 18 ~

   - No idź z nim pogadaj! - od jakiś dziesięciu minut Rozalia próbowała mnie przekonać, bym podeszła do Kentina, który stał na końcu korytarza i rozmawiał o czymś z Arminem.
   - Nie, przestań! - próbowałam się temu sprzeciwić, ale dziewczyna była strasznie uparta. - Roza! Opanuj się! Nie pójdę do niego.
   - Ale dlaczego? - zapytała zdziwiona, odgarniając lśniące włosy do tyłu. - Przecież cały czas się tym martwisz. Widzę jak na niego zerkasz na lekcjach. Moim zdaniem powinnaś do niego pójść teraz.
   - Porozmawiam z nim... - przyznałam dla świętego spokoju, ponieważ już kilka osób zwróciło uwagę na naszą dość głośną dyskusję - ale nie teraz. I nie tutaj. Za dużo świadków, poza tym zaraz będzie lekcja, a jak sama powiedziałaś, to nie będzie chwilowa rozmowa.
   - No, ale Liwia! - zawołała obudzonym wzrokiem, prawie tupiąc nogą.
   - Oh, Roza ucisz się trochę... Ludzie się na nas gapią... - złapałam ją za rękę i pociągnęłam za ścianę, ponieważ zauważyłam, że szatyn spojrzał na nas zaciekawionym wzrokiem. - Powiedziałam, że z nim pogadam, to z nim pogadam. Jasne?
   Białowłosa otwierała już usta, by coś powiedzieć, ale na szczęście zadzwonił dzwonek. Westchnęła jedynie z rezygnacją i udałyśmy się do klasy. Usiadłam w przedostatniej ławce przy oknie i wyciągnęłam książkę od polskiego. Wpatrywałam się w ozdobioną moimi rysunkami okładkę zeszytu, kiedy ktoś dosiadł się do mnie. Ze zdziwieniem i nagłą palpitacją serca odkryłam, że nie była to Rozalia, lecz Kentin. Gdy spojrzałam na jego szczery uśmiech i zielone oczy, moje policzki zrobiły się czerwone. Zdezorientowana rozejrzałam się po klasie szukając czupryny białych włosów. Dziewczyna stała w drzwiach przyglądając się mi i uśmiechnąwszy się znacząco usiadła obok Violetty. Aż jęknęłam w duchu. Przysięgłam sobie w myśli, że jak tylko lekcja się skończy to ją uduszę, po czym spojrzałam przelotnie na chłopaka siedzącego obok mnie. Z jego twarzy nie znikał uśmiech i ciągle przyglądał mi się uważnie. Spłoszyłam się trochę i odwróciłam wzrok z powrotem na zeszyt. Mimowolnie sięgnęłam po długopis i zaczęłam kreślić nim po okładce. Chwilę później moim oczom ukazała się czarno-biała, lekko rozmazana czaszka, a z jej oczodołu wychodziła ciemna róża. Zawsze jak czymś się martwiłam, albo byłam zła rysowałam podobne motywy.
   - Co rysujesz? - usłyszałam ciche pytanie i machinalnie zasłoniłam rysunek piórnikiem.
   - Nic takiego... - mruknęłam lekko czerwieniąc się.
   - Siemasz mała - przed nami usiadł Kastiel, rozwalając się na całej ławce. - Co tam masz?
   - Nie nazywaj mnie małą... - warknęłam przez zaciśnięte zęby, skupiając się by nie usłyszał tego nauczyciel wkraczający do klasy, przez co nie zdążyłam w porę zareagować, gdy czerwonowłosy zabrał mi zeszyt. - Oddaj to!
   - Czekaj... tylko zobaczę - powiedział, jedną ręką broniąc się przed moim atakiem, a drugą trzymając moją własność. - Łał... nasza grzeczna Liwia lubi mroczne motywy... Ciekawe... - zaśmiał się z lekką nutą ironii, rzucając mi zeszyt.
   Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, ponieważ pan Allen rozpoczął zajęcia. Pierwszy temat z romantyzmu. Już podczas wyjaśnień skąd i dlaczego pojawiła się ta epoka wywnioskowałam, że lekcje o niej będą dla mnie najgorszymi. Przez pierwsze dwadzieścia minut, próbowałam się skupić na tym co mówił nauczyciel, jednakże może myśli wciąż znajdowały sobie lepsze powody do rozważań. Na szczęście lekcja minęła dość szybko. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek spakowałam się i już miałam wychodzić z klasy, gdy ktoś wpadł na mnie gwałtownie. Zachwiałam się, ledwo utrzymując na nogach.
   - Ziemia do Alexy'ego! - zaśmiałam się, patrząc na zdezorientowanego chłopaka.
   - Oh... Przepraszam, zamyśliłem się... - mruknął lekko zarumieniony, wymijając mnie w przejściu. Nim zdążyłam się go o cokolwiek zapytać, zniknął gdzieś w tłumie.
   Westchnęłam jedynie i ruszyłam w stronę sali, gdzie miałam mieć następną lekcję. Weszłam do pomieszczenia i usiadłam na swoim miejscu. Wyciągnęłam słuchawki, które podłączyłam do telefonu i wsłuchując się w tak dobrze znane mi brzmienia, zaczęłam poprawiać rysunek na zeszycie od polskiego. Byłam tym tak zaabsorbowana, że dopiero kiedy usiadł obok mnie Armin zorientowałam się, że jest lekcja.
   - Słowo daje.. wszyscy ostatnio łażą jakiś zamyśleni. Najpierw Lysander, potem Alexy, a teraz ty... - pokręcił głową, śmiejąc się cicho pod nosem.
   - Z tego, co Roza opowiadała, to Lys ma tak cały czas - uśmiechnęłam się pogodnie do ciemnowłosego, chowając słuchawki. - Ale, że Alexy ponury, to naprawdę jest jakaś nowość. Jak się go pytałam co się stało to tylko odmruknął, że wszystko w porządku.
   - Pewnie znów się zakochał, ale niebawem mu przejdzie - gdy spojrzałam na niego zdziwiona dodał - ile razy tak było, że raz podobał mu się ten, a za kilka dni jeszcze inny.
   - "Ten"? - zapytałam zdezorientowana - a nie "ta"?
   - "Ten", "ten" - potwierdził, ale z mojej twarzy najwyraźniej nie znikało zmieszanie, więc wyjaśnił - Alexy jest gejem. Nie wiedziałaś?
   Pokręciłam przecząco głową i w tej samej chwili do sali wszedł pan Farazowski, nauczyciel geografii.
   - Proszę wyciągnąć karteczki - odezwał się cichym, wątłym głosem, a wszyscy jęknęli w proteście. - Nie ma żadnego "ale". Kartkówka była zapowiedziana i dzisiaj ją piszecie.
   Chwilę później podyktował pytania i przechadzając się po pomieszczeniu, sprawdzał czy nikt nie ściąga. Patrzyłam się na prawie pusty skrawek papieru, nie licząc podpisu i kilku pytań. Nie wiedziałam nic. Rozglądałam się nerwowo po klasie w nadziei, że ktoś może mi coś podpowie. W końcu zrezygnowana oddałam kartkę. Reszta zajęć zleciała tak szybko, że nim się obejrzałam wychodziłam ze szkoły do domu. Szukałam słuchawek w torbie, gdy ktoś do mnie podbiegł i złapał za rękę.
   - Liv, zaczekaj... - odwróciłam się w stronę przyjemnego, głębokiego głosu i stanęłam twarzą w twarz z Kentinem. - Chcę porozmawiać...
   - A mamy o czym? - rzuciłam "lekko", czując jak wszystkie mięśnie spinają mi się w niepewności.
   - Wydaje mi się, że tak. - uśmiechnął się delikatnie, choć widziałam w jego oczach zmieszanie. - Nie chcę, byś czuła się jakoś skrępowana, tym co między nami zaszło.
   - Oh... - wyrwało mi się z ust i poczułam jak się rumienię.
   - Od zawsze mi na tobie zależy i nie chcę byś przez to się ode mnie oddaliła. Jeśli nie chcesz, żebyśmy byli razem - w porządku, ale nie chcę tracić ciebie także jako przyjaciółki - powiedział, przyglądając mi się uważnie, a w jego zielonych oczach pojawiło się wyczekiwanie.
   - Oh... Ekhm... - odkaszlnęłam cicho, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. - Ja również nie chcę, by nasza przyjaźń poszła na marne, przez to co któreś z nas może powiedzieć lub zrobić pod wpływem emocji... - odparłam spokojnie, czując jak moje serce wali jak oszalałe. Spoglądając chłopakowi w zielone oczy dostrzegłam, że pojawiła się w nich jakby ulga.
   - Cieszy mnie to bardzo - uśmiechnął się szeroko, po czym zapytał - nie miałabyś nic przeciwko, gdybym cię odprowadził do domu?
   - Z wielką chęcią przyjmę twoją propozycję - uniosłam kąciki ust i idąc ramię w ramię wyszliśmy z dziedzińca.
   Przez większość drogi rozmawialiśmy o tym co się działo w Ione, podczas mojej nieobecności, a ja skróciłam chłopakowi swój pobyt tutaj. Zaszliśmy jeszcze do pobliskiego kiosku, gdzie szatyn kupił swoje ulubione ciasteczka i śmiejąc się, rozmawiając i żartując, podążaliśmy powoli w kierunku mojego domu. Gdy znaleźliśmy się na miejscu, zaproponowałam Kentinowi, by zaszedł do mnie na kubek gorącej czekolady, ale ten stwierdził, że musi zajść jeszcze w jedno miejsce, ponieważ obiecał komuś pomóc w naprawie motoru. Pożegnaliśmy się więc, a ja odprowadziłam go wzrokiem. Kiedy zniknął mi za zakrętem i miałam już wchodzić do domu, na podjazd, przed domem wjechał samochód. Podeszłam do pojazdu, a ciocia Tatiana wyszła z auta.
   - Jak dobrze, że jesteś. Pomożesz mi rozpakować zakupy - powiedziawszy to, kobieta zaczęła podawać mi torby z różnymi artykułami.
   Kilkanaście minut później podczas rozmowy, pomagałam krewnej w przygotowaniu obiadu. Pytała się mnie jak w szkole i czy mam jakieś plany na ferie. Gdy odpowiedziałam, że jeszcze nad tym nie myślałam, zaproponowała byśmy razem pojechały na tydzień w góry.
   - Myślałaś już co będziesz robić na ferie? - zapytała, krojąc paprykę w paski.
   - Nie... Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam - odparłam zgodnie z prawdą, rwąc sałatę na mniejsze kawałki.
   - Tak sobie ostatnio myślałam, ponieważ mam dostać wolne na tydzień, czy nie chciałabyś pojechać ze mną w góry - zaproponowała, przerywając na chwilę krojenie, by spojrzeć na mnie z zaciekawieniem.
   - Naprawdę? - zapytałam z niedowierzaniem. - Ja... bardzo chętnie!
   Podczas kolacji, ciocia opowiadała mi o kurorcie, do którego miałybyśmy jechać. Wspominała o wspaniałej okolicy, miłych ludziach i gospodzie, gdzie poznała swojego pierwszego chłopaka. Po skończonym posiłku udałam się do swojego pokoju, by pouczyć się na kartkówkę z biologii.
   Będąc już w sypialni włączyłam w miarę cicho radio, po czym zabrałam książki z biurka i położyłam się na łóżku. Niecałe pięć minut później moje myśli przestały się skupiać na tym co czytałam i zaczęły wędrować po różnych innych tematach. Nie mogąc się powstrzymać wyciągnęłam komórkę z kieszeni spodni i napisałam SMS-a do Rozalii, w którym opowiedziałam jej o rozmowie z przyjacielem. Przekręciłam się na plecy i nie zwracając uwagi na książki rozłożyłam się wygodnie, wpatrując w sufit.
   Zapowiada się naprawdę ciekawy okres.

środa, 20 maja 2015

~ Rozdział 17 ~

 Cześć ;)
Na wstępie chciałabym podziękować Darii - za betowanie tekstu oraz Tekashikika Meidozumikime za podsunięcie pomysłu co do rozdziału i przeprosić za tak długi czas nie wstawiania niczego... Chciałabym również zaprosić na opowiadania Tekashikiki, które nie są związane ze słodkim flirtem: Wiersze, opowiadania i marzenia.
Dziękuję wszystkim za bardzo miłe komentarze, które niesamowicie motywują mnie do pisania. Tak więc...
ENJOY ♥


 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


   Po pocałunku Kentina nie mogłam dojść do siebie przez dłuższy czas. Czułam się zagubiona, niepewna i przede wszystkim miałam totalny mętlik w głowie. Kiedy wróciłam do domu, próbowałam chociaż trochę to wszystko uporządkować, jednakże nie dawało to żadnych efektów, a wręcz pogarszałam sprawę. Bez ustanku kręciłam się po pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Za każdym razem, gdy zajmowałam się  jakąś rzeczą, chwilę później moje myśli wędrowały do Kentina. Przypominałam sobie jego gorące wargi na moich, delikatne dłonie trzymające moją twarz... Mimowolnie moje policzki zaczynały wtedy palić. Rzuciłam się na łózko i zakrywając głowę poduszką, wrzasnęłam na cały głos. "Boże, dlaczego ty mi to robisz? To co się ze mną dzieje jest niedorzeczne. Przecież to jest mój przyjaciel! Ten sam Ken, który towarzyszył mi w Ione! Chociaż w sumie to nie jestem tego taka pewna, czy na sto procent to jest ten sam Ken. Kiedyś szatyn nawet nie dałby mi całusa w policzek, nie podniósł by na mnie głosu... Oh.. Ale to nie zmienia faktu, że to mój przyjaciel! Muszę z kimś porozmawiać." Odrzuciłam poduszkę gdzieś w kąt pokoju, po czym podniosłam się z łóżka. Ubrałam ciepły sweter i zeszłam na parter. Weszłam na chwilę do kuchni, poszukać czegoś do przegryzienia. Stałam akurat przy otwartej lodówce, gdy drzwi wejściowe otworzyły się.
   - Lwia!? Skarbie, jesteś tu? - miły głos ciotki mieszał się ze stukotem wysokich obcasów.
   - Jestem! - zawołałam w odpowiedzi, wychodząc na korytarz. Ciocia była ubrana w długą do kolan, ocieplaną sukienkę w kolorze burgunda, grube, czarne rajstopy, zimowy szary płaszcz i wysokie kozaki na korku.
   - Jak dobrze być w końcu w domu... - westchnęła cicho, odkładając torbę podróżną na schody. - Gdzieś się wybierasz? - spojrzała się na mnie uważnym wzrokiem, dokładnie mnie mierząc.
   - Miałam zamiar iść do Rozalii, ale jeśli czegoś potrzebujesz mogę zostać - odpowiedziałam, lekko unosząc kąciki warg.
   - Oh, nie w porządku możesz iść - odwzajemniła uśmiech, ściągając płaszcz i buty. - Ja muszę to tutaj wszystko ogarnąć. A na kolację robimy zapiekankę warzywną z ryżem i kurczakiem?
   - O tak! Dawno jej nie było - zaśmiałam się i minąwszy kobietę, zaczęłam ubierać kurtkę.
   - Dobra... - przyglądała mi się jeszcze przez chwilę i gdy położyłam dłoń na klamce dodała - tylko nie wracaj zbyt późno.
   Kiwnąwszy głową w odpowiedzi, ubrałam się i wyszłam. Na dworze panowała lekka szarówka, choć była to dopiero godzina siedemnasta. Co prawda był jeszcze środek zimy, ale śnieg zaczął się robić coraz bardziej mokry i brudny. Na ulicach leżała tylko szarobura masa - pozostałość po białym puchu. Każda osoba, którą mijałam uważała, żeby nie wdepnąć w kałużę. Cały ten obrazek przedstawiający mokre ulice, zakapturzone postacie i nagie, czarne drzewa, powodował, że człowieka dopadały smutne, mroczne myśli. Z rękoma w kieszeni dołączyłam do ponurych ludzi wracających do domów. Po kilku minutach wędrówki w niewielkim oddaleniu dostrzegłam znajomą sylwetkę. Przyglądając się uważniej, rozpoznałam w niej Alexy'ego. Podbiegłam do niego, lekko trącając w ramię.
   - Hejka - uśmiechnęłam się w jego stronę. Chłopak ściągnął słuchawki z uszu i spojrzał na mnie lekko nieobecnym wzrokiem.
   - Oh. Hej... - mruknął cicho, starając się odwzajemnić uśmiech.
   - Coś się stało? - zapytałam przyglądając mu się uważnie, a gdy niebieskowłosy zmarszczył brwi zdziwiony, dodałam - jesteś taki jakiś markotny... Coś się stało?
   - Nie, nic... - stwierdził mało wylewnie, patrząc przed siebie. Nie odrywając od niego uważnego wzroku zauważyłam, że chłopak nerwowo zagryzał wargę, jakby bił się z własnymi myślami.
   - Alexy... - powiedziałam cicho, a on zwrócił na mnie swój wzrok. - Widzę, że coś jest nie tak. Mi możesz powiedzieć...
   - Nie... Na prawdę... Wszystko jest okej - odparł jedynie, znów pogrążając się w swoich rozważaniach.
   - Na pewno? - dopytywałam się, wciąż jednak czując, że to nie jest prawda.
   - T... Tak, na pewno - zapewnił, ale ton jego głosu tylko potwierdził moje przypuszczenia. Nie chciałam być jednak nachalna i zmieniłam temat.
   - Gdzieś konkretnie idziesz, czy wyszedłeś się tylko przejść? - obok nas bardzo szybko przejechał samochód, wszędzie rozchlapując śniegową breję. Na szczęście w porę zdążyłam odsunąć się, uciekając przed błotem.
   - Niee... Tak tylko... - z ust brązowookiego padła kolejna, mrukliwa odpowiedź.
   - Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli ci potowarzyszę? Właśnie idę do Rozalii... - zaproponowałam, ale chłopak wzruszył jedynie ramionami.
   - Właściwie, to miałem iść do "Cioccolato", tej małej kawiarni niedaleko kina - odpowiedział zmieszany, a ja dostrzegłam rumieńce wstępujące na policzki chłopaka. Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, pożegnał się ze mną i przeszedł przez ulicę, kierując się w drugą stronę.
   Westchnęłam jedynie z rezygnacją i ruszyłam w swoją stronę. Niedługo po tym znalazłam się pod domem dziewczyny. Otworzyłam pięknie zdobioną, czarną bramkę i weszłam na posesję. Po obu stronach chodnika rosły kule żywopłotu, które z racji pory roku były przykryte grubymi czapami śniegu. Zaraz za nimi były klomby, a przed wejściem na ganek było coś w rodzaju łuku, na którym rosły prawdopodobnie róże. Podczas wiosny ogród musiał wyglądać wspaniale. Szybko wbiegłam po schodkach i energicznie zapukałam do drzwi. Po niecałej minucie, usłyszałam szczęk zamka i wejście otworzyło się. Stała w nich dość wysoka kobieta o blond włosach do ramion, ciemnych oczach oraz z serdecznym uśmiechem na twarzy. Miała ładnie wykrojone, pełne usta i lekko zadarty, zgrabny nos. Była tak podobna do Rozalii, że gdyby nie krótkie włosy, na pewno bym je pomyliłam.
   - Dzień dobry - miała przyjemny dla ucha głos.
   - Dzień dobry, ja jestem Liwia, koleżanka z klasy Rozalii - odpowiedziałam lekko się uśmiechając. - Czy zastałam ją może w domu?
   - Nie przypominam sobie, żeby gdzieś wychodziła, więc powinna być w swoim pokoju - rzekła, spoglądając gdzieś przed siebie w zastanowieniu, po czym odsunęła się od drzwi, wpuszczając mnie do środka. Po ściągnięciu obuwia i płaszcza, skierowałam się do pokoju dziewczyny.
   Od razu rozpoznałam drzwi do jej pokoju, ponieważ nie były tak jak inne - ciemnobrązowe, lecz kremowe z fioletowymi zdobieniami. Zapukałam w nie delikatnie, a z pomieszczenia dobiegło ciche "proszę". Nacisnęłam klamkę i weszłam do sypialni białowłosej. Rozalia siedziała na środku pokoju otoczona różnymi materiałami do szycia, a w rękach trzymała skórzaną, rozkloszowaną spódnicę, przyszywając do niej dość dużą kokardę wykonaną z tego samego materiału.
   - Cześć Roza - uśmiechnęłam się do niej, zamykając za sobą drzwi.
   - Liwia! - zawołała, podnosząc się. Miała na sobie czarne legginsy i granatową tunikę z jasnym motywem skrzydeł na plecach. - Jak miło że przyszłaś! Pomożesz mi sprawdzić czy wszystko dobrze przerobiłam.
   - Oh... - z moich ust wydobył się bliżej niekreślony dźwięk. - Tylko, wiesz... Ja nie za bardzo znam się na tych sprawach...
   - Nic nie szkodzi - zaśmiała się cicho, odgarniając długie włosy z twarzy. Pociągnęła mnie za sobą na podłogę, siadając po turecku. - Opowiadaj co u ciebie.
   Automatycznie poczułam jak pąsowieje. Nie wiedziałam gdzie podziać wzrok. Chwyciłam w dłonie satynową bluzkę w kolorze bladego różu, czując na sobie uważny wzrok dziewczyny.
   - Co jest? - usłyszałam ciche pytanie i dłoń dziewczyny spoczęła na mojej.
   Spojrzałam w jej oczy, czując się coraz bardziej skołowana i niepewna. Moment później przerwałam milczenie opowiadając jej o pocałunku Kentina. Na samym początku, kiedy wspomniałam jej o kłótni jaka miała miejsce z samego rana, dziewczyna wydawała się być niezmiernie oburzona, jednakże z każdą minutą jej wyraz twarzy się zmieniał. Najpierw jej oczy rozbłysły radosnymi iskierkami, a na końcu wydawała się być pogrążona w myślach.
   - Ja... Ja nie wiem co teraz o tym wszystkim myśleć... - wyznałam, czując ulgę, że w końcu mogłam powiedzieć o swoich wątpliwościach. - Ken to naprawdę wspaniały przyjaciel. Mam wiele naprawdę miłych wspomnień z nim związanych, ale po tych kilku miesiącach tak strasznie się zmienił... I jeszcze to wyznanie... Od zawsze wiedziałam, że się we mnie podkochiwał i nie specjalnie to ukrywał, ale to co się stało dzisiaj... 
   - Moim zdaniem, powinnaś jeszcze poczekać kilka dni, żeby wszystko samo się wyjaśniło - stwierdziła, patrząc mi w oczy. Dzisiaj nie miała soczewek, a jej szare oczy mieniły się delikatnymi przebłyskami błękitu. - Jeśli mu dalej na tobie zależy, to to pokaże, ale jeśli nie, to od razu to zauważysz.
   - Ale ja nie jestem pewna, czy byłabym w stanie odwzajemnić jego uczucie... - powiedziałam cicho, spuszczając wzrok. - Mimo wszystko, to nadal mój przyjaciel...
   - Jeśli rozumiał to przez tak długi czas, to i tym razem zrozumie - uśmiechnęła się do mnie pogodnie. Westchnęłam jedynie, wciąż czując się lekko skołowana. Nie chciałam jednak drążyć tego tematu.
   - W drodze do ciebie spotkałam Alexy'ego - powiedziałam, po chwili ciszy, wpatrując się w to jak przerabiała spódnicę.
   - I...? - zapytała białowłosa, nie odrywając wzroku od zajęcia.
   - Był taki... cichy - odpowiedziałam z lekkim zawahaniem.
   - Alexy cichy? - spojrzała na mnie zdziwiona, nie bardzo wiedząc o co mi chodzi.
   - No tak. Był taki osowiały, ciągle zagryzał wargę, nie chciał nic mówić - wyjaśniłam, bawiąc się włosami.
   - Może się zakochał? - zaśmiała się cicho, po czym dodała - trzeba się będzie go zapytać w szkole...

 (Liwia oczami Tekashikika Meidozumikime)

poniedziałek, 11 maja 2015

~ Rozdział 16 ~

   Szłam powolnym krokiem, słuchając muzyki na słuchawkach. Akurat przełączyło mi na piosenkę Adele "Somone like you". Wsadziłam zmarznięte ręce w kieszenie ciemnego płaszcza, wsłuchując się w słowa piosenki. Od feralnego Sylwestra minęły dwa dni. Wróciłam normalnie do szkoły, a wspomnienia z tamtego dnia zostały automatycznie zepchnięte wgłąb pamięci. Nie chciałam do tego wracać. Miałam szczerą nadzieję, że więcej nie spotkam tego typka. Poprawiłam torbę na ramieniu nieco zwalniając. Skrzywiłam się, gdy włosy dostały się pod pasek i nagle je szarpnęłam. Tak, długie włosy wyglądają wspaniale, ale wszelkie  czynności życiowe stają się automatycznie dużo trudniejsze i niekiedy dużo bardziej boleśniejsze. Sapnęłam poirytowana wyciągając je, przy okazji wytrącając sobie słuchawkę z ucha. No nie... Dlaczego akurat dzisiaj, kiedy się chyba pierwszy raz wyspałam, wszystko musiało mnie denerwować? Skupiając się na wyciąganiu włosów spod ramienia torby i wyplątywaniu z nich słuchawek, mimochodem zatrzymałam się.
   - Bu! - ktoś niespodziewanie podszedł do mnie, od tyłu łapiąc mnie w pasie. Pisnęłam przestraszona, łapiąc się za serce.
   - Jezus, Maria! - wyrwało mi się z ust. Kiedy odwróciłam się w stronę osoby, która mnie wystraszyła zauważyłam jedynie ciemną skórę kurtki. Unosząc wzrok, skrzyżowałam spojrzenie z czerwonowłosym. - Kastiel, ty świnio!
   - No co? Nie mogłem się powstrzymać - zaśmiał się, a z jego warg wypłynął wątły obłoczek pary. - Ej, ej! Tylko bez rękoczynów! - zawołał, gdy śmiejąc się uderzyłam go lekko w ramię.
   - Mógłbyś subtelniej zwracać na siebie uwagę, a nie doprowadzać ludzi do zawału - stwierdziłam, przyglądając mu się. Długa grzywka przesłaniała lekko zapuchnięte, czekoladowe oczy. Na pełnych, delikatnie zaczerwienionych ustach, jak zawsze, gościł nieco ironiczny uśmieszek, odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Dopiero teraz dostrzegłam, że gdy się uśmiechał na jego policzkach pojawiały się subtelne dołeczki.
   - Mam coś na twarzy? - zapytał, marszcząc brwi. Dotarło do mnie, że dziwnie musiałam wyglądać, stojąc na środku chodnika i wpatrując się w niego.
   - Nie, tylko... - mruknęłam obojętnie, odwracając wzrok. Kątem oka dostrzegłam jakąś wysoką postać, przechodzącą po drugiej stronie ulicy. Kiedy spojrzałam w tamtą stronę, zauważyłam, że był to Ken. Poczułam jak serce automatycznie mi przyspieszyło. Spojrzałam na Kastiela przepraszającym wzrokiem. - Sorki, ale muszę coś załatwić...
   Nie tłumacząc mu nic więcej, pobiegłam w stronę szatyna. Chciałam krzyknąć w jego stronę, ale był za daleko. Przebiegłam przez ulicę nie zwracając uwagi na zdenerwowanych kierowców, którym wbiegłam przed maskę. Kiedy znalazłam się nieco bliżej chłopaka, zawołałam.
   - Ken! - jęknęłam cicho w duchu czując obijającą mi się o udo torbę. - Ken! Zaczekaj!
   - Czego ty ode mnie chcesz? - warknął odwracając się w moją stronę. Stanęłam przed nim jak wryta, nie spodziewając się takiej reakcji z jego strony.
   - Ch... Chciałam porozmawiać - bąknęłam, ledwo wytrzymując jego lodowaty wzrok.
   - Co? - zapytał z niedowierzaniem. - O czym, co? O czym ty byś chciała ze mną porozmawiać? O tym, że zostawiłaś mnie bez słowa wyjaśnienia? O tym, że w ogóle nie potrafiłaś się odezwać do mnie przez ostatnie cztery miesiące? Czy może o tym jak świetnie się tu bawisz, co?
   Patrzyłam na niego przerażonym wzrokiem. Jego słowa raniły jak sztylety. Czułam się zagubiona w tej sytuacji. Nie mogłam uwierzyć, że chłopak, który stał przede mną i który spoglądał na mnie wściekłym wzrokiem, to był ten sam Ken.
   - Chciałam zapytać, co się z tobą działo... Ken, ja...
   - Nie nazywaj mnie tak! Mam dość tego idiotycznego zdrobnienia - nie zdążyłam dokończyć wypowiedzi, ponieważ zielonki przerwał mi gwałtownie. - Co się ze mną działo? Jesteś naprawdę niemożliwa... Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo. Straciłem oboje rodziców, poszedłem do szkoły wojskowej i niefortunnie trafiłem tu! Zadowolona?
   Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odwrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem. Stałam zdezorientowana, wpatrując się w plecy oddalającego się szatyna. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce. Jak to możliwe, by chłopak aż tak się zmienił. Przecież on nigdy, nawet w nerwach, nie podniósł na mnie głosu. A to? Nie... To nie mogła być prawda. To chyba jakiś chory sen... Nie miałam jednak szansy, by zastanawiać się nad tym dłużej, ponieważ podszedł do mnie Kastiel z Lysanderm.
   - Oh... Cześć... - mruknęłam cicho, mając głowę cały czas zaprzątniętą zachowaniem przyjaciela.
   - Witaj - na wargach białowłosego pojawił się delikatny, miły uśmiech, a w oczach można było dostrzec troskę. Przyglądał mi się chwilę, po czym zapytał - co się stało?
   - Nic takiego... To tylko...
   - Jasne, jasne - w zdanie wtrącił mi się ciemnooki - nie ściemniaj. Przyznaj się, ze dostałaś kosza, a nie tu będziesz jakieś bajki wciskać.
   Lysander rzucił towarzyszowi karcące spojrzenie, ale nie drążył już tematu.
   - Chodźmy do szkoły - powiedział jedynie i w milczeniu ruszyliśmy w kierunku placówki.
   Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, Kastiel odłączył się od nas, tłumacząc że musi zapalić. Miałam skierować kroki w stronę budynku, gdy poczułam jak Lysander łapie mnie za dłoń. Spojrzałam się na niego, marszcząc delikatnie brwi.
   - Kto to był? - zapytał, nie puszczając mojej ręki.
   - Ehh... To był... - westchnęłam, czując jak coś ściska mi się w gardle - to był mój przyjaciel z Ione...
   - Nie wyglądało na to, żeby był twoim przyjacielem - stwierdził cicho.
   - Był inny... Zmienił się i to bardzo - powiedziałam odwracając wzrok. Czułam jak łzy napływają mi do oczu, gdy raz po raz w moich uszach rozbrzmiewały ostre jak brzytwa słowa Kena. - Odkąd się ty przeprowadziłam nie odzywałam się do niego. Opuściłam go bez słowa...
   Milczeliśmy przez chwilę. Białowłosy wyglądał jakby nad czymś się głęboko zastanawiał.
   - Powinnaś z nim o tym porozmawiać. Nie powinien cię tak traktować, nawet jeśli zraniłaś go swoim milczeniem - powiedział, spoglądając mi prosto w oczy. Miałam wrażenie jakby moje serce zwolniło tępa, a wszystko wokoło jakby umilkło. Stałam, wpatrując się w głębię oczu chłopka. Z tego stanu wyrwał mnie donośny dźwięk dzwonka.Odruchowo odwróciłam głowę w stronę szkoły. Większość osób była już w budynku, jednak nieliczni, którzy pozostali na dworze, właśnie udawali się na lekcję.
   - Muszę już iść... - bąknęłam, a Lysander puścił moją dłoń. Spojrzałam na nią zdziwiona, bo dopiero teraz uświadomiłam sobie, że przez cały czas trzymał mnie za rękę. Na pożegnanie uśmiechnął się jeszcze do mnie, a ja odwróciłam się i podążyłam do budynku. 
   Gdy weszłam do klasy, na szczęście nie było jeszcze nauczyciela, ale reszta uczniów już siedziała w ławkach. Usiadłam w swojej, znajdującej się przy oknie na tyle klasy i rozpakowałam książki na historię. Siedziałam, przez dłuższy czas nie zwracając uwagi na to co się dzieje dookoła mnie. Dopiero kiedy usłyszałam jak ktoś wchodzi do klasy, a po chwili ostre przekleństwo, odwróciłam się w tamtą stronę. W drzwiach stał nie kto inny jak Ken, który wpatrywał się we mnie ze słabo ukrywaną wściekłością. Wtedy zauważyłam, że jedyna wolna ławka jaka została w klasie, jest tuż za mną. Rozejrzałam się po pomieszczeniu z nadzieją w oczach. Zerwałam się z miejsca jak poparzona i zabrawszy swoje rzeczy dosiadłam się do Armina po drugiej stronie klasy. 
   - Co jest? - zapytał zdziwiony, wyciągając słuchawki z uszu, kiedy upuściłam dość grubą książkę na ławkę. 
   - Powiedzmy, że nie masz książki - uśmiechnęłam się do niego uroczo. 
   - Ale...
   - Nie masz książki - powtórzyłam stanowczo, po czym dyskretnie zerknęłam w stronę szatyna.Odwrócił się w stronę okna i uparcie się w nie wpatrywał. Po chwili jednak musiał poczuć moje spojrzenie na sobie i zerknął na mnie. Automatycznie na jego ustach pojawił się uśmiech, niby to delikatny i miły, ale przesiąknięty ironią. W tamtym momencie poczułam się tak jakby ktoś uderzył mnie mocno w brzuch. Nie potrafiłam na niego patrzeć i myśleć o nim jako przyjacielu, jednakże powracał mi obraz chłopaka w zielonym swetrze, okularach i z ciasteczkami w rękach, który powodował, że uśmiech sam cisnął mi się na usta. 
   - Witam wszystkich - do klasy wszedł wysoki, postawny mężczyzna o gęstej czuprynie prawie czarnych włosów, które miejscami były poprzetykane siwizną. W prawej ręce niósł teczkę, a w lewej kubek z parującym napojem. - Panie Ross, proszę schować sprzęt, jeśli nie chce pan się z nim pożegnać. 
   Armin spojrzał na niego niechętnie, po czym zwinął słuchawki i wrzucił je do plecaka. 
   - Jak ja nienawidzę historii... - szepnął cicho, przewracając oczyma.
   - Coś mówiłeś panie Ross? - nauczyciel od razu pochwycił szepnięcie bruneta. 
   - Że bardzo lubię historię - zawołał w jego stronę Armin, lekko się wychylając, a ja parsknęłam niepohamowanym śmiechem. Pan Anderson rzucił nam karcące spojrzenie, ale na jego wargach również igrał półuśmiech 
   Reszta lekcji minęła bardzo spokojnie. No, powiedzmy, że spokojnie dla reszty klasy, ponieważ ja z całych swoich sił starałam się nie wybuchnąć śmiechem, raz po raz słysząc kąśliwe uwagi Armina. Mimo dobrego humoru czułam lekki niepokój, ponieważ przez całe zajęcia czułam spojrzenie Kena na plecach. Poczułam niewyobrażalną ulgę, gdy zadzwonił dzwonek. Zabrałam rzeczy pod pachę i prawie wybiegłam z klasy. Szybkim krokiem udałam się do szafki by zabrać z niej podręcznik do biologii. Postanowiłam jeszcze zajrzeć do Nata i zapytać się, czy nie poszedłby ze mną do schroniska, ponieważ ciocia mnie prosiła, abym zaniosła kilka rzeczy jej koleżance, tam pracującej. Gdy weszłam do pokoju gospodarzy kręciło się tam kilka osób. Od razu dostrzegłam blondyna, który grzebał w jakiś papierach, a obok niego stał mój "przyjaciel". Usłyszawszy dźwięk zamykanych drzwi spojrzeli się w moją stronę. 
   - Nie wiem czy coś w ogóle da się tu poprzestawiać... - mruknął cicho gospodarz, wracając do dokumentów. 
   - Ohh.. Daj sobie już z tym na luz - prawie warknął ciemnowłosy. Odwrócił się i nawet nie spojrzawszy na mnie wyszedł z pomieszczenia. Nataniel wzruszył jedynie ramionami i skierował spojrzenie na mnie, od razu się lekko uśmiechając. 
   - Cześć, co u ciebie słychać? - zapytał podchodząc bliżej mnie.
   - Aeh... Nic ciekawego... - mruknęłam lekko się krzywiąc. - Dzień jak co dzień. 
   - Przyszłaś w jakimś konkretnym celu, czy tylko tak mnie odwiedzić? - zaśmiał się cicho, a jasne kosmyki jego włosów, delikatnie opadły mu na oczy. 
   - Właściwie to chciałam się ciebie o coś zapytać, ale widzę, że masz dużo roboty, więc nie będę ci przeszkadzać -   odparłam, wskazując na stertę jakiś teczek leżących nieopodal jego biurka.
    - No.. Trochę tego jest... - skrzywił się delikatnie, wzdychając. - To wszystko, przez nowych uczniów. Trzeba plan znaleźć, przypisać do odpowiedniej klasy i masę innych rzeczy...
   - To może ja już będę lecieć... Zaraz mam biologię - uśmiechnęłam się do niego przepraszająco, cofając się do drzwi. 
   - W porządku. Do zobaczenia później - machnął mi jeszcze na pożegnanie, a ja wyszłam z pokoju.  
   Akurat, gdy wchodziłam na schody, lekcja się zaczęła. Zaczęłam wbiegać po schodach. Nie chciałam się spóźnić i narazić się na ochrzan od nauczycielki. Niestety gdy weszłam do klasy pani Perez stała już przy tablicy i dyktowała notatkę. Od razu rzuciła mi wściekłe spojrzenie i zaczęła prawić kazanie notorycznym spóźnianiu się na lekcję. Nie odzywając się nic, usiadłam grzecznie na swoje miejsce obok Rozalii. Białowłosa spojrzała na mnie pytająco, lekko marszcząc brwi. Pokręciłam głową na znak, że nie chcę na razie nic mówić. Do końca zajęć siedziałam cicho rozmyślając nad tym, że pogadać z Kenem. Chciałam to wszystko wyjaśnić, ale bałam się jego reakcji. Nie chciałam go do siebie zrazić. Był moim naprawdę bliskim przyjacielem. Chyba pierwszy raz w życiu byłam zagubiona z powodu jego osoby. Czułam się skołowana... Tysiące myśli na sekundę przelatywało mi przez głowę. Wspomnienia mieszały się z teraźniejszością. 
   - Panno Miko, czy mogłaby pani odpowiedzieć na moje pytanie? - nagle, nie wiadomo skąd przede mną pojawiła się krępa sylwetka nauczycielki. - Wstań.
   - Słucham...? - zapytałam i lekko zdezorientowana wstałam. Nie miałam pojęcia o jakie pytanie jej chodziło. 
   - Cóż się dziwić. Nie dość, że przychodzi spóźniona na lekcję to jeszcze nie słucha... Siadaj. Jedynka - powiedziała, spoglądając na mnie znad szkieł grubych okularów. Otworzyłam buzie chcąc coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowałam i usiadłam na miejsce. Miałam ochotę powiedzieć tej okropnej babie co o niej myślę, ale wiedziałam, że miałabym przez to ogromne problemy. Wkurzona siedziałam do końca lekcji, wgapiając się w jakiś punkt na tablicy. 
   Jakaż była moja przeogromna ulga, gdy te wszystkie męczarnie się zakończyły. Z radością opuszczałam szkołę. Miałam iść od razu do domu, ale coś mnie podkusiło, żeby iść przez centrum miasta, a nie jak zwykle, nieco dłuższą drogą, ale za to spokojniejszą. Wyciągałam słuchawki z torby, gdy dostrzegłam idącą postać przede mną, a konkretnie jej plecy. Nie musiałam się długo zastawiać, by rozpoznać w człowieku Kena. Nie zastanawiając się zbytnio podbiegłam do niego.
   - Ken, zaczekaj! - zawołałam za nim. Usłyszałam ciche przekleństwo, po czym chłopak odwrócił się do mnie. 
   - Czego ty znowu chcesz? - spojrzał na mnie z mieszaniną irytacji i co dziwne rezygnacji. - I nie dotarło za pierwszym razem, że masz nie mówić do mnie tym pieprzonym zdrobnieniem? Nazywam się Kentin i wbij to sobie do głowy 
   - Ja chciałam z tobą porozmawiać - odparłam bez cienia lęku. Miałam dość czasu, by się nad tym wszystkim zastanowić i stwierdziłam, że jeżeli nie spróbuję, nigdy nie będę wiedziała czy było warto. 
   - O czym tym razem? - przewrócił oczami, chowając ręce w kieszenie ciemnych spodni
   - Ja... - zawahałam się na chwilę. Niby miałam w głowie wszystko poukładane, aczkolwiek spoglądając na jego wysoka postać, tak jakby wszystkie myśli wyparowały mi z głowy. - Ja chciałabym żebyś wiedział, że rozumiem cię doskonale. Wiem w jakiej sytuacji się znalazłeś... Ja także straciłam rodzica i...
   - Co? - spytał z niedowierzaniem w głosie. - Ty śmiesz mi wmawiać, że doskonale mnie rozumiesz? W dupie chyba! Ty nawet nie miałaś namiastki tego co ja czułem! Najpierw matka zmarła na udar, potem ojca postrzelili na ćwiczeniach! Nie wiesz co ja czułem... Nie trzymałaś umierającego ojca w rękach... Nie patrzyłaś jak umiera... - odwrócił na chwilę wzrok. Widziałam jak w kącikach jego zielonych oczu zbierają się łzy. - Ty miałaś oparcie w ciotce. Ja nie miałem nikogo. Musiałem radzić sobie sam. 
   - Ja nie chciałam cię urazić... Po prostu nie chcę byś się na mnie gniewał... - westchnęłam z rezygnacją, spoglądając na swoje buty. Czułam jego spojrzenie na sobie, ale nie miałam w sobie tyle odwagi by podnieść wzrok. Chwilę później chłopak przerwał milczenie. 
   - A jebać to... - powiedział, odrzucając plecak na ziemię. 
   W pierwszej chwili myślałam, że odejdzie, ale to co się stało później totalnie mnie wmurowało. Na moment podniosłam spojrzenie, a chłopak wykorzystał to wpijając mi się w usta. Wystraszona otworzyłam buzię, a szatyn pogłębił pocałunek, delikatnie ujmując moją twarz w dłonie. Czułam jego ręce na zmarzniętych policzkach i gorące wargi, raz po raz składające pocałunek na moich. Poczułam jak przyjemne ciełpo rozlało mi się w brzuchu. Mimowolnie zamknęłam oczy, zapominając o wszystkim. Po chwili chłopak oderwał się od moich ust, opierając czoło o moje.
   - Nadal cię kocham...