niedziela, 29 marca 2015

~ Rozdział 4 ~

   - Proszę, proszę... Pierwszy dzień i już się ucieka? - Nagle ni z tego, ni z owego obok mnie pojawił się Kastiel. Podskoczyłam z przerażenia, tak nagle wyrwana z zamyślenia.
   - Nie uciekam - rzekłam, patrząc pod nogi. Kilka kosmyków włosów opadło mi na oczy, ale nie miałam zamiaru ich poprawiać.
   - Jak nie, jak przecież widzę, mała - zaśmiał się cicho. Poczułam jak policzki powoli zaczynają mnie palić. Nie nie ze wstydu, ale ze złości. Nie znosiłam, jak ktoś do mnie mówił "mała".
  - Nie uciekam. Zostałam zwolniona. I nie nazywaj mnie małą, bo gorzko tego pożałujesz - nie mogłam powstrzymać wściekłości jaka cisnęła mi się na usta.
   - Dobra, dobra... nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi. Choć w sumie u ciebie, to chyba zbyt wiele nie może zaszkodzić... - po raz kolejny zaśmiał się, tym razem głośno, najwyraźniej rozbawiony swoim głupim żartem.
   - Idziesz za mną w jakimś konkretnym celu, czy tylko po to, by się ze mnie ponabijać? Bo jeśli to drugie, to bardzo przepraszam, ale śpieszę się, jakbyś jeszcze nie zauważył - skręciłam gwałtownie, szybko wchodząc na pasy, korzystając z okazji, że było zielone światło.
   - Chciałem zapytać co u ciebie i dlaczego tak wcześnie wychodzisz ze szkoły - zwolnił trochę, zszokowany moim chamskim tonem.
   - U mnie wszystko w porządku, śpieszę się właśnie do domu. A odpowiedź, na pytanie dlaczego wychodzę wcześnie ze szkoły, już ci odpowiedziałam. Jestem zwolniona - przystanęłam na chwilę, zastanawiając się, którą drogą miałabym szybciej do domu: przez bazar, czy normalnie przez centrum.Wybrałam jednak drogę przez centrum. Niestety czerwonowłosy nie zamierzał tak szybko odpuścić i szedł za mną dalej. - Ty zawsze jesteś taki upierdliwy?
   - Nie, po prostu tak łatwo się nie poddaję - spojrzałam na niego, uśmiechając się ironicznie i, gdy miałam spojrzeć na drogę, wpadłam na kogoś i straciwszy równowagę upadłam. Moja torba rozerwała się i cała jej zawartość znalazła się na chodniku. Super.
   - Wszystko w porządku? - byłam nieco skołowana i włosy zasłaniały mi cały widok, więc widziałam tylko zarys postaci, na którą wpadłam. Odgarnęłam trochę włosy z twarzy i pierwsze co zobaczyłam, to dwie różnokolorowe tęczówki i delikatny, przepraszający uśmiech.
   - T... Tak, chyba tak - podniosłam się i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Chłopak zaczął mi pomagać.
   - Najmocniej przepraszam za to... Zamyśliłem się trochę i nie zauważyłem cię - miał głęboki i ciepły głos.
   - W porządku... Nic takiego się nie stało. Z resztą, ja też zbytnio nie uważałam. - Uśmiechnęłam się do chłopaka, przyglądając mu się. Od razu dało się dostrzec dwie różne tęczówki. Jedna była koloru głębokiej zieleni, a druga złota, jak u kota. Jego białe włosy w świetle popołudniowego słońca delikatnie iskrzyły się złotymi przebłyskami. Patrząc na jego ubranie, zdziwiłam się lekko, ponieważ ubrany był w stylu wiktoriańskim. Miał na sobie białą koszulę, pod szyją miał luźno związany turkusowy fular, a na wierzch zarzuconą ciemną marynarkę. Pierwszy raz spotkałam się z chłopakiem w jego wieku, ubranego w ten sposób. Kiedy mu się przyglądałam, nasze spojrzenia skrzyżowały się. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby czas się dla mnie zatrzymał. Jego spojrzenie było tak przenikliwe, że poczułam się tak, jakby czytał mi w myślach.
   Rumieniąc się lekko, odwróciłam wzrok i podniosłam z chodnika ostatni zeszyt.
   - Siema Lys - czerwonowłosy uścisnął rękę z białowłosym.
   - Witaj Kastiel - chłopak przyglądał się przez chwilę czerwonowłosemu, po czym odezwał się. - Może mnie przedstawisz swojej koleżance.
   - Liwia, to jest Lysander, Lysander, to jest Lwia - podałam rękę Lysandrowi, a ten ujął ją delikatnie i musnął ustami.
   - Cześć, miło mi cię poznać... - posłałam mu delikatny uśmiech.
   - Mi również - odwzajemnił go, po czym zwrócił się w stronę Kastiela. - Pamiętasz, że dzisiaj mamy próbę?
   - Tak, pamiętam. Nie musisz mnie pouczać. Nie jestem dzieckiem - ciemnooki przetarł ręką po twarzy i przeczesał palcami włosy.
   - Ja bardzo przepraszam, ale muszę już iść. Miło było cię poznać, Lysandrze - rzekłam przepraszającym tonem i oddaliłam się szybkim krokiem.
   Mimo, że zbliżała się jesień, było wyjątkowo ciepło, na drzewach dało się dostrzec żółte i czerwone liście. Skręciłam w ścieżkę, która wiła się pomiędzy bukami. Między już różnokolorowymi liśćmi przedostawały się promienie słońca. Wiał lekki wiaterek, który sprawiał, że pod moimi nogami tańczyły liście. Piękny widok. Zwolniłam nieco kroku, wzdychając. Szkoda, że mama nie może już tego zobaczyć. Uwielbiała jesień. Kiedy byłam młodsza zawsze jeździłyśmy za miasto, nad takie jezioro, gdzie robiłyśmy sobie piknik i zbierałyśmy jesienne bukiety liści. Poczułam, jak moje gardło ściska potężna gula, której nie potrafiłam się pozbyć. Na szczęście byłam już pod domem.
   Szybciutko wbiegłam po kilku schodkach, po czym wyciągnęłam z kieszeni sweterka klucze i otworzyłam drzwi. Skierowałam się od razu do swojego pokoju. Odłożyłam na biurko książki, a torbę rzuciłam gdzieś w kąt. Wybierałam się właśnie do łazienki, gdy dostrzegłam coś dziwnego pomiędzy moimi zeszytami. Był to mały czarny notatnik. Nie przypominałam sobie, żebym miała kiedykolwiek taki. Wzięłam go do ręki zaczęłam oglądać. Był oprawiony w miękką skórę, widać było, że osoba, do której należy jest do niego przywiązana, ponieważ był już nieco zniszczony. Gdy obróciłam go, by zobaczyć tylną okładkę, w prawym dolnym roku dostrzegłam złoty napis: "Lysander Watson". No tak. Pewnie wypadł mu, jak wpadliśmy na siebie, a zbierając moje książki nie zauważył go. Postanowiłam, że nie będę do niego zaglądać i, że oddam mu go jutro w szkole.

   Siedziałam w taksówce jadącej do Ione.
   Wpatrując się w okno, rozmyślałam nad tym wszystkim. Bałam się pogrzebu. Gdzieś tam, w środku czułam irracjonalny strach związany z moim ostatnim snem. Wiedziałam, że to jest nie możliwe, bym zobaczyła ducha własnej mamy, ale nie potrafiłam się pozbyć tego uczucia. Żeby zając czymś trzęsące się ręce mięłam w dłoni morką od moich łez chusteczkę.
   W końcu dojechaliśmy na miejsce. Cmentarz znajdował się kawałek drogi za kościołem. Leżał tuż przy zagajniku, więc był lekko zacieniony. Dzielił się na dwie części: stary cmentarz, na którym były groby już tak stare, że niektóre nagrobki były ledwo widoczne, albo miały tak zatarte nazwiska, że nie dało się ich odczytać i był nowy cmentarz. Tam miała być pochowana mama.
   Gdy wysiadłam z auta zauważyłam, że zebrało się sporo ludzi. Większość to nasi dawni sąsiedzi i mieszkańcy miasta Ione. Z daleka dostrzegłam księdza Patsona. Rozmawiał właśnie z jakimś wysokim mężczyzną. Przyglądając mu się, zorientowałam się, że gdzieś widziałam tą twarz, ale nie mogłam sobie przypomnieć.
   Nim zrobiłam jakikolwiek ruch, poczułam jak coś, a raczej ktoś przytula się do mnie gwałtownie.
   - Liwia! Jak dobrze cię w końcu widzieć!
   - K... Ken... Cześć... Ekhm... Mógłbyś mnie puścić... Trochę mnie dusisz - odsunęłam się od niego na odległość kilku kroków. Na jego twarzy malowały się sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszył się, że mnie widzi, ale z drugiej widać było, że jest mu przykro z powodu mojej mamy. Muszę przyznać, że pomimo jego dziecięcego wyglądu i obsesyjnej miłości do mnie lubiłam go. Był moim jedynym przyjacielem. Przyglądając mu się, nie wytrzymałam i wybuchnęłam płaczem, przytulając go.  Ken trochę się zmieszał moim zachowaniem, ale nie odzywając się nic po prostu mnie przytulił. Zrobił to, czego mi teraz najbardziej brakowało. Bliskości innej osoby.
   Było mi tak strasznie źle. Odkąd się dowiedziałam o śmierci mamy, wszystko dusiłam w sobie. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że to już koniec, ale teraz po prostu jakby coś we mnie pękło. Czułam się tak, jakby ktoś rozrywał mi serce na malutkie kawałki i zabierał z każdego fragmentu coś dla mnie bardzo ważnego. Poczułam jak nogi się pode mną uginają. Miałam ochotę krzyczeć, przeklinać to wszystko, wyć z rozpaczy. To było dla mnie zbyt wiele. Miałam wrażenie, że cały dotychczasowy świat wali mi się pod nogami i że nie będę miała już podpory, czegoś pewnego w postaci rodzicielki.
   Kiedy w końcu się uspokoiłam, wszyscy zebrali się już na cmentarzu i ksiądz rozpoczynał mszę. Do miejsca gdzie miała być pochowana mama, szłam dość chwiejnym krokiem, ponieważ co chwilę obraz rozmazywały mi łzy, napływające do oczu. Stanęłam gdzieś na brzegu i twardo zwróciłam wzrok na księdza. Nie chciałam patrzeć na trumnę, bo wiedziałam, ze nie wytrzymałabym tego i załamałabym się psychicznie do końca.
   Gdy ksiądz odprawił mszę, przyszedł czas na przemówienia. Każdy z zebranych podchodził, żeby powiedzieć zwykłe "żegnaj", ale tylko ja nie podeszłam. Nie miałam w sobie tyle siły, by wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.
   Patrząc na opadającą w dół trumnę, wiedziałam już, że to nie jest chory sen, z którego mogę się obudzić. Poczułam jak cały świat zapada mi się pod nogami. Uklęknęłam i schowałam twarz w dłoniach, tłumiąc i tak cichy krzyk rozpaczy. Trwałam w tej pozycji dopóki mężczyzna z taksówki, którą przyjechałam, nie przyszedł po mnie i zabrał mnie do auta. Gdy znalazłam się z powrotem w domu, poszłam od razu do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko załamana.

piątek, 27 marca 2015

~ Rozdział 3 ~

   - LIWIA! Wstawaj! Już jest szósta! - Z i tak niespokojnego snu wyrwało mnie wołanie ciotki.
   - Ehmm... - Chyba miałam zamiar coś jej odkrzyknąć, ale z moich ust wydobył się jakiś nieskładny dźwięk. Usiadłam na łóżku, spoglądając nieprzytomnie na wszystko wokół mnie. Czułam się strasznie. Wczoraj w nocy obudziłam się przerażona, ponieważ śniła mi się mama... Byłam na cmentarzu na jej pogrzebie, przyglądałam się jak zakopują jej trumnę, gdy poczułam na plecach ciepły dotyk, a w uchu cichy szept "Nie bój się kochanie. Zawsze będę przy tobie." Kiedy odwróciłam się do osoby, która to powiedziała ujrzałam własną mamę tylko w półprzeźroczystej postaci. I w tym momencie obudziłam się z niemym krzykiem.
   Przetarłam dłońmi oczy i potężnie ziewnęłam.
   - Już wstaję!
   Wyszłam z łóżka i udałam się do łazienki. Brrr!! Nienawidziłam tego momentu, kiedy musiałam wychodzić z cieplutkiego, wygodnego łóżeczka. Gdy spojrzałam na siebie w lustrze, mimowolnie na moich ustach pojawił się uśmiech. Zazwyczaj zdarzało mi się wstawać z bałaganem we włosach, ale to co dzisiaj się działo na mojej głowie mogłaby mi pozazdrościć nie jedna czarownica. Moje długie, ciemnoblond włosy były w takim nieładzie i tak poplątane, że wokół mojej głowy zrobiło się coś w rodzaju gniazda. Postanowiłam jednak najpierw do końca się obudzić, a dopiero później zająć się tym czymś na głowie.
   Podeszłam do zlewu i odkręciłam wodę. Nabrałam jej trochę na dłonie i pochylając się nad umywalką obmyłam twarz. Chłodna, orzeźwiająca woda działała niewiarygodnie kojąco na moje spuchnięte od płaczu uczy.
   - LIWIA! Jak możesz, zejdź tutaj! - Westchnęłam cicho, związałam mój nieład w byle jakiego koka i rzucając ostatnie spojrzenie w lustro, lekko się uśmiechnęłam.
   Zeszłam szybciutko na dół i zauważając torbę podróżną stojącą przy schodach zatrzymałam się w połowie. 
  - Co to za torba? - zapytałam spostrzegając ciocię wychodzącą z kuchni. Była ubrana w czarną, rozkloszowaną spódnicę do kolan i białą koszulę, a na wierzch, ku mojemu zdziwieniu miała zarzuconą skórzaną ramoneskę.
   - Zadzwonili do mnie wczoraj wieczorem, że muszę być dzisiaj na ważnej rozmowie w sprawie jakiegoś projektu, ale niestety znajduje się to kilka godzin drogi stąd, więc będę musiała tam zostać na kilka dni, ale nic się nie martw. W lodówce masz zapiekankę z kurczaka i zostawię ci tu jeszcze parę groszy jakbyś czegoś potrzebowała - powiedziała szukając czegoś w torebce. Wyciągnęła portfel i wyciągnęła z niego kilka studolarówek, które położyła na szafce przy schodach. gdy podniosła wzrok na mnie jej spojrzenie wyrażało przerażenie. - Jezus, Maria.. Liwia wszystko w porządku? Masz strasznie zapuchnięte oczy...
   - Tak w porządku... Po prostu źle spałam - nie miałam jakoś ochoty na zwierzanie się cioci, kiedy ta się spieszyła.
   - No dobrze. Klucze od domu też ci zostawiam. W razie czego, to dzwoń do mnie o każdej porze. Jest już w pół do. Ja muszę iść, bo zaraz taksówka po mnie podjedzie.
   Podeszła jeszcze go mnie i na pożegnanie przytuliła mnie mocno, po czym złapała torbę i wyszła z domu. Wróciłam do swojego pokoju i usiadłam na brzegu łóżka. Dziwnie się czułam ze świadomością, że przez kilka dni mam zostać sama. Większość ludzi w moim wieku pewnie by skakała z radości, ale jakoś nie bardzo mi się to uśmiechało. Nie lubiłam siedzieć sama. Nie wiedziałam co mam wtedy ze sobą zrobić. Postanowiłam jednak na razie się tym nie martwić i zabrałam się za szykowanie do szkoły. Zaczęłam doprowadzać się do porządku. Rozpuściłam włosy i zaczęłam je rozczesywać. Zajęło mi to sporo czasu, ale warto było się trochę pomęczyć. Dzisiaj najwidoczniej włosy też miały dobry humor i układały się idealnie.
   Drugą rzeczą w kolejności jaką chciałam zrobić, to ubrać się. Podeszłam do szafy i zaczęłam oglądać swoje ciuchy. Postanowiłam na pierwszy dzień ubrać zwiewną granatową sukienkę i tego lekki, czarny sweterek. Pomalowałam jeszcze nieco oczy i biorąc torbę zeszłam na dół. Kiedy zastanawiałam się czy wziąć pieniądze od cioci, by później w szkole sobie coś ewentualnie kupić, ktoś zadzwonił do drzwi. Zdziwiłam się trochę, bo gdyby to była ciotka, to raczej nie dzwoniłaby do własnego domu. Podeszłam je otworzyć i ku mojemu zdumieniu przed nimi stał Nataniel. 
   - Cześć Nataniel! Co ty tu robisz? - zapytałam się, uprzejmie się uśmiechając.
   - Dzień dobry Liwio. Przecież byliśmy umówieni, nie pamiętasz? - odwzajemnił mój uśmiech, poprzyglądawszy mi się uważnie. 
   - O matko! Kompletnie zapomniałam! - palnęłam się dłonią w czoło i zabierając klucze z szafki przy drzwiach, szybko wyszłam z domu. Szliśmy do szkoły pogrążeni w rozmowie. W jej tracie dowiedziałam się, że blondyn ma siostrę, która chodzi do naszego liceum i, że jak ja, lubi koty, ale nie może mieć ani jednego, bo jego mama ma alergię. Gdy wchodziliśmy na dziedziniec, przed szkołą było już pełno uczniów. 
   - Jaką masz teraz lekcję? - zapytał gdy byliśmy już w budynku. 
Kurcze. Nie miałam pojęcia. Zaczęłam gorączkowo szukać planu w torbie. Wiedziałam, że gdzieś go tam miałam, bo pamiętałam jak go jeszcze wczoraj pakowałam. W końcu na dnie torby znalazłam kolorowy świstek papieru. Bingo! Wyciągnęłam go tak gwałtownie, że uderzyłam kogoś przez przypadek.
   - Ej! Mała uważaj, bo jeszcze kogoś pozabijasz. - spojrzałam się na osobę, która to wypowiedziała, ale dostrzegłam tylko ciemny podkoszulek i skórzaną kurtkę.  Uniosłam wzrok i zobaczyłam ironiczny uśmieszek, ciemne oczy i czerwone włosy. Kastiel. 
   - Sorki, nie chciałam. - uśmiechnęłam się przepraszająco. Przyglądał mi się tak intensywnie, że po chwili odwróciłam wzrok dość mocno zarumieniona.
   - Mam mieć angielski w sali dwadzieścia - spojrzałam na blondyna, a ten jakby obudził się z transu i przeniósł wściekłe spojrzenie z czerwonowłosego, na mnie zmieniając je na czułe i uprzejme. 
   - Ja niestety mam chemię na piętrze, ale jeśli nie masz nic przeciwko temu, to odprowadzę cię pod klasę, bo za kilka minut powinien być dzwonek.
   - Pamiętaj co ci powiedziałem w parku! - Kastiel szepną mi do ucha, a moją szyję owionął jego ciepły, miętowy oddech. Odwróciłam się w jego stronę, ale zniknął gdzieś w tłumie uczniów śpieszących się na lekcję. Spojrzałam na Nataniela pytającym wzrokiem, ale ten spoglądał tylko gdzieś przed siebie. 
   - Cześć Nataniel! - podeszła do nas dziewczyna o dosłownie białych włosach. Ubrana była białą sukienkę do połowy uda, czarną marynarkę bez rękawów i wysokie, czarne, wiązane buty. - O! A co to, za blondyneczka? 
   Przyglądała mi się uważnie z zaciekawieniem na twarzy.
   - Cześć Rozalio, to jest Liwia. Wczoraj przepisała się do naszej szkoły.
   - Naprawdę? Dlaczego ja nigdy nic nie wiem! - zawołała z udawanym oburzeniem. W tym momencie zadzwonił dzwonek. - O kurcze, to już? Dobra, Nataniel, ja muszę lecieć na angielski pod dwudziestką.
   - O... Tak się składa, że Liwia też teraz ma tam lekcje.
   - Super! To ja ci ją porywam, a ty idź sobie tam, gdzie musisz - dziewczyna złapała mnie pod rękę i zaczęła prowadzić wzdłuż korytarza. - Więc mówisz, że jesteś Liwia tak? 
  - Tak... - czułam się przy tej dziewczynie trochę skrępowana, ale wiedziałam, że z czasem na pewno się dogadamy. 
  - A co cię do nas sprowadza? - zapytała, uważnie mi się przyglądając. Kiedy zaczęłyśmy dochodzić do klasy zwolniła, bo przed drzwiami sali stała jeszcze grupka uczniów, co oznaczało, że nauczyciela jeszcze nie ma. 
  - Ekhm...  - chrząknęłam cicho czując jak łzy napływają mi do oczu
  - No dziewczyny, wchodźcie do klasy! Nie zamierzam marnować lekcji, na wasze gadanie - przed klasą stał pan Collins, nauczyciel angielskiego. - O... widzę nową twarz. Dzień dobry... 
  - Dzień dobry, panie Collins - Rozalia weszła do klasy pogodnym krokiem
  - Wszystko w porządku? - mężczyzna podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego ramienia.
  - Tak... wszystko okej - wytarłam policzek rękawem sweterka i weszłam do klasy.
   Rozalia usiadła w przedostatniej ławce przy oknie i od razu, jak mnie zobaczyła, zaczęła machać bym obok niej usiadła. Już miałam podejść do niej, kiedy nauczyciel się odezwał.
   - Panie i panowie, proszę o spokój. Nie wiem czy wiecie, ale do naszego liceum zawitała nowa twarz. Liwio, proszę cię podejdź tutaj i się przedstaw.
  O nie! O nie! O nie... Tylko nie to! Współczułam zawsze każdej nowej osobie, którą spotkałam, że musi się przedstawiać na środku klasy, ale nie spodziewałam się, że kiedyś spotka to mnie. Bardzo niechętnie przeszłam na przód klasy i odwróciłam się do uczniów przodem. Przebiegłam wzrokiem po wszystkich. Od razu dostrzegłam uśmiechniętą Rozalię machającą do mnie, ale z przerażeniem dostrzegłam, że tuż za nią siedzi nie kto inny jak Kastiel. Poczułam, jak moje policzki robią się czerwone. Odwróciłam od niego wzrok i spojrzałam na nauczyciela.
   - Ekhm... Tak więc... Mam na imię Liwia i niedawno przeprowadziłam się do tego miasta, do cioci... - Nie miałam pojęcia co mogę o sobie powiedzieć. Pan Collins chyba to zauważył, bo starał mi się jakoś pomóc.
   - Gdzie wcześniej chodziłaś do szkoły?
   - Zanim się przeprowadziłam tu, do Emeryville, mieszkałam z mamą w Ione i tam chodziłam do szkoły. - Na wspomnienie o mamie, po raz kolejny poczułam piekące łzy pod powiekami, ale powstrzymałam je.
   - A czym się interesujesz? - zapytał się, przysiadając na brzegu biurka.
   - Kiedyś śpiewałam w szkolnym chórze, ale teraz przerzuciłam się na rysowanie.
   - No dobrze... Dziękuję ci, Liwio. Możesz teraz usiąść.
   Odetchnęłam z ulgą i prawie podbiegłam do ławki, żeby jak najszybciej się w niej znaleźć. Wyciągnęłam książki i zaczęłam w zeszycie coś bazgrolić. Tak się w to wciągnęłam, że dopiero po czasie zauważyłam, że narysowałam twarz mamy.
   - Ale śliczne... Kto to? - usłyszałam pełen podziwu głos Rozalii.
   - Moja mama... - westchnęłam cicho, zamykając zeszyt. W tym samym czasie zadzwonił dzwonek. Złapałam swoje rzeczy i szybko wyszłam z klasy. Chciałam się znaleźć z dala od tych wszystkich ludzi, którzy mnie otaczali.
   Udałam się więc na szkolny dziedziniec. Co prawda kręciło się tu kilku uczniów, ale nie były to tłumy, z którymi spotkałam się w szkole. Zaczęłam pomału spacerować. W końcu dotarłam do przepięknego ogrodu. Podeszłam do najbliższego drzewa i usiadłam pod nim. Wyciągnęłam zeszyt, w którym rysowałam na lekcji. Spojrzałam na rysunek. Był niedokończony, brakowało mu kilku cieni i ogólnego dopracowania. Wyciągnęłam długopis i zaczęłam poprawiać rysunek. Gdy był już prawie skończony, poczułam ciepłe łzy spływające po policzkach. Wciąż nie mogłam zrozumieć, jak to się stało, że mama nie żyje.
   - Liwia? Wszystko w porządku? - usłyszałam głos Rozalii. Szybko otarłam łzy. Nie chciałam się nikomu tłumaczyć, dlaczego płaczę.
   -Tak... Coś się stało? - zapytałam starając się zdobyć na spokojny głos.
   - Na... Nataniel cię szukał. Mówił, że to coś ważnego. Ale na prawdę wszystko okej?
   - Tak... jak najbardziej - powiedziałam wstając. - Gdzie on jest?
   - W pokoju gospodarzy... - wydawała się trochę zmieszana i trochę zdziwiona, ale widać było, że nie chce się wtrącać. Byłam jej za to wdzięczna.
   Nic więcej nie mówiąc udałam się z powrotem do szkoły. Nie zwracając uwagi na innych poszłam do pokoju gospodarzy. Zapukałam delikatnie i otworzyłam drzwi. W środku był tylko Nataniel i jakaś dziewczyna o brązowych włosach i niebieskich oczach.
   - Szukałeś mnie... - odezwałam się, przypatrując się blondynowi.
   - Tak. Dzwoniła twoja ciotka z informacją, że chce cię zwolnić.
   - Ah... tak... Zapomniałam ci powiedzieć. Dzisiaj jadę na pogrzeb... - zacisnęłam szczękę czując, że zbiera mi się na płacz.
   - W porządku. Tak więc, możesz już iść, ja powiadomię dyrektorkę.
Pokiwałam jedynie głową i wyszłam. Zatopiona w myślach, wychodziłam ze szkoły co chwilkę na kogoś wpadając. Tak... Dzisiaj miał się odbyć pogrzeb Jowity Miko.

wtorek, 24 marca 2015

~ Rozdział 2 ~

   Tak zatopiłam się w swoich myślach, że nie pomyślałam o tym, że po parku kręci się mnóstwo ludzi. Słysząc za sobą męski głos, podskoczyłam lekko przestraszona i puściłam swoje nogi, które bezwładnie opadły na ziemię.
   - Oh... to ty, Nataniel... - chlipnęłam lekko nosem, spoglądając na niego i wytarłam łzy z policzków. - Tak... wszystko jest okej.
   - Na pewno? - zapytał się przyglądając mi się uważnie, przez co delikatnie się zarumieniłam.
   - Tak... - uśmiechnęłam się lekko do siebie.
   - Mogę się dosiąść?
   - Tak, jasne. Siadaj - przesunęłam się kawałek na ławce, robiąc mu miejsce.
   Siedzieliśmy tak chwilę w milczeniu, Nataniel spoglądał gdzieś w dal, a ja starałam się zebrać myśli wgapiając się w swoje trampki. Próbowałam odgonić myśli związane ze śmiercią mamy. Nie chciałam się rozklejać przy kimś, a szczególnie przy chłopaku. Jednak nie potrafiłam powstrzymać pojedynczych łez, spływających mi po policzku. Odwróciłam głowę, by blondyn tego nie zauważył i szybko wytarłam mokry policzek.
   - Dlaczego płaczesz? - zapytał się niepewnie. Kurcze. Zauważył.
   Westchnęłam jedynie i nie odwracając głowy odpowiedziałam.
   - Niedawno moja mama zmarła, a kiedy wyciągałam dla ciebie zdjęcie, zobaczyłam jeż jej i... - tym razem nie potrafiłam powstrzymać łez.
   - Oh... Przepraszam, ja nie chciałem cię w jakiś sposób urazić... Nie wiedziałem... - zmieszał się trochę.
   - Nie o to chodzi... po prostu mama była mi jedyną bliską osobą i po prostu strasznie mi jej teraz brakuje. Jestem w nowym miejscu, ciężko mi z tym wszys... - zamarłam w połowie zdania, ponieważ blondyn objął mnie ramieniem. Czułam się trochę niezręcznie, ale moje przygnębienie i brak bliskości spowodował, że wtuliłam się w ramię chłopaka. Przez jakiś czas nie mogłam opanować napadu płaczu, ale z minuty na minutę uspokoiłam się.
   Cały czas miałam zamknięte oczy, więc tylko usłyszałam jak ktoś obok nas przechodzi i nagle się zatrzymuje.
   - No, no Nataniel... Nie przesadzasz? Ledwo się zapisała, a ty już ją podrywasz? - skądś kojarzyłam ten głos. Był bardzo charakterystyczny, ponieważ mimo, iż głęboki i miękki miał w sobie nutkę ironii. Otworzyłam oczy, lekko odsuwając się od Nataniela. Przed nami stał Kastiel z szyderczym uśmiechem na twarzy.
   - Na twoim miejscu, mała uważałbym na niego. - zaśmiał się cicho pod nosem. Był to zimny śmiech, wręcz pozbawiony uczuć. Przebiegły mnie ciarki po plecach. Nie rozumiałam, co czerwonowłosy mógł mieć na myśli. Kątem oka spostrzegłam, że Nataniel rzuca mu wściekłe spojrzenie. Nie miałam jednak zamiaru uczestniczyć dalszej w ich rozmowie i wstałam.
   Zszokowany blondyn wstał i spojrzał pytająco na mnie.
   - Robi się już późno. Muszę wracać, Ciocia będzie się o mnie martwić. - I jak na komendę telefon w mojej kieszeni zadzwonił. Wyciągnęłam go i spojrzałam na ekran. Tak jak myślałam, ciocia dzwoniła.
   Oddaliwszy się kawałek, odebrałam.
   - Cześć ciociu.
   - Liwia? Gdzie ty jesteś? Miałaś być w domu jakieś pół godziny temu. 
   - Przepraszam, ale po drodze zaszłam jeszcze do parku pod szkołą i troszkę się zasiedziałam. Tak tu ładnie... - uśmiechnęłam się sama do siebie. Mimo, że byłam odwrócona do chłopaków plecami wiedziałam, że przypatrują mi się dokładnie.
   - Oh no dobrze... ale wracaj szybko, martwię się o ciebie... - w głosie ciotki było słychać troskę. Zanim zdążyłam odpowiedzieć rozłączyła się.
   - No to, ja już będę lecieć... - odwróciłam się w ich stronę i z przepraszającym uśmiechem udałam się w stronę wyjścia z parku.
   Już prawie byłam przy końcu dróżki, gdy poczułam delikatne dotknięcie na plecach.
   - Liwio, zaczekaj. Odprowadzę cię - Nataniel szedł obok mnie.
   - Dziękuję, ale nie trzeba. Nie mam daleko do domu.
   - Ale ja będę nalegał - posłał mi uroczy uśmiech. Odwzajemniłam go, lekko się rumieniąc.
   - Skoro tak, no to w porządku.
   Przez całą drogę szliśmy w milczeniu. Dopiero pod domem Nataniel przyglądając mi się uważnie, powiedział.
   - Nie będziesz miała nic przeciwko temu, bym rano przyszedł po ciebie?
   - Czemu nie... Byłoby mi bardzo miło - uśmiechnęłam się w jego stronę.
   - To do zobaczenia jutro rano - pomachał mi jeszcze na pożegnanie i zniknął na końcu ulicy.
   Weszłam szybko do domu i od razu moje nozdrza uderzył zapach racuchów. Mmmm... pychota!
   Podążając za zapachem trafiłam do kuchni, gdzie spotkałam ciocię Tatianę stojącą przy kuchence. Smażyła właśnie kolejną porcję złocistych placków.
   - Już jestem - odezwałam się z uśmiechem na ustach.
   - No nareszcie! Już naprawdę zaczynałam się o ciebie martwić.
   - Przepraszam... - Nagle zrobiło mi się strasznie głupio, bo zrozumiałam, że ciocia boi się, że mogę sobie coś zrobić po stracie mamy.
   - No dobrze, przecież nic strasznego się nie stało. A teraz siadaj mi tu i opowiadaj jak było. - postawiła przede mną talerz pachnących racuchów i szklankę mleka, i usiadła naprzeciwko mnie.
   - Jak miało być...? Przyszłam do szkoły i od razu wpadłam na dyłektołkę... - mówiłam z ustami pełnymi gorącego placka. Spokojnie przełknęłam i kontynuowałam. - Kazała mi sprawdzić czy wszystkie dokumenty są, więc poszłam do głównego gospodarza, który się tym zajmuje. Miałam dostarczyć zdjęcie i podpisany formularz. Na szczęście zdjęcie miałam przy sobie, a jeśli chodzi o formularz to powiedziałam, że ty mi to już załatwiłaś. Dostałam dzień wolnego, bym mogła spokojnie poznać się ze szkołą, ale nie miałam najmniejszego zamiaru gnić w szkole w tak piękny dzień i to jeszcze wolny. Poszłam więc do parku przy szkole i tam trochę się zamyśliłam.
   Wolałam pominąć spotkanie z Natanielem. Chciałam uniknąć pytań i nie chciałam martwić ciotki. Gdy posłusznie zjadłam wszystkie racuchy i wypiłam mleko, udałam się na górę do swojego pokoju. Od przyjazdu tutaj, pierwszy raz miałam okazję mu się dokładnie przyjrzeć. Był to duży, jasny pokój. Ściany miał pomalowane w różowo-beżowe pasy. Miał ogromne okno na przeciwko drzwi, pod jedną ze ścian stało wielkie łóżko z ciemnoróżową narzutą i kilkoma jasnymi poduszkami. Przy ścianie, gdzie były drwi, stała szafa z moimi ubraniami. Ciotka chyba zdążyła mnie rozpakować. Na przeciwko łóżka były drzwi prowadzące do jasnej łazienki, a obok nich stało biurko.
   Postawiłam torbę w nogach łóżka i rzuciłam się na nie. Było takie wygodne... Nagle poczułam się strasznie zmęczona. Dzisiejszy dzień był naprawdę wykańczający, a byłam tylko zapisać się w szkole. Podciągnęłam się do końca na łóżko i oparłam głowę na jednej z mięciutkich poduszek.
   Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać nad sensem i znaczeniem słów Kastiela w parku. Ciekawiło mnie dlaczego twierdził, że mam uważać na szkolnego gospodarza. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić Nataniela jako wielbiciela-prześladowcę. Po kilku minutach zaczęłam się robić senna, aż w końcu poddałam się objęciom Morfeusza.

niedziela, 22 marca 2015

~ Rozdział 1 ~

   - Przepiszcie tabelkę z tablicy. Jak skończycie razem sobie ją uzupełnimy...
   Siedziałam właśnie na lekcji historii, gdy do klasy weszła dyrektorka. Była to wysoka, szczupła kobieta o ciemnozielonych oczach i ufarbowanych na ciemny brąz włosach. Podeszła do nauczycielki i zaczęły po cichu o czymś rozmawiać. Nagle pani Meliton podeszła do mnie.
   - Liwio, pani dyrektor chciałaby z tobą porozmawiać. I prosiła byś się spakowała. - spojrzałam na nią zdziwiona. Co dyrektorka chciała ode mnie? Przecież nic złego nie zrobiłam. Wstałam i rzucając zdumione spojrzenie koleżance z ławki, powoli udałam się do drzwi.
   Przez korytarz szłyśmy w milczeniu. Czułam się niepewnie. Nie miałam pojęcia o co może jej chodzić. Z jednej strony byłam spokojna, bo wiedziałam, że nic nie narobiłam, ale z drugiej strony gdzieś na dnie serca czułam nieprzyjemne mrowienie niepokoju.
   - Proszę... - powiedziała, otwierając mi drzwi do jej gabinetu. - Usiądź.
   Niepewnie usiadłam na krzesło stojące przed jej biurkiem.
   - Przykro jest mi to mówić, ale dzwonili do mnie ze szpitala... Twoja mama nie żyje...
   Momentalnie zrobiło mi się ciemno przed oczami.
   - Pani sobie żartuje, prawda? - zaśmiałam się histerycznie.
   - Przykro mi Liwio... - chciała mnie chwycić za dłoń, ale ja ją odtrąciłam.
   - Pani jest śmieszna... Nie wierzę w to... To jest jakiś chory żart... - zrobiło mi się niedobrze. Gwałtownie wstałam i zaczęłam się rozglądać za moją torbą. Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść.
   - Liwio, proszę cię, usiądź. - podeszła do mnie i delikatnie, ale stanowczo posadziła mnie z powrotem na krześle. - Rozumiem cię, ale proszę wysłuchaj mnie przez chwilę. Gdy zadzwonili do mnie ze szpitala powiedzieli, że twoja mama podobno zostawiła dla ciebie list. W związku z tą tragedią, daję ci dzisiaj dzień wolny. Proszę cię jedynie, byś nie zrobiła sobie nic głupiego.
   Wstała z siedzenia obok i podeszła do szafki. Wyciągnęła z niej paczkę chusteczek
i podała mi ją. Dopiero wtedy zorientowałam się, że płakałam. Zabrałam torbę i wyszłam z jej gabinetu wycierając wciąż płynące łzy. W tym samym momencie zabrzmiał dzwonek i na korytarz wylała się masa uczniów. Co chwilkę na kogoś wpadałam, ponieważ łzy rozmazywały mi obraz. W końcu jakoś dobrnęłam do wyjścia.
   Przez całą drogę do domu szłam jak otępiała. Nie mogłam dalej uwierzyć w to, co powiedziała mi dyrektorka. Przecież to niemożliwe! Nikt nie umiera tak z dnia na dzień!
   Chcąc się jak najszybciej dowiedzieć co się stało z mamą i o co w tym wszystkim chodzi zaczęłam biec. Kiedy w końcu dotarłam do domu, kuło mnie w boku i nie mogłam złapać oddechu. Niepewnie otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Od razu udałam się do sypialni matki. Podejrzewałam, że właśnie tam zostawiła dla mnie list. Gdy weszłam do pomieszczenia zauważyłam, że wszystko było w idealnym stanie, tak jakby nic się nie stało.
   Duże, przestronne łóżko było pościelone, na biurko stał komputer, a obok niego kilka teczek i sterty papierów.To właśnie tam znalazłam kopertę. Była podpisana moim imieniem. Z trzęsącymi się rękoma otworzyłam kopertę. W środku były dwa arkusze papieru. Na jednym z nich był napisany adres i numer telefonu, a na drugim list od matki.
   Przyglądając się obu kartkom, usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam czytać list.

Kochana Liwio. 
Prawdopodobnie jak to będziesz czytać, ja już niestety nie będę żyła. Jest mi strasznie przykro, że w taki sposób się dowiadujesz o tym wszystkim, ale nie potrafiłam inaczej. 
Pół roku temu dowiedziałam się, że mam nieuleczalnego guza mózgu. Nie mówiłam Ci o tym, ponieważ nie chciałam, żebyś się tym martwiła. Nie chciałam Cię tym wszystkim obarczać. Pragnęłam byś w tym trudnym dla mnie okresie była szczęśliwa.
Wszystko związane z moim pogrzebem, testamentem i innymi rzeczami jest już załatwione, więc nie musisz się o nic martwić. 
Pewnie zastanawiasz się czyj jest to adres na drugiej kartce. Jest to adres twojej ciotki Tatiany, u której będziesz teraz mieszkać. Powinnaś do niej zadzwonić i ją o wszystkim poinformować. 
 Kocham Cię nad życie. 
Mama

   Wzięłam do ręki drugą kartkę, z rzekomym adresem mojej ciotki. Nie znałam jej, ale postanowiłam do niej teraz zadzwonić. Nie odrywając oczu od kartki, wyciągnęłam telefon z kieszeni i wpisałam odpowiedni numer. Przez chwilę myślałam, że nie odbierze, ale po trzecim sygnale w słuchawce usłyszałam miły kobiecy głos.
   - Tak, słucham?
   - Dzień dobry, z tej strony Liwia Miko. Ciocia Tatiana?
   - Matko Boska... A więc to już? - w jej głosie dało się usłyszeć lekkie załamanie głosu.
   - Tak... Dzisiaj zmarła - rzekłam cicho, ale po chwili do mnie dotarło co ona powiedziała. - Ciocia o wszystkim wiedziała?
   - Eh... - westchnęła. - Tak. Wiedziałam. Jowita, twoja mama zadzwoniła do mnie jakiś czas temu i mi o wszystkim powiedziała i poprosiła abym po jej śmierci się tobą zajęła, ale nie spodziewałam się, że to nastąpi tak szybko. Zostań w domu, za godzinę powinnam być tak u ciebie. Jutro się spakujemy i przyjedziesz do mnie. 
   - Okej... - odpowiedziałam beznamiętnym głosem i rozłączyłam się.

***

   Ciotka przyjechała tak, jak obiecała i została ze mną na noc. Na drugi dzień spakowałyśmy wszystko i przenieśliśmy wszystko do niej. W ten sam dzień byłyśmy też zanieść podanie do mojej starej szkoły o przeniesienie, a przed południem byłam zanieść podanie do mojej nowej szkoły.
   Kiedy weszłam do szkoły od razu wpadłam na dyrektorkę.
   - Dzień dobry. Ty zapewne jesteś Liwia, tak?  Dzwonili do mnie z twojej szkoły, że będziesz się przenosić. Witam cię w naszej szkole. Mam nadzieję, że szybko się u nas zadomowisz - uśmiechnęła się do mnie, po czym wskazała na drzwi po lewej. - Radziłabym ci spotkać się ze szkolnym gospodarzem, który sprawdzi, czy wszystkie twoje dokumenty do nas dotarły.
   - Dobrze. Zrobię to jak najszybciej - odwzajemniłam jej uśmiech, po czym udałam się do wcześniej wskazanego pokoju gospodarzy.
   Pomieszczenie było jasne i przestronnie urządzone. Po prawej stronie stały regały z teczkami na dokumenty, a po lewej stało biurko, przy którym siedział jakiś chłopak. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi spojrzał w moją stronę. Chłopak miał złociście blond włosy i oczy barwy ciemnego złota. Przyglądał mi się tak uważnie, że po chwili poczułam jak się rumienię.
   - Dzień dobry... szukam głównego gospodarza.
   - Dzień dobry. To dobrze trafiłaś, bo ja jestem szkolnym gospodarzem. Nataniel, miło mi - chłopak uśmiechnął się uroczo i wyciągnął rękę w moją stronę.
   - Liwia, mi również miło. Dyrektorka prosiła mnie o sprawdzenie dokumentów.
   - Hmm... zobaczmy... A! Tak jesteś... Z tego co tu widzę, brakuje twojego zdjęcia i formularza z podpisem rodzica - powiedział, spoglądając w teczkę podpisaną moim imieniem i nazwiskiem.
   - Zdjęcie akurat mam przy sobie - rzekłam wyciągając z portfela zdjęcie. Obok mojego zdjęcia trzymałam zdjęcie mamy. Automatycznie w kącikach oczu zebrały mi się łzy. - A co do podpisu, to ciocia mówiła, że wszystko jest załatwione.
   - Dziwne... Nic mi nie wiadomo. Sprawdzę to jeszcze i w razie czego dam ci znać, okej?
   - W porządku - uśmiechnęłam się słabo, po czym wyszłam z pomieszczenia.
   Wychodząc ze szkoły byłam tak pogrążona w swoich myślach, że wpadłam w jakiegoś chłopaka i upadłam.
   - Uważaj jak chodzisz - zaśmiał się, podając mi rękę. Kiedy się podniosłam, spojrzałam na niego i zaniemówiłam. Chłopak był ode mnie wyższy o półtorej głowy, miał ciemnobrązowe oczy i czerwone włosy. Ubrany był w ciemne dżinsy, czerwoną koszulkę z nadrukiem jakiejś grupy rockowej i czarną skórzaną kurtkę. Stałam tak przed nim dłuższą chwilę, po czym on się odezwał.
   - Nie dość, że nie patrzy jak lezie, to jeszcze języka w gębie zapomniała.
   - Przepraszam... zamyśliłam się i nie zauważyłam cię... -zrobiło mi się głupio, bo musiałam wyglądać jak idiotka stojąc i wlepiając w niego gały.
   - Nowa, tak? - zapytał i zanim zdążyłam odpowiedzieć, powiedział - Widać.
   I zanim się zorientowałam, zniknął w tłumie uczniów. Pokręciłam jedynie zrezygnowana głową i udałam się z powrotem do domu. Wychodząc ze szkolnego dziedzińca dostrzegłam, że niedaleko jest park. Mimowolnie udałam się do niego i usiadłam na pierwszej lepszej ławce. Wsłuchując się w szum drzew i ciche ćwierkanie ptaków, pogrążyłam się we własnych myślach.
   Zastanawiałam się jak to będzie w nowej szkole, czy dogadam się ze wszystkimi, czy uda mi się tu zaaklimatyzować. W końcu moje myśli zawędrowały na temat mamy. Zaczęłam wspominać, jak kiedyś wpadłam do stawku, bo chciałam złapać kaczkę. Gdy poczułam piekące łzy pod powiekami, chciałam je zatrzymać, ale to było silniejsze ode mnie. Podciągnęłam nogi na ławkę i oparłam głowę o kolana. Siedziałam tak chwilę z zamkniętymi oczami, kiedy usłyszałam za sobą ciche pytanie.
   - Wszystko w porządku?