piątek, 31 lipca 2015

~ Rozdział 31 ~

   Nienawidziłam się pakować. To była najgorsza rzecz pod słońcem jaką kiedykolwiek musiałam robić. Nie rozumiałam jak to jest możliwe, że przed wyjazdem wszystko idealnie mi się mieści i zapinam bagaż bez problemu, a gdy mam wracać moja walizka w magiczny sposób robi się dużo mniejsza, prze co choćbym nie wiem jak się gimnastykowała nie chce się zapiąć. Przekładałam rzeczy chyba z dziesięć razy, próbowałam prawdopodobnie wszelkiego możliwego ułożenia ciuchów, ale wszystko to było na marne. Torba wciąż stawiała opór.
   - No, zapnij się cholero jedna! - warknęłam pod nosem, gdy siedziałam okrakiem na walizce i siłowałam się z suwakiem, który nagle przesunął się o kilka milimetrów dalej. - Tak, tak, tak! Jeszcze kawałek! - zaciął się. - No nie! Fuck! - zawołałam, kiedy w przypływie emocji kopnęłam walizkę, która przetoczyła się na środek, a jej zawartość znalazła się na podłodze.
   - W czymś pomóc? - usłyszałam za sobą cichy, roześmiany głos. Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę i stanęłam twarzą w twarz z Kastielem.
   - Co ty tu robisz? - zapytałam nieco gwałtownie. No, co ja poradzę na to, że wciąż byłam wściekła, a on mnie wystraszył?
   - Usłyszałem jak krzyczysz i przyszedłem sprawdzić co się stało - mruknął, wzruszając ramionami. Miał na sobie wąskie, czarne spodnie, z poprzypinanymi, na prawym udzie agrafkami, ciemnoszarą koszulkę z logiem nieznanej mi grupy, a na ramiona narzuconą miał ciemnogranatową bluzę.
   - Nic takiego. Mały problem z walizką - stwierdziłam, wskazując na przewróconą torbę, a w mój ton wkradła się lekka nuta ironii. Spoglądał na mnie z nieodgadnioną miną, po czym odepchnął się stopą od framugi i podszedł bliżej.
   - Może ja spróbuję? - zapytał unosząc lekko lewą brew.
   - Serio? - popatrzyłam na niego sceptycznie, ale odsunęłam się od torby.
   Kucnął obok niej i opróżnił ją z tego co jeszcze zostało w środku. Chwilę później zaczął układać moje ubrania. Ostatnią koszulkę - tą, którą miałam w dniu urodzin - odłożył delikatnie na wierzch, zatrzymując moment dłużej na niej dłoń. Zauważywszy to, poczułam jak moje policzki różowieją. Zagryzłam wargę, bawiąc się nerwowo rękawem bordowego swetra, czując jak w moim brzuchu budzi się stado motylków. Po raz kolejny, co ja mówię, po raz tysięczny tego dnia, przypomniałam sobie jego gorące wargi.
Z zamyślenia wyrwało mnie odgłos szybkiego zapinania zamka. Pokręciłam głową, tak jakbym chciała pozbyć się natrętnej muchy. Tym razem próbowałam przegonić natarczywe wspomnienia z tamtego wieczoru.
   - Gotowe - uśmiechnął się do mnie szelmowsko, wskazując na zapiętą walizkę.
   - Dziękuję... - mruknęłam niemrawo, nie spoglądając na niego dłużej niż kilka sekund.
   Czułam się zażenowana i wściekła. Raz po raz przypominałam sobie nasz pocałunek, napięcie, które prawie trzaskało iskrami między nami, gorące pragnienie jego dłoni, ust, dotyku... Ale zaraz wkradała się paskudna myśl, że to było tylko po to, by mieć mnie na jedną noc. Bo byliśmy pijani. Wtedy w mojej klatce piersiowej narastała paląca wściekłość, której mimo wszystko nie potrafiłam się pozbyć. Odwróciłam się do niego plecami, spoglądając w okno.
   - Liwia... Ja... - powiedział cicho Kastiel. - Ja... Chciałbym cię przeprosić... Za tą całą sytuację... - chłopak wydawał się zmieszany tym wszystkim, gubił się w tym co chciał powiedzieć, a tym co myślał. Uśmiechnęłam się delikatnie na tą myśl i spokojnie odpowiedziałam.
   - W porządku... Rozumiem - nadal byłam zwrócona w stronę okna. Nie mogłam na niego patrzeć. Nie mogłam pozwolić na to by ujrzał w moich oczach, że mi zależy. Jak bardzo mnie to wszystko zraniło. Nie lubiłam mówić o swoich "prywatnych" myślach, a tym bardziej nie lubiłam tego robić przed chłopakiem. W końcu przywołałam obojętny wyraz twarzy i zwróciłam się w jego stronę, jednakże nie patrząc na niego tylko nieco ponad nim na ścianę. - Byliśmy pijani... Trochę nas poniosło. W porządku.
   Mówiłam to względnie obojętnie, ale w mojej głowie myśli szalały, jak sztorm na morzu. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, dostrzegłam w jego oczach, że coś, coś co i tak ledwo się tam paliło, zgasło nagle i jego czekoladowe tęczówki na powrót stały się zimne i ironiczne. Nagle drzwi uderzyły z hukiem o ścianę i w progu stanęła Rozalia.
   - Mam nadzieję, że jesteście spakowani, bo za kilkanaście minut wyjeżdżamy - powiedziała pogodnie, przyglądając się nam uważnie.
   - Tak, oczywiście - uśmiechnęłam się w stronę dziewczyny. Po czym spojrzałam na czerwonowłosego - Dziękuję za pom...
   - Żaden problem - wymruczał, wsadził ręce w kieszenie spodni i szybkim krokiem, mijając Rozalię, wyszedł z pokoju.
   Westchnęłam ciężko, i przeczesując palcami włosy, opadłam na łóżko. Czułam się coraz bardziej skołowana. W jednej chwili przeprasza mnie, prawie okazuje czułość, a w drugiej, znowu pojawia się ten jego ironiczny uśmieszek i lodowate spojrzenie. Nie rozumiałam tego chłopaka, a tym bardziej tego co działo się ze mną. Dlaczego tak bardzo się tym wszystkim przejmowałam? Dlaczego po prostu nie mogłam machnąć ręką i odpuścić to wszystko? I dlaczego teraz po tym wszystkim, widząc jego zimne spojrzenie, czuję w sercu ból? Znów potrząsnęłam głową, chcąc się pozbyć mętliku w myślach i schowałam twarz w dłonie.
   - Hej... Liwia, co jest? - Rozalia usiadła obok mnie na łóżku, delikatnie kładąc mi na ramię dłoń.
   - Nic... - wyrzuciłam, gwałtownie wstając. - Czas się zbierać.
   - Liwia... Przecież widzę, że coś jest nie tak. Pokłóciłaś się z Kastielem czy jak...?
   - Nie... Po prostu cała ta sytuacja mnie przerasta. Mam już tego wszystkiego dość. Najpierw ma mnie kompletnie w dupie, nagle się ze mną całuje, a potem znów zachowuje się jak zimny dupek - ponowne westchnięcie wyrwało mi się z ust. Jeszcze raz klapnęłam na łóżku i opowiedziałam wszystko Rozalii. Musiałam się komuś zwierzyć, bo wiedziałam, że jak jeszcze dłużej tak będzie to wybuchnę, a białowłosej mogłam zaufać jak nikomu innemu.
   - ... Więc sama widzisz, że to wszystko jest strasznie pokręcone... - powiedziałam cicho, jak skończyłam na dzisiejszych przeprosinach.
   - Kastiel zaczął się tak zachowywać, jak Debra go zostawiła.. To nie twoja wina..
   - No dobra, ale dlaczego ja mam kurwa cierpieć za to, że jakaś pusta lalunia go wystawiła? - prawie krzyknęłam podnosząc się. Rzadko kiedy przeklinałam ale teraz nie potrafiłam się powstrzymać. Czułam jak wściekłość zaczyna powoli buzować mi w żyłach. Krążąc po pokoju, zacisnęłam zęby by powstrzymać napływające do oczu łzy.
   - Ja wiem... Ale on już taki jest i... - rzekła spokojnie, podchodząc do mnie.
   - Ja mam dość. Wyłamuję się z tego. Chce, to niech tak będzie. Jego problem. Tylko niech później nie przychodzi przepraszać - stwierdziłam, biorąc głęboki uspokajający wdech.
   Rozalia przyglądała mi się jeszcze przez chwilę uważnie, jakby nie była pewna tego, że słusznie robię. Szczerze powiedziawszy ja sama nie do końca byłam przekonana do swoich słów. Jednak nie chciałam dłużej tego roztrząsać, by nie narobić sobie jeszcze większego mętliku w głowie. Pokręciłam się jeszcze chwilę po pokoju, sprawdzając czy na pewno wszystko zabrałam. Kilka minut później stałam ubrana w gruby płaszcz i czekałam na przyjazd taksówki, którą miała wracać Rozalia i reszta.
   - Obiecaj mi, że jak tylko dojedziesz to napiszesz - powiedziała stanowczo, patrząc mi prosto w oczy.
   - No w porządku, ale jaki jest w tym sens, skoro jedziemy do tej samej miejscowości? - zapytałam, śmiejąc się cicho pod nosem.
   Kątem oka dostrzegłam jak Kastiel rozmawia z Lysandrem i Gwen, opierając się o jeden z filarów. Spojrzałam w jego stronę, delikatnie się uśmiechając. Jednak uśmiech szybko zszedł mi z ust, gdy dostrzegłam jego lodowate spojrzenie. Uhh... Dupek. Chcesz być miła a ten jak zawsze na nie. Phie. Jego sprawa. Odwróciłam się do niego tyłem i zaczęłam rozmawiać z białowłosą o planach na drugą część ferii.

   Jadąc w ciepłym samochodzie, znów nie mogłam się powstrzymać od wlepiania nosa w szybę. Widoki były naprawdę przepiękne. Westchnęłam cicho, opadając na siedzenie. Tydzień w ośrodku minął mi tak szybko, jakby to były tylko dwa dni. Znudzona tymi samymi piosenkami w radiu i długością trasy, wyciągnęłam z torebki aparat i zaczęłam przeglądać zdjęcia. Na samym początku były te z urodzin. Pokręciłam głową, śmiejąc się cicho pod nosem z tego co zostało na nich uwiecznione. Gdy trafiłam na chyba piętnaste zdjęcie z rzędu przedstawiające Rozalię i Gwen strojące głupie miny do obiektywu, nie mogłam się powstrzymać i napisałam do niej, że zabije ją za zapchanie mi aparatu jej zdjęciami. Nim skończyłam przeglądać wszystkie zdjęcia, ciocia zjechała na zajazd, byśmy mogły zjeść coś ciepłego. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że minęło już pół dnia. Dzisiaj wyjątkowo czas strasznie szybko mi mijał.
   W domu byłyśmy koło godziny siedemnastej. Zdążyłam w tym czasie dwa razy przysnąć. Zawsze tak miałam podczas jazdy. Przyjemne szumienie ciepłego powietrza i burczenie silnika działało na mnie jak kołysanka. Wywlekłam się niechętnie z przyjemnego wnętrza samochodu i zabierając swoją walizkę z bagażnika wtoczyłam się do domu. Gdy przekroczyłam próg, zaskakująco zimne powietrze spowodowało, że mimowolnie zadrżałam.
   - Uhh... Ale tu zimno... - mruknęłam zakładając kapcie.
   - No, przez cały tydzień nie było grzane, to się nie dziw - blondynka stanęła tuż za mną i odwiesiła płaszcz na wieszak. - Ja idę rozpalić w piecu, a ty zrób herbaty.
   Gdy tylko ciocia zniknęła w drzwiach piwnicy, skierowałam się do kuchni i nastawiłam czajnik. Wyciągnąwszy dwa duże kubki, nasypałam do nich cukru i wrzuciłam torebkę z malinową herbatą. Kiedy woda się zagotowała, nalałam do obu kubków i ukroiłam dwa cieniutkie plasterki imbiru, po czym wrzuciłam i je. Mama zawsze robiła mi taką herbatę, gdy zmarzłam, albo miałam gorszy dzień. Świetnie rozgrzewała i równie wspaniale smakowała. Postawiwszy napar w salonie na stoliku, zabrałam walizkę i udałam się do pokoju. Odstawiłam torbę przy łóżku i zmieniłam bordowy sweterek na grubą, szarą bluzę. Od razu zrobiło mi się cieplej. Zanim wyszłam z sypialni rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ogromne okno na przeciwko drzwi osłonięte przez delikatne firanki i ciemnoróżowe zasłony, duże łóżko pod jedną z beżowo-różowych ścian, jasne biurko, wielka szafa... Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że od pierwszego dnia tutaj minęło już ponad pół roku. Westchnęłam lekko, zamykając drzwi. Ale ten czas leci...
   Resztę dnia spędziłam z ciocią pijąc gorącą herbatę, zajadając czekoladowe ciastka i oglądając jakieś filmy. Nurtowała mnie jedna sprawa. Podczas pobytu w środku, Dimitry wspomniał coś co nie dawało mi spokoju. Co prawda retorycznie, ale zapytał się czy jestem bratanicą cioci. Nigdy nie znałam swojego ojca. Tylko kiedyś mama pokazała mi jego zdjęcie - wysoki brunet, o jasnych oczach i miłym uśmiechu. Później nigdy więcej nic o nim nie wspominała.
   - Ciociu... - powiedziałam niepewnie, zastanawiając się jak ją o to zapytać.
   - Tak, skarbie? - skierowała na mnie spojrzenie swoich bursztynowych oczu.
   - Wtedy, w kurorcie Dimitry powiedział, że jestem twoją bratanicą... - zaczęłam, zagryzając lekko wargę. - Czy ty jesteś siostrą mojego taty? - zapytałam, a widząc, że ciocia zastanawia się nad odpowiedzią dodałam - mama nigdy o nim nie mówiła...
   - Tak, jestem - odparła po chwili. - Jednak od bardzo dawna nie mam z nim kontaktu. Gdy wyjechał do Hiszpanii, przestał się do nas odzywać. Nawet nie wiem czy żyje... - mruknęła posępnie. Więcej o nim nie wspomniała, a ja nie pytałam.
   Koło godziny dwudziestej, wróciłam do pokoju, wziąć kąpiel i poczytać jakąś książkę. Po szybkim prysznicu, przebrałam się w miękką piżamę i zabierając kilka tomów z biurka, schowałam się pod kołdrą. Gdy wygodnie się ułożyłam od razu zatopiłam się w lekturę.

sobota, 25 lipca 2015

~ !! Rozdział 30 !! ~

   Następnego dnia obudziło mnie ciche pukanie do drzwi. Usiadłam zdezorientowana na łóżku, chaotycznie rozglądając się po pomieszczeniu. Mimowolnie skrzywiłam się, tłumiąc jęk, czując uciążliwą migrenę i tępy ból za oczami. Przez dobre pół godziny po wyjściu Kastiela z pokoju wyłam do poduszki. Czułam się strasznie skołowana. Z jednej strony pragnęłam go równie mocno jak on mnie, ale z drugiej nie potrafiłam się pozbyć myśli, że chłopak chciał wykorzystać okazję, że byliśmy pijani. Na wspomnienie wczorajszego zdarzenia w mojej głowie rozpętała się prawdziwa burza uczuć, powodując kolejną falę tępego bólu. Schowałam twarz w dłonie, starając się jakoś opanować mieszaninę emocji i doznań. Miałam suche i piekące gardło. Próbowałam przełknąć ślinę, ale to na nic się nie zdało. Sapnęłam z irytacją i zerknęłam na stolik nocny. Stała tam butelka wody mineralnej, szklanka i paczka aspiryny. Tak! Chwalmy Pana, albo ciotkę, która zostawiła to jak spałam. Nalałam sobie pełny kubek wody i wypiłam łapczywie. Gdy przełykałam ostatni łyk, usłyszałam ciche pukanie i przytłumiony głos dobiegający zza drzwi.
   - Liwia, śpisz...?
   - We... - skrzywiłam się, czując swój zachrypnięty głos. Odkaszlnęłam i spróbowałam ponownie. - Wejdź!
   Złociście pobłyskująca klamka poruszyła się za sprawą czyjejś ręki i do pokoju wkroczyła Rozalia, a za nią Gwen.
   - Jak się czujesz? - zapytała jasnowłosa, siadając obok mnie na łóżku. Była ubrana w jasnoniebieską sukienkę, która z wierzchu była pokryta delikatną koronką, grube granatowe rajstopy, a na ramiona zarzuconą ciemną marynarkę z aksamitną lamówką przy brzegach.
   - Szczerze? - zapytałam retorycznie, po czym dodałam - jak gówno...
   - Chyba nie jest aż tak źle...? - rzekła pytająco Gwen, przyglądając się kwiatom w wazonie na stoliku.
Zaśmiałam się sucho, po czym wzruszyłam ramionami. W sumie, mogło być gorzej.
   - Która godzina? - wstałam z łóżka i przeciągnęłam się, aż w miejscach stawów zaczęło mi strzykać. Ziewnęłam potężnie, przecierając twarz rękoma. Migrena zaczęła słabnąć.
   - Za dwadzieścia pierwsza - zamarłam w połowie związywania włosów, słysząc spokojny głos Rozalii.
   - Co?! Dlaczego nikt mnie wcześniej nie obudził?
   - Wszyscy wiedzą, że poszłaś najpóźniej spać i chcieliśmy dać ci szansę choć trochę wypocząć - białowłosa nie mogąc usiedzieć w miejscu zaczęła przeglądać moje rzeczy w komodzie.
   Zamknęłam się w łazience i napuściłam gorącej wody do wanny. Dopiero stojąc w łazience zorientowałam się, że mam na sobie wczorajsze ubrania. Nieśpiesznymi ruchami rozebrałam się. Oparłam się nagim udem o brzeg wanny i przyciągnęłam do twarzy koszulkę, którą wciąż miałam w dłoniach. Wciągnęłam głęboko w płuca jej zapach - skórzana kurta, mięta i przyjemnie pralinowo-kardamonowe męskie perfumy. Zacisnęłam palce na materiale, czując jak moje serce automatycznie przyspiesza na wspomnienie jego gorących ust i delikatnych dłoni. Odchyliłam głowę do tyłu i odetchnęłam głęboko kilka razy. Gdy w miarę uspokoiłam swoje emocje, odłożyłam koszulkę i nalałam do wanny waniliowy olejek zapachowy i grejpfrutowy płyn do kąpieli. Powoli zanurzyłam ciało w gorącej wodzie. Z pokoju dobiegła mnie rozmowa pomiędzy dziewczynami i głośniejsze pytanie Rozalii.
   - Może wybierzemy się później na zakupy?


~~~~~~~~~~~~~ » . ૪ . « ~~~~~~~~~~~~~


   Odkąd wyszedłem z jej pokoju w ogóle nie potrafiłem zmrużyć oka. Czułem się jak ostatni skurwiel. Jak mogłem coś takiego, do cholery jasnej, zrobić? I to jeszcze jej?! W raz z zamknięciem drzwi do jej sypialni miałem ochotę w coś przypieprzyć. Ledwo udało mi się do niej zbliżyć i wszystko poszło w pizdu, przez to, że nie potrafiłem się opanować. Ale co ja poradzę na to, że ona tak na mnie działa? Pragnę jej jak żadnej innej dziewczyny. Nie chcę mieć tylko jej ciała na własność. Chcę ja całą... Z jej uroczym uśmiechem, delikatnym głosem, słodkimi rumieńcami gdy jest zawstydzona...
   Wpadłem do pokoju, który dzieliłem z Nickiem i zacząłem kręcić się w oszukiwaniu fajek i kurtki. Z impetem otworzyłem szafę - nic, szarpnąłem za klamkę od szuflady - nic, walizka - nic. Zdusiłem w sobie przekleństwo cisnące mi się na usta i wplątując palce we włosy, odetchnąłem.
   - Czegoś szukasz? - zapytał nieco zaspany kuzyn, spoglądając na mnie spod kołdry.
   - Nie wiem gdzie jest kurtka... - mruknąłem bardziej do siebie niż do niego, wciąż miotając się po pokoju jak poparzony.
   - A sprawdzałeś na łóżku? - zerknąłem na swoje posłanie i rzeczywiście tam była. Leżała, bezwładnie rzucona, w nogach.
   - A co ona, do kurwy nędzy, tu robi? - warknąłem, przeszukując jej kieszenie.
   - Położyłeś ją tu, jak wtaszczyliśmy Kaspra do pokoju - zaśmiał się cicho i chwilę później znów zasnął.
   Kiedy upewniłem się, że mam fajki i zapalniczkę w kieszeniach, ubrałem kurtkę i wyszedłem, powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. Ledwo znalazłem się na dworze, od razu wyciągnąłem papierosa i odpaliłem. Przyjemnie gryzący dym, wdarł mi się do płuc, uspokajając nerwy. Wciąż miałem przed oczami jej, niepewnie tego co czuje, spojrzenie. Wciąż słyszałem jej prośbę, bym przestał i żebym wyszedł.
   - Kurwa mać... - warknąłem nasty raz od jakichś kilkudziesięciu minut, nie mogąc sobie darować swojego zachowania. Mogłem postępować tak z każdą inną dziewczyną, ale nie z nią! Kopnąłem kamień, ukryty wśród liści na parkowej ścieżce. Gdzieniegdzie świeciły się lampy, a mróz w powietrzu zamieniał oddech w małą mgłę.
   - Kastiel? - usłyszałem znajomy głos przyjaciela. Spojrzałem się w jego stronę. Siedział na jednej z ławek, z rękoma głęboko wciśniętymi w kieszenie.
   - Co ty tu robisz...? - zapytałem, siadając obok niego.
   - Nie mogłem zasnąć... - westchnął sentymentalnie.
   - A Gwen?
   - Śpi u siebie - uśmiechnął się delikatnie. Przynajmniej on jeden jest szczęśliwy. Zaciągnąłem się i poczułem na języku kwaśny smak filtra. Zakląłem pod nosem i wyciągnąłem kolejnego.
   - Co cię tak denerwuje? - zapytał cicho, wpatrując się we mnie uważnie.
   - Nic takiego... - mruknąłem przez zaciśnięte zęby, wypuszczając dym z ust. Wiedziałem jednak, że to go nie spławi.
   - Coś jednak musi być na rzeczy, skoro palisz jednego papierosa za drugim - stwierdził spokojnie.
   - Wykazałem się swoim totalnym debilizmem, co się mogło stać? - prychnąłem, odwracając wzrok. Nienawidziłem jak się na mnie tak patrzył. Mimo, że znaliśmy się od dziecka, nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Jakby mógł prześwietlić każdą moją myśl.
   - Coś z Liwią? - dopytywał.
   - Niestety, kurwa, tak... - Westchnąłem, czując napływające do oczy łzy. Rzadko mi się to zdarzało, ale teraz nie potrafiłem się powstrzymać. Ostatni raz ryczałem po Niej. Zaciągnąłem się dymem, chcąc zająć czymś innym myśli. Gówno to dało. Mój mózg zachowywał się tak jakby chciał mnie jeszcze bardziej dobić, przypominając mi jej delikatne wargi, smakujące jak pierwsze poziomki. Jęknąłem cicho, a z moich ust potoczył się potok słów. Opowiedziałem Lysandrowi o tym. Był moim przyjacielem i wiedziałem, że mogłem mu ufać.
   - Zachowałem się jak jakiś napalony zboczeniec... - zaśmiałem się gorzko pod nosem. Przecież w jej oczach od początku byłem jak zboczeniec. A może jednak nie...?
   - Powinieneś z nią o tym porozmawiać - powiedział cicho białowłosy, kładąc mi rękę na ramieniu.
   - Taa... i co jeszcze? Przecież ona mnie teraz nienawidzi... Co, mm podejść do niej i powiedzieć: "Hej, sorry za tamto, ale poniosło mnie?". Trochę nie halo...
   - Ona cię nie nienawidzi i nie znienawidzi... Widzę to po tym jak na ciebie patrzy... To nie są zwykłe spojrzenia - on i jego pieprzona intuicja, co do uczuć innych. Potrafił spojrzeć na kogoś i od razu wiedział co ten ktoś czuje. Nie musiał się pytać. Po prostu to wiedział, po zwykłym spojrzeniu w oczy.
   - No nie byłbym tego taki pewny... - mruknąłem i znów przed oczami miałem jej twarz, gdy mówiła, żebym wyszedł. Spojrzenie pełne bólu... - Nie widziałeś jej wtedy... Spojrzała się na mnie jak na nieokiełznane zwierze... Jakby się mnie brzydziła... - szepnąłem, wpatrując się w zgniecione pety pod stopami.
   - Ja uważam jednak, że powinieneś z nią porozmawiać i przeprosić. Chociaż spróbować porozmawiać - dodał, gdy otwierałem już usta. - Chodźmy do hotelu. Przydałoby ci się chociaż kilka godzin snu.


~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~



   - Szkoda, że już jutro wyjeżdżamy... - mruknęła posępnie Rozalia, gdy siedziałyśmy w przytulnej kafejce, popijając kawę.
   - A no trochę szkoda... - westchnęłam, biorąc łyk gorącego napoju. Do nozdrzy doleciał mnie przyjemny, gorzkawy zapach kofeiny i nieco subtelniejszy pralin. Zacisnęłam mimowolnie zęby, po raz kolejny przypominając sobie otulający mnie jego zapach, gdy pocałował mnie przed drzwiami. Nie potrafiłam się powstrzymać od delikatnego uśmiechu cisnącego mi się na usta. Miał takie gorące, złaknione pocałunku i jednocześnie delikatne wargi. Coraz rzadziej myślałam o tym jak o czymś złym. Mimowolnie podniosłam rękę i dotknęłam wisiorka. "Taki jak twoje oczy..."
   - Liwia, czy ty nas słuchasz? - z zamyślenia wyrwała mnie Rozalia.
   - Co...? Tak, tak... - powiedziałam lekko zdezorientowana.
   - O kim ty tak namiętnie myślisz co? - zaśmiała się białowłosa, przyglądając mi się uważnie.
   - O nikim... - stwierdziłam wymijająco, chowając się za kubkiem.
   - Czy ty się właśnie rumienisz? - zapytała podejrzliwie Gwen, a ja poczułam jak moje policzki robią się jeszcze bardziej gorące.
   - To od kawy... - skłamałam, ale wiedziałam, że to na nic. One i tak to wiedziały.
   - O kim? - czerwonowłosa patrzyła na mnie z równą uwagą, co Rozalia. Nagle jej oczy zrobiły się dwa razy większe i pojaśniały. - Kastiel?
   - Nie! - zaprzeczyłam gwałtownie, ale dziewczyna uśmiechała się triumfalnie. No to wpadłam jak śliwka w kompot. Nie dadzą mi teraz spokoju...
   - Przecież widzę, że tak... Nam możesz powiedzieć... Chyba nam ufasz - uśmiechnęła się Rozalia, a Gwen pokiwała ochoczo głową. - Całowałaś się z nim?
   - N-Nie... - powiedziałam mało przekonująco, dodatkowo rumieniąc się jak piwonia.
   - Jak całuje?
   - Oh... Roza to nie tak... - jęknęłam cicho, a gdy otwierała już usta by coś powiedzieć dodałam - nie chcę o tym rozmawiać, okej?
   - Uuu... Widzę, że sprawa poważna... - zachichotała cicho pod nosem, ale widząc mój wzrok umilkła.
   - Muszę sobie to wszystko poukł... - zamarłam w połowie zdania, widząc Lysandra i czerwonowłosego kierujących się do kafejki, w której siedziałyśmy. - Musimy iść - stwierdzam nagle, a dziewczyny spojrzały się na mnie zdziwione.
   - Ale czemu...? - zapytała zdezorientowana Gwen.
   - Bo... Bo ostatnio widziałam świetną sukienkę w takim jednym sklepie... i teraz mi się o niej przypomniało - wymyśliłam na poczekaniu, chcąc jak najszybciej zabrać się stamtąd. Od razu podziałało.
Zabrałyśmy swoje rzeczy i zapłaciwszy za kawę, skierowałyśmy się do wyjścia. Przy drzwiach mijaliśmy chłopaków. Lysander uśmiechnął się do każdej z nas, a Gwen pocałował delikatnie w policzek. Niepewna tego co robię, spojrzałam Kastielowi w oczy. Dostrzegłam w nich wstyd i nieme przeprosiny. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, a on zerknął na moje usta. W jego spojrzeniu czaiło się pożądanie.
   Pamiętał. Z resztą ja też. Jak mogłabym o tym zapomnieć?


wtorek, 21 lipca 2015

~ Rozdział 29 ~

    - Mogłabyś mnie puścić?
    - Ale po co? - zapytałam, śmiejąc się pod nosem, nie puszczając jego twarzy.
    - Bo mnie już ryj boli! - spod mojej ręki wydobył się przytłumiony i zniekształcony krzyk czerwonowłosego.
    - Ale ja jeszcze zdjęcia nie zrobiłam! - Oczywiście, że zrobiłam. Nawet nie jedno. Śmiejąc się pod nosem, kiwnęłam w stronę Rozalii żeby zabrała ode mnie aparat. Nigdy nie wiadomo co może mu odwalić, a nie chciałam tracić zdjęć.
    - Kiepsko kłamiesz - parsknął śmiechem. - Lepiej mnie teraz puść, bo możesz tego pożałować...
    - Ta? I co mi zrobisz...? - zapytałam i od razu pożałowałam tego pytania. Na wewnętrznej stronie dłoni poczułam jego mokry i ciepły język. - FUJ! - krzyknęłam odsuwając się od niego, przy okazji wycierając wilgotną rękę w jego bluzę. - Jesteś obrzydliwy...
    - Ostrzegałem, a że nie chciałaś posłuchać to już twoja wina - wzruszył ramionami, po czym sięgnął po kieliszek i wypił jego zawartość jednym łykiem.
    Siedzieliśmy przy największym stoliku otoczonym czerwonymi skórzanymi kanapami. Siedziałam pomiędzy Kastielem i Arminem. Obok bruneta siedziała Gwen, Nick - brat dziewczyny i Lysander, a na przeciwko nich, u boku czerwonowłosego, ulokowali się jego kumpel - Kasper, Kentin, Rozalia i Alexy. Większość osób zmyła się jakąś godzinę wcześniej. Na parkiecie tańczyło kilka par, a przy barze siedzieli ciocia, Dimitry i Leo, żywo o czymś rozmawiając. Wzięłam ostatniego łyka ze szklanki.
    - Kastiel skocz po drinki! - szturchnęłam chłopaka lekko w ramię.
    - Ale czemu ja? - spojrzał na mnie spod byka, ale na jego ustach zaczął igrać zawadiacki uśmieszek.
    - A czemu nie? - do rozmowy włączyła się Gwen. Puściła mi oczko, a czerwonowłosy westchnął jedynie i zaczął się przeciskać z Kasprem do wyjścia z boksu. Wrócili jakąś minutę później trzymając w dłoniach, przeróżnej wielkości szklanki i jeszcze różniejszą zawartością. Z szerokim uśmiechem na ustach rozdawał czerwonowłosy każdemu drinka.
    - Dla panienki Pina Colada - podał Gwen wysoką lampkę wypełnioną po brzegi jasnym płynem, ozdobioną palemką. - Dla ciebie Bahama Mama - wręczył Rozalii prostą szklankę z przeźroczystym napojem i wisienką. - To twoje - podał mi drinka z kawałkami cytryny, lodem i dwoma słomkami - a ja z chłopakami wypiję Kamikaze.
    Ustawił przed chłopakami małe literatki z niebieskim alkoholem. Rozglądając się po klubie, wzięłam zimne szkło do ręki i upiłam łyk. Od razu poczułam silny smak rumu, gorzki posmak whiskey i lekko piekącą w gardło wódkę, wymieszaną z kwasowością soku z cytryny.
    - Ale mocne... Co to? - spojrzałam się na Kasa, a na wargach igrał mu szelmowski uśmiech.
    - "Adios Mother Fucker" - zaśmiał się z mojej miny.
    - Nie mogłeś mi wziąć czegoś... słabszego? - zerknęłam niepewnie na szklankę, bo już i tak nieźle mi szumiało w głowie od wypitego wcześniej alkoholu.
    - Chciałaś żebym poszedł, więc teraz nie marudź tylko pij - Wzięłam kilka łyków, nie zwracając uwagi na ilość procentów zawartym w napoju. Kątem oka dostrzegłam, jak unosi delikatnie lewy kącik ust.
    - Co? - spojrzałam na niego, na co ten uśmiechnął się szerzej.
    - Pij, pij, będziesz łatwiejsza... - zaśmiał się ze swojego żartu i sam sięgnął po literatkę. Kiedy uniósł ją do ust, parsknęłam cichym śmiechem.
    - Pij, pij... Nie będziesz mógł - wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a biedny Kastiel o mało co nie połknął swojego kieliszka. - Idziemy potańczyć?
    Każdy dopił swojego drinka i wyszliśmy na parkiet. Najpierw tańczyliśmy osobno, bujając się do muzyki elektronicznej, ale gdy puścili nieco spokojniejszy kawałek podzieliliśmy się na pary - Kastiel porwał Gwen do tańca, Alexy wygłupiał się z Rozalią, a Armin wirował wśród innych z jakąś nieznaną mi brunetką.
    - Czy można prosić do tańca? - obok mnie zmaterializował się Lysander, wyciągając w moją stronę bladą dłoń.
    - Ależ oczywiście - zaśmiałam się, podając mu swoją rękę. Ujął ją delikatnie i przyciągnąwszy mnie lekko do siebie, zaczęliśmy bujać się w trym piosenki. Czułam jego zapach - przyjemne połączenie drzewa cedrowego, imbiru i laudanum. Wciągnęłam ten aromat głęboko w płuca chcąc zapamiętać z niego jak najwięcej. Gdy melodia dobiegła końca, puścili Eda Sheerana - Thinking Out Loud. Nie lubiłam wolnych tańców. Zanim jednak się wycofałam, złapałam Lysandra za rękaw.
    - Zaproś Gwen do tańca - gdy spojrzał się na mnie zdziwiony, uśmiechnęłam się jedynie, dodając - zaufaj mi.
    Mijając różnych ludzi, udałam się do baru. Zamówiłam drinka i zakładając nogę na nogę, usiadłam wygodnie na wysokim krzesełku. Chwilę później obok mnie usiadł wysoki, ciemnooki szatyn. Zerknęłam na niego, lekko się uśmiechając, po czym uniosłam kieliszek i upiłam łyczek. Chłopak odwzajemnił mój uśmiech i odezwał się niezwykle przyjemnym miękkim głosem.
    - Cześć... My się chyba nie zdążyliśmy tak lepiej poznać - przyglądając mu się, zmarszczyłam lekko brwi.
    - Ty... jesteś bratem Gwen, tak? - zapytałam, nie będąc do końca pewna.
    - Tak - uśmiechnął się lekko prawym kącikiem ust. - A ty jesteś solenizanta Liwia.
    Kiwnęłam głową potwierdzając. Trzymając w dłoni kieliszek, odwróciłam się w stronę parkietu.
    - Czemu nie tańczysz jak inni? - zapytał po chwili.
    - Nie lubię wolnych tańców... - mruknęłam, wzruszając ramionami.
    Omiatając wzrokiem ludzi w sali, dostrzegłam nieśmiałą, delikatnie zarumienioną Gwen i Lysandra wpatrującego się w jej głębokie, jak dwa oceany, oczy. Zagryzłam wargę, powstrzymując się od szerokiego uśmiechu, gdy zauważyłam powoli poruszające się wargi białowłosego, nieznaczny ruch ręką i jak usta tych dwoje złączyły się w subtelnym pocałunku. Nick spojrzał się w tamtą stronę i parsknął cichym śmiechem.
    - No, no, no... Kto by się spodziewał... moja siostra i Lysio razem... - wybuchnęłam śmiechem, starając się go stłumić w szklance z alkoholem. Kiedy zmienili piosenkę Nick wstał i wyciągnął w moją stronę dłoń. Spojrzałam najpierw na nią, potem na jego twarz, marszcząc brwi.
    - Zapraszam cię do tańca...
    - Co? - czułam jak serce mi przyspiesza. - Ale ja nie umiem tak tańczyć...
    - Oj tam gadasz... - złapał mnie za nadgarstek. - No chodź!
    Westchnęłam cicho, wiedząc, że nie mam szans się wykręcić. Kiedy szliśmy na środek parkietu, minął nas Kastiel, szturchając Nicka lekko w ramię.
    - Nie podrywaj jej! Ona jest moja - puścił mu oczko, a ja podirytowana jego tekstem wystawiłam mu środkowy palec. Gdzieś w tle muzyki usłyszałam jego śmiech. Pokręciłam zrezygnowana głową i kładąc dłonie na jego ramionach, dałam się porwać szatynowi w wir tańca. Przetańczyłam z nim dwie piosenki, gdy na początku trzeciej podszedł do nas Kastiel.
    - Odbijamy - uśmiechnął się szelmowsko, po czym delikatnie chwycił moje dłonie. Starałam się powstrzymać od uśmiechu cisnącego na usta, ale marnie mi to wychodziło.
    - Z czego się cieszysz? - wyszeptał mi do ucha, gdy objąwszy mnie w pasie, przyciągnął do siebie.
    - Z niczego - odszepnęłam, czując dreszcz przebiegający mi po plecach, gdy ZUPEŁNYM przypadkiem musnął wargami płatek mojego ucha.
    Wzięłam głęboki wdech, chcąc uspokoić szalenie bijące serce i powstrzymać wpełzający na moje policzki rumieniec. Tańczyliśmy wtuleni w siebie. Do nozdrzy dobiegał mnie zapach jego skórzanej kurtki, wymieszany z męskimi perfumami i dymem papierosowym. Czułam jego silne, umięśnione ciało napierające na mnie praktycznie przy każdym ruchu. Odczuwałam przy nim dziwny spokój i rozluźnienie. Może to przez wypity alkohol? Może to przez przyjemne bicie jego serca, które słyszałam opierając policzek o jego klatkę piersiową? Jedyne o czym wtedy myślałam, to żeby ta chwila pozostała wieczna. Kastiel opał brodę o moją głowę, a ja mimowolnie westchnęłam. Było mi niesamowicie dobrze w jego ramionach. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. W tle rozbrzmiały ostatnie dźwięki melodii, a mi staliśmy jeszcze przez chwilę w swoich objęciach. Wraz z końcową nutą machinalnie zacisnęłam palce na materiale jego koszulki. Nie! Nie zgadzam się na to! Nie chcę by ta chwila minęła... Czerwonowłosy nieznacznie odsunął się ode mnie i spojrzał w oczy. Na jego ustach pojawił się uśmiech, ale taki inny niż ten, którym obdarzał mnie na co dzień - ironiczny i kpiący. W nim było coś na kształt ciepła... Nie miałam jednak szansy przyjrzeć mu się bardziej, ponieważ z drugiego końca sali zawołał go Nick.
    - Kas! Choć mi tu pomóż. Kasprowi ździebko się przysnęło - miałam wrażenie, że cała atmosfera pomiędzy nami przysnęła jak bańka mydlana. Uśmiechnął się przepraszająco i poszedł do kuzyna.
    Westchnęłam ciężko i poszłam do łazienki. Stanęłam przed umywalką, zmoczyłam dłonie w zimnej wodzie i przetarłam nimi twarz. Spojrzałam w lustro, uśmiechając się delikatnie do swojego odbicia. Moje długie i zazwyczaj proste włosy układały się dziś w subtelne fale, na twarzy miałam delikatny rumieniec, a w oczach błyskały się ledwo widoczne iskierki szczęścia, skutecznie tłumione przez niewiadomego mi pochodzenia smutek. Czułam się strasznie zmieszana. Z jednej strony byłam nieco zawiedziona, że tak się cała sytuacja potoczyła, ale z drugiej strony gdzieś tam głęboko we mnie, ledwo słyszalnie szeptał głosik, że nie powinnam się tak czuć, bo co on dla mnie znaczy? Jest chamski, wredny, ma zawsze kąśliwe uwagi w stosunku do mnie i nigdy nie potrafił normalnie pogadać bez żadnych docinek. Zawsze był taki odizolowany od innych. Ale mimo wszystko miał w sobie coś, co mnie do niego przyciągało. Ten jego ironiczny uśmiech wykrzywiający jego pełne wargi często doprowadzał mnie do białej gorączki, ale mimo to sprawiał, że na sercu robiło mi się tak jakby cieplej. Z ust ponownie wyrwało mi się ciężkie westchnięcie. Przetarłam papierowym ręcznikiem wilgotną twarz i wyszłam do sali. Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu, któregoś ze znajomych. Okrążyłam pomieszczenie, ale nikogo, kogo bym znała, nie widziałam. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i spojrzałam na godzinę. Była za piętnaście czwarta. No tak... To nie dziwię się, że wszyscy się zmyli. Sprawdziłam jeszcze, czy niczego nie zostawiłam i ruszyłam schodami na piętro. Gdy znalazłam się na parterze, w hallu było strasznie cicho. Jedyne co oświetlało to ogromne pomieszczenie był wiszący nade mną kryształowy żyrandol i lekko podświetlana recepcja. Kobieta siedząca za ladą, kiedy mnie dostrzegła uśmiechnęła się i życzyła dobrej nocy. Odpowiedziałam jej coś niemrawo i już miałam wchodzić na kolejne stopnie, gdy podszedł do mnie Kastiel.
    - Odprowadzę cię do pokoju, okej? - zapytał, a ja jedynie wzruszyłam ramionami, bo wciąż miałam niemały mętlik w głowie.
    Szliśmy w milczeniu, ale ja miałam dziwne wrażenie, że chce mi coś powiedzieć. Po niecałych dwóch minutach byliśmy na miejscu.
    - To tu... - mruknęłam wskazując na ciemne drzwi. - No to... Dobranoc...
    - Dobranoc... - powiedział cicho i kiedy już miałam łapać za klamkę, dotknął delikatnie mojego policzka i musnął wargami moje usta. Spojrzałam na niego zszokowana i dostrzegłam w jego oczach, że sam był zdziwiony swoim zachowaniem. Jednakże moment później ponownie musnął moje usta, tym razem bardziej pewnie. Myśli nagle wyparowały z głowy, a tępo bicia mojego serca przyspieszyło dziesięciokrotnie. Powtórzył pocałunek, delikatnie przesuwając językiem po moich wargach. Mimowolnie wydobyłam z siebie dźwięk coś pomiędzy westchnięciem a jękiem przyjemności. Słysząc to, chłopak przyciągnął mnie do siebie gwałtownie, łącząc nasze usta w szalonym pocałunku. Nasze języki złączyły się w pełnym namiętności tańcu. Zarzuciłam mu ręce na szyję, chcąc być jak najbliżej niego. Podniósł mnie lekko, tak, żebym mogła opleść go nogami w pasie. Chwilę później poczułam jak drzwi do mojego pokoju otwierają się i niezgrabnie wtaczamy się do niego, nie chcąc oderwać od siebie swoich ust. Położył mnie delikatnie na łóżku, nie przerywając pocałunku. Jego miękkie i gorące wargi muskając policzek, zaczęły błądzić po szyi. Automatycznie odchyliłam głowę do tyłu czując jak dreszcze podniecenia raz po raz przebiegają mi po plecach. Jednak gdy jego dłonie zaczęły powoli wkradać mi się pod bluzkę, w głowie jakby zapaliła mi się czerwona lampka.
    - Kastiel... - wyszeptałam pomiędzy jednym westchnięciem przyjemności a drugim, których nie potrafiłam powstrzymać. - Kastiel... Proszę... - jednak chłopak wydawał się jakby głuchy na to co mówię. Napierał na mnie coraz mocniej i coraz bardziej pożądliwe całował po szyi. - Kastiel, nie! - powiedziałam znacznie głośniej, a gdy także i to nie poskutkowało, odepchnęłam go od siebie prawie krzycząc - Dość. Jesteś pijany i nie panujesz nad sobą. Przestań zanim zrobię coś czego bym nie chciała... - próbował mnie jeszcze raz pocałować, ale odwróciłam głowę i prawie niesłyszalnie wyszeptałam - wyjdź...
    Nim wyszedł wyłapałam jego spojrzenie pełne sprzecznych uczuć - pożądanie, mieszało się ze smutkiem i ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam także głęboki wstyd. W jednej chwili poczułam się jakby ktoś przebił mi serce zimnym sztyletem. Zwinęłam się w kłębek na łóżku i cicho załkałam wtulając twarz w poduszkę.





piątek, 17 lipca 2015

~ Rozdział 28 ~

   Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do oślepiająco jasnego światła i kolorowych reflektorów dostrzegłam masę ludzi przed sobą. Nieco zdezorientowana rozglądnęłam się po poszczególnych twarzach. Na przedzie stała roześmiana ciocia i obejmował ją równie uśmiechnięty Dimitry. Obok nich machała do mnie... Rozalia?! Nie mogąc wyjść ze zdziwienia podeszłam do niej z otwartymi ustami.
   - Ale... Jak? - wydusiłam z siebie, nie bardzo ogarniając sytuację. - Roza... Co ty tu robisz...?
   - Jak to co? Stoję przed tobą! - zaśmiała się obejmując mnie lekko.
   - No to, to widzę, ale... - nie mogąc znaleźć odpowiednich słów zapytałam po prostu - jak?
   - No normalnie! Twoja ciocia zadzwoniła do mnie od Gwen, że masz niedługo urodziny i chce zrobić ci niespodziankę. Więc zebrałam kilkoro ludzi i przyjechaliśmy!
   Wtedy zaczęłam się rozglądać po innych. Przy barze siedzieli jacyś dwaj chłopcy i Kastiel, który przyglądał mi się uważnie. Po ich prawej stronie o jeden ze stolików opierali się Armin i Alexy. Za Rozalią stał Nataniel pogrążony w rozmowie z Violettą i Gwen. Dookoła kręciło się jeszcze sporo ludzi, których po części kojarzyłam ze szkoły. W tle słychać było ciche brzmienia muzyki dance.
   - Zamknij tą buźkę, bo ci jeszcze mucha wpadnie - Rozalia pacnęła mnie w brodę, śmiejąc się cicho pod nosem. Spojrzałam na nią, ale zdążyła zniknąć gdzieś w tłumie nieznanych mi ludzi.
   - Ekhm, Ekhm... - zwróciłam się w stronę głosu i zobaczyłam ciocię stojącą na podeście, która uśmiechała się do wszystkich niepewnie. - +Witajcie. Na wstępie chciałabym podziękować wam wszystkim za pomoc w organizacji tego wszystkiego. Bez niektórych osób nie dałabym rady zrobić tego wszystkiego w jeden dzień. Ale przede wszystkim chciałabym złożyć życzenia mojej kochanej bratanicy. Wszystkiego najlepszego Liwia - uniosła w górę stożkowaty kieliszek pełen czerwonego płynu. Wraz z nią cała sala rozbrzmiała zgodnym chórem.
   Zaraz po tym mnóstwo ludzi podchodziło do mnie, ściskali mi ręce, składali życzenia... Większości osób w ogóle nie znałam, a część kojarzyłam ze szkolnego korytarza. Dopiero na sam koniec podeszli do mnie znajomi.
   - Liwiuś, kochanie! W końcu się do ciebie dostałam - Rozalia przepchnęła się pomiędzy Kastielem i Arminem, po czym uściskała mnie tak mocno, że jeszcze chwilę i by mnie udusiła. - Nie jestem dobra w składaniu życzeń... - mruknęła, lekko się krzywiąc. - Ale poświęcę się dla ciebie i coś wymyślę... Tak więc...
   - Suwaj się Roza! Teraz ja chcę! - obok białowłosej przepchnął się Alexy, trzymając w dłoni zawiniętą w kolorowy papier paczuszkę. - Żeby nie przedłużać - wszystkiego najlepszego Liwia! Dużo radości, pieniędzy, mnóstwo czasu na zakupy - mrugnął znacząco - i żeby ci się poszczęściło w miłości - po tych słowach wręczył mi paczuszkę, była zdumiewająco lekka i mięciutka, jednak postanowiłam rozpakować ją później. Odłożyłam ją na stolik obok, gdy podszedł do mnie Kentin.
   - Cześć solenizantko - uśmiechnął się do mnie szeroko, a w jego szmaragdowych oczach błyszczały iskierki radości. - Tak jak wszyscy, życzę ci wszystkiego najlepszego - pochylił się nade mną i delikatnie pocałował w policzek. Momentalnie owiał mnie jego ciepły, miętowy oddech wymieszany z przyjemnym aromatem męskich perfum. Gdy się podniósł w rękach trzymał bukiet kolorowych lilii i małe pudełeczko. Ten prezent również odłożyłam na bok.
   Kiedy większość znajomych złożyła mi życzenia podszedł do mnie Kastiel. Musiałam mocno zadrzeć głowę do góry, by móc patrzeć mu w oczy. Ten zauważył to i śmiejąc się pod nosem przykucnął nieco, by zrównać się ze mną wzrokiem.
   - W szkole nie wydajesz się taka niska - zaśmiał się cicho, pod nosem.
   - Przestań! - szturchnęłam go w ramię, również śmiejąc się. - Mógłbyś się podnieść?
   - Ale po co? - ironiczny uśmieszek zaczął igrać na jego pełnych ustach.
   - Bo dziwnie się czuję i wszyscy się na nas gapią?
   - Skoro tak mówisz... - wyprostował się, ale uśmiech nie znikał z jego ust. - Wszystkiego najlepszego Mała Mi. I żeby ci cycki urosły, bo ze ścianą idzie cie pomylić - uśmiechnął się szeroko i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć pochylił się nade mną i miękkimi ustami delikatnie pocałował mnie w kącik warg. Przesunął wargami wzdłuż mojego policzka i gdy znalazł się przy uchu, szepnął - A tak na serio to najlepszego... Ślicznie dziś wyglądasz...
   Wcisnąwszy mi prezent i bukiet w ręce oddalił się jak gdyby nigdy nic. Stałam przez chwilę osłupiała, wgapiając się w jego plecy okryte jak zawsze czarną skórzaną kurtką. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się w stronę stolika, gdzie leżała mała kupka prezentów. Była tam paczuszka od Alexy'ego, pudełeczko i kwiaty od Kentina, trzy torebki od Gwen, Nataniela i Violetty, bukiet od Leo i upominek od Lysandra i jeszcze więcej kwiatów. Wśród tego wszystkiego dostrzegłam jeszcze butelkę z Jackiem Danielsem. Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na to co trzymałam w rękach W lewej spoczywało niewielkie bordowe pudełeczko owinięte srebrną wstążką, a w prawej trzymałam przepiękne czerwone i białe amarylisy. Odłożyłam je obok reszty prezentów i rozejrzałam się po sali. Od razu zauważyłam Rozalię, podbiegającą do mnie.
   - Jak tam jubilatko? - podała mi szklankę z mojito.
   - Wszystko dobrze - uśmiechnęłam się do niej szeroko, po czym uściskałam ją mocno. - Cieszę się, że jesteś.
   - Ja też się cieszę - odparła, biorąc łyk swojego napoju. - Rozpakowywałaś prezenty?
   - Jeszcze nie - mruknęłam, spoglądając na paczki.
   - Jak to? - zapytała oburzona i zabrała mi szklankę odstawiając ją na stolik. - Ale już! Masz mi je tu rozpakowywać!
   Wokół nas zebrało się małe zbiorowisko ludzi. Westchnęłam cicho i śmiejąc się pod nosem wzięłam pierwszą z brzegu paczuszkę. Rozpoznałam ten leciutki prezent od Alexy'ego. Kiedy rozerwałam papier na stolik rozlał się czarny materiał. Wziąwszy go w dłonie od razu rozpoznałam przyjemnie miękki w dotyku kaszmir. Uniosłam go nieco w górę i zauważyłam, że jest to dość duży szal z obszytymi koronką brzegami.
   - Jest śliczny... - szepnęłam spoglądając na Alexy'ego, który uśmiechnął się szeroko do mnie.
   Następnie sięgnęłam po pokaźnej wielkości torebkę. Nie zaglądając do niej, włożyłam rękę do środka i wyciągnęłam duży wiązany album na zdjęcia wykonany z czarnej zamszowej skóry. Przejechałam po okładce dłonią, badając jej delikatną teksturę. Zerknęłam na znajomych pytającym wzrokiem, zastanawiając się od kogo jest klaser. Z tłumu pomachała mi radośnie Gwen. Uśmiechnęłam się do niej i bezgłośnie podziękowałam. Gdy sięgałam po bordowe pudełeczko od Kastiela, Rozalia wcisnęła mi w dłonie swój prezent.
   - Teraz mój - zaśmiała się, uważnie przyglądając się ruchom moich dłoni.
   Delikatnie odwinęłam kwadratowy kartonik z papieru i powoli podniosłam wieczko. W środku leżała złożona przepiękna kremowa sukienka z czarną wstążką wokół pasa i kokardką pod dość głębokim dekoltem. Zerknęłam na dziewczynę nie mogąc wyjść spod wrażenia. Sukienka była prześliczna. Dziewczyna musiała jednak źle zinterpretować moje milczenie, ponieważ zmarszczyła delikatnie brwi i zapytała:
   - Nie podoba ci się...? A mówiłam Al'owi, że za głęboki dekolt...
   - Nie... Jest przepiękna... - przyłożyłam sukienkę do ciała i spojrzałam na Rozalię śmiejąc się.
   - Dobra! rozpakowuj dalej! - podała mi niewielką, ciemną torebeczkę, przewiązaną turkusową tasiemką.    Uśmiechnęłam się do siebie, powoli domyślając się od kogo to jest. Chwilę później trzymałam w dłoniach flakonik perfum Giorgio Armaniego. Odkorkowałam i psiknęłam delikatnie na nadgarstek. Od razu poczułam przyjemnie orzeźwiający zapach cytryny i mięty. W reszcie paczek była gra "Forest" od Armina, bransoletka z zawieszką serduszka, koniczynki, kotwicy i literka L od Kena i szkicownik od Violetty. Na koniec został mi prezent od Kastiela. Niepewnie sięgnęłam po niego i z lekko drżącymi dłońmi odwiązałam kokardkę. Srebrna wstążka opadła miękko na ciemny blat. Z mocno bijącym sercem podniosłam wieczko. Na czarnym aksamitnym dnie leżał delikatny srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie serduszka, a w jego wnętrzu znajdował się niewielki zielony kryształ. Rozglądnęłam się po zgromadzonych osobach, szukając wśród nich czerwonej czupryny i czarnej kurtki.
   - To perydot - usłyszałam tuż za sobą cichy szept. Podskoczyłam wystraszona i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się delikatnie. - Taki jak twoje oczy... Mogę? - zapytał, wskazując na wisiorek. Kiwnęłam delikatnie głową, a Kastiel odgarnąwszy mi włosy z karku zapiął łańcuszek. Gdy przejechał delikatnie palcami po szyi, po plecach przeszedł mnie przyjemny dreszcz, a włoski na ramionach podniosły się tworząc gęsią skórkę.
   - Dziękuję... - szepnęłam, odwracając głowę w jego stronę.
   - I ostatni prezent ode mnie - po lewej stronie usłyszałam przyjemny głos cioci. Popatrzałam w jej stronę. Trzymała w rękach niewielkie pudełeczko, uśmiechając się do mnie. - To... Wyjątkowy prezent... Chciałam ci go wcześniej dać, ale stwierdziłam, że osiemnaste urodziny są dużo lepszą okazją... - powiedziawszy to, podała mi ciemnoniebieski kartonik. Uniosłam klapkę i w środku ujrzałam niesamowity złoty pierścionek z dużym akwamarynem otoczonym małymi diamencikami. Zwróciłam pytający wzrok na ciocię.
   - Należał do twojej matki. Dała mi go przed śmiercią, gdy prosiła mnie bym się tobą zaopiekowała...
   Poczułam jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy, a dech zamiera w piersi. Drżącymi dłońmi założyłam pierścionek na serdeczny palec. Pasował idealnie. Wzięłam głęboki wdech, by opanować bijące w szalonym tempie serce i napływające do oczu łzy. Gwen z Rozalią musiały zobaczyć masę uczuć przewijających się przez moją twarz, ponieważ szybko wciągnęły mnie na parkiet i zaczęłyśmy tańczyć do przyjemnie dudniącej muzyki. Nagle, nie wiadomo skąd, ktoś wytrzasnął aparat i zaczęliśmy robić mnóstwo zdjęć.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

A o to niektóre ze zdjęć zrobionych tamtego wieczoru:

Liwia w ukradzionej Alexy'emu czapce i podpity Armin
(Armin - To zdjęcie ma nigdy nie ujrzeć światła dziennego...)

 Gwen i Rozalia dopadły aparat. Masa podobnych zdjęć zachowała się jeszcze na karcie pamięci.

Gwen i Nick
(Gwen z namalowanymi wąsami - Nickuś! Zrób sobie ze mną zdjęcie...
Nick - Nie.
Gwen - Ale dlaczego...?
Nick - Bo nie i za nazwanie mnie Nickusiem... 
Gwen - Oj no przepraszam... To jak zrobisz sobie ze mną zdjęcie?
Nick - Noo... okej...
Gwen podchodzi do niego z czarną kredką i zaczyna malować mu wąsy
Nick - Ej! Co ty robisz?
Gwen - Oj, cicho bądź i daj mi się pomalować! Przecież musimy wyglądać jak rodzeństwo!)

 (Liwia - Kastieeel...
Kas - Nie.
Liwia - Ale nie wiesz jeszcze o co chcę zapytać.
Kas - Nie, nie zrobię sobie zdjęcia.
Liv - Ej, no nie daj się prosić... 
Kas - Nie.
Liv patrząc na niego maślanymi oczkami - A tak tylko dla mnie...?
Kas - Nie.
Liv - Nie chcesz po dobroci to proszę bardzo....
Kas - Boże... Zabierzcie ją! ) 

Od lewej: Rozalia, Liwia, Gwen i Kentin.
(Gwen - Jedyny normalny zgodził się na fotę...)

poniedziałek, 13 lipca 2015

~Rozdział 27 ~

   Wchodziłam do pokoju, gdy ją zauważyłam. Zatrzymałam się w połowie drogi i patrzyłam jak Gwen bardzo dyskretnie wychodzi z pokoju Leo. Zagryzłam niepewnie wargę, czując jak tysiące podejrzeń i jeszcze więcej pytań wybucha w mojej głowie. Musiałam z nią o tym porozmawiać.
   - Cześć Gwen... - mruknęłam cicho, delikatnie się do niej uśmiechając.
   - Oh! - prawie podskoczyła wystraszona, kładąc dłoń w okolicach serca. - Aleś mnie wystraszyła..
   - Przepraszam, nie chciałam - starałam się mówić spokojnie, ale i tak czułam jak nieco cyniczny uśmiech wkrada mi się na wargi.
   - W porządku... Nic się nie stało - przestąpiła z nogi na nogę, wpatrując się w swoje dłonie. - Ja chyba już pójdę...
   - Czekaj... Chciałabym... Mogłyśmy porozmawiać? - zapytałam miękko, patrząc jej w mroźno niebieskie oczy.
   - Okej... - odparła niepewnie, a ja wpuściłam ją do pokoju. Stanęła w progu, rozglądając się po pomieszczeniu. - Ładnie tu masz...
   - Dzięki - wzruszyłam obojętnie ramionami, po czym usiadłam na łóżku. - Gwen... - zaczęłam, a dziewczyna spojrzała się i lekko przekrzywiwszy głowę na lewo, usiadła obok mnie. - Ja... Mam do ciebie takie trochę nietypowe pytanie... - przerwałam, zastanawiając się czy aby na pewno chcę zadać to pytanie. - Tylko błagam nie bądź na mnie zła...
   - Ale o co chodzi? - zapytała, z coraz większym zdezorientowaniem malującym się w oczach.
   - Czy ty... Czy ty kręcisz z Leo? - wydusiłam z siebie szybko odwracając wzrok i automatycznie poczułam jak się czerwienię.
   -Ale... Co? - spojrzała na mnie, marszcząc brwi.
   - No... Oh! Nie dziw mi się naprawdę... Najpierw widzę, jak czerwienisz się za każdym jego komplementem, przyglądasz mu się przy każdej okazji, wczoraj widziałam was jak rozmawialiście, a ty tak gwałtownie zareagowałaś na to, że chciał powiedzieć o czym rozmawialiście i jeszcze teraz wychodzisz ukradkiem z jego pokoju... - zerknęłam na nią, głęboko wzdychając. Miałam wrażenie, że wszystko we mnie ściska się w jeden wielki supeł nerwów.
   -Oh... Hahah... To nie tak... - pokręciła głową, śmiejąc się cicho pod nosem, a w mojej głowie pojawił się jedne wielki znak zapytania. Że co? - To trochę przykre, że mi nie ufasz mimo moich zapewnień - już chciałam się odezwać, ale uniosła dłoń, uciszając mnie - Ale doskonale cię rozumiem. Sama bym pewnie tak pomyślała. Jednak... Tu chodzi o coś zupełnie innego...
   Zagryzła wargę, na chwilę się zamyślając. W jej spojrzeniu dostrzegłam wyraźne wahanie. Położyłam dłoń na jej udzie, patrząc w jej hipnotyzujące tęczówki.
    - Chodzi o to, że... - zaczęła niepewnie, co chwilę rozglądając się po ścianach, jakby szukała na nich odpowiednich słów. W końcu wzięła głęboki wdech, wpatrując się w jakiś punkt na ścianie wyłożonej białoróżową tapetą w kolorowy wzorek. - Chodzi o to, że strasznie podoba mi się Lysander, ale on nigdy nie zwraca na mnie uwagi, więc poprosiłam Leo o pomoc... - powiedziała to na jednym wydechu z szybkością karabinu maszynowego, więc musiałam przez chwilę przetworzyć informacje.
   Milczałam przez chwilę, zastanawiając się nad tym wszystkim, co dziewczyna musiała źle odebrać, ponieważ zaczęła się tłumaczyć.
   - Tak wiem, że to głupie i w ogóle...
   - Gwen, nie - przerwałam jej dość gwałtownie, unosząc rękę. - To wcale nie jest głupie, po prostu musiałam się nad tym zastanowić - z moich ust wyrwało się głębokie westchnięcie, które wisiało przez moment między nami. - A ja głupia pomyślałam, że romansujesz z Leo... - nie mogłam się powstrzymać od palnięcia się otwartą dłonią w czoło. Dopiero wtedy wszystkie fakty zaczęły mi się układać jak puzzle, w starej dobrze znanej układance. - Przepraszam cię za to i jeśli mogę coś dla ciebie zrobić, w ramach przeprosin to... - zamilkłam na sekundę, ponieważ w głowie zapaliła mi się lampka. - Jeśli chcesz mogę porozmawiać z Lysandrem na ten temat. Nie bój się, zrobię to delikatnie, tak że się nie domyśli - dodałam, widząc e jej oczach ogromne przerażenie i jak otwierała usta by zaprzeczyć.
   - Jeśli tak, to można powiedzieć, że się zgadzam, ale - uniosła palec, przypatrując mi się groźnym wzrokiem, na który chciałam wybuchnąć śmiechem - obiecaj mi, że się nie wygadasz mu.
   - Przyrzekam - położyłam dłoń na sercu już nie mogąc powstrzymać chichotu.
   Reszta dnia minęła nam na przyjemnych rozmowach, przechadzaniu się hotelowymi korytarzami i obserwowaniu różnych ludzi. Przez dobre pół godziny siedziałyśmy razem na jednej z kanap w hallu, ale kiedy portier zaczął rzucać nam wściekłe spojrzenia, nie mogąc znieść naszych wybuchów śmiechu i komentarzy na temat gości, poszłyśmy do kawiarenki na cappuccino z czekoladą i kawałek przepysznej wuzetki. Przed obiadem udałyśmy się do swoich pokoi i po kilku minutach razem z chłopakami siedzieliśmy wokół jednego ze stolików, zawzięcie dyskutując o zbliżającej się imprezie w piątek.
   - Moim zdaniem to będzie coś większego. Gdyby miało być tak jak ostatnio, to nie gadali by o tym cały czas - stwierdziła czerwonowłosa, machając widelcem, na którym znajdował się kawałek kurczaka i sałata.
   - Ty lepiej tak tym nie wymachuj bo jeszcze komuś oko wydłubiesz - zaśmiałam się, parskając śmiechem w swoją szklankę z sokiem. - Mi się wydaje, że to będzie tak jak ostatnio - przyjdzie parę osób wypić po drinku, puszczą jakąś muzykę i po dwunastej zaczną się rozchodzić do pokoi. A ty co o tym sądzisz, Leo?
   - W sumie, obie możecie mieć po trochę racje. Gdyby to miało być tak jak ostatnim razem to obsługa ośrodka nie rozmawiała o tym w każdej wolnej chwili - stwierdził dyplomatycznie, biorąc łyk swojego napoju.
   - A ty Lys? - zapytałam chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie, ale że nie zareagował, wciąż wpatrując się w notatnik, rzuciłam w niego zmiętą chusteczką, trafiając prosto w pierś. - Halo! Ziemia do Lysandra! Jesteś tu jeszcze z nami?
- Czasami się zastanawiam, czy aby nie jesteś uzależniony od tego notesu... - mruknął żartobliwie Leo.
   Białowłosy spojrzał na niego z wyrzutem, ale po chwili westchnął, chowając zeszycik do kieszeni marynarki.
   - Jestem i słuchałem cały czas... - uśmiechnął się lekko.
   - Tak? to o czym rozmawialiśmy przed chwilą? - zapytała podstępnie Gwen przyglądając mu się. Widziałam jak jej oczy robią się lekko zamglone, na ustach igra delikatny uśmieszek, a policzki robią się delikatnie zaróżowione.
   - Rozmawialiście o... - zamilkł na chwilę, zamyślając się, po czym pokręcił zrezygnowany głowią, śmiejąc się cicho. - No dobra, nie słuchałem. O czym rozmawialiście?
   Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a białowłosy zażenowany ukrył się za szklanką. Po chwili i on się śmiał. Kiedy uspokoiliśmy głupawkę, chłopak powtórzył pytanie.
   - Zastanawialiśmy się nad tym, czy ta impreza o której wszyscy tak gadają będzie taka jak ostatnio czy kroi się coś większego - powiedziałam, wciąż szczerząc się jak głupia - i pytaliśmy się ciebie co o tym sądzisz.
   - Hm... - zapatrzył się gdzieś w dal, drapiąc się po brodzie, na której widniał delikatny ciemny zarost. - Nie mam pojęcia... Ciężko to osądzić, ponieważ nie wydaje mi się, żeby to miało być coś naprawdę wielkiego, ale z drugiej strony, gdyby miało być tak jak ostatnio, to przecież nie rozmawiali by o tym tak zawzięcie.
   - No mówiłam ci! - czerwonowłosa prawie krzyknęła, wskazując na mnie polakierowanym na czerwono palcem.
   - No dobra, dobra. Nie gryź. Po prostu nie wydaje mi się, że... - zaczęłam, ale brutalnie mi przerwano.
   - No, już nie tłumacz się. Niedługo się dowiemy wszystkiego, to w końcu za dwa dni - Gwen uśmiechnęła się do mnie szeroko, widząc jak patrzę na nią wrednie za przerwanie mi w połowie zdania.
   Kilka minut później po skończonym posiłku rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Wróciłam na chwilę do pokoju by wziąć kurtkę i moment później kroczyłam cichym parkiem, wsłuchując się w piosenkę lecącą ze słuchawek. Uniosłam spojrzenie na niebo ponad koronami drzew. Było stalowo szare, pełne kłębiących się burzowych chmur. Westchnęłam, wciskając ręce w kieszenie spodni i kiedy miałam znów spojrzeć na drogę przed siebie, wpadłam na coś wysokiego i straciwszy równowagę, poleciałam jak długa do tyłu.
   - Co do...?
   - Jezu! Przepraszam! - usłyszałam, jak ktoś się podnosi, a potem wyciąga do mnie dłoń, by pomóc mi wstać. Od razu rzucił mi się w oczy wystający z kurtki, subtelnie haftowany rękaw żakietu, a gdy spojrzałam na właściciela, ujrzałam śnieżnobiałe włosy i dwie różnokolorowe tęczówki - Lysander.
   - Spoko... Nic się nie stało - z jego pomocą podniosłam się i zaczęłam otrzepywać pośladki i kurtkę. - Coś nie tak? - zapytałam go, ponieważ wyglądał na nieźle zmartwionego.
   - Zgubiłem gdzieś notatnik i nigdzie nie mogę go znaleźć - marszcząc brwi, zadumał się na chwilę.
   - A gdzie go ostatni raz miałeś?
   - Tutaj w parku, dlatego teraz chodzę po nim i wszędzie szukam. Ehh... - westchnął ciężko, rozglądając się dookoła. - Przyszedłem nad jezioro by pomyśleć trochę nad wierszem, który ostatnimi czasy zaprząta mi głowę, ale że nie mogłem się nad niczym skupić, schowałem go w kieszeń i zacząłem krążyć po parku. Gdy w końcu chciałem coś zapisać już go nie miałem - zaklął pod nosem, wciąż obrzucając wzrokiem teren dookoła nas.
   - Jak chcesz mogę ci pomóc go szukać - stwierdziłam, patrząc jak w jego pięknych oczach rodzi się nadzieja. - Myślę, że najpierw powinniśmy zacząć tak gdzie siedziałeś, a potem przejdziemy się tą trasą, którą szedłeś.
   - Okej - mruknął cicho i ruszyliśmy w stronę stawu.
Gdy znaleźliśmy się pod ławką, na której siedział Lys, dokładnie przeszukaliśmy teren, ale tam nigdzie nie było śladu notesu. Nie tracąc nadziei skierowaliśmy się na ścieżkę, którą przechadzał się chłopak. Okrążyliśmy kilka razy park, a gdy zaczęło się robić ciemno, postanowiliśmy wracać. Kierowaliśmy się z powrotem tą samą drogą. Kiedy byliśmy kilkanaście metrów od miejsca skąd zaczęliśmy poszukiwania dostrzegłam czarną zgubę, leżącą wśród liści. Lysander odetchnął z ulgą i spokojnie mogliśmy udać się do ośrodka. Przez parę minut szliśmy w milczeniu, a ja zastanawiałam się jak zacząć temat o Gwen.
   - O czym tak dumasz? - Lysander przyglądał mi się uważnie, spod białej grzywki, na której było kilka ciemniejszych pasm.
   - Ahh... Tak sobie myślę... - przerwałam na chwilę, cały czas bijąc się z myślami. - Właściwie to chciałabym się ciebie o coś zapytać...
   - Tak...?
   - Tylko nie wiem jak... jak to ubrać w słowa... - zagryzłam wargę, spoglądając na swoje trapery.
   - Najprościej - odpowiedział, uśmiechając się lekko.
   - Masz dziewczynę? - wypaliłam, nie podnosząc wzroku z butów.
   Milczał przez dłuższą chwilę, więc przemogłam się w sobie i spojrzałam na niego. Na twarzy malowało mu się niemałe zdumienie, ale po chwili ogarnął się i odpowiedział spokojnie.
   - Nie.
   - A... A podoba ci się jakaś? - czułam się coraz głupiej, zadając takie pytania, ale musiałam być pewna. Dla Gwen.
   - W zasadzie... to jest jedna dziewczyna... - uśmiechnął się lekko pod nosem, po raz kolejny zapadając się w swoje myśli.
   - Oh... - mimowolne westchnięcie wymsknęło mi się z ust. Przez chwilę pogrążyłam się w myślach, o jaką dziewczynę może chodzić i jak miałabym o tym powiedzieć czerwonowłosej.
   - Liwia... Ja przepraszam, nie chciałbym zranić twoich uczuć... Nie miej mi to za złe.. Jesteś naprawdę świetną dziewczyną, ale mi podoba się Gwen... - chłopak nieco zmieszany, zaczął się tłumaczyć, spoglądając na mnie współczującym wzrokiem.
   - Oh, nie, nie, nie... Źle mnie zrozumiałeś... - przerwałam, bo dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedział. - Czekaj, czekaj... Mógłbyś powtórzyć?
   Spojrzał się na mnie zdumiony, ale powtórzył.
   - Powiedziałeś, że podoba ci się Gwen? - dopytałam, chcąc mieć pewność, że na sto procent się nie przesłyszałam.
   - Taak... - odparł niepewnie, przyglądając mi się uważnie.
   - Naprawdę?
   - Taak...
   - Jej, to świetnie... Ale teraz... Jakby tu... - zaczęłam mruczeć pod nosem, ignorując coraz bardziej zdumione spojrzenie chłopaka. Mimowolnie zaczęłam krążyć w miejscu, coraz to intensywniej myśleć. Wyciągnęłam telefon i napisałam do dziewczyny.

"Gdzie jesteś?"
"W klubie, a o co chodzi?"
"Siedź tam, za parę minut będę. Mam dla ciebie niespodziankę."
"Nie! Czekaj! O co chodzi?"
"Nie mogę ci teraz powiedzieć. Za chwilę będę więc się dowiesz sama."


   Nie czekając na jej odpowiedź wcisnęłam na powrót telefon w kieszeń i złapawszy Lysandra za rękę, szybkim krokiem zaczęłam się kierować w stronę hotelu.
   - Liwia, możesz mi powiedzieć o co chodzi? - zapytał grzecznie, ale w jego głowie dało się usłyszeć nutę podirytowania.
   - Zaraz się wszystkiego dowiesz. Musimy iść natychmiast do klubu - odparłam jedynie i zaciskając mocniej dłoń ja jego nadgarstku, przyspieszyłam.
   Sapnął jedynie zdenerwowany i przyspieszył. Moment później zbiegaliśmy po schodach do klubu. Popchnęłam duże szklane drzwi, które zazwyczaj były otwarte i znalazłam się w wszech ogarniających ciemnościach.
   - Co do...? - zapytałam w powietrze, a w tej samej chwili rozbłysły wszystkie światła, oślepiając mnie.
   - Wszystkiego najlepszego!!

sobota, 11 lipca 2015

~ Rozdział 26 ~

   Następnego dnia obudziłam się dość wcześnie. Do pokoju wpadały pierwsze promienie słońca, gdy otworzyłam oczy, a zegarek wskazywał na siódmą dwadzieścia trzy. Nie zwlekając zbyt wiele, szybko wstałam z łóżka i pobiegłam do łazienki. W jasno oświetlonym pomieszczeniu przemyłam twarz chłodną wodą, rozczesałam długie pukle, po czym związałam je w wysoki koński ogon i delikatnie się pomalowałam. Kiedy kończyłam tuszować rzęsy, zastanawiałam się nad tym, co mogłabym dzisiaj ubrać. Stojąc przed komodą zdecydowałam się na czarną rozpinaną bluzę z białymi wstawkami, miętową bokserkę i wytarte ciemnoszare dżinsy. Na stopy naciągnęłam jeszcze swoje trapery i wyszłam z pokoju ubierając kurtkę. Nie chciałam siedzieć w pokoju i gapić się bezmyślnie w ściany.
   Mroźne zimowe powietrze wdarło się do moich płuc, gdy pośpiesznym krokiem wyszłam z hotelu. Naciągnęłam puchaty kaptur na głowę, poprawiłam szalik, by nie wiało mi po szyi i ruszyłam przed siebie, by rozejrzeć się po okolicy. Idąc dość szerokim chodnikiem, wybrukowanym taką samą kostką co podjazd, znalazłam się na tyłach budynku. Znajdował się tam ogromny ogród kwiatowy, który z racji pory roku był ogołocony i nadawał otoczeniu ponury nastrój, niewielki, zmarznięty staw porośnięty wysokimi pałkami wodnymi i przytulny parczek. Wcisnęłam głębiej w kieszenie lekko zmarznięte dłonie i kierując się ścieżką wyłożoną suchymi, poskręcanymi liśćmi weszłam wgłąb parku. Otaczała mnie błoga cisza i spokój. Zrobiłam jedną rundkę po skwerze, okrążyłam dwa razy staw i gdy miałam wracać do hotelu, dostrzegłam dwie postacie siedzące na ławce niedaleko mnie. Od razu rozpoznałam bujne czerwone loki Gwen i wiktoriański ubiór Leo. Zdziwiłam się trochę widząc ich tak wcześnie w tym miejscu.
   - Cześć... - powiedziałam dość głośno, by nie zaskoczyć ich swoim przybyciem.
   - Oh... To ty, Liwia... Cześć - Gwen wydawała się być nieco zmieszana tym, że zastałam ją tutaj z chłopakiem, ale starała się to zatuszować niepewnym uśmiechem.
   - Witaj, Liwio - przyjemny, głęboki głos szatyna rozniósł się po parku. - Co robisz w parku o tak wczesnej porze?
   - Wyszłam się przejść, bo nie mogłam spać - wzruszyłam lekko ramionami. - A wy? - zapytałam, starając się ukryć podejrzliwość w głosie.
   - Tak jak i ty udaliśmy się na spacer i rozmawialiśmy o...
   - O niczym ważnym - dziewczyna przerwała mu szybko, czerwieniąc się. Spoglądając na swoje szczupłe dłonie, zagryzła niepewnie wargę, po czym wstała gwałtownie. - Nie wiem jak wy, ale ja już będę iść... Zbliża się pora śniadania...
   Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ruszyła szybkim krokiem w stronę hotelu. Spojrzałam się na chłopaka, ale on był równie zaskoczony jej reakcją, co ja. Westchnęłam cicho i razem z Leo podążyłam za nią.
   Podczas śniadania, starałam się uważnie obserwować dziewczynę. Nie byłam wobec niej nieufna, a nawet wręcz przeciwnie, była jedną z niewielu osób, które od razu wzbudziły we mnie zaufanie, ale chciałam się dowiedzieć o co chodzi z tym spotkaniem w parku i ukradkowymi spojrzeniami rzucanymi przez dziewczynę ponad stołem. Przez cały czas zachowywała się dość dziwnie. Była jakby nieobecna myślami, prawie nic nie jadła, a gdy ktoś się do niej odezwał rumieniła się, jak gdyby ktoś przyłapał ją na czymś nieprzyzwoitym. Po posiłku, zanim rozeszliśmy się do pokoi, staliśmy przez chwilę przed jadalnią i rozmawialiśmy o tym moglibyśmy dziś robić. W pewnym momencie podeszła do nas moja ciocia.
   - Cześć, skarbie - uśmiechnęła się lekko, odciągając mnie kawałek dalej. - Przyszłam ci tylko powiedzieć, że wybieram się z Dimitrim na wycieczkę po górach, tak żebyś się nie martwiła...
   - Oh... Okej, w porządku - odwzajemniłam uśmiech. Kiedy ciocia oddaliła się kawałek i podeszła do ciemnowłosego mężczyzny, wpadłam na pewien pomysł. - Ciociu! - podbiegłam do niej, wołając ją. - Nie miałabyś nic przeciwko, gdybyśmy zabrali się z wami? I tak nie mamy co robić, a tak chociaż zwiedzimy trochę okolicę... - spojrzałam się do tyłu, gdzie przy drzwiach stała cała trójka, wpatrująca się w nas z zaciekawieniem.
   - Ja nie mam nic przeciwko, a ty Dimitry? - zwróciła się do szatyna stojącego obok niej.
   - Ależ oczywiście, że nie - uśmiechnął się do niej w czarujący sposób. Miał dość mocny rosyjski akcent, mimo tylu lat spędzonych w Kalifornii. - Oh, przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Dimitry Markov, a ty zapewne jesteś bratanicą tej pięknej kobiety - wyciągnął w moją stronę swoją dużą, silną dłoń. Niepewnie wysunęłam swoją rękę, a on zaskakująco delikatnie ujął ją i musnął miękkimi ustami jej wierzch.
   - Tak... - przyznałam z lekkim wahaniem. Ciocia nigdy mi nie mówiła przez kogo jesteśmy spokrewnione. - Bardzo miło mi pana poznać.
   - Oh, tam zaraz "pan"... Czuję się strasznie staro, gdy ktoś się tak do mnje zwraca. Mów mi "Dimitry" - zaśmiał się cicho, odchylając lekko głowę w tył. Jego śmiech przywodził na myśl ciche, przyjemne mruczenie kota.
   - To ja powiem reszcie o wycieczce i spotkamy się w recepcji, okej?
   - W porządku - ciocia kiwnęła głową na potwierdzenie. - Za piętnaście minut, będziemy tam czekać.
   - Okej, postaramy się wyrobić - nie czekając dłużej, odwróciłam się i podeszłam do znajomych. - Mam nadzieję, że nie robiliście sobie żadnych planów na dziś, bo ciocia zgodziła się byśmy poszli razem z nimi w góry.
   - Naprawdę? - Gwen spojrzała się na mnie z niedowierzaniem, a gdy potwierdziłam, prawie zaczęła skakać z radości. - Jejciu, jak super!
   - To bardzo miło z jej strony, ale nie chcielibyśmy robić jej kłopotu...
   - Oh, Leo przestań - czerwonowłosa szturchnęła go lekko w ramię. - Skoro się zgodziła, to raczej nie sprawiamy jej kłopotu.
   - Tak, jasne. Nawet bardzo się ucieszyła, że będzie mogła poznać moich znajomych - przyznałam dziewczynie rację.
   - A ty Lys, co o tym sądzisz? - szatyn zwrócił się do swojego brata, wyrywając go z zamyślenia.
   - Taak... Świetny pomysł... - mruknął, trochę zdenerwowany, że ktoś wyciąga go z jego myśli, ale widać było po nim, że także się cieszy.
   - To co? Idziemy się przyszykować i spotykamy się za piętnaście minut w recepcji, okej? - kiedy potwierdzili, szybko udaliśmy się do swoich pokoi.
   Prawie w biegu spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy oraz aparat do czarnego plecaka w białe gwiazdki, i zanim wyszłam z pokoju, sprawdziłam, czy aby na pewno wszystko wzięłam. Kiedy zamknęłam drzwi, na korytarzu trafiłam na Gwen. Zeszłyśmy razem do recepcji, gdzie reszta już czekała. Po krótkim przedstawieniu każdego, całą grupą wyszliśmy z hotelu i zalesioną drogą skierowaliśmy się do miasteczka. Znalazłszy się na jeszcze uśpionych ulicach, udaliśmy się do centrum, a tam weszliśmy na wytyczoną trasę prowadzącą do punktów widokowych. Szliśmy spokojnym, ale jednostajnym tempem, które pozwalało nam rozmawiać, bez zadyszki i do tego pokonywać znaczny odcinek drogi. Dimitry szedł kawałek z przodu, przysłuchując się o czym rozmawiamy, za nim dążyła ciocia i Gwen rozmawiając o książkach. Leo i ja maszerowaliśmy w niewielkim oddaleniu od nich, a milczący Lysander tuż za nami. Przez większość czasu szliśmy gęstym lasem, a między gałęziami przebijały się jasne promienie słońca. Gdy wychodziliśmy zza zakrętu, znaleźliśmy się na szerokim placu, otoczonym wysokim ogrodzeniem. Widok przed nami jest przepiękny, mimo, że nie znajdowaliśmy się bardzo wysoko. Pod wyłomem rozpościerał się świerkowy zagajnik, który przecinała srebrnoszara wstęga strumyka, a w oddali widać było kwadratowe dachy domów, jeszcze gdzieniegdzie pokryte śniegiem.
   - Ehh... Szkoda, że nie wzięłam aparatu... - mruknęła posępnie Gwen.
   - Ale ja wzięłam - zaśmiałam się i ściągnąwszy plecak, zaczęłam w nim szukać swojego nikona. Po chwili wyciągnęłam aparat. - Tylko nie mam pojęcia, czy naładowałam baterię...
   - Ja naładowałam je przed wyjazdem - stwierdziła ciotka, a ku mojej ogromnej uldze aparat włączył się.
   Zrobiłam kilka zdjęć widokowi, potem Gwen na jego tle i kilka zdjęć całej grupy. Parę minut później kontynuowaliśmy wycieczkę. Jakiś czas maszerowaliśmy w milczeniu podziwiając rozpościerające się dookoła widoki, co jakiś czas komentując to i owo. W pewnym momencie dostrzegłam, że Gwen szła na tyle, wpatrując się w swoje buty, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Zwolniłam trochę tempa, by się z nią zrównać.
   - O co chodzi? - zapytałam cicho, przyglądając się jej uważnie.
   - Co? Ohh... Tak sobie rozmyślam... - mruknęła, wzruszając ramionami i nerwowo bawiąc się zamkiem kurtki.
   - O...?
   - O wszystkim i o niczym... - stwierdziła pozornie niedbale, ale na jej policzki wkradł się rumieniec.
   - Ahm... - kiwnęłam głową, dalej przyglądając się jej uważnie. Zastanawiałam się czy zadać jej pytanie, które dręczyło mnie od tego zdarzenia w parku, ale bałam się, że mogłabym ją urazić.
   - A ty? O czym tak intensywnie myślisz? - delikatny głos dziewczyny wyrwał mnie z moich rozważań. Wpatrywała się we mnie uważnie swoimi intensywnie niebieskimi oczami.
   - Ah... Tak się zastanawiam... - zagryzłam niepewnie wargę, wciąż rozpatrując czy zadać jej to pytanie.
   - Nad...?
   - Ale nie obrazisz się? - spojrzałam jej w oczy z nadzieją.
   - Zależy o co chcesz się zapytać - wzruszyła ramionami, a na jej ustach wykwitł delikatny, zachęcający uśmiech.
   - Podoba ci się Leo? - wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu, niepewnie przyglądając się jej reakcji.
   - Co...? - spojrzała się na mnie z niedowierzaniem, po czym wybuchła nerwowym śmiechem. - Oh, nie... To znaczy... Jest przystojny, ale jest z Rozalią.
   - No, tak, tak... - westchnęłam cicho, zdając sobie sprawę jak głupio musiało zabrzmieć moje pytanie. - Przepraszam... Po prostu ta sytuacja rano i w ogóle...
   - Spoko. Przecież nic się nie stało. - uśmiechnęła się do mnie szeroko, patrząc w oczy. - A to spotkanie w parku to... - nagle przerwało jej wołanie z oddali. Czerwonowłosa zarumieniła się i zagryzła niepewnie wargę.
   - Dziewczyny! Pospieszcie się trochę! - Lysander stał kilkadziesiąt metrów od nas i machał w naszą stronę.
   Nie mówiąc nic więcej przyspieszyłyśmy kroku i w kilka chwil dogoniliśmy ich. Przez resztę dnia, podczas rozmowy z Gwen, starłam się jakoś nawiązać do wcześniejszej konwersacji, ale ona unikała tego jak ognia i ciągle zmieniała temat. Zatrzymywaliśmy się kilka razy, żeby porobić zdjęcia, albo coś zjeść. Ciocia na szczęście pomyślała i zrobiła mnóstwo przepysznych kanapek. Raz mijaliśmy niewielki, niezamarznięty wodospad, który w świetle południowego słońca mienił się jak miliony diamentów. Gdy zbliżała się godzina trzynasta, a ja czułam, że nie ujdę ani kawałka dalej, odezwał się Dimitry.
   - Chodźcie! - zawołał, wskazując na rozwidlenie. - Już niedaleko jest nasz cel - uśmiechnął się szeroko i co chwilę nas poganiając, szedł żwawo do przodu. Z całych sił powstrzymywałam się od jęku zmęczenia, ale twardo stawiałam kolejne kroki. Kiedy stanęłam obok mężczyzny, wiedziałam, że było warto się tyle męczyć.
   Staliśmy na jednym z większych szczytów, na którym był wyznaczony, kwadratowy placyk widokowy. Całość była ogrodzona wysokim metalowym płotem, a na środku stała kamienna ławka. Po prawej stronie była nieco większa góra, porośnięta wysokimi świerkami, na których utrzymywał się jeszcze śnieg. Po drugiej stronie i na przeciwko mnie rozciągał się ogromny, ciemnozielony las, w głębi którego znajdowało się jezioro. W jego zamarzniętej tafli odbijały się promienie słońca. Niedaleko jeziora wiła się szara ulica, a w połowie niej było miasteczko - masa małych różnokolorowych bloczków, ponad którymi unosiły się smugi dymu. Podeszłam do ogrodzenia, by spojrzeć na to, co znajdowało się tuż pod nami i dopiero wtedy zauważyłam, że nasz punkt widokowy znajdował się na ogromnej, mocno wychylonej półce skalnej, a spod niej płynął strumień, zmieniając się w wodospad, który mijaliśmy jakiś czas temu. To był naprawdę niesamowity widok.

wtorek, 7 lipca 2015

~ Rozdział 25 ~

 A oto i kolejny rozdział. 
Nim przejdziemy do tej lepszej części posta chciałabym powiedzieć kilka słów.
Dziękuję wam wszystkim, że jesteście dalej ze mną, że mnie wspieracie i komentujecie. To bardzo mnie motywuje do dalszego pisania. Jesteście naprawdę wielcy. To dzięki wam napisałam kolejny (25) rozdział, blog ma ponad 10 tys. wyświetleń i dostałam aż TRZY nominacje do LBA. To jest naprawdę dużo. 
Jeszcze raz serdecznie wam dziękuję i zapraszam do czytania ;)


   W następny dzień obudziło mnie jaskrawe światło wpadające przez okno osłonięte śnieżnobiałą firanką. Mrużąc oczy ledwo powstrzymałam jęk, który cisnął mi się na usta. Głowa pulsowała mi tępym bólem, jakby ktoś w jej wnętrzu włączył młot pneumatyczny i próbował mi się przewiercić na zewnątrz. Czułam się tak jakbym została przepuszczona przez wyżymaczkę. Przecierając zaspane oczy, ziewnęłam potężnie, przeciągając się na łóżku. Usiadłam na jego brzegu głęboko wzdychając. Spojrzałam na zegarek stojący na szafce nocnej i jęknęłam. Było kilka minut po jedenastej, co oznaczało, że spóźniłam się dwie godziny na śniadanie. Dlaczego nikt mnie nie obudził? Gdzie jest ciotka? Z takimi i podobnymi pytaniami krążącymi po obolałej głowie wzięłam z komody krwistoczerwony wełniany sweter, czarne grube legginsy i udałam się do łazienki. Z ogromną ulgą przemyłam zaspaną twarz chłodną wodą. Co prawda ból głowy dalej był, ale nie czułam się już aż tak strasznie. Doprowadziwszy się do porządku, ubrałam się i wyszłam z łazienki gasząc w niej światło. Dopiero odświeżona zauważyłam na biurku talerzyk z pięknie przystrojonymi kanapkami, szklankę soku pomarańczowego i małą karteczkę leżącą tuż obok śniadania. Podeszłam do stolika i wzięłam do ręki skrawek papieru. Od razu rozpoznałam zamaszyste, okrągłe pismo ciotki.
"Przyniosłam ci śniadanie do pokoju, bo nie miałam serca cię budzić. Mam nadzieję, że się wyspałaś. Zanim zjesz śniadanie weź aspirynę - głowa Cię nie będzie tak boleć. Leży tuż obok kanapek.
Wybrałam się na spacer po mieście z Dimitrim i na obiad idziemy do lokalnej knajpy.
Kocham cię.
Titi.
"
   Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym wciąż czując pulsowanie w głowie, wzięłam małą tabletkę i popiłam obficie sokiem. Wzdrygnęłam się lekko czując gorzkawy posmak leku i szybko zagryzłam go pyszną kanapką z wiejskim twarożkiem i szczypiorkiem. Po szybko zjedzonym śniadaniu, ubrałam luźno związane karmelowe trapery, ciemną kurtkę i wyszłam z pokoju.

   Słysząc tylko cichy stukot butów o kamienne płyty i słaby szelest materiału kurtki zbiegałam ze schodów prowadzących na wybrukowany podjazd, który dzisiaj mienił się kryształkami szronu, w których odbijały się piękne promienie słońca. Przygryzłam delikatnie wargę zastanawiając się, gdzie mogłabym się udać.
   - Liwia! Hej, zaczekaj! - z rozmyślań wyrwało mnie wołanie Gwen. Wyszła z budynku ledwo łapiąc oddech i próbując zapiąć płaszcz.
   - Coś się stało? - przystanęłam, chowając ręce głęboko w kieszenie.
   - Próbuję cię złapać odkąd wyszłaś z pokoju, ale tak szybko mi zniknęłaś... - wzięła głęboki oddech trzymając zgrabną dłoń w okolicy serca. - Chłopaki z samego rana wybyli na zwiedzanie gór, a ja za bardzo nie znam okolicy i pomyślałam sobie, że mogłybyśmy przejść się gdzieś razem.
   - To nie jest aż taki zły pomysł. Ja sama też nie bardzo mam pomysł, gdzie można by pójść - mruknęłam, wzruszając lekko ramionami.
   - Super! - nagle jej twarz rozpromienił szczery uśmiech. - Masz jakieś konkretne plany na dzisiaj?
   - Raczej nie... Myślałam nad tym by się rozejrzeć tu i tam... Może na razie po prostu przejdziemy się przez miasto, a potem coś się wymyśli? - zaproponowałam, a dziewczyna kiwnęła czerwoną głową na potwierdzenie, siłując się z guzikami płaszcza.
   Ruszyłyśmy zalesioną drogą. Co chwilę mijał nas jakiś samochód, albo ludzie wracający do ośrodka. Szłyśmy przez jakiś czas w milczeniu. Zaczęłam nerwowo przygryzać wargę, zastanawiając się o czym mogłybyśmy rozmawiać. W końcu zapytałam:
   - Od jak dawna znasz Lysandra? - przez chwilę wpatrywałam się w drogę przede mną, po czym zwróciłam wzrok na dziewczynę.
   - Praktycznie od dziecka - mruknęła cicho, a kiedy dostrzegła moje pytające spojrzenie, dodała - Leo wyprowadził się z domu kiedy miał piętnaście lat, ponieważ miał dość pustego domu i apodyktycznych rodziców. Chcieli go wysłać na studia, na medycynę. Nie chcieli zaakceptować tego, że jego pasją jest moda i krawiectwo. W końcu nie wytrzymał ciągłych awantur i naciskania na niego, i wyprowadził się najpierw do swojego wujka, a późnej jak udało mu się zarobić na własne mieszkanie, to kupił kawalerkę. Niedługo potem otworzył swój własny zakład krawiecki. Jakieś dwa lata później Lysander wziął z niego przykład i zamieszkał z bratem. Wtedy poznał się z Kastielem, a że my dość często przyjeżdżaliśmy, to tak jakoś wyszło - westchnęła cicho, lekko się uśmiechając. - Kiedyś przez jakiś czas mieszałam z bratem u Kasa. Rodzice musieli wyjechać do pracy, a nie chcieli nas samych zostawiać. Dobre dwa lata tutaj zabawiliśmy. Podejrzewam, że tym razem też u niego zostaniemy.
   - Nie przejmujesz się tym za bardzo - stwierdziłam, a Gwen kiwnęła lekko głową.
   - Kastiel jest dla mnie jak drugi brat. Zawsze byliśmy ze sobą zżyci. Każdy się zawsze dziwił, gdy dowiadywał się, że jesteśmy tylko kuzynostwem. Dość często brali nas za parę - zaśmiała się, kiedy spoglądając na mnie, dostrzegła moją zdziwioną minę.
   - Muszę przyznać, że na początku jak was zobaczyłam, to też przeszło mi to przez myśl, ale Kastiel raczej stroni od dziewczyn.
   - Wcześniej taki nie był. Strasznie się zmienił po tej awanturze ze swoją dziewczyną i Natem.
   - Jaką awanturą? - zapytałam, czując jakby miliony pytań wybuchło w mojej głowie.
   - Ehh... To dość długa historia. Wiesz o tym, że Kastiel i Lysander mają własną grupę? No... Grupę, ze grają razem - poprawiła się, a kiedy kiwnęłam twierdząco głową, kontynuowała - dwa lata temu to był jeszcze naprawdę świetny zespół: "Star from nightmare". Kastiel i jego kupel Kasper grali na gitarach, taki jeden Josh na perkusji, a Lysander i Debra - dziewczyna Kastiela, śpiewali. Grali naprawdę wspaniale, robili małe koncerty w okolicach, ale pewnego dnia wszystko się rozpadło. Właściwie to nie było tak nagle - mruknęła, na chwilę się zamyślając. - Zaczęło się od tego, że Debra zaczęła kręcić z Joshem, ponieważ on miał dostęp do różnych wytwórni, a ona chciała zacząć solową karierę. Mówiłam o tym Kastielowi, ale on był zaślepiony miłością do niej i nie chciał mnie w ogóle słuchać. Tylko Lysander mi uwierzył. Kiedy Debra po którymś koncercie dostała kontakt do jakiegoś ważnego managera, od razu zostawiła perkusistę. Ten się wkurzył i odszedł od grupy. Jakiś czas później, w dzień zakończenia roku szkolnego, Nataniel podsłuchał ją, jak rozmawiała z tym gościem z wytwórni, że chce solowej kariery, że tutaj nic ją nie trzyma i nie widzi problemu w trasach koncertowych... - westchnęła głęboko, a jej twarz nagle stężała. - Chciał o tym wszystkim powiedzieć chłopakom, ale ona... Od zawsze miałam wrażenie, że jest zwykłą manipulantką, ale nie sądziłam, że aż do tego stopnia - pokręciła głową z dezaprobatą. Otworzyłam usta by zapytać co się stało, ale nim to zrobiłam Gwen spojrzała na mnie i rzekła - ona zaczęła się dobierać do Nata, żeby powstrzymać go od tego. Zrobiła to w ten sposób by wyglądało na to, że to on ją chciał uwieść. Niestety w tym samym momencie Kastiel wszedł do klasy. Zobaczył ich jak Nat jednoznacznie dotyka. Już wtedy za sobą nie przepadali, ale to co się wtedy stało... Myślałam, że Kastiel go tam zabije. Kiedy, z Lysanderm powstrzymywaliśmy go, Debra powiedziała tylko, że dostała propozycje solowej kariery, i że wyjeżdża. Kastiel się wtedy nieźle załamał... Bardzo przeżywał to wszystko, ale kiedy otrząsnął się z tego, strasznie się zmienił. Czasami, kiedy jesteśmy w czwórkę, to znaczy ja, Lys, Nick i Kas, widzę w nim tego dawnego, starego Kasa, ale to bardzo rzadko...
   - Ale... Kastiel wie, że to wszystko jej wina? - zapytałam, czując się trochę zdezorientowana.
   - No niby wie, ale w to nie wierzy. Myśli, że to wszystko wina Josha i Nataniela.
   Znów szłyśmy w milczeniu. Zastanawiałam się nad tym co powiedziała mi Gwen. W głowie kotłowało mi się od przeróżnych myśli i uczuć. Czułam wściekłość na tą dziewczynę, nie mogąc pojąć jak można być tak zimnym i wyrachowanym. Współczułam Kastielowi, że w tak okrutny sposób został potraktowany, ale jednocześnie myślałam, że sam sobie jest winien, bo nie posłuchał tego co mówili mu przyjaciele.
   W końcu wyszłyśmy z lasku. Po raz kolejny widok przepięknych domostw zaparło mi dech w piersi. Przeszłyśmy przez ulicę i skierowałyśmy się w stronę centrum miasteczka. Kilka minut później przechadzałyśmy się małym ryneczkiem i oglądałyśmy przeróżne stoiska. Najbardziej podobał mi się ten, na którym przemiła starsza kobieta o indiańskich rysach i długich hebanowych włosach sprzedawała różnej wielkości łapacze snów i drobna biżuteria. Wyglądały naprawdę pięknie, gdy w świetle słońca koraliki mieniły się tysiącami kolorów, a delikatne piórka falowały na wietrze.
   - Coś podać dziewczynki? - kobieta zapytała się, z przyjemnym uśmiechem na ustach.
   - Tak się rozglądamy... - Gwen odwzajemniła uśmiech, muskając palcami cieniutkie wstążki.
   - Spójrz na to - pomachałam do dziewczyny ręką, by podeszła do mnie. Wskazałam na kolczyki wykonane z intensywnie zielonych naznaczonych ciemnymi plamkami piórek. Wzięłam jedno i przyłożyłam do ucha dziewczyny. Mimo różnicy kolorów, kolczyki pięknie współgrały z czerwienią włosów i delikatną cerą Gwen. - Powinnaś je kupić.
   - Czerwone? - zapytała zdziwiona. - A nie będą się gryzły? - wzięła jeden pukiem w place przyglądając mu się uważnie.
   - Nie, ślicznie to wygląda - uśmiechnęłam się szeroko.
   - Okej, ale ty też kupujesz - stwierdziła, odsuwając mnie lekko, by wybrać biżuterię dla mnie. Chwilę później zdecydowała się na lazurowoniebieskie z małymi kryształkami przy lotce pióra.
   Gdy oglądnęłyśmy wszystkie stoiska, udałyśmy się do pobliskiej knajpy na kubek gorącej czekolady. Weszłyśmy do środka i zajęłyśmy stolik przy ścianie. Chwilę później podeszła do nas kelnerka. Zamówiłyśmy napój i czekając na niego zaczęłyśmy się rozglądać po wnętrzu lokalu. Dookoła nas stały niewielkie, kwadratowe stoliki otoczone krzesłami. Na brązowych ścianach wisiały zdjęcia gór, strumieni i gęstych okolicznych lasów. Kiedy dostałyśmy wysokie filiżanki z gorącą czekoladą i bitą śmietaną, zauważyłam, że kilka stolików dalej siedzi moja ciocia z jakimś mężczyzną - tym samym, z którym tańczyła wczoraj wieczorem. Uśmiechnęła się delikatnie, przyglądając się znad filiżanki, jak bardzo są pogrążeni w rozmowie. Czując na sobie uważny wzrok koleżanki, kiwam delikatnie głową w stronę opiekunki. Dyskretnie odwróciła się, by zaraz powrócić do wcześniejszej pozycji z szerokim uśmiechem na ustach.
   - Kto to? - zapytała, pochylając się nad stolikiem w moją stronę.
   - Jeśli dobrze kojarzę fakty to Dimitry. Wczoraj wieczorem z nim tańczyła - widząc jej zmarszczone czoło w niewiedzy, opowiedziałam jej o karteczce, którą zostawiła rano na biurku.
   - Jak myślisz? Po między nimi jest coś więcej niż wczorajszy taniec i pewnie kilka drinków?
   - Nie mam pojęcia... Odkąd zamieszkałam u niej jakoś nigdy nie wspominała o mężczyznach...
   - Chciałabyś mieć wujka? - zapytała zawadiackim uśmiechem, błąkającym się jej na ustach.
   - Hahah... Zaraz od razu wujek... - zaśmiałam się cicho, upijając łyk gorącego napoju. Jakoś trudno mi było dopuścić myśl o tym, że ciocia mogłaby mieć faceta, aczkolwiek przez wyobraźnię przemknął mi obraz cioci w śnieżnobiałej sukni stojącej przed księdzem, a u jej boku stał wysoki mężczyzna z długimi włosami związanymi w luźny kucyk.
   Chciałabym, żeby ciocia była szczęśliwa...

   Kiedy wróciłyśmy do pensjonatu, zbliżała się pora kolacji. Wychodząc na podjazd przed budynkiem dostrzegłam bezchmurne niebo z mnóstwem srebrnych gwiazd radośnie połyskujących nad głowami. Umówiwszy się z Gwen, że dosiądę się do niej i do chłopaków na kolacji, pomknęłam do pokoju. Gdy zamknęłam drzwi, westchnęłam głęboko ściągając kurtkę. Stanęłam przed komodą i spojrzałam w zdobione lustro wiszące na ścianie. Ujrzałam w nim delikatnie zarumienioną blondynkę o ciemnozielonych oczach. Odgarnęłam zbłąkane pasemko za ucho. Chwilę później usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
   - Proszę... - mruknęłam nie odwracając wzroku od lustra. Skrzydło chyliło się i w progu stanęła ciocia.
   - Skarbie, zaraz kolacja... Mam nadzieję, że idziesz? - jej cichy, melodyjny głos rozbiegł się po pokoju.
   - Tak, właśnie miałam iść po Gwen i chłopaków... Obiecałam im, że dosiądę się dzisiaj do nich - uśmiechnęłam się przepraszająco do cioci. Nie chciałam jej tak zostawiać. W końcu razem tutaj przyjechałyśmy.
   - Oh... W sumie to nawet dobrze, ponieważ ja dostałam zaproszenie od Dimitriego - zarumieniła się delikatnie, a ja zaśmiałam się cicho unosząc lekko lewą brew.
   - Czyli jednak zagadałaś do niego - przyglądałam się jej uważnie, nie mogąc powstrzymać się od unoszenia kącików warg.
   - Właściwie to on pierwszy do mnie podszedł... - ponownie karmazynowy rumieniec wstąpił na policzki kobiety. - Rozmawialiśmy, wypiliśmy kilka drinków... Później chyba przez pół wieczoru tańczyliśmy... Potem odprowadził mnie do pokoju...
   - Dobra! Nie kończ. Nie chcę znać szczegółów - przerwałam jej żartobliwie, ale w głębi przeszedł mnie lekki strach, że ciocia będzie miała zamiar mi wszystko opowiadać.
   - Oh, przestań! Nic się nie działo. Jest bardzo uprzejmy... - jej bursztynowe oczy na chwilę rozmarzyły się.
   - Właściwie kto to jest?
   - Pochodzi z Rosji, ale od dziesięciu lat mieszka w Kalifornii. Jest pracownikiem jednej z firm, z którą współpracujemy. Przyjechał tutaj by poznać okolice i trochę odpocząć od pracy...
   - Fajnie by było gdybyś z nim była... - mruknęłam, gdy wchodziłyśmy do jadalni. Kobieta rzuciła mi zdziwione spojrzenie, a ja śmiejąc się cicho, podeszłam do znajomych.
   Stanęłam lekko z tyłu pomiędzy Gwen a Lysandrem.
   - Cześć! - powiedziałam dość głośno, na co czerwonowłosa podskoczyła lekko.
   - Boże! Nie strasz tak więcej! - dziewczyna dała mi lekkiego kuksańca w żebra.
   - Witaj, Liwia - białowłosy uśmiechnął się delikatnie w moją stronę. - Co słychać?
   - Tu jesteście! A ja was szukam po całym ośrodku! - szybkim krokiem podszedł do nas Leo. Chłopak uniósł kąciki warg. - Cześć Liwia. Co u ciebie słychać?
   - Właśnie miałam mówić Lysandrowi, że w porządku - zaśmiałam się cicho, nakładając sobie na talerz kilka naleśników z czekoladą i truskawkami. - A u was?
   - Też wszystko okej - usiedliśmy przy najbliższym stoliku. - Gwen, dopiero teraz zauważyłem, że masz nowe kolczyki... - czarnowłosy odgarnął delikatne włosy dziewczyny i ujął piórko w szczupłe palce. - Bardzo ładne... Prawda Lysandrze?
   Policzki Gwen zarumieniły się lekko. Chłopak rzucił nieco zamyślone spojrzenie na biżuterię.
   - Tak bardzo...
   Przez resztę kolacji, przyglądałam się uważnie dziewczynie, która co chwilę spoglądała nerwowo to na jednego, to na drugiego chłopaka. Niestety później nie miałam okazji zapytać się jej o co chodzi, bo ewidentnie o coś chodziło. Tylko o co?