piątek, 29 stycznia 2016

~ Rozdział 53 ~

   Wyszłam w ciepły wieczór, zamykając za sobą drzwi. Serce niesamowicie kołatało mi się w piersi, a nogi niepohamowanie drżały z nerwów. Przez większość drogi nie odzywałam się, wsłuchując się w cichy stukot moich czółenek. Przez cały czas nie byłam w stanie myśleć o czymkolwiek innym niż o nieubłaganie zbliżającym rodzinnym spotkaniu. Jednak po kilku minutach marszu Matt przerwał ciszę.
   - Co ty się tak nie odzywasz, co? - zapytał, uśmiechając się lekko.
   - Hmm? - zamruczałam pytająco, wyrwana ze swoich niezbyt kolorowych myśli.
   - Czemu się nie odzywasz? - powtórzył pytanie, kierując swoje ciemnobrązowe oczy na mnie.
   - Zamyśliłam się.
   - To już wiemy - zaśmiał się cicho, nie przestając dociekać. - Ale dlaczego? Co cię tak trapi?
   - Ech... - westchnęłam ciężko, zastanawiając się czy powiedzieć bratu o swoich wątpliwościach co do dzisiejszej kolacji. - Trochę się stresuje dzisiejszym wieczorem, to wszystko...
   - Nie powinnaś się tym przejmować. Wszystko będzie dobrze - pocieszył mnie, dotykając lekko mojego ramienia.
   - Ech... - ponownie westchnęłam, nie bardzo pocieszona. Tak cholernie się bałam. Co ja zrobię patrząc na ich szczęśliwą rodzinę, rodzinę, której ja nie miałam?
   - Liwia, przecież to zwykła kolacja. Czym tu się przejmować? - żachnął się, unosząc wzrok ku ciemniejącemu już niebu.
   - Nieważne - prawie odwarknęłam, odwracając spojrzenie w drugą stronę. Mimowolnie objęłam się ramionami, chcąc się poczuć choć przez chwilkę bezpieczna i wolna od zmartwień.
   - No, ale sama powiedz, co jest takiego strasznego w zwykłej kolacji?
   - Ciekawe, jak ty byś się czuł idąc do kogoś, kto ukradł ci ojca! - zawołałam, tracąc nad sobą panowanie.
   Chłopak zatrzymał się gwałtownie, wlepiając we mnie spojrzenie pełne niedowierzania. Przez chwilę nie rozumiałam o co mu chodziło. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, co powiedziałam.
   - Och... - wyrwało mu się z ust, zaraz po tym jak przybrał nieprzenikniony wyraz twarzy.
   - Matt, ja nie... - zaczęłam się chaotycznie tłumaczyć. Nie chciałam tego mówić.
   - Nie tłumacz się - przerwał mój mało zrozumiały potok przepraszających słów. - Rozumiem.
   - Ale to nie tak! - zawołała, łapiąc brata za łokieć, gdy ten ruszył przed siebie. - Przez całe życie myślałam, że albo mój ojciec nie żyje, albo z niewiadomych powodów nie chce mieć ze mną nic wspólnego, aż tu nagle zjawia się ni z tego ni z owego. To samo w sobie jest trudne do pogodzenia, a szczególnie teraz gdy mam poznać twoją mamę. To dla mnie trochę za dużo...
   Spuściłam wzrok. Było mi strasznie głupio z powodu mojego nagłego wybuchu. Nie chciałam tak reagować, ale ostatnio za dużo rzeczy kręciło się wokół mnie. Moje myśli cały czas wypełniały rozważania o Kastielu, który od momentu zdemaskowania Debry, stal mi się równie obcy jak na początku mojego pobytu w Ione. Byłam całkowicie rozbita, potrzebowałam chwili odpoczynku, zrestartowania się, ale musiałam być, musiałam sprostać wielu sprawom.
   - Chodź - powiedział po chwili, ruszając wzdłuż ulicy. Chcąc, nie chcąc podążyłam za nim, wciąż gryząc się w sobie.
   Do domu Matta dotarliśmy kilka minut później. Był to niezbyt duży, ale za to niesamowicie malowniczy kremowy budynek, z przepiękną jasną werandą, na której stało kilka ogrodowych krzeseł i stolik. Całość była otoczona małym ogródkiem wypełnionym kolorowymi roślinami. Wchodząc po kilku schodkach za bratem odetchnęłam jeszcze raz głęboko, by dodać sobie otuchy, jednak uzyskałam odwrotny efekt.
   - Czekaj - złapałam bruneta za łokieć, czując jak żołądek ściska mi się w nerwach. Było mi niedobrze i zaczynało mi się kręcić w głowie, a trzęsące się nieustannie nogi nie pozwalały mi na najmniejszy kroczek.
   - Coś się stało? - chłopak spojrzał się na mnie zmartwiony, a ja zamknęłam oczy, próbując nie myśleć o mdłościach.
   - Ja nie dam rady... - jęknęłam, łamiącym się głosem. To było zachowanie godne małej dziewczynki, ale nic nie mogłam poradzić na to, że okropnie się bałam.
   Nim jednak chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich mój ojciec.
   - Liwia, Matt, czemu stoicie na werandzie? - uśmiechnął się delikatnie, co sprawiło, że na jego przystojnej i opalonej twarzy pojawiły się niewielkie zmarszczki. - Wejdźcie dzieci. Kolacja już jest prawie gotowa, czekaliśmy tylko na was.
   Weszłam do wnętrza mieszkania z łomoczącym sercem i mokrymi dłońmi. Zagryzłam mocno wargę, czując się skrępowana. Ojciec zabrał ode mnie sweterek i zaprowadził wgłąb budynku. Mimo, że z zewnątrz wydaje się być on niewielki, w środku sprawiał inne wrażenie. Jasne i gustownie urządzone pomieszczenia, połączone szerokimi łukowatymi przejściami nadawały wnętrzu przestronnego charakteru. Korytarz od razu łączył się z salonem oraz jadalnią, a tuż obok znajdował się szerokie wejście do kuchni, z której rozchodził się nieznany mi, ale przyjemny zapach.
   Kiedy mężczyzna zaprowadził mnie do pomieszczenia, w którym mięliśmy zjeść kolację, z kuchni wyszła niewysoka, szczupła kobieta. Żona mojego ojca. Była ubrana w luźną, ale wciąż elegancką, rozkloszowaną sukienkę w kolorze cappuccina, która idealnie współgrała z hiszpańską karmelową skórą. Długie, prawie czarne fale miała spięte w luźnego koka na karku. Dopiero po chwili zauważyłam wyraźnie zaokrąglony brzuch kobiety. Była w ciąży. Szatynka uśmiechnęła się pogodnie, wycierając mokre dłonie w ręcznik. Ja, jakby automatycznie, odwzajemniłam gest. Odkładając ścierkę, podeszła do mnie i wyciągnęła szczupłą, opaloną dłoń ozdobioną złotą obrączką.
   - Zapewne jesteś Liwia - miała ledwo słyszalny hiszpański akcent, oraz niesamowicie miękki i życzliwy głos. - Bardzo miło mi jest w końcu cię poznać. Jestem Ophelia.
   - Mi również jest miło panią poznać - odpowiedziałam tym samym odruchem, który spowodował, że odwzajemniłam wcześniej uśmiech Hiszpanki.
   Czułam na sobie uważny wzrok brata. Starałam się zachowywać naturalnie, ale nie potrafiłam przestać dostrzegać różnić pomiędzy tą kobietą a mamą. Wyglądały zupełnie inaczej. Mama była spokojna i wolała ze mną pomilczeć, niż bełkotać o zupełnie bezsensownych rzeczach, natomiast Ophelia cały czas niewymuszenie podtrzymywała rozmowę, zagadując co chwilę kogoś z radosnym uśmiechem na ustać. Mama byłą praworęczna, a nowa żona taty posługiwała się lewą ręką. Przyglądając się mamie Matra dostrzegłam kilka pieprzyków na jej twarzy. Moja zaś nie miała ani jednego.
   Przez całą kolację czułam się niezręcznie. Próbowałam się zrelaksować, co podejrzewam, nie byłoby problemem, gdyby nie podstępny cichy głosik, który odzywał się co jakiś czas wytykając różnice pomiędzy obiema kobietami. Bardzo chciałam nawiązać przyjazne stosunki z żoną ojca, ale nie mogłam przestać patrzeć na nią, jak na kogoś kto ukradł mi ojca. Kogoś, kto zabrał mi rodzica...
   Ku mojej uldze kolacja była w miarę udana i dość szybko się zakończyła. Miałam nadzieję, że nie palnęłam jakiejś głupoty. Po skończonym posiłku zamieniliśmy jeszcze kilka zdań i brat zaoferował, że mnie odprowadzi. Zgodziłam się od razu, ponieważ nie uśmiechało mi się wracanie o tak późnej porze samemu. Strzeżonego, Pan Bóg strzeże, czyż nie?
   - I jak ci się podobało? - usłyszałam ciche pytanie szatyna, kiedy minęliśmy ogrodzenie jego posesji.
   - Było całkiem w porządku - odparłam dyplomatycznie, wzruszając ramionami.
   - Dalej myślisz o nas jak o kimś, kto zabrał ci ojca? - zapytał, a ja z przerażeniem zatrzymałam się w półkroku. Od razu poczułam gulę ściskającą mi gardło i piekące łzy zbierające się w kącikach oczu.
   - Matt, ja naprawdę przepraszam - powiedziałam cicho przerażona, próbując powstrzymać słone krople. - Nie chciałam tego powiedzieć...
   - Ej, siostra! - niespodziewanie przytulił się do mnie, na co zdębiałam kompletnie. - Nie przejmuj się tym. Tak się tylko z tobą droczę.
   Odsunął się ode mnie na wyciągnięcie rąk i rozczochrał mi włosy w żartobliwym geście. Więc on tylko...?
   - Przestraszyłeś mnie! - walnęłam go w ramię, czując niewyobrażalną ulgę. - Cały czas mam wyrzuty sumienia z tego powodu, a ty mi jeszcze z czymś takim wyskakujesz.
   - Nie przejmuj się. To zrozumiałe, że się tak poczułaś. W końcu nie znałaś swojego ojca, a tu nagle pojawia się ze swoją nową kochaną rodzinką i wprasza się z buciorami do życia.
   Zaśmiałam się cicho, na jego żartobliwe uwagi. Wyjaśniwszy sobie wszystko z bratem poczułam się trochę bardziej rozluźniona, a w głowie pojawiła się mała iskierka nadziei, że może przy następnej okazji to wszystko jakoś inaczej się potoczy...
   Matt odprowadził mnie pod sam dom. Z ulicy było widać rozjaśnione światłem okna mieszkania cioci. Przed podjazdem pożegnałam się z bratem i obserwowałam go dopóki nie zniknął mi w ciemnościach. Chwilę później weszłam na kilka pierwszych schodków, po czym obejrzałam się, mając dziwne wrażenie, że jestem obserwowana. Ciemna uliczka oświetlona przez nieliczne lampy tonęła w lekkim półmroku. Gdzieś w oddali słychać było szczekanie psa, oraz cykanie świerszczy, chowających się w trawie. Przyglądałam się uliczce nie mogąc się pozbyć tego charakterystycznego mrowienia na karku, które towarzyszy za każdym razem, gdy ktoś się na mnie patrzył. Nagle dostrzegłam niewyraźną sylwetkę schowaną w cieniu drzew. Mimo, że nie widziałam dokładnie postaci, jakieś dziwne przeczucie mówiło mi, że znam tą osobę. Machinalnie zeszłam kilka stopni niżej, z nadzieją, że jeśli podejdę bliżej, to rozpoznam obserwatora.
   - Kastiel? - powiedziałam niepewnie, mrużąc oczy.
   Przez kilka sekund nie działo się nic, a moment później nieznajoma postać odwróciła się i odeszła.
   Jeśli nie pomyliłam się i dobrze rozpoznałam osobę, to znaczy, że Kastiel mnie obserwuje?

sobota, 23 stycznia 2016

~ Rozdział 52 ~

   Wieść o planowanym koncercie rozniosła się szybciej niż wcześniejszy fakt o powrocie Debry, a wszystko to za sprawą Peggy, szkolnej reporterki, która "przypadkiem" usłyszała moją i Nataniela rozmowę. Jednak miało to swoje dobre strony, ponieważ nagle cała szkoła postanowiła połączyć wszystkie siły i każdy starał się pomóc. Fakt, że organizacją wszystkiego zajmował się Nataniel z Melanią nie miał najmniejszego znaczenia, ponieważ wszyscy i tak zgłaszali się do mnie, więc niejako pierwsze skrzypce przejęłam ja. Było to dość uciążliwe, ponieważ byłam także łącznikiem pomiędzy uczniami a głównym gospodarzem, a to wiązało się z bieganiem po całej szkole w dostarczaniu wiadomości. Jednakże musiałam przyznać, że miało to też swoje dobre strony. Miałam wrażenie, że to ja jestem za wszystko odpowiedzialna i to ja sama organizuje koncert. Wszystko było oczywiście męczące i stresujące, ale dawało mi to taki delikatny dreszczyk emocji i panowania nad wszystkim. Podobało mi się to, że ktoś przychodził do mnie z propozycjami, a nie ja do kogoś.
   Była właśnie piątkowa długa przerwa, na której zadecydowaliśmy, że będą się odbywać zebrania osób związanymi z planowaniem ewentu, gdzie zostaną zatwierdzone lub odrzucone wszystkie propozycje zebrane od innych uczniów w ciągu tygodnia. W pokoju gospodarzy zebraliśmy się praktycznie wszyscy czyli osoby związane z nagłośnieniem, dekoracjami i oświetleniem (Kim, Iris, Violetta i Ken), osoby pracujące nad strojami zespołu (niezastąpieni Rozalia i Alexy), łącznicy pomiędzy uczniami a samorządem szkolnym (ja, Matt i Gwen). Brakowało tylko osób z samego zespołu, prócz Nataniela, ale z tego co mówiła mi Gwen przed lekcjami, to Lys musiał wyjechać na weekend do rodziców na wieś, Kasper z oczywistych względów nie mógł się pojawić, ponieważ chodził do innej szkoły, a Kastiel nie został jeszcze o zebraniu poinformowany, czego obawiałam się najbardziej. Oznaczało to, że któreś z łączników będzie musiało mu o tym powiedzieć, a to niewątpliwie wiązało się z narażeniem życia lub zdrowia.
   - Więc, co ustaliliście przez ten tydzień? - zapytał Nataniel, siedzący na drugim końcu stolików, przeglądając zebrane w stosik notatki.
   - Pan Farazowski powiedział, że udostępni nam kolorowe światła, byśmy mogli je zamontować pod i nad sceną - odpowiedziała ciemnoskóra Kim, wskazując na kilka kartonowych pudeł stojących w kącie sali.
   - Ja, jak już wcześniej mówiłam załatwię zasłonkę, byście mieli gdzie odsapnąć w przerwach między piosenkami i po koncercie, tak by waz fanki nie rozszarpały - białowłosa puściła oczko blondynowi, lekko się uśmiechając, na co ten zareagował pełnym zażenowania rumieńcem.
   - Nie przesadzaj, Roz... Poza tym powinniśmy skupić się na ważniejszych rzeczach - zerknął na chwilę na niebieskowłosego i zaraz po tym skupił wzrok na zebranych przed nim kartkach, przerzucając kilka z nich. - Została jeszcze sprawa perkusji...
   - Gadałam z bratem i zgodził się pożyczyć - od razu odezwała się Kim, delikatnie się uśmiechając. - Na poniedziałek będzie już w szkole.
   - No, to świetnie. W końcu będzie można zacząć pierwsze próby. Później skontaktuje się z Lysem i ustalimy pierwszy termin. Liv będziesz mogła poinformować Kastiela? - zapytał się blondyn, kierując na mnie swoje złociste oczy.
   W mojej głowie automatycznie wybuchła wojna. Moje wewnętrzne ja było oburzone. Ale dlaczego to ja mam mu o tym mówić? A Gwen nie może? Przecież ma więcej okazji by mu o tym powiedzieć! Jednak moje spokojne usposobienie i niemoc w odmawianiu przyjaciołom nie pozwoliła mi zaprzeczyć.
   - Jak tylko go spotkam dam mu znać - uśmiechnęłam się w jego stronę, chociaż w duchu jęknęłam na myśl o spotkaniu i rozmowie z czerwonowłosym.
   Chwilę później nasze spotkanie zakończyło się wraz z dzwonkiem na lekcje. Z cichym westchnieniem podniosłam się ze swojego krzesła i zabierając torbę z ziemi, skierowałam się ku drzwiom.
   - Jeśli chcesz, to mogę sama porozmawiać z Kastielem - powiedziała spokojnie Gwen, wpatrując się w moje oczy.
   - To nie jest problem.. - starałam się uśmiechnąć, ale podejrzewam, że marnie mi to wyszło.
   - Daj spokój. Przecież wiem, że ci się to nie uśmiecha, poza tym jest większe prawdopodobieństwo, iż to ja go spotkam pierwsza.
   - Dziękuję - szepnęłam, delikatnie unosząc kąciki ust w uldze.
   Pożegnałam się jeszcze z dziewczyną i szybko popędziłam na kolejne zajęcia. Spóźniłam się odrobinę, ale miałam to usprawiedliwione i nauczyciel nie miał się do czego przyczepić. Przez większość lekcji myślałam o koncercie. Nie mogłam się już tego doczekać. Chciałabym zobaczyć chłopaków na scenie, podczas występu. W pamięci wciąż tkwił mi obraz Kastiela na próbie, pogrążonego w muzyce. Wyglądał wtedy zupełnie inaczej. Rysy twarzy łagodniały mu, a lekko zagryzione usta układały się w subtelnym uśmiechu zadowolenia. Westchnęłam cicho i skupiłam się na tym co mówił nauczyciel.
   Kiedy lekcja się skończyła, pobiegłam od razu do szafki zostawić niepotrzebne książki i zabrać strój na wuef. Kierowałam się właśnie do wyjścia, gdy zatrzymało mnie wołanie brata.
   - Liv! Zaczekaj! - biegł między tłumem przekrzykujących się nawzajem uczniów, machając do mnie ręką. Zatrzymawszy się przede mną, wziął głęboki wdech. - Mama dzisiaj robi większą kolację i chciałaby, żebyś i ty się na niej pojawiła.
   - Co? - spojrzałam się na niego kompletnie nic nie rozumiejąc. Jaka mama? Przecież moja mama od ponad pół roku nie żyje! Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mówi o swojej matce. - Och... Ale.. Dlaczego?
   - Chciałaby cię poznać. W końcu jesteś córką jej męża - puścił mi oczko, unosząc lewy kącik ust. - To jak, przyjdziesz?
   - Echm... No dobrze - odparłam, czując się dość niepewnie. Myśl o wspólnej kolacji z żoną mojego ojca napawała mnie dziwnym przerażeniem.
   - To po siedemnastej przyjdę po ciebie. Będzie w porządku?
   - Tak, jasne - potwierdziłam, na co brat uśmiechnął się szeroko i popędził na swoje zajęcia.
   Gapiłam się na oddalającą się sylwetkę brata dopóki nie zniknął mi w tłumie innych uczniów. Na co ja się zgodziłam? Kolacja z żoną mojego ojca? Przecież ja nie będę miała zielonego pojęcia jak się zachować! To jest nienormalne! Dlaczego ja zawsze muszę się w coś wpakować?
   - Ziemia do Liv! - Z zamyślenia wyrwało mnie roześmiane wołanie Rozalii. - Wszystko w porządku?
   - Względnie... - odparłam, odgarniając grzywkę z oczu.Wyszłyśmy razem na osłoneczniony i pełen ludzi dziedziniec.
   - Co się stało? - zapytała, łapiąc mnie pod ramię. Zawsze tak chodziłyśmy, gdy dziewczyna chciała o czymś ze mną porozmawiać, albo ja z nią.
   - Zostałam zaproszona na kolację do Matta - powiedziałam na jednym wydechu, nie chcąc o tym zbyt długo myśleć. Za bardzo przerażało mnie to spotkanie.
   - I to takie straszne? - zaśmiała się cicho białowłosa, spoglądając na mnie.
   - No wiesz... Też byś się dziwnie czuła idąc na kolację do żony własnego ojca.
   - Nie powinnaś myśleć o tym jak o czymś strasznym. Wreszcie poznasz matkę swojego brata.
   Mimowolnie skrzywiłam się na jej słowa. To wydawało się takie proste, ale nie dla mnie. Dziwnie mi było ze świadomością, że miałam poznać dzisiaj kobietę, z którą ułożył sobie życie ojciec po tym jak zostawił mnie i mamę. To tak jakby poznać kogoś, kto ukradł mi tatę.
   Powiedziałam o tym Rozalii, a ta zatrzymała się przede mną, złapała mnie za ramiona i spojrzała mi głęboko w oczy. Mimo, że nosiła złote soczewki, nie zmniejszało to przenikliwości jej stalowych oczu.
   - Ja wiem, że tobie jest z tym ciężko, ale pomyśl o tym tak jakbyś miała poznać swoją drugą matkę. Na pewno się dogadacie. Nie myśl o tym zbyt dużo. Dasz radę - uśmiechnęła się do mnie delikatnie, dodając mi tym otuchy.
   - Ech... - westchnęłam ciężko i zauważywszy wzrok przyjaciółki podniosłam ręce w geście poddania się. - No, okej, okej! Postaram się!
   - No! Ja mam nadzieję. A wiesz w co się ubierzesz?
   Weszłyśmy do szatni dziewcząt, w której było głośno jak w ulu. Zajęłyśmy swoje zwyczajowe miejsce i przebrałyśmy się w strój. Nienawidziłam wuefu. Była to dla mnie największa tortura, jaką mogli mi zadać. Chcąc nie chcąc wyszłam na salę, gdzie czekała już nauczycielka. Szybko sprawdziła obecność i zaczęłyśmy ćwiczenia. Po godzinie biegania po sali byłam całkowicie pozbawiona energii. Nie miałam nawet sił, by wrócić do szatni i się przebrać. Jednak świadomość, że to były ostatnie godziny spędzone w szkole i za chwilę mogłabym być już w domu, sprawiła, że zebrałam się w sobie i ubrałam na powrót swoje normalne ciuchy.
   Kilka minut później szłyśmy z Rozalią przez centrum, rozmawiając, a właściwie to Rozalia starała się mnie namówić, by na weekend wybrać się na zakupy. Uwielbiałam spędzać z przyjaciółką czas, buszując po sklepach, ale mój portfel ciężko to znosił. Kiedy nie dawałam za wygraną, dziewczyna z ciężkim westchnieniem odpuściła, ale po chwili zastrzegła, że i tak mnie namówi. Niedługo po tym musiałyśmy się pożegnać, ponieważ dotarłyśmy do mojego domu. Dzisiaj także zastałam samochód opiekunki na podjeździe. Prawie wbiegłam po schodkach i szybko wpadłam do mieszkania.
   - Już jestem! - zawołałam w progu, zrzucając buty.
   - Obiad masz na kuchence. Zjadłabym z tobą, ale mam masę roboty i chciałabym się za to jak najszybciej zabrać - odkrzyknęła mi ciocia ze swojego małego gabineciku na piętrze.
   Wchodząc do pomieszczenia, z przyzwyczajenia zerknęłam na niewielki zegarek z neonowymi cyframi, który stał na parapecie. Szesnasta. Jeszcze godzina i przyjdzie po mnie brat. Serce zaczęło mi się gwałtownie tłuc w klatce piersiowej z przerażenia. Nałożyłam sobie makaronu z sosem serowym, ale niewiele zjadłam, mając żołądek ściśnięty z nerwów. Minęła szesnasta dziesięć, gdy stwierdziłam, że nic więcej nie zjem i udałam się do pokoju.
   W sypialni odłożywszy torbę obok biurka, stanęłam przed szafą, głowiąc się w co mogłabym się ubrać. Kiedy wskazówki zegara nieubłaganie wciąż posuwały się do przodu, a godzina siedemnasta zbliżała się w zastraszająco szybkom tempie, wkurzona wyciągnęłam z garderoby prostą niebieską sukienkę ze skórzanym paseczkiem w talii, na ramiona rzucając czarny sweterek. Zdążyłam się jeszcze przejrzeć w lustrze oraz przeczesać włosy, jak zabrzmiał dzwonek do drzwi oznajmiający przyjście Matta. Odetchnąwszy głęboko wyszłam z pokoju. Po drodze zaszłam jeszcze do cioci, powiedzieć jej gdzie idę. Zastukałam delikatnie w drzwi, po czym uchyliłam je lekko.
   - Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale przyszłam ci powiedzieć, że idę na kolację do Matta... - powiedziałam, patrząc na kobietę siedzącą za biurkiem.
   - Wiem, dzwonił do mnie twój ojciec - uśmiechnęła się lekko, prawie niezauważalnie wzdychając. Prawie.
   - Coś się stało? - zapytałam zmartwiona. Wiedziałam, że ciotka nie ma zbyt dobrych kontaktów z bratem. Nie chciałam, by ta kolacja jeszcze bardziej wszystko pogorszyła.
   - Nic takiego... Po prostu wciąż nie jestem w stanie mu wybaczyć - wytłumaczyła, ściągając z nosa duże okulary w bordowej oprawce. - Nie zmienia to jednak faktu, że to twój ojciec, a ja nie mam prawa zabraniać ci się z nim spotykać. Cieszy mnie, że masz z nim w miarę dobre kontakty. W końcu ma okazję się pokazać z tej dobrej strony...
   Rozmowę przerwał kolejny dzwonek do drzwi.
   - Idź już i nie każ mu dłużej czekać - blondynka uniosła kąciki warg, co spowodowało pojawienie się delikatnych zmarszczek wokół jej bursztynowych oczu.
   Odwzajemniłam jej uśmiech i szybko zbiegłam na dół. Przed otwarciem drzwi jeszcze raz głęboko odetchnęłam, by uspokoić nerwy i drżące ręce, po czym złapałam za klamkę i otworzyłam wejście.

piątek, 15 stycznia 2016

~ Rozdział 51 ~

   Wiosna zaczęła się już na dobre. Dookoła jakby nastąpił wybuch zieleni i teraz każde drzewo, krzaczek, klomby z kwiatami mieniły się świeżo rozwiniętymi liśćmi i kwiatami. Na nowo rozbrzmiały ptasie pieśni, które towarzyszyły ludziom od wschodu, do zachodu słońca.
   To był akurat jeden z tych dni, których nie chce się spędzać w murach szkoły i każdą przerwę poświęca się na chociaż krótki spacer po szkolnym ogrodzie czy dziedzińcu. Stałam wraz z Rozalią, Gwen, Mattem, Alexy'm i Kentinem na placu przed budynkiem i zastanawialiśmy się jak moglibyśmy spożytkować całą godzinę wolną, ponieważ okazało się, że nasz nauczyciel od historii pojechał na jakieś szkolenia i przepadła nam czwarta lekcja.
   - Nie wiem jak wy, ale ja bym poszedł na pizze... - stwierdził Matt, przeczesując palcami przydługawe już włosy. Chyba odkąd przyjechał tu, wraz z moim ojcem i jego matką, nie ścinał ich, i zaczęły sięgać mu już do karku.
   - W sumie, to nie jest taki zły pomysł - zgodziłam się z bratem, kiwając lekko głową, rozglądałam się po twarzach przyjaciół, chcąc zobaczyć ich reakcję. Oczywiście jak zawsze wszyscy byliśmy jednomyślni.
   Zaczęliśmy się powoli kierować w stronę bramy, gdy ze szkoły wybiegł Nataniel, zatrzymując nas. Jego zazwyczaj ładnie ułożone włosy były teraz rozwiane, a na twarzy miał czerwone plamy ze zmęczenia.
   - Zaczekajcie! - zawołał, podbiegając do nas, po czym odetchnął kilka razy głęboko, by uspokoić szalenie bijące serce. - Jest sprawa do wszystkich klas. Dyrektorka chce zorganizować zbiórkę pieniędzy dla dzieciaków z pobliskiego domu dziecka.
   - Jeśli trzeba się dorzucić, to nie ma problemu - powiedziała od razu Gwen, ale blondyn przerwał jej, podnosząc lekko dłoń.
   - Problem polega na tym, że takich osób, które chcą się dobrowolnie dorzucić jest niewiele. Dyra dostaje szału, że, jak na razie, tak mało osób się zaangażowało. Pomyślałem, że można zorganizować jakieś wydarzenie w szkole, w którym można by uczestniczyć za niewielką opłatą, wtedy zdobylibyśmy dużo więcej funduszy. I teraz sprawa do uczniów.
   - To my musimy wymyślić, co to ma być? - Rozalia dopowiedziała za Nata, a ten posępnie kiwnął głową.
   - I to jak najszybciej, bo musimy mieć czas, żeby przedstawić koncepcję dyrektorce i jeśli się zgodzi, to jak najszybciej wszystko zorganizować.
   - Nie ma problemu. Postaramy się coś wymyślić - uśmiechnęłam się do chłopaka, co ten odwzajemnił tym samym, tyle że z ogromną wdzięcznością wypisaną na twarzy.
   - Wielkie dzięki. Jakby co, to wszelkie informacje dawajcie mi albo Melanii, a my jakoś to załatwimy z dyrekcją - nim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, blondyn odwrócił się na pięcie i pognał z powrotem do szkoły.
   Patrzyłam chwilę, jak zamykają się za Natanielem drzwi, zastanawiając się co moglibyśmy zorganizować, by zebrać potrzebne fundusze. Z zamyślenia wyrwało mnie lekkie szturchnięcie.
   - Idziesz? - Kentin spojrzał się na mnie, delikatnie unosząc kąciki ust.
   Od tamtej sytuacji w domu minęło już trochę czasu. Długo myślałam nad relacjami między mną a przyjacielem, ale chłopak ku mojej uldze przestał na mnie naciskać. Znów zachowywał się tak jak kiedyś, jak mój Ken z dzieciństwa. Byłam mu za to wdzięczna, ponieważ nie jestem pewna, czy wytrzymałabym choć jeden dzień w tej popapranej atmosferze.
   Dojście do pizzerii nie zajęło nam dużo czasu. Po kilkunastu minutach siedzieliśmy już w przytulnym lokalu, zajmując stolik, dookoła którego stały wygodne skórzane kanapy. Rozsiadłam się wygodnie w narożniku jednej z nich, opierając się o zagłówek. Siedziałam pomiędzy Kentinem i Rozalią, obok której siedziała Gwen, a mój brat i Alexy poszli złożyć zamówienie. Dla dziewczyn hawajska z brokułami, dla siebie wzięli najostrzejszą, a ja i Kentin zdecydowaliśmy się na pizze z kurczakiem i duuużą ilością sera. Taką, którą zawsze robiła nam moja mama.
   - Kurcze no... - jęknęła Rozalia, wplątując szczupłe palce w gęste białe włosy.
   - Co się stało? - zapytałam, wpatrując się w przyjaciółkę.
   - Cały czas myślę o tym wydarzeniu, jakie moglibyśmy zrobić... - westchnęła ciężko, po czym upiła łyk zimnej coli z prawie oszronionej szklanki.
   - Na pewno coś wymyślimy, na razie się tym nie przejmuj - pocieszył ją szatyn, ale to nie pomogło. Nie Rozalii.
   - Tylko, że ja zawsze od razu wpadam na jakiś pomysł! - zawołała z lekkim oburzeniem, klepiąc się w uda. - A teraz totalna pustka. Nic. Jakby ktoś zresetował mi myśli.
   Dziewczyna nie miała jak się dłużej zastanawiać nad problemem, który dotyczył niestety nas wszystkich, ponieważ podeszła do nas młoda kelnerka niosąc hawajską pizzę dla dziewczyn, a za nią Alexy i Matt nieśli kolejne dwie. Uśmiechnęłam się delikatnie, cicho mrucząc z uciechy, kiedy dostałam swoją. Od razu oderwałam kawałek dla siebie polewając go sosem czosnkowym i ketchupem. Rozglądając się po twarzach przyjaciół wywnioskowałam, że wszyscy muszą czuć podobnie jak ja. Nie przestając się uśmiechać wgryzłam się w puszyste i chrupiące ciasto. Zjeść coś tak pysznego, po tak długim czasie... Bajka. A to co najbardziej uwielbiam w pizzy to roztopiony ser. Mama kiedyś się śmiała, że jestem uzależniona od sera.
   Przez chwilę wszyscy konsumowali swoje pizze w kompletnej ciszy, ciesząc się ich smakiem. Ale gdy zaspokoiliśmy pierwszy głód, przyszło w końcu na burzę mózgów. Wszyscy myśleliśmy, co można by zorganizować w szkole, co nie byłoby kosztowne, moglibyśmy to zorganizować sami i coś co mogłoby przyciągnąć tłumy ludzi. Oczywiście z zorganizowaniem takich wydarzeń nie byłoby problememu, jednak połączenie ich wszystkich w jedno... No... Tu już zaczynały się schodki. Eufemistycznie rzecz ujmując.
   - Może jakieś przedstawienie? - zaproponowała niepewnie Gwen, drapiąc się po policzku.
   - To nie wypali. Trzeba by było zorganizować stroje, dekoracje, miejsce... - zaczęła wyliczać białowłosa, lekko się krzywiąc. - Poza tym kto by chciał się przebierać i kto by na coś takiego przyszedł? To musi być coś wyjątkowego...
   - Wystawa mody? - zasugerował Alexy z nutką nadziei w głosie. Chłopak od zawsze marzył o własnej wystawie modowej.
   - Pomysł nie jest zły, ale mało kto w tej szkole interesuje się choć odrobiną mody. Większość to albo gracze, albo mięśniaki, albo geeki... - westchnęła po raz nasty w ciągu kilkudziesięciu minut Rozalia.
   - Hej, a co myślicie o koncercie? - rzucił Matt, rozglądając się po naszych nieco zdezorientowanych twarzach.
   - Co? Jaki koncert? - zadałam pytanie, które krążyło mi po głowie, jak upierdliwa mucha.
   - No normalny. W końcu Lys ma swoją grupę nie?
   - No grupą bym tego nie nazwała, ale grać grają - poprawiła go Roza, kiwając lekko głową, by chłopak mówił dalej.
   - No właśnie. Są dwie gitary, perkusja i wokal. To powinno wystarczyć. Wystarczy tylko z chłopakami zagadać, żeby się zgodzili i finito! - uśmiechnął się tryumfalnie.
   - W sumie pomysł nie taki zły, ale...
   - Ale co? - zniecierpliwił się lekko. Czułam, że miał serdecznie dość pomysłów, które okazywały się niewystarczające. Z resztą ja też.
   - Nataniel się nie zgodzi.
   - Kastiel tym bardziej - potwierdziła Gwen. - On ci w życiu nie zrobi czegoś na rzecz szkoły. Nie wiem co musiałbyś mieć, żeby go do tego przekonać.
   - Ej, nie no, bez jaj... Przecież to nie jest coś wielkiego! Poza tym Kas chyba lubi grać na gitarze, tak?
   - No... tak... - dziewczyna kiwnęła niepewnie czerwoną głową potwierdzając.
   - Więc, co mu szkodzi zrobić coś, co tak niby bardzo lubi?
   - Najpierw to trzeba z Lysandrem pogadać, bo to on jest tu głównym dowodzącym. To od niego wszystko zależy - ostudziłam trochę ich zapał. Wszystko było ładne, piękne, ale co jak Lysander się nie zgodzi? Albo któryś z chłopaków?
   - Ja się tym zajmę - czerwonowłosa uśmiechnęła się delikatnie, a w jej szafirowych oczach zabłysły iskierki podstępu.

   Stałam z Arminem pod jednym z dużych okien na korytarzu pierwszego piętra i rozmawialiśmy na temat ostatniego sprawdzianu z angielskiego, kiedy kątem oka dostrzegłam przemykającą obok schodów sylwetkę blondyna. Przeprosiłam szatyna i szybko pobiegłam w stronę Nataniela.
   - Nataniel, zaczekaj! - zawołałam, gdy znów mi zniknął w bocznym korytarzu. Zmobilizowałam siły i przyspieszyłam jeszcze trochę. Jak tyko po raz kolejny blondyn znalazł się z zasięgu mojego wzroku, zaczerpnęłam głęboko powietrze i krzyknęłam za nim - Natanielu Hall, jesli nie zatrzymasz się w tej chwili, będziesz miał poważne kłopoty!
   Chłopak odwrócił się nieco niepewnie w moją stronę, a ja wykorzystałam okazję, by podbiec do niego.
   - Co się stało? - przyjrzał mi się spod lekko zmarszczonych brwi.
   - Mam koncepcję co szkoła mogłaby zorganizować, by zebrać pieniądze - twarz blondyna automatycznie zmieniła się ze spiętej i zestresowanej na pełną nadziei i ulgi. Aż szkoda było to wszystko psuć, jednak musiał poznać wszystkie szczegóły teraz. - Pomyślałam, że moglibyśmy zorganizować koncert, bo w końcu w szkole mamy tak jakby zaczątki kapeli Lysa. Gwen ma z nim porozmawiać o wszystkim, ale jest mały problem... Potrzebujemy i ciebie żebyś zagrał na perkusji.
   I znów wyraz twarzy Nata się zmienił na taki, jaki był kilka sekund temu. Przez chwilę głęboko się nad czymś zastanawiał, po czym zapytał:
   - A gdzie chcecie to zrobić? Sprzęt? - westchnął ciężko, kręcąc głową. - Nie, nie nie... To nie wyjdzie...
   - Właśnie, że wyjdzie! Wystarczy wszystkich zmobilizować, żeby poszukali odpowiedniego miejsca w szkole, może ktoś ma nagłośnienie...
   - Ech... Możecie spróbować, ale jeśli nie znajdziecie miejsca, to nawet nie mamy o czym rozmawiać - uśmiechnął się delikatnie, a kiedy otwierałam usta, by się go zapytać, ten przerwał mi. - Tak, macie moją zgodę, ale zaznaczam, że bez miejsca nie ma mowy o koncercie, jasne?
    Puścił mi lekkie oczko, uśmiechając się szeroko, na co ja parsknęłam śmiechem. Nie czekając ani minuty dłużej pobiegłam szukać przyjaciół, aby poinformować ich o tym co udało mi się załatwić. Po drodze wpadłam jeszcze na Gwen, która rozpromieniona powiedziała, że Lysander również się zgadza i obiecał, że pogada z Kastielem. Ciesząc się z małego sukcesu, poszyłyśmy razem szukać reszty ekipy. Znalazłyśmy ich w klasie od matematyki, czekających na zajęcia.
   - I co? - zapytała poddenerwowana Rozalia, gdy tylko weszłyśmy do klasy.
   - Gadałam z Lysem i się zgodził. Powiedział też, że pogada z Kasem - uśmiechnęła się promiennie czerwonowłosa.
   - Złapałam Nataniela i powiedziałam mu o wszystkim. Zgodził się zagrać, ale pod warunkiem, że znajdziemy miejsce na koncert - odpowiedziałam praktycznie jednym tchem, mając wrażenie, że białowłosa będzie chciała mi przerwać.
   - A sala gimnastyczna? Jest duża, pomieści mnóstwo osób... - zasugerował Al, wyliczając na palcach zalety.
   - Odpada. Wszystko będzie się niosło na okolicę i mogą być problemu z hałasem. Poza tym wyobraź sobie co potrafią zrobić chordy ludzi. Dyrektorka by nas zjadła gdyby coś zginęło albo ktoś coś zepsuł - powiedziałam, siadając na krzesło na przeciwko niebieskowłosego.
   - Hm... A może piwnica? - Rozalia spojrzała po kolei na każdego złotymi oczami. - Przecież chłopaki zawsze tam mają próby, jest dużo miejsca i hałas nie będzie się aż tak roznosił.
   - A co z gratami?
   - Posprzątamy. Skoro chcemy, żeby był koncert, to zmobilizujemy wszystkich do pomocy. Każdy się zgodzi - dziewczyna uśmiechnęła się ukazując śnieżnobiałe zęby.
   Wszyscy odwzajemniliśmy gest, ciesząc się, że wszystko idzie po naszej myśli. Uda się. Musi się udać.

sobota, 9 stycznia 2016

~ !! Rozdział 50 !! ~

Witajcie moje robaczki!
Zanim przejdziemy do tej przyjemniejszej i ciekawszej części posta, pomęczę Was moim gadaniem.
Tak więc mamy już AŻ 50 rozdział! Pięćdziesiąt rozdziałów! Jestem niesamowicie zdumiona, że jest ich aż tyle. Oczywiście to nie koniec i będziecie musieli jeszcze długo poczekać na zakończenie, ponieważ mam zaplanowanych rozdziałów jeszcze drugie tyle.
Jestem niezmiernie wdzięczna Wam wszystkim za to, że tak wytrwale ze mną jesteście i mnie wspieracie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego jaką ogromną radość dają mi wasze komentarze, w których snujecie swoje pomysły na dalsze losy Liwii. Wiele z nich posłużyło mi za podstawę kolejnego rozdziału. Jesteście niesamowitą motywacją, by siąść przy komputerze, chwycić za klawiaturę i pisać dalej. Mogłabym jeszcze więcej wypisywać jak wiele Wam zawdzięczam, ale nie będę więcej przedłużać.
Mam nadzieję, że będziecie przy mnie do końca, a na razie łapcie kolejny rozdział ;)
Enjoy ♥


   Siedziałem z chłopakami w salonie, kiedy po raz kolejny zaczął dzwonić mi telefon. I kolejny raz była to Gwen. Krzywiąc się lekko, przesunąłem kciukiem po ekranie, by odrzucić połączenie. Nie powinienem tego robić, jeśli nie chciałem się narazić na późniejszą awanturę, ale na razie nie przejmowałem się tym zbytnio. Nie chciałem z nią rozmawiać i wysłuchiwać tego samego wykładu na temat mojego zachowania.
    - Czemu nie odbierzesz? - usłyszałem ciche pytanie białowłosego przyjaciela. - Może to coś ważnego.
    - Gdyby to było coś ważnego zadzwoniłaby do ciebie albo do Nicka, zamiast dobijać się do mnie - odparłem, wzruszając ramionami i wziąłem łyk piwa.
    - Jesteś tak samo uparty jak i ona - stwierdził Kasper, śmiejąc się cicho pod nosem. - To u was chyba rodzinne.
    - Co nie zmienia faktu, że powinieneś odebrać - powiedział stanowczo Nick, a gdy znów rozległy się charakterystyczne nuty Final Episode Asking Alexandrii, sięgnął po telefon, ale ja byłem szybszy.
    - Nie będę z nią gadał - warknąłem, wyłączając telefon.
    - Coś ty taki nerwowy ostatnio, co? - zapytał drugi gitarzysta, wpatrując się w moje oczy.
    Nie odpowiedziałem. Jak na większość zadanych mi ostatnio pytań. Wypiłem ostatniego łyka z ciemnobrązowej butelki i wstałem, by pójść do kuchni po kolejną. Byli moimi kumplami, ale nic nie ogarniali. Nie wiedzieli kim była dla mnie Debra i kim dla mnie jest Liwia. Z resztą ja chyba też do końca tego nie pojmowałem. To zaczynało się robić coraz bardziej pokręcone. Zwykła dziewczyna, jakich pełno w szkole, a ja traciłem przez nią racjonalne myślenie.
    Westchnąłem, przecierając twarz rękoma. Jeszcze tylko niespełna cztery miesiące i mnie tu już nie będzie. Będę miał w końcu spokój.
    - Chodzi o Liwię, tak? - Lysander wszedł tak cicho do kuchni, że gdyby nie był moim przyjacielem od dzieciństwa na pewno bym się wystraszył. - Powinieneś oddzwonić do niej.
    - Nie - stwierdziłem stanowczo, otwierając kolejną butelkę piwa. - Nie chcę mieć z tą dziewczyną nic wspólnego.
    - Trochę na to za późno, nie uważasz? - przenikliwy wzrok przyjaciela nie dawał mi spokoju. Jakby miał w oczach rentgen.
    - Nie ważne.
    - Ale dlaczego? - w jego głosie słychać było wyraźne zdumienie i niedowierzanie. - Przecież w końcu udało wam się do siebie zbliżyć, tak jak chciałeś. Co się teraz zmieniło?
    - Nie chce jej ranić - odparłem zupełnie szczerze. Przez całą ostatnią noc nie spałem, zastanawiać się, czy wykorzystać w końcu to, że moglibyśmy na spokojnie porozmawiać. Że moglibyśmy w końcu zacząć to tak, jak powinniśmy zacząć na początku. Bez żadnych nieporozumień, bez powracającej przeszłości... Ale... Ja chyba nie jestem w stanie tego zrobić. Kiedy tylko pomyślałem, że mógłbym mieć ją tylko dla siebie, że mogłaby być w końcu moja, za każdym razem ukazywała mi się jej twarz pełna bólu i smutku. Ta sama, którą ujrzałem wtedy w hotelu, na jej urodzinach. Nie chciałbym, żeby to się więcej powtórzyło. Nie chcę widzieć jej kiedy cierpi, a gdyby była przy mnie, byłoby to nieuniknione.
    - A nie pomyślałeś, że teraz ranisz ją bardziej?
    - Przy mnie będzie cierpieć jeszcze mocniej. Wiesz jaki jestem. Nie umiem trzymać emocji na wodzy. A co, jak mnie zdenerwuje i zrobię coś czego później był żałował? - zapytałem, odkrywając przez różnookim swoje największe lęki.
    - Nie jesteś taki - powiedział spokojnie, patrząc mi prosto w oczy. - Już nie teraz, odkąd ona tu jest. Zmieniłeś się.
    - Już podjąłem decyzje - zabierając butelkę z piwem, wróciłem do reszty chłopaków.
    Usiadłem między kuzynem, a kumplem i przyglądałem się im jak grali na konsoli.
    - Później moja kolej - powiedziałem, szturchając lekko Nicka.
    Chłopak spojrzał się na mnie, odwracając swoją uwagę od telewizora, przez co przegrał. Wybuchnąłem śmiechem, zabierając mu pada.
    - To nie fair! Rozproszył mnie, to jego wina! - zawołał oburzony, czerwieniąc się lekko ze złości, widząc mój ironiczny uśmieszek.
    Usiadłem na jego miejscu, na podłodze, opierając się plecami o kanapę i wyciągając nogi przed siebie. Wziąłem jeszcze łyk piwa i zacząłem zażartą walkę z Kasprem.
    - Nie masz ze mną szans - mruknął pod nosem, sadowiąc się wygodniej.
    - Chciałbyś...
    - Rzucasz mi wyzwanie? - zapytał prowokacyjnie, na co się tylko zaśmiałem, kierując swój wzrok na ekran. Kilkadziesiąt minut później uśmiechając się tryumfalnie pokonałem po raz trzeci kumpla.
   - Dobra, ja pasuje - stwierdził niebieskooki, odrzucając pada obok siebie.
   - Poddajesz się? - spojrzałem na niego zdziwiony, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, cisnącego mi się na usta. Kto by uwierzył, Kasper Goldberg się poddaje...
   - Nie poddaje się. Mógłbym ci jeszcze nieźle dupę skopać, ale muszę się zbierać, bo babcia będzie się sapać, że mnie tak długo w domu nie ma - żachnął się, przewracając oczami.
   - A idź w pizdu. Myślałem, że jeszcze raz ze mną zagrasz... - rzuciłem złośliwie i uśmiechnąłem się, z satysfakcją zauważając błysk rywalizacji w oczach kumpla.
   - Nie kuś... - zaśmiał się, kręcąc jednocześnie głową. - Chciałbym ale nie mogę. Jutro się odegram, a na razie będę spadał. Na razie chłopaki!
   Dopił jeszcze swoje piwo, zabrał skórzaną kurtkę i wyszedł, trzaskając drzwiami. Za oknem było już ciemno. Ziewnąłem potężnie, czując, jak powoli zmęczenie bierze nade mną górę. Chwilę później podbiegł do mnie Demon i zaczął mnie lizać po twarzy.
   - Co jest, piesku? - zapytałem, drapiąc owczarka za uchem. - Na dwór, by się chciało co?
   - Uech... Aż mnie mdli od tych czułości... - jęknął Nick, podnosząc się z kanapy.
   Spojrzałem na niego i od razu dostrzegłem ten parszywy uśmieszek. Chwyciłem pierwszą rzecz, jaką miałem pod ręką - akurat trafiłem na poduszkę - i rzuciłem w kuzyna.
   - Morda!
   - Te, panie delikates, tylko uważaj, bo ci jeszcze żyłka pęknie! - zaśmiał się i szybko uciekł z pokoju.
   Sapnąłem ze złości. Czasami potrafi mnie doprowadzić to takiej furii, że ledwo się powstrzymuje, by mu przywalić.
   Siedziałem, wgapiając się w migoczące menu konsoli, mimowolnie drapiąc psa za uchem, kiedy usłyszałem szczęk zamka i jakże uroczą rozmowę moich rodziców. Aż nie mogłem powstrzymać się od jęku. Zawsze na weekend wcześniej wracali. Zaciskając zęby, by powstrzymać się od jakiejś kąśliwej uwagi, wstałem i wołając Demona wyszedłem na korytarz.
   - Idę z psem na dwór - poinformowałem beznamiętnie, zakładając trampki i kurtkę.
   Wyszedłem zanim matka zdążyła dokończyć swoją uwagę żebym szybko wracał, bo niedługo kolacja. Ani mi się śni, siedzieć z nimi w "rodzinnej" atmosferze i prowadzić z nimi jakże interesującą rozmowę. Zapiąłem smycz do obroży psa i odpalając papierosa, ruszyłem wzdłuż ulicy.
   Przez większość drogi rozmyślałem, czy nie przenocować dzisiaj u Lysa, ale nie chciałem znów przyjacielowi włazić na głowę. Westchnąłem, zaciągając się po raz ostatni i wyrzuciłem peta, zadeptując go czubkiem buta. Powoli wypuściłem lekko przesiąknięty filtrem dym, idąc wgłąb parku, do którego zawsze wychodziłem na spacer. To ulubione miejsce Demona.
   Zrobiłem zwyczajową rundkę dookoła parku, wypalając po drodze dwa papierosy, kiedy postanowiłem siąść na jednej z ławek. Okolice były puste, więc spuściłem psa ze smyczy, by mógł sobie pobiegać. Pochyliłem się nad szyją pupila, kiedy usłyszałem dziwną rozmowę. Z początku nie zwróciłbym na to uwagi, ale usłyszałem jej imię. To Rozalia kłóciła się z tym leszczem z wojska.
   - ...ale dlaczego ty jesteś taki uparty? - zawołała dziewczyna. Musiała za nim iść, bo w tle słychać było kroki.
   - Cicho bądź! Ktoś tu może być!
   - Nie zmieniaj tematu, bo to ci nic nie da. Poza tym tu nie chodzi o mnie, tylko o Liwię! Dlaczego nie możesz ze mną normalnie o tym porozmawiać? - zapytała, nieco spokojniej, lekko ściszając głos. - Siedzisz cicho, a potem w najmniej oczekiwanym momencie wybuchasz. Jeśli coś cię gryzie, to powinieneś o tym porozmawiać, a nie dusić w sobie.
   - A co chcesz jeszcze wiedzieć? - żachnął się, szurając butami. - Że co? Że ją kocham od podstawówki? Że cały czas o niej myślę? Tobie to tak łatwo o wszystkim mówić, bo nie wiesz co czuję...
   - Może i do końca nie wiem, ale nie zapominaj, że jestem waszą przyjaciółką i chcę wam pomóc.
   - A w czym tu pomagać, co?
   Demon cicho zaskomlał dopominając się swojej wolności, ale ja go tylko uciszyłem, nie chcąc by rozmawiający domyślili się, że ktoś ich podsłuchuje. Na szczęście nic nie usłyszeli.
   - W waszych relacjach! - W jej głosie słychać było wyraźną irytację. - Ani ty, ani ona nie potraficie ze sobą normalnie porozmawiać. Wszędzie tylko wyznania miłości, albo unikanie siebie nawzajem. Zupełnie jak dzieci z przedszkola, a nie dorośli ludzie.
    - Dziwisz mi się? Kocham ją i jest dla mnie wszystkim! Nie chcę by cierpiała przez jakiegoś dupka. - Od razu się domyśliłem, że to o mnie chodzi. - A jeszcze teraz jak się przespaliśmy, wszystko staje się jeszcze silniejsze. Nie jestem w stanie już dłużej robić za przyjaciela...
   - Ja wiem... Rozumiem, że jest ci ciężko, ale zauważ, że im bardziej naciskasz na Liwię, tym bardziej ona oddala się od ciebie... - westchnęła cicho. - Nie mówię, że masz przestać się do niej odzywać, ale daj jej czas, by sobie to wszystko przemyślała...
   Reszty rozmowy praktycznie nie słyszałem. W głowie wibrowało mi to jedno przeklęte zdanie: "A jeszcze teraz jak się przespaliśmy, wszystko staje się jeszcze silniejsze." Liwia się z nim...? Przecież...
   Przecież co? Myślałeś, że będzie czekać na ciebie, aż w końcu przestaniesz ją ignorować i zainteresujesz się nią? W mojej głowie odezwał się cichy głosik. Ta dziewczyna nie będzie wiecznie na ciebie czekać. Albo teraz weźmiesz sprawy w swoje ręce, albo możesz o niej zapomnieć...
   Ale ja nie mogę z nią być. Przeze mnie będzie tylko płakać, a ja nie chcę tego widzieć. Muszę zrobić to, co jest najlepsze dla niej. Muszę.

sobota, 2 stycznia 2016

~ Rozdział 49 ~

   Po skończonych lekcjach wróciłam od razu do domu. Chciałam jak najszybciej móc odetchnąć chwilą spokoju. Będąc kilkanaście metrów przed posesją, dostrzegłam srebrne auto ciotki, stojące na podjeździe. Ucieszyłam się, bo w końcu od dłuższego czasu nie musiałam wracać do pustego mieszkania. Szybko wbiegłam po schodkach i weszłam do środka.
   - Już jestem! - zawołałam w korytarzu, ściągając buty i kurtkę. Założyłam jeszcze ciepłe kapcie i udałam się do kuchni, skąd dobiegały mnie odgłosy krojenia warzyw i niesamowity zapach pieczonego kurczaka w ziołach i cytrynie. - Jak bosko pachnie...
   - Mam nadzieję, że będzie ci tak samo smakować, jak pachnieć - zaśmiała się ciocia wrzucając pomidorki koktajlowe do miski, gdzie znajdowała się już porwana sałata. - Opowiadaj jak w szkole.
   - Ech... Nic nowego... - wzruszyłam obojętnie ramionami, siadając na krześle przy stole. - Wiesz, takie tam bomby w piwnicy, terroryści w klasach, samobójcy na dachu... Dzień jak co dzień.
   - Rozumiem - ciocia zaśmiała się, sprawdzając widelcem, czy ziemniaki się ugotowały. - Wierzę, że nie należałaś do żadnej z grup.
   - Na szczęście nie, ale omal nie zostałam zjedzona przez nauczycieli - zagryzłam wargę, nie mogąc pozbyć się uporczywych myśli o Kastielu.
   - Czemu? - spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem, opierając dłonie o kształtne biodra. - Co nabroiłaś?
   - Problemy z koncentracją, które doprowadzają niektórych nauczycieli do szału - stwierdziłam lakonicznie, odwracając wzrok, by kobieta nie zauważyła szkarłatnych rumieńców, wpełzających na moje policzki. - Pójdę umyć ręce przed obiadem.
   Nie czekając na odpowiedź, wyszłam z kuchni i skierowałam się na piętro do łazienki, przy okazji zabierając szkolną torbę, którą wrzuciłam do pokoju. Weszłam do jasnego pomieszczenia wyłożonego kremowymi i czerwonymi płytkami łazienkowymi i szybko umyłam dłonie, czując potężne burczenie w brzuchu. Wytarłam ręce w puchaty ręcznik i prawie biegnąc zeszłam z powrotem do kuchni. Gdy znalazłam się w pomieszczeniu, ciocia nakładała właśnie obiad. Wszędzie unosił się przepyszny zapach aromatycznych ziół i cytryny. Nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu, usiadłam przy stole i od raz zabrałam się za jedzenie. Przez większość posiłku rozmawiałyśmy o pracy opiekunki i o szkole. Dopiero kiedy skończyłyśmy jeść poruszyłam temat dzisiejszego wieczoru z dziewczynami.
   - Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli dzisiaj przyjdą moje przyjaciółki? - zapytałam, spoglądając na kobietę spod przydługiej już grzywki. - Umówiłyśmy się dzisiaj na takie babskie pogaduchy...
   - Och... A ja miałam się ciebie pytać, czy nie będziesz zła jeżeli będziesz musiała dzisiaj zostać sama - zaśmiała się cicho. Rzuciłam blondynce pytające spojrzenie, a ta lekko się rumieniąc wyjaśniła - Dimitry zaprosił mnie dzisiaj na kolację.
   - Ach... W porządku - uśmiechnęłam się znacząco, wyciągając pomarańczowy sok z lodówki i nie fatygując się o szklankę, napiłam się prosto z kartonika. - Czyli wychodzi na to, że dobrze, że zaprosiłam dziewczyny. Mam nadzieję, że będziesz miała przyjemny wieczór - powiedziałam do kobiety, kiedy ta udała  do swojej sypialni, przygotować się do kolacji.
   Schowałam kartonik soku do lodówki i cicho wzdychając, powlokłam się leniwym krokiem do salonu, gdzie rozłożyłam się na kanapie i włączyłam pierwszy lepszy program w telewizji. Było kilka minut po dziewiętnastej i minęła połowa odcinka Dr. House'a, kiedy do salonu weszła ciocia, ubrana w w elegancką, dopasowaną czerwoną sukienkę, pokrytą czarną koronką i czarne, zamszowe szpilki na wysokim obcasie. Włosy splotła w luźnego koka na karku, wypuszczając dwa lekko zakręcone pasma wokół twarzy.
   - Uaa... - wyrwało mi się, gdy przyglądałam się uważnie opiekunce. - Ślicznie wyglądasz.
   - Naprawdę? - zapytała, spoglądając na siebie krytycznie. - Nie jest czasem za bardzo...
   - Nie, no coś ty. Jest idealnie - uniosłam kciuk w górę, śmiejąc się cicho. - Na pewno mu się spodobasz.
   - Dziękuję - kobieta zarumieniła się lekko, przygładzając sukienkę. - Niedługo powinien po mnie przyjechać - mruknęła, zerkając na zegarek, który stał obok telewizora.
   Chwilę później usłyszałyśmy ciche pukanie do drzwi. Ciocia odetchnęła głęboko, jeszcze raz przygładzając ubiór, po czym niepewnym krokiem wyszła na korytarz.
   - Baw się dobrze! - zawołałam jeszcze za nią, uśmiechając się lekko.
   Usłyszałam jeszcze cichą wymian zdań, trzaśnięcie drzwiami i oddalający się ryk silnika.
   Znowu sama...
   Mając jeszcze chwilę czasu przed przybyciem przyjaciółek, postanowiłam przygotować nam coś do przekąszenia. Poszłam więc do kuchni i zaczęłam przeglądać szafki w poszukiwaniu czegoś dobrego. Po przeszukaniu większości szafek, znalazłam schowane dwie paczki prażynek i puszkę ciastek. Wsypywałam do miski solone prażynki, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
   - Otwarte! - krzyknęłam, podejrzewając, że to dziewczyny przyszły.
   Jakież było moje zdziwienie, jak zobaczyłam w kuchennych drzwiach delikatnie uśmiechającego się Kentina zamiast przyjaciółek. Zamarłam, trzymając miskę z chrupkami, wpatrując się w szatyna.
   - Co ty tu robisz? - zapytałam zaskoczona.
   - Chciałem ostatnio z tobą porozmawiać, ale ciągle nie miałaś czasu - wyjaśnił spokojnie, wzruszając lekko ramionami. - Odniosłem wrażenie, że unikasz mnie w szkole, więc postanowiłem, że przyjdę do ciebie do domu.
   - Nie unikałam cię, po prostu cały czas ktoś, coś ode mnie chciał... - wyjaśniłam cicho, starając się bardziej usprawiedliwić siebie, niż chcąc wyjaśnić to chłopakowi.
   - W porządku - odparł jedynie, nie przestając się uśmiechać. - Nie przyszedłem tu po to, by robić ci wyrzuty z tego powodu. Przyszedłem, bo chcę porozmawiać - spojrzałam na niego pytająco i otwierałam usta, aby zapytać o czym chce rozmawiać, ale on szybko dodał - o nas.
   Zamknęłam buzie, nie odrywając od niego wzroku. Ja chyba nigdy nie będę miała chwili spokoju.
   - Więc... - zaczęłam niepewnie, ale nie zdążyłam dokończyć ponieważ zielonooki przerwał mi.
   - Co łączy cię z Kastielem? - zapytał, przekręcając lekko głowę na bok.
   - Co? - spojrzałam na niego, jakbym pierwszy raz go na oczy widziała. O co on się mnie pyta? - Nic mnie z nim nie łączy.
   - Na pewno? - dopytał, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Przyglądając się wam odnoszę zupełnie coś innego. Czujesz coś do niego?
   - Ken, to chyba nie jest najlepszy...
   - Dlaczego akurat on? - zadał kolejne pytanie, ale tym razem w jego głosie słychać było ból. - Co w nim takiego jest, że to jego chcesz?
   - Tego nie da się tak łatwo wyjaśnić... - westchnęłam ciężko, spoglądając w okno. Mimowolnie objęłam się ramionami.
   - Kocham cię... - powiedział cicho, powodując u mnie lekki dreszcz na plecach. - I zrobię wszystko, byś wybrała mnie, a nie jego...
   Poczułam delikatny dotyk jego dłoni na policzku i podniosłam wzrok. Szatyn uśmiechnął się delikatnie, po czym zbliżył się do mnie i nim zdążyłam zaprotestować, połączył nasze wargi w pocałunku. Oparłam dłonie na jego ramionach, chcąc go odepchnąć, jednak chłopak objął mnie w pasie, przyciągając przyciągając mnie bliżej siebie. Przez chwile nie reagowałam na żaden jego ruch, ale w momencie jak szatyn wplątał swoje szczupłe palce w moje włosy, poddałam się jego gorącym wargom. Kiedy nasze języki splątały się w namiętnym tańcu, poczułam delikatne mrowienie pod skórą, przez które zadrżałam. Przyjemne ciepło rozlewające się w okolicy żołądka sprawiło, że powoli zaczynałam się zatracać w pocałunku. Jednak, nie dane mi było dłużej cieszyć się tą chwilą zapomnienia, ponieważ usłyszeliśmy trzask drzwi i roześmiane wołanie Rozalii.
   - Hej, Liwia! Wybacz to małe spóźnienie, ale musiałyśmy jeszcze zajść do sklepu...
   Odskoczyliśmy od siebie skrępowani, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Starałam się powstrzymać rumieńce, pojawiające się na moich policzkach, jednak to tak, jakby próbować powstrzymać wodospad Niagara dłonią.
   - Tu jestem! - odkrzyknęłam dziewczynom, dając im znać, gdzie mnie szukać.
   - To ja już chyba pójdę... - mruknął cicho Kentin, na moment patrząc mi w oczy, co doprowadziło jeszcze większego pąsu.
   - Och, cześć Kentin - Gwen stanęła w drzwiach obok Rozalii, która wzrokiem próbowała wywiercić mi dziurę w głowie.
   - Cześć, cześć - uśmiechnął się do nich, po czym wyminął je w przejściu. - Nie będę wam przeszkadzał. Na razie!
   Chwilę później wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Nim jednak rozległo się charakterystyczne kliknięcie zamykanego zamka, Gwen z Rozalią zaczęły się mnie o wszystko wypytywać.
   - Co to miało znaczyć...? - zapytała białowłosa, patrząc mi w oczy podejrzliwie.
   - Nic. Przyszedł porozmawiać - odparłam względnie spokojnie, unikając jej wzroku. Wpakowałam się w niezłe bagno, nie ma co.
   - Porozmawiać? Czy aby tylko? - Gwen uśmiechnęła się delikatnie, zakładając ręce na piersi.
   - Tak, tylko! - zawołałam, mając już kompletnie dość tych uważnych spojrzeń i dociekliwych pytań.
   Czułam się, jakbym była pomiędzy młotem a kowadłem. Kochałam Kastiela, ale on ostatnimi czasy nie przejawiał żadnego zainteresowania moją osobą. Co nie zmieniało faktu, że to jego pragnęłam. Z drugiej strony jednak był Kentin, który był moim najlepszym przyjacielem. I waśnie to chyba był największy problem. Był moim przyjacielem, ale też chłopakiem z którym uprawiałam swój pierwszy seks. Był chłopakiem, który kochał się we mnie od czasów dzieciństwa. To wszystko zaczęło mnie pomału przerastać. Kocham Kastiela, ale nie chcę też ranić uczyć Kentina. Jednakże w tym przypadku nie dało się mieć dwóch rzeczy naraz.
   - Liwia, co się dzieje? - zapytała Rozalia, kiedy usiadłyśmy na kanapie w salonie, a ja cały czas milczałam.
   Widziałam, że przyjaciółki się o mnie martwią, ale nie byłam do końca pewna, czy jeśli im wszystko powiem, to mnie zrozumieją. Obie przecież były w szczęśliwych związkach.
   - Nic nie jest takie jakie powinno... - westchnęłam cicho, wpatrując się w jakiś punkt przede mną. Nie odrywając ode mnie wzroku, dziewczyny cierpliwie czekały, aż wyjaśnię im wszystko.
   Rozalia i tak wiedziała bardzo dużo o relacjach pomiędzy mną a szatynem, jednak wolałam zacząć od początku. W głębi serca miałam cichutką nadzieję, że jeśli powiem wszystko od a do z, to odpowiedź na rozwiązanie problemu przyjdzie sama. Więc opowiedziałam wszystko przyjaciółkom począwszy od pierwszego spotkania z Kentinem odkąd tu się sprowadziłam, przez pocałunek pod szkołą, pierwszy seks, skończywszy na rozmowie w klasie, kiedy pierwszy raz natknęłam się na Debrę oraz powiedziałam też o dzisiejszej rozmowie, która de facto nie do końca rozmową była. Zwierzyłam się im o swoich wątpliwościach związanymi z uczuciami i myślami. Byłam tak rozbita pomiędzy dwie niesamowicie ważne dla mnie osoby, że z moich ust toczył się nieprzerwany potok słów, a kiedy skończyłam mówić, uderzyła mnie przerażająca myśl. Myśl, która mówiła, że to wszystko musi się rozwiązać w swoim czasie, że dziewczyny nie są w stanie pokierować chłopakami tak, by żadna osoba przy tym nie ucierpiała. To oznaczało, że musiałam wybierać.
   Ale jak tu wybrać pomiędzy miłością, a przyjacielem, z którym miałam tak wiele wspólnego?