czwartek, 26 września 2019

~ Rozdział 99 ~

   Trzydziesty pierwszy grudnia zaczął się zaskakująco spokojnie. Tego dnia obudziłam się o dość późnej godzinie. Jednak miałam na to usprawiedliwienie, ponieważ poprzedniego wieczoru chłopaki do prawie trzeciej nad ranem ćwiczyli. Dopiero kiedy z dziewczynami zainterweniowałyśmy i wyciągnęłyśmy ich z sali, zorientowali się, która jest godzina; aczkolwiek zmusiliśmy ich do położenia się godzinę później.
   Wstałam z łóżka i zarzuciłam na ramiona szlafrok, ponieważ ledwo wydostałam się spod ciepłej kołdry, zaczęłam się trząść z zimna. Wyszłam z sypialni, nie budząc Kastiela i od razu skierowałam się do kuchni, żeby zaparzyć kawy. Kiedy ekspres zaczął cicho burczeć, wypuściłam skomlącego Demona na dwór.
   Mimo, że to miał być pierwszy oficjalny i tak duży występ chłopaków, czułam się wyjątkowo spokojnie. Po prostu wiedziałam, że dadzą sobie radę. Zbyt wiele godzin poświęcili na próby, na szlifowanie swoich umiejętności, żeby coś poszło nie tak.
   - A jak się czuje dziś moje kochanie? - dobiegło mnie pytanie zza pleców. Odwróciłam się i zobaczyłam ziewającego, rozczochranego Kastiela.
   - To samo pytanie mogłabym tobie zadać - zaśmiałam się, widząc jak uśmiech mu maleje.
   - Nie dobijaj leżącego - burknął i nalał sobie gorącej kawy.
   Posłałam mu w powietrzu buziaka i udałam się do łazienki, żeby wziąć prysznic.
   Kiedy, po ponad trzydziestu minutach byłam już wykąpana i ubrana i wyszłam z łazienki, w moim mieszkaniu zebrała się większość znajomych, którzy byli lekko zdenerwowani i podekscytowani zbliżającym się wydarzeniem.
   - Gdzie chłopaki? - zapytałam się Gwen, która właśnie wyszła z piwnicy.
   - Poszli pakować sprzęt do samochodu Kaspra. Za chwilę powinni wrócić.
   Kiwnęłam głową i wyminęłam się z nią w progu. Chłopaki krzątali się po pomieszczeniu pakując do bagażnika vana wszystkie głośniki, perkusję i gitary. Akurat weszłam, kiedy większość rzeczy była już bezpiecznie spakowana.
   - Zabieracie tylko to, czy po coś jeszcze będziecie jechać? - rzuciłam pytanie do mijającego mnie Nataniela.
    - Wszystko już jest na miejscu, tylko sprzętu grającego brakuje. Mama Kaspra załatwiła wszystko co potrzebne, więc nie musieliśmy się tym martwić - mruknął, dźwigając wielką skrzynię z plątaniną kabli.
   Kiedy i skrzynia znalazła się w samochodzie, Nataniel zatrzasnął tylne drzwi i usiadł na miejscu pasażera.
   - Jedziesz z nimi? - zapytałam się Kastiela, który usiadł na zniszczonym fotelu i otarł pot z czoła.
   - Tak, ale ja pojadę swoim autem - powiedział, uśmiechając się lekko do mnie.
   - Kastiel, bo muszę ci coś powiedzieć... - zaczęłam powoli, czując że zaraz serce wyskoczy mi z piersi. Chociaż ledwo zaczęłam zdanie, zaraz się zacięłam i nie wiedziałam jak ubrać w słowa to, co miałam mu powiedzieć.
   Zaraz po świętach odebrałam wyniki ze szpitala i chciałam go o nich poinformować, jednak do tej pory nie mogłam się zebrać na odwagę.
   - Liwiuś, kochanie, tu jesteś. Muszę cię na chwilę porwać, bo jeszcze mi nie powiedziałaś w co masz zamiar się ubrać, a ja dla ciebie mam idealną kreację... - Do piwnicy weszła Rozalia, podeszła do mnie i złapawszy mnie za łokieć, zaczęła prowadzić z powrotem na górę.
   - Coś miałaś mi powiedzieć - powiedział zmartwiony Kas, ale ja jedynie uśmiechnęłam się do niego przepraszająco.
   - Później ci powiem.
   Nie wiedzieć czemu poczułam ulgę, gdy przyjaciółka weszła do piwnicy. Sama nie byłam pewna czy jestem gotowa, żeby powiedzieć Kasowi o wynikach. Dlatego tak łatwo dałam się wyciągnąć Rozalii.
   - Cóż to za kreację dla mnie masz? - zaśmiałam się, gdy zaprowadziła mnie do sypialni.
   - Na pewno ci się spodoba - Poklepała mnie po ramieniu, uśmiechając się do mnie.
   Na łóżku leżała czarna, prosta sukienka. Górę miała gorsetową, wykończoną delikatną koronką, natomiast dół był całkowicie prosty, spod którego wystawał na jakieś trzy centymetry tiul, co powodowało, że sukienka wydawała się jeszcze bardziej lekka i zwiewna. Obok niej leżała skórzana kurtka z puchatym kapturem.
   - Łał... - Spojrzałam się na przyjaciółkę z uznaniem. Zaskoczyła mnie pozytywnie doborem stylizacji; spodziewałam się po niej czegoś bardziej szalonego.
   - Mówiłam, że ci się spodoba?
   Nie odpowiadając już, zamknęłam się w łazience i przebrałam w sukienkę. Przyglądając się sobie w lustrze, uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Leżała idealnie; Rozalia doskonale znała moje wymiary i potrafiła uszyć naprawdę cudowne rzeczy. Nic więcej nie było potrzebne.
   Pomalowałam się jeszcze, stawiając na nieco mocniejszy, bardziej wieczorowy makijaż i pozwoliłam Rozalii ułożyć mi włosy w natapirowany gruby warkocz.
   Kiedy wszyscy już byliśmy naszykowani i gotowi, wsiedliśmy do samochodów i podjechaliśmy do sali miejskiej.
   Na tamtejszym podjeździe i parkingu ciężko było znaleźć choćby jedno wolne miejsce. Okrążyliśmy całość przynajmniej dwa razy, kiedy spod wejścia do sali pomachał nam Nataniel. Stanęliśmy obok niego i opuściłam szybę, by z nim porozmawiać, wpuszczając do nagrzanego wnętra samochodu chłodne, wieczorne powietrze.
   - Szukacie miejsca? - zapytał, uśmiechając się lekko, a gdy potwierdziłam, wskazał na budynek. - Z tyłu macie cały ogrodzony pas wolnego miejsca. Specjalnie dla nas.
   - Dzięki! - odwzajemniłam uśmiech i ponownie okrążyłam halę.
   Znalazłam miejsce o którym mówił blondyn i odetchnęłam z ulgą. Już zaczynałam się obawiać, że nigdzie w pobliżu nie zaparkuję.

   Wewnątrz sali panował jednocześnie nerwowy jak i podekscytowany gwar. Do rozpoczęcia całej imprezy pozostało jeszcze sporo czasu, a już zebrało się bardzo dużo ludzi. Większość z nich kojarzyłam z dawnego liceum czy pracy. Co chwilę byłam zaczepiana i chcąc, nie chcąc musiałam z każdym z osobna moment porozmawiać. Czułam się lekko zmieszana, odpowiadając na pytania dotyczące organizacji całej imprezy i czy to była moja inicjatywa. Miałam wrażenie jakbym cofnęła się w czasie do końca roku szkolnego, kiedy to w szkolnej piwnicy odbył się podobny koncert.
   Całe szczęście miałam przy sobie przyjaciół, którzy wyrywali mnie z każdej opresji i nawału pytań, przez co udało nam się w miarę szybko dostać pod scenę.
   Kiedy zobaczyłam, jak to wszystko wygląda, gdy oświetlenie i cały sprzęt stał na właściwym miejscu i był podłączony do prądu, zaparło mi dech w piersi. Licealne światełka się do tego nie umywały. Co prawda, głównej atrakcji w postaci chłopaków jeszcze nie było, ale i tak robiło to już ogromne wrażenie.
   Przeszłam przez główną salę i skierowałam się w stronę osobnego pomieszczenia za sceną, gdzie chłopaki mogli na spokojnie się przebrać. W środku było głośno i tłoczno, pomimo tego że byli tam tylko najbliżsi przyjaciele z naszej stałej paczki. Na samą myśl, że po koncercie groupies będą warować pod drzwiami i czekać na zdjęcia i autografy, robiło mi się niedobrze.
   - Stresik jest? - Zapytała chłopaków Rozalia, stając na środku, pomiędzy wszystkimi. - Mam nadzieję, że nie. A przynajmniej nie tak duży jak nam się wszystkim wydaje.
   - Nie wiecie kiedy ma się zjawić Rufus Collins? - zapytał poddenerwowany Kas, zawiązując ciasno sznurówki wysokich skórzanych butów.
   - Tak na dobrą sprawę. nie wiemy, czy w ogóle się pojawi - mruknął Kasper, wzruszając ramionami. - Mógł powiedzieć, że się pojawi, ale czy przyjdzie naprawdę... Do tego nie mamy pewności. Jak mam być szczery, to nie wiem, co byłoby lepsze.
   Cały zespół zaśmiał się nerwowo, rozglądając po sobie. Byłam w stanie wyobrazić sobie, co czuli. Mnie samą zaczęły zżerać nerwy, mimo że nie byłam bezpośrednio w to zamieszana. Bycie dziewczyną lidera zespołu było jednak nieco stresujące.
   Kastiel podszedł do mnie, oparł dłonie na moich biodrach i delikatnie mnie do siebie przyciągnął. Pochylił się nade mną i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Uśmiechnęłam się lekko na tą pieszczotę, czując przyjemne łaskotanie w dołku.
    - Miałaś mi coś powiedzieć... - powiedział cicho, patrząc mi w oczy.
   Przyjemne łaskotanie zmieniło się w tępy ścisk. Poczułam jak serce przyspiesza mi ze zdenerwowania. Nie miałam jak uciec od odpowiedzi, a jeszcze nie przemyślałam tego jak przekazać mu to co chciałam.
   - Um... - zająknęłam się, uciekając wzrokiem wszędzie, byle by tylko nie patrzeć na jego twarz. - Wydaje mi się, że to nie jest odpowiednia chwila... - Uśmiechnęłam się, jak miałam nadzieję, uspokajająco, modląc się w duchu, żeby nie zaczął dopytywać.
   Kas chyba wyczuł, że nie jestem jeszcze gotowa i całe szczęście odpuścił, jednak spojrzenie jakie mi posłał, gdy odwracał się do Lysa, wyraźnie mówiło, że następnym razem mi nie odpuści tak łatwo.
   - Jeszcze mu nie powiedziałaś? - Roza złapała mnie za łokieć i wciągnęła do ciasnej łazienki.
   - Później... - odparłam wymijająco, czując coraz większy stres. Z jednej strony chciałam mieć to już za sobą, ale z drugiej, jak pomyślałam o tym wszystkim, to robiło mi się ciemno przed oczami.
   - Nie powinnaś z tym zwlekać. Wiem, że się boisz, ale takim milczeniem nic nie wskórasz. Ja wiem, że wszystko będzie w porządku.
   Uśmiechnęła się i potarła moje ramiona w pokrzepiający sposób. Odwzajemniłam uśmiech i przytuliłam przyjaciółkę.
   - Dziękuję, że jesteś przy mnie.
   Kiedy wyszłyśmy z toalety, chłopaki zaczęli się zbierać na scenę, żeby ostatecznie wszystko sprawdzić i dostroić sprzęt. Zbliżała się już godzina dwudziesta, czyli godzina rozpoczęcia imprezy. W sali zgromadził się naprawdę spory tłum podekscytowanych ludzi. Wszędzie dookoła rozbrzmiewały głośne rozmowy, które prawie zagłuszały puszczoną w tle muzykę. Każdy z chłopaków zajął swoje miejsce. Kasper i Kastiel po obu stronach Lysandra, który stał na samym przodzie sceny, a Nataniel tuż za nimi. Ledwo pokazali się na podium, tłum dziewczyn, który stał na samym przodzie zaczął głośno piszczeć i wołać imiona chłopaków.
   Słysząc nawoływania Kasa poczułam ukłucie zazdrości, mimowolnie zacisnęłam zęby. Kastiel jakby wyczuł, że coś jest nie tak, odwrócił się w moją stronę i posłał mi w powietrzu buziaka, którego złapałam i przyłożyłam do serca. Fanki widząc to, obrzuciły mnie tak morderczymi spojrzeniami, że dziękowałam Bogu, że wzrok nie może zabijać, bo leżałabym martwa i pokrojona na kawałeczki.
   -Ekh... Witajcie wszyscy zebrani... - Uwagę całej sali skupił na sobie nieco speszony Lysander, który uśmiechnął się niemrawo. - Cieszę się, że przybyliście tak licznie na nasz... Hm... Debiutancki koncert...
   Białowłosy zaciął się na chwilę, jakby zastanawiał się co mógłby jeszcze powiedzieć. Całe szczęście z opresji wyrwał go Kastiel, który zabrał mu mikrofon.
   - Tak, dokładnie tak jak powiedział Lysander, cieszymy się na wasze przybycie i zapraszamy do dobrej zabawy! Pożegnajmy godnie ten rok!
   Chłopak oddał przyjacielowi mikrofon i wrócił na swoje miejsce. Oparł nogę o niski podest, żeby było mu wygodniej trzymać gitarę, ustawił się i zaczął grać pierwsze akordy. Parsknęłam śmiechem, kiedy rozpoznałam co będą grać jako pierwsze. Warrant Cherry Pie. To na pewno był pomysł Kastiela.
   Mimo, że utwór miał swoje lata, to i tak wszyscy równo śpiewali, wtórując chłopakom. Mimowolnie, sama zaczęłam się bujać do rytmu, mrucząc pod nosem słowa. Stojąc bardziej na uboczu, miałam doskonały widok na całą salę i scenę. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, patrząc na pochłoniętych muzyką chłopaków. Cztery kompletnie różne osobowości idealnie zgrywające się w jedno. Perfekcyjne granie na perkusji Nataniela świetnie kontrastowało z opanowanym chaosem Kaspra władającym basem. Zazwyczaj stoicko spokojny Lysander zapierał dech w piersi swoim ponadprzeciętnym głosem, który mógł zmieniać jak tylko chciał. I Kastiel, który swoim lekko zachrypniętym głosem dopełniał śpiew Lysa, a pasja z jaką grał na gitarze... Tego nie dało się opisać słowami.
   Z każdą kolejną graną piosenką zaskakiwali jeszcze bardziej. Raz odgrzebywali stary dobry rock 'n' roll, a raz skupiali się na nowościach. Grali również rockowe covery innych piosenek. Kiedy usłyszałam Dusk Till Dawn Zayna Malika w dużo ostrzejszej wersji, wpatrywałam się oniemiała w chłopaków. Widownię najwyraźniej też zszokowali, bo w pierwszej chwili nikt nie wiedział jak zareagować, jednak po chwili wszyscy bili brawa i krzyczeli pochwały.
   Koncert rozkręcił się na dobre, a ja wzrokiem próbowałam w tłumie odnaleźć Rozalię czy kogokolwiek z przyjaciół. Gdy mój wzrok padł na czerwoną czuprynę Gwen i niebieskie idealnie ułożone włosy Alexa, bez zastanowienia zaczęłam się przeciskać ku przodzie. Droga do przyjaciół zajęła mi trochę, ponieważ po raz kolejny byłam zaczepiana przez znajomych i obcych ludzi, gratulujących mi i chłopakom organizacji tak dobrej imprezy.
   - Dotrzeć tu do was to kompletna mordęga! - krzyknęłam do Gwen, obejmując dziewczynę od tyłu.
   - O! Dobrze, że już jesteś. Za chwilę zacznie się odliczanie - popatrzyłam na przyjaciółkę zdumiona, a ta pokazała mi zegarek, na którym wyraźnie było, że jeszcze dziesięć minut i faktycznie wybije północ.
   Akurat jak odwróciłam się do sceny, chłopaki skończyli grać piosenkę i mikrofon przejął Kastiel.
   - I jak się bawicie?! - zawołał, a tłum wybuchnął wrzaskami i oklaskami. - Bo wiecie... My tu sobie śpiewamy i gramy, a za niecałe dziesięć minut pożegnamy stary rok i przywitamy nowy!
   Na jednym z podświetlanych ekranów nad sceną pokazał się zegar odliczający czas do północy.
   - Z takich organizacyjnych spraw, to chciałbym poprosić wszystkie pary, które są na sali o odnalezienie się i dobranie się, bo nie chcemy przecież świętować samemu. Dziewczyny - zwrócił się do mnie i do Gwen - was zapraszam na scenę, tutaj do nas!
   Gwen z piskiem radości pobiegła do Lysandra i zaraz jak wskoczyła na scenę, rzuciła mu się w ramiona. Ja przez chwilę stałam oniemiała, ale gdy Kas wyciągnął do mnie rękę, a tłum zaczął mnie popychać w jego stronę, nie bardzo miałam wyjście i również musiałam wejść na scenę. Do Nataniela zaraz doskoczył rozradowany Alexy, a obok Kaspra pojawiła się jego dziewczyna.
   Stojąc na podwyższeniu czułam się skrępowana. Wzrok wszystkich zebranych był skupiony na nas, widziałam masę ludzi, którzy przyglądali się nam i rozmawiali między sobą.
   Za nami pojawiła się Rozalia, która miała tacę z kieliszkami i Leo niosący butelkę szampana.
   - Wszystkiego najlepszego paskudo. - Uśmiechnęła się do mnie, puszczając oczko.
   - Jeszcze nie teraz. - Odwzajemniłam uśmiech, wystawiając jej język.
   Wzięłam od przyjaciółki kieliszek i objęta przez Kastiela wpatrywałam się w ekran odliczający. Mimo że czułam się niezmiernie szczęśliwa, czułam też lekki uścisk w dołku. Powinnam to teraz zrobić. Teraz mu powiedzieć. To był najlepszy moment.
   - Um... Kas... - zaczęłam niepewnie z kołatającym sercem w piersi. Miałam wrażenie, że wszyscy widzieli, jak trzęsły mi się nogi. - Pamiętasz, że miałam ci coś powiedzieć?
   - Cały czas - uśmiechnął się delikatnie, stając do mnie przodem.
   Zignorował podawany mu przez Rozalię kieliszek i trzymając mnie za biodra, patrzył mi głęboko w oczy. Przez jego uważny wzrok denerwowałam się jeszcze bardziej.
   Teraz Liwia.
   - Bo Kas... Ja...
   - Dziesięć!
   - Dziewięć!
   Zewsząd zaczęły dobiegać nas krzyki odliczania. Rozejrzałam się dookoła przyglądając wszystkim roześmianym i radosnym twarzom.
   - Co się dzieje, skarbie? - zapytał, łapiąc mnie za brodę i obracając moją głowę tak, bym na niego patrzyła.
   - Bo ja...
   - Trzy! Dwa!
   - Jestem w ciąży.
   - JEDEN!
   W ostatniej chwili zdążyłam się wyjąkać, bo zebrany tłum ryknął donośnie witając Nowy Rok. Spojrzałam się na szatyna i widząc jego zszokowane spojrzenie, straciłam całkowicie na pewności. Zagryzłam wargę, starając się powstrzymać kołatające mną nerwy.
   Chłopak nerwowo uśmiechnął się, zaczął dotykać się po kieszeniach, by zaraz zakląć.
   - Przepraszam cię, Liwia, ja zaraz... - Nie dokończył co miał zaraz, puścił mnie jedynie, zeskoczył ze sceny i pobiegł do wyjścia.
   A ja poczułam jak uginają się pode mną kolana.

~~~~~~~~~~~~~ » . ∞ . « ~~~~~~~~~~~~~

   Kurwa, kurwa, kurwa!
   Wiedziałem, że to zjebie. Byłem o tym przekonany od samego początku, kiedy w ogóle to zacząłem planować.
   Wybiegłem na ośnieżony parking, kompletnie nie zwracając uwagi na potworny mróz i wiatr, targający moimi ubraniami. Popędziłem do samochodu, w pośpiechu szukając kluczyków do auta. Całe szczęście zapomniałem ich wyciągnąć z kieszeni i miałem je przy sobie. Nerwowym ruchem otworzyłem drzwi i chaotycznie zacząłem przeszukiwać schowek. Niestety nie znalazłem tam tego czego szukałem.
   Kurwa!
   Wplątałem palce we włosy, szarpiąc je gwałtownie, by jakoś odreagować nerwy. Wiedziałem, że zapomnę tego cholernego pudełka z domu. A tak się do tego szykowałem!
   Warknąłem na siebie wściekły i zamknąłem samochód. Nie miałem tu co szukać. Nie było tego.
   Wpadłem rozjuszony z powrotem na salę, gdzie mnóstwo ludzi starało się mnie zatrzymać, zagadać do mnie, ale moją głowę pochłaniała tylko jedna myśl.
   Musiałem to naprawić.
   Mówi się trudno. Nie będzie tak jak chciałem.
   Ale musiałem to zrobić.
   Spojrzałem w stronę sceny, gdzie Liwia ledwo stała na nogach, blada jak trup, przytrzymywana przez równie bladą Rozalię.
   Szlag by to trafił! Jak zawsze musiałem zjebać. I to jeszcze jak ona mi powiedziała, że jest w ciąży. Ciągle nie docierało do mnie, że będę ojcem.
   - Co ty najlepszego odpierdalasz?! - warknęła wściekła Rozalia, podbiegając do mnie, jak tylko pojawiłem się na scenie.
   - Nie ważne - burknąłem, podchodząc do ukochanej.
   Spojrzałem w jej przerażone, błądzące wszędzie oczy. Jej błyszczący od zbierających się łez wzrok zatrzymał się na mnie, a ja miałem ochotę urwać sobie głowę za to, co przed chwilą zrobiłem.
   - Jesteś... - mruknęła słabo, jakby niedowierzając, że jednak wróciłem.
   - Jestem - odparłem z uśmiechem, dotykając jej delikatnej twarzy. Wtuliła policzek w moją dłoń, co skwitowałem jeszcze większym uśmiechem.
   Z walącym jak dzwon sercem upadłem przed nią z głuchym stukiem na kolana. Zmarszczyła lekko brwi, przyglądając mi się co robię. A ja nie miałem kompletnie pojęcia co robię. Po prostu działałem.
   Zdjąłem z palca stary, obdrapany sygnet, który dostałem od niej na urodziny jeszcze w liceum. Złapałem ją delikatnie za dłoń i spojrzałem w oczy.
   - Zostań moją żoną... - wymruczałem lekko łamiącym się głosem. Nie mogłem się powstrzymać. Kiedy patrzyłem na jej uroczą buźkę, budziła we mnie tyle emocji... - Zostań ze mną do końca życia. Chcę zasypiać przy tobie i budzić się wtulony w twoje ciało. Chcę spędzić z tobą każdy mój cholerny dzień. Do końca życia i jeszcze dalej.
   Liwia osunęła się powoli na kolana. Przerażony nie wiedziałem co robić; złapałem ją za ramiona, błądząc po niej wzrokiem starając się doszukać czegoś niepokojącego, ale nic takiego nie dostrzegłem. Uśmiechnęła się do mnie, a w jej oczach ponownie błysnęły łzy.
   - Do końca życia i jeszcze dalej - wyszeptała, wpijając się w moje usta.