sobota, 25 listopada 2017

~ Rozdział 85 ~

   Następnego ranka obudziły mnie niesamowicie jasne promienie słońca wpadające do mojej sypialni przez odsłonięte duże okno. Skrzywiłam się nieznacznie, gdy rażące białe światło raziło mnie w pół otwarte oczy. Przeciągnęłam się na łóżku, bardziej słysząc niż czując jak cały kręgosłup i ramiona strzykają mi po sennym zastaniu. Ziewnęłam przeciągle, zakrywając się jeszcze cieplutką kołdrą, by spowolnić uciekanie przyjemnego ciepła.
   Poprzedniego wieczoru Kastiel zaproponował mi wspólne wyjście, jednakże nie chciał się przyznać dokąd. Zastanawiało mnie to niesamowicie, ponieważ wiedziałam, że po nim mogę się wszystkiego spodziewać. Nawet tego, że załatwił nam wylot w kosmos. Brunet był tak przewidywalny, jak pogoda bez meteorologów na przełomie jesieni i zimy, więc jakiekolwiek, nawet te najbardziej absurdalne lub,wręcz przeciwnie, te najbardziej prawdopodobne podejrzenia mogły okazać się nieprawdziwe.
   Westchnęłam ciężko, po czym niechętnie podniosłam się z posłania. Moje ciało owiał nieprzyjemny chłód, gdy odkryłam kołdrę, co spowodowało, że do kuchni wyszłam owinięta w puchaty koc. Nastawiając ekspres do kawy, ziewnęłam raz jeszcze, przecierając przy tym oczy, gdy po całym mieszkaniu rozniósł się dźwięk pukania. Zmarszczyłam brwi zdziwiona, zastanawiając się kogo przywiało do mnie o tak wczesnej porze. Chcąc, nie chcąc zmusiłam się do wyjścia na zdecydowanie chłodniejszy korytarz i zaglądając przez wizjer, wyjrzałam na zewnątrz.
   Przed drzwiami stał nie kto inny, a właśnie Kastiel, o którym kilka chwil wcześniej myślałam. Przekręciłam klucz w zamku, uchylając lekko drzwi.
   - A pan tu czego szuka? - zapytałam, wychylając jedynie pół twarzy zza otwartego skrzydła. Nie otrzymawszy odpowiedzi, zostałam wręcz wepchnięta do wnętrza korytarza przez bruneta, który nie patyczkując się siłą odchylił drzwi i wszedł do mojego mieszkania.
   - Wiesz, że można to uznać za włamanie? - zaśmiałam się, przyglądając się poczynaniom chłopaka. Ten tylko uśmiechnął się lewym kącikiem ust, zamykając za sobą wejście. Nim, się obejrzałam, zostałam przyciśnięta do ściany za moimi plecami. Przełknęłam niepewnie ślinę, bojąc się jakkolwiek zareagować.
   - Taak...? - wymruczał cicho, owiewając mnie gorącym oddechem pachnącym miętówkami. - Mówisz, że włamanie? - przybliżył swoje usta do mojego ucha, muskając je lekko przy każdym wypowiedzianym słowie, co powodowało przyjemne dreszcze na całym ciele. - I co? Zgłosisz to na policje? Że się ci tutaj włamałem? Może jeszcze powinnaś dodać, że cię napastuję - zaśmiał się cicho, odsuwając nieznacznie od łaskotanego ucha, po czym z całą żarliwością wpił mi się w usta.
   Jęknęłam zaskoczona, rozchylając lekko wargi, co chłopak to wykorzystał, pogłębiając pocałunek. Czując gorący język, który pieścił mój, nie byłam w stanie nie odpowiedzieć na pieszczotę bruneta. Odpowiedziałam na pocałunek z równym zaangażowaniem co Kastiel, jednak ten nie pozwolił mi na dominację, przyciskając mnie mocniej co ściany, przez co na moment straciłam oddech. Pół świadomie podniosłam ręce, dotykając twarzy bruneta, by chwilę później wplątać palce w jego gęste i niesamowicie miękkie włosy. Zamruczał cicho, gryząc mnie lekko w wargę. Syknęłam cicho czując nagły, aczkolwiek przyjemny ból.
   - Dzień dobry, maleńka - zamruczał cicho, odsuwając się lekko ode mnie, odpychając się dłonią od ściany, o którą był oparty, po czym skierował swoje kroki w stronę kuchni. - O! Kawusia dla mnie! Jak miło.
   - A ty czasem nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? - zapytałam za nim, zbierając koc z podłogi. Ruszyłam w stronę pomieszczenia, do którego udał się brunet i stanęłam w drzwiach patrząc na jego poczynania.
   - Nie? To chyba twoim obowiązkiem jest ugościć należycie osobę, którą przyjmuje się do domu - odparł jak gdyby nigdy nic, nalewając sobie kawy do mojego ulubionego kubka i upił dużego łyka, oparłszy się o szafkę. Uśmiechnął się szeroko, jakby zadowolony z siebie.
   - No co ty nie powiesz? - prychnęłam, przechodząc przez kuchnię, sięgnęłam po inny kubek i nalałam i sobie kofeinowego napoju, ale zanim wzięłam najmniejszy łyczek, posłodziłam dwie łyżeczki i dolałam trochę mleka. Nigdy chyba nie pojmę jak można pić gorzką kawę. - To ty wręcz włamałeś mi się do domu, napadłeś na mnie i teraz jeszcze bezczelnie korzystasz sobie z mojego kubka.
   - Jeszcze mi powiedz, że ci się nie podobało - uśmiechnął się podstępnie, a ja automatycznie poczułam jak na moje policzki wylewa się rumieniec. Nie umknęło to uwadze bruneta, co spowodowało że na jego twarzy pojawił się pełen satysfakcji wyraz.
   - Dupek - mruknęłam cicho, chowając twarz w kubku. Chłopak zaśmiał się tylko, odstawiając kawę obok siebie i podciągając się na rękach, usiadł na szafce, o którą się chwilę wcześniej opierał.
   - To co mi robisz na śniadanko? - zapytał, nie zwracając kompletnie uwagi na mój komentarz.
   - Tobie? Nigdy w życiu - zmierzyłam go udawanym pogardliwym spojrzeniem i zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu czegokolwiek na pierwszy posiłek. - Nie jestem twoją służącą.
   Niespodziewanie poczułam chłodne palce na biodrach pod koszulką od piżamy. Pisnęłam zaskoczona, ale gdy chciałam się odwrócić w stronę Kastiela, ten unieruchomił mi ruchy, tak że ani w jedną, ani w drugą stronę nie miałam jak się ruszyć. Przyłożył usta do mojego ucha, powodując lekkie dreszcze przyjemności na plechach.
   - Odkąd pierwszy raz mi się oddałaś jesteś już moja i nie ma odwrotu - wyszeptał mi wprost do ucha, owiewając je gorącym oddechem. Chwilę później odsunął się ode mnie i wrócił na swoje poprzednie miejsce na szafce. - To jak z tym śniadankiem?
   - Masz ręce i nogi, więc sobie sam zrób - odparłam jedynie, wyciągając z chłodziarki mleko. Wyciągnęłam też płatki czekoladowe i wsypałam je do miseczki, a następnie zalałam wszystkie zimniutkim mleczkiem.
   - Ej, a dla mnie?
   - Miskę masz nad głową, a płatki obok. Mleko w lodówce - wybełkotałam z buzią pełną czekoladowych pyszności. Chłopak prychnął oburzony i sięgnął do szuflady po łyżkę. Usiadł na taborecie obok mnie i zanurzył sztuciec w moim mleku i zaczął mi wyjadać płatki. - EJ!
   - Nie chcesz mi zrobić, to chociaż się podziel.
   - Ale ty jesteś, wiesz? Leniwy, wredny, sarkastyczny erotoman - wyliczyłam, patrząc chłopakowi w oczy. Mówiąc ostatnie słowo, uświadomiłam sobie jak ogromny błąd popełniłam, kiedy zauważyłam rosnącą chęć mordu w oczach bruneta. - Fuck.
   Zerwałam się z miejsca i zaczęłam uciekać do sypialni, jednak nie byłam na tyle szybka, by zdążyć zamknąć się w pomieszczeniu przed Kastielem. Chłopak podstawił stopę między drzwi a framugę, uniemożliwiając zamknięcie się, po czym pchnął mocno skrzydło, a ja z braku innych możliwości uciekłam za łózko.
   - Doigrałaś się mała mendo. Zginiesz teraz w męczarniach - warknął i wskoczył na łóżko, przebiegając przez nie. Krzyknęłam wystraszona, jednak on zdążył mnie złapać, powalić na łóżko i zacząć okropne tortury w postaci łaskotek. - I kto tu ma teraz do śmiechu, co?
   Zaczęłam się niepohamowanie śmiać. Czułam jak wszystkie mięśnie spinają mi się w próbie obrony, jednak palce Kastiela były nieugięte. Wbijał mi je między żebra, by zaraz zacząć po nich ruszać, łaskocząc mnie jeszcze bardziej. Chciałam krzyknąć, żeby przestał, ale ciągły wymuszony śmiech, nie pozwalał mi na złapanie większego oddechu, już nie mówiąc o artykułowaniu słów. Próbowałam się przekręcić na plecy i jakoś uciec, ale brunet usiadł mi na biodrach, po raz kolejny pozbawiając mnie możliwości ruchu. Stęknęłam głośno, czując jego ciężar.
   - Błagam... - wyjęczałam w końcu, czując zbierające się łzy w oczach. Nie z bólu czy smutku, ale zawsze tak miałam, gdy za długo się śmiałam. - Prz... Przestań... Już...
   Niespodziewanie Kastiel zaprzestał swoich okrutnych czynów. Gdy w końcu nie byłam zmuszana do śmiechu, mogłam wziąć głęboki oddech. Przysięgam, że jeszcze chwila i udusiłabym się ze śmiechu. Klepnął mnie w brzuch, podnosząc się, a ja znów jęknęłam, zwijając się w kłębek.
   - Ubieraj się.
   - Co? - zapytałam, nie rozumiejąc o co chodzi chłopakowi.
   - No, ubieraj się. Najlepiej w coś ciepłego. - Kiedy nie zauważył żadnej reakcji z mojej strony, westchnął ciężko, jakbym to ja go męczyła łaskotkami, a nie na odwrót. - Przecież miałem cię dzisiaj zabrać na randkę, nie?

   - Zabrałeś mnie na łyżwy?! - krzyknęłam uradowana, gdy zatrzymał samochód przed otwartym lodowiskiem.
   - A co? Lubisz? - zapytał, przyglądając mi się, kiedy przekręcał kluczyki w stacyjce, gasząc silnik.
   - Co roku jeździłam z mamą na lodowisko. To była nasza tradycja... - westchnęłam cicho, przypominając sobie jak moja rodzicielka pięknie poruszała się na lodzie. Mimo minionego czasu, nadal nie mogłam się przyzwyczaić do myśli, że nie ma jej już ze mną.
   - No to na co jeszcze czekamy? - Nim się obejrzałam, już pędził do wypożyczalni po dwie pary łyżew.
   Wysiadłam z auta, zatrzaskując drzwi, które zostały zamknięte przez Kastiela za pomocą pilocika przy kluczach. Podbiegłam do chłopaka i zabrałam parę dla mnie. Nie czekając na niego, usiadłam na ławeczce obok i ściągnąwszy swoje ocieplane kozaki, ubrałam łyżwy.
   Uśmiechając się szeroko, zrobiłam pierwsze od dłuższego czasu "kroki" na lodzie. Przez pierwszych kilka chwil, miałam nieodparte wrażenie, że spektakularnie wyląduje na dupsku, jednak owe uczucie szybko minęło, a ja znów mogłam się cieszyć lekkością i płynnością ruchów. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mi lodowiska. Jak bardzo brakowało mi tej dziecinnej radości, że jeżdżę na lodzie. Chwilę później dołączył do mnie Kastiel, równie swobodnie co ja, sunąc obok. Na jego twarzy widniał wyraz głębokiego zadowolenia, a oczy spokojnie przyglądały się każdemu mojemu ruchowi.
   - Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak pięknie wyglądasz, gdy jesteś szczęśliwa.
   - Najpierw napastuje, wyjada jedzenie, torturuje, a teraz słodzi? - zaśmiałam się, widząc, że marszczy brwi w oburzeniu.
   - Nie prawda. Sama sobie na wszystko zasłużyłaś, więc teraz mi tu nie marudź - burknął, klepiąc mnie w pośladek. Zachwiałam się na lodzie i ostatkiem równowagi uratowałam się przed wypadkiem.
   - Świnia jesteś, wiesz? A co jakbym się wywróciła?
   - Nie dopuściłbym do tego - odparł spokojnie, wzruszając ramionami. Prychnęłam na to, a chłopak wystawił mi język.
   - Nie wystawiaj języka, bo ci krowa nasika - zaśmiałam się, patrząc na jego zszokowaną minę. Parsknął śmiechem, kręcąc z niedowierzania głową. - Zachowujemy się jak dzieci, co?
   - Oj tam zaraz dzieci. Po prostu próbujemy zachować naszą młodość. Żeby nie stać się starymi, zramolałymi prykami, którzy wiecznie narzekają, że tu ich boli... - pochylił się lekko, udając staruszka i złapał się za plecy w okolicy lędźwi. - ...że tu ich strzyka... - wyprostował się, nie zdejmując dłoni z pleców, krzywiąc się przy tym teatralnie. Widząc jego pokraczne poczynania, nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. - Nudno tak... Strasznie wolno się ruszasz. Nie da się szybciej? Czy może po prostu się boisz? - zaśmiał się, przyspieszając.
   - Chciałbyś... - mruknęłam pod nosem, czekając aż chłopak się trochę ode mnie oddali, po czym sama przyspieszyłam, a wiatr pędu rozwiał mi włosy z twarzy. Mijając chłopaka, zawołałam. - Goń się.
   Mijając go, z lekką obawą przed upadkiem, spróbowałam obrócić się tyłem. Zaśmiałam się, gdy trik, który pokazywała mi kiedyś mama, zadziałał. Pokazałam mu język, uciekając od niego tyłem. Kiedy Kastiel zaczął mnie gonić, odwróciłam się z powrotem przodem i po raz kolejny przyspieszyłam. Nie powstrzymując wzbierającego się we mnie śmiechu, cieszyłam się lekkością ruchów i napawałam się uczuciem, tak jakbym unosiła się nad lodem. Jakbym frunęła. Wykonując ostatni ruch nogą, podskoczyłam lekko, w locie obracając się tyłem. Co prawda lądowanie na zamarzniętej wodzie nie wyszło mi równie dobrze, jak sam obrót, ale mina Kastiela była bezbłędna.
   - Co to było? - zapytał, kiedy w końcu zrównaliśmy się ze sobą.
   - Przecież ci mówiłam, że co roku chodziłam z mamą na łyżwy. Kiedyś przynależała do koła łyżwiarek, gdzie uczyła się jeździć od najlepszych i czasami brała udziały w konkursach łyżwiarstwa figurowego - wzruszyłam ramionami, poprawiając mierzwione przez prędkość włosy. - Łyżwiarstwo mam wręcz we krwi.
   - Znam cię już tyle czasu, a cały czas potrafisz mnie zaskoczyć...
   - Oj.. Nie wiesz o mnie wszystkiego. Najlepsze wolę zachować na później - zaśmiałam się, szturchając chłopaka. Ten odwzajemnił gest, by moment później przytulić się do mnie.
   Po jakiejś pół godzinie, kiedy zaczynaliśmy odczuwać skutki ujemnej temperatury w postaci zmarzniętych dłoni, nosów i policzków, udaliśmy się do przytulnej kawiarenki obok lodowiska, gdzie serwowano gorącą czekoladę i ciepłą szarlotkę prosto z pieca. Po zajęciu miejsc i zamówieniu rozgrzewającego napoju, telefon Kastiela zaczął dzwonić. Zmarszczył brwi w zastanowieniu, wygrzebując telefon z kieszeni spodni. Spojrzał się na ekran, a jego brwi uniosły się do góry w zdziwieniu. Przesunął palcem po ekranie urządzenia i przyłożył do ucha.
   - No co jest? - zapytał, nawet nie fatygując się przywitaniem osoby dzwoniącej. - Noo nie wiem... - mruknął niepewny, zagryzając lekko wargę. Słuchał jeszcze przez chwilę, po czym mruknął cicho - No dobra. Coś wykombinuje. To, na którą? Okej. Nie ma sprawy. - rozłączył się jednym dotknięciem, telefon odkładając na stolik obok kubka z gorącą czekoladą, który chwilę wcześniej przyniosła kelnerka.
   - Kto to był? - zapytałam, ogrzewając zmarznięte dłonie o ciepłe naczynie.
   - Rodzicie. Chcą, żebyśmy dzisiaj przyszli do nich na kolację. Chcą cię poznać.

czwartek, 16 listopada 2017

~Rozdział 84 ~

    Weszliśmy we trójkę do naszego ulubionego baru, w którym spotykaliśmy się przed moim wyjazdem do Santa Cruz niemal co tydzień. Na dzień dobry pomachałam uroczemu barmanowi w podeszłym wieku, który prowadził knajpkę od samego jej początku.
   - Witaj, Liwia! - zawołał zza kontuaru, uśmiechając się szeroko. - Jak minął ci wyjazd?
   - Dobry wieczór, panie White! - odwzajemniłam uśmiech, podchodząc do siwiejącego już mężczyzny. - Męczący, ale na szczęście szybko się skończył - odparłam, opierając się o bar.
   - Cieszę się ogromnie, że jesteś zadowolona - pan White zabrał z drugiego końca blatu pustą szklaneczkę, po czym wstawił ją do zlewu nieopodal.  - To co zwykle? - zapytał, przygotowując czyste szklanki dla mnie i przyjaciół.
   - Ja tak, ale nie wiem jak inni - wzruszyłam ramionami, idąc w stronę zajętego przez naszą ekipę największego stolika.
   Przyznać muszę, że wchodząc do baru miałam pewne obawy, przed zobaczeniem Kentina. Jakby nie patrzeć, ostatnie zdarzenia nas "troszkę" poróżniły i nie chciałam wdawać się w niepotrzebne sprzeczki. Już i tak wszyscy wystarczająco wycierpieliśmy.
   Jednak, podchodząc bliżej przyjaciół nigdzie nie dostrzegłam szatyna. Westchnęłam ciężko, czując ukucie smutku w sercu. Nie chciałam, żeby to wszystko się tak tragicznie dla naszej przyjaźni potoczyło.
   - Cześć i czołem! - zawołałam, opierając się dłońmi o stolik, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
   Rozejrzałam się po wszystkich zebranych twarzach. W lewym kącie siedział rozłożony w najlepsze Armin, nie odrywając wzroku od konsoli. Jego hobby nie zniknęło, a wręcz przeciwnie. Z czasem się pogłębiło, odkąd zaczął profesjonalnie projektować kolejne gry, które zapewne teraz testował, przed wypuszczeniem ich na rynek. Na lewo od niego siedziała czerwonowłosa Gwen razem z Lysandrem. Obydwoje tworzyli nierozłączną parę zupełnie tak samo jak Rozalia i Leonard, siedzący po prawej stronie jednego z bliźniaków. Zaraz za Lysem, usadowił się Nataniel, a tuż obok niego Alexy. Na wprost czerwonowłosej i poety zostało wolne miejsce dla mnie i Kastiela.
   - Co tak długo? - mruknęła niezadowolona Rozalia, zakładając ręce na piersi, tuż ponad wyraźnie zaokrąglonym brzuszkiem.
   - To nie do mnie pretensje - odezwał się Alexy, podnosząc dłonie w akcie obrony. - Wińcie ich! To im się zebrało na wygłupy.
   - I ty, przeciwko mnie? - prychnęłam, udając obrazę, na co niebieskowłosy pokazał mi język. - Phie. Też mi coś.
   - Dobra, dobra. To może już usiądziemy? - za moimi plecami pojawił się Kastiel, opierając dłonie na moich biodrach.
   - Tak w ogóle, to gdzie jest Ken? - zapytałam nieco niepewnie, siadając na zostawionym dla mnie wolnym miejscu. Kastiel chrząknął cicho, wyraźnie dając znak, że nie jest zadowolony z mojego pytania.
   - Pewnie się pakuje.
   Ku mojemu zdziwieniu odezwał się Nat. Spojrzałam na blondyna pytającym wzrokiem, na co ten zarumienił się lekko, jakby zdziwiony, że to on pierwszy wyrwał się do odpowiedzi.
   - Ekhm... - odkaszlnął trochę zawstydzony całą tą sytuacją. - Jak ostatnio rozmawiałem z Amber, to powiedziała, że nasz ojciec chce ją wysłać do prywatnej kliniki w Stone Brigde. - Kiedy wszyscy spojrzeliśmy się na niego pytającym wzrokiem, dodał - To jedna z najlepszych klinik w tym stanie, aczkolwiek znajduje się ona na drugim jego końcu. Amber powiedziała, że Kentin poczuł się do odpowiedzialności i jedzie z nią.
   - Ah... Okej... - westchnęłam ciężko, opuszczając wzrok na swoje splecione na kolanach dłonie. Mimo tego, co zrobił mi szatyn martwiłam się o niego. Był moim przyjacielem od małego dzieciaka, traktowałam go jak brata i martwiłam się o niego jak o własnego brata.
   - A gdzie Kasper i Nick? - zapytał brunet, siadając obok mnie. Położył swoją chłodną dłoń na moich, lekko je ściskając, jakby chciał dodać mi otuchy. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując ogromną wdzięczność Kastielowi.
   - Kasper coś znów zepsuł w aparacie i Nick poszedł mu pomóc - wyjaśniła kuzynka gitarzysty, sięgając po szklankę z napojem, którą przyniósł barman. - Jak dzwoniłam do niego jakieś pół godziny temu, to powiedział, że będą za piętnaście minut, więc sobie poczekamy.
   Parsknęłam w swojego drinka widząc rozeźloną minę Rozalii. Nienawidziła, kiedy musiała przesuwać swoje, już odgórnie ustalone plany. Już współczułam chłopakom. Nawet nie zdawali sobie sprawy w jakie gówno się wpakowali przeciąganiem nieobecności.
   - Zadzwonisz po nich raz jeszcze? - poprosiła białowłosa, z nutką groźby w głosie. W tym momencie chyba wszyscy zorientowali się, że chłopaków nie ominą tortury.
   Kiedy Gwen sięgała do kieszeni po telefon, drzwi do baru otwarły się i do lokalu weszli spóźnieni Nick i Kasper rozmawiając. Brat czerwonowłosej tłumaczył coś zażarcie drugiemu gitarzyście, gestykulując przy tym gwałtownie.
   - No, w końcu! - krzyknęła Roza, unosząc szybko ręce do góry i równie prędko je opuszczając. - Ile można na was czekać?
   - Nie mogłem odpowiednio ustawić przysłony, przez co jakość szwankowała... - zaczął się tłumaczyć szatyn, ale natychmiast przerwał widząc groźne spojrzenie białowłosej.
   - Siadajcie już i zaczynajmy, co? - złowrogie milczenie przerwał Armin, odrywając wzrok od swojego PSP.
   Musiałam się przesunąć z Kastielem, żeby zrobić miejsce dla chłopaków, przez co zrobiło się nieco tłocznie przy stoliku. Gdy już wszyscy rozsiedli się wygodnie i sączyli swoje drinki, mogliśmy przejść do wysłuchania misternego planu jaki wymyśliła Rozalia. Obawiałam się trochę reakcji najbardziej wplątanych w to wszystko osób, a w szczególności Kastiela. Byłam prawie na sto procent pewna, że ten się co najmniej zdenerwuje, ale przyznać trzeba, że na każdy pomysł ciężarnej tak reagował, po czym i tak, i tak brał we wszystkim udział bez większego marudzenia.
   - Więc o co to całe zamieszanie? - zapytał niebieskowłosy bliźniak. 
   - Tak więc... - zaczęła dziewczyna, chrząkając cicho w piąstkę, by zwrócić wszystkich uwagę na siebie, jakby nikt nie czekał na to od samego przyjścia do lokalu. - Chodzi o to, że zbliża się sylwester, a że wszyscy już jesteśmy pogodzeni i znów w jednej paczce, to moglibyśmy zorganizować...
   - Imprezę w strojach kąpielowych? Walki w kisielu? - przerwał jej Kastiel, na co wszyscy parsknęli śmiechem, prócz Rozalii, która wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie jest zadowolona z jego kpiarskiego zachowania, szturchając go mocno między żebra palcem. Ten syknął cicho z bólu, rozcierając poszkodowane miejsce.
   - Nie. Bardziej myślałam nad koncertem - powiedziała zadowolona z siebie, uśmiechając się szeroko.
   - I kogo tu niby ściągniemy, co? - prychnął Kasper, zakładając ręce na piersi.
   - Wiesz, Kasper... Mi się wydaje, że nie w takim sensie Roz chce zorganizować koncert - stwierdził Kastiel, przyglądając się dziewczynie. Ta kiwnęła mu głową w podziękowaniu, a brunet skrzywił się na to. - I pewnie my jesteśmy w to wplątani. Mogłem się tego spodziewać...
   - No, ale czy to nie jest dobry pomysł? W Emeryville od dawna nie było tu czegoś takiego, poza tym moim zdaniem powinniście się spiąć i ruszyć coś w tym kierunku, bo naprawdę macie talent, a taki koncert może dać wam szansę na dużo większą karierę.
   - Mi się wydaje, że to nie jest zbyt dobry pomysł... - mruknęłam cicho, spuszczając wzrok na swoją szklankę.
   Od kiedy tylko Rozalia wspomniała podczas naszej rozmowy, gdy byłam w pracy o koncercie, czułam nieprzyjemne mrowienie na plecach. Niechętne wspomnienia sprzed ponad trzech lat zaczęły wracać lawiną, nie dając nawet chwili wytchnienia. Wiedziałam, że tym razem by się to tak nie skończyło, ale niepokój i niechęć została. Nic nie mogłam poradzić, że paraliżował mnie strach, gdy pomyślałam, że mogłabym ponownie stracić Kastiela. Podejrzewałam, że tym razem nie przeżyłabym jego odejścia.
   Po moich słowach nastąpiła pełna skrępowania cisza, ponieważ wszyscy wiedzieli do czego nawiązywałam. Nie chciałam żeby tak było, aczkolwiek nie mogłam nic poradzić na moje mniej lub bardziej uzasadnione obawy.
   - Hej, hej, hej! - zawołał Kastiel, podnosząc ręce do góry, zgięte w łokciach. - Chyba nie sądzicie, że znów coś takiego odwalę? - zapytał przyjaciół, a gdy dostrzegł niepewne spojrzenia, prychnął zezłoszczony. - No proszę was! Kocham Liwię i chce z nią spędzić życie. To co było, to jest już przeszłość, od której odciąłem się wracając tutaj - odwrócił się w moją stronę, po czym złapał mnie za dłonie, przyciskając je do klatki piersiowej w miejscu bijącego serca. - Kocham cię i nie mam zamiaru cię już opuszczać...
   - Wiem... - odpowiedziałam uśmiechając się na te słowa, a chwilę później poczułam delikatny pocałunek na ustach.
   - Lys... Mogę cię na chwilę poprosić? - brunet skierował wzrok na białowłosego, który spojrzał się na niego pytającym wzrokiem. Ten jednak nie ustępował i cierpliwie czekał, aż poeta się podniesie ze swojego miejsca i podąży za nim.
   - O co mu chodzi? - zapytałam przyjaciół, marszcząc w zdziwieniu brwi.
   - A żeby to ktoś wiedział... - Gwen westchnęła ciężko, upijając ostatni łyk swojego trunku. - Nigdy nie szło się domyśleć o co mu chodzi.
   - I oczywiscie dwie ważniejsze osoby musiały mi zniknąć - burknęła Rozalia, zakładając ręce pod piersiami. - I teraz weź się domyśl, czy możesz zacząć wszystko organizować, czy zacząć ich w inny sposób namawiać...
   Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, słysząc słowa przyjaciółki. Czy ona w ogóle potrafiła odpuścić?
   Niedługo później przyjaciele wrócili, rozmawiając konspiracyjnym szeptem między sobą. Zastanawiałam się o co tak ważnego musiało chodzić, że tylko sam Lysander mógł być w to zamieszany. Odetchnęłam głęboko, zdając sobie sprawę z tego, że nie wyciągnę tego z chłopaka za żadne skarby.
   - To jak chcesz zorganizować ten koncert? - Słowa Kastiela wprowadziły wszystkich w ogromny szok. Czyżby brunet miał zamiar się zgodzić na to wszystko? - Bo jeśli chodzi o mnie, to ja jestem jak najbardziej za. A wy chłopaki? - zwrócił się w stronę reszty byłej, reaktywowanej w tej chwili kapeli.
   - Mi tam, w sumie, to obojętne. Przynajmniej jakaś rozrywka będzie - Kasper wzruszył ramionami, nie zmieniając obojętnego wyrazu twarzy.
   - Naat... Dasz się namówić? - słodkim głosem zapytał niebieskowłosy, robiąc maślane oczka do blondyna. Ten, chrząknął cicho, lekko skrępowany, nie będąc pewny czy się zgodzić czy nie. - Oj no! Dawaj, zgódź się! Przecież ci się to od zawsze podobało...
   - No dobrze... macie i moją zgodę - westchnął cicho, poprawiając opadłą na oczy grzywkę. Z iście cierpiętniczą miną przyjął deszcz całusów od Alexa w podziękowaniu za zgodę.
   Zaśmiałam się pod nosem, patrząc na tę cała scenkę, a w myślach cały czas zastanawiałam się o czym tak bardzo Kastiel chciał porozmawiać z Lysandrem.
   - Skoro już skończyliście okazywać sobie czułości, to może przejdziemy w końcu do konkretów, bo jest całkiem sporo do zaplanowania i załatwienia, a jak na razie stanęliśmy w jednym punkcie mając waszą zgodę - powiedziała rzeczowym tonem Rozalia, uciszając całe towarzystwo. W między czasie na stoliku pojawiły się kolejne drinki, po które każdy z nas od razu sięgnął. - Został niecały miesiąc do zorganizowania wam strojów, sprzętu, sceny i miejsca gdzie to wszystko mogłoby się odbyć.
   - Mógłbym pogadać ze starszymi. Mają wejścia w ratuszu, może mogliby nam załatwić pozwolenie i miejsce... - mruknął Kasper, ostawiając oszronioną szklankę z drinkiem przed siebie.
   - Cudownie - skwitowała białowłosa, zapisując coś w ogromnym notesie, który zawsze ze sobą nosiła. - Strojami zajmiemy się z Leonardem i Alexem sami, więc nie macie się o co martwić. Kas - zwróciła się do bruneta - czy mógłbyś coś pokombinować ze sprzętem?
   - Pomyślimy o tym razem - powiedział Nataniel, skupiając na sobie wzrok Kastiela. Uśmiechnął się do niego niepewnie. - Mam co nieco schowane w piwnicy, ze szkoły, co mogłoby się nam przydać.
   Mimo szkolnych konfliktów, na dzień dzisiejszy młodzi mężczyźni pozostawali w dość dobrych stosunkach. Widocznie zasada "co było w liceum, w nim pozostaje" tyczyła się nie tylko dziwnych stosunków pomiędzy mną a gitarzystą, jakie w tamtym czasie nas łączyły. Uśmiechnęłam się w szklane naczynie z napojem, widząc jak wszystko zaczyna się pomału układać.