czwartek, 15 marca 2018

A co Wy na to?

Hejooo!
Witajcie. Nie, o niestety nie jest jeszcze rozdział, który cały czas się pisze, ale coś co może Was zainteresuje. Ostatnio sobie tak myślałam o naszym, bo jakby nie patrzeć to jest nasze opowiadanie i Wy, moi czytelnicy pomagacie mi tworzyć tę historię, blogu i zauważyłam, że za dokładnie TYDZIEŃ mija nam trzecia rocznica, odkąd pojawił się tutaj pierwszy post. Dajecie wiarę? Trzy bite lata? Szmat czasu, co?
Przyznać muszę, że pół roku temu miałam w planach skończyć historię dokładnie 22 marca, czyli w rocznicę, ale (to pewnie Was pocieszy) nie uda mi się to, choćbym dodawała rozdział co drugi dzień. Jednakże nie mogę zostawić tej wiełkopomnej chwili ot tak, jakby po prostu nie było tego dnia i pomyślałam sobie o konkursie. Tyle, że nie będzie to wyglądać tak, jak w pierwszą rocznicę. Chodzi mi raczej o zabawę, przypomnienie troszkę historii i jeśli będzie dość duże zainteresowanie to może pomyślę o jakichś małych upominkach :D 
Co wy na to?
Ja wiem, że się ciszycie. 
Tsaa... Może wypadałoby powiedzieć im co masz na myśli?
Tak, tak racja. Zeszłego razu, jak był konkurs był to konkurs twórczy, a tym razem pomyślałam o czymś w rodzaju quizu. Kilka, może kilkanaście pytań z treści naszego opowiadania. I jak? Podoba się?
Piszcie mi w komentarzach co o tym myślicie, a ja postaram się coś wymyślić. Oczywiście jeśli macie jakieś pytania, zastrzeżenia, pomysły, cokolwiek - śmiało! Tam na dole jest mnóstwo miejsca :D a jak komuś mało, to zapraszam na mejla - strumen_mysli@wp.pl - postaram się w miarę szybko odpowiedzieć. 

Buziaczki :*


wtorek, 6 marca 2018

~ Rozdział 92 ~

 Witajcie kochani!
Mam nadzieję, że nie jesteście za bardzo na mnie źli za ostatni rozdział. Cóż... Jeśli ktoś już sobie na mnie ostrzy jakąś broń, to miałabym ogromną prośbę, żebyście odłożyli i bardziej uzbroili się w cierpliwość, a nie oręż <uśmiecha się niemrawo>
Niestety na odpowiedź co do stanu Liwii będziecie musieli jeszcze poczekać. Musi być trochę dramatyzmu, a co! Za kolorowo się tu zaczynało robić, a tak nie może być! Wybaczcie mi moje humorki względem naszych ukochanych bohaterów, bo to nie koniec rewelacji. Taaak... Przyszykowałam dla Was kolejną petardę, którą znajdziecie poniżej. 
Ufam, że nie zjecie mnie za to, co właśnie zrobiłam. 
Miłego czytania :*

~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~
   Siedziałam na szpitalnym łóżku, nie wiedząc jak zareagować. Czułam się jakby wszystkie myśli i komórki mnie opuściły, jakbym była kompletnie pusta w środku. Ciotka siedziała obok mnie i trzymała mnie za rękę, ale jakbym nie zdawała sobie z tego sprawy. Jakby moja świadomość opuściła moje ciało i wędrowała gdzieś zupełnie indziej. Jeszcze tydzień temu robiłam badania i wszystko wskazywało na coś zupełnie innego, a teraz mogę być śmiertelnie chora?
   - Na razie są to tylko przypuszczenia, na podstawie wyników badań krwi i moczu. Żeby mieć stuprocentową pewność musimy zrobić pani szereg specjalistycznych badań - powiedziała spokojnie, przyglądając mi się uważnie znad podkładki. Spojrzałam na nią zdezorientowana, nie do końca rozumiejąc sens jej słów. - Proszę na razie nie myśleć o najgorszym. To równie dobrze może być inna odmiana anemii czy reakcji na stres.
   - Ale wszystkie objawy wskazują na to... - niemal wyszeptałam, bojąc się powiedzieć cokolwiek na głos.
   - Tak, ale jak już mówiłam te objawy mogą również mieć przyczynę zupełnie gdzieś indziej. - Skinęła spokojnie głową, uśmiechając się do mnie lekko w pocieszeniu. - Na razie chciałabym panią zatrzymać na kilka dni w szpitalu na obserwacji...
   - Nie... - powiedziałam niemrawo, po czym dodałam: - Znaczy... Chciałabym wrócić do domu. Muszę sobie to wszystko na spokojnie przemyśleć.
   - Oczywiście, jeśli tak sobie pani życzy, przygotuję wypis - odpowiedziała i zwróciła się do pielęgniarki, żeby ta przygotowała odpowiednie papiery. - Jednakże chciałabym, żeby stawiła się pani w tygodniu na kompleksowe badania, dzięki którym będziemy mogli wykluczyć nowotwór.
   Pokiwałam głową na znak zgody, wpatrując się w swoje dłonie, złożone na udach. Ciocia siedziała obok mnie milcząc. Sprawiała wrażenie, jakby chciała mnie jakoś pocieszyć, ale nie wiedziała dokładnie jak, więc zakryła moje dłonie swoimi, lekko je ściskając. Spojrzałam się na nią, czując zbierające się pod powiekami łzy, które ostatkami sił powstrzymałam przed wypłynięciem. Niedługo później podeszła do nas pielęgniarka z wypisem i dokumentami do podpisania. Po załatwieniu formalności, opuściłyśmy wraz z opiekunką izbę przyjęć. W momencie, kiedy drzwi zamknęły się za mną, a ja podniosłam wzrok z moich stóp, dostrzegłam w poczekalni Kastiela. Momentalnie zamarłam, nie wiedząc jak zareagować.
   - Co ty tu robisz? - zapytałam, jakby automatycznie, ściskając papiery w dłoniach.
   - Przyjechałem zobaczyć co z tobą - odpowiedział, podchodząc do mnie. Położył rękę na moim ramieniu przyglądając się zmartwiony. Czując ciepło bijące od niego, bez zastanowienia wtuliłam się w jego szeroką klatkę piersiową, pachnącą tak znajomymi pralinowymi perfumami i dymem papierosowym. - Co się stało, Liv...?
   - Kastiel, ja... - Wstrzymywane łzy znalazły drogę ucieczki i zaczęły wypływać ze mnie strumieniami. Moim ciałem wstrząsnął szloch, którego nie byłam w stanie powstrzymać. - Ja mogę mieć raka...

   Siedzieliśmy w salonie na kanapie, ja trzymając w rękach kubek z gorącym kakaem i patrząc smętnie w stronę choinki, a Kastiel obejmując mnie w pasie, cały czas albo głaszcząc mnie po ramieniu, albo całując w głowę, co chwilę mamrocząc jakieś słowa pocieszenia. Nie miałam pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Wiedziałam, że to tylko wstępna diagnoza, którą trzeba poprzeć, lub odrzucić po odpowiednich badaniach, ale w głowie cały czas huczały mi słowa lekarki. Czułam się, jakby został podpisany na mnie wyrok śmierci, mimo że nie zostało to jeszcze potwierdzone. Westchnęłam po raz kolejny tego południa, popijając ciepły napój.
   - Nie martw się na zapas - powiedział cicho Kastiel, mocniej mnie obejmując. - W poniedziałek zgłosisz się na badania i wtedy wszystko się wyjaśni.
   - Wiem... - jęknęłam cicho, po raz enty powstrzymując płacz. - Ale nie mogę przestać o tym myśleć... Cały czas chodzi mi to po głowie...
   - Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, byś przestała o tym myśleć? - zapytał, przyglądając mi się z lekkim uśmiechem na ustach.
   Otwierałam usta, żeby mu odpowiedzieć, kiedy zabrzmiał dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam brwi i niechętnie podniosłam się, żeby otworzyć drzwi. Nie odkładając kubka, weszłam na korytarz, przekręciłam zamek i nacisnęłam klamkę otwierając skrzydło.
   - Kentin - sapnęłam zaskoczona, omal nie wypuszczając kakaa z rąk.
   - Cześć... - mruknął posępnie, uśmiechając się niemrawo. - Nie przeszkadzam? - zapytał, przyglądając mi się uważnie. Musiał dostrzec moje zapłakane oczy.
   - Nie, nie przeszkadzasz - zaprzeczyłam od razu, przesuwając się w wejściu. - Wejdź.
   Chłopak niepewnie wszedł do mieszkania, rozglądając się dookoła, jakby kogoś szukał.
   - Kastiel jest?
   - Właśnie wychodzę. - W korytarzu pojawił się brunet. Spojrzałam na niego zaskoczona, a ten podszedł do mnie i ucałował mnie w czoło. - Dzwonił Kasper. Mówi, że chyba ogarnął miejsce na koncert.
   - Och... Rozumiem - przytaknęłam i pożegnałam się z chłopakiem. Kiedy wyszedł, zamknęłam drzwi i zaprosiłam przyjaciela z dzieciństwa do salonu.
   - Kawy? Herbaty? - zaproponowałam, jednak ten pokręcił głową.
   - Wolałbym coś mocniejszego - zaśmiał się ponuro, a ja od razu wyczułam, że coś jest nie tak.
   - Kentin co się dzieje?
   - Nawet nie wiem czy powinienem tu przychodzić. Ty pewnie masz swoje sprawy na głowie, po za tym, po tym co ci zrobiłem, nie powinnaś chcieć ze mną rozmawiać. - Kentin podniósł się z fotela i zaczął się kierować w stronę wyjścia.
   - Przestań - żachnęłam się, przewracając oczami. - Jesteś moim przyjacielem. Byłeś przy mnie w każdej nieprzyjemnej sytuacji, więc też chcę ci jakoś pomóc. W końcu po to jesteśmy - uśmiechnęłam się patrząc mu w oczy. Chłopak westchnął ciężko i opadł na kanapę obok mnie.
   - Przepraszam... - mruknął, chowając twarz w dłonie. - Ostatnio nie jestem niczego pewny... Wszystko się wali... - Chciałam się go dopytać, ale stwierdziłam, że nie będę na niego naciskać, że kiedy poczuje się na siłach to mi o tym powie. Milczeliśmy przez kilka minut, po czym Ken sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął portfel i podał mi z jakąś kartkę papieru.
   - Co to jest?
   - To wyniki moich badań... - parsknął smutnym śmiechem, kręcąc głową. Ze zmarszczonymi brwiami, rozłożyłam kartkę i zaczęłam czytać.
   Na pierwszej i jedynej stronie znajdowała się tabelka z różnymi parametrami dotyczącymi nasienia i hormonów, której do nie do końca umiałam rozszyfrować, ponieważ pierwszy raz miałam z czymś takim styczność. Na samym dole, tuż przy podpisie lekarza, było napisane: "Stwierdzono nekrospermię". Pod tym była pieczątka laboratorium i data, kiedy otrzymano wyniki. Spojrzałam niepewnie na szatyna, po czym zapytałam:
   - Co to w ogóle znaczy?
   - To znaczy, nie mniej, nie więcej, że jestem bezpłodny - wymamrotał cicho, stłumionym przez ręce głosem. Zgarbił się, kuląc się w sobie wplątał palce we włosy, szarpiąc je gwałtownie. Wyciągnęłam w jego stronę ręce, żeby go powstrzymać, ale ten nagle wyprostował się i spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem. - Kurwa - zaśmiał się histerycznie i zaczął krążyć po pokoju. - Ale się wjebałem... Jestem z laską, bo jest w ciąży, ale nie ze mną... Ja pierdole.
   - Kentin...
   - Zrobiła mnie perfidnie w chuja. - Mówił do siebie, kompletnie nie reagując na moje słowa. - Co ze mnie za facet... - jęknął, a w jego oczach zaszkliły się łzy. - Miłość mojego życia wystawiła mnie dla pierwszego lepszego chuja, a druga laska, z którą mógłbym sobie ułożyć życie, którą zaczynałem powoli darzyć uczuciem, po prostu mnie wykorzystała, jako lepszą opcję... Co ze mną jest, kurwa, nie tak?!
   - Kentin... Proszę cię, uspokój się - podeszłam do niego i ostrożnie złapałam go za ramiona, żeby zwrócił na mnie swoją uwagę. Popatrzył na mnie, jakby dopiero teraz mnie zauważył. - Złość i rozżalenie nic ci nie da. Poza tym, to co mówisz, to tylko przypuszczenia. Nie wiesz czy to nie jest twoje dziecko - zaczęłam spokojnie, ale chłopak przerwał mi w połowie zdania.
   - Liwia, proszę cię. Chyba nie jesteś tak naiwna, żeby wierzyć, że ktoś bezpłodny może dokonać cudu i zbrzuchacić kogokolwiek.
   - Chodzi mi o to, że zawsze zdarzają się wyjątki od reguły...
   - Ta jasne, a ja jestem święta Helena. - Wyrwał się z mojego uścisku, krzywiąc się na moje słowa.
   - Ja wiem, że jest ci teraz ciężko... - Ponownie złapałam go za ręce, tym razem obejmując go.
   - Nie próbuj mnie nawet pocieszać - warknął, próbując się wyszarpać, jednak pozostawałam nieugięta i mocno go przytulałam.
   - Nawet nie przeszło mi to przez myśl - skłamałam gładko, głaszcząc chłopaka po plecach. - Po prostu chcę, żebyś to sobie wszystko na spokojnie przemyślał i porozmawiał z Amber. Jesteście naprawdę piękną parą... - Prychnął, przewracając oczami. - To na pewno da się racjonalnie wyjaśnić.
   Nie odezwał się już więcej, jedynie oprał swoją brodę o czubek mojej głowy i trwaliśmy w takim uścisku. Po chwili Kentin wtulił się we mnie, cicho łkając.
   - Czuję się taki słaby... Taki bezsilny...
   - Cii... Spokojnie... - mamrotałam marne słowa pocieszenia, których w tamtym momencie szatyn potrzebował najbardziej. - Wszystko będzie dobrze...
   - Może mi ktoś wyjaśnić, co tu się, kurwa, dzieje? - Usłyszeliśmy głos Kastiela. Oderwaliśmy się od siebie, spoglądając w stronę wejścia do salonu, gdzie stał brunet, trzymając założone ręce na klatce piersiowej.
  - Ja również z chęcią bym się dowiedziała. - Do pokoju weszła Rozalia, przyglądając nam się uważnie. Westchnęłam cicho, czując nadciągającą ciężką rozmowę. Kentin odsunął się prawie pod ścianę, wycierając pośpiesznie łzy z twarzy.
   - Dlaczego go w ogóle przytulałaś? - zapytał z pretensją w głosie brunet. Chciałam już odpowiedzieć, ale nim zdążyłam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, pierwszy odezwał się Ken.
   - To moja wina... Przepraszam... - mruknął posępnie, kierując się do wyjścia. - Z resztą i tak nie ważne...
   - Ken, zaczekaj! - zawołałam za chłopakiem. Złapałam go tuż przed samymi drzwiami wyjściowymi. Chciałam go prosić, żeby jeszcze został. Nie chciałam, żeby w takim stanie przebywał sam.
   - Przepraszam, Liwia, ale nie mogę... - pokręcił lekko głową, uśmiechając się niemrawo. - Nie mów im nic, dobrze?
   Zdążyłam kiwnąć na potwierdzenie głową i już chłopaka nie było. Stałam przez moment na korytarzu, bojąc się wejść do salonu. Wiedziałam, że tam zaraz znajdę się pod ostrzałem pytań, na które zapewne nie będę w stanie odpowiedzieć. Nie tylko ze względu na prośbę Kentina, ale też dlatego, że jeszcze nie zdążyłam oswoić się z dzisiejszymi informacjami. Chcąc, nie chcąc udałam się do salonu, gdzie ciężarna białowłosa siedziała na fotelu ze swoją ulubioną czekoladową kawą. Usiadłam na przeciw niej, czując totalny mętlik w głowie.
   - Co się stało z Kenem? - zapytała zmartwiona dziewczyna, upijając łyk z filiżanki.
   - Nie mogę powiedzieć... - mruknęłam wymijająco, spoglądając na dziewczynę błagalnym wzrokiem, by ta nie dopytywała. Nie czułam się na siłach by co chwilę odmawiać jej odpowiedzi. - Jak będzie gotowy, to się wszystkiego dowiecie. Chyba... - dodałam po chwili niepewnie.
   - A co dzieje się z tobą? - zadała drugie pytanie. Tym razem to ona wbijała we mnie przenikliwe spojrzenie, które mówiło mi, że nie wymigam się tak łatwo od odpowiedzi. - Twoja ciocia dzwoniła do mnie i mówiła, że byłaś w szpitalu.
   Nie mając za bardzo wyjścia opowiedziałam dziewczynie o zasłabnięciu, wizycie na pogotowiu, wynikach badań i podejrzeniu choroby. Kiedy nie byłam w stanie sensownie skleić zdań, odpowiadał za mnie Kastiel, cały czas trzymając mnie za ręce, dodając mi tym otuchy. Bałam się. Niesamowicie bałam się, że najgorsze okaże się prawdą. Nie chciałam wszystkich moich bliskich obarczać problemami, kiedy zbliżały się święta i czas radości.
   Niestety z niewiedzą musiałam jeszcze przeżyć całą niedzielę, by w poniedziałek zrobić wszystkie badania i dowiedzieć się prawdy o moim stanie zdrowia.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A tu na pocieszonko macie taki mały, satyryczny obrazek zmalowany przez mojego chłopaka :D