poniedziałek, 28 marca 2016

~ Rozdział 63 ~

What I need is somebody who really cares
I really need a lover who wants to be there
It’s been so long since I touched a wanting hand
I can’t put my love on the line, that I hope you’ll understand*

~ Sam Feldt - Show Me Love

   Rozglądałam się dookoła, starając się rozpoznać miejsce, w którym byłam, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Było tu... Właśnie. Jak tu było? Z jednej strony, było tu pusto, ale z drugiej, nie miałam odczucia pustki i bezkresu. Niby było jasno, ale nic nie raziło mnie w oczy. Nie było też ciemno. Miałam wrażenie, że było ciepło, ale nie przeraźliwe gorąco. Nie odczuwałam także chłodu. 
   Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jestem, ani co się dzieje. Zagryzłam wargę, czując coraz większy stres. Obracałam się dookoła własnej osi, szukając czegoś, co pomogłoby mi zorientować się w tej dziwnej sytuacji. 
   Nagle dostrzegłam postać zbliżającą się z naprzeciwka. Była ubrana w lekkie, jasne szaty, swobodnie układające się na jej ciele. Z każdym jej krokiem dostrzegałam coraz więcej szczegółów, a gdy była niedaleko mnie dostrzegłam, że to moja mama. Stanęłam oniemiała, wpatrując się w kobietę. Wszystko wyglądało tak realnie. Jej piękne jasne włosy, opadające na ramiona. Jej ciepłe spojrzenie. Ten niewielki pieprzyk na policzku, który tak bardzo przykuwał moją uwagę. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak zapamiętałam z dzieciństwa. Nawet subtelny zapach jej perfum był dokładnie taki sam. Nie mogłam uwierzyć, że stała przede mną na wyciągnięcie ręki.
   - Mama... - szepnęłam, wyciągając do niej rękę, by sprawdzić, czy jest prawdziwa.
   - Liwa. Co tu robisz? - spojrzała się na mnie zdziwiona, po czym machnęła obiema dłońmi, jakby chciała mnie przegonić. - Wracaj do siebie. Jeszcze nie czas na ciebie...

   Czułam się strasznie. Jakby ktoś przemielił mnie przez maszynkę do mięsa o drobnych oczkach, a następnie przepuścił dodatkowo przez maglownicę, by pozbyć się resztek życia. Miałam wrażenie, jakby każdą moja komórkę, składającą się na moje ciało, ktoś brutalnie rozrywał na małe kawałeczki. Dodatkowo, dochodziło do tego upierdliwie, irytujące pikanie. Miałam ochotę sapnąć ze złości i kazać to komuś wyłączyć, ale nie byłam w stanie ruszyć nawet małym palcem u nogi. Ogromne pulsowanie w głowie, do rytmu tych cholernych piknięć, powodowało okropne mdłości, powstrzymywane przez nieznaną siłę. Wszystko, co działo się dookoła mnie, zlewało się w jednostajny szum, coś na kształt niedostrojonego radia.  Z czasem jednak miałam wrażenie, że ktoś majstruje przy tym radiu, a ja mogłam rozróżnić pojedyncze dźwięki.
   - ...wyjść! To wszystko twoja, pieprzona wina, że ona tu je...
   - ...kuj się. To ci nic nie d...
   - Prosz... podać... Za chwilę powinna się...
   - ...moja wina. Dlatego chce...
   - ...ówno mnie obchodzi, co ty chcesz! Ona teraz potrzebuje spokoju! Nie widzisz w jakim ona stanie tu jest? Po jaką cholerę za nią jechałeś na ten cmentarz? Doskonale wiesz, że nie chce cię widzieć, a ty i tak swoje robisz!
   Krzyki znajomego głosu wwiercały mi się boleśnie w mózg. Chciałam krzyknąć, by się zamknęli, ale z moich ust wydobył się tylko słaby jęk.
   - Proszę państwa! To jest szpital, a nie bazar. Tu leżą chorzy ludzie, którzy chcą spokoju. Proszę albo załatwić swoje sprawy na zewnątrz, albo się uciszyć - nieznajomy, ostry głos uciszył kłócących się.
   Ulga jaką przyniosła mi błoga cisza, sprawiła, że chciałam podziękować owej osobie, ale z moich ust znów wyrwał się tylko cichy jęk.
   - Doktorze! Pacjentka chyba się budzi!
   O nie, nie, nie... Tylko nie krzyki! Błagam!
   - Panno Miko, słyszy mnie pani? - zaskakująco przyjemny, cichy, męski głos rozległ się tuż obok mojej głowy.
   - ...ak... - wychrypiałam jedynie, starając się otworzyć oczy.
   Jednak, gdy uchyliłam powieki od razu tego pożałowałam. Jaskrawe światło pomieszczenia uderzyło mnie potwornym bólem głowy, który odbijał się od czaszki jak piłeczka do tenisa.
   - Czy może pani otworzyć oczy? - zapytał rzeczowo, na co kiwnęłam lekko głową i otworzyłam oczy.
   W pierwszym odruchu zamknęłam je ponownie, ale po kilkukrotnym mruganiu, byłam w stanie normalnie podnieść powieki. Wirujący, rozmazany obraz powoli się uspokajał, a ja w końcu dostrzegłam gdzie jestem. Sterylnie białe pomieszczenie, w którym kręciło się kilka osób, ubranych w miętowe kitle. Dookoła mnie stało kilka łóżek, a na niektórych z nich pacjenci. Nieznośne pikanie wydobywało się z niewielkiego ekranu, nad moją głową, który ukazywał podstawowe funkcje życiowe.
   Szpital. 
   Spojrzałam się na osobę, która stała po mojej prawej stronie. Na oko czterdziestoletni mężczyzna w śnieżnobiałym kitlu, z grubymi okularami na nosie. Miał brązowe włosy i niebieskie oczy. Uśmiechał się do mnie lekko, spoglądając znad granatowej podkładki.
   - Witam. Jestem doktor Flynn. To pod moją opiekę trafiłaś zaraz po wypadku - powiedział spokojnie, patrząc mi w oczy. Kiwnęłam delikatnie głową na znak, że zrozumiałam. Jednak nawet tak niewielki ruch, spowodował nową falę bólu, przez co skrzywiłam się, zamykając oczy. - Boli cię coś?
   - Głowa... - wyszeptałam. Chciałam zakryć oczy prawą ręką, ale nie mogłam nią ruszyć. Zerknęłam tam, gdzie leżała i zobaczyłam tylko biały gips.
   - Siostro Megg, proszę podać pacjentce paracetamol, pięć miligramów - mężczyzna odwrócił się do krągłej kobiety, przechodzącej obok nas, która następnie zniknęła za jakimiś drzwiami.
   Moment później wróciła ze strzykawką, a jej zawartość wstrzyknęła do mojej kroplówki. Niedługo po tym ból w mojej głowie zaczął słabnąć.
   - Masz złamaną prawą rękę i nogę oraz pękniętych kilka żeber. Nabawiłaś się też wstrząśnienia mózgu, ale to już się ustabilizowało - stwierdził rzeczowym tonem, po tym jak dostrzegł, że przyglądam się zagipsowanej ręce.
   - Ile tu już jestem? - zapytałam cicho, kierując swój wzrok z powrotem na lekarza.
   - Kilka dni. Poleżysz też u nas jeszcze przynajmniej dwa tygodnie, ponieważ poza wstrząśnieniem miałaś także niewielkiego krwiaka, który był niegroźny, ale wolimy nie ryzykować.
   Kiwnęłam głową, przymykając oczy. Ta krótka rozmowa wycieńczyła mnie, ale pozostawała jeszcze jedna sprawa, którą wolałam załatwić teraz.
   - Doktorze... Czy mogłabym porozmawiać z bliskimi? - zapytałam z nadzieją w głosie. Na prawdę nie chciałam czekać aż znów się obudzę.
   - Tak, tylko proszę, nie długo. Musi pani dużo odpoczywać - zastrzegł, z lekkim uśmiechem na ustach. Ponownie potwierdziłam tylko skinieniem głowy.
   Lekarz, nie czekając dłużej, wyszedł na korytarz, by porozmawiać z, cichymi już, moimi przyjaciółmi. Chwilę później cała chorda ludzi weszła na salę i rozsiadła się dookoła mnie. Wszyscy wyglądali tak, jakby warowali te kilka dni przed salą. Zazwyczaj idealnie pomalowana Rozalia, nie miała na sobie ani grama makijażu, a pod oczami ciemniały się sińce. Kentin wyglądał nie lepiej z potarganymi ciuchami i włosami. W spojrzeniu Gwen dostrzegłam tylko ogromną ulgę, że się obudziłam, a Lysander, który przytulał czerwonowłosą, jako jedyny wyglądał w miarę normalnie.
   - Cześć... - powiedziałam cicho, próbując się uśmiechnąć, ale sądząc po minach zebranych, wyglądało to raczej jak grymas.
  - Jak się czujesz, siostra? - zmęczone spojrzenie brata mówiło mi, że on również od dłuższego czasu nie spał.
   Zmartwiona Rozalia, złapała mnie za zdrową rękę, delikatnie ściskając. Odwzajemniłam uścisk, chcąc jej pokazać, że jest lepiej. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu, widząc ich troskę, jednak miałam świadomość, że to przeze mnie byli strapieni.
   - Szału nie ma, dupy nie urywa... - pokusiłam się na żart, na co westchnęli, jakby w uldze. - Co ze ślubem cioci?
   - Przełożyła dopóki nie wyzdrowiejesz. Była tutaj, ale z rana dostała pilne wezwanie i nie mogła zostać - białowłosa wyjaśniła, cały czas trzymając mnie za dłoń.
   - Co się właściwie stało? - zmarszczyłam lekko brwi, starając się coś przypomnieć. Mimo usilnych starań pamiętałam tylko okropny hałas i oślepiające światło. Nie pamiętałam co się stało zarówno po, jak i przed wypadkiem.
   - Miałaś wypadek... - zaczął niepewnie Kentin, zerkając na mnie nerwowo - ...jak wracałaś z cmentarza...
   Nie musiał nic więcej dodawać. Jedno słowo podziałało jak bodziec pobudzając wszystkie wspomnienia z tego cholernego dnia. Przed oczami stanęły mi obrazy z cmentarza. Jak klęczałam przed nagrobkiem mamy, jak szeptałam łamiące się słowa, odkrywając myśli, które nurtowały mnie od kilku dni. Widziałam Kastiela, który chciał ze mną porozmawiać. Znów poczułam tą bezsilność i frustrację na jego widok.
   - Jest tu...? - wyszeptałam, bojąc się, że przyjaciele usłyszą mój łamiący się głos.
   - Jest. Cały czas czeka na korytarzu - odpowiedziała Rozalia, przyglądając mi się z niepokojem. - To on sprowadził karetkę na miejsce wypadku.
   - Siedział przy twoim łóżku przez cały czas. Nie chciał odejść - odezwał się Kentin, przecierając zmęczone oczy. Widać było po nim, że nie podoba mu się obecność Kastiela, ale nic nie mógł na to poradzić.
   - Martwi się tak samo jak my... - cichy głos Gwen przerwał ciszę. W jej spojrzeniu widać było, że jest rozdarta pomiędzy przyjaciół a kuzyna.
   Westchnęłam ciężko, krzywiąc się na ból w żebrach. Jednak to nie on był powodem cisnących mi się do oczu łez. Słowa czerwonowłosej przywołały niechciane uczucia, które towarzyszyły mi na cmentarzu.
   - Chcę być sama... - wyszeptałam, odwracając głowę od przyjaciół.
   Właściwie, to nie do końca chciałam być sama, ale nie chciałam by przyjaciele widzieli mnie w takim stanie. Przez cały czas od powrotu Kastiela ukrywałam prawdziwe uczucia za maską opanowania. Obiecałam Rozalii, że postaram się mu wybaczyć, ale to kosztowało mnie dużo więcej niż myślałam, dlatego cały czas chowałam się za chłodnym spokojem. Najpierw musiałam poukładać to w sobie, dopiero wtedy mogłam cokolwiek powiedzieć przyjaciołom.
   Wiedziałam, że jest im ciężko, ale musieli mnie zrozumieć. To było dla mnie naprawdę ciężkie, a po całym incydencie na cmentarzu nie byłam już pewna niczego. Nawet własnych myśli.
   Ostrożnie pociągnęłam nosem, wycierając zdrową ręką mokre policzki. Czułam się bezradna, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie miałam kompletnie pojęcia co zrobić, a rozszalałe w uczuciach serce wcale mi w tym nie pomagało. Jedyne czego pragnęłam by ten koszmar się już skończył. By te wszystkie, niechciane uczucia zniknęły raz na zawsze.

 ~~~~~~~~~~~~~ » . ∞ . « ~~~~~~~~~~~~~
* Co potrzebuję to ktoś, kto naprawdę troszczy
Naprawdę potrzebuję kochanka, który chce tu być.
Tak dużo czasu minęło, odkąd dotykałem chętnej ręki
Nie mogę narażać mojej miłości
Mam nadzieję, że to zrozumiesz.
(Za błędy w tłumaczeniu przepraszam, ale starałam się tego nie pokaleczyć)

piątek, 25 marca 2016

~ Rozdział 62 ~

 Na przekór naszemu dążeniu do rozsądku nieszczęsne serce ludzkie pozostanie we władzy szaleństwa. 
~ Emil Zola


   Ślub ciotki zbliżał się wielkimi krokami. Wszyscy moi bliscy chodzili poddenerwowani i dość często reagowali z przestrachem na każde zadane pytanie, związane z uroczystością. Ciocia i Rozalia chciały, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Smoking dla drużby i moja sukienka leżały już przygotowane na ten dzień. Wszyscy goście zostali zaproszeni i zdążyli przysłać potwierdzenie, że pojawią się na zaślubinach. Dzień wcześniej ciocia odebrała w końcu swoją wymarzoną suknię od krawca. Suknia była niezwykle minimalistyczna i prosta. Jednak to w jej prostocie tkwił cały urok. Miała ładnie skrojony, idealnie dopasowany gorset, wiązany na plecach aksamitnymi tasiemkami. W pasie ozdobiona była szeroką, koronkową taśmą z licznymi perełkami i drobniutkimi kryształkami. Spódnica była lekko rozkloszowana, a kilka warstw szyfonu i aksamitu nadawała sukni lekkości i zwiewności. Ciocia Tatiana wyglądała w niej jak anioł ze swoimi ciemnozłotymi włosami, układającymi się w subtelne fale na plecach.
   Jednak nie wszystko szło tak, jakbym chciała. Od tamtego dnia, gdy Kastiel przysłał mi kwiaty, codziennie czekał na mnie przed budynkiem zanim zaczęłam pracę i zaraz po jej zakończeniu. Starałam się go ignorować, tłumiąc w sobie złość i rozgoryczenie. Nie chciałam go widzieć. Miałam powyżej uszu jego chorych gierek i pięknego przedstawienia o nawróconym chłopaku. Powinien się już dawno domyśleć, że spieprzył swoją szansę i już jej nie odzyska, jednak on wciąż nie ustępował. Coraz bardziej zaczynało mnie to drażnić. Nie tylko przez jego nieustępliwość i obecność, ale przez to, że coraz mniej zaczynała mi przeszkadzać jego osoba. Zaczynałam się przyzwyczajać do jego widoku. Zaczynałam się czuć jakbym znów była w liceum. Jakby te trzy lata rozłąki nigdy nie nastąpiły. Coraz bardziej czułam się rozdarta między to, co czułam do Kentina a nienawiść do Kastiela oraz to, co powoli zaczynało się we mnie na nowo odradzać. Nieświadomie zaczynałam oddalać się od szatyna, rozmyślając wciąż o Kasie. Nie chciałam ranić kochanka, ale nie mogłam znieść jego dotyku, kiedy przed oczami stawał mi czarnowłosy, który stał przed budynkiem wydawnictwa.
   Najgorszy był moment, kiedy Kentin czekając aż skończę pracę, natknął się na Kastiela. Do teraz nie jestem w stanie wyjaśnić sobie tego, jak udało mi się powstrzymać chłopaków od bójki. Wtedy między mną a Kenem doszło do pierwszej tak poważnej kłótni. Co prawda, zdarzało nam się pokłócić, jak to w każdym związku, jednak tamtego dnia szatyn pierwszy raz, odkąd zaczęliśmy ze sobą być, podniósł na mnie głos. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak wzburzonego. Był wściekły za to, e mu nic nie powiedziałam o jego powrocie. Mówił, że zachowuje się jak małe dziecko i po raz kolejny pozwalam mu się omotać. Rozumiałam jego złość, ale to nie zmniejszało bólu, jaki czułam z każdym wykrzyczanym słowem. Kiedy wykrzyczał mi, że nie zamierza być moim „rycerzem na białym koniu, który uratuje mnie przed depresją”, nie wytrzymałam i zapłakana wybiegłam z mieszkania. W pierwszym odruchu chciałam udać się do Rozalii, ale wiedziałam, że ona zrobiłaby mi podobne kazanie, poza tym nie miałam zamiaru denerwować ciężarnej. Udałam się więc do jednego z moich ulubionych parków, w którym znajdowało się niezagrodzone jeziorko. Zaszyłam się między roślinami, na starej ławce i wgapiałam się w czarną taflę wody. Dopiero po jakieś godzinie zostałam znaleziona przez Kena. Jego oczy wyrażały tak ogromną ulgę i coś na kształt poczucia winy, że nie potrafiłam się dłużej na niego złościć. Wróciliśmy do mieszkania, tłumacząc sobie wszystko nawzajem.
   Mimo tego, że to, co miało być powiedziane zostało, ja nie potrafiłam uporządkować sobie myśli. Wciąż czułam się rozdarta i niepewna całej sytuacji. Nie mogąc znieść tego napięcia, kilka dni przed zaślubinami postanowiłam wziąć wolny dzień w pracy i pojechać do Emeryville, by odwiedzić grób mamy. Nadal świadomość braku rodzicielki, sprawiała mi ból, ale po tych kilku latach zdążyłam się pozbierać na tyle, by móc normalnie odwiedzać jej mogiłę. Z samego rana, gdy zjadłam porządne śniadanie, wypiłam kawę i przygotowałam sobie lekki prowiant na drogę i wsiadłam do swojego ciemnogranatowego Chryslera.
   Kiedy wyjechałam na ulicę, musiałam od razu włączyć wycieraczki, ponieważ pogoda chyba dostosowała się do mojego ponurego humoru. Na niebie wisiały ciężkie, ciemne burzowe chmury, wypuszczając na ziemię morze chłodnych kropel. Mimo, że była połowa sierpnia, dzisiaj było wyjątkowo chłodno. Otuliłam się szczelniej skórzaną kurtką i włączyłam ogrzewanie. Większość drogi minęła mi spokojnie. Dopiero, gdy byłam prawie na miejscu i postanowiłam zrobić sobie mały postój, zadzwoniła Rozalia. Westchnęłam głęboko, patrząc na kolorowy ekran telefonu. Przesuwając palcem po wyświetlaczu odrzuciłam połączenie, a następnie napisałam wiadomość przyjaciółce z wyjaśnieniem. Przy okazji wyłączyłam całkowicie telefon. Nie chciałam, by ktokolwiek mi dzisiaj przeszkadzał, nawet jeśli była to białowłosa. Kochałam ją jak siostrę, ale to był jeden z tych dni, w których ma się ochotę zabunkrować przed ludźmi i pozostać w samotności.
   Na cmentarz dotarłam również bez żadnych przeszkód. Przejeżdżając przez miasto, wstąpiłam do kwiaciarni po ulubione kwiaty mamy - ciemnoróżowe piwonie. Nie zwracając uwagi na przenikliwie zimny deszcz, który spływał mi strumieniami z mokrych włosów na kark, podążałam ścieżką do grobu rodzicielki. Biały nagrobek wręcz lśnił wśród szarości cmentarza, a złote żłobienia migotały lekko od łez nieba. Odgarnęłam mokrą grzywkę z oczu, kładąc kwiaty przy pomniku. Kucnęłam przy kamieniu, cicho wzdychając.
   - Cześć mamo... - szepnęłam, czule gładząc biały marmur. Patrząc na wyżłobione imię matki, czułam się tak, jakby była obok mnie. Jakbyśmy znów siedziały w salonie, okryte grubym, pluszowym kocem z kubkami gorącej herbaty w rękach. Jakbyśmy znów mogły razem pogadać o tych wszystkich, nic nie znaczących bzdetach. - Jak się czujesz? Mam nadzieję, że dobrze. Pewnie tam na górze jest ciepło i słonecznie. Nie to, co tutaj - parsknęłam cicho, machając ręką, jakbym chciała pokazać jej to, co się działo dookoła. - U mnie... - usłyszałam jak głos mi się łamie, a w gardle rośnie nieznośna gula. Odetchnęłam, unosząc wzrok w górę, by pozbyć się, piekących pod powiekami, łez. - U mnie chyba coraz gorzej... Ja... Ja nie wiem co mam robić. Czuję się zagubiona jak jeszcze nigdy. To wszystko zaczyna mnie przerastać... - ostatnie słowa wyszeptałam, zakrywając twarz dłońmi. Już nie powstrzymywałam łez. - To jest takie ciężkie... Ja nie potrafię o nim zapomnieć, szczególnie teraz gdy codziennie mi o sobie przypomina. Mamo... To wszystko wraca... Ja nie chcę tego. Nie chcę znów stąpać po niepewnym gruncie, uzależnionym od jego humorków. Chcę spokojnego życia... Tylko chyba serce zaczyna czuć coś innego. To robi się coraz dziwniejsze. Kocham Kena. Jest mi naprawdę, niesamowicie bliski, ale to, co znów budzi we mnie Kastiel...
   Nic więcej nie powiedziałam. Czułam się załamana. Wszystko to, co z taką pieczołowitością sobie budowałam, to przed czym się tak broniłam zaczęło się rozpadać jak domek z kart. Wszystkie lęki, niepewności, nieprzespane noce... Wszystko zaczęło wracać, tyle że ze zdwojoną siłą. Czułam, że jeszcze chwila i znów się załamię, tak jak trzy lata temu.
   Kiedy szloch dusił moje gardło, poczułam ciepłą dłoń na ramieniu. Przestraszona poderwałam się, odwracając do osoby, która mnie dotknęła. Spodziewałam się każdego, nawet samego Szatana, ale nie jego. Momentalnie poczułam, jak chłód nienawiści ogarnia mnie, mrożąc krew w żyłach. Pociągnęłam nosem, odsyłając wgłąb siebie łzy.
   - Co ty tu robisz? - warknęłam, patrząc w jego czekoladowe oczy z nieopisaną furią.
   - Przyjechałem tu za tobą... - powiedział cicho, jakby niepewny, czy warto to mówić.
   - Śledziłeś mnie?! - wrzasnęłam piskliwym głosem. Jak on, do cholery jasnej, śmiał mnie śledzić?
   - To nie tak... - zaczął, zerkając na mnie niepewnie. - To jest silniejsze ode mnie. Nie potrafię się powstrzymać, by nie być obok ciebie, by nie patrzeć na ciebie. Liwia... Ja cię kocham...
   - CO?! - kolejny piskliwy krzyk, któremu towarzyszyło coś pomiędzy zduszonym śmiechem, krzykiem a parsknięciem. Miałam ogromną ochotę by go uderzyć, by podejść do niego i wyładować na nim całą złość, ale moje nogi zdawały się wrosnąć w miękką ziemię cmentarza. - Jakim prawem tu przyszedłeś, co? Jak śmiesz nachodzić mnie po tym, co mi zrobiłeś?! Jak śmiesz mi mówić, że mnie kochasz po tym, jak zostawiłeś mnie na lodzie bez żadnej wiadomości?! Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz, co? Że rzucę ci się w ramiona stęskniona? Że zapomnę o tych trzech latach milczenia? Jeśli tak, to się grubo mylisz. Miałeś swoją szansę, ale postanowiłeś ją zjebać. Teraz już za późno, by cokolwiek naprawiać.
   Chciałam się odwrócić i odejść, ale zatrzymał mnie, łapiąc za rękę. Spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem, wyrywając nadgarstek. W jego oczach odbijały się przeróżne uczucia, od frustracji, po smutek i na koniec rezygnacja, która biła się z determinacją o władzę.
   - Dlaczego nie możesz ze mną normalnie porozmawiać? Dlaczego nie możesz mi dać możliwości, by naprawić to, co zrobiłem? - zapytał, nie spuszczając ze mnie uważnego wzroku.
   - Boże, Kastiel! Ale ty jesteś głupi. Głupi i uparty. -  Z mojego gardła wyrwał się ironiczny śmiech, którego nie byłam w stanie powstrzymać. - Zostawiłeś mnie. Nie powiedziałeś mi nic oprócz tej pieprzonej piosenki na koniec koncertu. Zostawiłeś mnie, nie dając szansy, by cokolwiek powiedzieć... - mój głos zaczął drżeć, a z oczu znów popłynęły łzy, mieszając się z deszczem. - Przez pół roku nie mogłam wygrzebać się z depresji, w którą wpadłam przez ciebie. Przez dwa lata próbowałam się z tobą jakoś skontaktować, jednak to nic nie dawało. Milczałeś jak grób. A teraz zjawiasz się teraz jak gdyby nigdy nic i oczekujesz wybawienia? Myślisz, że kilkoma miłymi słówkami i kwiatami naprawisz pół roku zniszczeń w moim sercu i trzyletnią przepaść między nami? - Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. - Ja mam wszystkiego dość. Dość tych twoich podchodów, dość nachodzenia... Nie chcę wracać do tego, co było w liceum. Nie teraz, gdy ułożyłam sobie wszystko na nowo. Ale ty tego nie pojmujesz... Wpadasz do mojego życia z brudnymi buciorami i wszystko niszczysz! Mam cię dosyć! Jedyne o czym marzę, to żebyś zniknął znów, tylko tym razem na zawsze!
   - Liwia... - wyciągnął rękę w moją stronę, jakby chciał dotknąć mojego ramienia, ale zatrzymał się w połowie drogi. - Przepraszam... Nie wiedziałem...
   - To teraz już wiesz - powiedziałam twardo, patrząc mu w oczy. Kiedyś te tęczówki o barwie czekolady sprawiały, że kolana mi miękły, ale teraz nic dla mnie nie znaczyły. Ponownie odgarnęłam mokrą grzywkę, po czym ruszyłam w dół ścieżki do auta. Kastiel chciał mnie jeszcze zatrzymać, ale odepchnęłam jego rękę. - Powiedziałam żebyś mnie zostawił w spokoju. Odejdź.
   Szybkim krokiem dotarłam do auta. Nie patrząc na to, że moczę tapicerkę, siadłam za kierownicą. Dopiero w suchym i ciepłym miejscu wszystkie emocje we mnie wybuchły, a ciałem targnął szloch. Opadłam głową na ręce, zawieszone na kierownicy, nie mogąc się uspokoić. Czułam się tak, jakby wszystko się we mnie rozrywało na małe części pozbawione uczuć. Byłam na niego ogromnie wściekła. Zabrał mi jedyne miejsce, w którym czułam się bezpiecznie. Zbezcześcił swoją obecnością mój azyl.
   Nie chcąc być dłużej w tym miejscu, odpaliłam silnik i ruszyłam w drogę powrotną. Nie zwracałam uwagi na, rozmazany przez deszcz, obraz przed sobą. Nie troszczyłam się o coś takiego, jak wycieraczki. Nie przejmowałam się cieknącymi co chwilę łzami. Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w domu. To jednak okazał się mój największy błąd, jaki mogłam popełnić.
   Wyjeżdżając z kamienistej dróżki na główną ulicę, przez rozmyty widok nie zauważyłam nadjeżdżającego z naprzeciwka auta. Jedyne co ostatnie zapamiętałam, to okropny pisk opon, oślepiający blask reflektorów i ogromny huk metalu, który boleśnie wbił mi się w czaszkę. Później nastąpiła tylko ciemność.

sobota, 19 marca 2016

~ Rozdział 61 ~

   Wpadłam spóźniona do biura, głośno oddychając. Rzuciłam torbę na biurko i od razu osunęłam się na obrotowe krzesło bez życia.
   Wczorajszego wieczoru siedziałam z ciocią, przeglądając mnóstwo katalogów z dekoracjami ślubnymi i obie zastanawiałyśmy się na jaki kolor przewodni postawić. Dopiero po północy stanęło na delikatnym morskim błękicie. Wykończona, nawet nie wiem kiedy, zasnęłam na kanapie w mieszkaniu opiekunki. Rano obudzona przez jej narzeczonego, wyleciałam jak poparzona, biegnąc ile sił do swojego mieszkania, by się przebrać i wziąć szybki prysznic. Następnie mały wyścig z czasem, by nie spóźnić się do pracy. Ledwo mi się dzień zaczął, a ja miałam go już dość.
   - Cześć, Liv! - otworzyłam oczy, które nieświadomie zamknęłam i spojrzałam się na uroczą brązowowłosą, niską dziewczynę o prawie czarnych oczach.
   - Hej, Sara - uśmiechnęłam się do niej szeroko, po czym wyciągnęłam obie dłonie w jej kierunku. Ta zaśmiała się i od razu podała mi papierowy kubek z moją ulubioną kawą. - Dzięki.
   - Ciężki poranek, co? - zapytała, unosząc jedną brew ku górze.
   - Żebyś wiedziała - westchnęłam cicho, czując jak aromatyczny zapach palonych ziaren i kremowej śmietanki pieści moje nozdrza. Upiłam łyk boskiego napoju, następnie odwróciłam się do swojego komputera i zaczęłam swoją codzienną pracę.
   Jakiś czas później, po odebraniu kilku telefonów i umówieniu spotkań z redaktorem, kończyłam w spokoju swoją kawę. Rozparłam się wygodnie na krześle, wyciągając przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach. Już miałam przymknąć na chwilę oczy, by cieszyć się przed popołudniowym słońcem, kiedy podniecone szepty w biurze mnie od tego odciągnęły. Niechętnie uniosłam powieki i, jak większość kobiet w mim dziale, rozdziawiłam ze zdziwienia usta. Przez rozsuwane automatycznie drzwi wszedł doręczyciel z ogromnym bukietem ciemnoczerwonych*, ułożonych w serce i śnieżnobiałych**, okalających te pierwsze, róż.
   Moje zdziwienie, o ile to możliwe, stało się jeszcze większe, gdy usłyszałam słowa mężczyzny niosącego kwiaty.
   - Przesyłka do rąk własnych dla Liwii Miko - powiedział spokojnie, rozglądając się po wszystkich. Przełknęłam głośno ślinę i podniosłam się na roztrzęsione nogi.
   - To ja - powiedziałam dziwnie przytłumionym głosem. Niepewnie podeszłam do doręczyciela, który z szerokim uśmiechem, wyciągał moją stronę, granatową plakietkę z kartką do podpisania. Chrząknęłam cicho, po czym zapytałam: - Przepraszam, a mogłabym wiedzieć od kogo są kwiaty?
   - Eee... - zająknął się, zdezorientowany. Najwyraźniej nikt jeszcze nigdy go nie pytał o coś takiego. Szybko jednak się pozbierał i spojrzał na druczek. - Kastiel Drake.
   Momentalnie szok ogromnym bukietem przerodził się w lodowatą wściekłość. Zacisnęłam pięści i zęby, żeby nie sapnąć ze złości. Jak on śmiał mi przysyłać kwiaty w pracy!?
   - Nie chcę ich - powiedziałam twardo, a dokoła mnie rozległ się pomruk zdziwienia.
   - Ale jak to? - zapytała Sara, patrząc na mnie z niedowierzaniem. - Takie kwiaty?
   - Nie chcę ich. Jeśli chcesz, to je odbierz i zabierz sobie. Mi one nie są do niczego potrzebne - stwierdziłam, wciąż wzburzona. Byłam tak wściekła, że jedyne o czym myślałam, to żeby dorwać ten jego chudy tyłek i wykopać go jak najdalej ode mnie.
   - Niestety, tak nie można. Do rąk własnych - moje plany zemsty na Kastielu przerwał spokojny, ale nieco zdziwiony głos dostarczyciela. Sapnęłam z irytacją.
   - A więc dobrze - zabrałam długopis z jego ręki, po czym złożyłam zamaszysty podpis na kartce i odebrałam swoje kwiaty. Uniosłam piekielnie ciężki bukiet, oddając go koleżance. - Są twoje.
   - Ja nie mogę ich przyjąć - zaprotestowała od razu, patrząc na mnie z niemałym przerażeniem w oczach. - One są dla ciebie, a nie dla mnie.
   - A ja ich nie chcę - prychnęłam, wracając do swojego biurka. Już od samego rana czułam, że ten dzień będzie okropny, ale nie spodziewałam się, że aż tak.
   Mimo, że odwróciłam się tyłem do szatynki, nadal czułam jej wzrok na sobie. Westchnęłam lekko zrezygnowana, gdy prawie cała złość ze mnie uleciała.
   - Są od kogoś, kogo nie chcę znać - mruknęłam cicho, przecierając twarz rękoma. - Weź je, proszę, ode mnie, bo jeśli nie, to ja je wyrzucę.
- W porządku... - powiedziała cicho. Kilka chwil później ponownie się odezwała. - Tutaj jest załączony liścik.
Odwróciłam się do niej, łapiąc małą karteczkę. Szybkim ruchem przełamałam białą, woskową pieczęć i odczytałam kilka słów napisanych odręcznym pismem:

„Porozmawiaj ze mną, proszę...”
   Przeczytawszy to jedno, krótkie zdanie, myślałam, że wybuchnę płaczem. Miałam już wszystkiego dość po dziurki w nosie. Minęły dopiero dwa dni, odkąd Kastiel pojawił się znów w moim życiu, a ja czułam się jakby działo się to o wiele dłużej.
   Miałam dość całego dnia i marzyłam tylko o tym, by znaleźć się w swoim małym mieszkanku z butelką dobrego czerwonego wina. Nie mogąc się na niczym skupić, w końcu zabrałam swoje rzeczy i opuściłam biuro pół godziny przed czasem.
   Przemierzałam powolnym krokiem rozgrzane sierpniowym słońcem ulice Ione. Wzięłam głęboki wdech, by nacieszyć się suchym, nieco zanieczyszczonym, ale i tak sprawiającym przyjemność, powietrzem. Wszędzie czuć było zapach suchej trawy i intensywny aromat letnich kwiatów. Westchnęłam raz jeszcze, czując się wykończona emocjonalnie. Byłam na niego niesamowicie wściekła. Tyle czasu starałam się o nim zapomnieć i kiedy pogodziłam się z jego odejściem i ułożyłam sobie życie na nowo, on musiał się tak nagle pojawić, burząc mi wszystko. Jeszcze dwa lata temu pragnęłam z całego serca, by wrócił, a dziś myślałam tylko o tym, aby znów wyjechał i więcej się nie pokazywał. Nie chciałam mieć z nim więcej nic wspólnego.
   Jednak, co najbardziej mnie irytowało, kiedy doręczyciel przeczytał od kogo są kwiaty, poczułam delikatny uścisk na sercu i lekkie łaskotki w okolicach żołądka. Nie chciałam, by uczucia do bruneta wróciły. Miałam Kentina i chciałam być z nim i tylko z nim szczęśliwa.
   Nie spiesząc kierowałam swoje kroki do mieszkania. Po drodze zahaczyłam jeszcze o mały, ale gustowny sklepik z alkoholami i kupiłam swoje ulubione czerwone wino Cantine Delibori Valpolicella Classico DOC, po czym wróciłam do domu.
   W przedpokoju zostawiłam swoje niewysokie szpilki, nie ubierając nic na bose stopy, udałam się do kuchni, gdzie postawiłam wino na stole i zajęłam się przygotowaniem późnego obiadu. Poddusiłam na niewielkiej ilości masła pomidory z puszki w rondelku, doprawiając je do smaku. Ugotowałam do tego makaron, po czym dorzuciłam wstęgi do sosu i jeszcze chwilę dusiłam. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując nieziemski zapach pomidorów i świeżej bazylii. Nałożyłam sobie odpowiednią porcję i, po chwili mocowania się z korkiem, nalałam wina do pękatego kieliszka. Czułam się trochę nieswojo, samotnie pijąc wino, jednak nic tak nie dopełniało włoskiego dania, jak dobrze dobrany, subtelny alkohol.
   Po skończonym posiłku, zabrałam jeszcze pełną butelkę trunku do salonu, gdzie rozłożyłam się wygodnie na kanapie, chcąc zagłębić się w lekturze książki. Jednak, kiedy ledwo umościłam sobie miejsce na meblu, usłyszałam natarczywe pukanie do drzwi. Z westchnieniem podniosłam swój ociężały, zmęczony tyłek i otworzyłam wejście. Przed mieszkaniem stała lekko zarumieniona Rozalia, uśmiechając się do mnie.
   - Och.  Cześć, Roza - przywitałam przyjaciółkę, wpuszczając ją do środka, a następnie wróciłam do salonu. - Fajnie, że przyszłaś. Kupiłam dzisiaj nasze ulubione wino.
   - Ekhm... - kaszlnęła cicho, w lekkim nerwowym tiku. - Właściwie, to ja nie powinnam pić alkoholu.
   Odwróciłam się do niej, wchodząc do salonu. Zmarszczyłam nieco brwi, patrząc na jej speszony wzrok, przesuwający się po podłodze i meblach.
   - Bo ja... - zaczęła niepewnie, zwróciwszy w końcu wzrok na mnie. Zagryzła lekko wargę, po czym wzięła głęboki wdech i kontynuowała. - Ja jestem w ciąży.
   Normalnie czułam, jak w zwolnionym tempie moja szczęka opada na dół, a na twarzy wykwita wyraz nieopisanego zdumienia. Wgapiałam się w białowłosą w totalnym szoku, nie mogąc uwierzyć w to, co mi przed chwilą powiedziała. Roza w ciąży?
   - Co? - zapytałam niezbyt inteligentnie, kiedy do mojego zdumiałego umysłu dotarły informacje.
   - No, jestem w ciąży - uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach zaczęły igrać radosne iskierki. Wyglądała niesamowicie uroczo, gdy stała przede mną z uniesionymi kącikami ust i założonymi za sobą rękoma, ubrana w jedną ze swoich, dziewczęcych sukienek.
   - Ale jesteś pewna? - dopytałam się, wciąż nie mogąc dać prawdy jej słowom.
   - Tak! - pisnęła radośnie, ściągając mnie na sofę. - Dzisiaj z Leo byliśmy u ginekologa, potwierdzić test, który robiłam jakiś czas temu.
   - No, to gratuluję! - przyciągnęłam przyjaciółkę do delikatnego uścisku, czując natychmiastową radość i dumę z młodej pary. Kiedyś Rozalia wspominała mi, że chciałaby mieć małą gromadkę dzieci. Cieszyłam się, że jej marzenie powoli zaczyna się spełniać.
   - O matko! - westchnęła cicho, a z jej ust nie schodził szeroki uśmiech. - Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak ja się cieszę! To cały czas wydaje się być takie nierealne... - pogłaskała się z ogromną czcią po jeszcze płaskim brzuchu. Zaśmiałam się pod nosem na ten widok, jednakże doskonale potrafiłam sobie wyobrazić Rozalię z większym, zaokrąglonym brzuchem, jak i z małym brzdącem na kolanach. Ona się wręcz nadawała na bycie matką. - Jeju... A gdybyś widziała minę Leosia jak zobaczył nasze małe dzieciątko... - zaczęła energicznie opowiadać o wizycie u lekarza, o miłości i czułości bruneta.
   Słuchałam opowieści z zapartym tchem, radując się jej szczęściem. Jeszcze nigdy nie widziałam dziewczyny tak przejętej. To było niesamowite przeżycie, widzieć ją rozpromienioną, zachwycającą się swoim brzemieniem. Nawet w pewnym momencie przeszło mi przez myśl, jak ja bym wyglądała z okrągłym brzuszkiem, jednak te wyobrażenie odsunęłam od siebie równie szybko jak się pojawiło.
   Przez resztę wieczoru rozmawiałyśmy o macierzyństwie i o typowo babskich sprawach. Czułam się przyjemnie odprężona i byłam niesamowicie wdzięczna Rozalii za, pomijając fakt, że nieświadome, odciągnięcie mnie od rozmyślań o byłej miłości.

(Kwiaty, które otrzymała Liwia)
~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~
* Czerwone róże oznaczają gorące, trwałe uczucie, są symbolem trwałego uczucia oraz namiętności. Wymowa kwiatów: Kocham Cię!
** Białe róże podobnie jak kremowe, oznaczają uduchowioną miłość, pokorę, niewinność, czystość i sekret. Wymowa kwiatów: Jesteś aniołemTęsknię za Tobą, Pogódźmy się. 

~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~

Witajcie! 
Dzisiaj tak na samym dole, ponieważ mam do was pytanie! 
Za kilka dni będzie pierwsza rocznica tego bloga.  Dokładnie 22 marca został opublikowany pierwszy rozdział naszej historii! Jestem niesamowicie szczęśliwa, że udało mi się dotrwać aż do tego momentu i że aż tak wiele osób go czyta. 
Ale dzisiaj nie o tym chciałam mówić. W związku z rocznicą oraz zbliżającymi się 50 tys wyświetleń chciałabym się was zapytać, czy chcielibyście wziąć udział w małym konkursie ;) Jednak kiedy zaczęłam myśleć nad tym powstał mały problem, ponieważ ja kompletnie nie mam pomysłu na zorganizowanie takiej zabawy. W końcu postanowiłam, że decyzję o tym jaki to będzie konkurs pozostawię Wam. W tym celu zrobiłam małą ankietę, którą znajdziecie pod Obserwatorami.
Ankieta będzie trwała dwa tygodnie, więc macie jeszcze sporo czasu na podjęcie decyzji, także zachęcam do głosowania ;)
Dziękuję wam za wytrwałość i przemiłe słowa, które są dla mnie ogromną motywacją. 
Gorąco pozdrawiam
Wasza Autorka ♥

niedziela, 13 marca 2016

~ Rozdział 60 ~

Spojrzała na niego spod mocno zmarszczonych, w przypływie złości, brwi. Chłopak jedynie uśmiechnął  się lekko, nie odrywając wzroku od lodowatych, niebieskich tęczówek swojej dziewczyny. 
- Możesz mi powiedzieć, po co go wczoraj przyprowadziłeś? - zapytała z nieopisanym żalem w głosie. Była wściekła na chłopaka, ponieważ doskonale wiedziała o katuszach, jakie przeżywała jej przyjaciółka.
- Widzisz, skarbie - zaczął spokojnym tonem, unosząc jeden kącik ust w delikatnym uśmiechu. Podszedł do czerwonowłosej i objął ją w pasie, po czym pochylił się do jej ucha i wyszeptał: - czasem i miłości trzeba trochę pomóc...


   - Co to, kurwa mać, miało być?! - krzyknęłam, nie panując już nad złością, zaraz po tym, jak Rozalia usiadła na miękkiej sofie.
   Byłam zła. Nie. Ja byłam wściekła, wkurwiona i, co najgorsze, odczuwałam swego rodzaju satysfakcję, a to irytowało mnie jeszcze bardziej.
   - Uspokój się - białowłosa, zmarszczyła brwi niezadowolona, spoglądając na mnie. - Nie miej do mnie o to pretensji, bo sama nic o tym nie wiedziałam.
   - Och, tak? - zapytałam ironicznie. - I chcesz mi powiedzieć, że Kastiel wprosił się do ciebie na urodziny?
   - Boże, Liwia! O co, ty, się wściekasz? - warknęła, rozzłoszczona. - Myślisz, że zrobiłabym ci coś takiego, szczególnie po tym, jak siedziałam przy tobie przez te pieprzone trzy miesiące i starałam się ciebie wyciągnąć z depresji? Przestań się na mnie wydzierać, bo to ci nic nie da. Nie miałam kompletnie pojęcia, że on się pojawi. To Lys go ze sobą zabrał.
   Spojrzałam na nią, otwarłszy szeroko usta ze zdziwienia. To chyba jakieś jaja...
   - No, co? To był jego pomysł, byście się spotkali u mnie - dziewczyna westchnęła przeciągle, przewracając oczami.
   - I ty, Brutusie, przeciwko mnie... - mruknęłam pod nosem, czując jak wszystkie emocje ze mnie ulatują, pozostawiając tylko pustkę.
   - Moim zdaniem powinnaś mu odpuścić - powiedziała, jakby od niechcenia, przypatrując się swoim wystylizowanym paznokciom. - Nie widzieliście się trzy lata, jesteście dorosłymi ludźmi. Powinniście darować sobie dziecinne złości.
   - O nie! - zaprzeczyłam od razu, unosząc dłonie w geście sprzeciwu. - Wystawił mnie, wyjechał, nie dawał żadnych znaków życia, a teraz zjawia się ni z tego, ni z owego i ja mam mu tak po prostu zapomnieć to wszystko? Mam tak zwyczajnie zacząć z nim rozmawiać?
   - Boże, Liwia! Ile tym masz lat, żeby się tyle czasu boczyć?! - krzyknęła rozjuszona Rozalia, a ja przeniosłam na nią przerażone spojrzenie. Dziewczyna bardzo rzadko podnosiła głos. - Jesteście małymi dziećmi, które nie odezwą się do siebie, dopóki jedno drugiego nie przeprosi? Rozumiem, że jesteś zła; sama bym była, ale to nie zmienia faktu, że jesteście dorosłymi ludźmi, więc zachowujcie się jak dorośli. To, co było w liceum, niech w nim pozostanie, po za tym sama nie byłaś święta - rzuciłam jej zaskoczone i wzburzone spojrzenie, ale ta nie zwróciła na nie uwagi. - No, co? Może mi jeszcze powiesz, że to nie ty przespałaś się z Kentinem? Że to nie ty wściekałaś się za każdym razem, gdy chciał z tobą porozmawiać? Może nie ty uciekłaś z płaczem, po tym jak uratował cię przed zbirami w parku?
Otwierałam już usta, żeby odpowiedzieć, jednak ta uciszyła mnie nagłym ruchem ręki. Tym razem jej głos był dużo spokojniejszy.
   - Nie chcę tego słuchać. Postąpisz, jak będziesz uważać. Ja wyraziłam tylko swoje zdanie, a teraz jeśli bym mogła prosić włącz jakiś film i przynieś lody, bo mam dzisiaj wszystkiego dość.
   Przez resztę dnia nie poruszałyśmy już więcej tematu Kastiela. Z jednej strony byłam wściekła na przyjaciółkę o fakt, że nie powiedziała mi nic o czerwonowłosym oraz o to, że naskoczyła na mnie krzycząc. Z drugiej jednak wiedziałam, że dziewczyna ma racje. Nie powinnam już więcej trzymać w sobie złości z czasów szkoły. Byliśmy wtedy dzieciakami i każdy popełnił jakieś błędy. Wciąż czułam ogromny żal do Kastiela. Nie mogłam się go pozbyć. Zranił mnie wtedy tak niewyobrażalnie, że niedługo po jego wyjeździe wpadłam w głęboką depresję. Dlaczego więc prześladowało mnie uczucie niejasnego szczęścia, gdy myślałam o jego powrocie?

   Weekend minął mi w miarę spokojnie. Większość czasu spędziłam z Rozalią i ciocią Tatianą przygotowując się do, zbliżającego się ogromnymi krokami, ślubu mojej opiekunki. Ciocia była zaskakująco spokojna, jednak ja wiedziałam, że to dopiero cisza przed burzą. Białowłosa zachowywała się identycznie. Zaledwie kilka dni przed cała ceremonią zaczęła panikować i miewać napady złości. Na szczęście minęło jej to bardzo szybko i teraz mogła cieszyć się wraz ze swoim mężem nadchodzącym, wspólnym życiem.
   Dopiero kiedy nadchodził wieczór i kładłam się do łóżka, zaczęły nachodzić mnie dziwne myśli. Turlałam się z jednego końca posłania na drugie, nie mogąc przestać myśleć o czerwonowłosym, którego teraz powinnam nazywać brunetem. Gryzłam się ze swoimi uczuciami, których po części kompletnie nie pojmowałam. Byłam wściekła, że bez słowa mnie opuścił i również bez słowa wpadł z butami do mojego poukładanego życia. Chciało mi się płakać, ponieważ wszystkie wspomnienia z nim związane wróciły i teraz przewijały się w mojej wyobraźni, jak w kalejdoskopie. Byłam też przerażona... Bałam się, że wszystko to, co ułożyłam sobie w spokoju zostanie teraz zburzone. Bałam się, że kiedy Kastiel dowie się, że jestem z Kenem wpadnie w szał i zrobi coś głupiego. Z drugiej strony, jednak, po co miałby to robić, skoro zdawał się nic do mnie nie czuć? Ale najbardziej się bałam tego, iż wszystkie uczucia, które udało mi się stłamsić i zepchnąć gdzieś na samo dno, powrócą. Że powrócą i po raz kolejny namieszają mi w głowie. Nie chciałam tego. Nie potrzebowałam. Byłam szczęśliwa ze swoim spokojnym i poukładanym życiem. Nie potrzebowałam w nim kolejnych rewelacji. Z takimi rozmyślaniami udało mi się w końcu zasnąć w połowie nocy.
   Następnego dnia obudziłam się w kiepskim humorze. Byłam kompletnie nie wyspana i bolały mnie wszystkie mięśnie od niewygodnej pozycji podczas snu. Ziewnęłam głośno, przeciągając się na posłaniu. Kilka dobrych minut poświęciłam na leżenie bez ruchu, po czym niechętnie podniosłam się i udałam do łazienki.
   Wszystko wydawało się być w porządku. Zjadłam porządne śniadanie, wypiłam dużą kawę, która od razu przepędziła wszelkie oznaki zmęczenia. I wszystko było w porządku dopóki nie opuściłam mieszkania. Przez większość drogi do pracy obyło się bez większych rewelacji. Niestety, kiedy byłam prawie pod budynkiem wydawnictwa zobaczyłam go. Stał przed wejściem, rozglądając się dookoła, jakby kogoś szukał.
   To mnie szukał...
   Zaklęłam soczyście pod nosem, zamykając oczy. Tego mi tu jeszcze brakowało, by mnie nachodził w pracy. Nie mogę mu się dać sprowokować. Co mówiła Rozalia? Żeby się pogodzić? Zobaczymy...
   Zaciskając szczęki, szłam dalej w kierunku firmy. Zrobiłam tylko krok w jego stronę, a ten od razu mnie zauważył i podszedł do mnie. Widząc jego zdeterminowany i lekko zagubiony wzrok, nie mogłam się powstrzymać. Zbyt wiele negatywnych uczuć tliło się we mnie od urodzin Rozalii.
   - Co ty tu, do cholery jasnej, robisz? - syknęłam w jego stronę, ostrożnie podchodząc. Zobaczyłam, że drgnął lekko, jakby zszokowany moją reakcją, ale szybko się opanował.
   - Chcę porozmawiać - odparł, wbijając we mnie, uporczywie domagające się jakiegoś kontaktu, oczy.
   - Nie mamy o czym - zbyłam go, kierując się w stronę wejścia do wydawnictwa.
   - Proszę tylko o małą rozmowę, czy to tak wiele? - zapytał z żalem w głosie. Poczułam jak coś delikatnie drgnęło w moim sercu, lecz szybko pozbyłam się tego uczucia.
   - Nie mamy o czym - powtórzyłam twardym głosem, ponownie zwracając na niego wzrok. - Wyjechałeś, zniknąłeś z mojego życia i niech to tak pozostanie.
   Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wkroczyłam pewnym krokiem do budynku. Zapowiadał się naprawdę nieciekawy dzień.
   Przez większość pobytu w pracy byłam pogrążona w rozmyślaniach o Kastielu. Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby coś takiego się jeszcze raz powtórzyło. Nie teraz.
   To prawda, kochałam go. Był dla mnie całym światem, który postanowił sobie wyjechać. Teraz już nie było dla niego miejsca. Mimo to, wciąż nie dawało mi spokoju to drgnięcie w sercu, gdy słyszałam jego głos. Znów mogłam go słyszeć... Znów mogłam poczuć jego oszałamiający zapach. Znów był blisko mnie...
   - Liwia, wszystko w porządku? - usłyszałam obok siebie, zmartwiony głos mojego mężczyzny.
   - Co? - spojrzałam na niego zdezorientowana, wyrwana ze swoich rozmyślań. - Taak...Wszystko okej.
   Uśmiechnęłam się do niego nieco wymuszenie, ale miałam nadzieję, że chłopak tego nie zauważył. Moje weekendowe postanowienie o tym, że nie będę myśleć o Kastielu poszło się, kolokwialnie rzecz ujmując, jebać. Nie miałam zielonego pojęcia, co sprawiało, że znów zajmował każdą moją najmniejszą myśl i chwilę. Na niczym nie potrafiłam się skupić, co moment wspominając nasze początki znajomości i próby podejścia do siebie, które skończyły się małą katastrofą. Czułam się podle myśląc o gitarzyście, gdy byłam z Kentinem. Miałam wrażenie, że to tak, jakbym go zdradzała. Jednakże nie chciałam mu nic wspominać o mojej pierwszej miłości. Kentin nigdy za nim nie przepadał i prawie doszło do tego, że gdy załamałam się na dobre, chciał wynająć detektywa, by odszukał Kastiela. Na szczęście Gwen i Rozalia skutecznie go powstrzymały. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby szatyn się dowiedział o jego powrocie. Zagryzłam wargę, potrząsając lekko głową, chcąc odgonić natrętne myśli. Na razie musiałam się skupić na tym, co było teraz, dopiero później się przejmować powracającą przeszłością.
   Spojrzałam się na ukochanego, po czym przyciągnęłam go do głębokiego pocałunku. Przyjemne mrowienie motylków w brzuchu, skutecznie odgoniły Kastiela z moich myśli. Zamruczałam cicho z przyjemności, gdy silne ramiona chłopaka otoczyły mnie, mocno przytulając. Kentin był wspaniały, dawał mi otuchę i bezpieczeństwo, którego tak pragnęłam przez te lata.
   Razem wróciliśmy do mojego mieszkania, zjedliśmy przepyszną kolację, przyrządzoną przez szatyna, a później wzięliśmy długą, relaksującą kąpiel, podczas której nie obyło się bez wspólnych pieszczot i czułości. Opierając się o szeroką, umięśnioną klatkę piersiową Kentina, czułam się naprawdę szczęśliwa. Byłam świadoma, że to jego potrzebowałam, i że to on o mnie zawsze dbał. Westchnęłam cicho, rozluźniając się pod dotykiem sprawnych dłoni kochanka na moich spiętych ramionach. Przejmowanie się nie jest dobre. Trzeba cieszyć się tym, co się ma, bo najważniejsze jest dzisiaj.

piątek, 4 marca 2016

~ !! Rozdział 59 !! ~

Witajcie moi kochani! 
Tak. Dzisiaj jest już rozdział! Sama jestem w szoku, że udało mi się go skończyć w tak krótkim czasie. Czasami siebie nie rozumiem. Raz rozdziały kończę w przeciągu max 4 dni, a czasami nie mogę się zebrać przez półtora tygodnia, by naskrobać coś sensownego. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie bardzo źli, za to niesystematyczne dodawanie notek, ale ja nic nie poradzę na brak czasu i czasami chęci oraz weny. 
No, ale dość gadania. Przed wami kolejny rozdział! I to się liczy. W tej części opowiadania jest coś w ramach przeprosin(?) za ostatni "brak namiętnych seksów". Liczę, że to was udobrucha. 
Żeby nie przedłużać chciałabym z całego serca przeprosić Liadan Laren i Lenę Rozalię Król, za brak komentarzy pod notkami. Przez ostatni brak czasu jestem z kilkoma notkami do tyłu i muszę to sobie na spokojnie nadrobić. Mam nadzieję, że nie jesteście bardzo na mnie złe i obiecuję poprawę, gdy tylko znajdę wolną chwilę.
Dość gadania. 
Bierzcie i cieszcie się z tego wszyscy! 
ENYOJ ♥
 Przepraszam za ewentualne błędy.
 ~~~~~~~~~~~~~ » . ∞ . « ~~~~~~~~~~~~~

   Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że dałem się naciągnąć na te pochrzanione urodziny. Jednak Lysander truł mi dupę od ponad tygodnia. Twierdził, że to najlepsza okazja, by „pokazać” się znajomym po takim czasie. Mówiłem mu, że to głupota, ale kiedy powiedział, że ona tam będzie, wszystkie argumenty na nie, wyparowały z mojej głowy.
   Przez całą imprezę siedziałem gdzieś z tyłu, nie chcąc się rzucać w oczy.
   Jasne. Tak sobie wmawiałem. Tak naprawdę chciałem bezwstydnie móc szukać jej w tłumie.
   Na początku nie działo się nic niezwykłego. Banda ludzi wpadała, składała życzenia, rozmawiała ze sobą. Kilka razy podchodził do mnie jeden z bliźniaków, chyba Alexy, proponując drinka. Na początku odmawiałem. Chciałem być całkowicie trzeźwy, kiedy w końcu ją zobaczę, ale po upływie jakiejś półtorej godziny, zdecydowałem się na coś mocniejszego od coli. Gdy wypiłem cały procentowy napój, a jej ciągle nie było, zacząłem się denerwować i wkurzony zgarnąłem Lysa.
   - Ona na pewno będzie? - zapytałem poddenerwowany, nie mogąc opanować niepokoju.
   - Ale ona już jest - stwierdził ze spokojem wypisanym na twarzy.
   Spojrzałem się na niego jak na debila i po raz kolejny zacząłem się rozglądać. Nigdzie nie mogłem dostrzec jej słodkiej buźki.
   - Nie leć w chuja. Jej tu nie ma - żachnąłem się, patrząc na kumpla zrezygnowany.
   - Na sto procent jest - odpowiedział pewnie, a jego wzrok powędrował w stronę drzwi od kuchni.
   Sam spojrzałem w tamtą stronę, z nadzieją w sercu, jednak dostrzegłem tylko tego niebieskowłosego bliźniaka z jakąś dziewczyną. Phie. Nie byle jaką dziewczyną. Co prawda była niskiego wzrostu, ale nadrabiała to sandałami na wysokiej szpilce, a jej kształtne ciało opinała prosta, lecz niesamowicie seksowna czerwona sukienka, kończąca się w połowie uda. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, czując jak ciśnienie mi skacze.
   Oblizałem nerwowo wargi i wyszedłem na zewnątrz zapalić fajkę. Byłem poddenerwowany tym, że ciągle jej nie było. Ale Lys mówił, że ona tu jest. Tylko gdzie?
   Odrzucając wypalonego peta, którego zgasiłem ciężkim glanem, wróciłem do mieszkania Roz. Przez moment stałem zdezorientowany w korytarzu, nie widząc nikogo. Dopiero po chwili zorientowałem się, że wszyscy zebrali się w salonie. Zacząłem się powoli kierować w tamtą stronę, kiedy nagle poczułem, że ktoś na mnie wpada. W ostatniej chwili złapałem drobne, ale kobiece ciałko.
   - Uważaj maleńka - nie mogłem się powstrzymać od uwagi, patrząc na dziewczynę w czerwonej sukience.
   Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że unikała mojego spojrzenia. Jakby się czegoś bała. Jednak w końcu spojrzała na mnie, ale to nie było to spojrzenie, jakiego bym się spodziewał. Jej wzrok był tak lodowaty, że mimowolnie poczułem ciarki na plecach.
   - Dzięki - powiedziała oschle i zaraz zniknęła za drzwiami łazienki.
   Jakieś nienormalne przeczucie mówiło mi, że znam tą dziewczynę, że jest to ktoś mi bliski, ale ni chuja nie mogłem sobie jej z kimś skojarzyć. Totalna pustka. Miałem dziwne uczucie, że odpowiedź jest beznadziejnie prosta i doskonale ją znam, ale nie chciała mi się przebyć do świadomości. Stałem cały czas w tym samym miejscu, bijąc się z myślami.
   Trzask drzwi, wyrwał mnie z zamyślenia. To znów była ta dziewczyna. Przyjrzałem się jej dokładnie i po chwili dostrzegłem niewielki wisiorek z zielonym perydotytem w kształcie serca. Zamarłem, wpatrując się cały czas w blondynkę. To nie możliwe, by to była ona...
   To... to ona. Naprawdę ona...
   Zmieniła się nie do poznania. Ścięła włosy i bardzo wydoroślała. Teraz stała przede mną młoda kobieta, a nie ledwo wyrośnięta dziewczynka.
   Stałem oniemiały, nie będąc w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu, a ona po prostu wyszła, nie oglądając się za siebie.
   Nie siedziałem już dłużej na imprezie. Przeprosiłem Lysa i resztę towarzystwa i zabrałem się zaraz po jej wyjściu.
   Wiedziałem, że nie mam na co liczyć po tych trzech latach, że będzie na mnie wściekła, że prawdopodobnie o mnie już zapomni. Wiedziałem to. Byłem tego w pełni świadomy, jednak nie mogłem pojąc dlaczego to tak bolało...

   Całowałem ją. Pierwszy raz od jej urodzin. Po raz drugi mogłem poczuć smak jej słodkich ust. Były tak rozkosznie miękkie...
   Sunąłem dłońmi po jej kobiecym, prawie nagim ciele, okrytym jedynie skromną bielizną. Jej aksamitna skóra przepięknie pachniała grejpfrutem i winogronem. Chciałem jej smakować. Chciałem poczuć jej słodki, upajający smak. Czułem pod palcami, rysujące się pod skórą, żebra oraz jej wyraźnie zaznaczającą się kość biodrową. Delikatnie zacisnąłem na niej place, a kiedy usłyszałem boskie westchnienie, wyrwane z jej warg, myślałem, że się rozpłynę.
   W końcu była moja. Tylko moja. Miałem ją na własność, tylko dla siebie. Nie liczyło się nic oprócz jej ostrych pazurków, które wbijała mi w plecy. Uwielbiałem jak tak robiła. Kiedy nasza skóra stykała się raz, po raz przechodziły mnie niekontrolowane dreszcze przyjemności.
   Zjechałem ustami na jej miękki policzek, a następnie kierując się linią żuchwy w stronę delikatnej szyi, tam gdzie zapach był najintensywniejszy. Tam, gdzie przebijające się przez skórę żyły ukazywały przyspieszone z podniecenia tętno. Starałem się całować ją delikatnie, jednak kolejne westchnienia przyjemności rozbudzały we mnie nieznane dotąd żądze. Nie mogłem się powstrzymać i podgryzałem lekko szyję, ssałem skórę, pozostawiając na niej czerwone ślady. Liwia wiła się pode mną błagając o więcej. Sunąłem ustami dalej, po jej obojczyku, który z każdym głęboki wdechem uwydatniał się jeszcze bardziej. Była taka delikatna, ale podniecenie i pożądanie jakie od niej biło, było powalające. Zszedłem jeszcze niżej, natrafiając na jej dorodne, jędrne piersi, ukryte za seksownym koronkowym, czarnym stanikiem. Nie zastanawiając się dłużej, pozbyłem się go. Zacząłem pieścić je dłońmi, lekko drażniąc sterczące sutki kciukami. Słysząc rozkoszny jęk, kontynuowałem pieszczoty. Najpierw przejechałem po jednej piersi językiem, na co ta zareagowała cichym westchnieniem. Zachęcony jeszcze bardziej, wziąłem drobniutki sutek w usta i zacząłem ssać. Dziewczyna zaczęła wić się pode mną, błagając o więcej pieszczot. Dotykiem ust zaszczyciłem jeszcze drugą pierś, by zaraz po niej rozpocząć dalszą wędrówkę po jej prawie nagim ciele. Kreśląc wilgotne ślady językiem po napiętym brzuchu, dotarłem do linii majteczek. Gładząc dłońmi wzdłuż talii, trafiłem na biodra, które zacząłem powoli pieścić długimi palcami. Nieśpiesznie pozbyłem się jej bielizny, odkrywając najintymniejszą część ciała. Zacząłem lekko muskać ustami jej gładziutki wzgórek, podążając do dalszej części, proszącej się o uwagę i pieszczotę. Wędrując rękoma po miękkich udach, rozsunąłem je powoli, ukazując jej intymność. Zbliżyłem usta do jej skarbu, powoli zaczynając pieszczotę. Smakowałem jej soczków językiem, co jakiś czas drażniąc najwrażliwsze miejsce. Z warg dziewczyny co chwilę wydobywały się jęki rozkoszy, co jeszcze bardziej mnie pobudzało. Po raz ostatni zlizałem z niej soczki, wpijając się całą mocą w muszelkę. Blondynka jęknęła zaskoczona, ale ja nie przestawałem swojej pieszczoty. Smakowała tak bosko, że nie chciałem tego przerywać. Działała na mnie jak ambrozja, jak najbardziej uzależniający narkotyk.
   Gdy uniosłem wzrok, moim oczom ukazał się niesamowicie podniecający widok. Miała zaróżowione policzki, a spod pół przymkniętych powiek, błyskały się zamglone oczy. Widziałem jak bezwiednie zagryza wargę, by powstrzymać się do jęków. 
   Miałem na nią ogromną ochotę. Chciałem ją już. Tu i teraz. 
   Podniosłem się, wbijając w nią intensywny wzrok. Dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej, figlarnie zagryzając dolną wargę. Jej roziskrzone spojrzenie, spoglądało spod długich ciemnych rzęs. Zbliżyłem usta do jej, ale nie za blisko. Chciałem, by to ona mnie pocałowała. Blondynka, jakby czytając mi w myślach złączyła nasze wargi w namiętnym pocałunku. Nasze gorące języki przeplatały się w dzikim tańcu podniecenia. Oddechy stawały się coraz płytsze, a dłonie chaotycznie błądziły po wszelkich zakamarkach ciała. Wiedziałem, że mnie pragnie, że chce bym ją wziął, ale drażniłem się z nią i czekałem na jej prośbę. Wiła się pode mną, jak dzika kotka, co chwilę ocierając się swoją muszelką o mojego nabrzmiałego i gotowego penisa, co doprowadzało mnie do szału, ale wciąż czekałem. Mimowolnie otarłem się czubkiem przyrodzenia o jej wrażliwą łechtaczkę, a do moich uszu dobiegł przyjemny jęk. Popatrzyłem na nią, unosząc jedną brew ku górze, w pytającym geście. 
   - Weź mnie... - wyszeptała, na granicy pożądania. 
   Nie zwlekając ani chwili dłużej, wszedłem w nią powoli, rozkoszując się błogim ciepłem jej ciasnego wnętrza. Kolejny jęk wydobywający się z gardła sprawił, że automatycznie zadrżałem. Potęgowało to także, wbijające mi się w plecy paznokcie dziewczyny. Nieśpiesznie zacząłem poruszać się w jej gorącej pochwie, słysząc ciche pojękiwania i westchnienia przyjemności. Po chwili jednak nie mogłem się opanować i zacząłem coraz szybciej i gwałtowniej wbijać się w jej wnętrze. 
   Było mi tak błogo... Jak z żadną inną dziewczyną. Ona była wyjątkowa, nie tylko pod względem seksualnym. 
   Coraz bardziej rosnące podniecenie, powodowało coraz silniejsze ruchy moich bioder. Jęknąłem przeciągle, gdy oplotła mnie swoimi zgrabnymi udami i przyciągnęła jeszcze bliżej. Czułem raz, po raz zaciskające się jej mięśnie na moim penisie. To było coś niesamowitego. Przywarłem do jej ust w chaotycznym, pełnym pożądania pocałunku. Ona zaś przeciągnęła paznokciami po moich plecach, na skutek czego wbiłem się w ciasne ciało jeszcze mocniej. W pomieszczeniu słychać było tylko odgłos zderzających się ze sobą naszych ciał i szybkie oddechy, przeplatane jękami rozkoszy. Z każdym kolejnym pchnięciem wyczuwałem, jak robi się jeszcze bardziej ciasna. Nie panując nad żądzą, przyspieszałem swoje ruchy, łapczywie całując jej szyję. 
   - Kastiel... - wyjęczała mi wprost do ucha, a ja nie mogłem powstrzymać się od jęku. Moje imię tak miękko brzmiało, gdy ona je wypowiadała... - Kastiel. 
   Kolejne jęknięcie i mocne wejście w jej rozpalone wnętrze.
   - Kastiel!
   Coś nie pasowało mi w tym zawołaniu, aczkolwiek byłem tak zamroczony rozkoszą, że nie zwracałem na to uwagi. Po chwili dobiegło mnie jeszcze jedno zawołanie, ale to nie miało nic wspólnego z Liwią. Dodatkowo silne szarpnięcie za ramię, które nagle wyrwało mnie z tej nieopisanej przyjemności. 

   Otworzyłem gwałtownie oczy, nie mogąc się zorientować gdzie jestem. Cały czas czułem ogromne podniecenie, więc zaledwie po chwili dotarło do mnie, że leżę we własnym pokoju i podświadomie, w czasie snu zaspokajałem się ręką.
   - No, w końcu się obudziłeś! - błyskawicznie przeniosłem zdezorientowany wzrok na osobę, stojącą przy moim łóżku.
   Widząc Lysandra z lekko zmarszczonymi, w wyrazie zdenerwowania, brwiami, prędko wyciągnąłem rękę z lekko wilgotnych bokserek.
   - Co ty, tu, kurwa mać, robisz? - warknąłem w jego stronę, nie mogąc opanować złości. Jakim, kurwa, prawem wyrywał mnie ze snu?!
   - Darłeś się jak popieprzony. Myślałem, że coś ci się stało - powiedział spokojnie. Względnie spokojnie. Znając go od małego, potrafiłem dostrzec każdy, najmniejszy ruch na jego twarzy i tym razem nie umknęło mi lekkie drgnięcie kącika ust.
   - Ja cię kiedyś zabiję! - prawie krzyknąłem sfrustrowany, zrywając się do łazienki.
   Byłem tak wściekły na kumpla, że całe podniecenie związane ze snem, wyparowało ze mnie, pozostawiając uczucie niedosytu. Nosz, kurwa mać!