piątek, 25 marca 2016

~ Rozdział 62 ~

 Na przekór naszemu dążeniu do rozsądku nieszczęsne serce ludzkie pozostanie we władzy szaleństwa. 
~ Emil Zola


   Ślub ciotki zbliżał się wielkimi krokami. Wszyscy moi bliscy chodzili poddenerwowani i dość często reagowali z przestrachem na każde zadane pytanie, związane z uroczystością. Ciocia i Rozalia chciały, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Smoking dla drużby i moja sukienka leżały już przygotowane na ten dzień. Wszyscy goście zostali zaproszeni i zdążyli przysłać potwierdzenie, że pojawią się na zaślubinach. Dzień wcześniej ciocia odebrała w końcu swoją wymarzoną suknię od krawca. Suknia była niezwykle minimalistyczna i prosta. Jednak to w jej prostocie tkwił cały urok. Miała ładnie skrojony, idealnie dopasowany gorset, wiązany na plecach aksamitnymi tasiemkami. W pasie ozdobiona była szeroką, koronkową taśmą z licznymi perełkami i drobniutkimi kryształkami. Spódnica była lekko rozkloszowana, a kilka warstw szyfonu i aksamitu nadawała sukni lekkości i zwiewności. Ciocia Tatiana wyglądała w niej jak anioł ze swoimi ciemnozłotymi włosami, układającymi się w subtelne fale na plecach.
   Jednak nie wszystko szło tak, jakbym chciała. Od tamtego dnia, gdy Kastiel przysłał mi kwiaty, codziennie czekał na mnie przed budynkiem zanim zaczęłam pracę i zaraz po jej zakończeniu. Starałam się go ignorować, tłumiąc w sobie złość i rozgoryczenie. Nie chciałam go widzieć. Miałam powyżej uszu jego chorych gierek i pięknego przedstawienia o nawróconym chłopaku. Powinien się już dawno domyśleć, że spieprzył swoją szansę i już jej nie odzyska, jednak on wciąż nie ustępował. Coraz bardziej zaczynało mnie to drażnić. Nie tylko przez jego nieustępliwość i obecność, ale przez to, że coraz mniej zaczynała mi przeszkadzać jego osoba. Zaczynałam się przyzwyczajać do jego widoku. Zaczynałam się czuć jakbym znów była w liceum. Jakby te trzy lata rozłąki nigdy nie nastąpiły. Coraz bardziej czułam się rozdarta między to, co czułam do Kentina a nienawiść do Kastiela oraz to, co powoli zaczynało się we mnie na nowo odradzać. Nieświadomie zaczynałam oddalać się od szatyna, rozmyślając wciąż o Kasie. Nie chciałam ranić kochanka, ale nie mogłam znieść jego dotyku, kiedy przed oczami stawał mi czarnowłosy, który stał przed budynkiem wydawnictwa.
   Najgorszy był moment, kiedy Kentin czekając aż skończę pracę, natknął się na Kastiela. Do teraz nie jestem w stanie wyjaśnić sobie tego, jak udało mi się powstrzymać chłopaków od bójki. Wtedy między mną a Kenem doszło do pierwszej tak poważnej kłótni. Co prawda, zdarzało nam się pokłócić, jak to w każdym związku, jednak tamtego dnia szatyn pierwszy raz, odkąd zaczęliśmy ze sobą być, podniósł na mnie głos. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak wzburzonego. Był wściekły za to, e mu nic nie powiedziałam o jego powrocie. Mówił, że zachowuje się jak małe dziecko i po raz kolejny pozwalam mu się omotać. Rozumiałam jego złość, ale to nie zmniejszało bólu, jaki czułam z każdym wykrzyczanym słowem. Kiedy wykrzyczał mi, że nie zamierza być moim „rycerzem na białym koniu, który uratuje mnie przed depresją”, nie wytrzymałam i zapłakana wybiegłam z mieszkania. W pierwszym odruchu chciałam udać się do Rozalii, ale wiedziałam, że ona zrobiłaby mi podobne kazanie, poza tym nie miałam zamiaru denerwować ciężarnej. Udałam się więc do jednego z moich ulubionych parków, w którym znajdowało się niezagrodzone jeziorko. Zaszyłam się między roślinami, na starej ławce i wgapiałam się w czarną taflę wody. Dopiero po jakieś godzinie zostałam znaleziona przez Kena. Jego oczy wyrażały tak ogromną ulgę i coś na kształt poczucia winy, że nie potrafiłam się dłużej na niego złościć. Wróciliśmy do mieszkania, tłumacząc sobie wszystko nawzajem.
   Mimo tego, że to, co miało być powiedziane zostało, ja nie potrafiłam uporządkować sobie myśli. Wciąż czułam się rozdarta i niepewna całej sytuacji. Nie mogąc znieść tego napięcia, kilka dni przed zaślubinami postanowiłam wziąć wolny dzień w pracy i pojechać do Emeryville, by odwiedzić grób mamy. Nadal świadomość braku rodzicielki, sprawiała mi ból, ale po tych kilku latach zdążyłam się pozbierać na tyle, by móc normalnie odwiedzać jej mogiłę. Z samego rana, gdy zjadłam porządne śniadanie, wypiłam kawę i przygotowałam sobie lekki prowiant na drogę i wsiadłam do swojego ciemnogranatowego Chryslera.
   Kiedy wyjechałam na ulicę, musiałam od razu włączyć wycieraczki, ponieważ pogoda chyba dostosowała się do mojego ponurego humoru. Na niebie wisiały ciężkie, ciemne burzowe chmury, wypuszczając na ziemię morze chłodnych kropel. Mimo, że była połowa sierpnia, dzisiaj było wyjątkowo chłodno. Otuliłam się szczelniej skórzaną kurtką i włączyłam ogrzewanie. Większość drogi minęła mi spokojnie. Dopiero, gdy byłam prawie na miejscu i postanowiłam zrobić sobie mały postój, zadzwoniła Rozalia. Westchnęłam głęboko, patrząc na kolorowy ekran telefonu. Przesuwając palcem po wyświetlaczu odrzuciłam połączenie, a następnie napisałam wiadomość przyjaciółce z wyjaśnieniem. Przy okazji wyłączyłam całkowicie telefon. Nie chciałam, by ktokolwiek mi dzisiaj przeszkadzał, nawet jeśli była to białowłosa. Kochałam ją jak siostrę, ale to był jeden z tych dni, w których ma się ochotę zabunkrować przed ludźmi i pozostać w samotności.
   Na cmentarz dotarłam również bez żadnych przeszkód. Przejeżdżając przez miasto, wstąpiłam do kwiaciarni po ulubione kwiaty mamy - ciemnoróżowe piwonie. Nie zwracając uwagi na przenikliwie zimny deszcz, który spływał mi strumieniami z mokrych włosów na kark, podążałam ścieżką do grobu rodzicielki. Biały nagrobek wręcz lśnił wśród szarości cmentarza, a złote żłobienia migotały lekko od łez nieba. Odgarnęłam mokrą grzywkę z oczu, kładąc kwiaty przy pomniku. Kucnęłam przy kamieniu, cicho wzdychając.
   - Cześć mamo... - szepnęłam, czule gładząc biały marmur. Patrząc na wyżłobione imię matki, czułam się tak, jakby była obok mnie. Jakbyśmy znów siedziały w salonie, okryte grubym, pluszowym kocem z kubkami gorącej herbaty w rękach. Jakbyśmy znów mogły razem pogadać o tych wszystkich, nic nie znaczących bzdetach. - Jak się czujesz? Mam nadzieję, że dobrze. Pewnie tam na górze jest ciepło i słonecznie. Nie to, co tutaj - parsknęłam cicho, machając ręką, jakbym chciała pokazać jej to, co się działo dookoła. - U mnie... - usłyszałam jak głos mi się łamie, a w gardle rośnie nieznośna gula. Odetchnęłam, unosząc wzrok w górę, by pozbyć się, piekących pod powiekami, łez. - U mnie chyba coraz gorzej... Ja... Ja nie wiem co mam robić. Czuję się zagubiona jak jeszcze nigdy. To wszystko zaczyna mnie przerastać... - ostatnie słowa wyszeptałam, zakrywając twarz dłońmi. Już nie powstrzymywałam łez. - To jest takie ciężkie... Ja nie potrafię o nim zapomnieć, szczególnie teraz gdy codziennie mi o sobie przypomina. Mamo... To wszystko wraca... Ja nie chcę tego. Nie chcę znów stąpać po niepewnym gruncie, uzależnionym od jego humorków. Chcę spokojnego życia... Tylko chyba serce zaczyna czuć coś innego. To robi się coraz dziwniejsze. Kocham Kena. Jest mi naprawdę, niesamowicie bliski, ale to, co znów budzi we mnie Kastiel...
   Nic więcej nie powiedziałam. Czułam się załamana. Wszystko to, co z taką pieczołowitością sobie budowałam, to przed czym się tak broniłam zaczęło się rozpadać jak domek z kart. Wszystkie lęki, niepewności, nieprzespane noce... Wszystko zaczęło wracać, tyle że ze zdwojoną siłą. Czułam, że jeszcze chwila i znów się załamię, tak jak trzy lata temu.
   Kiedy szloch dusił moje gardło, poczułam ciepłą dłoń na ramieniu. Przestraszona poderwałam się, odwracając do osoby, która mnie dotknęła. Spodziewałam się każdego, nawet samego Szatana, ale nie jego. Momentalnie poczułam, jak chłód nienawiści ogarnia mnie, mrożąc krew w żyłach. Pociągnęłam nosem, odsyłając wgłąb siebie łzy.
   - Co ty tu robisz? - warknęłam, patrząc w jego czekoladowe oczy z nieopisaną furią.
   - Przyjechałem tu za tobą... - powiedział cicho, jakby niepewny, czy warto to mówić.
   - Śledziłeś mnie?! - wrzasnęłam piskliwym głosem. Jak on, do cholery jasnej, śmiał mnie śledzić?
   - To nie tak... - zaczął, zerkając na mnie niepewnie. - To jest silniejsze ode mnie. Nie potrafię się powstrzymać, by nie być obok ciebie, by nie patrzeć na ciebie. Liwia... Ja cię kocham...
   - CO?! - kolejny piskliwy krzyk, któremu towarzyszyło coś pomiędzy zduszonym śmiechem, krzykiem a parsknięciem. Miałam ogromną ochotę by go uderzyć, by podejść do niego i wyładować na nim całą złość, ale moje nogi zdawały się wrosnąć w miękką ziemię cmentarza. - Jakim prawem tu przyszedłeś, co? Jak śmiesz nachodzić mnie po tym, co mi zrobiłeś?! Jak śmiesz mi mówić, że mnie kochasz po tym, jak zostawiłeś mnie na lodzie bez żadnej wiadomości?! Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz, co? Że rzucę ci się w ramiona stęskniona? Że zapomnę o tych trzech latach milczenia? Jeśli tak, to się grubo mylisz. Miałeś swoją szansę, ale postanowiłeś ją zjebać. Teraz już za późno, by cokolwiek naprawiać.
   Chciałam się odwrócić i odejść, ale zatrzymał mnie, łapiąc za rękę. Spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem, wyrywając nadgarstek. W jego oczach odbijały się przeróżne uczucia, od frustracji, po smutek i na koniec rezygnacja, która biła się z determinacją o władzę.
   - Dlaczego nie możesz ze mną normalnie porozmawiać? Dlaczego nie możesz mi dać możliwości, by naprawić to, co zrobiłem? - zapytał, nie spuszczając ze mnie uważnego wzroku.
   - Boże, Kastiel! Ale ty jesteś głupi. Głupi i uparty. -  Z mojego gardła wyrwał się ironiczny śmiech, którego nie byłam w stanie powstrzymać. - Zostawiłeś mnie. Nie powiedziałeś mi nic oprócz tej pieprzonej piosenki na koniec koncertu. Zostawiłeś mnie, nie dając szansy, by cokolwiek powiedzieć... - mój głos zaczął drżeć, a z oczu znów popłynęły łzy, mieszając się z deszczem. - Przez pół roku nie mogłam wygrzebać się z depresji, w którą wpadłam przez ciebie. Przez dwa lata próbowałam się z tobą jakoś skontaktować, jednak to nic nie dawało. Milczałeś jak grób. A teraz zjawiasz się teraz jak gdyby nigdy nic i oczekujesz wybawienia? Myślisz, że kilkoma miłymi słówkami i kwiatami naprawisz pół roku zniszczeń w moim sercu i trzyletnią przepaść między nami? - Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. - Ja mam wszystkiego dość. Dość tych twoich podchodów, dość nachodzenia... Nie chcę wracać do tego, co było w liceum. Nie teraz, gdy ułożyłam sobie wszystko na nowo. Ale ty tego nie pojmujesz... Wpadasz do mojego życia z brudnymi buciorami i wszystko niszczysz! Mam cię dosyć! Jedyne o czym marzę, to żebyś zniknął znów, tylko tym razem na zawsze!
   - Liwia... - wyciągnął rękę w moją stronę, jakby chciał dotknąć mojego ramienia, ale zatrzymał się w połowie drogi. - Przepraszam... Nie wiedziałem...
   - To teraz już wiesz - powiedziałam twardo, patrząc mu w oczy. Kiedyś te tęczówki o barwie czekolady sprawiały, że kolana mi miękły, ale teraz nic dla mnie nie znaczyły. Ponownie odgarnęłam mokrą grzywkę, po czym ruszyłam w dół ścieżki do auta. Kastiel chciał mnie jeszcze zatrzymać, ale odepchnęłam jego rękę. - Powiedziałam żebyś mnie zostawił w spokoju. Odejdź.
   Szybkim krokiem dotarłam do auta. Nie patrząc na to, że moczę tapicerkę, siadłam za kierownicą. Dopiero w suchym i ciepłym miejscu wszystkie emocje we mnie wybuchły, a ciałem targnął szloch. Opadłam głową na ręce, zawieszone na kierownicy, nie mogąc się uspokoić. Czułam się tak, jakby wszystko się we mnie rozrywało na małe części pozbawione uczuć. Byłam na niego ogromnie wściekła. Zabrał mi jedyne miejsce, w którym czułam się bezpiecznie. Zbezcześcił swoją obecnością mój azyl.
   Nie chcąc być dłużej w tym miejscu, odpaliłam silnik i ruszyłam w drogę powrotną. Nie zwracałam uwagi na, rozmazany przez deszcz, obraz przed sobą. Nie troszczyłam się o coś takiego, jak wycieraczki. Nie przejmowałam się cieknącymi co chwilę łzami. Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w domu. To jednak okazał się mój największy błąd, jaki mogłam popełnić.
   Wyjeżdżając z kamienistej dróżki na główną ulicę, przez rozmyty widok nie zauważyłam nadjeżdżającego z naprzeciwka auta. Jedyne co ostatnie zapamiętałam, to okropny pisk opon, oślepiający blask reflektorów i ogromny huk metalu, który boleśnie wbił mi się w czaszkę. Później nastąpiła tylko ciemność.

8 komentarzy:

  1. O kurcze no to się porobiło. Liwia nadal taka uparta że normalnie ughh...
    Mimo wszystko że ten rozdział był z jej perspektywy to w tych krótkich zdaniach Kasa było widać i czuć to uczucie do niej. Gdyby tylko nie była taka uparta ogarnęła się i dała mu szansę. Mimo wszystko rozdział cudo <3 Czuje że ten wypadek dokona drastycznych zmian w tej historii. No ale nic to tylko moje domysły. Weny życzę i pozdrawiam, oraz wesołych świąt i smacznego jajka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, ta jej upartość w dążeniu do celu i swojego wyznaczonego... Czegoś? Kastiel mógłby normalnie z nią pogadać, a nie zachowywać się jak dobita życiem baba, która się kurfa jąka i ścina jak mój stary komputer!! Grrr... Złość we mnie drzemie z głupoty Kastiela, ale rozdział jak zwykle był ZAJEBISTY~Pozdro ❤ (gdybyś kiedyś miała czas, wpadnij do mnie: http://a-mialo-byc-jak-w-niebie.blogspot.com/?m=1 ) :P Wesołego Alleluja? <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć! Witam bardzo serdecznie, niezwykle uszczęśliwiona faktem, że wstawiłaś nowy rozdział. Znalazłam chwilę wytchnienia i czmychnęłam z kuchni. Normalnie, aż się za mną kurzyło - tak szybko dawałam drapaka. Nie cierpię przygotowań do świąt wszelakich, albowiem mama zawsze dostaje jakiegoś hopla na punkcie pysznego jedzenia, które musi wyglądać wręcz pokazowo. Uwierzysz, że zdążyła upiec trzy babki, bo dwie poprzednie "nie urosły tak, jak powinny"? A kto leciał na złamanie karku do spożywczaka po mąkę? Tak, zgadłaś - ja! Jestem zdenerwowana i wszystkiego mi się odechciało. (>.<) Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak jestem Ci wdzięczna za chwilowe umilenie czasu. Dobra, kończę z tymi wywodami i marudzeniem, albowiem przybyłam skomentować rozdział.
    Gdybym była wredną zołzą, cieszyłabym się z kłótni pomiędzy Liwią a Kentinem. Chwila, przecież właśnie tak jest. Wredna ze mnie zołza i dodatkowo jeszcze zdenerwowana przez mamę. Skoro para wpadła w związkowe problemy, to tak czuję, że niedługo wszystko się rozleci. O ile chłopaka nie lubię, tak główna bohaterka jest przefantastyczna i naprawdę mi jej szkoda. Kurczę, kłóci się z partnerem, tak na dobrą sprawę, to nie ma z kim o tym porozmawiać, bo ciocia zajęta ślubem, a przyjaciółka w ciąży i lepiej jej nie denerwować. Do tego ten Kastiel... Uwielbiam go, ale jego nachalność przechodzi wszelkie granice. Jak można być na tyle bezczelnym, by wystawać pod czyjąś pracą cały dzień? Pałę przegiął, gdy pojechał za Liwią na cmentarz. No ludzie, wspomóżcie! Dziewczyna udała się na grób mamy, a ten bezceremonialnie się wpieprza i jeszcze jej miłość wyznaje. Tracę wiarę w tego człowieka, naprawdę. (-,-) Jego bezmyślność doprowadziła do okropnego wypadku. Czułam, że coś się wydarzy, gdy główna bohaterka zapłakana weszła do samochodu. Bądźmy szczerzy, to nie miało prawa dobrze się skończyć. Żywię nadzieję, że Kastiel pojedzie za nią (tym razem mając moje pozwolenie) i wesprze w trudnej sytuacji. Bo to wszystko jego wina i zdania nie zmienię! Oby Liwia bardzo nie ucierpiała. Złamana noga i ręka to najgorsze, co może jej się przydarzyć. Nawet nie próbuj zrobić z niej niepełnosprawnej albo, o z grozo, nie uśmiercaj jej! Nie godzę się na tak smutne zakończenie tego wspaniałego opowiadania.
    Jako, iż ostatnio mi się zapomniało (skleroza nie boli, jak powszechnie wiadomo), pragnę dzisiaj pogratulować Ci spektakularnej liczby wyświetleń. No i przede wszystkim cierpliwości, samozaparcia oraz chęci do pisania - wszakże siedzisz w blogowej branży już rok! Życzę z całego serducha, ażebyś kontynuowała swoją twórczość z nową dozą pomysłów oraz weny, ażeby w dalszym ciągu wierni czytelnicy wspomagali Cię miłymi słowami i dodawali otuchy. Od siebie mogę dodać, że pozostanę z Tobą do końca; chyba, że meteoryt uderzy w moje mieszkanko.
    Pozdrawiam gorąco! Z niecierpliwością będę wyczekiwać nowego rozdziału. I, błagam, nie krzywdź Liwii! (T.T)
    Niech wszystko, co dobre będzie z Tobą. Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój komentarz trochę krótki, no ale lepsze to niż nie napisać nic. A więc... Jej chyba się coś stanie, co nie? Zaraz, myśl logicznie, wypadki są niebezpieczne i mam wrażenie, że ten coś zmieni. Ale tego zapewne dowiemy się dopiero w następnym rozdziale, a więc czekam na niego z niecierpliwością.
    Życzę weny i wesołych świąt!

    OdpowiedzUsuń
  5. O MATKKOOO
    Nie mogę wyjść z szoku..
    Czytając ten rozdział łzy cisnęły mi się do oczu.
    Kochana to było wspaniałe.. jeszcze ta końcówka..
    A w jeszcze większy szkok wprowadziło mnie to, że czytając końcówke, kiedy Liwia zaczęła płakać w aucie pomyślałąm "Jeszcze by brakowało, żeby w drodze powrotnej doszło do wypadku, biedna"
    A TU MASZ CI LOS
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział..
    Niech wena będzie z tobą <3 ;*
    ~t

    OdpowiedzUsuń
  6. Na innych blogach jeszcze się jakoś wysłowię, ale tu powiem tylko tyle: CO?
    (Przyjmij to jako pozytywny komentarz)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeju! O.O Straszne.. niech ona przeżyje, błagam. Nie no, prawie na pewno przeżyje xD Kaaaas <3 Kocha ją, awww. Pozdrawiam, czekam na next! <3

    OdpowiedzUsuń