poniedziałek, 28 marca 2016

~ Rozdział 63 ~

What I need is somebody who really cares
I really need a lover who wants to be there
It’s been so long since I touched a wanting hand
I can’t put my love on the line, that I hope you’ll understand*

~ Sam Feldt - Show Me Love

   Rozglądałam się dookoła, starając się rozpoznać miejsce, w którym byłam, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Było tu... Właśnie. Jak tu było? Z jednej strony, było tu pusto, ale z drugiej, nie miałam odczucia pustki i bezkresu. Niby było jasno, ale nic nie raziło mnie w oczy. Nie było też ciemno. Miałam wrażenie, że było ciepło, ale nie przeraźliwe gorąco. Nie odczuwałam także chłodu. 
   Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jestem, ani co się dzieje. Zagryzłam wargę, czując coraz większy stres. Obracałam się dookoła własnej osi, szukając czegoś, co pomogłoby mi zorientować się w tej dziwnej sytuacji. 
   Nagle dostrzegłam postać zbliżającą się z naprzeciwka. Była ubrana w lekkie, jasne szaty, swobodnie układające się na jej ciele. Z każdym jej krokiem dostrzegałam coraz więcej szczegółów, a gdy była niedaleko mnie dostrzegłam, że to moja mama. Stanęłam oniemiała, wpatrując się w kobietę. Wszystko wyglądało tak realnie. Jej piękne jasne włosy, opadające na ramiona. Jej ciepłe spojrzenie. Ten niewielki pieprzyk na policzku, który tak bardzo przykuwał moją uwagę. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak zapamiętałam z dzieciństwa. Nawet subtelny zapach jej perfum był dokładnie taki sam. Nie mogłam uwierzyć, że stała przede mną na wyciągnięcie ręki.
   - Mama... - szepnęłam, wyciągając do niej rękę, by sprawdzić, czy jest prawdziwa.
   - Liwa. Co tu robisz? - spojrzała się na mnie zdziwiona, po czym machnęła obiema dłońmi, jakby chciała mnie przegonić. - Wracaj do siebie. Jeszcze nie czas na ciebie...

   Czułam się strasznie. Jakby ktoś przemielił mnie przez maszynkę do mięsa o drobnych oczkach, a następnie przepuścił dodatkowo przez maglownicę, by pozbyć się resztek życia. Miałam wrażenie, jakby każdą moja komórkę, składającą się na moje ciało, ktoś brutalnie rozrywał na małe kawałeczki. Dodatkowo, dochodziło do tego upierdliwie, irytujące pikanie. Miałam ochotę sapnąć ze złości i kazać to komuś wyłączyć, ale nie byłam w stanie ruszyć nawet małym palcem u nogi. Ogromne pulsowanie w głowie, do rytmu tych cholernych piknięć, powodowało okropne mdłości, powstrzymywane przez nieznaną siłę. Wszystko, co działo się dookoła mnie, zlewało się w jednostajny szum, coś na kształt niedostrojonego radia.  Z czasem jednak miałam wrażenie, że ktoś majstruje przy tym radiu, a ja mogłam rozróżnić pojedyncze dźwięki.
   - ...wyjść! To wszystko twoja, pieprzona wina, że ona tu je...
   - ...kuj się. To ci nic nie d...
   - Prosz... podać... Za chwilę powinna się...
   - ...moja wina. Dlatego chce...
   - ...ówno mnie obchodzi, co ty chcesz! Ona teraz potrzebuje spokoju! Nie widzisz w jakim ona stanie tu jest? Po jaką cholerę za nią jechałeś na ten cmentarz? Doskonale wiesz, że nie chce cię widzieć, a ty i tak swoje robisz!
   Krzyki znajomego głosu wwiercały mi się boleśnie w mózg. Chciałam krzyknąć, by się zamknęli, ale z moich ust wydobył się tylko słaby jęk.
   - Proszę państwa! To jest szpital, a nie bazar. Tu leżą chorzy ludzie, którzy chcą spokoju. Proszę albo załatwić swoje sprawy na zewnątrz, albo się uciszyć - nieznajomy, ostry głos uciszył kłócących się.
   Ulga jaką przyniosła mi błoga cisza, sprawiła, że chciałam podziękować owej osobie, ale z moich ust znów wyrwał się tylko cichy jęk.
   - Doktorze! Pacjentka chyba się budzi!
   O nie, nie, nie... Tylko nie krzyki! Błagam!
   - Panno Miko, słyszy mnie pani? - zaskakująco przyjemny, cichy, męski głos rozległ się tuż obok mojej głowy.
   - ...ak... - wychrypiałam jedynie, starając się otworzyć oczy.
   Jednak, gdy uchyliłam powieki od razu tego pożałowałam. Jaskrawe światło pomieszczenia uderzyło mnie potwornym bólem głowy, który odbijał się od czaszki jak piłeczka do tenisa.
   - Czy może pani otworzyć oczy? - zapytał rzeczowo, na co kiwnęłam lekko głową i otworzyłam oczy.
   W pierwszym odruchu zamknęłam je ponownie, ale po kilkukrotnym mruganiu, byłam w stanie normalnie podnieść powieki. Wirujący, rozmazany obraz powoli się uspokajał, a ja w końcu dostrzegłam gdzie jestem. Sterylnie białe pomieszczenie, w którym kręciło się kilka osób, ubranych w miętowe kitle. Dookoła mnie stało kilka łóżek, a na niektórych z nich pacjenci. Nieznośne pikanie wydobywało się z niewielkiego ekranu, nad moją głową, który ukazywał podstawowe funkcje życiowe.
   Szpital. 
   Spojrzałam się na osobę, która stała po mojej prawej stronie. Na oko czterdziestoletni mężczyzna w śnieżnobiałym kitlu, z grubymi okularami na nosie. Miał brązowe włosy i niebieskie oczy. Uśmiechał się do mnie lekko, spoglądając znad granatowej podkładki.
   - Witam. Jestem doktor Flynn. To pod moją opiekę trafiłaś zaraz po wypadku - powiedział spokojnie, patrząc mi w oczy. Kiwnęłam delikatnie głową na znak, że zrozumiałam. Jednak nawet tak niewielki ruch, spowodował nową falę bólu, przez co skrzywiłam się, zamykając oczy. - Boli cię coś?
   - Głowa... - wyszeptałam. Chciałam zakryć oczy prawą ręką, ale nie mogłam nią ruszyć. Zerknęłam tam, gdzie leżała i zobaczyłam tylko biały gips.
   - Siostro Megg, proszę podać pacjentce paracetamol, pięć miligramów - mężczyzna odwrócił się do krągłej kobiety, przechodzącej obok nas, która następnie zniknęła za jakimiś drzwiami.
   Moment później wróciła ze strzykawką, a jej zawartość wstrzyknęła do mojej kroplówki. Niedługo po tym ból w mojej głowie zaczął słabnąć.
   - Masz złamaną prawą rękę i nogę oraz pękniętych kilka żeber. Nabawiłaś się też wstrząśnienia mózgu, ale to już się ustabilizowało - stwierdził rzeczowym tonem, po tym jak dostrzegł, że przyglądam się zagipsowanej ręce.
   - Ile tu już jestem? - zapytałam cicho, kierując swój wzrok z powrotem na lekarza.
   - Kilka dni. Poleżysz też u nas jeszcze przynajmniej dwa tygodnie, ponieważ poza wstrząśnieniem miałaś także niewielkiego krwiaka, który był niegroźny, ale wolimy nie ryzykować.
   Kiwnęłam głową, przymykając oczy. Ta krótka rozmowa wycieńczyła mnie, ale pozostawała jeszcze jedna sprawa, którą wolałam załatwić teraz.
   - Doktorze... Czy mogłabym porozmawiać z bliskimi? - zapytałam z nadzieją w głosie. Na prawdę nie chciałam czekać aż znów się obudzę.
   - Tak, tylko proszę, nie długo. Musi pani dużo odpoczywać - zastrzegł, z lekkim uśmiechem na ustach. Ponownie potwierdziłam tylko skinieniem głowy.
   Lekarz, nie czekając dłużej, wyszedł na korytarz, by porozmawiać z, cichymi już, moimi przyjaciółmi. Chwilę później cała chorda ludzi weszła na salę i rozsiadła się dookoła mnie. Wszyscy wyglądali tak, jakby warowali te kilka dni przed salą. Zazwyczaj idealnie pomalowana Rozalia, nie miała na sobie ani grama makijażu, a pod oczami ciemniały się sińce. Kentin wyglądał nie lepiej z potarganymi ciuchami i włosami. W spojrzeniu Gwen dostrzegłam tylko ogromną ulgę, że się obudziłam, a Lysander, który przytulał czerwonowłosą, jako jedyny wyglądał w miarę normalnie.
   - Cześć... - powiedziałam cicho, próbując się uśmiechnąć, ale sądząc po minach zebranych, wyglądało to raczej jak grymas.
  - Jak się czujesz, siostra? - zmęczone spojrzenie brata mówiło mi, że on również od dłuższego czasu nie spał.
   Zmartwiona Rozalia, złapała mnie za zdrową rękę, delikatnie ściskając. Odwzajemniłam uścisk, chcąc jej pokazać, że jest lepiej. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu, widząc ich troskę, jednak miałam świadomość, że to przeze mnie byli strapieni.
   - Szału nie ma, dupy nie urywa... - pokusiłam się na żart, na co westchnęli, jakby w uldze. - Co ze ślubem cioci?
   - Przełożyła dopóki nie wyzdrowiejesz. Była tutaj, ale z rana dostała pilne wezwanie i nie mogła zostać - białowłosa wyjaśniła, cały czas trzymając mnie za dłoń.
   - Co się właściwie stało? - zmarszczyłam lekko brwi, starając się coś przypomnieć. Mimo usilnych starań pamiętałam tylko okropny hałas i oślepiające światło. Nie pamiętałam co się stało zarówno po, jak i przed wypadkiem.
   - Miałaś wypadek... - zaczął niepewnie Kentin, zerkając na mnie nerwowo - ...jak wracałaś z cmentarza...
   Nie musiał nic więcej dodawać. Jedno słowo podziałało jak bodziec pobudzając wszystkie wspomnienia z tego cholernego dnia. Przed oczami stanęły mi obrazy z cmentarza. Jak klęczałam przed nagrobkiem mamy, jak szeptałam łamiące się słowa, odkrywając myśli, które nurtowały mnie od kilku dni. Widziałam Kastiela, który chciał ze mną porozmawiać. Znów poczułam tą bezsilność i frustrację na jego widok.
   - Jest tu...? - wyszeptałam, bojąc się, że przyjaciele usłyszą mój łamiący się głos.
   - Jest. Cały czas czeka na korytarzu - odpowiedziała Rozalia, przyglądając mi się z niepokojem. - To on sprowadził karetkę na miejsce wypadku.
   - Siedział przy twoim łóżku przez cały czas. Nie chciał odejść - odezwał się Kentin, przecierając zmęczone oczy. Widać było po nim, że nie podoba mu się obecność Kastiela, ale nic nie mógł na to poradzić.
   - Martwi się tak samo jak my... - cichy głos Gwen przerwał ciszę. W jej spojrzeniu widać było, że jest rozdarta pomiędzy przyjaciół a kuzyna.
   Westchnęłam ciężko, krzywiąc się na ból w żebrach. Jednak to nie on był powodem cisnących mi się do oczu łez. Słowa czerwonowłosej przywołały niechciane uczucia, które towarzyszyły mi na cmentarzu.
   - Chcę być sama... - wyszeptałam, odwracając głowę od przyjaciół.
   Właściwie, to nie do końca chciałam być sama, ale nie chciałam by przyjaciele widzieli mnie w takim stanie. Przez cały czas od powrotu Kastiela ukrywałam prawdziwe uczucia za maską opanowania. Obiecałam Rozalii, że postaram się mu wybaczyć, ale to kosztowało mnie dużo więcej niż myślałam, dlatego cały czas chowałam się za chłodnym spokojem. Najpierw musiałam poukładać to w sobie, dopiero wtedy mogłam cokolwiek powiedzieć przyjaciołom.
   Wiedziałam, że jest im ciężko, ale musieli mnie zrozumieć. To było dla mnie naprawdę ciężkie, a po całym incydencie na cmentarzu nie byłam już pewna niczego. Nawet własnych myśli.
   Ostrożnie pociągnęłam nosem, wycierając zdrową ręką mokre policzki. Czułam się bezradna, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie miałam kompletnie pojęcia co zrobić, a rozszalałe w uczuciach serce wcale mi w tym nie pomagało. Jedyne czego pragnęłam by ten koszmar się już skończył. By te wszystkie, niechciane uczucia zniknęły raz na zawsze.

 ~~~~~~~~~~~~~ » . ∞ . « ~~~~~~~~~~~~~
* Co potrzebuję to ktoś, kto naprawdę troszczy
Naprawdę potrzebuję kochanka, który chce tu być.
Tak dużo czasu minęło, odkąd dotykałem chętnej ręki
Nie mogę narażać mojej miłości
Mam nadzieję, że to zrozumiesz.
(Za błędy w tłumaczeniu przepraszam, ale starałam się tego nie pokaleczyć)

5 komentarzy:

  1. Jezuśku... To jest takie smutne... Miło ze strony jej przyjaciół, że wszyscy przy niej czuwali...a Kastiel? ,,❤❤🌈❤❤ " Pozdro ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, moja droga! Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się nowego rozdziału tak szybko. Ale skoro uraczyłaś nas tym cudownym tworem, to należy go odpowiednio skomentować.
    Masz przeogromne szczęście, że Liwia nie nabawiła się poważniejszych kontuzji. Chociaż ten krwiak trochę niepokoi, ale żywię nadzieję, że nie zakłóci już dalszej egzystencji dziewczyny. Nie chcemy go, a sio!
    Jeju, tylu ludzi stojących nad łóżkiem głównej bohaterki i przesyłających jej pozytywną energię, ażeby szybciej wróciła do zdrowia. To takie urooocze. \(*.*)/ W ogóle ostatnio często piszesz rozdziały pachnące słodziutką truskawką. Ale mimo wszystko, gdzieś w podświadomości nadal niucham kłopoty. Czuję, że będą one natury miłosnej. Liwia już w tej chwili stacza nierówną walkę z sercem, w dalszym ciągu utrzymując po swojej stronie zdrowy rozsądek. Pytanie brzmi, na jak długo zachowa dotychczasowe stanowisko? Zapewne dziewczynę czekają sprzeczki z Kentinem, wykłady moralizatorskie od Rozalii, no i namolny Kastiel wystający pod jej pracą. Albo chłopak przeniesie się pod dom. A tak swoją drogą, zachował się bardzo ładnie. To, że zadzwonił po karetkę nie ma z tym nic wspólnego, albowiem to był jego obowiązek, jeżeli widział wypadek; raczej mam na myśli czuwanie przy łóżku Liwii. Widać, że cholernie mu zależy. I w tym wszystkim najbardziej dziwię się Kentinowi, iż pozwolił konkurentowi tkwić w szpitalu, tak blisko ukochanej. Brawa dla tego pana, albowiem wykazał się brakiem egoizmu.
    Kończę wywody. Standardowo życzę wszystkiego, co najlepsze. Ogłaszam, że nie mogę doczekać się nowego rozdziału. Pozdrawiam gorąco i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  3. Od razu przepraszam, za brak komentarza pod ostatnim rozdziałem, gdyż nawet nie wiem jakim cudem, nie zauważyłam go, i czytałam go dopiero przed chwilą.
    Co do tego rozdziału...
    No ja nie wiem co mam napisać. Liwia jest silna, szybko wyzdrowieje i wróci do porządku dziennego, i tego jej życzę.
    Pozdrawiam, życzę weny i nie mogę się doczekać następnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział... tyle tylko można powiedzieć. Po prostu piękny ! Życzę weny i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialne! :) Ta historia uzależnia. Mega wciągająca. Naprawdę dobry rozdział. Może za jakieś 5 rozdziałów czy coś będzie już ok między Liwią a Kastielem ^^ (ps.czekam aż do siebie wrócą)
    Pozdrawiam, weeny, czekam na next! A,i piękny cytat.

    OdpowiedzUsuń