czwartek, 20 kwietnia 2017

~ Rozdział 82 ~


 Ekhm... Witam.
Cóż... Należałyby się Wam, moi kochani czytelnicy, ogromne przeprosiny. 
Tak, wiem, jestem straszna. Jednakże ostatnimi czasy w moim życiu bardzo wiele się pozmieniało, nastąpiło bardzo dużo rewolucji, które zajmowały nie tylko mój czas, ale także myśli, przez co nie miałam nawet jak skupić się na opowiadaniu. Ech... Tak się zastanawiam czy to nie było też spowodowane zbliżającym się końcem naszej historii. Ogromnie zżyłam się z tym opowiadaniem i zakończenie go jest dla mnie potwornie ciężkie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego jak bardzo brakowało mi pisania tutaj i jak wielki bój sprawiałam sobie zaglądając tu co jakiś czas i patrząc na datę ostatniej (bardzo dalekiej) publikacji. Mam jednak nadzieję, że wszyscy posiadacie ogromnie kochające serduszka, które będą w stanie mi wybaczyć tą kilkumiesięczną przerwę. 
Jednakże na razie zapraszam te osoby, które wytrwale czekały na kolejny rozdział, do czytania.
Gorąco pozdrawiam i najmocniej jeszcze raz przepraszam
Enjoy ♥

 ~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~

 So honey now
Take me into your loving arms
Kiss me under the light of a thousand stars
Place your head on my beating heart
I'm thinking out loud
And maybe we found love right where we are
~ Ed Sheeran - Thinking Out Loud


   Mówi się, że opuszczenie czegoś jest trudne. Zostawienie czegoś tak po prostu i odejście od osoby, miejsca... Muszę przyznać, że mój wyjazd z Santa Cruz był dla mnie nieco przytłaczający. Kolejny raz przyzwyczaiłam się do nowego miejsca i po raz kolejny musiałam je opuszczać. Chyba powinnam już przywyknąć, że moje życie opiera się na ciągłych przenosinach z jednego miejsca do drugiego. Aczkolwiek pocieszające było to, że wracałam do swojego domu. Do przyjaciół. Do miejsca gdzie wszystko się zaczęło. Na samą myśl o tym wszystkim co zdarzyło się przez te kilka lat, zaszkliły mi się oczy.
   -Liv... Ty płaczesz? Dlaczego?
   Odwróciłam się w stronę wysokiego, postawnego mężczyzny o ostro zarysowanej szczęce, pokrytej kilkudniowym zarostem. Uniosłam wzrok i popatrzyłam się w jego prawie czarne oczy, w których wyraźnie było widać gorące uczucie.
   - To nic takiego... - odparłam wzruszając ramionami. - Po prostu przypomniało mi się coś.
   - Coś smutnego? - dopytywał ze zmartwieniem w głosie. Odgarnął mi włosy, które leciały mi do oczu.
   - Wręcz przeciwnie... Coś bardzo przyjemnego. Coś dzięki czemu stałam się szczęśliwa.
   - To dlaczego płaczesz?
   - Wcale nie płaczę - oburzyłam się lekko, zakładając ręce na piersi. - Wzruszyłam się tylko. Nic nie poradzę, że to są moje najlepsze wspomnienia związane z Emeryville.
   - Najlepsze mówisz? - Kastiel uniósł lewy kącik ust w zawadiackim półuśmiechu, przyglądając mi się uważnie.
   - A tak! - zadarłam głowę do góry, żeby jeszcze bardziej podkreślić swoje zdanie.
   - A co w tych najlepszych wspomnieniach się znajduje? - pochylił się nad moim uchem i wymruczał do niego pytanie, delikatnie muskając płatek ustami. - Czyżby przypadkiem nie to, jak się poznaliśmy, niezdaro? Jak chciałaś mi pokazać, że jesteś twarda i wcale nie rusza cię to, co do ciebie gadałem?
   - Chciałbyś - prychnęłam, lekko się rumienić. Cholerny drań miał rację.
   - Nie oszukuj sama siebie, mała - zaśmiał się gardłowo, widząc moje oburzenie, gdy nazwał mnie tym durnym przezwiskiem.
   - A ty się nigdy nie nauczysz, żeby mnie nie nazywać tym durnym określeniem? Nie jestem mała!
   - Nie denerwuj się, bo złość piękności szkodzi, mała - drażnił się ze mną, czerpiąc niemałą radość z tego, że mógł mnie wyprowadzić z równowagi.
   - Boże... Jak ja z tobą wytrzymuję? - zapytałam retorycznie, odwracając się w stronę spakowanych już walizek, po które miał przyjść ktoś z obsługi hotelowej i zabrać je do recepcji.
   - Wytrzymujesz ze mną, bo beze mnie żyć nie możesz - zaśmiał się, rozkładając się po raz ostatni na miękkiej skórzanej kanapie.
   - Wmawiaj sobie, wmawiaj...

   Podróż minęła nam bardzo szybko, co było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ z tego, co pamiętałam, jazda do Santa Cruz ciągnęła mi się przez dobrych kilka godzin. Być może to zajmująca obecność Kastiela tak podziałała, że nie zwracałam zbytniej uwagi na czas?
   Gdy znaleźliśmy się u mnie pod domem, wszyscy już czekali przez moim mieszkaniem, chcąc mnie przywitać. Wyglądało to dość komicznie, gdy patrzyło się na całe to zbiorowisko. Cóż... Od czego ma się przyjaciół?
   - Liwia! - usłyszałam radosny krzyk i zaraz po tym zostałam zmiażdżona w niedźwiedzim uścisku Rozalii. Czy to w ogóle możliwe, żeby ciężarna kobieta miała aż taki ścisk?
   Zaraz po niej rzucili się na mnie inni. Każdy chciał nie wyściskać, wycałować i Bóg jeden wie, co jeszcze.
   - Ekhm... - odkaszlnęłam, odsuwając od siebie rozentuzjazmowanego Alexa. - Dobra, dość. Jeszcze mnie udusicie i co? Dajcie mi się na spokojnie wnieść z tymi tobołami do domu!
   - Ale to my ci pomożemy! - zawołał niebieskowłosy, wyrywając mi wręcz torebkę z rąk.
   - Dziękuję Alexy, ale z tym, to akurat sobie poradzę. Nie jest aż tak ciężka.
   - Za grosz wdzięczności - westchnął teatralnie, załamując ręce. - Chcesz pomóc, to źle, a jak nie pomyślisz nawet o pomocy, to jeszcze gorzej.
   - Myślę Al, że Liwia ma już kogoś do pomocy - stwierdził znacząco Matt, przyglądając się Kastielowi, który stał oparty o samochód z założonymi rękoma na klatce piersiowej.
   Wszyscy na słowa Matta automatycznie odwrócili się w stronę bruneta, jakby dopiero teraz zauważyli jego obecność. Kastiel wydawał się być niewzruszony nagłym zainteresowaniem jego osoby. Uśmiechnął się lekko do całego towarzystwa, jakie zebrało się przed moim domem.
   - Świetnie dobrane słowa Matt - powiedział, odpychając się nogą od samochodu, po czym podszedł do mnie, obejmując mnie w pasie. - A ty? Co o tym sądzisz? - zapytał, zwracając się do mnie.
   Momentalnie poczułam palące ciepło na policzkach, czując lekkie zawstydzenie.
   - Cóż... - odkaszlnęłam lekko zażenowana. - Myślę, że przyda się każda pomoc. Jednak na razie chciałabym się na spokojnie załadować z tym wszystkim do mieszkania i chociaż wziąć odświeżający prysznic. Jakby nie patrzeć mam dość męczącą podróż za sobą.
   - Dobra chłopaki! - Rozalia klasnęła w dłonie okute w grube skórzane rękawiczki. - Liwia chce spokojnie się z powrotem zadomowić u siebie i odpocząć. Jestem pewna, że jak tylko skończy odezwie się do nas, bo mamy dla niej małą niespodziankę, prawda? - powiedziała znacząco przyglądając się wszystkim po kolei.
   Zmarszczyłam brwi, patrząc Rozalii w oczy, próbując ją rozgryźć, ale ta jak zwykle udawała, że nie widzi mojego wzroku. Westchnęłam cicho w kapitulacji, bo wiedziałam, że nie wygram z tą kobietą. Pożegnałam się z przyjaciółmi i z pomocą Kastiela wniosłam wszystkie swoje bagaże.
   Gdy tylko postawiłam walizki w sypialni, nie mogłam się powstrzymać i rzuciłam się na łóżko, cicho wzdychając.
   - Na reszcie w domu... - wymamrotałam cicho z twarzą w poduszce.
   - Nie na długo - stwierdził brunet, śmiejąc się cicho pod nosem. - Roza ma chyba inne plany związane z twoją osobą.
   - Nie teraz... Proszę... - jęknęłam, przekręcając się na plecy. - Daj mi się napawać tą spokojną chwilą.
   - Jak wolisz - Kastiel, podniósł dłonie do góry w geście kapitulacji - ale jak zaraz dostaniesz telefon, żebyś się pospieszyła, to nie miej do mnie pretensji. Przecież wiesz jaka jest Rozalia.
   - Sadysta...
   Podniosłam się z łóżka i otworzyłam jedną z walizek w poszukiwaniu jakieś sukienki. Wybrałam rozkloszowaną sukienkę z czerwoną spódnicą i czarną górą z długimi rękawami, którą kupiłam tuż przed samym wyjazdem. Zgarnęłam z krzesła pierwszy lepszy ręcznik i udałam się do łazienki, wziąć gorący prysznic. Gdy znalazłam się w kabinie, odkręciłam kurki i zaczęłam powoli namydlać swoje ciało żurawinowym żelem pod prysznic. Wzięłam głęboki oddech, napawając się gorącą wodą spływającą po moim ciele. Na reszcie w domu...
   Kilkadziesiąt minut później osuszałam już włosy ręcznikiem, siedząc z powrotem na łóżku. Kastiel siedział na obrotowym krześle i bawiąc się telefonem, czekał aż wyschną mu włosy.
   - Nie możesz ich sobie suszarką przesuszyć? - zapytałam, wyłączając właśnie urządzenie.
   - A co ja, baba jestem, żeby takich pierdolników używać? - prychnął, nie podnosząc nawet wzroku.
   - A co to ma do tego? - uniosłam brew w zdziwieniu. - Szybciej ci wyschną i nie będziemy musieli słuchać marudzenia Rozalii.
   - A niech marudzi. Co mnie to obchodzi?
   - Ach, więc to tak...? - podniosłam się z łóżka i opierając dłonie o biodra, podeszłam do bruneta. - To mnie pospieszałeś, że mam się nie wylegiwać na łóżku i mam się iść kąpać, a sam siedzisz z dupskiem i sobie spokojnie czekasz, bo ciebie nie interesuje marudzenie Rozy?
   - Tak mniej więcej... - uśmiechnął się szeroko, bardzo zadowolony z siebie. - Właściwie to pospieszałem cię tylko i wyłącznie dlatego, żeby sobie posiedzieć i się nigdzie nie spieszyć.
   - O ty mendo jedna! - zaczęłam czochrać jego włosy, bardziej napawając się ich miękkością niż po to, by je zmierzwić.

   Jakieś pół godziny później siedzieliśmy wszyscy, całą paczką w naszym ulubionym barze, każde sącząc swojego ulubionego drinka. Oczywiście prócz Rozalii, która piła swój ulubiony sok.
   - No dobra, ale koniec o mnie - powiedziałam, kiedy skończyłam opowiadać o swoim pobycie w Santa Cruz. - Co u was się działo? Jak się czujesz Rozalia? Jak bliźniaczki?
   - Rosną jak na drożdżach, a ja coraz bardziej puchnę - stęknęła Rozalia, wykrzywiając sztucznie buźkę.
   - Pięknie wyglądasz - odparł Leo, przytulając białowłosą, cmoknąwszy żonę w policzek.
   - Oj, nie przesadzaj... Bo się jeszcze zarumienię i co? - zarumieniona Rozalia, szturchnęła bruneta w ramię, śmiejąc się cicho.
   - Już nie bądź taka skromna. Każdy i tak wie, że uwielbiasz komplementy - prychnął Alexy, biorąc łyka ze swojej szklanki. - Jeśli wasze córki wdadzą się w nią, to ja ci współczuję Leo. To będzie istny armagedon!
   - Momentami może będzie ciężko, ale za to właśnie ją kocham. Moja mała temperamentna kobieta -  zaśmiał się, obejmując ją w pasie i całując w policzek. - Chociaż przeraża mnie myśl o trzech szalejących kobietach w domu - dodał po chwili głośnym szeptem, zasłaniając żartobliwie usta dłońmi przed Rozalią.
   - No to ja ci szczerze współczuje braciszku - westchnął cicho Lysander z drugiego końca stolika. - Chyba, że wdadzą się w ciebie, to przynajmniej będziesz miał spokój.
   - Oj tak. I będziesz miał pewność, że ci do sypialni nie wpadną, gdy będziesz chciał pobaraszkować z Rozą. Jakoś sobie nie wyobrażam twojego tłumaczenia dzieciom co robisz z mamą w środku w nocy, gdy zacznie się robić naprawdę gorąco - zarechotał Kastiel, biorąc potężnego łyka piwa.
   - Ty to masz naprawdę dziwne pomysły, przyjacielu. Żebyś ty czasem nie musiał się tłumaczyć swoim dzieciom, dlaczego leżysz nagi na mamie... - Lysander posłał znaczące spojrzenie w naszą stronę. Automatycznie poczułam, że się czerwienię.
   - Wiecie co chłopaki? Może zostawcie sobie takie tematy na inny raz, kiedy naprawdę będziecie musieli roztrząsać takie dylematy - weszłam w słowo Kastielowi, który już chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagą.
   Chwilę później, ku mojej ogromniej uldze, chłopaków pochłonął zupełnie inny temat.
   Jak dobrze być w domu...