sobota, 9 kwietnia 2016

~ Rozdział 64 ~

   W szpitalu spędziłam niecałe dwa tygodnie. Przez ten cały czas odwiedzali mnie znajomi, przynosząc co jakiś czas świeże kwiaty czy owoce, które najbardziej lubię. Kilka razy przyszedł Kastiel, jednak starałam się go ignorować. Kiedy przychodził odwracałam się w drugą stronę, na tyle ile byłam w stanie.Wzdychał wtedy głęboko i powtarzał, że będzie na mnie czekał. Ja dusiłam wówczas łzy, by nikt tego nie zobaczył. Dopiero kiedy następował wieczór i zostawałam w końcu sama, pozwalałam łzom płynąć.
   Mimo, że byłam mu wdzięczna za pomoc w czasie wypadku, nie mogłam przeboleć tego, że przyszedł za mną na cmentarz. Tym jednym, głupim czynem sprawił, że coś, co pomału zaczynało we mnie kiełkować, zniknęło bezpowrotnie. Ta nikła szansa na wybaczenie prysnęła jak bańka mydlana, gdy dotknął mojego ramienia w ten deszczowy dzień.
   Nie chciałam mu przebaczać. To, co zrobił było straszne i co do tego, to chyba nikt wątpliwości nie miał, ale im dłużej o nim myślałam, im więcej razy przychodził do mnie, mówił cichym, spokojnym głosem, zaczynałam tęsknić za nim. Zaczynałam tęsknić za ironicznym uśmieszkiem, wykrzywiającym jego wargi, gdy na mnie patrzył. Brakowało mi zapachu jego skórzanej kurtki, przesiąkniętej papierosami i męskimi perfumami. I kiedy w mojej głowie znów przewijało się wspomnienie z dnia moich osiemnastych urodzin, zamiast Kastiela widziałam Kentina i jego smutne spojrzenie, gdy dowiedział się o powrocie bruneta. W końcu nie mogąc znieść tego dłużej, poruszyłam ten temat z Rozalią, która przyszła pomóc mi spakować swoje rzeczy, gdy miałam wyjść ze szpitala.
   - Roza... ja już nie wiem co robić... - przyznałam cicho, pakując różową bluzkę od piżamy. Zerknęłam na białowłosą. Dziewczyna przysiadła na łóżku i cicho westchnęła.
   -  A czego tak naprawdę pragniesz? - zapytała, wbijając we mnie swoje szare oczy.
   - Gdybym to ja wiedziała... - parsknęłam śmiechem, zapinając torbę. Chciałabym umieć ocenić swoje myśli, to czego chciałam, ale ciągła walka między tym, co krzyczał racjonalny umysł, a tym, co szeptało spragnione serce nie pozwalało mi się na niczym skupić.
   - Kochasz Kentina?
   - No, tak! Przecież wiesz, że tak - spojrzałam w okno nad łóżkiem, przygryzając wargę. - Boję się, że to, co czułam do Kastiela wraca. Nie chcę, by powtórzyło się to, co kiedyś...
   - Skąd możesz mieć pewność, że to się zdarzy?
   - Właśnie nie mam i to mnie denerwuje. Nie chcę ryzykować swoim sercem. Nie chcę znów wpaść w depresję... - ponownie westchnęłam, gdy wychodziłyśmy z placówki, kierując się w stronę parkingu do samochodu białowłosej.
   - Liwia... Nie powinnaś tak dużo się nad tym zastanawiać - dziewczyna dotknęła mojego ramienia, spoglądając mi w oczy zatroskanym wzrokiem. - Co ma być, to będzie. Jeśli masz cierpieć, to prędzej czy później będziesz i tego nie unikniesz. A jeśli masz być szczęśliwa, to dlaczego się na to w pełni nie otworzysz? Może to tak ma wyglądać twoje życie?
   Więcej tematu nie poruszałyśmy. Dotarłyśmy w ciągu kilkudziesięciu minut do mojego mieszkania. Przyjaciółka pomogła mi się oporządzić i przygotować obiad. Przesiedziałyśmy większość dnia na leniuchowaniu i objadaniu się pysznościami. To, co mówią na temat kobiet w ciąży i ich ogromnym apetycie, jest najszczerszą prawdą. Mimo, że Rozalia była dopiero w połowie drugiego miesiąca, to co chwilę spoglądałam na nią, nie mogąc wyjść z podziwu, jak ta drobna osóbka była w stanie zjeść całe, litrowe pudełko lodów sama, a potem zagryźć to wszystko dużą paczką nachosów z sosem czosnkowym do spółki z butelką coli. Gdzie ona to mieści?!

   Ślub cioci odbył się w pierwszy weekend po moim powrocie ze szpitala. Ciocia oponowała, mówiąc, że wciąż jestem w gipsie i nie powinnam się przemęczać, jednak ja nie chciałam, by kobieta dłużej czekała tylko ze względu na to, że nie mogłam się do końca sprawnie poruszać. Poza tym sama nie mogłam się doczekać imprezy. Wszystko było tak, jak sobie zaplanowała opiekunka. No, nie licząc faktu, że jej druhna siedziała na wózku z nogą i ręką w gipsie.
   Kościelna uroczystość zaślubin przebiegła bez problemów. Większość kobiet zebranych w kościele, stereotypowo płakało. Sama musiałam przyznać, że ledwo hamowałam słone krople, widząc ciocię w przepięknej sukni oraz te ogromne szczęście wypisane na jej twarzy, gdy patrzyła na pana młodego. Dimitry, od tamtego pamiętnego dnia wyjazdu do kurortu, nie zmienił się prawie w ogóle. Swoje ciemne włosy dalej trzymał długie i elegancko związane w koński ogon, a bystre, ciemne oczy świdrowały wszystko dookoła. Delikatny uśmiech nie schodził z jego wąskich ust. Jeśli istnieje coś takiego jak przeznaczenie, to ta dwójka zdecydowanie była sobie pisana od samego początku. Oboje razem wyglądali nieziemsko i nieziemsko do siebie pasowali. Jak Yin i Yang. Jak Dzień i noc. Nie spotkałam jeszcze tak doskonale dobranej pary. Kiedy nastąpiło sakramentalne "tak" i pierwszy pocałunek młodego małżeństwa, wszyscy udaliśmy się przed kościół, a gdy para młoda wyszła z sanktuarium obsypaliśmy ich tradycyjnie ryżem i pieniędzmi. Ktoś jeszcze sypał płatkami róż i małymi kwiatkami. Wszystko wyglądało jak z bajki w blasku sierpniowego słońca.
   Do domu weselnego dojechaliśmy w kilka minut. Miejsce było przepiękne. Jasne, przestronne, z ogromnymi oknami i przejściem prowadzącym na taras oraz do ogrodu pełnego wonnych kwiatów i krzewów, między którymi można było znaleźć wygodne ławki. Wszędzie przyjemnie pachniało kwiatami oraz lekko wilgotnym powietrzem, który przywodził na myśl sadzawkę pełną wodnych lilii.
   Przybyli goście pozajmowali swoje miejsca i czekali aż młoda para wejdzie do weselnej sali. Na środku pomieszczenia czekał już okrągły, pokaźnych rozmiarów stół z mnóstwem kryształowych kieliszków wypełnionych szampanem. Wesele wydawało się być tak różne i jednocześnie tak podobne do ceremonii Rozalii. Bankiet białowłosej sprawiał wrażenie bardziej staromodnego, klasycznego. Dookoła przechadzały się dziewczyny i kobiety w długich eleganckich sukniach, a mężczyźni w granatowych i czarnych frakach rozmawiali ustawieni w niewielkie grupki. Przyjęcie cioci było zaś nieco bardziej swobodne. Każdy był ubrany elegancko, ale nie aż tak gustownie, jak w przypadku Rozy. Na weselu białowłosej wszędzie spotykałam starych znajomych ze szkoły lub twarze mijane na mieście. Tutaj też widziałam sporo znajomych, ale to tylko dlatego, że ciocia zbliżyła się do moich przyjaciół i postanowiła ich także zaprosić.
   Do bankietowej sali wprowadził mój wózek Kentin, co jakiś czas dotykając delikatnie mojego nagiego ramienia. Czułam się strasznie dziwnie siedząc i nie mogąc nic innego zrobić. Czułam się bezsilna i smutna, ponieważ z moimi kontuzjami nie mogłam sobie pozwolić na taniec. Może gdybym nie miała złamanej ręki, jeszcze dałoby radę temu jakoś zaradzić, ale niestety los się na mnie uwziął i nie dał mi chociaż najmniejszej możliwości, by spróbować. Uniosłam głowę, spoglądając na niego z dołu. Wyglądał niesamowicie pociągająco w czarnym garniturze z muszką pod szyją i z burzą ciemnobrązowych włosów. Aż zaczęłam żałować, że nie miałam więcej okazji oglądać go tak eleganckiego. Ustawiliśmy się na samym przodzie zebranych, tuż obok Rozalii i Leonarda. Niedługo później obok nas pojawiło się młode małżeństwo wznosząc pierwszy toast. W ostatniej chwili zdążyłam pogratulować opiekunce i zaraz po tym zniknęła w tłumie gości, chcących złożyć im życzenia na nową drogę życia.
   Poprosiłam dyskretnie Kentina, by zawiózł mnie do odpowiedniego stolika. Gdy kierowaliśmy się do naszego miejsca minął nas, uśmiechający się lekko, Lysander. Odwzajemniłam mu uśmiech, machając delikatnie zdrową dłonią. Ciocia postanowiła nie wynajmować jakiejś wielkiej grupy, która miałaby grać na weselu, tylko zaproponowała to Lysandrowi i chłopakom z ich szkolnej kapeli. Z jednej strony cieszyłam się na decyzję opiekunki, ale z drugiej strony miałam świadomość, że wśród wykonawców będzie także Kastiel. Miałam jedynie nadzieję, że nie zechce ze mną rozmawiać.
   Będąc przy swoim stoliku, obserwowałam to, co działo się na sali. Wszędzie kręcili się, śmiejący się ludzie, a pomiędzy nimi krzątali się kelnerzy serwujący przystawki. Młoda para usiadła przy stoliku w centralnej części sali, tak by każdy mógł ich dostrzec. Z ust cioci i, teraz, mojego wujka nie schodziły uśmiechy. Zerkali na siebie co chwilę, łapiąc się za ręce lub dyskretnie puszczając sobie oczka. Uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok, a gdy moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem blondynki, pomachałam jej nad stołem.
   Przyjęcie trwało w radosnej atmosferze, bawiących się dookoła ludzi. Ja spędziłam większość czasu popijając wino i rozmawiając z przyjaciółmi. Raz zgodziłam się na taniec z Kentinem, ale nie czułam się zbyt dobrze, siedząc na wózku i wyciągając ręce ku górze, by móc go trzymać.
   Gdy zbliżała się północ, a na dworze panował, nieco rozproszony przez światła z budynku, mrok poprosiłam Rozalię, by pomogła mi wyjechać do na taras. Dziewczyna od razu się zgodziła i chwilę później siedziałyśmy przy zejściu do ogrodu, cicho rozmawiając.
   - Dostałam awans... - powiedziałam cicho znad kieliszka wina, spoglądając gdzieś w dal.
   - Naprawdę? - Rozalia, spojrzała się na mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. - To wspaniale! Gratuluję!
   - Ech... No, nie jestem taka pewna, czy tak wspaniale... - westchnęłam głęboko, upijając kolejny łyk trunku. Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, nie rozumiejąc o co mi chodzi. - Zostałam dołączona do projektu w związku z nową kampanią wydawnictwa i muszę wyjechać do Santa Cruz na kilka miesięcy...
   - Och... To faktycznie... - przyznała, dotykając lekko mojej zagipsowanej nogi. - Ale myślę, że dasz radę. Jesteś silna.
   - Tu nie chodzi o to, czy ja dam radę, ale o mnie i Kentina... - zaczęłam nerwowo miętosić brzeg sukienki. - Boję się, że się od siebie jeszcze bardziej oddalimy. Już teraz nie jest za ciekawie między nami, odkąd dowiedział się o powrocie Kastiela....
   - Jeśli się kochacie, to dacie radę. Poza tym nie wyjeżdżasz daleko. To raptem niecałe dwieście czterdzieści kilometrów, więc będziecie mogli się spokojnie widywać chociaż co weekend. Nie powinnaś się przejmować na zapas, Liwia.
   - Wiem, ale... Och! - jęknęłam, znów czując to palące uczucie niepewności. - Boję się, że to wszystko się posypie...
   - Rozumiem cię doskonale, ale myślę, że powinnaś pozwolić płynąć temu swoim torem. Jeśli będziesz się tym zadręczać nie unikniesz tego, ani nie przyspieszysz jego biegu.
   - Ale to jest takie trudne...
   - Liv, daj temu spokój. Porozmawiaj o tym z Kentinem w wolnej chwili. Powinien cię zrozumieć i cię wspierać - powiedziała spokojnie, wpatrując się w moją twarz. Jej delikatnie podkreślone, szare oczy błyszczały się lekko srebrem w świetle ogrodowych lamp. - Dacie radę.
   - Rozalia, mogłabyś na chwilę przyjść na salę? - w przejściu do sali stanęła Gwen, opierając się o framugę przestronnych drzwi.
   - Liwia, pozwolisz...?
   - Jasne, idź. Ja tu poczekam i pomyślę - uśmiechnęłam się do niej lekko i odprowadziłam ją wzrokiem.
   Kiedy ponownie odwracałam się w stronę ogrodu, kątem oka dostrzegłam zbliżającego się Kastiela. Był ubrany w ciemne, materiałowe spodnie oraz śnieżnobiałą koszulę, której mankiety były rozpięte, a rękawy podwinięte, odsłaniając umięśnione przedramiona. Westchnęłam cicho, upijając łyk wina.
   - Nie powinieneś teraz grać i zabawiać gości? - zapytałam cicho, patrząc na prawie pusty kieliszek w moich dłoniach.
   - Teraz mam przerwę. Chris mnie zastępuje - powiedział spokojnie i z cichym mruknięciem usiadł na parkiecie obok mnie.
   Z sali dobiegała do nas przytłumiona melodia oraz ciche rozmowy gości weselnych, a gdzieś w oddali słychać było cykanie świerszcza. Nie odpowiedziałam, unosząc wzrok na, migoczące jasnym blaskiem, gwiazdy. To ciemne niebo skojarzyło mi się z wieczorem na balu maskowym w liceum, kiedy to mój tajemniczy partner zabrał mnie na dach szkoły, pokazując przepiękną panoramę miasta.
   - Dlaczego mnie nienawidzisz? - brunet spytał szeptem, przerywając ciszę jaka panowała między nami.
   - Wcale cię nie nienawidzę... - przyznałam po dłuższej chwili zastanowienia. - Tylko...
   - Tylko co?
   - Nie potrafię ci ponownie zaufać...
   - Zrobię wszystko, byś to ponownie zrobiła.

6 komentarzy:

  1. CUDO! Jesteś genialna! Te rozdziały są chyba coraz lepsze. Jak cudownie, że Kastiel do niej przyszedł. Już jak Gwent zawołała Rozalię, to się domyśliłam, że to po to, żeby Kastiel przyszedł i był z Liwią sam na sam. ,, Zrobię wszystko, byś to ponownie zrobiła" -Kastiel AWWW <3 Uwielbiam! Czekam na next! Weny, pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezuśku... Kassi taki Ooooo i w ogóle awwww... Liwia, musisz mu wybaczyć, bo moje serducho eksploduje! Pozdro ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Łał. To takie piękne i Kastiel tak bardzo słodki. Ona musi mu w końcu wybaczyć. Czekan na następny i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny. Piszesz jak prawdziwa pisarka <3 Juz nie mogę się doczekać następnego wpisu <3
    white and red rose

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaki piękny rozdział :D końcówka najlepsza. Tak romantycznie i sentymentalnie się zrobiło... uwielbiam takie momenty w opowiadaniach :) Mam nadzieję, że coś się w końcu ruszy i Liwia zmieni nastawienie do Kasa. Byłoby super. Cudownie opisujesz uczucia bohaterów, aż przyjemnie się je czyta. Nie mogę się doczekać aż Rozalia urodzi :D ciekawe czy sobie poradzi z obowiązkiem matki. Kiedy czytałam rozdział, w którym Liwia miała wypadek, wydawało mi się że to taki kluczowy moment w twoim opowiadaniu, że od tego wypadku wszystko się zmieni i odwróci o 180 stopni. Jestem ciekawa jak to będzie, kiedy Liwia wyjedzie do innego miasta. Ile jeszcze potrwa jej związek z Kentinem... pisz następny rozdział bo robi się coraz ciekawiej :D Życzę weny ^^

    OdpowiedzUsuń