Westchnęłam znudzona po raz setny w ciągu ostatniej godziny. Dzisiaj był chyba jeden z najnudniejszych dni w wydawnictwie odkąd zaczęłam tu pracować. Nie działo się dzisiaj nic godnego większej uwagi, nie licząc popsucia się ksero i wizyty fachowca.
- Ech... Chcę już fajrant... - ponownie westchnęłam, obracając się dookoła, na obrotowym krześle.
- Nie narzekaj. Została jeszcze godzina i możesz spadać - koleżanka zza biurka obok, spojrzała na mnie znad monitora, przerywając pisanie jakiegoś maila.
- Piekielnie nudna godzina... - już miałam odetchnąć po raz kolejny, kiedy zadzwonił mi telefon. Podniosłam słuchawkę, ale nawet nie zdążyłam zacząć standardowej formułki, którą musieliśmy zaczynać rozmowy, gdy po drugiej stronie odezwała się Rozalia.
- Cześć kochaniutka, o której kończysz dzisiaj pracę?
- Standardowo, o czwartej... - odpowiedziałam niepewnie, po czym zapytałam - A dlaczego pytasz? Przecież doskonale wiesz, że codziennie kończę o tej samej godzinie.
- Oj, czepiasz się. Chciałam się tylko upewnić, że dzisiaj nie zostajesz dłużej po godzinach - wyjaśniła lekko wzdychając i dałabym sobie rękę uciąć, że w tamtym momencie przewróciła oczami.
- Co ty znów kombinujesz? - zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, co mogła wymyślić białowłosa.
- Zaraz "znów kombinujesz"... Po prostu ostatnio minęły cztery lata odkąd się zaprzyjaźniłyśmy i pomyślałam, że mogłybyśmy uczcić to w takim babskim gronie. No wiesz, pizza, lody itp...
- Ty mi tu nie mydl oczu babskim gronem, bo znając ciebie, to nie wytrzymałabyś organizując skromne spotkanie i, i tak, i tak zrobiłabyś większą imprezę, mimo iż to nie jest jakaś super, mega ważna okazja do świętowania, co więcej to na dziewięćdziesiąt procent wcale nie chodzi ci o tą całą rocznicę, tylko wpadłaś na jakiś genialny plan i chcesz go przedstawić większemu gronu za jednym razem - powiedziałam prawie na jednym wydechu, żeby jak najszybciej przekazać jej swoje zdanie, ponieważ dziewczyna byłaby zdolna do tego żeby mi przerwać i przedstawić całą sprawę w taki sposób, że to wcale nie był jej pomysł, ale kogoś innego. - Więc? O co tak na prawdę chodzi?
- Ech... Ty się wcale nie umiesz bawić i od razu wszystko mi psujesz... - burknęła obrażona, że od razu ją przejrzałam. - Chodzi o to, że tak sobie ostatnio myślałam, że skoro wszystko już zaczyna wracać do normy, Kastiel wrócił, przestaliście się ze sobą kłócić i żyjecie razem, a Gwen chce przyjechać do miasta, żeby odpocząć trochę przed obroną pracy magisterskiej, to moglibyśmy zorganizować takie wspólne spotkanie, jak za dawnych lat. Nie uważasz, że to dobry pomysł?
- W sumie to nie jest jeszcze taki najgorszy... - mruknęłam, wzruszając ramionami, a moje myśli mimowolnie powędrowały w stronę Kentina. Z moich ust wyrwało się kolejne ciche westchnienie, które tym razem nie miało nic wspólnego ze znudzeniem. - A kiedy masz zamiar to zorganizować?
- Dziś wieczorem? - powiedziała nieco niepewnie, jakby bała się mojej reakcji.
- Powiedz mi jeszcze, że wpadłaś na to dzisiaj, to chyba padnę.
- Właściwie, to tak... - przyznała, mrucząc cicho.
- Jesteś niemożliwą kobietą, wiesz o tym? - zaśmiałam się, kręcąc głową.
- No, ale ja nic na to nie poradzę, że dzisiaj rano rozmawiając z Leo, tak jakoś naszło mnie na przemyślenia i doszłam do tego tak po prostu? - mruknęła speszona.
- Nie przejmuj się już tak mocno. Tak sobie tylko żartuję - zamyśliłam się na chwilę, zastanawiając się nad tym wszystkim co powiedziała mi Rozalia. - No to, o której godzinie mamy się wszyscy spotkać i gdzie masz zamiar to wszystko przeprowadzić?
- W naszej pizzerii? Koło godziny dziewiętnastej, dwudziestej? Tak, żeby każdy zdążył po pracy się ogarnąć i dotrzeć.
- Wydaje mi się, że będzie okej. To o dwudziestej, przy naszym stoliku?
- Okej - w głosie Rozalii w końcu rozbrzmiewały nutki szczęścia, które u białowłosej zawsze pojawiały się, gdy ta mogła cokolwiek zaplanować i zorganizować. Dokładnie tak samo jak kilka lat temu, gdy przyszło jej kontrolować postępy przy pracach związanych z koncertem.
- Powiem Kastielowi, żeby nie planował sobie dzisiaj niczego na wieczór...
- Nie trzeba.
Po tym krótkim zdaniu dziewczyny, zdębiałam. Dosłownie.
- Co? - zapytałam mało składnie, nie będąc pewna, czy dobrze wszystko usłyszałam.
- Noo... Nie trzeba. Już wszystkim wysłałam wiadomość, że dzisiaj zebranie w naszym barze.
- Jezu! Roza! Ty naprawdę jesteś niemożliwa!
Kiedy o godzinie siedemnastej mogłam wreszcie opuścić budynek wydawnictwa. Przed wejściem czekał na mnie już Kastiel oparty o swój motor. Gdy mnie dostrzegł na schodach, jego usta wykrzywił standardowy, lekko cyniczny uśmieszek, który sprawiał, że w moim brzuchu budziło się stado motyli. Zawsze. Od pierwszego naszego spotkania.
- Co tak długo, mała? - zapytał, odbijając się lewą nogą od maszyny, podchodząc do mnie powolnym krokiem.
- Ile razy mam ci mówić, żebyś nie mówił do mnie "mała"? - przewróciłam oczami, wtulając się w jego klatkę piersiową, zaciągając się jego niesamowitym, męskim zapachem.
- Nie powiem ci ile, ale to i tak nic nie da, mała. Jesteś po prostu do tego stworzona - zaśmiał się cicho, czochrając moje włosy.
- Przestań... - jęknęłam, odsuwając się od jego ręki. - Wracajmy już do domu, bo muszę się odświeżyć, przed wieczornym spotkaniem.
- O co w ogóle chodziło Rozalii? - spojrzał się na mnie spod ściągniętych pytająco brwi. - Zadzwoniła do mnie i od razu zaczęła gadać, że mam się dzisiaj nigdzie nie wybierać, bo jest zebranie w barze. What?
- Ehh... Ta jak zwykle nic nie powie... - westchnęłam cicho, pocierając czoło palcami, już czując w kościach tą ciężką rozmowę na temat pomyśle Rozalii. - Wymyśliła sobie coś "wielkiego" i chce wam o tym powiedzieć, ale ode mnie nic więcej się nie dowiesz, bo się na nic nie zgodzisz, a tak jak będziesz przyparty do muru, to nie będziesz miał wyjścia.
- Co?! - krzyknął, ale już mu nie odpowiedziałam, zakładając na głowę kask.
Jęknął cicho wiedząc, że białowłosa ma czasami naprawdę szalone pomysły. Wsiedliśmy na motor i wróciliśmy do domu.
W mieszkaniu przygotowałam szybki posiłek dla siebie i bruneta, ponieważ od lunchu nic nie jadłam, a nie chciałam, żeby później burczało mi w brzuchu.Po zjedzeniu i umyciu naczyń, udałam się do łazienki na szybki prysznic. Ledwo zamknęłam się w kabinie prysznicowej, usłyszałam jak drzwi do łazienki otwierają się i do pomieszczenia wszedł Kastiel.
- Serio? - zapytałam się w przestrzeń, szorując włosy z lakieru, który ujarzmił moje pukle w eleganckim koku. Niestety w naszym wydawnictwie panował wymóg nienagannej fryzury, a moje kosmyki nie chciały nigdy ze mną współpracować bez ogromnej ilości lakieru. - Nie mogę zostać sama chociaż na pięć minut?
Otworzył kabinę, wpuszczając mi do środka chłodne powietrze. Opłukałam włosy, odchylając głowę do tyłu, żeby nie przeszkadzały mi i nie leciały na twarz, po czym spojrzałam się na stojącego przede mną Kastiela.
- Ale ty kusząco wyglądasz, taka mokra... - zamruczał cicho, mrużąc lekko oczy, przyglądając się dokładnie każdemu skrawkowi mojego ciała. - Aż mam ochotę cię schrupać tu i teraz...
- Nawet się nie nakręcaj. Zaraz musimy wychodzić - prysnęłam mu wodą z palców w twarz, wymijając go. Otuliłam się cieplutkim ręcznikiem wiszącym na kaloryferze. Drugim owinęłam włosy, powoli je osuszając.
- No ej... To jest nie fair. Zawsze jak mam na ciebie ochotę, to znajdujesz jakieś wymówki. Czuję się niedopieszczony...
- Nie dramatyzuj. Wynagrodzę ci to później wieczorem... - zaśmiałam się cicho, widząc jego spojrzenie, gdy wychodziłam z zaparowanego pomieszczenia.
- Ja mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy, bo jak nie to pożałujesz! Nie odpuszczę ci - wszedł za mną do sypialni i usadowił się na łóżku, skąd przygadał mi się jak ubieram świeże ubrania i jak suszę włosy.
- Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz - prychnęłam, sięgając z toaletki perfum.
- Osz ty, mała mendo! - zawołał, po czym ściągnął nie na łóżko i zaczął łaskotać. - Taka cwana jesteś?
- Kastiel, nie! - krzyknęłam, próbując się wyrwać z jego uścisku i łaskotek. - Roszę, przestań!
- Teraz to "proszę przestań", a przed chwilą tak cwaniakowała. No patrzcie, jak szybko zmienia zdanie.
- Błagam! Kastiel! - ledwo wydusiłam te dwa proste słowa, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. - To nie jest śmieszne! Puść mnie!
- Skoro nie jest śmieszne, to dlaczego się śmiejesz?
- Może dlatego, że ją łaskoczesz?
Kastiel automatycznie przerwał gilgotanie mnie, słysząc w drzwiach głos Alexa.
- Co ty tu robisz? - zapytał zdezorientowany, a ja wykorzystując jego nieuwagę, wyrwałam mu się i podbiegłam do niebieskowłosego.
- Al! Ratujesz mi życie! - wysapałam, przytulając go z wdzięcznością.
- Nie ma za co Liv. Z takimi wariatami to nic nie wiadomo - zaśmiał się cicho, widząc rozeźloną minę bruneta. - A zjawiłem się tu dlatego, że żadne z was nie odbierało telefonu, a drzwi były otwarte.
- Masz w dupie czyjąś prywatność, co? A co, gdybyśmy tu uprawiali seks? Też byś tak tu wlazł?
- Też mi coś. Damskie ciało mnie nie pociąga, a twoje tym bardziej. Jesteś za chudy... Ja tam dolę troszkę więcej mięska...
- Alex! - krzyknęłam oburzona, przerywając im ten bardzo dziwny dialog.
- No co? Taka prawda - wzruszył ramionami, przewracając oczami. - Jak już skończyliście te swoje kizianie, to może w końcu ruszymy stąd dupy, bo Roza jak się wścieknie to znów ja zjebę za wszystko dostanę.