Nie wiem jak dotarłam do swojego pokoju. Byłam chyba w jakimś transie. Nawet nie biorąc prysznica, rozebrałam się i zakopałam pod kołdrę. Cały czas nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo byłam naiwna. Czułam się potwornie zraniona i upokorzona. Wciąż nie mogłam sobie darować tego, że dałam się nabrać na te jego "słodkie" słówka i dystans z jakim mnie traktował, który pociągał mnie w nim najbardziej. Czułam się w środku pusta, jakby to, co do tej pory było we mnie, to, co było najważniejszą częścią mnie, zniknęło. Jak powietrze z przebitego balona. Przez większość nocy nie mogłam zasnąć. Udało mi się to dopiero, kiedy byłam kompletnie wycieńczona płaczem.
Następnego ranka obudziło mnie ciche pukanie do drzwi. Nie odzywając się nic, przekręciłam się na drugi bok. Nie miałam zamiaru iść do szkoły i musieć oglądać jego fałszywej mordy. I jeszcze ona. Wielka pani na włościach. Sapnęłam ze złości, czując piekące łzy pod powiekami.
- Liwia... - ciocia uchyliła delikatnie drzwi, wchodząc do pokoju. - Jest dwadzieścia po siódmej. Spóźnisz się do szkoły.
- Nie idę dzisiaj do szkoły - odburknęłam, chowając twarz w kołdrę. Nie miałam zamiaru mieszać cioci w swoje sprawy. I tak ma dużo na głowie.
- Wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona, siadając na brzegu łóżka. Wywnioskowałam to po cichym skrzypnięciu, zapadającego się materaca.
- Źle się czuję. To wszystko - nie byłam w stanie powstrzymać łamiącego się głosu.
- Może wezmę dzisiaj dzień wolnego i zostanę z tobą? - poczułam delikatne dotknięcie na biodrze, co spowodowało, że jeszcze bardziej się rozpłakałam, przypomniawszy sobie gorący dotyk czerwonowłosego w hotelu.
- Liwia... Dlaczego płaczesz?
- Bo jestem naiwną dziewuchą, która dała się zmanipulować kilkoma słodkimi słówkami... - załkałam cicho w poduszkę. - Wyjdź ciociu... Chcę zostać sama.
Nie odezwawszy się, kobieta opuściła mój pokój, cicho zamykając za sobą drzwi.
Boże... Dlaczego za każdym razem muszę cierpieć? Dlaczego moje życie nie może się normalnie układać tak, jak każdej innej osobie? Dlaczego to zawsze ja muszę najbardziej oberwać? Jeśli ma być tak za każdym razem, gdy choć na chwilę poczuję się szczęśliwa i bezpieczna, to ja nie chcę tak żyć.
Znów usłyszałam ciche pukanie.
- Liwia, masz gościa - powiedziała ciocia zza zamkniętych drzwi.
- Nie chcę nikogo widzieć - jęknęłam, zwijając się w kłębek.
Jednak i tak moment później drzwi otworzyły się i do środka ktoś wszedł. Ciche, pewne stąpanie upewniło mnie, że to nie ciocia.
- Powiedziałam, że nie chcę nikogo widzieć! - wrzasnęłam, nie odrywając twarzy od mokrej już poduszki.
- Wiesz... Jakoś nie bardzo mnie obchodzi, co ty chcesz, a co nie - gdy do moich uszu dobiegł, spokojny głos Rozalii, poderwałam się do pozycji siedzącej i przyciągnąwszy ją na łóżko, wtuliłam się w nią.
Tak bardzo potrzebowałam kogoś, komu naprawdę na mnie zależy....
- Ej... Co się dzieje? - zdezorientowana i zmartwiona dziewczyna, odsunęła się ode mnie kawałek, by spojrzeć mi w oczy.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej, za nic w świecie nie mogąc wydobyć z siebie chociaż jednego, konstruktywnego zdania. Białowłosa objęła mnie ramionami i delikatnie kołysząc na boki, powoli uspokajała. Kiedy w miarę się otrząsnęłam, zaczęłam opowiadać jej o wczorajszym dniu. Nie wdając się zbytnio w szczegóły, streściłam jej napad na mnie, a gdy doszłam do momentu pojawienia się Kastiela, nie mogłam powstrzymać się od łez. Miałam sobie to za złe, że w ogóle nie potrafiłam nad tym zapanować, ale to bolało zbyt mocno. Cały czas łkając powiedziałam jej o rozmowie i o tym jego idiotycznym pytaniu.
- Jaka ja byłam głupia! - siąknęłam nosem, wycierając łzy w koszulkę, w której spałam. - Mogłam się od razu domyśleć, czego on ode mnie chce - parsknęłam cicho, kręcąc głową nad własną głupotą. - Czego ja od niego oczekiwałam? Że co? Że ze mną będzie inaczej? Że okaże się, że nie jest skończonym dupkiem i z nim będę?
- Ale ja nic z tego nie rozumiem... - mruknęła cicho Rozalia, zagryzając wargę. - Przecież on się do żadnej, ŻADNEJ dziewczyny tak nie odnosił, tak jak do ciebie. Nawet jeśli szukał panienki na jedną noc, to traktował je zupełnie inaczej...
- A myślisz, że ja coś z tego rozumiem? - jęknęłam cicho, wycierając twarz.
- Ale... To nie... Ehh.... - westchnęła cicho białowłosa, bawiąc się kosmykiem włosów.
- Przecież ma swoją księżniczkę od siedmiu boleści. Yhh... Gdyby tylko mógł się przekonać co ta żmija o nim tak naprawdę myśli... Z resztą, czym jak się przejmuję? Jego decyzje, jego sprawa. Dupek... Później się dziwi, że nikt go nie znosi.
Opadłam do tyłu ma łóżko, zakrywając twarz dłońmi. Dlaczego to tak bolało? Przecież nic mnie z nim nie łączyło. Jeden pocałunek, to wszystko, a czułam się tak jakby ktoś wyrwał mi serce. Przecież to jest idiotyczne. Przejmować się głupim, nic nieznaczącym pytaniem. Nic nieznaczącym dla kogoś... Dla mnie to był cios poniżej pasa. Czułam się zmanipulowana i wykorzystana. Że też się nie domyśliłam o co tak naprawdę mu chodzi już w hotelu.
Parsknęłam cicho śmiechem nad własną głupotą i ocierając ostatnie łzy, spojrzałam na Rozalię. Wpatrywała się w okno zamyślonym wzrokiem.
- A ty się przypadkiem nie spóźnisz do szkoły? - zapytałam cicho, wyrywając dziewczynę z transu.
- Skoro ty nie idziesz, to ja nie zamierzam cię samej zostawiać - powiedziała spokojnie, uśmiechając się do mnie delikatnie. - Poza tym dzisiaj są luźne lekcje. Nic się nie stanie.
- Jeśli tak uważasz... - podniosłam dłonie w wyrazie poddania się. - Tylko co my same będziemy tu robić?
- Może ściągniemy tutaj też chłopaków i pooglądamy jakieś filmy? - zaproponowała i nie czekając nawet na moją odpowiedź wyciągnęła telefon i zaczęła dzwonić. - Idź się ogarnij, bo wyglądasz strasznie...
Podniosłam się z łóżka, trzepiąc białowłosą lekko w ramię. Niechętnie udałam się do łazienki, gdzie wzięłam orzeźwiający prysznic. Właściwie nie miałam ochoty dzisiaj nikogo widzieć, ale podejrzewam, że gdyby nie inicjatywa Rozalii siedziałabym cały dzień zakopana w łóżku, użalając się nad sobą.
Kiedy wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik, dostrzegłam, że białowłosa stoi przed moją szafą, szukając czegoś zawzięcie. Jęknęłam cicho w duchu, domyślając się co planowała.
- Co ty robisz? - zapytałam czysto retorycznie, doskonale wiedząc, co dziewczyna wyczyniała.
- Szukam ci ciuchów, które dzisiaj założysz - odparła spokojnie, nie przerywając przeszukania mojej garderoby. - Bingo! - zawołała z zadowoleniem, wyciągając do mnie ręce na których była złożony zestaw składający się z jasno miętowej koszuli, szarego kardigana, czarnej rozkloszowanej spódniczki i tego samego koloru rajstop z pogrubionymi zakolanówkami.
- Nie ubiorę ci tego! - zaprotestowałam, kierując swoje kroki do szafy, by samemu coś wybrać.
- Ale dlaczego? - spojrzała na mnie z mieszaniną oburzenia i zdziwienia. Skrzywiłam się lekko, próbując naprędce wymyślić jakąś wymówkę, która usatysfakcjonowałaby Rozalię.
- Po prostu... - wzruszyłam ramionami, starając się brzmieć normalnie. - Nie mam ochoty na ubieranie się w spódniczki i koszule. Tym bardziej kiedy siedzę w domu.
- Ale ty jesteś nudna... - prychnęła przyjaciółka, wbijając we mnie uporczywe spojrzenie swoich żółtych soczewek.
- Jestem nudna tylko dlatego, że nie chcę ubrać spódniczki? - spojrzałam na nią z niedowierzaniem, starając się powstrzymać wybuch śmiechu.
Dziewczyna jednak nie ustępowała, wciąż trzymając przede mną wyciągnięte dłonie z ubraniami. Westchnęłam przeciągle, wznosząc wzrok ku górze. Boże... Daj mi cierpliwości do tej dziewczyny! Przerywając oczami, zabrałam ciuchy i ponownie zniknęłam w łazience. Po chwili wyszłam z niej kompletnie ubrana.
- I co? Jest aż tak źle? - zapytała dziewczyna, kiedy ze skwaszoną miną przyjrzałam się sobie w lustrze.
- No nie... - przyznałam niechętnie, zaczynając rozczesywać wilgotne włosy. - Ale ja nie czuję się dobrze siedząc w domu w spódnicy....
- Skoro ci to tak bardzo przeszkadza, zawsze można wyjść się gdzieś przejść - białowłosa wzruszyła ramionami, przeglądając moje kosmetyki.
- O nie! Na to się na pewno nie piszę! - zaprotestowałam od razu, automatycznie czując uścisk w okolicach klatki piersiowej. - Nie chce go nigdzie na mieście spotkać... - zamyśliłam się na chwilę, cały czas przeciągając szczotką po długich ciemnoblond włosach. - Właściwie, to po kogo dzwoniłaś?
- Jak to po kogo? Po... - w momencie, kiedy Rozalia miała zamiar wymieniać osoby, w całym domu rozległ się cichy, ale wyraźny dźwięk dzwonka. Obie od razu spojrzałyśmy na uchylone drzwi mojego pokoju. - To pewnie oni.
Uśmiechnęła się szeroko i pomimo dość wysokich butów na koturnie wyszła na korytarz szybkim, eleganckim krokiem. Westchnęłam cicho i podniósłszy swoje cztery litery z łózka, odłożyłam szczotkę, po czym idąc za Rozalią, zeszłam na parter. Czułam lekkie zdenerwowanie przed spotkaniem osób, po które dzwoniła białowłosa. Jakoś nie uśmiechało mi się wywnętrzanie się komuś oprócz niej. Jednak wszystkie moje obawy zniknęły, kiedy stawiając krok na ostatni stopień ciemnobrązowych schodów, zobaczyłam, że w drzwiach stoją bliźniacy, czerwonowłosa Gwen i górujący nad nimi wszystkimi Kentin.
- Cześć Liwia! - roześmiany Alexy wpadł do wnętrza mieszkania, wyciągając ręce w moją stronę. Uśmiechnęłam się mimowolnie, odwzajemniając gest. Chłopak od razu przytulił się do mnie, po czym odsunąwszy mnie na długość swoich rąk, zmierzył mnie, dokładnie przyglądając się każdemu szczegółowi. - Ale ty ślicznie dzisiaj wyglądasz! Prawda Armin? - zaśmiał się, delikatnie obracając mnie.
- Mhm... - mruknął niemrawo bliźniak.
Kiedy spojrzałam w jego stronę, parsknęłam śmiechem. Czarnowłosy stał w kącie przedsionka, nie odrywając wzroku od czarnofioletowego PSP. Gwen szturchnęła go lekko, przez co chłopak zachwiał się odrywając wzrok od małego ekranu, by nie upaść. Nagle usłyszeliśmy cichy dźwięk oznaczający przegraną. Niebieskooki rzucił mordercze spojrzenie czerwonowłosej, która jak gdyby nigdy nic uśmiechnęła się do niego i przeszła do dalszej części domu. Rozalia zaraz poszła w jej ślady. Z korytarza dobiegła nas żywa rozmowa pomiędzy dziewczynami. Alexy usłyszawszy, że rozmawiają o niedawno otwartym butiku dołączył się do nich. Armin nadrabiając stratę w grze spowodowaną przez Gwen, ruszył powoli za nimi.
Już miałam iść za nimi, kiedy poczułam delikatne dotknięcie w ramię. Odwróciłam się w stronę Kentina, marszcząc pytająco brwi. Szatyn zagryzł delikatnie wargę, wahając się co chce powiedzieć. Po chwili odezwał się cicho, spoglądając mi prosto w oczy.
- Liv... Chciałbym z tobą porozmawiać... - rzuciłam mu pytające spojrzenie. - O nas... O tym co było między nami...
Poczułam lekki uścisk w żołądku. To zdecydowanie nie był dzień na takie rozmowy. Poza tym nie miałam zielonego pojęcia co mogłabym powiedzieć przyjacielowi. Sama od tamtej nocy miałam totalny mętlik w głowie i jakoś nic nie kierowało się ku temu, by ta sytuacja się zmieniła
- Ken... - zaczęłam niepewnie, mnąc rąbek spódnicy w dłoniach. - Rozumiem to, że zależy ci na wyjaśnieniu wszystkiego, ale to chyba nie jest odpowiedni czas i miejsce na tego typu rozmowę.
- Ale, Liwia... - zaczął chłopak, ale przerwałam mu podnosząc prawą dłoń.
- Proszę... - spojrzałam mu w oczy.
W jego zielonych, tak dobrze mi znanych tęczówkach widać było wyraźną niepewność, ledwo dostrzegalny strach, który krył się pod dużo głębszym i zdecydowanie mocniejszym uczuciem. To uczucie przerażało mnie jak nic innego. Wiedziałam, że nie jestem w stanie odwzajemnić uczuć chłopaka do mnie i wiedziałam, że to go bardzo boli. Mnie z resztą też, ponieważ nie chciałam go stracić. Był dla mnie naprawdę ważną osobą.
Chłopak westchnął jedynie i kiwnął na znak zgody. Jeszcze raz uśmiechnęłam się do niego przepraszająco i dołączyliśmy do przyjaciół, który zdążyli rozłożyć się w salonie. Rozalia z Gwen rozkładały poduszki na podłodze, a Armin podłączał przyniesioną konsolę do telewizora. Przyglądałam się im przez chwile, po czym poszłam do kuchni po coś do picia i coś na przekąskę. Wróciłam kilka minut później z naręczem paluszków, czipsów, cukierków i kartonem soku pomarańczowego pod pachą. Wszyscy graliśmy na zmianę, co chwilę wybuchając śmiechem i przegryzając słodkości. Gdy Rozalia próbowała pokonać Alexy'ego położyłam się na plecach i wpatrując się w sufit, zaczęłam rozmyślać nad tym wszystkim. Jeden dzień mogłam przesiedzieć w domu, by go uniknąć, ale co będzie jutro?
czwartek, 26 listopada 2015
sobota, 21 listopada 2015
~ Rozdział 44 ~
- Co się dzieje? - usłyszałam ciche pytanie cioci i podniosłam głowę znad talerza z ryżem i brokułami.
- Ale co ma się dziać? - zapytałam niemrawo, kontynuując maltretowanie niewinnego jedzenia.
- Od dziesięciu minut siedzisz cicho i znęcasz się nad obiadem. Prawie go nie tknęłaś, a przecież lubisz risotto - blondynka patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem. Westchnęłam cicho, wzruszając ramionami.
- Koleżeńskie problemy w szkole - odparłam jedynie, nadziewając na widelec kawałek kurczaka.
- Jeśli sobie z czymś nie radzisz, zawsze możesz przyjść i po prostu pogadać. Wiem, że wolisz rozmawiać z kimś ze swojego otoczenia, ale nie zapominaj o tym, że też potrafię wysłuchać i doradzić - uśmiechnęła się do mnie delikatnie i upiła łyk wina z pękatego kieliszka.
- Wiem ciociu... - ugryzłam kęs zielonej różyczki, rozmyślając nad tym wszystkim. - Mam mały problem z byłą-obecną dziewczyną kolegi z klasy...
- Byłą-obecną? - zapytała, marszcząc lekko brwi.
- Parę lat temu zostawiła go dla kariery i teraz znów przyjechała tutaj - wyjaśniłam, powoli jedząc obiad.
- Rozumiem... - mruknęła cicho, upijając kolejnego, niewielkiego łyka. - A uczepiła się ciebie, bo...?
- Bo... - zaczęłam niepewnie i zaraz poczułam jak policzki zaczynają mi się robić gorące. Nabrałam głęboko w płuca powietrza, żeby trochę ochłonąć i kontynuowałam. - Stwierdziła, że ja odebrałam jej chłopaka i teraz za to, chce się zemścić...
- A odebrałaś go jej? - po raz kolejny pytanie padające z ust cioci, zbiło mnie z tropu.
W sumie dziewczyna miała rację podejrzewając, że mnie z Kastielem coś łączy. Tylko on i ja wiemy, że do niczego między nami nie doszło. Miałam taką nadzieję, że tylko my o tym wiemy. Jednak ta świadomość w niczym mi nie pomagała. Co z tego, że ja to wiem, ale nie mogę tego powiedzieć innym? Mogłabym powiedzieć, ale wtedy musiałabym wszystko wytłumaczyć i wyszłoby na jaw, że czuję coś do czerwonowłosego. No dobra, nie coś. Zakochałam się w nim.
- Nie... - stwierdziłam w końcu, zagryzając lekko wargę. - Nie wiem... - dodałam po chwili niepewnie, ponieważ nie miałam pojęcia o odczuciach Kastiela. - To skomplikowane... - stwierdziłam w końcu z ciężkim westchnieniem.
Wpatrywałam się w swój prawie pełen talerz. Z jednej strony chciałam rozpieprzyć go o ścianę z wściekłości na Debrę, jej intrygę i zachowanie, a z drugiej strony miałam ochotę rozpłakać się na myśl o absurdalności całego zamieszania wokół naszej trójki. Niech ona wyjeżdża i to jak najszybciej.
Niemrawo dokończyłam obiad i pomogłam posprzątać cioci. Gdy skończyłam zbierać naczynia, udałam się do pokoju, ale nie potrafiłam wytrzymać chociażby chwili samotności i ciszy, ponieważ zaczynałam rozpamiętywać wszystko, przez co dołowałam się jeszcze bardziej. Wściekła na siebie, zwlokłam się z łóżka, ubrałam się i wyszłam na spacer. Założyłam kurtkę, botki na korku i podłączywszy słuchawki do telefonu, szłam dość ruchliwymi ulicami, wsłuchując się w muzykę. Czułam na policzkach ostre podmuchy zimnego wiatru. Dopiero po chwili zorientowałam się, że znalazłam się w jednym z parków na końcu miasta. Ściągnęłam słuchawki, zatrzymując muzykę i rozejrzałam się dookoła. Wszystko wydawało się być takie szare i ponure. Szare niebo, które prześwitywało przez Plątaninę czarnych gałęzi bezlistnych drzew. Nawet ptaki nie śpiewały. Prawie bez zastanowienia skręciłam w jedną z alejek, wciskając ręce w kieszenie kurtki, spoglądałam na ścieżkę, zasłaną mokrymi brudno brązowymi liśćmi. Byłam tak oderwana od rzeczywistości, że przez przypadek wpadłabym na jakąś panią, która wyszła na spacer z pieskiem. Uśmiechnęłam się tylko do niej na przeprosiny i ruszyłam dalej. Okrążyłam park, po czym wybierając jedną z alejek miedzy potężnymi lipami, udałam się wgłąb skweru, do centrum, gdzie znajdował się stawek i przepiękna stara fontanna.
Fontanna stała na środku płytkiego jeziorka otoczonego kamiennym murkiem. Składała się z trzech mis - od największej na samym dole, po najmniejszą, na samej górze, która służyła za poidełko dla ptaków. Na najniższym naczyniu znajdowały się posągi aniołów, które z biegiem lat zmieniły barwę z śnieżnobiałego kamienia na ciemnoszarą masę, która sprawiała, że postacie wydawały się groźne i mroczne.
Usiadłam na lekko omszonym murku i podciągnąwszy również na niego nogi, wpatrywałam się w nieruchomą taflę stawku. Nawet ten zbiornik ma drugie dno...
- KURWA MAĆ! - wrzasnęłam, ciskając kamieniem, którego wyczułam dłonią, w jezioro.
Nawet tutaj nie mogę sobie tego odpuścić! Wściekła zerwałam się z murku i wyklinając na siebie w myślach, zaczęłam ponownie spacerować, powoli kierując się ku wyjściu. Dookoła zaczynała panować szarówka i dopiero, gdy przede mną zapaliła się latarnia, zauważyłam jak długo już byłam w tym miejscu. Nie chcąc jeszcze bardziej martwic cioci, przyspieszyłam kroku, rozplątując słuchawki, które jakimś niewiadomym cudem poplątały mi się w kieszeni.
- E ty, stary! Patrz jaka dupeczka idzie - usłyszałam gdzieś za sobą głośne beknięcie i cichy rechot, który przyprawiał o ciarki.
- No... ładniutka - zacmokał ktoś inny. - Hej! Koleżanko!
Rozejrzałam się dookoła, ale i tak wiedziałam, że to było kierowane do mnie. Postanowiłam zignorować coraz mniej wyszukane uwagi na mój temat, więc przyspieszyłam nieco, ale i tak wyraźnie słyszałam ich chwiejne kroki oraz ciężkie oddechy.
- Hej! zaczekaj... Chcemy tylko pogadać, bliżej poznać... - wymruczał lubieżnie jeden z nich, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu o tym, na jakim bliższym poznaniu im zależy.
Nagle poczułam jak jeden z nich zaciska palce na moim ramieniu, gwałtownie mnie szarpiąc. Syknęłam cicho z bólu, instynktownie próbując wyrwać rękę z uścisku. Słuchawki, które trzymałam w dłoni, wypadły mi z niej i wylądowały gdzieś w liściach.
- Nie słyszałaś? Kolega Dave chce cię poznać - jeden z nich, ten, który mnie trzymał, miał krótko ścięte jasnobrązowe włosy i jasne oczy. Miał na sobie ciemnoszare dresowe spodnie i czarną, lekko szeleszczącą kurtkę. Był znacznie wyższy ode mnie i masywnie zbudowany. Skrzywiłam się mimowolnie, czując smród alkoholu w jego oddechu.
Drugi z nich, niejaki Dave, miał ciemne, w zachodzącym słońcu wyglądające na prawie czarne oczy, ciemne włosy i niski głos. Był ubrany w czarne dżinsy i bluzę z jakimś kolorowym napisem. Od niego również wyraźnie czuć było alkohol.
- Nieładnie jest mieć kogoś w dupie - zaśmiał się ciemnowłosy i spoglądając na mnie oblizał chciwie usta.
- Przepraszam, ale się śpieszę... - powiedziałam niezbyt głośnie, przełknąwszy ślinę, by powstrzymać zbliżające się wymioty.
- Nic się nie stanie jak poświęcisz nam chwilę czasu, co?
- Mamusia nie będzie zła. Odprowadzimy cię do domu... He he he...
Słysząc uwagę na temat mamy, poczułam jak krew zaczyna we mnie buzować. Mogą sobie żartować z kogo tylko chcą, ale nie z mojej mamy.
- Mógłbyś mnie puścić? To boli - warknęłam w stronę szatyna, jeszcze raz próbując wyrwać rękę, ale na marne.
- Patrzcie państwo... Ptaszyna pokazała charakterek - zaśmiał się ciemnowłosy, po czym złapał mnie za drugą rękę i przysunął się do mnie. Mimowolnie odchyliłam się do tyłu, chcąc mieć jak najmniejszy kontakt, chociaż z jego oddechem. - Coś nie tak, piękna?
- Śmierdzisz wódką - stwierdziłam jedynie, a chłopak zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, wąchając moje włosy.
- Za to, ty pachniesz cudownie... Aż nabieram na ciebie ochoty - zaczął mnie bezpruderyjnie dotykać, na co zareagowałam nagłym protestem, chcąc w końcu uwolnić się od zdecydowanie za mocnego uścisku ich dłoni. Niestety skutkowało tym, że jeszcze bardziej odczułam to, co przed chwilką mi oznajmił.
- Nie wyrywaj się... Nie chcemy ci zrobić krzywdy... - szatyn, który mnie zatrzymał, złapał mnie za drugą rękę i przeciągnął obie do tyłu.
Czułam paraliżujący strach, przez który nie byłam w stanie wykrztusić jakiegokolwiek słowa. Jedyne o czym wtedy myślałam, to żeby ktokolwiek tamtędy przeszedł i spłoszył tych oblechów. Kiedy poczułam jak ciemnowłosy zaczyna rozpinać mi kurtkę, znów zaczęłam się szarpać. Czułam napływające mi do oczu łzy.
- Puść mnie! - jęknęłam cicho, a chłopak się tylko zaśmiał, nie przerywając rozpinania mi kurtki.
- Przepraszam, ale macie jakiś problem ze zrozumieniem co mówi do was ta dziewczyna? - usłyszałam obok nas niski, męski głos, który sprawił, że opuścił mnie strasz pozwalając zagościć uldze. Przed nami stanął wysoki chłopak z kapturem na głowie, przez co nie było widać twarzy.
- Spierdalaj, nie twoja sprawa - warknął jeden z trzymających mnie facetów.
- Wydaje mi się, że jednak moja, ponieważ próbujecie zgwałcić moją znajomą - rzekł, zaciągając się papierosem, którego trzymał w prawej dłoni.
- Od kilku minut to jest też moja znajoma, więc gówno ci do tego - jasnowłosy w złości zacisnął uścisk jeszcze bardziej, przez co jęknęłam cicho z bólu.
- Radziłbym ci ją puścić, jeśli chcesz wrócić do domu w takim stanie jakim jesteś - odparł spokojnie chłopak i rzuciwszy peta na ziemię, zdeptał go czarnym trampkiem.
- Grozisz mi?
- Składam propozycję, a to od was zależy, czy z niej skorzystacie - wzruszył lekko ramionami, przyglądając nam się uważnie.
Przez chwile panowała cisza, a po chwili ciemnowłosy, który najwyraźniej potrafił jeszcze trzeźwo myśleć, odsunął się ode mnie, szarpiąc kolegę za rękaw.
- Co ty odpierdalasz? Dasz się zastraszyć jakiemuś gnojkowi? - ten, który stał za mną, w złości na kompana, puścił mnie. Wykorzystałam okazję i odsunęłam się od nich jak najdalej.
- Sam odpierdalasz...
Reszta jego odpowiedzi została zagłuszona przez krzyki jasnowłosego. Odetchnęłam z ulgą, gdy zniknęli w ciemnym parku i odwróciłam się do Kastiela, rozcierając obolałe przedramiona.
- Masz szczęście, że wyszedłem zajarać, bo nie byłoby za ciekawie - w jego wściekłym głosie słychać było delikatny ton zmartwienia.
- Naprawdę? - nie mogłam powstrzymać się od ironii cisnącej mi się na usta. - Jak miło, że mi o tym powiedziałeś, bo bym się sama nie domyśliła.
- Dlaczego ty zawsze musisz się do mnie, od razu z mordą rzucać? - warknął, kierując się w stronę ulicy. Nie chcąc zostać w tym miejscu sama, ruszyłam za nim. - Ratuje cię przed gwałtem, a ty od razu się wściekasz.
- Dziwisz mi się? - prychnęłam cicho. - Sam zachowujesz się jak ostatni cham, więc nie dziw się, że odpłacam ci tym samym. Zobacz, jak to w moich oczach wygląda. Najpierw mnie całujesz, robisz nadzieję, a potem znów zachowujesz się jak dupek.
Przyspieszyłam kroku, wychodząc na jasno oświetloną ulicę. Usłyszałam za sobą jego ciche przekleństwo i jak rusza za mną. Owszem, byłam mu wdzięczna za ratunek, ale to, co działo się przez ostatnie dnie czy nawet tygodnie, spowodowało, że w tamtej chwili nie potrafiłam czuć do niego nic innego porucz frustracji i żalu.
- Ej, zaczekaj! - zawołał za mną, a gdy się nie zatrzymałam, złapał mnie za ramię, które od razu wyszarpnęłam wystraszona. - Przepraszam... - mruknął cicho, spoglądając gdzieś pod nogi. Przeczesał włosy palcami i spojrzał się na mnie. - Sama powiedziałaś, że nie chcesz się pakować w to, co było między nami i że odpuszczasz to wszystko, a mi dziwisz się, że sobie darowałem?
- Że co? - spojrzałam na niego, kompletnie nic nie rozumiejąc. - JA sobie odpuściłam? I kiedy powiedziała, że nie chce się w to pakować?
- Tak ty - powiedział, rzucając mi zezłoszczone spojrzenie spod czerwonej grzywki. - I jeszcze udaje, że nie pamięta co gadała - westchnął cicho, kręcąc głową. - W hotelu, zaraz po tym kiedy wyszedłem z twojego pokoju, jak Rozalia przyszła. To jej powiedziałaś, że nie chcesz się w to pakować i że odpuszczasz.
Spojrzałam na niego przerażona. Nagle wszystko zaczęłam sobie przypominać. To, jak starałam się zapanować nad emocjami. To, jak w złości powiedziałam Rozalii, że mam dość. I to, jak sam Kastiel zachowywał się po powrocie. Po raz tysięczny w tamtym tygodniu miałam ochotę rozwalić sobie o coś łeb.
- To nie tak... - szepnęłam cicho, odwracając się. Czułam jak zaczynają mi się trząść dłonie i łzy napływają mi do oczu. Wzięłam głęboki wdech, by powstrzymać słone krople.
- Co ci jest? - zapytał, podchodząc do mnie. - Ty... Ty chyba się nie zakochałaś?
Wmurowało mnie. Co on miał na myśli, mówiąc te słowa? On chyba nie...? Chyba nie chciał się mną zabawić? Boże... Jaka ze mnie idiotka! Jak mogłam być tak naiwna? Przecież on tak robił z każdą dziewczyną. Jak mogłam pomyśleć, że mógł mnie potraktować inaczej? Znów miałam wrażenie, jakby mój świat zaczął mi się walić. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam iść.
- Ej, gdzie idziesz? - zapytał zdezorientowany.
Gdy zaczął kierować się za mną, mój szybki marsz zmienił się w bieg. Byłam głupia, głupia, głupia! Zaczerpnęłam mocno powietrze w płuca, wycierając mokry od łez policzek. Zatrzymałam się dopiero pod domem czując palący ból w płucach i kucie w boku. Zmęczona opadłam na schody i chowając twarz w dłoniach, załkałam cicho.
- Ale co ma się dziać? - zapytałam niemrawo, kontynuując maltretowanie niewinnego jedzenia.
- Od dziesięciu minut siedzisz cicho i znęcasz się nad obiadem. Prawie go nie tknęłaś, a przecież lubisz risotto - blondynka patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem. Westchnęłam cicho, wzruszając ramionami.
- Koleżeńskie problemy w szkole - odparłam jedynie, nadziewając na widelec kawałek kurczaka.
- Jeśli sobie z czymś nie radzisz, zawsze możesz przyjść i po prostu pogadać. Wiem, że wolisz rozmawiać z kimś ze swojego otoczenia, ale nie zapominaj o tym, że też potrafię wysłuchać i doradzić - uśmiechnęła się do mnie delikatnie i upiła łyk wina z pękatego kieliszka.
- Wiem ciociu... - ugryzłam kęs zielonej różyczki, rozmyślając nad tym wszystkim. - Mam mały problem z byłą-obecną dziewczyną kolegi z klasy...
- Byłą-obecną? - zapytała, marszcząc lekko brwi.
- Parę lat temu zostawiła go dla kariery i teraz znów przyjechała tutaj - wyjaśniłam, powoli jedząc obiad.
- Rozumiem... - mruknęła cicho, upijając kolejnego, niewielkiego łyka. - A uczepiła się ciebie, bo...?
- Bo... - zaczęłam niepewnie i zaraz poczułam jak policzki zaczynają mi się robić gorące. Nabrałam głęboko w płuca powietrza, żeby trochę ochłonąć i kontynuowałam. - Stwierdziła, że ja odebrałam jej chłopaka i teraz za to, chce się zemścić...
- A odebrałaś go jej? - po raz kolejny pytanie padające z ust cioci, zbiło mnie z tropu.
W sumie dziewczyna miała rację podejrzewając, że mnie z Kastielem coś łączy. Tylko on i ja wiemy, że do niczego między nami nie doszło. Miałam taką nadzieję, że tylko my o tym wiemy. Jednak ta świadomość w niczym mi nie pomagała. Co z tego, że ja to wiem, ale nie mogę tego powiedzieć innym? Mogłabym powiedzieć, ale wtedy musiałabym wszystko wytłumaczyć i wyszłoby na jaw, że czuję coś do czerwonowłosego. No dobra, nie coś. Zakochałam się w nim.
- Nie... - stwierdziłam w końcu, zagryzając lekko wargę. - Nie wiem... - dodałam po chwili niepewnie, ponieważ nie miałam pojęcia o odczuciach Kastiela. - To skomplikowane... - stwierdziłam w końcu z ciężkim westchnieniem.
Wpatrywałam się w swój prawie pełen talerz. Z jednej strony chciałam rozpieprzyć go o ścianę z wściekłości na Debrę, jej intrygę i zachowanie, a z drugiej strony miałam ochotę rozpłakać się na myśl o absurdalności całego zamieszania wokół naszej trójki. Niech ona wyjeżdża i to jak najszybciej.
Niemrawo dokończyłam obiad i pomogłam posprzątać cioci. Gdy skończyłam zbierać naczynia, udałam się do pokoju, ale nie potrafiłam wytrzymać chociażby chwili samotności i ciszy, ponieważ zaczynałam rozpamiętywać wszystko, przez co dołowałam się jeszcze bardziej. Wściekła na siebie, zwlokłam się z łóżka, ubrałam się i wyszłam na spacer. Założyłam kurtkę, botki na korku i podłączywszy słuchawki do telefonu, szłam dość ruchliwymi ulicami, wsłuchując się w muzykę. Czułam na policzkach ostre podmuchy zimnego wiatru. Dopiero po chwili zorientowałam się, że znalazłam się w jednym z parków na końcu miasta. Ściągnęłam słuchawki, zatrzymując muzykę i rozejrzałam się dookoła. Wszystko wydawało się być takie szare i ponure. Szare niebo, które prześwitywało przez Plątaninę czarnych gałęzi bezlistnych drzew. Nawet ptaki nie śpiewały. Prawie bez zastanowienia skręciłam w jedną z alejek, wciskając ręce w kieszenie kurtki, spoglądałam na ścieżkę, zasłaną mokrymi brudno brązowymi liśćmi. Byłam tak oderwana od rzeczywistości, że przez przypadek wpadłabym na jakąś panią, która wyszła na spacer z pieskiem. Uśmiechnęłam się tylko do niej na przeprosiny i ruszyłam dalej. Okrążyłam park, po czym wybierając jedną z alejek miedzy potężnymi lipami, udałam się wgłąb skweru, do centrum, gdzie znajdował się stawek i przepiękna stara fontanna.
Fontanna stała na środku płytkiego jeziorka otoczonego kamiennym murkiem. Składała się z trzech mis - od największej na samym dole, po najmniejszą, na samej górze, która służyła za poidełko dla ptaków. Na najniższym naczyniu znajdowały się posągi aniołów, które z biegiem lat zmieniły barwę z śnieżnobiałego kamienia na ciemnoszarą masę, która sprawiała, że postacie wydawały się groźne i mroczne.
Usiadłam na lekko omszonym murku i podciągnąwszy również na niego nogi, wpatrywałam się w nieruchomą taflę stawku. Nawet ten zbiornik ma drugie dno...
- KURWA MAĆ! - wrzasnęłam, ciskając kamieniem, którego wyczułam dłonią, w jezioro.
Nawet tutaj nie mogę sobie tego odpuścić! Wściekła zerwałam się z murku i wyklinając na siebie w myślach, zaczęłam ponownie spacerować, powoli kierując się ku wyjściu. Dookoła zaczynała panować szarówka i dopiero, gdy przede mną zapaliła się latarnia, zauważyłam jak długo już byłam w tym miejscu. Nie chcąc jeszcze bardziej martwic cioci, przyspieszyłam kroku, rozplątując słuchawki, które jakimś niewiadomym cudem poplątały mi się w kieszeni.
- E ty, stary! Patrz jaka dupeczka idzie - usłyszałam gdzieś za sobą głośne beknięcie i cichy rechot, który przyprawiał o ciarki.
- No... ładniutka - zacmokał ktoś inny. - Hej! Koleżanko!
Rozejrzałam się dookoła, ale i tak wiedziałam, że to było kierowane do mnie. Postanowiłam zignorować coraz mniej wyszukane uwagi na mój temat, więc przyspieszyłam nieco, ale i tak wyraźnie słyszałam ich chwiejne kroki oraz ciężkie oddechy.
- Hej! zaczekaj... Chcemy tylko pogadać, bliżej poznać... - wymruczał lubieżnie jeden z nich, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu o tym, na jakim bliższym poznaniu im zależy.
Nagle poczułam jak jeden z nich zaciska palce na moim ramieniu, gwałtownie mnie szarpiąc. Syknęłam cicho z bólu, instynktownie próbując wyrwać rękę z uścisku. Słuchawki, które trzymałam w dłoni, wypadły mi z niej i wylądowały gdzieś w liściach.
- Nie słyszałaś? Kolega Dave chce cię poznać - jeden z nich, ten, który mnie trzymał, miał krótko ścięte jasnobrązowe włosy i jasne oczy. Miał na sobie ciemnoszare dresowe spodnie i czarną, lekko szeleszczącą kurtkę. Był znacznie wyższy ode mnie i masywnie zbudowany. Skrzywiłam się mimowolnie, czując smród alkoholu w jego oddechu.
Drugi z nich, niejaki Dave, miał ciemne, w zachodzącym słońcu wyglądające na prawie czarne oczy, ciemne włosy i niski głos. Był ubrany w czarne dżinsy i bluzę z jakimś kolorowym napisem. Od niego również wyraźnie czuć było alkohol.
- Nieładnie jest mieć kogoś w dupie - zaśmiał się ciemnowłosy i spoglądając na mnie oblizał chciwie usta.
- Przepraszam, ale się śpieszę... - powiedziałam niezbyt głośnie, przełknąwszy ślinę, by powstrzymać zbliżające się wymioty.
- Nic się nie stanie jak poświęcisz nam chwilę czasu, co?
- Mamusia nie będzie zła. Odprowadzimy cię do domu... He he he...
Słysząc uwagę na temat mamy, poczułam jak krew zaczyna we mnie buzować. Mogą sobie żartować z kogo tylko chcą, ale nie z mojej mamy.
- Mógłbyś mnie puścić? To boli - warknęłam w stronę szatyna, jeszcze raz próbując wyrwać rękę, ale na marne.
- Patrzcie państwo... Ptaszyna pokazała charakterek - zaśmiał się ciemnowłosy, po czym złapał mnie za drugą rękę i przysunął się do mnie. Mimowolnie odchyliłam się do tyłu, chcąc mieć jak najmniejszy kontakt, chociaż z jego oddechem. - Coś nie tak, piękna?
- Śmierdzisz wódką - stwierdziłam jedynie, a chłopak zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, wąchając moje włosy.
- Za to, ty pachniesz cudownie... Aż nabieram na ciebie ochoty - zaczął mnie bezpruderyjnie dotykać, na co zareagowałam nagłym protestem, chcąc w końcu uwolnić się od zdecydowanie za mocnego uścisku ich dłoni. Niestety skutkowało tym, że jeszcze bardziej odczułam to, co przed chwilką mi oznajmił.
- Nie wyrywaj się... Nie chcemy ci zrobić krzywdy... - szatyn, który mnie zatrzymał, złapał mnie za drugą rękę i przeciągnął obie do tyłu.
Czułam paraliżujący strach, przez który nie byłam w stanie wykrztusić jakiegokolwiek słowa. Jedyne o czym wtedy myślałam, to żeby ktokolwiek tamtędy przeszedł i spłoszył tych oblechów. Kiedy poczułam jak ciemnowłosy zaczyna rozpinać mi kurtkę, znów zaczęłam się szarpać. Czułam napływające mi do oczu łzy.
- Puść mnie! - jęknęłam cicho, a chłopak się tylko zaśmiał, nie przerywając rozpinania mi kurtki.
- Przepraszam, ale macie jakiś problem ze zrozumieniem co mówi do was ta dziewczyna? - usłyszałam obok nas niski, męski głos, który sprawił, że opuścił mnie strasz pozwalając zagościć uldze. Przed nami stanął wysoki chłopak z kapturem na głowie, przez co nie było widać twarzy.
- Spierdalaj, nie twoja sprawa - warknął jeden z trzymających mnie facetów.
- Wydaje mi się, że jednak moja, ponieważ próbujecie zgwałcić moją znajomą - rzekł, zaciągając się papierosem, którego trzymał w prawej dłoni.
- Od kilku minut to jest też moja znajoma, więc gówno ci do tego - jasnowłosy w złości zacisnął uścisk jeszcze bardziej, przez co jęknęłam cicho z bólu.
- Radziłbym ci ją puścić, jeśli chcesz wrócić do domu w takim stanie jakim jesteś - odparł spokojnie chłopak i rzuciwszy peta na ziemię, zdeptał go czarnym trampkiem.
- Grozisz mi?
- Składam propozycję, a to od was zależy, czy z niej skorzystacie - wzruszył lekko ramionami, przyglądając nam się uważnie.
Przez chwile panowała cisza, a po chwili ciemnowłosy, który najwyraźniej potrafił jeszcze trzeźwo myśleć, odsunął się ode mnie, szarpiąc kolegę za rękaw.
- Co ty odpierdalasz? Dasz się zastraszyć jakiemuś gnojkowi? - ten, który stał za mną, w złości na kompana, puścił mnie. Wykorzystałam okazję i odsunęłam się od nich jak najdalej.
- Sam odpierdalasz...
Reszta jego odpowiedzi została zagłuszona przez krzyki jasnowłosego. Odetchnęłam z ulgą, gdy zniknęli w ciemnym parku i odwróciłam się do Kastiela, rozcierając obolałe przedramiona.
- Masz szczęście, że wyszedłem zajarać, bo nie byłoby za ciekawie - w jego wściekłym głosie słychać było delikatny ton zmartwienia.
- Naprawdę? - nie mogłam powstrzymać się od ironii cisnącej mi się na usta. - Jak miło, że mi o tym powiedziałeś, bo bym się sama nie domyśliła.
- Dlaczego ty zawsze musisz się do mnie, od razu z mordą rzucać? - warknął, kierując się w stronę ulicy. Nie chcąc zostać w tym miejscu sama, ruszyłam za nim. - Ratuje cię przed gwałtem, a ty od razu się wściekasz.
- Dziwisz mi się? - prychnęłam cicho. - Sam zachowujesz się jak ostatni cham, więc nie dziw się, że odpłacam ci tym samym. Zobacz, jak to w moich oczach wygląda. Najpierw mnie całujesz, robisz nadzieję, a potem znów zachowujesz się jak dupek.
Przyspieszyłam kroku, wychodząc na jasno oświetloną ulicę. Usłyszałam za sobą jego ciche przekleństwo i jak rusza za mną. Owszem, byłam mu wdzięczna za ratunek, ale to, co działo się przez ostatnie dnie czy nawet tygodnie, spowodowało, że w tamtej chwili nie potrafiłam czuć do niego nic innego porucz frustracji i żalu.
- Ej, zaczekaj! - zawołał za mną, a gdy się nie zatrzymałam, złapał mnie za ramię, które od razu wyszarpnęłam wystraszona. - Przepraszam... - mruknął cicho, spoglądając gdzieś pod nogi. Przeczesał włosy palcami i spojrzał się na mnie. - Sama powiedziałaś, że nie chcesz się pakować w to, co było między nami i że odpuszczasz to wszystko, a mi dziwisz się, że sobie darowałem?
- Że co? - spojrzałam na niego, kompletnie nic nie rozumiejąc. - JA sobie odpuściłam? I kiedy powiedziała, że nie chce się w to pakować?
- Tak ty - powiedział, rzucając mi zezłoszczone spojrzenie spod czerwonej grzywki. - I jeszcze udaje, że nie pamięta co gadała - westchnął cicho, kręcąc głową. - W hotelu, zaraz po tym kiedy wyszedłem z twojego pokoju, jak Rozalia przyszła. To jej powiedziałaś, że nie chcesz się w to pakować i że odpuszczasz.
Spojrzałam na niego przerażona. Nagle wszystko zaczęłam sobie przypominać. To, jak starałam się zapanować nad emocjami. To, jak w złości powiedziałam Rozalii, że mam dość. I to, jak sam Kastiel zachowywał się po powrocie. Po raz tysięczny w tamtym tygodniu miałam ochotę rozwalić sobie o coś łeb.
- To nie tak... - szepnęłam cicho, odwracając się. Czułam jak zaczynają mi się trząść dłonie i łzy napływają mi do oczu. Wzięłam głęboki wdech, by powstrzymać słone krople.
- Co ci jest? - zapytał, podchodząc do mnie. - Ty... Ty chyba się nie zakochałaś?
Wmurowało mnie. Co on miał na myśli, mówiąc te słowa? On chyba nie...? Chyba nie chciał się mną zabawić? Boże... Jaka ze mnie idiotka! Jak mogłam być tak naiwna? Przecież on tak robił z każdą dziewczyną. Jak mogłam pomyśleć, że mógł mnie potraktować inaczej? Znów miałam wrażenie, jakby mój świat zaczął mi się walić. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam iść.
- Ej, gdzie idziesz? - zapytał zdezorientowany.
Gdy zaczął kierować się za mną, mój szybki marsz zmienił się w bieg. Byłam głupia, głupia, głupia! Zaczerpnęłam mocno powietrze w płuca, wycierając mokry od łez policzek. Zatrzymałam się dopiero pod domem czując palący ból w płucach i kucie w boku. Zmęczona opadłam na schody i chowając twarz w dłoniach, załkałam cicho.
czwartek, 19 listopada 2015
~ !! UWAGA !! ~
Witajcie.
Jest mi strasznie ciężko to pisać, ale niestety muszę. Nie chcę zostawiać moich czytelników na tak długo bez żadnej informacji. Ubolewam nad tym, że rozdziały idą mi tak strasznie opornie. Jeszcze nigdy mi się tak nie zdarzyło, bym nie miała kompletnie pomysłu, by cokolwiek napisać. Ale wracając do początku. Chciałabym was wszystkich poinformować, że na razie rozdziału nie będzie.ALE!
Zanim zaczną się jęki niezadowolenia i hejty lecące w moją stronę, pozwólcie mi, że dokończę myśl.
Po pierwsze rozdział 44 cały czas się pisze i jestem na dobrej drodze, by skończyć go przed następnym poniedziałkiem. I ten rozdział się ukarze. To macie u mnie zapewnione.
Jednakże, w związku z tym, że w przyszłym tygodniu mam pierwsze próbne matury, zawaliłam trochę matematykę oraz historię i cały czas powtarzam materiały z wcześniejszych klas, nie jestem w stanie się wyrobić, by przysiąść i zastanowić się nad rozdziałem. Utrudnieniem dla mnie jest też to, że najlepiej mi się pisze późnymi wieczorami i to też nie zawsze, oraz, że nie jestem w stanie napisać całego, długiego rozdziału przez weekend, tak by co tydzień ukazywał się rozdział.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi te stałe przeciąganie rozdziałów. Wierzcie mi, że sama jestem na siebie wściekła o to, że musicie tyle czekać. Przysięgam, że jak tylko uspokoi się to wszystko, przysiądę porządnie i zrekompensuję wam to jakimś rozdziałem specjalnym, albo jakąś małą niespodzianką ;)
Cieszy mnie to, że stale koś tutaj zagląda i że oglądalność bloga jest na stały poziomie, oraz że nie zrażacie się moim spóźnialstwem.
Jeszcze raz was gorąco przepraszam za to wszystko i obiecuję, że wszystko wynagrodzę.
Bywajcie i do następnego ♥
sobota, 7 listopada 2015
~ Rozdział 43 ~
Całą drogę z dachu na parter szłam na sztywnych nogach. Z każdym krokiem moje serce biło coraz mocniej.
ŁUP!
ŁUP!
ŁUP!
W głowie cały czas kotłowała mi się jedna myśl: Poszedł do niej.
Boże... jaka ja byłam głupia. Po jaką cholerę, ja mu pokazywałam ten policzek? Idiotka. Nie dość, że i bez tego mam z nią problemy, to po co siedzieć cicho i chociaż trochę zmniejszyć jej złość na siebie, najlepiej zdenerwować Wiecznie Warczącego, żeby ten poleciał do swojej ukochanej i zrobił jej awanturę o lekko spuchnięty policzek. Brawo Liwia... Nic, tylko pogratulować inteligencji.
Na pierwszą lekcję dotarłam bez nieprzyjemnych rewelacji, których się spodziewałam. Usiadłam w swojej ławce obok białowłosej, myślami będąc całkiem oddalona od zajęć. Rozalia widząc moją zamyśloną i zapewne zmartwioną minę, próbowała wyciągnąć ode mnie co się stało, ale, nie będąc w stanie nawet o tym myśleć, nie odpowiedziałam na jej pytanie, prosząc by nie naciskała. Mimo świadomości tego, że złotooka tak łatwo nie odpuści, miałam cichą nadzieję, że dzisiaj postanowi się nade mną zlitować.
Jednak wkrótce przekonałam się, że nie tylko Rozalię interesowały powody mojego samopoczucia. Kiedy tylko wyszłam z klasy, zaraz zostałam zaatakowana przez Matta i Alexy'ego, którzy bez ustanku męczyli mnie pytaniami. Kiedy prawie wybuchnęłam, mając serdecznie dość tych samych pytań, białowłosa zabrała mnie do łazienki, bym mogła ochłonąć. Stojąc nad jedną z białych umywalek, spojrzałam się w lustro wiszące na ścianie ponad nimi. Moje, zazwyczaj jasne i pogodne, oczy były teraz jakieś przygaszone i smutne. Prawie całą prawą stronę twarzy miałam osłoniętą grzywką. Westchnęłam cicho, mając wrażenie, ze wszystko we mnie, w środku zaczyna się rozpadać. Tak jakby ostatnie wydarzenia mocno uszkodziły moją budowę, a teraz ona sama pomału, z chwili na chwilę, kruszy się coraz bardziej. Schowałam twarz w dłonie, pocierając niecierpliwie skronie. To się musi skończyć raz na zawsze. W końcu musi być taki moment, kiedy wszystko ułoży mi się na dobre i przestanie zaskakiwać nowymi niespodziankami, które niekoniecznie były przyjemne.
- Liwia... - zaczęła niepewnie Rozalia, podchodząc do mnie. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, więc kontynuowała. - Co się stało?
- Nic, co mogłoby cię zaskoczyć - stwierdziłam lakonicznie, wzdychając. - Po raz kolejny popisałam się swoim genialnym instynktem samozachowawczym i pokazałam Kastielowi policzek.
- Co? - zapytała, spoglądając na mnie, nic nie rozumiejąc. - Ale jak?
- Ledwo weszłam do szkoły i zabrał mnie na dach... Zaczął opowiadać jaka to Debra jest wspaniała i miła, a ja, oczywiście nie mogąc się powstrzymać, żeby nie zrobić mu na złość, pokazałam mu policzek, w który wczoraj mnie uderzyła - aż jęknęłam, słysząc jak to idiotycznie brzmi. Miałam ochotę krzyczeć, płakać i walić głową w ścianę jednocześnie. Nie. Dzisiaj zdecydowanie nie jest mój dzień.
- A... A jak on na to zareagował? - spojrzała na mnie jakby doskonale znała odpowiedź, ale chciała ją dodatków usłyszeć z moich ust.
- Cóż... To co zwykle. Wkurwił się i wyszedł - wzruszyłam obojętnie ramionami, ale na samą myśl gdzie poszedł, wszystko ścisnęło się we mnie z przerażenia.
- A coś mówił? Cokolwiek?
- Nic.
- Och... - białowłosa niepewnie zagryzła wargę, zastanawiając się nad czymś. Chwilę po tym zadzwonił dzwonek na kolejną lekcję.
- Chodź... Nie chce się spóźnić u Perez, bo znów będzie się darła... - powiedziałam zrezygnowana i wyszłyśmy z łazienki.
Oczywiście i tak nie obyło się bez krytycznych uwag o spóźnieniach, mimo, że weszłyśmy dosłownie kilkanaście sekund po nauczycielce. Nie chcąc się wdawać w niepotrzebne dyskusje, kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam i usiadłam w swojej ławce. Od razu rzuciło mi się w oczy, że nie było Kastiela. Automatycznie poczułam jak niewidzialna ręka ścisnęła moje serce, sprawiając, że zaczęło być podwójnym tempem. Przez całe zajęcia nie potrafiłam się na niczym skupić. Z każdą mijającą powoli minutą, czułam się coraz gorzej, raz po raz rozpamiętując wczorajszy i dzisiejszy dzień. Z ogromną ulgą odebrałam dzwonek, oznajmiający przerwę. Prawie wybiegłam z klasy, nie czekając na Rozalię, chcąc zostać sama. Skierowałam się na schody, prowadzące na następne piętro, gdzie miałam mieć angielski. To była akurat ta część korytarza, którędy mało kto przechodził. Postawiłam torbę na jednym ze stopni, i opadłam na niego z cichym westchnieniem. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i nim zdążyłam podłączyć słuchawki, zobaczyłam, że schodami, na których siedziałam wspinała się Debra. Jęknęłam cicho, widząc jej sztuczny uśmiech. Niechętnie podniosłam się i zaczęłam iść w stronę klasy, byle dalej od tej fałszywej dziewczyny.
- Liwia! Zaczekaj! - usłyszałam za sobą jej "słodziutki" głosik.
Nagle poczułam jak łapie mnie mocno za nadgarstek, wbijając paznokcie w skórę. Syknęłam cicho z bólu, próbując wyrwać rękę, ale ona wciąż trzymała ją w mocnym uścisku.
- Dlaczego nie chciałaś zaczekać? - zapytała z wyrzutem w głosie, ale jej spojrzenie pozostawało przerażająco zimne i wściekłe.
- Śpieszę się na lekcję - odparłam spokojnie. - Mogłabyś puścić moją rękę. To boli.
- Och... Przepraszam... - uśmiechnęła się do mnie uroczo, po czym przybliżyła się do mnie nieco i wyszeptała. - Przejebałaś sobie... I dobrze wiesz za co.
- O co ci, cholera jasna, chodzi? - powiedziałam nieco za głośno i kilka osób, które znajdowało się na korytarzu, spojrzało się w naszą stronę. Przełknęłam nerwowo ślinę, po czym dodałam nieco ciszej. - Odczep się w końcu ode mnie. Nic ci nie zrobiłam.
- CO?! - wrzasnęła na cały korytarz, a w jej oczach zalśniły łzy. - Jak możesz być tak niemiła?!
Spojrzałam się na nią, kompletnie nic nie rozumiejąc.
- O co ci chodzi? - powtórzyłam, coraz bardziej zdezorientowana całą sytuacją.
- Ja chciałam się z tobą tylko zakumplować, a ty mnie tak traktujesz? - pisnęła cienkim głosem, a po jej policzkach popłynęły wymuszone łzy. - Jesteś naprawdę okrutna, mówiąc takie rzeczy!
- Przecież nic ci nie zrobiłam! - krzyknęłam na nią, zrozumiawszy w końcu, o co jej chodzi.
- Jeśli nie chciałaś, żebym się z tobą zakolegowała, wystarczyło zwyczajnie powiedzieć!
- Co tutaj się dzieje? - na piętro weszła Melania z Violettą. - Debra? Co się stało?
- Ch... Chciałam tylko poznać Liwię... - chlipnęła. - A... A ona.. tak chamsko mnie potraktowała...
Debra rozpłakała się na dobre, wtulając się w ramię Melanii. Fioletotowłosa wraz z koleżanką spojrzały się na mnie z wyrzutem. Aż otworzyłam usta ze zdziwienia, zauważając, że uwierzyły jej, a nie mi.
- Co jest dziewczyny? - powiedziałam cicho. - Chyba nie sądzicie, że byłabym do czegoś takiego zdolna...
Na te słowa Debra rozpłakała się jeszcze bardziej, a Violetta ogarnęła ją ramieniem, cicho szepcząc jakieś pocieszenie. Nie mogąc w to wszystko uwierzyć, sapnęłam ze złością i odwróciłam się na pięcie, chcąc jak najszybciej opuścić tą żenującą scenę. Wszyscy, który byli na korytarzu, patrzyli się w moją stronę, kręcąc głową z niedowierzaniem i dezaprobatą, szepcząc między sobą mało przychylne uwagi. Super. Teraz cała szkoła myśli, że to ja jestem wredna dla dobrej i wspaniałej Debry. Czułam się coraz bardziej bezsilna.
Nawet nie wiem, kiedy wybiegłam ze szkoły. Czułam pod powiekami piekące łzy. Odetchnęłam głęboko, chcąc pozbyć się ich, ale to tylko pogorszyło sprawę. Na szczęście nikogo na dziedzińcu nie było, jednak nie chciałam tutaj zostawać i narażać się na czyjś wzrok i komentarze. Skierowałam się w stronę ogrodu, gdzie usiadłam na najbardziej oddalonej od dziedzińca ławce, otoczonej jakimiś krzewami. Podciągnęłam nogi na siedzenie, obejmując je rękoma i oparłam czoło o kolana. Gorące łzy raz po raz skapywały na spodnie, tworząc mokre plamy. Odkąd pojawiłam się w Emeryville moje życie ani jednego dnia nie było spokojne. Wszystko się diametralnie zmieniło. Czułam, że jeszcze jedna drastyczna zmiana, a moja psychika tego nie wytrzyma. Czy ja proszę o tak wiele? To tylko jeden, jedyny dzień, kiedy będę mogła spokojnie odetchnąć i ochłonąć. Czy to tak dużo?
-Wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą cichy, męski głos.
Mocno pociągnęłam nosem, chcąc się chociaż troszkę doprowadzić do ładu i podniosłam wzrok. Obok mnie stał Armin, zerkając na mnie znad swojego PSP.
- A czy u mnie kiedykolwiek było w porządku? - zapytałam lakonicznie, wycierając łzy w twarzy.
- Nie wiem, dlatego pytam - uśmiechnął się delikatnie, siadając obok mnie. - Więc co się stało?
Westchnęłam cicho, kręcąc głową. Cała ta sytuacja wydawała mi się niesamowicie absurdalna tylko, jak o tym pomyślałam, a co dopiero miałabym o tym mówić. Jednakże coś sprawiło, że moje usta zaczęły się poruszać i opowiedziałam wszystko czarnowłosemu. Może dlatego, że potrzebowałam się w końcu komuś wygadać? Albo dlatego, że Armin zawsze wydawał się być osobą bezstronną i nigdy nie oceniał zawczasu? Kiedy skończyłam w końcu opowiadać, siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Chłopak spoglądał gdzieś przed siebie, mocno się nad czymś zastanawiając, a ja przyglądałam się wspinaczce małego robaczka na gałęzi, czując się znacznie lżej.
- Kiepsko to wygląda... - stwierdził cicho, zwracając wzrok na mnie.
- Wierzysz mi? - zapytałam, nie mając pewności co do jego słów.
- A dlaczego miałbym ci nie wierzyć? - uniósł brwi, nieco zdziwiony, a ja wzruszyłam lekko ramionami. - Raczej nie wyglądasz mi na osobę, która wymyśliłaby sobie coś takiego, tylko po to, by zrobić komuś na złość. Kto, jak kto, ale ty?
- Gdyby tak wszyscy myśleli... - ponownie westchnęłam, markotniejąc nieco.
- A tam, będziesz się przejmować tym, co inni gadają. Najważniejsze, że masz przyjaciół, którzy ci ufają i są z tobą.
- No tak, ale... - zagryzłam niepewnie wargę, odgarniając włosy z twarzy. - Nic nie zrobiłam. Nie chcę, by szykanowali mnie do końca mojego pobytu w tej porąbanej szkole, za coś co ubzdurała sobie ta małpa.
- Wszczynanie wojny z taką wiedźmą nic ci nie da... Możesz jedynie pogorszyć swoją sytuację.
- O nie... - mruknęłam, zaciskając wargi w powoli narastającej we mnie złości. - Nie pozwolę, by pomiatała mną ta... - zamilkłam na chwilę, szukając odpowiedniego słowa, by określić tą dziewczynę, ale skapitulowałam, nie znajdując żadnego określenia pasującego do niej. - Wolę polec w walce, niż siedzieć z podkulonym ogonem i patrzeć jak niszczy mi życie.
Podniosłam się gwałtownie z ławki i zabierając torbę, ruszyłam w kierunku ulicy.
- A ty dokąd? - zawołał za mną.
- Pomyśleć - odkrzyknęłam mu, nawet nie odwracając się w stronę bruneta.
- Ale mamy lekcje!
- W dupie to mam - mruknęłam cicho pod nosem, zakładając słuchawki na uszy.
Debra jeszcze pożałuje, że chciała namieszać mi w życiu.
ŁUP!
ŁUP!
ŁUP!
W głowie cały czas kotłowała mi się jedna myśl: Poszedł do niej.
Boże... jaka ja byłam głupia. Po jaką cholerę, ja mu pokazywałam ten policzek? Idiotka. Nie dość, że i bez tego mam z nią problemy, to po co siedzieć cicho i chociaż trochę zmniejszyć jej złość na siebie, najlepiej zdenerwować Wiecznie Warczącego, żeby ten poleciał do swojej ukochanej i zrobił jej awanturę o lekko spuchnięty policzek. Brawo Liwia... Nic, tylko pogratulować inteligencji.
Na pierwszą lekcję dotarłam bez nieprzyjemnych rewelacji, których się spodziewałam. Usiadłam w swojej ławce obok białowłosej, myślami będąc całkiem oddalona od zajęć. Rozalia widząc moją zamyśloną i zapewne zmartwioną minę, próbowała wyciągnąć ode mnie co się stało, ale, nie będąc w stanie nawet o tym myśleć, nie odpowiedziałam na jej pytanie, prosząc by nie naciskała. Mimo świadomości tego, że złotooka tak łatwo nie odpuści, miałam cichą nadzieję, że dzisiaj postanowi się nade mną zlitować.
Jednak wkrótce przekonałam się, że nie tylko Rozalię interesowały powody mojego samopoczucia. Kiedy tylko wyszłam z klasy, zaraz zostałam zaatakowana przez Matta i Alexy'ego, którzy bez ustanku męczyli mnie pytaniami. Kiedy prawie wybuchnęłam, mając serdecznie dość tych samych pytań, białowłosa zabrała mnie do łazienki, bym mogła ochłonąć. Stojąc nad jedną z białych umywalek, spojrzałam się w lustro wiszące na ścianie ponad nimi. Moje, zazwyczaj jasne i pogodne, oczy były teraz jakieś przygaszone i smutne. Prawie całą prawą stronę twarzy miałam osłoniętą grzywką. Westchnęłam cicho, mając wrażenie, ze wszystko we mnie, w środku zaczyna się rozpadać. Tak jakby ostatnie wydarzenia mocno uszkodziły moją budowę, a teraz ona sama pomału, z chwili na chwilę, kruszy się coraz bardziej. Schowałam twarz w dłonie, pocierając niecierpliwie skronie. To się musi skończyć raz na zawsze. W końcu musi być taki moment, kiedy wszystko ułoży mi się na dobre i przestanie zaskakiwać nowymi niespodziankami, które niekoniecznie były przyjemne.
- Liwia... - zaczęła niepewnie Rozalia, podchodząc do mnie. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, więc kontynuowała. - Co się stało?
- Nic, co mogłoby cię zaskoczyć - stwierdziłam lakonicznie, wzdychając. - Po raz kolejny popisałam się swoim genialnym instynktem samozachowawczym i pokazałam Kastielowi policzek.
- Co? - zapytała, spoglądając na mnie, nic nie rozumiejąc. - Ale jak?
- Ledwo weszłam do szkoły i zabrał mnie na dach... Zaczął opowiadać jaka to Debra jest wspaniała i miła, a ja, oczywiście nie mogąc się powstrzymać, żeby nie zrobić mu na złość, pokazałam mu policzek, w który wczoraj mnie uderzyła - aż jęknęłam, słysząc jak to idiotycznie brzmi. Miałam ochotę krzyczeć, płakać i walić głową w ścianę jednocześnie. Nie. Dzisiaj zdecydowanie nie jest mój dzień.
- A... A jak on na to zareagował? - spojrzała na mnie jakby doskonale znała odpowiedź, ale chciała ją dodatków usłyszeć z moich ust.
- Cóż... To co zwykle. Wkurwił się i wyszedł - wzruszyłam obojętnie ramionami, ale na samą myśl gdzie poszedł, wszystko ścisnęło się we mnie z przerażenia.
- A coś mówił? Cokolwiek?
- Nic.
- Och... - białowłosa niepewnie zagryzła wargę, zastanawiając się nad czymś. Chwilę po tym zadzwonił dzwonek na kolejną lekcję.
- Chodź... Nie chce się spóźnić u Perez, bo znów będzie się darła... - powiedziałam zrezygnowana i wyszłyśmy z łazienki.
Oczywiście i tak nie obyło się bez krytycznych uwag o spóźnieniach, mimo, że weszłyśmy dosłownie kilkanaście sekund po nauczycielce. Nie chcąc się wdawać w niepotrzebne dyskusje, kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam i usiadłam w swojej ławce. Od razu rzuciło mi się w oczy, że nie było Kastiela. Automatycznie poczułam jak niewidzialna ręka ścisnęła moje serce, sprawiając, że zaczęło być podwójnym tempem. Przez całe zajęcia nie potrafiłam się na niczym skupić. Z każdą mijającą powoli minutą, czułam się coraz gorzej, raz po raz rozpamiętując wczorajszy i dzisiejszy dzień. Z ogromną ulgą odebrałam dzwonek, oznajmiający przerwę. Prawie wybiegłam z klasy, nie czekając na Rozalię, chcąc zostać sama. Skierowałam się na schody, prowadzące na następne piętro, gdzie miałam mieć angielski. To była akurat ta część korytarza, którędy mało kto przechodził. Postawiłam torbę na jednym ze stopni, i opadłam na niego z cichym westchnieniem. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i nim zdążyłam podłączyć słuchawki, zobaczyłam, że schodami, na których siedziałam wspinała się Debra. Jęknęłam cicho, widząc jej sztuczny uśmiech. Niechętnie podniosłam się i zaczęłam iść w stronę klasy, byle dalej od tej fałszywej dziewczyny.
- Liwia! Zaczekaj! - usłyszałam za sobą jej "słodziutki" głosik.
Nagle poczułam jak łapie mnie mocno za nadgarstek, wbijając paznokcie w skórę. Syknęłam cicho z bólu, próbując wyrwać rękę, ale ona wciąż trzymała ją w mocnym uścisku.
- Dlaczego nie chciałaś zaczekać? - zapytała z wyrzutem w głosie, ale jej spojrzenie pozostawało przerażająco zimne i wściekłe.
- Śpieszę się na lekcję - odparłam spokojnie. - Mogłabyś puścić moją rękę. To boli.
- Och... Przepraszam... - uśmiechnęła się do mnie uroczo, po czym przybliżyła się do mnie nieco i wyszeptała. - Przejebałaś sobie... I dobrze wiesz za co.
- O co ci, cholera jasna, chodzi? - powiedziałam nieco za głośno i kilka osób, które znajdowało się na korytarzu, spojrzało się w naszą stronę. Przełknęłam nerwowo ślinę, po czym dodałam nieco ciszej. - Odczep się w końcu ode mnie. Nic ci nie zrobiłam.
- CO?! - wrzasnęła na cały korytarz, a w jej oczach zalśniły łzy. - Jak możesz być tak niemiła?!
Spojrzałam się na nią, kompletnie nic nie rozumiejąc.
- O co ci chodzi? - powtórzyłam, coraz bardziej zdezorientowana całą sytuacją.
- Ja chciałam się z tobą tylko zakumplować, a ty mnie tak traktujesz? - pisnęła cienkim głosem, a po jej policzkach popłynęły wymuszone łzy. - Jesteś naprawdę okrutna, mówiąc takie rzeczy!
- Przecież nic ci nie zrobiłam! - krzyknęłam na nią, zrozumiawszy w końcu, o co jej chodzi.
- Jeśli nie chciałaś, żebym się z tobą zakolegowała, wystarczyło zwyczajnie powiedzieć!
- Co tutaj się dzieje? - na piętro weszła Melania z Violettą. - Debra? Co się stało?
- Ch... Chciałam tylko poznać Liwię... - chlipnęła. - A... A ona.. tak chamsko mnie potraktowała...
Debra rozpłakała się na dobre, wtulając się w ramię Melanii. Fioletotowłosa wraz z koleżanką spojrzały się na mnie z wyrzutem. Aż otworzyłam usta ze zdziwienia, zauważając, że uwierzyły jej, a nie mi.
- Co jest dziewczyny? - powiedziałam cicho. - Chyba nie sądzicie, że byłabym do czegoś takiego zdolna...
Na te słowa Debra rozpłakała się jeszcze bardziej, a Violetta ogarnęła ją ramieniem, cicho szepcząc jakieś pocieszenie. Nie mogąc w to wszystko uwierzyć, sapnęłam ze złością i odwróciłam się na pięcie, chcąc jak najszybciej opuścić tą żenującą scenę. Wszyscy, który byli na korytarzu, patrzyli się w moją stronę, kręcąc głową z niedowierzaniem i dezaprobatą, szepcząc między sobą mało przychylne uwagi. Super. Teraz cała szkoła myśli, że to ja jestem wredna dla dobrej i wspaniałej Debry. Czułam się coraz bardziej bezsilna.
Nawet nie wiem, kiedy wybiegłam ze szkoły. Czułam pod powiekami piekące łzy. Odetchnęłam głęboko, chcąc pozbyć się ich, ale to tylko pogorszyło sprawę. Na szczęście nikogo na dziedzińcu nie było, jednak nie chciałam tutaj zostawać i narażać się na czyjś wzrok i komentarze. Skierowałam się w stronę ogrodu, gdzie usiadłam na najbardziej oddalonej od dziedzińca ławce, otoczonej jakimiś krzewami. Podciągnęłam nogi na siedzenie, obejmując je rękoma i oparłam czoło o kolana. Gorące łzy raz po raz skapywały na spodnie, tworząc mokre plamy. Odkąd pojawiłam się w Emeryville moje życie ani jednego dnia nie było spokojne. Wszystko się diametralnie zmieniło. Czułam, że jeszcze jedna drastyczna zmiana, a moja psychika tego nie wytrzyma. Czy ja proszę o tak wiele? To tylko jeden, jedyny dzień, kiedy będę mogła spokojnie odetchnąć i ochłonąć. Czy to tak dużo?
-Wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą cichy, męski głos.
Mocno pociągnęłam nosem, chcąc się chociaż troszkę doprowadzić do ładu i podniosłam wzrok. Obok mnie stał Armin, zerkając na mnie znad swojego PSP.
- A czy u mnie kiedykolwiek było w porządku? - zapytałam lakonicznie, wycierając łzy w twarzy.
- Nie wiem, dlatego pytam - uśmiechnął się delikatnie, siadając obok mnie. - Więc co się stało?
Westchnęłam cicho, kręcąc głową. Cała ta sytuacja wydawała mi się niesamowicie absurdalna tylko, jak o tym pomyślałam, a co dopiero miałabym o tym mówić. Jednakże coś sprawiło, że moje usta zaczęły się poruszać i opowiedziałam wszystko czarnowłosemu. Może dlatego, że potrzebowałam się w końcu komuś wygadać? Albo dlatego, że Armin zawsze wydawał się być osobą bezstronną i nigdy nie oceniał zawczasu? Kiedy skończyłam w końcu opowiadać, siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Chłopak spoglądał gdzieś przed siebie, mocno się nad czymś zastanawiając, a ja przyglądałam się wspinaczce małego robaczka na gałęzi, czując się znacznie lżej.
- Kiepsko to wygląda... - stwierdził cicho, zwracając wzrok na mnie.
- Wierzysz mi? - zapytałam, nie mając pewności co do jego słów.
- A dlaczego miałbym ci nie wierzyć? - uniósł brwi, nieco zdziwiony, a ja wzruszyłam lekko ramionami. - Raczej nie wyglądasz mi na osobę, która wymyśliłaby sobie coś takiego, tylko po to, by zrobić komuś na złość. Kto, jak kto, ale ty?
- Gdyby tak wszyscy myśleli... - ponownie westchnęłam, markotniejąc nieco.
- A tam, będziesz się przejmować tym, co inni gadają. Najważniejsze, że masz przyjaciół, którzy ci ufają i są z tobą.
- No tak, ale... - zagryzłam niepewnie wargę, odgarniając włosy z twarzy. - Nic nie zrobiłam. Nie chcę, by szykanowali mnie do końca mojego pobytu w tej porąbanej szkole, za coś co ubzdurała sobie ta małpa.
- Wszczynanie wojny z taką wiedźmą nic ci nie da... Możesz jedynie pogorszyć swoją sytuację.
- O nie... - mruknęłam, zaciskając wargi w powoli narastającej we mnie złości. - Nie pozwolę, by pomiatała mną ta... - zamilkłam na chwilę, szukając odpowiedniego słowa, by określić tą dziewczynę, ale skapitulowałam, nie znajdując żadnego określenia pasującego do niej. - Wolę polec w walce, niż siedzieć z podkulonym ogonem i patrzeć jak niszczy mi życie.
Podniosłam się gwałtownie z ławki i zabierając torbę, ruszyłam w kierunku ulicy.
- A ty dokąd? - zawołał za mną.
- Pomyśleć - odkrzyknęłam mu, nawet nie odwracając się w stronę bruneta.
- Ale mamy lekcje!
- W dupie to mam - mruknęłam cicho pod nosem, zakładając słuchawki na uszy.
Debra jeszcze pożałuje, że chciała namieszać mi w życiu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)