poniedziałek, 29 stycznia 2018

~ Rozdział 90 ~

Witajcie kochani!
Jesteście w stanie uwierzyć, że to już dziewięćdziesiąty rozdział? DZIEWIĘĆDZIESIĄTY! Tyle czasu... Ja do tej pory nie mogę sobie tego tak do końca uświadomić. W marcu będzie trzy lata jak jestem tu z Wami i tworzę historię o Liwii i Kastielu. 
Szmat czasu, mnóstwo wypisanych słów, ogrom emocji... Ach! 
Nie będę się rozpisywać, bo zaraz zacznę brzmieć jak w podziękowaniach, a do tego jeszcze sporo czasu nas dzieli (mam nadzieję, że sporo >.<)
I pomyśleć, że musiałam sobie niektóre fakty odświeżyć, żeby nie popełnić gafy. Cała ja xD Najpierw się za coś zabieram, a dopiero potem myślę, ale już mam wszystko ogarnięte i nadrobione, także zapraszam Was na już DZIEWIĘĆDZIESIĄTY rozdział.
Dalej się tym ekscytuję *--*
Miłego czytania!
 
P.S Jak znajdziecie coś co nie do końca będzie się zgadzać z tym, co było dużo wcześniej lub nawet niedawno, to proszę was o wyrozumiałość, ponieważ ostatnio jak przypominałam sobie niektóre wątki z fabuły znalazłam mnóstwo błędów i zabrałam się za poprawę tego wszystkiego od początku. Także zagryźcie zęby i nie zwracajcie na to zbytniej uwagi.
Kilka dni i nie będzie śladu ;*
~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~

   - No, to co, dziewczynki? Zaczynamy poszukiwania prezentów? - Millie zatarła ręce, gdy razem wyszłyśmy z budynku, przed którym czekały już na nas Gwen i Rozalia.
   - Ja zawsze jestem gotowa - wyszczerzyła się białowłosa, gładząc się po mocno zaokrąglonym brzuszku. - Z resztą, moje dwie małe kluseczki też.
   - Już kopią? - zapytałam zaskoczona, spoglądając na przyjaciółkę.
   - Oj i to jeszcze jak! - zaśmiała się, po czym pomachała ręką, bym się do niej zbliżyła, po czym łapiąc moją rękę, położyła na brzuchu. Po chwili poczułam dość mocne kopnięcie jednej z bliźniaczek.
   - Och!
   - Czasami, jak w nocy się obudzą, to normalnie spać nie dają... - westchnęła ciężko, zakrywając się mocniej płaszczem.
   - Skoro już teraz tak rozrabiają, to ja wam współczuję, kiedy zaczną dokazywać, jak już będą duże - zaśmiała się Gwen, naciągając puchatą czapkę na uszy.
   - Ja się nie mam co martwić. Wokół mnie jest tyle dobrych cioć i wujków, którzy z chęcią się zaopiekują małymi. Prawda, kochanie? - Rozalia spojrzała się znacząco na czerwonowłosą, na co ta podniosła ręce do góry w obronnym geście.
   - Ależ ja nie twierdzę, że nie. Jest przecież Liwia, jest Kastiel... - zaczęła wyliczać na palcach, kiedy powoli szłyśmy w stronę zaparkowanych samochodów. - Teraz nawet jest i Millie.
   - A ty, to co? Pies? - Milicenta podparła się zawiniętymi w piąstki dłońmi po bokach.
   - Ja w tej chwili mam na głowie studia, więc niestety nie będę za bardzo pomocna przy wymagających uwagi dzieciach - wybrnęła, wzruszając jedynie ramionami.
   - Patrzcie państwo, jaka mądrala się znalazła... Studia ma - brunetka prychnęła, odrzucając grzywkę z oczu, po czym wsiadła do mojego auta od strony pasażera.
   Dziewczyna nie odpowiedziała, pokazując jedynie język i również schowała się we wnętrzu samochodu Rozalii. Kręcąc głową z niedowierzaniem usiadłam za kierownicą i odpaliłam silnik mojej Alfy. Kilkanaście minut później, dokładnie poinstruowana, stanęłam na parkingu pod ogromną galerią handlową, którą za cel wybrała Millie. Wysiadłyśmy z samochodu i po przejściu sporego kawałka drogi, czekałyśmy z szatynką na pozostałe dwie dziewczyny, które najprawdopodobniej szukały wolnego miejsca parkingowego. Patrząc na zawalony pojazdami postój, aż zatrzęsło mną, gdy wyobraziłam sobie te tłumy, jakie czekały na nas we wnętrzu budynku. Że też nie pomyślałam, żeby wcześniej kupić prezenty...

   Na szczęście, największa zakupoholiczka jako jedyna pomyślała o zrobieniu listy najpotrzebniejszych rzeczy na wigilijną kolację, więc bez przeszkód mogłyśmy zrobić spożywcze zakupy, nie bojąc się, że coś ominiemy.
   - To jak, Gwen? - zwróciłam się w stronę dziewczyny, która wybierała akurat najładniejsze mandarynki i jabłka. - Wpadniesz do nas na Wigilię?
   - Nie jestem pewna... - mruknęła, krzywiąc się lekko, spojrzawszy na mnie przepraszającym wzrokiem. - Lysander coś wspominał o kolacji z jego rodzicami...
   - Daj spokój. My z Leosiem uzgodniliśmy, że samą kolację spędzimy razem z Liwią, a przed pasterką przyjdziemy do nich. Zgodzili się bez problemu, ponieważ oni sami dostali zaproszenie od moich rodziców - wyjaśniła Rozalia, odbierając od ekspedientki paczuszkę z goździkami, cynamonem i gwiazdkami anyżu, które miały posłużyć do nadziania pieczonych jabłek.
   - Naprawdę? - zdziwiła się, pakując do wspólnych wózków zważone owoce.
   - Ale następne święta chcą nas widzieć u siebie. Wtedy już bliźniaczki będą z nami...
   - Następne święta to będę na sto procent spędzać z Lysandrem i naszymi rodzinami. Moi mi kolejnych nie odpuszczą.
   - Czyli rozumiem, że wszyscy spędzamy razem święta? - zapytałam dla pewności, a dziewczyny pokiwały zgodnie głowami. - Gdzie my się wszyscy pomieścimy w tej mojej małej klitce?
   - Już nie dramatyzuj, bo wcale nie jest takie małe, poza tym wiem, że Kastiel ma zamiar sprzedać to swoje i planuje kupić wam wspólne, większe mieszkanko - białowłosa podniosła wzrok znad notesu, z którego wykreślała rzeczy, które już miałyśmy w koszykach. - No co? Wieści się szybko rozchodzą.
   - O tak! Szczególnie jeśli ma się przyjaciółki z gumowym uchem - zaśmiała się Millie, szturchając lekko Roz w ramię, na co ta pokazała jej język.
   Westchnęłam ciężko, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Czy Kastiel naprawdę planował kupić nam większe mieszkanie? I dlaczego mi o tym nie powiedział?
   - Nie zadręczaj się tak. Miał zamiar ci wcześniej powiedzieć, ale zapomniał przez ten cały spalony wzmacniacz - ciężarna przewróciła oczami, doskonale zgadując moje myśli. Znałyśmy się już od dobrych czterech lat, a ja wciąż nie mogłam pojąć jak ona tak trafnie odgadywała co mnie w danej chwili dręczyło.
   - Tak w ogóle to znaleźli już jakieś rozwiązanie? - zainteresowała się Gwen, wyjmując z wózków na ladę wszystkie zakupy.
   - Niestety nie... Cały czas grzebią, ale to nie mają wystarczająco mocnych głośników, albo jak znajdą, to wszystkie kable okazują się złe - westchnęłam ciężko, przypominając sobie dość grobowy nastrój Kastiela sprzed kilku ostatnich dni.
   - Ej, a co wy na to, żeby zbić się wszyscy po kilka dolców i kupić mu nowy na święta? - wszystkie spojrzałyśmy się w stronę Milicenty, która pakowała w wielkie torby nasze zakupy. - No co? Zanim oni złożą stary, tak żeby się do czegokolwiek nadał, to może być już po Nowym Roku, a jeśli się każdy z nas dorzuci do tego, to i on zaoszczędzi i każdy z nas, poza tym nowy sprzęt wytrzyma mu dużo dłużej i będzie miał gwarancję.
   - To wcale nie jest takie głupie... - zamyśliła się Rozalia, odbierając od kasjerki rachunek, byśmy mogły podzielić się wydatkami. - Tylko trzeba by było pogadać z chłopakami tak, żeby on o niczym nie wiedział.
   - Czemu? Skoro to ma być dla niego... - zapytała zdezorientowana Gwen.
   - Oj, bo to ma być niespodzianka - żachnęła się ciężarna. - Ty lubisz wiedzieć co dostaniesz w prezencie?
   - No, nie zawsze...
   - No, właśnie. Poza tym znasz Kastiela lepiej niż którakolwiek z nas. Wierzysz w to, że dobrowolnie zgodzi się na kupno nowego wzmacniacza?
   - Dobra. To ja obdzwonię wszystkich i dogadam co i jak - czerwonowłosa, pchała biodrami wózek przed siebie, zapatrzona w telefon. - Zbiorę pieniądze i poproszę Lysa, żeby pomógł mi wybrać odpowiedni wzmacniacz.
   Przytaknęłyśmy na propozycję dziewczyny, po czym wyjechałyśmy wózkiem z galerii, żeby spokojnie zapakować do samochodów najcięższe zakupy. Kiedy już wszystko bezpiecznie znajdowało się w bagażniku, wróciłyśmy do budynku, aby poszukać prezentów.
   Tuż po przekroczeniu progu rozsuwanych automatycznie drzwi, rozdzieliłyśmy się i uzgodniłyśmy, że dwie godziny później miałyśmy się spotkać w kawiarni. Szłam głównymi alejkami, zastanawiając się co mogłabym kupić przyjaciołom. Wodząc wzrokiem po kolorowych wystawach, nic konkretnego nie przychodziło mi na myśl. Mimo iż znałam każdego z nich bardzo dobrze, nie mogłam się zdecydować w stu procentach na jakikolwiek pomysł. Po przejściu całego pierwszego poziomu galerii, zdecydowałam udać się na wyższe piętra w nadziei, że może tam coś rzuci mi się w oczy.
   Nie myliłam się. Zaraz po tym, jak zeszłam z ruchomych schodów zauważyłam wystawę księgarni, gdzie dostrzegłam polecaną książkę dotyczącą mentoringu i wywieraniu wpływu na ludzi. Bez zastanawiania się, weszłam do sklepu i od razu skierowałam się w stronę półki, gdzie znajdowała się owa publikacja. Po przeczytaniu opisu z tyłu okładki już wiedziałam, że ten bestseller będzie idealny dla Gwen.
   Zabrałam książkę, ale nie udałam się od razu do kasy. Zaczęłam krążyć między półkami szukając czegoś ciekawego, aż w końcu trafiłam na dział z muzyką. Minęłam obojętnie płyty z muzyką klasyczną, popem i rapem, aż trafiłam na muzykę elektroniczną, której fanem był Matt. Uśmiechnęłam się sama do siebie, kiedy znalazłam album Clozee. Zadowolona zabrałam krążek i udałam się do kasy. Zapłaciłam odpowiednią kwotę za oba prezenty i wyszłam ze sklepu.
   Powoli udałam się do sklepu muzycznego w poszukiwaniu czegoś dla chłopaków z grupy Kastiela i Lysandra. Mimowolnie zaczęłam się też rozglądać za jakimś upominkiem dla ukochanego. Wiedziałam, że Kas ucieszy się ze wzmacniacza i to wystarczy, jednak ja chciałam dać mu coś od siebie. Coś co kojarzyłoby mu się tylko ze mną.
   - Dzień dobry, czy mogę w czymś pani pomóc? - usłyszałam obok siebie miły, męski głos. Zwróciłam się w jego stronę i ujrzałam niewysokiego mężczyznę w oficjalnym uniformie.
   - Och, dzień dobry - odpowiedziałam, nieco zmieszana, zastanawiając się szybko czego konkretnego szukam. - Szukam... Potrzebuję czegoś na prezent dla chłopaka.
   - Coś konkretnego ma pani już na myśli? - zapytał uprzejmie, a ja zmieszałam się nieco, nie mając zielonego pojęcia czego mogłabym chcieć.
   - Nie bardzo... - przyznałam, krzywiąc się lekko.
   - No dobrze, to może ja pani pomogę - zaproponował, niezrażony moją kompletną niewiedzą. - Czym się interesuje pani chłopak?
   - Gra na gitarze w zespole z przyjaciółmi.
   - Czy w tę stronę... - zamyślił się na chwilę, po czym poprosił bym udała się za nim. Zaprowadził mnie do działu dla gitarzystów, a ja musiałam się całą siłą woli powstrzymać, żeby nie uderzyć szczęką o ziemię. Było tu chyba wszystko. Od wszelkich rodzajów strun, gryfów, impregnatów i preparatów do czyszczenia gitary, po kostki do gry. Od razu rzuciły mi się one w oczy, ponieważ wybór był wręcz niemożliwy. Od zwykłych plastikowych, przez drewniane o przeróżnych kształtach, kończąc na tych wykonanych z kamieni półszlachetnych. - Widzę, że zainteresowała się pani plektronami. Mamy całkiem duży wybór kostek gitarowych, jednak muszę przyznać, że nie znając preferencji gitarzysty będzie ciężko dobrać odpowiednią kostkę. Nawet jeden minimetr różnicy może sprawić, że struny wydadzą zupełnie inny niż zamierzany dźwięk, nie wspominając już materiału z jakiego są wykonane. Na przykład ta tutaj - wskazał a malutką plastikową kostkę - nadaje się tylko do gitary akustycznej. Jest bardzo miękka i cieniutka, więc przy większym nacisku nie wytrzyma. Natomiast ta - tu już sięgnął po przeźroczystą z falistym wzorem - jest wykonana z twardego, czystego akrylu, więc można już pozwolić sobie na większy nacisk i na grubsze struny. Ten konkretny model został wykonany specjalnie dla Carlosa Santany.
   - Naprawdę? - zdziwiłam się, przyglądając się małemu, niepozornemu kawałkowi akrylu. Wiedziałam kto to jest Carlos Santana, ponieważ moja mama miała kiedyś mnóstwo winyli z jego muzyką.
   - Oczywiście. Jest bardzo popularna wśród osób, które grają na elektrycznych gitarach. Daje ona czysty i ostry dźwięk.
   - A ta? - zapytałam, pokazując na ciemnoczerwoną, lśniącą kostkę, która miała czarne smugi i plamki.
   - Kostki gitarowe wykonane z kamieni nie są zbyt popularne. Mimo, że są sztywne i twarde, są bardzo wytrzymałe i odporne na kruszenie, aczkolwiek dają bardzo ciepłe i czyste dźwięki. Mimo, że są polecane głównie do Jazzu, ale nadadzą się również do innej muzyki. To już kwestia preferencji.
   - Hmm... - zamyśliłam się na moment, zastanawiając się, która z tych kostek będzie pasować Kastielowi. Sądząc po opisie, najbardziej pasowałaby do jego stylu ta z akrylu, aczkolwiek wizualnie pasowała mi ta z kamienia. Westchnęłam cicho, zagryzając wargę. - Wie pan co? Poproszę i jedną i drugą. I jak można by prosić to niech mi pan zapakuje to w jakieś ładne pudełko.
   - Oczywiście - uśmiechnął się szeroko, zadowolony, że dokonał transakcji.
   Wybrałam jeszcze do tego dość gruby notes z pięciolinią idealnie nadający się do spisywania piosenek dla Lydandra, zapłaciłam za obie rzeczy i wyruszyłam na dalsze poszukiwania. Bardzo szybko znalazłam prezent dla Rozalii, ponieważ niedaleko sklepu muzycznego znajdowała się pasmanteria, w której zakupiłam ogromny, kolorowy i błyszczący zestaw do wyszywania cekinami i błyszczącymi nićmi. Wiedziałam, że Rozalia będzie zachwycona takim prezentem, ponieważ jakiś czas temu wspominała mi, że zaczęła się interesować wyszywaniem ozdobnych wzorów w swoich kreacjach. Próbowałam jeszcze naleźć coś dla bliźniaków i reszty, ale nie miałam żadnego pomysłu, a także nie miałam zbyt wiele czasu na poszukiwania, ponieważ zbliżała się godzina, o której miałyśmy się wszystkie spotkać w kawiarni.
   Kiedy znalazłam się już na miejscu, przy jednym ze stolików siedziała już Gwen, zapatrzona w telefon, a dookoła niej było mnóstwo toreb z zakupami.
   - Rozszalałaś się - zaśmiałam się, dosiadając się do niej, odkładając na bok swoje zakupy.
   - O! Już jesteś - uśmiechnęła się do mnie, odkładając telefon obok filiżanki z cappuccino z bitą śmietaną i malinami. - Troszkę mnie poniosło, ale przynajmniej mam już dla wszystkich prezenty. Z Lysem ustaliliśmy, że część prezentów damy razem, a przynajmniej te skierowane dla par, bo na przykład wymyślić co dać Al'owi czy Natanielowi osobno, to jest mega problem
   - To fakt - zgodziłam się z dziewczyną. - Sama jeszcze nic nie wymyśliłam co im dać.
   - No właśnie, a tak jak dostaną wspólny prezent to uniknie się niepotrzebnych dylematów.
   - Cześć dziewczynki. O czym rozmawiacie? - obok nas pojawiła się Rozalia, a zaraz za nią Millie.
   Chwilę później każda z nas popijała swoją kawę, a ja z białowłosą zajadałyśmy się pysznym sernikiem z truskawkami. Po skończeniu pysznego, kremowego deseru, rozmawiałyśmy jeszcze chwilę na temat podarków na święta i całej kolacji, aż w końcu nadszedł czas, żeby zabrać się do domu i rozpakować zakupy.
   Wyszłyśmy z kawiarenki, powoli kierując się do wyjścia, kiedy przed nami dostrzegłam Kentina z Amber, idących pod rękę. Zatrzymałam się, jak rażona piorunem. Przyglądałam się im, nie wiedząc jak mam zareagować. Wciąż mnie bolała zdrada Kentina, ale zdążyłam się pogodzić z tym, że znalazł sobie kogoś, kto naprawdę go kocha.
   - Cześć Kentin - pierwsza odezwała się Rozalia, uśmiechając się do szatyna i blondynki. Chłopak niepewnie odwzajemnił gest, a Amber, mocniej złapała go za rękę.
   - Cześć dziewczyny - Zarówno Amber, jak i reszta dziewczyn starały się nie zwracać uwagi na dość napiętą atmosferę jaka powstała pomiędzy nami.
   Przez chwilę panowała niezręczna cisza, a my nie potrafiliśmy ruszyć się z miejsca, nie wiedząc co kto może powiedzieć lub zrobić.
   - Ekhm... - mruknęła cicho Gwen, nie mogąc znieść tego grobowego milczenia. - Więc... Co u was słychać?
   - Jak na razie wszystko w porządku. Niedawno wynajęliśmy wspólne mieszkanie - odpowiedziała radośnie Amber, uśmiechając się do mnie lekko. Mimowolnie sama uniosłam kąciki ust do góry. Po skończeniu liceum bardzo polubiłam blondynkę i nie potrafiłam się na nią długo gniewać.
   - Och, a jak dzidzia? - wtrąciła się białowłosa, zaintrygowana. Moment później dziewczyny zostały pochłonięte przez interesujący je obie temat.
   - Kiedy masz termin? - doszło do mnie pytanie siostry Nataniela. Zagryzłam lekko wargę, nie mogąc się do końca odnaleźć w tej dziwnej sytuacji. Z jednej strony czułam ogromny żal do tej pary, ale z drugiej strony byli mi bardzo bliscy i nie mogłam znieść tego zdystansowania i rezerwy między nami.
   - Prawdopodobnie w maju, ale dziewczynki bardzo szybko rosną, więc może być wcześniej - westchnęła cicho Rozalia, mimowolnie gładząc się po okrągłym brzuchu. Millie co jakiś czas wtrącała swoje uwagi, razem z Gwen wsłuchując się w rozmowę dwóch dziewczyn. Natomiast ja nie wiedziałam gdzie mam podziać wzrok. Tylko ja i Kentin nie byliśmy zbyt zainteresowani rozmową pozostałych. Z resztą sam chłopak nie wiedział  jak ma zareagować, ponieważ rozglądał się dookoła chowając ręce głęboko w kieszenie dżinsów, to je wyciągając.
   - Wpadniecie na wigilię do nas? - zapytałam nim zdążyłam się zastanowić nad swoimi słowami. Ken zwrócił na mnie pytający wzrok, kompletnie zbity z tropu moim pytaniem. - Organizujemy wspólne święta i pomyślałam, że mógłbyś przyjść z Amber.
   - Och... - zmieszał się, rumieniąc się nieco. - Nie wiem jak na to Amber... - uniósł jedną rękę i zaczął się nerwowo szarpać za włosy z tyłu głowy. Zawsze tak robił, gdy nie był czegoś pewny.
   - Będzie mi bardzo miło - nalegałam, unosząc lekko kąciki ust. Chłopak uśmiechnął się do mnie, a w jego oczach dostrzegłam coś na kształt ulgi.
   - Przyjdziemy - odpowiedział, a ja, ku mojemu zdziwieniu, przyjęłam to z ciszą w sercu, tak jakby spadł mi ciężki kamień z serca. 

czwartek, 18 stycznia 2018

~ Rozdział 89 ~

   Tap...
   Tap... Tap... Tap...
   - Cholera... - mruknęłam cicho do siebie, kiedy spuszczając wzrok z monitora na biurko, zobaczyłam kilka czerwonych  plamek.
   Znowu to samo.
   Przyłożyłam lekko trzęsące się palce do nosa i próbując choć trochę powstrzymać krwawienie, zaczęłam szukać w torebce paczki chusteczek. Wyciągnęłam jedną i szybko udałam się do łazienki. Zamknąwszy za sobą drzwi pochyliłam głowę, przymykając oczy, ponieważ pojawiły mi się przed oczami czarne plamy. Jeszcze tego by brakowało, żebym zasłabła w pracy. Już i tak Kastiel przyglądał mi się wystarczająco uważnie.
   Westchnęłam cicho, czując lekkie przygnębienie, spowodowane tym, że musiałam ukrywać prawdę przed chłopakiem. Nie chciałam tego robić, ale nie wiedziałam jakby zareagował na prawdę, co nie zmieniało faktu, że w tej sytuacji pogarszałam swoją sprawę. Czułam się jak między młotem a kowadłem. Z jednej strony powinnam mu powiedzieć, ponieważ milczeniem denerwowałam go jeszcze bardziej, ale gdyby dowiedział się prawdy... Nie byłam w stanie przewidzieć jego reakcji. Nie wiedziałam, czy chciałby ze mną dalej być, a gdyby zdecydował się przy mnie zostać, to czy nie byłoby to spowodowane poczuciem winy i wymuszonego obowiązku. Nie chciałam, żeby czuł się przy mnie przywiązany i ograniczony. Musiałam poczekać na bardziej odpowiedni moment. Musiałam najpierw przekonać do tego wszystkiego samą siebie.
   Wytarłam nos przesiąkniętą już chusteczką. Sapnęłam lekko podirytowana, wyrzucając ją do kosza na śmieci pod zlewem, do którego podeszłam i odkręciłam kurek z zimną wodą. Zmoczyłam dłoń, po czym przyłożyłam ją sobie do karku. Wzdrygnęłam się lekko, czując przyjemny chłód. Powtórzyłam to jeszcze kilka razy, aż w końcu krwotok z nosa ustał. Westchnęłam z ulgą i podniosłam wzrok na lustro wiszące naprzeciw mnie. Mokrą jeszcze dłonią starłam krwawy ślad znad ust, wytarłam dłonie i już miałam zamiar wyjść, kiedy przy drzwiach dostrzegłam osobę, której najmniej bym się tu spodziewała.
   - Millie? - zapytałam zszokowana, nie będąc do końca pewna, czy to moja schorowana wyobraźnia nie robi sobie ze mnie żartów. - Co ty tu robisz?
   - Ano ja... Wiesz, stęskniłam się za tobą i Kastielem, więc poprosiłam o przeniesienie mnie tutaj - wzruszyła jedynie ramionami, podchodząc do mnie bliżej. - Poza tym to wasze miasteczko jest dużo ładniejsze niż to moje. Bardziej mi się tu podoba.
   - To świetnie - uśmiechnęłam się szeroko, czując radość na fakt, że osoba, z którą dość mocno się zżyłam na moim służbowym wyjeździe postanowiła się do mnie przenieść. To prawie tak, jakbym miała pracować z Rozalią. - Zostałaś już gdzieś przydzielona?
   - Korekta tekstu i konsultacje z klientami - szatynka rozciągnęła czerwone usta w szerokim uśmiechu, widząc moje zszokowanie. Skąd ona wiedziała, że pracowałam akurat na tym dziale? - A tak wracając do ciebie, to często ci się to zdarza? - machnęła w stronę mojego nosa, marszcząc przy tym lekko brwi.
   - To nic takiego - odparłam wymijająco. Mimo, że nie znałam zbyt długo Milicenty, to wiedziałam, że gdyby poznała prawdę i dowiedziała się, że Kastiel nic o tym nie wie, to najpierw by mnie rozerwała na strzępy, a potem poskładałaby mnie z powrotem i zażądała, żebym mu o wszystkim powiedziała.
   - Na pewno? Takie krwawienia nie są normalne... - powiedziała zmartwiona, przyglądając mi się uważnie. - Nawet jeśli mogłoby to być przez przemęczenie, to i tak i tak powinnaś coś z tym zrobić.
   - To naprawdę nic takiego... - powstrzymałam w ostatniej chwili pojawiające się na policzkach rumieńce. - Moja mama kiedyś też miała podobnie... - chciałam jeszcze dodać, że wszystko było w porządku, ale słowa ugrzęzły mi w gardle, kiedy przypomniałam sobie, że jej już nie ma.
   - Myślisz, że to może być dziedziczne? - zapytała, nie spuszczając ze mnie uważnego wzroku. - Może powinnaś ją o to zapytać. Przynajmniej miałabyś pewność, że to nie jest nic naprawdę poważnego.
   - Ekhm... Cóż... - odkaszlnęłam nieco zmieszana. - Tak jakby... Nie bardzo mam jak...
   - A co? Poznała jakiegoś przystojniaka i szaleje gdzieś na wakacjach? - zaśmiała się cicho, kręcąc się na krześle przy swoim biurku, kiedy wróciłyśmy do biura.
   - W sumie w niebie może być niezły wypoczynek... Ale niestety nie ma tam zasięgu - dodałam po chwili parsknąwszy lekko pod nosem. Spojrzałam się na dziewczynę i widząc jej zdziwioną minę wyjaśniłam. - Pięć lat temu zmarła na guza mózgu...
   - Och... Zaskakująco luźno do tego podchodzisz - stwierdziła jedynie, uśmiechając się niepewnie.
   - Zdążyłam się przyzwyczaić, że nie ma jej już na tym świecie, ale zawsze wiem, że jest tu gdzieś przy mnie i mnie pilnuje - mruknęłam, mimochodem bawiąc się złotym pierścionkiem na środkowym palcu - pierścionku, który dostałam od cioci na urodziny, jedna z niewielu pamiątek, jakie zachowałam po rodzicielce.
   - Rozumiem - pokiwała głową, po czym dotknęła mojego ramienia w pocieszającym geście. Uniosłam kąciki ust z wdzięcznością za jej troskę.
   Niedługo później musiałyśmy zając się swoimi zadaniami, ponieważ każda z nas dostała kilka tekstów do sprawdzenia i wstępnej konsultacji z klientem.
   Kilka godzin później, kręcąc szyją w prawą i lewą stronę rozciągałam zastałe mięśnie, strzelając przy tym karkiem. Skrzywiłam się lekko, czując najpierw ostry ból, a potem przyjemną ulgę. Chwilę później usłyszałam dość głośne burknięcie mojego brzucha. Zerknęłam na zegarek i dotarło do mnie, że byłam tak zapatrzona w wyłapywanie najmniejszych błędów i wysyłanie maili do klientów, że nie zauważyłam, kiedy nadeszła pora lunchu. Szturchnęłam pochyloną nad jakąś umową Milicentę, a ta podniosła rozkojarzony wzrok na mnie.
   - Miałabyś może ochotę na lunch?
   - To już? - padło zaskoczone pytanie z jej ust, na co zaśmiałam się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
   - Tak, już. To co, idziemy?
   - Jasne, ale ty stawiasz - pokazała mi język, kiedy ubrałyśmy się ciepło i skierowałyśmy się do wyjścia.
   Kilka minut później siedziałyśmy już w przyjemnej knajpce niedaleko naszego biurowca. Po zajęciu miejsca, podeszłam do lady po dwie karty dań, żebyśmy mogły coś spokojnie wybrać przy stoliku. Gdy podchodziłam z powrotem do szatynki, poczułam, że robi mi się słabo, a przed oczami pojawiły mi się czarne plamy. Zachwiałam się lekko i przytrzymałam najbliższego stolika, żeby nie stracić równowagi, lecz bardzo szybko kolana zaczęły się pode mną uginać. Sapnęłam cicho, próbując ustać o własnych nogach, ale Millie już była przy mnie, podtrzymując mnie za ramię. Posadziła mnie na krześle i poprosiła obsługę lokalu o szklankę wody.
   - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
   - Taak... - odpowiedziałam niemrawo, starając się odzyskać równy oddech. - To tylko zasłabnięcie...
   - Tylko - prychnęła, przewracając oczami. - Zadzwonić po kogoś? - nie zdążyłam odpowiedzieć, że nie jest to konieczne, a dziewczyna wybierała już jakiś numer z telefonu. Po chwili, ku mojemu przerażeniu usłyszałam, że dzwoniła do Kastiela.
   - To na prawdę nie jest potrzebne... - chciałam powiedzieć to stanowczo, ale wyszło mi to dość marnie. Podziękowałam kelnerce za wodę i upiłam mały łyk. Wszystko powoli zaczęło wracać do normy. Już przestało mi się kręcić w głowie, jednak nadal czułam się dość słabo.
   - Nie jest potrzebne. Jasne. Kłamać to możesz komukolwiek, ale mnie nie oszukasz, że z tobą jest wszystko w idealnym porządku - zdenerwowana patrzyła na mnie groźnym wzrokiem, podpierając się za boki. - Masz nieudolnie zamaskowane makijażem sińce pod oczami, krwawisz z nosa, a teraz jeszcze to omdlenie. Od ciebie aż bije osłabienie.
   - Co jest? - po mojej lewej stronie rozbrzmiał męski głos, którego akurat w tym momencie nie chciałam słyszeć. - Dobrze się czujesz? - zapytał zmartwiony, kucając przede mną.
   - Taak... Millie nie potrzebnie panikuje.
   - Oczywiście, że nie potrzebnie - uniosła się, po raz enty przewracając oczami. - Bo krwawienie z nosa i omdlenie to nic takiego!
   - Co? Jakie krwawienie? - Kastiel spojrzał się na mnie uważnie, marszcząc brwi. Westchnęłam ledwo zauważalnie, przygotowując się na serię pytań, na które nie mogłam mu odpowiedzieć.
   - Ostatnio po prostu mało jadłam i nie spałam zbyt dobrze od kilku dni... - powiedziałam wymijająco. W sumie to nie mijałam się zbytnio z prawdą, ponieważ od kiedy zrobiłam badania nie byłam w stanie zmrużyć oka.
   - No i mamy winowajcę - zwróciła się w stronę bruneta, kręcąc głową z dezaprobatą. - Wykorzystywać to jest komu, ale jeść to już jej nie dajesz, co?
   Mimowolnie zaśmiałam się na słowa Milicenty, nie mogąc uwierzyć w to, że tak łatwo potrafiła zmieniać swoje emocje, ze zmartwienia i złości na ironię i żarty.
   - A to moja wina, że ona ostatnio mówi, że nie ma ochoty... - urwał, a ja posłałam mu iście mordercze spojrzenie. - ...jeść - dodał szybko, niezbyt dokładnie maskując rozbawienie. - I co ja mogę na to poradzić? Na chama przecież jej nie włożę...
   Jęknęłam cicho, nie wierząc w tok ich rozmowy. Zasłoniłam twarz dłońmi, czując jak zażenowanie wypala mi policzki. Dlaczego ta dwójka ludzi musiała się ze sobą poznać?

wtorek, 9 stycznia 2018

~ !! Rozdział 88 !! ~

   - Kurwa mać! - bardziej jęknąłem, niż krzyknąłem, szarpiąc nerwowo włosy. - Nie wierze... Po prostu nie wierze...
   Pochylałem się nad jednym z najlepszych moich wzmacniaczy, machaniem ręki próbując rozwiać smród palonego plastiku. Byłem wściekły na siebie i swoje pierdolone kombinowanie z mocą. Siedzieliśmy z chłopakami od kilku godzin, sprawdzając i testując sprzęt blondyna, który przynieśliśmy z samego rana.
   - Nie da się jakoś tego naprawić? - zapytał Nataniel prostując się i podwijając wyżej rękawy ciemnego swetra.
   - Zjarane głośniki? - prychnąłem, unosząc jedną brew w powątpiewaniu. - Nie w tak krótkim terminie i na pewno nie w niskiej cenie - sapnąłem ze złości, wyciągając papierosa z paczki, po czym odpaliłem końcówkę, zaciągając się gryzącym dymem. Byłem tak wściekły, że nawet nie zauważyłem, że już po chwili miałem spalone pół fajki. - Już bardziej opłaca się kupić nowy, albo pożyczyć od kogoś, ale wątpię, by ktokolwiek w tym zadupiu miał na zbyciu całkiem dobry wzmacniacz pasujący do naszej muzyki.
   - A z tego, co tutaj mamy, nie dasz rady czegoś złożyć? - Nick machnął ręką na pokaźną stertę wzmacniaczy i innych głośników.
   - Mógłbym, ale nie wiem czy to da radę. Nawet nie wiemy gdzie będziemy urzędować, więc jak będziemy na zewnątrz to nie mogę złożyć czegoś słabego, bo gówno będzie z naszego koncertu, a jeśli dostaniemy miejscówkę gdzieś na jakiejś hali, to zbyt silny dźwięk sprawi, że wyjdzie jeszcze większa kaszana... - gasząc peta w popielniczce zrobionej ze słoika, odpaliłem nową fajkę. Tylko w taki sposób byłem w tanie panować nad nerwami i wymyślić coś konkretnego.
   - Czyli dupa... - kucający niedaleko mnie blondyn, osunął się na ziemię, opierając się o karton ze światłami i wyciągnął przed siebie nogi.
   - Nie do końca - mruknąłem, po raz wtóry szarpiąc włosy w nerwowym geście. - Musimy tylko poczekać na Kaspra i wtedy będziemy wiedzieć na czym stoimy.
   Przez moment między nami panowała pełna napięcia cisza, podczas której każdy z nas próbował wymyślić coś, co szybko i łatwo rozwiązałoby nasz problem. Nick wystukiwał glanem o podłogę tylko sobie znaną melodię, Nat opierając głowę o karton, z zamkniętymi oczami zastanawiał się intensywnie nad czymś, marszcząc lekko brwi, a Lys siedział w kącie i zapisywał coś w swoim notatniku. Patrząc na to wszystko z niewielkiej odległości miałem ochotę parsknąć śmiechem, mimo przytłaczającej atmosfery. Kto by przypuszczał, że będę siedzieć ze szkolnym gospodarzykiem, przyjacielem i kuzynem w MOJEJ piwnicy, przeglądając sprzęt BLONDYNA, który mógłby się przydać na NASZYM wspólnym koncercie. Widocznie wszyscy dorośliśmy, zakopując topór wojenny. Nie żebym narzekał. Całkiem mi to nawet pasowało, bo co, jak co, ale Nataniel miał niezłą rękę do perkusji. Być może nawet lepiej grał niż Josh.
   Westchnąłem ciężko i zgasiwszy drugiego peta w słoiku, przetarłem twarz, przyciskając palce do oczu tak długo, aż nie zobaczyłem różnokształtnej feerii barw. W momencie, gdy oderwałem ręce, usłyszałem znajome dźwięki jednej z piosenek Asking Alexandrii, którą miałem ustawioną na dzwonek od niepamiętnych czasów. Gwałtownym ruchem zabrałem komórkę z głośnika, po czym szybkim przesunięciem palca po ekranie odebrałem połączenie od Kaspra.
   - No? - zapytałem zniecierpliwiony, nie dbając o przywitanie.
   - Dupa - usłyszałem ze słuchawki, zezłoszczone warknięcie kumpla.
   - Co? - zmarszczyłem brwi, obawiając się najgorszego i po chwili dodałem - W jakim sensie?
   - W każdym. Staruszkowie powiedzieli, że nic mi nie załatwią w tym momencie, bo cały ratusz sra się nad corocznym jarmarkiem i żadne rozmowy na temat sylwestra nie mają sensu, bo i tak nic przed świętami nie załatwią.
   - Kurwa - zakląłem, zaciskając wolną dłoń w pięść i, żeby dać upust swoim emocjom, uderzyłem w zjarany wzmacniacz. - Jesteśmy w czarnej dupie, gdzieś koło ślepej kiszki - zażartowałem, mimo że nie było mi do śmiechu. - Musisz przyjść tutaj w trybie natychmiastowym, bo chcąc podkręcić trochę moc sfajczyłem głośniki w wzmacniaczu, a bez ciebie nie dam rady tego skleić z powrotem, żeby to miało ręce i nogi.
   - Co żeś zrobił idioto? - w głosie przyjaciela dało się usłyszeć niedowierzanie i irytację. - Jakim, kurwa, cudem?
   - Gówno - odwarknąłem coraz bardziej podirytowany. Kasper brzmiał tak, jakbym nie zdawał sobie sprawy w jakie bagno się wpakowałem. - Normalnie. Przegiąłem trochę z mocą i poszły z dymem. Wszystkie.
   - O Szatanie wszechmogący... - westchnął, a przez słuchawkę słychać było szumy, co świadczyło o tym, że szatyn pocierał palcami nasadę nosa tuż przy brwiach. Zawsze tak robił gdy był zdenerwowany, albo potrzebował się na czymś skupić. - Jestem teraz na drugim końcu miasta. Dam radę dojechać dopiero gdzieś za godzinę, bo są takie korki, że nie idzie nawet jak iść pieszo, a co dopiero tłuc się autem. Ci ludzie ochujeli z tym całym szałem świątecznym. Mamy dopiero dziesiąty grudnia!
   - Przestań marudzić i zapieprzaj tutaj! - warknąłem jeszcze do telefonu, po czym się rozłączyłem.
   - I co powiedział? - Lysander oderwał się w końcu od swojego notatnika i patrzył na mnie przenikliwym, uważnym wzrokiem.
   Nie wiem, który już raz westchnąłem przeciągle, po czym wyjaśniłem chłopakom to, co dowiedziałem się od szatyna. Dokładnie jak ja, nie byli zadowoleni z nowin. Jak się coś jebie, to wszystko naraz.
   - Idę powiedzieć dziewczynom na czym stoimy - mruknąłem posępnie, kierując się w stronę schodów prowadzących na piętro wyżej. Wcisnąłem ręce w kieszenie spodni, zagryzając wargę. Czułem jak zaczyna dopadać mnie ponury nastrój. Dopiero co zaczynaliśmy w ogóle cokolwiek załatwiać i już wszystko się zaczynało walić. Co do miejsca naszego koncertu nie martwiłem się zbyt mocno, bo wiedziałem, że Kasper jest w stanie załatwić wszystko, poza tym w Emeryville nie było do wieków takiego wydarzenia i byłem prawie w stu procentach pewny, że rada miasta przyklaśnie naszemu pomysłowi. Bardziej martwiłem się zepsutym wzmacniaczem. Bez niego nie byłem w stanie zagrać, a żeby go naprawić potrzebowałbym czterech naprawdę dobrych głośników, inaczej moja gitara stawała się bezużyteczna. Koszt nowych głośników zdecydowanie przewyższał mój i tak kruchy budżet i wątpiłem, by ktokolwiek w tym mieście posiadałby choć w połowie tak dobry sprzęt.
   Zakląłem pod nosem, zbliżając się do drzwi odgradzających korytarzyk od zejścia do piwnicy. Zatrzymałem się tuż przed nimi słysząc przytłumioną rozmowę między dziewczynami. Nie zwróciłbym na nią zbytniej uwagi, gdyby nie niepokojące słowa Liwii. Drzwi były uchylone, więc nie wydałem żadnego dźwięku otwierając je. Stanąłem w przedsionku, nie będąc widocznym z kuchni, w której znajdowała się Liwia z Rozalią, projektującą dla naszej grupy nowe stroje. Wstrzymałem nerwowo oddech, wsłuchując się w ich konwersację.
   - ...ze mną wszystko w porządku, a ty jak się czujesz? - zapytała cicho Rozalia, a w tle było słychać ciche poskrzypywanie ołówka o kartkę. Dziewczyna zapewne była pogrążona w projekcje.
   - Nie najgorzej... - Liwia cicho westchnęła, ale ja od razu wyczułem, że jest coś nie tak. Miała zbyt zmartwiony głos. Najwidoczniej białowłosa wychwyciła to samo, ponieważ po chwili padło pytanie z jej strony.
   - "Nie najgorzej"? Czy ty próbujesz coś przede mną ukryć?
   - To nie tak... - wykręciła się blondynka. - Po prostu ostatnio nie czuję się najlepiej.
   - Co się dzieje? Coś pomiędzy tobą a Kasem? - padło podejrzliwe pytanie, a ja aż sapnąłem ze złości. Nie skrzywdziłbym teraz Liwii. Przynajmniej nie umyślnie, kiedy teraz mam wobec niej poważne plany.
   - To nie to. Chodzi o to, że... - nie dokończyła, a ja usłyszałem jedynie dźwięk przesuwanego czegoś po stole.
   - O Matko Boska! Mówiłaś mu?
   - No właśnie nie... - Liwia westchnęła ciężko. - Nie chcę, dopóki nie pójdę się dokładnie przebadać i skonsultować tego z lekarzem.
   - Och, Liwia... - Rozalia prawdopodobnie wstała i podeszła do mojej dziewczyny.
   Czekałem jeszcze chwile, mając nadzieję, że dziewczyny kontynuują rozmowę, a ja będę mógł dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego, co ukrywała przede mną blondynka. Nie wytrzymałem jednak długo i zamknąłem za sobą drzwi do piwnicy, żeby nie wyszło na to, że je podsłuchiwałem.
   - Och, Kas... - Liwia była wyraźnie zmieszana, czego nie można było powiedzieć o jej przyjaciółce, która zachowała idealną maskę zwykłego zainteresowania swoimi projektami.
   Skrzywiłem się lekko na tą farsę, czując się jeszcze bardziej zdołowany, że moja własna dziewczyna miała przede mną sekrety, które najwyraźniej dotyczyły jej zdrowia. Czyżby nadal mi nie ufała? Odepchnąłem tą natrętną myśl od siebie, skupiając się na tym, w jakim celu tu przyszedłem.
   - Nie mam zbyt dobrych wieści... - potarłem nerwowo kark. - Kasper przed chwilą dzwonił i powiedział, że nie udało mu się nic konkretnego załatwić i na pewno nie uda przed tym pieprzonym jarmarkiem bożonarodzeniowym, a ja sfajczyłem swój jeden z najlepszych wzmacniaczy...
   - I co teraz? - zapytała Rozalia, podnosząc wzrok znad zarysowanych kartek.
   - Nie wiem... - przyznałem szczerze, ponieważ sam nie miałem zbytniego pomysłu, jak chociaż z jednego problemu wybrnąć. - Jak Kasper przyjedzie to spróbujemy coś pokombinować ze sprzętem, żeby go złożyć do kupy, a co do miejscówki, to musimy uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż całe zamieszanie ze świętami minie i w zarządzie zainteresują się sylwestrem i Nowym Rokiem.
   Dziewczyny pokiwały w zgodzie głowami, podzielając moje zdanie. Najważniejsze było teraz naprawienie tego, co spieprzyłem, a reszta sama się z czasem rozwiąże. Liwia poinformowała mnie jeszcze o prawie gotowym obiedzie i poprosiła, żebym zawołał chłopaków. Przytaknąłem, idąc z powrotem do piwnicy.
   Co, co cholery, Liwia tak bardzo przede mną ukrywała?
   Na myśl przychodziły mi przeróżne scenariusze, jednak starałem się nie dopuszczać do siebie tych absurdalnych, że mogłaby mnie zdradzić lub chcieć ode mnie odejść. Przecież do tego nie potrzebowałaby lekarza! Wściekłem się na siebie za te myśli. Zachowywałem się jak bezmyślny zazdrośnik.
   Po chwili dotarł do mnie sens moich rozmyślań. Liwia źle się czuła. Liwia pokazywała coś Rozalii. Coś co ją zszokowało. Liwia chciała się przebadać i skonsultować to z lekarzem. A co jeśli była poważnie chora?
   O kurwa!