wtorek, 3 lipca 2018

~ Rozdział 95 ~

 Jestem. 
Napisałam kolejny rozdział. 
Ledwo udało mi się go skończyć. 
Nawet nie mam zamiaru przepraszać ani błagać o litość czy wybaczenie. Jestem na siebie wściekła, że kazałam Wam tak długo czekać. Nie wiem co jest ze mną ostatnio nie tak. Mam najzwyczajniej w świecie pustkę w głowie. Totalnie. Ledwo napiszę jedno zdanie, by zaraz po chwili je usunąć, bo mi nie pasuje. Też tak macie? Ostatnio zdarza mi się to zbyt często na zbyt długie okresy. 
Wierzcie mi lub nie, ale nienawidzę siebie za to. Chciałabym już pisać w normalnych terminach, wyrabiać się w ciągu dwóch tygodni maksymalnie, ale wiem, że to nie będzie możliwe. 
Nie wiem kiedy będzie następny rozdział. postaram się zacząć go na dniach, jednak ze mną nic nie wiadomo. 
Chciałabym też przeprosić wszystkie dziewczyny, których blogi czytam, że nie zawsze skomentuję posty, ale zawsze je czytam. Tak gubię czas, że w momencie publikacji kolejnego posta dochodzi do mnie, że to minęły już kolejne dwa, trzy tygodnie, a ja nie zdążyłam się wypowiedzieć na temat posta. 
;_;
Kill me plz...

 ~~~~~~~~~~~~~ » . ღ . « ~~~~~~~~~~~~~

   W dzień świątecznej kolacji już od samego rana miałam wrażenie, że moje mieszkanie zostało opętane, co tak właściwie nie mijało się zbytnio z prawdą, bo już od wczesnych godzin wojowała w kuchni Rozalia, która pomagała przygotowywać wszystkie potrawy. Próbowałam ją od tego odwieść, tłumacząc, że sama sobie dam radę, a ona powinna siedzieć w salonie i popijać bezalkoholowy poncz, jednak do tej kobiety nic nie docierało. Krzątała się próbując każdej potrawy, wyciągając naczynia i sztućce, dyrygując chłopakom co i w jakich miejscach mieli wszystko poukładać, nie przejmując się zbytnio swoim pokaźnym brzuszkiem.
   Lysander i Kastiel pochłonięci rozmową wycierali automatycznie wszystkie sztućce i układali je na dwóch połączonych stołach, które stały w salonie. Kątem ucha usłyszałam, jak parę razy wspominali coś o sylwestrowym koncercie, który zbliżał się nieubłaganie ogromnymi krokami. Nie tylko my denerwowaliśmy się całym przedsięwzięciem, ponieważ całe Emeryville już mówiło o noworocznej imprezie.
   Armin zajął się sprzętem nagłośniającym i próbował podłączyć go do wierzy, by puścić zgrane na płyty świąteczne piosenki, aby nadać uroku temu dniu, co mi wydawało się niepotrzebną stratą czasu, ponieważ sam zapach dań, pieczonego jabłka i pomarańczy z goździkami nadawały magii świąt.
   - Dlaczego ty się tak upierasz przy tej muzyce? - zapytałam chłopaka, kiedy układałam iglaste stroiko-świeczniki na stole.
   - Szczerze powiedziawszy to nie wiem, ale u nas w domu zawsze leciały świąteczne piosenki z gramofonu. Kojarzy mi się to ze świętami - Armin wzruszył ramionami i dalej grzebał przy kablach i urządzeniach.W końcu po chwili z głośników popłynęły pierwsze nuty piosenki Deana Martina Let it snow. Zaśmiałam się cicho słysząc jego pełen entuzjazmu i samozadowolenia okrzyk. Odstawiłam na stół poskładane elegancko serwetki i wróciłam do kuchni, żeby pomóc ciężarnej.
   W całym pomieszczeniu unosiły się przeróżne zapachy, mieszając się ze sobą i tworząc całkiem nowe, przyjemne kombinacje. O przewagę walczył cynamonowy jabłecznik, który piekł się spokojnie w piekarniku, z panierowaną w ziołach rybą, duszącą się w delikatnym sosie. Na sam uderzający w nozdrza zapach leciała ślinka.
   - Wyrobimy się do pierwszej gwiazdki? - zapytałam, układając ostrokrzew na półmisku, na którym miała spocząć pieczeń nadziewana śliwką.
   - Naprawdę się przejmujesz, czy zdążysz na czas? - Millie spojrzała na mnie sceptycznie, popijając swój alkoholowy poncz. - Moja babcia nigdy się nie przejmowała takimi konwenansami. Po co? Tylko niepotrzebny, dodatkowy stres. Jak zdążysz, to zdążysz. Jak nie, to zjemy później. Świat się od tego nie zawali.
   - Ja wiem, ale byłam przyzwyczajona, że z mamą robiłyśmy to wszystko na pierwszą gwiazdkę - westchnęłam cicho, kradnąc kawałek gorącego ciasta, które przed chwilą brunetka wyjęła z piekarnika.
   - Każdy ma swoje jakieś tradycje wyniesione z domu. Przecież teraz możemy stworzyć swoje własne.
   - Co wcale nie byłoby takim głupim pomysłem - stwierdziła Rozalia, próbując przywiezionego przez Millie barszczu czerwonego. Zamyśliła się chwilę nad smakiem, po czym upiła kolejny łyk. - Pyszna jest ta zupa z buraków.
   - Przepis mojej polskiej części rodziny - uśmiechnęła się dumna z tego, że komuś smakuje.
   - Dziewczyny, mamy mały problem - do kuchni zajrzał Matt, a między jego brwiami powstała charakterystyczna zmarszczka, która pojawiała się zawsze, kiedy brat nie mógł sobie z czymś poradzić. - Mamy za małą choinkę
   Nie pytając o szczegóły wyszłyśmy wszystkie za chłopakiem do salonu. Brat podparł się za boki, patrząc z krzywą miną w stronę świątecznego drzewka, które ledwo mieściło pod sobą ogromną ilość prezentów. Spod obszernych gałęzi wystawały kolorowe paczki i torebki ozdobione kokardkami i wstążkami.
   - Przecież nie wygląda to tak źle. Dramatyzujesz jakby się całe drzewo spaliło, a to tylko troszkę wystają. Najbardziej wścibskich będzie się trzymać z daleka od choinki i tyle - czarnowłosa wzruszyła ramionami, odwracając się w stronę kuchni.
   - Problem polega na tym, że pod choinką nie ma wszystkich prezentów - Matt westchnął głęboko, kiwając głową w stronę kanapy, na której piętrzyła się pokaźna górka reszty pakunków.
   - W takim razie to już jest problem - przyznała mu racje, robiąc przy tym śmieszną minę.
   - Nic nie szkodzi. Ustawi się je dookoła drzewka i po kłopocie. Niech wystają; mi to nie przeszkadza, a wam? - ciężarna białowłosa zwróciła się w stronę zgromadzonych, zapracowanych przyjaciół.
   - Ależ skądże znowu! U nas zawsze było tyle paczek pod choinką. - Do mieszkania wszedł Alexy niosąc przed sobą ogromną torbę, którą postawił na ziemi przy fotelu, po czym ściągnął ośnieżoną czapkę.
   - Jak mi rozniosłeś śnieg po całym domu, to cię chyba ukatrupię! - zagroziłam mu, wymachując przed nosem palcem wskazującym.
   - Starałem się wytrzeć buty, ale wiesz jak to jest z traperami... - mruknął z lekko skruszoną miną, spoglądając na swoje całkowicie ośnieżone i nie wytrzepane buciska, z których właśnie lało się roztopione błoto.
   - Trzymajcie mnie, bo go uduszę!
   - Tak właściwie, to co masz w tej torbie? - zainteresował się Kastiel, który odpoczywał na kanapie po jakże wyczerpującym zajęciu - wycierania sztućców.
   - Pomyślałem sobie, że skoro spędzamy te święta razem to przydałaby się też jakaś rozrywka i zabrałem od siebie kilka gier karcianych i planszowych.
   - Świetnie! - zaklaskała z radością Rozalia, po czym wyszła na korytarz. - A skoro już tu jesteś, to umyjesz jeszcze raz podłogę - wręczyła chłopakowi wiadro i mopa, po czym wygoniła go na korytarz. Opadła na kanapę obok Kastiela i westchnęła głęboko. - Zrobiliśmy dopiero połowę, a ja już jestem wykończona.
   - Przecież ci mówiłam, że sama to wszystko zrobię! Ale niee... Bo ty wiesz lepiej, bo ty musisz coś robić, bo byś chyba nie wytrzymała pięciu minut siedząc na dupie i nic nie robiąc. - Rozalia jedynie skrzywiła się zabawnie, pokazując mi przy tym język. - Ogólnie jestem za tym, by na razie zastopować z wszystkim, bo i tak jesteśmy prawie naszykowani do kolacji. Wszystko jest zrobione, tylko upiec mięso i można startować z kolacją. Radziłabym wszystkim rozejść się do siebie i ogarnąć już na samą kolację. Dokończę resztę sama, a wy zmiatajcie stąd - spojrzałam się wymownie na Rozalię, która tylko przewróciła oczami i niechętnie wstała z kanapy.
   - Ale ty uparta jesteś - prychnęła, ubierając kozaczki za kolano.
   - Nie bardziej niż ty - wygoniłam całe towarzystwo z domu, zamknęłam drzwi i z ciężkim westchnieniem oparłam się o nie. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwałam się w błogą ciszę, która ogarnęła moje mieszkanie.
   - Trzeba było ich więcej zaprosić. - Usłyszałam gdzieś przed sobą głos Kastiela.
   - Czy ty zawsze musisz mi dogryzać? - zapytałam, otwierając oczy. Ze zdziwienia odsunęłam automatycznie głowę do tyłu, uderzając nią w drzwi, ponieważ nie spodziewałam się go tak blisko siebie. Dosłownie centymetry dzieliły nasze twarze.
   - Nie - odparł cicho, przysuwając się jeszcze bliżej, przez co musiał oprzeć się rękoma o drzwi za moją głową - ale lubię patrzeć jak się złościsz - uśmiechnął się zadziornie, stykając się swoim nosem z moim. - Mała.
   Przewróciłam oczami na jego ulubione przezwisko. Drażniło mnie to niesamowicie, ale zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że mnie tak nazywał.
   - Nigdy się już nie nauczysz, żeby mnie tak nie nazywać? - zapytałam patrząc na niego spod brwi, kiedy przeszłam pod jego ramieniem i wyminęłam go w korytarzu, kierując się w stronę łazienki.
   - Ale czego chciałabyś mnie nauczyć, mała? - zaśmiał się w głos, słysząc moje rozdrażnione warknięcie. - Świetnie gram na gitarze, śpiew wychodzi mi też całkiem nieźle, potrafię zaspokoić nie jedną potrzebę dziewczyny...
   - Jesteś również bardzo skromny - zauważyłam, wchodząc do sypialni po czarną sukienkę z długim rękawem, którą miałam zamiar ubrać dzisiejszego wieczora. Ledwo skierowałam kroki w stronę szafy, gdzie wisiała na wieszaku i czekała już na mnie przygotowana, usłyszałam jak drzwi za mną zamykają się z cichym trzaskiem. Przy skrzydle stał Kastiel, opierając się o nie z zadziornym uśmieszkiem.
   - Czyżbyś twierdziła inaczej? - wymruczał, powoli zbliżając się do mnie.
   - Kas... Co ty kombinujesz? - zapytałam niepewnie, czując jak mimowolnie zaczyna przyspieszać mi serce.
   - Ja? Miałbym coś kombinować? - oblizał górną wargę, przymrużając lekko oczy, przez co poczułam się osaczona jak niewinna ofiara groźnego kota, która została zapędzona w ślepy zaułek.
   Chciałam coś odpowiedzieć, ale słowa zamarły mi w gardle, kiedy uświadomiłam sobie, że moje plecy natrafiły na drzwi od szafy.  Zostałam zapędzona w kozi róg i jeszcze mu w tym pomogłam podświadomie cofając się do tyłu.
   Zbliżał się do mnie powolnym krokiem, jednak ja czułam się jakby sparaliżowana jego ciemnymi oczami, które patrzyły na mnie z pożądaniem. Nie byłam w stanie ruszyć się choćby o milimetr. Czekałam posłusznie, aż przybliży się do mnie na tyle blisko, że nasze ciała stykały się ze sobą chyba w każdym  możliwym miejscu. Oparł czoło o moje, patrząc mi głęboko w oczy, a jego czarne włosy stworzyły ciemną kurtynę, która odgrodziła nas od całego świata. Na usta cisnęła mi się ironiczna uwaga, ale nie dano mi szansy na wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku, ponieważ udało mi się tylko delikatnie rozchylić usta, gdy zostały zmiażdżone w gwałtownym i gorącym pocałunku. Poczułam jak krew buzuje we mnie, jakby ktoś podgrzał ją do temperatury wrzenia. Zapragnęłam dominacji nad tym potężnym mężczyzną. Zaczęłam coraz gorliwiej oddawać każdy gest czy dotyk. Odepchnęłam się od szafy i obróciłam nas tak, że to on był tym przypartym do muru. Pod wargami poczułam, jak jego układają się w półuśmiechu, a z gardła wydobywa się przeciągły, głęboki pomruk zadowolenia. Podniósł ręce i splatając palce obu dłoni ze sobą, oparł je na karku. Wybił mnie tym lekko z tropu1; oderwałam się na chwilę od niego, żeby przyjrzeć się jego zamiarom.
   - No co? Tak bardzo chciałaś dominować, więc postanowiłem Ci to ułatwić - parsknął cicho, widząc moją niepewność, ale nie dałam mu się napawać tym widokiem zbyt długo. Zagryzłam zadziornie dolną wargę i poczęłam rozpinać guziki jego koszuli w kratę, a następnie każdy odsłonięty kawałek skóry obdarzałam pocałunkiem.
   Kiedy dotarłam do linii spodni i prawie klęczałam przed nim, spojrzałam się w górę. Jego czekoladowe oczy pociemniały jeszcze bardziej z podniecenia. Uśmiechnęłam się mimowolnie i uszczypnęłam zębami jego skórę pod pępkiem, na c zareagował cichym sykiem, a dłonie, które dotychczas miał na karku, wplątał w moje włosy. Uśmiechnęłam się zadziornie i zaczęłam się powoli podnosić, koniuszkiem języka znacząc jego cały tors, począwszy od podbrzusza, skończywszy na napiętej grdyce. Czułam na skórze jego rozdygotany, podniecony oddech.
   - Co ty mi z głową robisz... - wyszeptał, z trudem przełykając ślinę. - Taka grzeczna i niewinna, a tu takie rzeczy wyprawia...
   - Wiele rzeczy o mnie nie wiesz - wyszeptałam, odsuwając się od niego i zaczęłam powoli ściągać z siebie rzeczy. Najpierw powoli ściągnęłam koszulkę, a potem zaczęłam rozpinać spodnie, powoli kierując się tyłem w stronę łóżka. Ledwo zsunęłam dolą część garderoby z bioder, a Kastiel stał już przy mnie, obejmując mnie w pasie, całował namiętnie i żarliwie. Kiedy poczułam, że zbliżyliśmy się do brzegu łózka, ponownie nas obróciłam i wylądowałam na jego biodrach, trzymając jego ręce za nadgarstki nad jego głową.
   - I co teraz panie Mam Wszystko Pod Kontrolą? - zaśmiałam się, a on wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i ponownie znalazł się nade mną.
   Jeszcze przez chwilę próbowałam odzyskać władzę, ale gdy poczułam jego gorące usta w załamaniu szczęki pod uchem, straciłam całą wolę walki i oddałam mu się całkowicie pod jego dominację.

4 komentarze:

  1. Rozdział świetny, tak samo jak zagranie w czasie. xd

    OdpowiedzUsuń
  2. och jak szybko go przeczytalam :) to jednak był dobry pomysł żeby poczekać jeszcze z koncertem i opisać najpierw przygotowania i pozniej juz same święta. Uwielbiam Rozę z każdym kolejnym rozdziałem jest ona coraz bliższa mojemu sercu. sama chciałabym miec taka przyjaciółkę ;) co do Kassa i Livi eh oh i uh doskonale pokazujesz to co między nimi jest czytam i się usmiecham. gratuluje kolejny raz i mimo pełnego zrozumienia dla Ciebie delikatnie ponaglam o nowy rozdział ;) Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! Nic dodać, nic ująć. Świetny. I przygotowania, i scena na koniec. ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Ehh kurde a myślałam już że całkiem go zdominuje... no no, nieładnie tak baraszkować przed wigilijną kolacją, to tak teraz wyglądają przygotowania do świąt? ;D "(...) odpoczywał na kanapie po jakże wyczerpującym zajęciu - wycierania sztućców" hahaha nie mogę, leżę i nie wstaję xD No i ten Alexy wpieprzający się na chatę z perfidnie uwalonymi buciorami na czystą podłogę, no nieźle, boże ja bym chyba ukatrupiła -,- Szkoda że rozdział taki krótki, aczkolwiek zabawny i przyjemnie się czytało. Biorę się za następne opo, chociaż szkoda, że od tego robisz sobie przerwę :( pomyśl czy na pewno warto, jesteś już tak blisko końca... a jak będziemy czytać tamto nowe, to wypadniemy z wątku tej historii... ale decyzja należy do ciebie. Pozdrawiam i życzę weny ;) :*

    OdpowiedzUsuń