Stałam przy wielkim, czarno-białym urządzeniu i kserowałam jakieś dokumenty dla kierownika oddziału. Kiedy ostatnia kartka, zapisana drobnym drukiem została powielona, złożyłam je wszystkie razem i udałam się do przełożonego. Był to miły człowiek o zadziwiająco bujnych, ciemnych włosach, między którymi zaczynały pojawiać się pierwsze siwe pasma. Na nosie zawsze nosił ogromne brązowe okulary, a na ustach miał przyklejony firmowy uśmiech, którym witał się z każdym, nie tylko z klientem. Podeszłam do szklanych drzwi i delikatnie zapukałam, widząc jak mężczyzna rozmawia przez telefon. Gdy podniósł wzrok znad ekranu laptopa i kiwnął na mnie palcem, otworzyłam ostrożnie drzwi i weszłam do biura. Uśmiechając się delikatnie, podniosłam skserowane papiery i za poleceniem kierownika odstawiłam je w dwóch równych stosach na biurko. Odwróciłam się i po cichu wyszłam na korytarz. Szybkim krokiem wróciłam na swoje stanowisko, cicho wzdychając. Mieliśmy dzisiaj urwanie głowy. Co chwilę rozbrzmiewał dźwięk telefonów, a ludzie biegali między wydziałami, nie mogąc nad niczym zapanować. Kiedy i u mnie zadzwonił telefon, podskoczyłam na obrotowym krześle i szybko odebrałam.
- Dzień dobry, z tej strony wydawnictwo Griffin&Read, oddział w Ione. W czym mogę służyć? - wyrecytowałam mechanicznym głosem, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w tabelkę, wyświetlającą mi się na monitorze.
- Cześć Liv - z głośniczka odezwał się radosny głos białowłosej przyjaciółki. Westchnęłam ni to w uldze, ni to w irytacji.
- Roza... Ile ja ci mówiłam, żebyś nie dzwoniła na mój służbowy numer? - zapytałam, przewracając oczami.
- Musiałam się z tobą jakoś skontaktować, a jak dzwonię na twój prywatny, to nie odbierasz - powiedziała jakby z wyrzutem, na co z moich ust wyrwało się kolejne westchnięcie.
- Nie mogło to poczekać? Za dwie godziny kończę pracę - przetarłam twarz wolną ręką, po czym szybko dodałam, uprzedzając odpowiedź Rozalii. - Co jest takie ważne?
- No... - zaczęła niepewnie dziewczyna, a ja w myślach już widziałam jak się rumieni. Doskonale wiedziałam, że to nie była jakaś nagląca sprawa, ponieważ takie rozmowy, jak ta odbywały się stosunkowo często.
- Więc? - zapytałam, starając się ukryć w głosie narastające rozbawienie.
- Pamiętasz, co mi obiecałaś tydzień temu, jak byłyśmy szukać dla ciebie sukienki? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, a ja zmarszczyłam brwi w zastanowieniu.
- Nie bardzo... - odrzekłam niepewnie, nie do końca rozumiejąc o co dziewczynie chodzi.
- Że będziesz na moich urodzinach, które dzisiaj świętujemy... - stwierdziła, jakby wymijająco, a ja soczyście zaklęłam pod nosem. Kompletnie zapomniałam o urodzinach! - Tylko mi nie mów, że zapomniałaś!
- No... Tak jakby wyleciało mi z głowy... - przyznałam niechętnie, lekko krzywiąc wargi.
Było mi strasznie głupio z tego powodu, jednakże naprawdę wyleciało mi to z głowy. Ostatnio byłam tak pochłonięta pracą, że zdarzało mi się zapomnieć zjeść coś w ciągu dnia.
- Oj, Liwia, Liwia... Co ja z tobą mam? - westchnęła cicho Rozalia, a ja doskonale wiedząc, że tego nie zobaczy, uśmiechnęłam się przepraszająco. - No, nic. Jakoś to przeboleję, ale masz mi się stawić u mnie punkt dziewiętnasta.
- Tak jest, pani kapitan - zaśmiałam się szczerze. - Będę nawet wcześniej. Jakieś konkretne życzenia co do prezentu?
- Masz być! - zaznaczyła, po czym pożegnałyśmy się i dziewczyna rozłączyła się.
Znów wyrwał mi się z ust cichy chichot. Ta dziewczyna naprawdę jest niemożliwa. Kręcąc jeszcze przez chwilę głową z niedowierzania, wróciłam do swoich obowiązków.
Kiedy niecałe dwie godziny później opuszczałam budynek wydawnictwa, na mojej twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech. Na chodniku, przed budynkiem stał mój ukochany szatyn z pięknym uśmiechem przeznaczonym tylko dla mnie. Nie mogąc się powstrzymać, podbiegłam do niego i od razu wtuliłam się w jego silne ciało. Szerokie ręce ogarnęły mnie, a ja wzdychając głęboko, delektowałam się mieszanką zapachu ciała i zmysłowych perfum.
- Dzień dobry, kochanie - przywitał się, kiedy w końcu odlepiłam się od niego, spoglądając mu w oczy.
- Dzień dobry - odpowiedziałam, wciąż szeroko się uśmiechając. - Jak ci minął dzień?
- Nie najgorzej... - przyznał, pocierając brodę palcami. Jakiś czas temu zauważyłam, że ma taki tik zawsze, gdy się nad czymś zastanawia. - Chociaż dzieciaki ze szkoły nie mogą tego powiedzieć. Trochę dałem im wycisk... - mruknął cicho z udawanym lekkim współczuciem. - A tobie?
- Totalne urwanie głowy. Wszyscy się na sierpień zrzucili, że chcą wydać swoje twórczości - westchnęłam, trochę zmęczona. - Rozalia do mnie dzwoniła... Chciała mi przypomnieć o swoich urodzinach...
- Cholera... - zaklął cicho chłopak, przeczesując włosy palcami. - Kompletnie zapomniałem, że to dzisiaj...
- Nie tylko ty. Mi też się zapomniało.
- No, tak, ale... Ja nie będę mógł być... - powiedział z delikatnym wahaniem, patrząc na mnie przepraszająco. - Obiecałem Kai'owi, że pomogę mu przy motorze i że posiedzę z nim wieczorem, bo jego wyjechała do matki...
- Och... - wyrwało mi się z ust. Starałam się ukryć to, że jest mi przykro z tego powodu, chociaż nie miałam prawa wymagać od niego obecności na przyjęciu naszej przyjaciółki. Chłopak i tak to dostrzegł, i po raz kolejny przeprosił. - Nic się nie stało, Ken. Jakoś wytłumaczę to Rozie... Będzie musiała bez ciebie przeżyć.
Zaśmiałam się cicho pod nosem i razem z Kentinem wróciliśmy do mnie do domu. Od razu, gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu, zrobiłam szybki obiad w postaci spaghetti. Po posiłku mieliśmy pójść do salonu, obejrzeć jakiś film, jednak nasze, a właściwie moje plany, poszły w niepamięć, gdy w dość wąskim korytarzyku Kentin przyciągnął mnie do namiętnego pocałunku. Czując jego gorące wargi na swoich, nie mogłam się powstrzymać od cichego mruknięcia z zachwytu oraz od zarzucenia mu rąk na szyję, by być bliżej niego. Silne ręce uniosły mnie lekko, tak bym mogła objąć go nogami w pasie, po czym oboje wylądowaliśmy w sypialni. Nim się obejrzeliśmy, była już godzina siedemnasta i musieliśmy się pożegnać. Nie ubierając się ponownie w ubrania, owinięta jedynie w satynowy szlafrok, pożegnałam się z kochankiem przy drzwiach. Zaraz po tym udałam się do łazienki, by wziąć szybką kąpiel.
Jakąś godzinę później opuszczałam mieszkanie całkowicie wyszykowana i gotowa. W drodze do przyjaciółki zaszłam jeszcze do sklepu krawieckiego, w poszukiwaniu prezentu dla dziewczyny. Nie trwało to długo, ponieważ już po wejściu do środka, w oczy rzucił mi się zestaw do wyszywania cekinami oraz innymi, małymi, świecącymi się ozdobami. Widząc to dość sporych rozmiarów pudełko, od razu skojarzyło mi się z Rozalią. Bez zastanowienia kupiłam je i przy okazji poprosiłam o zapakowanie, jak na prezent. Niedługo potem stojąc już przed mieszkaniem, dzwoniłam do drzwi. Chwilę później usłyszałam szczęk zamka i w przejściu stała uśmiechnięta Rozalia.
- Cześć! - dziewczyna rozpromieniła się jeszcze bardziej na mój widok. - Wejdź - przepuściła mnie w drzwiach. - Kentina nie ma?
- Niestety nie mógł przyjść - uśmiechnęłam się do niej przepraszająco.
- Nic się nie stało. Najwyżej ominie go super impreza - zaśmiała się szczerze, prowadząc mnie do przestronnego salonu, gdzie większość osób już była.
Na dużych, jasnych kanapach siedział Leonard, Lysander obejmujący roześmianą Gwen i jeszcze kilka osób, które kojarzyłam z otoczenia Rozalii. Przy ogromnym oknie na przeciw wejścia stała wysoka, szczupła blondynka, popijająca drinka z wysokiej szklanki. Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechając się szeroko, pomachała mi. Odpowiedziałam na gest blondynki, podchodząc do znajomych. Kto by przypuszczał, że wredna i rozpuszczona Amber będzie tak naprawdę niesamowicie ciekawą i miłą osobą?
Gdy tylko zostałam dostrzeżona przez towarzystwo, od razu przyciągnęli mnie do jasnych siedzeń. Z większością osób z liceum utrzymywałam stały kontakt i dość często się widywaliśmy.
- Liv! Kochanie! Jak miło cię widzieć! - podbiegł do nas Alexy z ogromnym wyszczerzem na twarzy i porwał mnie w objęcia.
- Al... Widzieliśmy się wczoraj... - upomniałam chłopaka, jednak odwzajemniłam uścisk.
- Oj. Czepiasz się szczegółów - machnął obojętnie ręką, po czym odsunął się ode mnie kawałek i przyjrzał się uważnie mojej osobie. - Ależ ty pięknie wyglądasz...
- Ubrałam po prostu sukienkę - uniosłam sceptycznie brwi, jednak chłopak nie przejął się tym zbytnio.
- Ale jak w tej sukience wyglądasz - puścił mi oczko, by zaraz po tym podążyć w dalszą część domu. Wyglądało na to, że to niebieskowłosy był głównym organizatorem przyjęcia.
Przez chwilę rozmawiałam z Gwen oraz Lysandrem. Dziewczyna studiowała kilkadziesiąt kilometrów od Ione, więc wykorzystywała każdą możliwą okazję, by pojawić się w mieście. Mimo, że nie zrezygnowała z szalonego koloru włosów, jej twarz nabrała nieco ostrzejszych, bardziej kobiecych rysów. Razem z Lysandrem wyglądali na piękną parę.
Nagle rozmowę przerwało nam wołanie z kuchni. Alexy wychylając głowę przez drzwi, prosił, bym przyszła i pomogła mu. Wzdychając cicho, przeprosiłam przyjaciół i udałam się do niebieskowłosego. Kiedy znalazłam się w pomieszczeni, chłopak od razu przyciągnął mnie do kuchennego blatu, gdzie stał przepięknie ozdobiony tort. Trzypiętrowy deser był posmarowany liliowym kremem, który od razu kojarzył się z radosną białowłosą. Na każdym piętrze były cudownie wykonane cukrowe kwiatki takie jak fiołki, niezapominajki czy dzikie róże. Na domiar tego, wszystkie płatki mieniły się delikatnym blaskiem, jakby obsypane gwiezdnym pyłem.
- O matko... - szepnęłam, widząc to cudo.
- Viola pomagała dekorować - uśmiechnął się szeroko, delikatnie wbijając w ciasto odpowiednią ilość świeczek. Równiutko dwadzieścia jeden.
Zmarszczyłam lekko brwi, nie rozumiejąc. Przecież Viola miała wyjechać do najlepszej szkoły artystycznej. Kiedy Al zobaczył moje zdziwienie, zaraz pośpieszył z wyjaśnieniami.
- Nie dostała się - powiedział z lekkim smutkiem w głosie. Nie dziwię mu się. Wszyscy trzymaliśmy kciuki, by fioleowowłosej się udało. - Kiedy odrzucili jej podanie, stwierdziła, że skoro nie może kształcić się w kierunku malarstwa, postanowiła zrobić kursy cukiernicze i teraz tworzy takie cuda.
Powsadzaliśmy wszystkie świeczki, następnie zapaliliśmy je i, co prawda z trudem, ale podnieśliśmy wypiek i zanieśliśmy razem do salonu, gdzie zebrali się wszyscy zaproszeni.
- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! - zaczęłam śpiewać, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu, jaki pojawił mi się na ustach.
Chwilę później reszta zebranych dołączyła do mojego i Alexa śpiewu. Rozalia przypatrywała się nam wszystkim, trzymając dłonie na policzkach. Zawsze tak robiła, kiedy coś jej się bardzo podobało, a nie mogła tego inaczej wyrazić. Postawiliśmy tort na stoliku, a dziewczyna po chwili zastanowienia zdmuchnęła świeczki. Nie udało jej się zdmuchnąć wszystkich naraz, ale kto by się tym przejmował.
Krojąc tort, przez przypadek ubrudziłam sobie całe dłonie liliową masą. Oddając nóż niebieskowłosemu, wyszłam z pokoju, kierując się do łazienki, gdzie chciałam umyć ręce. Niespodziewanie wpadłam na kogoś i o mały włos nie straciłabym równowagi, jednak czyjeś silne ręce w porę mnie złapały.
- Uważaj maleńka - usłyszałam cichy, głęboki, lekko zachrypnięty głos, przez który moje serce zatrzymało się na chwilę.
Doskonale wiedząc kto mnie złapał, próbowałam uniknąć kontaktu wzrokowego, jednak i tak w pewnej chwili nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Przez moment nie działo się nic. Świat jakby przestał się dla mnie liczyć i teraz byliśmy tylko my dwoje... Przez te trzy lata odkąd widzieliśmy się po raz ostatni, zmienił się, jednak jakaś część mnie była stuprocentowo pewna, że to on. Miał dość długie, sięgające do ramion, kruczoczarne włosy. Strasznie schudł, jednak to dodawało mu jeszcze większego charakteru i tego czegoś.
- Dzięki - odparłam, nieudolnie starając się zatrzymać chłodne tony, wkradające się w mój głos. Musiałam przerwać tą niezręczną ciszę. Nie chciałam, by mnie rozpoznał. Nie chciałam, by znów zaczął mącić mi w życiu.
Nie czekając na odpowiedź, poszłam do łazienki, gdzie przesiedziałam dobre dziesięć minut. Musiałam chłonąć po tym spotkaniu. Wszystko to, czego starałam się pozbyć przez pół roku, znów do mnie wróciło. Jego zapach, spojrzenie, głos...
Prawie wybiegłam z łazienki, trzaskając drzwiami. Nie mogłam tu przebywać choć minuty dłużej. Musiałam jak najszybciej stąd wyjść, ochłonąć, zapomnieć. Weszłam tylko na chwilę do salonu po swoje rzeczy i przeprosiłam Rozalię, wykręcając się czymś. W głowie miałam tylko jedną myśl. Żeby wydostać się na zewnątrz i go nie spotkać. Niestety, gdy byłam już przy drzwiach, ponownie go zobaczyłam i po raz kolejny nasze spojrzenia się skrzyżowały. Tym razem jednak w jego źrenicach pojawiło się coś innego. Coś czego wcześniej nie było. To był szok. Szok wymieszany z niedowierzaniem.
Więcej nie dostrzegłam, wybiegając z mieszkania.
poniedziałek, 29 lutego 2016
czwartek, 25 lutego 2016
~ Rozdział 57 ~
Przez całą noc nie byłam w stanie zasnąć. Nawet nie udało mi się przysnąć choćby na chwilkę, a to wszystko przez dziwne uczucie, że dzisiaj stanie się coś... Coś... No właśnie. Coś. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ani skąd się to przeczucie wzięło. Po prostu było i nie pozwalało mi spać.
Przekręciłam się ponownie na prawy bok, spoglądając w nieosłonięte żaluzją okno. Dokładnie widziałam krwisto czerwoną poświatę, która unosiła się nad miastem wraz ze wschodem słońca. Było w tym coś niezwykłego, co przyciągało wzrok. Machinalnie, wciąż wpatrując się w widok, podniosłam się do siadu i zsunąwszy nogi na podłogę, postawiłam kilka kroków w stronę okna. Z każdą mijającą minutą, słońce wznosiło się coraz wyżej, a niebo przybierało coraz więcej ciepłych barw. Głęboka purpura, przez ognistą czerwień aż na jaskrawym pomarańczu kończąc. Nie wiedzieć czemu, widok skojarzył mi się w otwieraniem piekielnych bram, jakby ziemia się załamała i ogniste barwy wyszły na powierzchnię. Uśmiechnęłam się lekko do swojego wyobrażenia i przeciągnęłam się, potwornie ziewając.
Gdy usłyszałam satysfakcjonujący chrupot w kościach kręgosłupa, udałam się do łazienki rozpocząć poranną toaletę. Zamknęłam się w jasnym pomieszczeniu i stanęłam na przeciwko lustra. Z gładkiej tafli spoglądała na mnie uśmiechnięta dziewczyna o włosach w kolorze ciemnego blondu, które sięgały ledwo ramion. Zmieniłam wygląd kilka tygodni po wyjeździe Kastiela. Czułam, że potrzebuje zmiany, czegoś co pozwoli mi się zamknąć na ten „słodko-gorzki” okres. Chciałam móc spokojnie żyć, nie wracając do przeszłości. Westchnęłam cichutko, po czym odkręciłam kurek z ciepłą wodą i zbierając ją na złączone dłonie, przemyłam twarz. Następnie wzięłam szybki prysznic, który pomógł mi pozbyć się oznak nieprzespanej nocy. Owinąwszy się w gruby, duży ręcznik, opuściłam łazienkę. Kierując się w stronę przestronnego łózka, mimochodem spojrzałam w okno, ukazujące panoramę miasta, które powoli zaczynało budzić się do życia.
Ione było piękne w każdym calu. Gdyby ktoś, kiedyś powiedział mi, że po roku studiów w innej części stanu tak bardzo będę tęsknić za tą mieściną, nie uwierzyłabym mu. Jednak tak właśnie było. Ukończywszy rok na kierunku z zarządzania, nie mogłam oprzeć się pokusie i wróciłam „na stare śmieci”. Przez pierwszy miesiąc lata mieszkałam razem z ciotką, jednak nie chcąc jej się narzucać znalazłam pracę w lokalnej firmie i wynajęłam własne mieszkanie. Było skromne, ale wolałam coś niewielkiego, niż życie na głowie cioci Tatiany, która od kilku miesięcy przygotowywała się do ślubu z Dimitrym. Miał się on odbyć już za niecałe dwa tygodnie. Ciocia, co prawda, mówiła mi żebym została, ale ja wolałam dać jej możliwość napawania się szczęściem w spokoju.
Podeszłam do dwudrzwiowej szafy i zaczęłam szukać jakichś ubrań. Wyciągnęłam sięgającą nieco za kolana czarną tiulową spódniczkę i do tego śnieżnobiały top na cienkich ramiączkach. Osuszyłam dokładnie ciało i ubrałam się. W powietrzu czuć już było sierpniowe, gorące powietrze, więc postawiłam na delikatny makijaż. Zadowolona z efektu, opuściłam sypialnię, kierując się do kuchni. Od razu podeszłam do ekspresu chcąc najpierw zrobić sobie kawę, jednak nim zdążyłam cokolwiek uczynić, usłyszałam dźwięk dzwoniącego z sypialni telefonu. Nie czekając ani chwili, pobiegłam do pomieszczenia i szybkim ruchem odebrałam.
- Halo? - zapytałam do słuchawki.
- Cześć Liwia, z tej stron Roza. Gotowa na zakupy? - z głośniczka dobiegł mnie rozradowany głos białowłosej przyjaciółki. Oczami wyobraźni widziałam jak uśmiecha się szeroko, a w jej szarych oczach błyskają iskierki radości.
- Jakie zakupy? - zadałam pytanie, zdezorientowana.
- No przecież trzeba wybrać ci sukienkę na ślub! - żachnęła się, a ja wręcz usłyszałam jak przewraca oczami.
- Ale po co? Przecież mam sukienkę...
- Ale to jest ślub twojej ciotki, a ty jesteś jej druhną! Nie ma mowy, żebyś poszła w jakiejś starej sukience. Szykuj się.
Nie zdążyłam powiedzieć choćby słowa, ponieważ dziewczyna rozłączyła się. Westchnęłam przeciągle, patrząc niepewnie w jasny ekran telefonu. Chwilę później usłyszałam szybkie pukanie do drzwi, które zaraz po tym otworzyły się i do mieszkania wkroczyła Rozalia. Zaśmiałam się cicho pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Ona się nic nie mieniła przez te trzy lata.
- A mogę chociaż zjeść śniadanie? - zapytałam retorycznie, wychodząc na korytarzyk.
- Ja nie rozumiem, co złego jest w tej sukience? - zapytała zirytowana Rozalia, kiedy chyba dziesiątą z kolei sukienkę odrzuciłam.
- Nie wiem. Po prostu nie podoba mi się. Nie czuję się w niej dobrze - odparłam wzruszając ramionami. Co ja mogłam poradzić na to, że żadna z kreacji nie miała „tego czegoś”. - Poza tym, mam pełno sukienek w domu. Nie możemy poszukać czegoś w szafie? Najwyżej przejdziemy się do Leo i poprosimy o przeróbkę.
Dziewczyna westchnęła tylko, wznosząc ręce do góry, po czym kiwnęła głową na znak zgody. Uśmiechnęłam się do niej szeroko, szybko zasłaniając się w przebieralni. Ubrałam się we własne ciuchy i wyszłyśmy ze sklepu.
- Ja nie wiem, dlaczego ty tak panikujesz - stwierdziłam, gdy przechodziłyśmy przez ulicę przed centrum handlowym. - Przejmujesz się tym bardziej, niż własnym ślubem.
- Po prostu chcę byś ślicznie wyglądała. Czy to tak ciężko zrozumieć? To prawie tak, jakbym ciebie widziała biorąc ślub - na chwilę rozmarzyła się, spoglądając w niebo. - Pięknie byłyby ci w białej sukni...
- No, niestety będziesz musiała jeszcze poczekać na mój ślub. Mi się aż tak bardzo nie śpieszy do tego.
- Czy ty właśnie wypominasz mi, że w wieku dziewiętnastu lat wyszłam za mąż? - stanęła naprzeciw mnie, podpierając dłonie o biodra, patrząc na mnie złowrogim wzrokiem.
- Nie... Skąd ci to przyszło do głowy? - uniosłam lewą brew, cicho śmiejąc się pod nosem. Cieszyłam się szczęściem Rozalii. Pasują do siebie z Leo i bardzo dobrze, że chłopak oświadczył się jej i podjęli decyzję o ślubie.
- No, ja mam nadzieję! - białowłosa zaśmiała się perliście, po czym kontynuowałyśmy spacer.
Jakieś pół godziny później siedziałyśmy u mnie w mieszkaniu, a konkretnie w sypialni tuż przed szafą szukając odpowiedniej kreacji, która nadawałaby się na suknię druhny. Od czasów liceum nie robiłam poważnych porządków w ciuchach, więc gdy tylko przyjaciółka zobaczyła, co kryje się w moim meblu od razu zaczęła wszystko przebierać. Nie mając sił się wtrącać w jej poczynania, rozłożyłam się na łóżku, błądząc myślami po mało ważnych tematach.
- Matko Boska! Ty to dalej masz?! - krzyknęła Rozalia, gwałtownie wyrywając mnie z zamyślenia. Szybko podniosłam się do siadu, by zobaczyć co miała na myśli dziewczyna.
Białowłosa klęczała przed moją szafą, a na kolanach miała dość płaskie kremowe pudełko, a w dłoniach tego samego koloru sukienkę. Widząc to, moje serce z niewiadomych powodów przyspieszyło, a w głowie rozszalała się burza wspomnień z ferii spędzonych w górach. Mimochodem uśmiechnęłam się na wspomnienie urodzin.
- No... Tak jakoś... - mruknęłam, drapiąc się po karku.
- To były chyba najlepsze urodziny, jakie kiedykolwiek urządziliśmy - stwierdziła dziewczyna z przekonaniem, podnosząc się z podłogi, a następnie usiadła obok mnie.
- Co prawda, to prawda... - westchnęłam przeciągle, zsuwając dłoń z szyi na dekolt, gdzie znajdowała się zawieszka od naszyjnika., który dostałam od Kastiela.
Zamyśliłam się na chwilę, zagryzając wargę. Minęło już tyle czasu, a ja dalej nie potrafiłam o nim zapomnieć. Kastiel był niesamowitym chłopakiem...
- Dalej o nim myślisz? - przyjaciółka spojrzała się na mnie uważnym wzrokiem. Nigdy nie byłam w stanie pojąć, jak ona to robiła, że wiedziała wszystko o tym, co mnie trapiło.
- Nie... - skłamałam, kręcąc lekko głową. Oczywiście, że o nim myślałam, jednak po tak długim czasie wspomnienia stały się prawie bezbolesne, a ja wiodłam spokojne życie.
Na szczęście białowłosa nie drążyła już więcej tematu, powracając do przeszukiwania mojej szafy. Sama byłam w niemałym szoku, odkrywając wciąż inne zapomniane przeze mnie ubrania. Przez całe przedpołudnie zdążyłyśmy nawet znaleźć suknię, w której byłam na balu bożonarodzeniowym. W końcu obie zgodziłyśmy się, że na ceremonię ślubną ubiorę urodzinową sukienkę.
Był przyjemny sierpniowy wieczór. W powietrzu unosił się przepiękny zapach suchej, nagrzanej ziemi oraz zupełnie inny, przeciwny mu zapach pobliskiego jeziorka. Gdzieś w oddali słychać było cykanie świerszczy i, końcowe tego dnia, śpiewy ptaków. Zaczerpnęłam powietrze głęboko w płuca, ciesząc się chwilą. Uniosłam delikatnie twarz, by poczuć ostatnie promienie słońca, które mile grzały skórę. Chwilę później poczułam lekki uścisk dłoni. Spuściłam wzrok na mężczyznę idącego obok mnie. Jego bujne kasztanowe włosy, układały się w niesforną czuprynę, a spod przydługawej grzywki błyskały się soczyście zielone oczy. Nie mogąc się powstrzymać, posłałam mu szeroki uśmiech, co on odwzajemnił.
Wracaliśmy właśnie późnym wieczorem z naszego co piątkowego wypadu do kina i na małą kolację. To było takie nasze małe zwieńczenie całego tygodnia. Wybraliśmy dłuższą drogę prowadzącą przez ogromny, stary park. Alejki wiodące między drzewami, mimo letniej pory roku, usłane były brązowymi liśćmi. Spojrzałam szatynowi w oczy, czując wciąż te niesamowite, przyspieszone bicie serca, co za pierwszym razem. Te piękne, szmaragdowe oczy patrzyły na mnie z taką pasją, jakiej nie widziałam od dawna. Zbliżył się nieznacznie do mnie, a na jego pełnych ustach zaczął igrać zawadiacki uśmieszek. Mimowolnie oblizałam dolną wargę, skracając o jeszcze kawałek odległość, jaka nas dzieliła. Zielonooki nie czekając dłużej, połączył nasze wargi w delikatnym, ale namiętnym pocałunku. Moje policzki automatycznie pokryły się rumieńcem. Pomimo tych kilku miesięcy odkąd byliśmy razem wciąż nie mogłam się do tego przyzwyczaić i pąsowiałam za każdym naszym pocałunkiem.
- Kocham cię... - wyszeptał, kładąc ciepłą dłoń na mim policzku, który zaczął gładzić kciukiem.
- Ja ciebie też, Ken - odszepnęłam z uśmiechem, po czym kontynuowaliśmy nasz spacer.
Byłam szczęśliwa. W końcu znalazłam swój spokój, którego tak bardzo mi brakowało przez ostatnie trzy lata.
Jednak to, co zobaczyłam po przejściu kilkunastu metrów kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Wpatrywałam się w dorosłego mężczyznę, siedzącego na parkowej ławce, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Mimo tego czasu, kiedy ostatni raz się widzieliśmy i zmianie w jego wyglądzie, od razu go rozpoznałam. Tego nie da się nie poznać. Nie da się przejść obojętnie obok swojej pierwszej miłości, nie zauważając jej. Przełknęłam głośno ślinę, próbując pozbyć się nieznośnej guli w gardle, cały czas wpatrując się w wysokiego, chudego chłopaka.
Palił papierosa, wpatrując się beznamiętnie w przestrzeń.
Gdy przechodziliśmy obok niego, obleciał mnie strach, iż rozpozna mnie, ale nie zwrócił nawet na mnie większej uwagi.
Do nozdrzy doleciał mnie zapach jego fajek. Nie zmienił upodobań od liceum.
Sam ten zapach spowodował u mnie zerwanie niewidzialnej tamy, którą stworzyłam, chcąc odciąć się od wspomnień. Lawina obrazów, zapachów, odczuć spadła na mnie tak niespodziewanie, że musiałam na moment zatrzymać się, by odzyskać równowagę.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam przytłumiony głos Kentina. Kiwnęłam potwierdzająco na jego pytanie.
Nie czekając dłużej, ruszyliśmy dalej, do mojego mieszkania.
To nie mogła być prawda. On nie mógł wrócić. On przecież przepadł. Zniknął. Nie odpowiadał na żadne wiadomości.
Skoro tak, to dlaczego miałam nieodparte wrażenie, że chłopak w parku, to na sto procent Kastiel?
Przekręciłam się ponownie na prawy bok, spoglądając w nieosłonięte żaluzją okno. Dokładnie widziałam krwisto czerwoną poświatę, która unosiła się nad miastem wraz ze wschodem słońca. Było w tym coś niezwykłego, co przyciągało wzrok. Machinalnie, wciąż wpatrując się w widok, podniosłam się do siadu i zsunąwszy nogi na podłogę, postawiłam kilka kroków w stronę okna. Z każdą mijającą minutą, słońce wznosiło się coraz wyżej, a niebo przybierało coraz więcej ciepłych barw. Głęboka purpura, przez ognistą czerwień aż na jaskrawym pomarańczu kończąc. Nie wiedzieć czemu, widok skojarzył mi się w otwieraniem piekielnych bram, jakby ziemia się załamała i ogniste barwy wyszły na powierzchnię. Uśmiechnęłam się lekko do swojego wyobrażenia i przeciągnęłam się, potwornie ziewając.
Gdy usłyszałam satysfakcjonujący chrupot w kościach kręgosłupa, udałam się do łazienki rozpocząć poranną toaletę. Zamknęłam się w jasnym pomieszczeniu i stanęłam na przeciwko lustra. Z gładkiej tafli spoglądała na mnie uśmiechnięta dziewczyna o włosach w kolorze ciemnego blondu, które sięgały ledwo ramion. Zmieniłam wygląd kilka tygodni po wyjeździe Kastiela. Czułam, że potrzebuje zmiany, czegoś co pozwoli mi się zamknąć na ten „słodko-gorzki” okres. Chciałam móc spokojnie żyć, nie wracając do przeszłości. Westchnęłam cichutko, po czym odkręciłam kurek z ciepłą wodą i zbierając ją na złączone dłonie, przemyłam twarz. Następnie wzięłam szybki prysznic, który pomógł mi pozbyć się oznak nieprzespanej nocy. Owinąwszy się w gruby, duży ręcznik, opuściłam łazienkę. Kierując się w stronę przestronnego łózka, mimochodem spojrzałam w okno, ukazujące panoramę miasta, które powoli zaczynało budzić się do życia.
Ione było piękne w każdym calu. Gdyby ktoś, kiedyś powiedział mi, że po roku studiów w innej części stanu tak bardzo będę tęsknić za tą mieściną, nie uwierzyłabym mu. Jednak tak właśnie było. Ukończywszy rok na kierunku z zarządzania, nie mogłam oprzeć się pokusie i wróciłam „na stare śmieci”. Przez pierwszy miesiąc lata mieszkałam razem z ciotką, jednak nie chcąc jej się narzucać znalazłam pracę w lokalnej firmie i wynajęłam własne mieszkanie. Było skromne, ale wolałam coś niewielkiego, niż życie na głowie cioci Tatiany, która od kilku miesięcy przygotowywała się do ślubu z Dimitrym. Miał się on odbyć już za niecałe dwa tygodnie. Ciocia, co prawda, mówiła mi żebym została, ale ja wolałam dać jej możliwość napawania się szczęściem w spokoju.
Podeszłam do dwudrzwiowej szafy i zaczęłam szukać jakichś ubrań. Wyciągnęłam sięgającą nieco za kolana czarną tiulową spódniczkę i do tego śnieżnobiały top na cienkich ramiączkach. Osuszyłam dokładnie ciało i ubrałam się. W powietrzu czuć już było sierpniowe, gorące powietrze, więc postawiłam na delikatny makijaż. Zadowolona z efektu, opuściłam sypialnię, kierując się do kuchni. Od razu podeszłam do ekspresu chcąc najpierw zrobić sobie kawę, jednak nim zdążyłam cokolwiek uczynić, usłyszałam dźwięk dzwoniącego z sypialni telefonu. Nie czekając ani chwili, pobiegłam do pomieszczenia i szybkim ruchem odebrałam.
- Halo? - zapytałam do słuchawki.
- Cześć Liwia, z tej stron Roza. Gotowa na zakupy? - z głośniczka dobiegł mnie rozradowany głos białowłosej przyjaciółki. Oczami wyobraźni widziałam jak uśmiecha się szeroko, a w jej szarych oczach błyskają iskierki radości.
- Jakie zakupy? - zadałam pytanie, zdezorientowana.
- No przecież trzeba wybrać ci sukienkę na ślub! - żachnęła się, a ja wręcz usłyszałam jak przewraca oczami.
- Ale po co? Przecież mam sukienkę...
- Ale to jest ślub twojej ciotki, a ty jesteś jej druhną! Nie ma mowy, żebyś poszła w jakiejś starej sukience. Szykuj się.
Nie zdążyłam powiedzieć choćby słowa, ponieważ dziewczyna rozłączyła się. Westchnęłam przeciągle, patrząc niepewnie w jasny ekran telefonu. Chwilę później usłyszałam szybkie pukanie do drzwi, które zaraz po tym otworzyły się i do mieszkania wkroczyła Rozalia. Zaśmiałam się cicho pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Ona się nic nie mieniła przez te trzy lata.
- A mogę chociaż zjeść śniadanie? - zapytałam retorycznie, wychodząc na korytarzyk.
- Ja nie rozumiem, co złego jest w tej sukience? - zapytała zirytowana Rozalia, kiedy chyba dziesiątą z kolei sukienkę odrzuciłam.
- Nie wiem. Po prostu nie podoba mi się. Nie czuję się w niej dobrze - odparłam wzruszając ramionami. Co ja mogłam poradzić na to, że żadna z kreacji nie miała „tego czegoś”. - Poza tym, mam pełno sukienek w domu. Nie możemy poszukać czegoś w szafie? Najwyżej przejdziemy się do Leo i poprosimy o przeróbkę.
Dziewczyna westchnęła tylko, wznosząc ręce do góry, po czym kiwnęła głową na znak zgody. Uśmiechnęłam się do niej szeroko, szybko zasłaniając się w przebieralni. Ubrałam się we własne ciuchy i wyszłyśmy ze sklepu.
- Ja nie wiem, dlaczego ty tak panikujesz - stwierdziłam, gdy przechodziłyśmy przez ulicę przed centrum handlowym. - Przejmujesz się tym bardziej, niż własnym ślubem.
- Po prostu chcę byś ślicznie wyglądała. Czy to tak ciężko zrozumieć? To prawie tak, jakbym ciebie widziała biorąc ślub - na chwilę rozmarzyła się, spoglądając w niebo. - Pięknie byłyby ci w białej sukni...
- No, niestety będziesz musiała jeszcze poczekać na mój ślub. Mi się aż tak bardzo nie śpieszy do tego.
- Czy ty właśnie wypominasz mi, że w wieku dziewiętnastu lat wyszłam za mąż? - stanęła naprzeciw mnie, podpierając dłonie o biodra, patrząc na mnie złowrogim wzrokiem.
- Nie... Skąd ci to przyszło do głowy? - uniosłam lewą brew, cicho śmiejąc się pod nosem. Cieszyłam się szczęściem Rozalii. Pasują do siebie z Leo i bardzo dobrze, że chłopak oświadczył się jej i podjęli decyzję o ślubie.
- No, ja mam nadzieję! - białowłosa zaśmiała się perliście, po czym kontynuowałyśmy spacer.
Jakieś pół godziny później siedziałyśmy u mnie w mieszkaniu, a konkretnie w sypialni tuż przed szafą szukając odpowiedniej kreacji, która nadawałaby się na suknię druhny. Od czasów liceum nie robiłam poważnych porządków w ciuchach, więc gdy tylko przyjaciółka zobaczyła, co kryje się w moim meblu od razu zaczęła wszystko przebierać. Nie mając sił się wtrącać w jej poczynania, rozłożyłam się na łóżku, błądząc myślami po mało ważnych tematach.
- Matko Boska! Ty to dalej masz?! - krzyknęła Rozalia, gwałtownie wyrywając mnie z zamyślenia. Szybko podniosłam się do siadu, by zobaczyć co miała na myśli dziewczyna.
Białowłosa klęczała przed moją szafą, a na kolanach miała dość płaskie kremowe pudełko, a w dłoniach tego samego koloru sukienkę. Widząc to, moje serce z niewiadomych powodów przyspieszyło, a w głowie rozszalała się burza wspomnień z ferii spędzonych w górach. Mimochodem uśmiechnęłam się na wspomnienie urodzin.
- No... Tak jakoś... - mruknęłam, drapiąc się po karku.
- To były chyba najlepsze urodziny, jakie kiedykolwiek urządziliśmy - stwierdziła dziewczyna z przekonaniem, podnosząc się z podłogi, a następnie usiadła obok mnie.
- Co prawda, to prawda... - westchnęłam przeciągle, zsuwając dłoń z szyi na dekolt, gdzie znajdowała się zawieszka od naszyjnika., który dostałam od Kastiela.
Zamyśliłam się na chwilę, zagryzając wargę. Minęło już tyle czasu, a ja dalej nie potrafiłam o nim zapomnieć. Kastiel był niesamowitym chłopakiem...
- Dalej o nim myślisz? - przyjaciółka spojrzała się na mnie uważnym wzrokiem. Nigdy nie byłam w stanie pojąć, jak ona to robiła, że wiedziała wszystko o tym, co mnie trapiło.
- Nie... - skłamałam, kręcąc lekko głową. Oczywiście, że o nim myślałam, jednak po tak długim czasie wspomnienia stały się prawie bezbolesne, a ja wiodłam spokojne życie.
Na szczęście białowłosa nie drążyła już więcej tematu, powracając do przeszukiwania mojej szafy. Sama byłam w niemałym szoku, odkrywając wciąż inne zapomniane przeze mnie ubrania. Przez całe przedpołudnie zdążyłyśmy nawet znaleźć suknię, w której byłam na balu bożonarodzeniowym. W końcu obie zgodziłyśmy się, że na ceremonię ślubną ubiorę urodzinową sukienkę.
Był przyjemny sierpniowy wieczór. W powietrzu unosił się przepiękny zapach suchej, nagrzanej ziemi oraz zupełnie inny, przeciwny mu zapach pobliskiego jeziorka. Gdzieś w oddali słychać było cykanie świerszczy i, końcowe tego dnia, śpiewy ptaków. Zaczerpnęłam powietrze głęboko w płuca, ciesząc się chwilą. Uniosłam delikatnie twarz, by poczuć ostatnie promienie słońca, które mile grzały skórę. Chwilę później poczułam lekki uścisk dłoni. Spuściłam wzrok na mężczyznę idącego obok mnie. Jego bujne kasztanowe włosy, układały się w niesforną czuprynę, a spod przydługawej grzywki błyskały się soczyście zielone oczy. Nie mogąc się powstrzymać, posłałam mu szeroki uśmiech, co on odwzajemnił.
Wracaliśmy właśnie późnym wieczorem z naszego co piątkowego wypadu do kina i na małą kolację. To było takie nasze małe zwieńczenie całego tygodnia. Wybraliśmy dłuższą drogę prowadzącą przez ogromny, stary park. Alejki wiodące między drzewami, mimo letniej pory roku, usłane były brązowymi liśćmi. Spojrzałam szatynowi w oczy, czując wciąż te niesamowite, przyspieszone bicie serca, co za pierwszym razem. Te piękne, szmaragdowe oczy patrzyły na mnie z taką pasją, jakiej nie widziałam od dawna. Zbliżył się nieznacznie do mnie, a na jego pełnych ustach zaczął igrać zawadiacki uśmieszek. Mimowolnie oblizałam dolną wargę, skracając o jeszcze kawałek odległość, jaka nas dzieliła. Zielonooki nie czekając dłużej, połączył nasze wargi w delikatnym, ale namiętnym pocałunku. Moje policzki automatycznie pokryły się rumieńcem. Pomimo tych kilku miesięcy odkąd byliśmy razem wciąż nie mogłam się do tego przyzwyczaić i pąsowiałam za każdym naszym pocałunkiem.
- Kocham cię... - wyszeptał, kładąc ciepłą dłoń na mim policzku, który zaczął gładzić kciukiem.
- Ja ciebie też, Ken - odszepnęłam z uśmiechem, po czym kontynuowaliśmy nasz spacer.
Byłam szczęśliwa. W końcu znalazłam swój spokój, którego tak bardzo mi brakowało przez ostatnie trzy lata.
Jednak to, co zobaczyłam po przejściu kilkunastu metrów kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Wpatrywałam się w dorosłego mężczyznę, siedzącego na parkowej ławce, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Mimo tego czasu, kiedy ostatni raz się widzieliśmy i zmianie w jego wyglądzie, od razu go rozpoznałam. Tego nie da się nie poznać. Nie da się przejść obojętnie obok swojej pierwszej miłości, nie zauważając jej. Przełknęłam głośno ślinę, próbując pozbyć się nieznośnej guli w gardle, cały czas wpatrując się w wysokiego, chudego chłopaka.
Palił papierosa, wpatrując się beznamiętnie w przestrzeń.
Gdy przechodziliśmy obok niego, obleciał mnie strach, iż rozpozna mnie, ale nie zwrócił nawet na mnie większej uwagi.
Do nozdrzy doleciał mnie zapach jego fajek. Nie zmienił upodobań od liceum.
Sam ten zapach spowodował u mnie zerwanie niewidzialnej tamy, którą stworzyłam, chcąc odciąć się od wspomnień. Lawina obrazów, zapachów, odczuć spadła na mnie tak niespodziewanie, że musiałam na moment zatrzymać się, by odzyskać równowagę.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam przytłumiony głos Kentina. Kiwnęłam potwierdzająco na jego pytanie.
Nie czekając dłużej, ruszyliśmy dalej, do mojego mieszkania.
To nie mogła być prawda. On nie mógł wrócić. On przecież przepadł. Zniknął. Nie odpowiadał na żadne wiadomości.
Skoro tak, to dlaczego miałam nieodparte wrażenie, że chłopak w parku, to na sto procent Kastiel?
wtorek, 16 lutego 2016
~ Rozdział 56 ~
Witajcie!
Dzisiaj sobie trochę pogadam, ale chcę żeby wszystko było jasne i przejrzyste.
Po pierwsze: Miałam dzisiaj tego rozdziału w ogóle nie dodawać. Tak, wiem jestem okrutna, że chciałam was jeszcze potrzymać w tym po koncertowym dreszczyku emocji, ale jednak doszłam do wniosku, że co mi szkodzi. Zrobię wam taki mały prezencik za te moje ostatnie przeciąganie rozdziałów.
Po drugie: ŻEBY TO BYŁO JASNE! Pomysł akurat na taką fabułę wpadłam już tygodnie, rozdziały temu i cały czas dążyłam właśnie do tego. Chciałabym uprzedzić niektóre osoby, że to nie jest kopiowanie fabuły. No, może lekkie wzornictwo, ale kto tego nie robi? Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie zarzucilibyście mi plagiatu, czy kopiowania opowiadania (nie niszczcie mojej pięknej wizji o idealnej pisarce i kochanych czytelnikach), jednakże chcę o tym wspomnieć, bo ta sprawa nie pozwala mi spać od kilku dni.
Po trzecie: Dlaczego akurat tak? Nie wiem. Po prostu chciałam aby to wszystko akurat tak i w ten sposób wyglądało. Chciałam stworzyć coś bardziej realistycznego, a zarazem z pięknym, wymarzonym, zakończeniem, do którego dążymy cały czas ;)
Po czwarte: Mam cichą nadzieję, że mnie nie zabijecie za to i że dalej będziecie chcieli poznać losy Liwii. Mam świadomość tego, że nie każdym przypadnie do gustu akurat TO, ale (w tym momencie będę samolubna i egoistyczna) to jest moja twórczość i moja wizja, z którą chciałabym się z wami podzielić.
Hm... to by było chyba na tyle mojego gadania, a więc...
A NIE! Jest jeszcze jedna mała sprawa. Przepraszam za przekleństwa, ale pozwoliłam tutaj sobie na wolność myśli, które...
No właśnie. Tego dowiecie się z dalszej części, na którą gorąco zapraszam.
Wasza Fallen Angel ♥
~~~~~~~~~~~~~ » . ∞ . « ~~~~~~~~~~~~~
„Drogi pamiętniku...
Boże... to dziecinnie brzmi. W sumie, to nie mam zielonego pojęcia, po co ja to piszę. I tak to nie ma sensu. Może dlatego, by w końcu dali mi święty spokój? To za namową Rozalii zaczęłam zwierzać się do tego głupiego notatnika, który mam nazywać pamiętnikiem. Na cholerę mi to? Nie mam pięciu lat, żeby „rozmawiać” z zeszytem. No, ale dobra... Pomińmy ten fakt.
A więc, Drogi Pamiętniku, jest dzisiaj jeden z ostatnich dni kwietnia...
Ulech... Nie... Ja się do tego kompletnie nie nadaję! Niech sobie Roza myśli co che, ale ja nie będę pisać tego gówna.”
„A jednak się nie da tego uniknąć. Ledwo jej tylko o tym wspomniałam, rzuciła się na mnie jak na wymarzone buty w promocji! Ona jest nienormalna!
Dlaczego nie mogą mi dać chwili spokoju? Czy ja proszę co coś dużego? Zwykłe pięć minut w samotności, z własnymi myślami, tęsknotami...
Boże... znowu ryczeć mi się chce. I to po raz kolejny przez tego pieprzonego idiotę! Dlaczego ja nie mogę sobie go tak po prostu odpuścić? Przecież wyjechał. Dał mi jasno do zrozumienia, że mnie nie chce. Więc dlaczego dalej mnie do niego ciągnie?
Jak to kiedyś, pff... „kiedyś”. Kilka dni temu, zaraz po jego wyjeździe, powiedziała Gwen - grzeczne dziewczynki pragną niegrzecznych chłopców. Gówno prawda. Dlaczego Rozalia ma normalnego chłopaka? Dlaczego u Gwen wszystko się układa?”
„Minęły już dwa tygodnie od koncertu. Dziwne, że jakoś nauczyciele nie zwracają uwagi na to, że go nie ma...
NIE! Znów o nim piszę! Muszę przestać myśleć o tym baranie. Nie warto...
Ostatnio bardzo często przychodzą do mnie znajomi, całą grupą. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale to robi się trochę dziwne. Czy oni nie mają innych zajęć? Nawet do domu zawsze mnie ktoś odprowadza. Jakby się bali, że rzucę się pod samochód. Może to przez to, że ostatnio w ogóle nie wychodzę z domu?
No, ale co ja poradzę, że nie chce? Nie chcę, bo... Eh.. wszystko mi się z nim kojarzy. WSZYSTKO! Ale kiedy Rozalia powiedziała, żebym ściągnęła wisiorek od niego, nie zgodziłam się.
Jestem nienormalna...”
„Wczoraj był u mnie Armin z nową grą. Ostatnimi czasy bardzo często przychodził. Nie żeby mi to przeszkadzało. Bardzo lubię Armina, ale jego zachowanie... Jest nieco dziwne. Przestał mi patrzeć w oczy i jakby bał się mnie dotknąć. A co ja jestem trędowata?
Z resztą nie tylko on jest jakiś dziwny. Kentin też. Łażą obok mnie jakbym była jajkiem. Rozumiem, że trochę się załamałam po wyjeździe Kastiela, ale to nie znaczy, że teraz będę bała się dotyku każdego chłopaka.
Ale... Miło jest wiedzieć, że ktoś się o mnie troszczy i nie jest to ciocia, czy któraś z dziewczyn. Matt też zaczął mnie namawiać na jakąś imprezę, „żeby się rozerwać”. Nie chcę. Ostatnia impreza źle się skończyła dla mojej psychiki.”
„PO CO JA SIĘ ZGADZAŁAM NA TĄ DOMÓWKĘ!?
Tak. Bardzo inteligentna ja zgodziłam się w końcu na domówkę, a teraz mam ochotę walić głową w biurko i ten pierdolony notes.
Ale może od początku, bo w końcu jesteś tylko moim pamiętnikiem i nie wiesz o co chodzi (czy ja naprawdę zaczynam gadać z przedmiotami?). Tak więc jest połowa maja i właśnie skończyliśmy testy końcowe. No i nasza genialna Rozalia wpadła na pomysł urządzenia domówki, na cześć tego, że każdy zdał.
Po co ja na to poszłam?
Na początku było fajnie, alkohol, muzyka, tańce.. Ogólnie bawiłam się dobrze. Dopóki czerwony i podchmielony Armin nie wziął mnie do tańca. W końcu to mój kumpel i on jako jedyny mnie nie pocieszał. Co tam, że nienawidzę wolnych tańców. Co tam, że cały salon był pełen ludzi. Co tam, że nie miałam na nic ochoty. Zaczęliśmy tańczyć i Armin powiedział, że mnie bardzo lubi. W sumie, to nic nienormalnego, prawda? Też tak wtedy pomyślałam. Gorzej zrobiło się później, kiedy zaznaczył, że lubi mnie tak bardziej... I próbował mnie pocałować.
yhym...
A co ja zrobiłam? Jak ostatnia idiotka rozpłakałam się.
Nienawidzę siebie.”
„Tak. Zamknęłam się w pokoju i nie mam zamiaru z niego wyjść. BOŻE! Dlaczego ty mi to robisz? Przecież ja mu już nigdy nie spojrzę w oczy! No dobra. Już od kilku dni nie patrzę się na niego, ale to nie zmienia faktu!
Najgorsze jest to, że przyszedł kilka razy po to, by wyjaśnić całą sprawę, a ja oczywiście jak na rasowego tchórza, nawet nie wychyliłam nosa z pokoju, licząc na solidarność cioci.”
„Zajebista mi solidarność. Wkopała mnie w to gówno i jeszcze się z tego cieszy! I miej tu wsparcie w rodzinie! To, że Rozalia z Gwen miały takie zagrywki, to wiedziałam i zdążyłam się przyzwyczaić, ale żeby ciocia Tatiana?!
Myślałam, że ze wstydu zakopie się przynajmniej dwa piętra pod ziemią, kiedy zobaczyłam jak do mojego pokoju, mojej ostoi, mojego bunkru wchodzi Armin. Z najnowszą grą pod pachą, twierdząc, że nie tak miało być i że mnie przeprasza.
No rzesz kuźwa jego mać! Zwariuje z tymi chłopakami. Najpierw Kastiel nie wiadomo co robi z moją psychą, później Kentin zaczyna się do mnie dobierać, a teraz ni z tego, ni z owego Armin uświadamia sobie, że mnie kocha. Czy to jest normalne? Ja się kurde pytam, czy to jest normalne?!”
„Na reszcie zaczęły się wakacje. W końcu wolne! I będę mogła się wyspać!”
„Chuja wyspać. Proszę, powiedz mi Pamiętniku (ewidentnie zaczęłam rozmawiać z przedmiotami. POTRZEBUJE PSYCHIATRY W TRYBIE NOW!) kto normalny, zaznaczam NORMALNY wstaje o godzinie siódmej rano w wakacje i uśmiecha się jak jakiś szaleniec, ciesząc się z życia? Chyba nie ma takiej osoby. No niestety... Przykro mi to mówić, ale najwyraźniej Rozalia, Gwen, Matt i reszta są nienormalni. No prócz Armina. Jedyny, który rozumie mój ból, kiedy brutalnie budzą cię o tak pierońsko wczesnej godzinie. Ale, żeby tylko to! Jeszcze oczekują ode mnie, że będę skakać z radości tak jak oni. Phie... niech się walą. Ja idę spać.”
„Japierdzieleniewierzemózgnaścianieee...!!!
Liwia... uspokój się... To było tylko przywidzenie...
Normalnie zawał na miejscu!
Wyobraź sobie taką sytuację: leżysz sobie spokojnie na plaży, cieszysz się przyjemnym słoneczkiem i zajebistą książką, starasz się odpoczywać, opalając się. Przyjemnie prawda?
A teraz spróbuj sobie wyobrazić, że chcesz się przekręcić na brzuch i odkładasz na chwilę książkę. Jedną, pierdzieloną chwilę, która nawet nie wie do czego może cię doprowadzić. No, ale wracając. Odkładasz książkę i mimochodem rozglądasz się po plaży. I nagle widzisz jego. Tak. Tego czerwonowłosego dupka. Przeżywasz mały zawał, masz ochotę podbiec do niego i go zabić i jednocześnie wyć z rozpaczy nad złamanym sercem. I niespodziewanie czerwony łeb odwraca się w Twoją stronę i zauważasz, że jest to Bogu ducha winien zwykły plażowicz, który nie jest nawet podobny do tego idioty.
Co mogłam zrobić? Rozryczałam się jak małe dziecko i wróciłam do domku, zakopując się w łóżku.”
„Zabije kiedyś tą dziewczynę! Tak! To jest oficjalna groźba, której powinna się bać! No kto by to widział, żeby wyciąć mi taki numer!
Chociaż w sumie... Gdyby nie ona, to żadne z nas nie zrobiło by tego pierwszego kroku. Może to i lepiej, że tak się stało? Może tak miało być?
Nie wiem... Ostatnio nic nie wiem. Wszystko jest takie niepewne, chwiejące się, że boję zrobić najmniejszy kroczek, żeby to się nie rozpadło. Ale może teraz, gdy zrobiliśmy ten umowny pierwszy krok do siebie, będzie już dobrze? Bo w końcu miłość bierze się z przyjaźni...”
~~~~~~~~~~~~~ » . ∞ . « ~~~~~~~~~~~~~
KURWA MAĆ!Ta niezbyt kulturalna myśl przeleciała mi przez głowę, gdy siedziałem w jednym z wielu odwiedzonych przeze mnie barów. Chciałem odpocząć. Przemyśleć sobie to wszystko, odświeżyć umysł, ale wyjazd na gówno się zdał. Minęły już dwa bite lata odkąd ostatni raz ją widziałem, ale wspomnienia i uczucia pozostawały wciąż takie same. Nie potrafiłem usunąć jej z pamięci. Była kimś znacznie ważniejszym niż reszta dziewczyn, które spotkałem na swojej drodze. Co ja pieprze?! Była znacznie ważniejsza nawet od Debry!
Pragnąłem jej. Pragnąłem jej ciała, umysłu. Jej słodkich słów, melodyjnego śmiechu. Nawet tej frustracji, kiedy nazywałem ją „małą”. Cholera jasna! Ona była całym moim światem! Żadna dziewczyna nie była w stanie zaspokoić mojego głodu na jej skórę, pocałunki, słowa...
Zgasiłem ostatniego papierosa z paczki w szklanej barowej popielniczce, prosząc barmana o następną kolejkę. Byłem już kompletnie pijany, ale chciałem stracić świadomość. Złapać zgona, który pozwoliłby mi uwolnić się na chwilę od niej.
- Nie przesadzasz czasem? - usłyszałem niespodziewanie głos białowłosego przyjaciela, miejsce obok.
- Ale o co ci chodzi? - zapytałem, jąkając się, po czym wypiłem jednym haustem to, co barman postawił przede mną.
- Psychol... - mruknął ktoś, przechodząc obok mnie.
- Pierdol się! - krzyknąłem w stronę tamtej osoby.
- Zamiast się tu upijać, powinieneś wrócić i o nią zawalczyć. Nie jesteś jedynym, który zabiega o jej względy, tyle że Kentin stara się bardziej...
Odwróciłem się w stronę kumpla, ale jego nie było. Tylko jego głos odbijał się echem gdzieś w głębi mojej świadomości...
(Was też hipnotyzują te znikające papierosy?)
piątek, 12 lutego 2016
~ Rozdział 55 ~
Witajcie!
Na wstępie chciałabym przeprosić za to, że rozdział ukazuje się dopiero dzisiaj, jednak pochłonął on mnóstwo mojego czasu. Chciałam, żeby był idealnie dopracowany, ponieważ... No właśnie. Jest on jednym z ważniejszych rozdziałów w całej tej historii i mam nadzieję, że nie będziecie na mnie źli. Więcej szczegółów dowiecie się z dalszej części.
Chciałabym tu również podziękować pewnym wyjątkowym dziewczynom, które niesamowicie wspierały mnie podczas pisania tego posta. Serdeczne podziękowania dla Tekashikiki Meidozumike, która była dla mnie niezwykłą inspiracją. Jesteś niesamowita. Oraz również gorące podziękowania dla Carbenet, bez której nie dałabym sobie kompletnie rady.
Tak więc nie przedłużając zapraszam do czytania ;3
ENYOJ ♥
~~~~~~~~~~~~~ » . ♯ . « ~~~~~~~~~~~~~
Chyba najbardziej wyczekiwany dzień w końcu nadszedł. Koncert miał się odbyć już dzisiaj. Napięcie jakie zrodziło się wśród uczniów i nauczycieli było znacznie większe, niż kiedy miał odbyć się bal maskowy. Wszędzie można było zobaczyć poddenerwowane osoby, które biegały po szkolnych korytarzach kilka razy w tą samą stronę, nie mogąc się odnaleźć. Natanielowi i Melanii udało się namówić dyrektorkę na odwołanie wszystkich lekcji, argumentując ostatnimi i najważniejszymi przygotowaniami oraz próbami generalnymi grupy. O dziwo kobieta zgodziła się, co cała szkoła przyjęła z ogromnym entuzjazmem. No, prawie cała. Osobiście wolałabym, żeby lekcje jednak się odbyły. Nie ze względu na to, że bardzo chcę się uczyć, ale przynajmniej miałabym się na czym skupić i nie rozmyślałabym natrętnie o zbliżającej się imprezie. Cała się wewnętrzne trzęsłam z nerwów i nie mogłam przestać się nerwowo rozglądać. Dziękowałam też Bogu, że nie piłam rano kawy, bo moje serce już dawno przestałoby mi bić z przepracowania.
Szłam właśnie korytarzem w stronę piwnicy, sprawdzić rezultaty przygotowań dekoracji i ogólnego przygotowania. Byłam tak zdenerwowana, że co chwilę wpadałam na kogoś. Kompletnie nie mogłam zebrać myśli, ponieważ wciąż zastanawiałam się czy koncert się uda i czy nie stanie się nic złego. Od wczesnego ranka miałam nieodparte wrażenie, że coś się stanie, ale nie byłam w stanie doprecyzować, o co chodzi. To było jak cichutkie brzęczenie gdzieś na dnie umysłu, które można było ignorować, ale dokładnie wiedziało się, że tam jest. Biorąc głęboki oddech, wpadłam do piwnicy, gwałtownie otwierając drzwi. Wszyscy zebrani w pomieszczeniu albo podskoczyli, albo, w przypadku niektórych dziewcząt, pisnęli wystraszeni.
- Przepraszam... - mruknęłam skruszona, rozglądając się dookoła.
Przestrzeń była ogromna. Sprawiała wrażenie jakby nad nią mieściły się ze cztery klasy. Na przeciwko wejścia znajdowała się przestronna scena, wykonana z ciemnego lakierowanego drewna, na której znajdowały się już instrumenty i potrzebny sprzęt. Na specjalnych stelażach, zawieszonych przy suficie zaczepione były kolorowe światła oraz głośniki. Z tłu, za sceną znajdował się niewielki, ale osłonięty przed gapiami kącik, w którym nasze gwiazdy wieczoru będą mogli odpocząć między piosenkami. W najbardziej oddalonym od podwyższenia, kącie stały stoliki z zimnymi napojami i ławki przeznaczone dla bardziej zmęczonej publiczności. Większość ścian była odsłonięta, co dawało ostrzejszego charakteru całości, jednak na niektórych zawieszone były ciemne płótna z podobiznami chłopaków.
- Wiesz, że nasi chłopcy nie będą zadowoleni, kiedy to zobaczą? - zapytałam Rozalii, która pomagała Iris zawiesić powiększony portret Lysandra.
- Pomarudzą, pomarudzą i przestaną - stwierdziła lakonicznie dziewczyna, wyjmując z ust ostatnią szpilkę. - Poza tym, są głównymi bohaterami dzisiejszego wieczoru, więc i tak, i tak przyciągną uwagę.
- Co to, kurwa mać, jest?! - jak na zawołanie, do piwnicy przyszedł Kastiel i z wyrazem ogromnego szoku i wściekłości, stanął w progu, przyglądając się namalowanemu sobie.
- Twój portret - białowłosa podeszła do niego i objęła go ramieniem. - Musisz przyznać, że Violetta wykonała kawał dobrej roboty. Nawet twoja buźka wygląda w miarę znośnie.
- Macie to ściągnąć - zażądał, rzucając mordercze spojrzenie złotookiej, które zignorowała.
- Nie, nie, nie. To zostaje, za to ty możesz iść poszukać chłopaków. Powinniście jeszcze raz wszystko przećwiczyć.
W odpowiedzi dostała wściekłe prychnięcie, po którym chłopak odwrócił się na pięcie i wyszedł.
- Mamy chociaż pięć minut spokoju - odetchnęła z ulgą, opierając się plecami o scenę, do której w zaskakująco szybkim tempie podeszła. Jak ona może być tak spokojna?! - A jak się czuje nasza organizatorka?
- Nie pomagasz... - mruknęłam, wyłamując sobie palce. Zawsze miałam taki odruch, gdy byłam bardzo zdenerwowana.
- Kolejna, która dramatyzuje... - jęknęła, przewracając oczami. - Chodź - złapała mnie za łokieć i wyprowadziła na korytarz.
Przeszłyśmy przez całą szkołę i zatrzymałyśmy się dopiero pod pokojem gospodarzy. Dziewczyna zapukała energicznie i nie czekając na odpowiedź, wpadła do pomieszczenia. W środku siedziała Melania i przeglądała jakieś papiery.
- Mel, mamy kolejną w nerwach. Poratuj herbatką - Rozalia uśmiechnęła się uroczo do szatynki, na co ta, z westchnieniem zostawiła swoje dotychczasowe zajęcie.
Podeszła do niewielkiego stolika w kącie pokoju, na którym stał czajnik i kilka kubków. Nastawiła wodę, wrzuciła do kubka torebkę z herbatą i po chwili zalała ją wrzątkiem. Zamieszała delikatnie łyżeczką i podała parujący napar mi. Od razu poczułam przyjemny miętowy zapach.
- Najlepiej działa, jak pijesz bez cukru - powiedziała jedynie, wracając do papierów.
Kiwnęłam głową, że zrozumiałam. Mama zawsze piła miętową herbatę, gdy źle się czuła. Podmuchałam zieloną herbatę i wzięłam małego, ostrożnego łyczka, ale i tak poparzyłam sobie język. Skrzywiłam się lekko, połykając od razu palącą ciecz. W pomieszczeniu panowała tak nienaturalna cisza, że zaczęłam czuć się trochę nieswojo.
- Ehm... Mogę wziąć ten kubek do piwnicy? - zapytałam szatynki, spoglądając na nią. Mimo, że była pochylona nad biurkiem, dostrzegłam jak zamyka zdenerwowana oczy i kiwa potakująco głową.
Nie przeszkadzając dłużej dziewczynie, wyszłyśmy z Rozalią po cichu z pokoju gospodarzy. Wróciłyśmy do sali, gdzie trwały największe przygotowania. Na scenie znajdowali się już chłopcy, szykujący się do kolejnej próby. Nataniel próbował się wygodnie usadowić na małym obitym skórą taborecie, Kastiel majstrował coś przy gitarze Kaspra, a Lysander ustawiał mikrofon na odpowiedniej wysokości. Popijając co chwilę gorący ziołowy napar, przyglądałam się ich poczynaniom. Na sekundę zawiesiłam wzrok na czerwonowłosym. O sekundę za długo. Odwrócił się w moją stronę i posłał mi delikatny uśmiech, ale w tym nie było ani grama zwyczajowej ironii, tylko, nie wiedzieć czemu, ogromny smutek. Poczułam się nieswojo, a niepokój, który brzęczał mi od rana z tyłu głowy, drgnął gwałtownie. To zdecydowanie nie oznaczało nic dobrego. Niestety, a może i stety nie miałam jak dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ co chwilę kręciły się obok mnie osoby i wypytywały o poszczególne rzeczy. Około godziny szesnastej wszystko było skończone. Wszystkie dekoracje zostały zawieszone, stoliki z napojami stały na swoim miejscu, a scenie brakowało tylko artystów.
Wraz z Rozalią i Alexem wróciłam do domu przygotować się i przebrać na koncert. Kiedy znaleźliśmy się w mieszkaniu i ja szykowałam dla każdego po szklance zimnego soku, z pracy wróciła ciocia. Przywitała się z nami i od razu zabrała się za robienie szybkiego obiadu, a nasz trójka uciekła do mojej sypialni. Alexy, który nie widział wybranego dla mnie zestawu, od razu podszedł do komody, na którym miałam wszystko przygotowane.
- Fiuu... Fiu... - zagwizdał, uśmiechając się z zadowoleniem. - Ty, to masz oko Roz...
- No, ba! W końcu jestem z najlepszym stylistą w tym mieście! - Rozalia jak zawsze skromna, odrzuciła włosy za prawe ramię, śmiejąc się wesoło.
- Zanim rozpłyniecie się w swojej zajebistości, to mogę iść się przebrać? - przerwałam ich uroczą rozmowę, zabierając Al'owi rzeczy i nie czekając na odpowiedź, zamknęłam się w łazience.
W głowie mniej więcej wiedziałam jak będę wyglądać w tych ciuchach, ale gdy to w końcu ubrałam, nie byłam do końca przekonana. Krwistoczerwona spódnica, mimo że zaczynała się w talii, to przez krótki, czarny top kawałek mojego brzucha pozostawał odsłonięty. Moje szczupłe nogi zakrywały czarne rajstopy z wyraźnie zaznaczonymi zakolanówkami. Skubałam co chwilę brzeg koszulki, przyglądając się sobie krytycznie.
- Liwia, co ty się tam utopiłaś, czy jak? - usłyszałam stłumiony przez drzwi głos Alexy'ego.
Przewróciłam oczami i z cichym westchnięciem wyszłam z łazienki. Przez chwile panowała kompletna cisza, a dwójka przyjaciół przypatrywała mi się dokładnie. Otworzyłam usta, by zapytać, czy nie mogłabym chociaż zmienić koszulki, ale nie zdarzyłam wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
- Nie. Jest idealnie - stwierdziła Rozalia, jakby czytając mi w myślach. Dziewczyna dzień wcześniej przyniosła do mnie swoje rzeczy i teraz była już kompletnie uszykowana.
- Ale buty wybrać mogę sobie sama? - zapytałam retorycznie, po raz kolejny przewracając oczami. - I pomaluję się sama.
Białowłosa uniosła dłonie ku górze, udając, że modli się do Boga. Parsknęłam śmiechem i zaczęłam się malować. W tym samym czasie przyjaciółka postanowiła zrobić mi fryzurę. Postawiłam na delikatne ciemnobrązowe smoky eye i bordowe usta, a dziewczyna najpierw zrobiła mi subtelne loki, które następnie lekko podtapirowała i spięła wsuwkami moją grzywkę na górze, a niesforne kosmyki po bokach głowy. Gdy skończyła, obróciła mnie razem z krzesłem w stronę siedzącego na łóżku Alexa.
- No, no, no... Gdybym był hetero, podbiłabyś moje serce - zaśmiał się niebieskowłosy, przyglądając mi się uważnie.
- Przestań, bo pójdę się przebrać - powiedziałam, na co oboje jednocześnie zareagowali gwałtownym protestem. - Czuję się taka... wygolona...
- Nie przesadzaj. Jest świetnie - chłopak szturchnął mnie przyjaźnie.
Zabrałam jeszcze telefon oraz kilka drobiazgów do mojej ulubionej małej torebki i wyszliśmy z pokoju. Przed wyjściem z domu zajrzałam jeszcze do salonu, powiadomić ciocię. Przez uchylone drzwi zajrzałam do pomieszczenia i ujrzałam kobietę pogrążoną w głębokim śnie na kanapie. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem, pisząc karteczkę z informacją, by opiekunka nie martwiła się o mnie.
Późne popołudnie było przyjemnie ciepłe. Słońce było już dość nisko na nieboskłonie, jednak na dworze wciąż było jasno. Alexy oddzielił się od nas już na samym początku, tłumacząc się, że musi wyciągnąć Armina z pokoju, by ten poszedł z nim na szkolną imprezę. Pożegnałyśmy się więc z przyjacielem i spokojnym krokiem ruszyłyśmy w stronę placówki. Przez większość drogi milczałam poddenerwowana.
Uspokajające działanie herbaty miętowej przestało całkowicie działać, kiedy weszłyśmy do zatłoczonego już budynku szkoły. Przy samym wejściu stała ławka przykryta ciemnym płótnem, a za nią Melania, która pobierała opłatę za wejście na koncert. Z białowłosą zapłaciłyśmy należność dziewczynie, a ta poprosiła nas o wyciągnięcie lewych nadgarstków, na które przybiła pieczątkę szkoły. Przyglądałam się jej w zdziwieniu, więc wytłumaczyła, że robi to, aby uniknąć nieproszonych gości. Z walącym sercem ruszyłam wgłąb szkoły słysząc coraz głośniejszą, dudniącą muzykę. Niepewnie stawiałam krok za krokiem w rytm basowych uderzeń. Już z daleka dostrzegłam otwarte na oścież piwniczne drzwi i całą masę ludzi zebranych w ogromnym pomieszczeniu. Zerknęłam ostatni raz na Rozalię, a ta posłała mi uspokajający uśmiech, po czym obie kroczyłyśmy do wnętrza.
W środku panował przyjemny półmrok, co jakiś czas rozpraszany przez ruchome kolorowe światła. Co chwilę zaczepiały mnie pojedyncze osoby ze szkoły, gratulując mi organizacji tego wszystkiego. Czułam się dość zmieszana, ponieważ nie byłam jedyną osobą, która pracowała na to wszystko.
- Liwia!
Ledwo dosłyszałam, że ktoś mnie woła i gdyby nie białowłosa przyjaciółka, zignorowałabym to. Ta odwróciła mnie w stronę sceny, skąd machała mi rozpromieniona czerwonowłosa. Podeszłam do niej tak szybko jak byłam wstanie, starając się wyminąć krążące dookoła inne osoby.
- Jak tam? - zapytałam, a właściwie wykrzyczałam koleżance do ucha, starając się przekrzyczeć muzykę.
- Wyśmienicie! - zaśmiała się dziewczyna, przyglądając mi się uważnie. Pokiwała z aprobatą głową, unosząc kciuki w górę, po czym złapała mnie za rękę i zaprowadziła do miejsca za sceną, gdzie chłopcy szykowali się do występu.
Pierwsze, co usłyszałam to zezłoszczone słowa czerwonowłosego:
- No, was chyba popierdoliło! - rzucił wściekłe spojrzenie kuzynce, szarpiąc czarną koszulkę na ramiączkach, która była lekko postrzępiona i dyskretnie ukazywała opalony brzuch Kastiela.
- Nie masz wyjścia. Albo idziesz w tym, albo nago - stwierdziła "kompromisowo" Rozalia, podchodząc do Lysandra i poprawiła mu na szyi szmaragdowy krawat.
Chyba on jedyny wyglądał w miarę normalnie. Miał czarne zwężające się spodnie, znikające w luźno związanych glanach oraz lśniącą białą koszulę, która była względnie niechlujnie rozpięta, a na szyi miał oczywiście przewieszony szmaragdowy krawat. Musiałam przyznać, że idealnie komponował się z jego zjawiskowymi oczami. Nataniel miał ubraną granatową koszulę w kratę bez rękawów i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu skórzane spodnie z licznymi suwakami. Na dłoniach miał rękawiczki bez palców również skórzane. Uśmiechnęłam się do blondyna i pomachałam mu przyjaźnie, na co ten, nieco skrępowany, odpowiedział tym samym. Kasper i Kastiel zaś mieli bardzo podobne stroje. Ciemne, poprzecierane dżinsy, czarne podkoszulki i skórzane naramienniki z ćwiekami.
Nie chcąc przeszkadzać chłopakom, wyszłam z Gwen po coś do picia. Przeszłyśmy przez tłum zniecierpliwionych uczniów i stanęłyśmy obok stoiska z napojami, którymi opiekował się Matt i Kentinem. Posłałam im szeroki uśmiech, który obaj od razu odwzajemnili. Brunet otaksował mnie wzrokiem cicho gwizdając pod nosem. Kentin natomiast wpatrywał się we mnie z lekko rozchylonymi ustami. Widząc jego zachowanie poczułam dziwne ukucie w okolicy żołądka, ale zignorowałam je, podchodząc do niego, aby puknąć go delikatnie palcami w brodę, zamykając mu buzię.
- Bo ci mucha wpadnie - zaśmiałam się, sięgając po butelkę z chłodną wodą. Odkręciłam ją i wzięłam kilka łyków.
- Świetnie wyglądasz siostra - Matt puścił mi oczko, uśmiechając się szeroko.
Spojrzałam na niego spod byka, jednak sama nie mogłam powstrzymać śmiechu. Chwilę rozmawiałyśmy z chłopakami, ale zaraz zostałyśmy pogonione pod scenę.
- Impreza zaraz się oficjalnie zacznie. Powinnyście iść pod scenę - stwierdził spokojnie brunet, uśmiechając się podejrzanie.
Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi, chcąc się dowiedzieć, o co chodzi, jednak ten tylko popchał mnie w stronę podium, nie odzywając się nic. Moment później na podwyższeniu pojawili się muzycy, a Nataniel podszedł do mikrofonu.
- Cześć wszystkim zebranym! - zawołał, lustrując wzrokiem tłum. - Pewnie jak większość z was wie, nasza szkoła zorganizowała koncert, by zebrać pieniądze dla dzieciaków z domu dziecka. Jestem niesamowicie ucieszony, że aż tyle was tu przyszło. Na wstępnie chciałbym podziękować wszystkim osobom, które zaangażowały się w tą imprezę, jednak szczególne podziękowania należą się pewnej dziewczynie, która głownie zajmowała się całą organizacją. Liwia, chodź tutaj do nas.
Blondyn spojrzał na mnie znacząco, wyciągając w moją stronę dłoń, a ja zdezorientowana rozejrzałam się dookoła, szukając u kogoś pomocy. I tak byłam zestresowana tym wszystkim, ale to, co przed chwilką powiedział Nat, o mało nie przyprawiło mnie zawału. Większość ludzi załapała, że ja jestem Liwią i zaczęli głośno klaskać na zachętę, poza tym Gwen popchnęła mnie w stronę blondyna, więc nie miałam większego wyboru i musiałam wejść na scenę. Gdy znalazłam się na podium, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to tłum ludzi który klaskał i gwizdał, wołając do nas jakieś słowa. Uśmiechnęłam się niepewnie, kompletnie nie mając pojęcia jak się zachować. Byłam tak zdezorientowana, że praktycznie nie słyszałam słów Nataniela, ani też nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje.
Po krótkiej przemowie głównego gospodarza koncert w końcu się rozpoczął. Lysander zaczął od coverów innych zespołów rockowych i metalowych, takich jak Skillet, Asking Alexanrdria czy Three Days Grace. Wraz z początkiem piosenki Escape The Fate "You are so beautiful" uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy słyszałam głos Lysandra i od razu pożałowałam, że dopiero teraz miałam okazję go usłyszeć. Chłopak miał tak niesamowity głos, od którego na całym ciele można było dostać ciarek. Potrafił w jednej chwili zmienić tonację swojego głosu z przyjemnego barytonu, do zachrypniętego, wysokiego śpiewu podobnego do Marilyna Mansona. Większość piosenek śpiewanych przez chłopaka brzmiała zupełnie inaczej, niż oryginalnie, ale nie gryzło się to ze sobą. Wręcz przeciwnie - było idealnie. Białowłosy niewątpliwie miał talent.
Przez pierwszą część występu chłopcy głównie grali żywe, rytmiczne piosenki, a publiczność śpiewała je razem z Lysandrem. Po krótkiej przerwie naszedł czas na bardziej sentymentalne, jednak wciąż dynamiczne piosenki. Zaczęło się oczywiście od piosenki "Whispers in the dark". Białowłosy miał przyjemny, melodyjny głos, dzięki któremu od razu można było wczuć się w klimat. Gdy zaczął śpiewać refren momentalnie poczułam gęsią skórkę na rękach.
Koncert był genialny. Jeszcze nigdy nie bawiłam się tak dobrze, jak tego dnia. W końcu byłam tak na prawdę szczęśliwa. Ten wieczór, jak dla mnie, mógłby trwać wiecznie. Jednak jak wiadomo wszystko, co dobre szybko się kończy. Nie wiadomo, kiedy upłynęło tych kilka godzin i do północy pozostało kilka minut. Po chłopcach było widać, że byli już dość zmęczeni. Wokalista zapowiedział, że zagrają jeszcze dwie, ewentualnie trzy piosenki, ponieważ dyrektorka dała nam czas do dwunastej. Ostatnią piosenką jaką wykonali, był utwór Asking Alexandrii "If You Can't Ride Two Horses At Once You Should Get Out Of The Circus". Białowłosy także w tym wypadku zmienił tonację piosenki. Zamiast przysłowiowego darcia ryja, była spokojna ballada śpiewana czystym, głębokim głosem chłopaka. To było piękne...
Chłopcy już mieli schodzić ze sceny, wśród oklasków i wiwatów zebranych ludzi, kiedy nagle Kastiel podszedł do Lysa i powiedział mu coś na ucho. Ten kiwnął ledwo zauważalnie głową i podszedł do mikrofonu.
- Teraz już naprawdę ostatnia piosenka - uśmiechnął się lekko przepraszająco. - Specjalna piosenka od pewnego chłopaka, dla wyjątkowej dziewczyny.
Czerwonowłosy z Kasprem zaczęli grać spokojną melodię, do której zaraz dołączyły bębny Nataniela, nadając mocniejszego charakteru. Moment później usłyszeliśmy głos śpiewaka.
1. Hej kotku, w te słowa wsłuchaj się!
Poczuj znów ten dreszcz, jak kiedy całowałem cię.
Zamknij swe oczy i nie płacz więcej już!
Bo wina twych łez odejdzie jakby zastrzelona, jakby uciekła stąd.
Pamiętaj te słowa, ja uciekam z stąd...
Poczuj znów ten dreszcz, jak kiedy całowałem cię.
Zamknij swe oczy i nie płacz więcej już!
Bo wina twych łez odejdzie jakby zastrzelona, jakby uciekła stąd.
Pamiętaj te słowa, ja uciekam z stąd...
Do refrenu dołączył się Kastiel. Miał niesamowity głos. Głęboki, zachrypnięty, zupełnie inny od Lysandra, przez co kompletnie zmieniał charakter piosenki. Nie była to zwykła smętna ballada, jednak konkretny rockowy utwór.
Ref. Mam chujowy charakter wiesz?
Lubie melanż i szlugi, a dzięki koncertom spłacam długi!
Ale ty widzisz we mnie świat cały!
Wybacz mi proszę, bo przeze mnie on zawali się i... ja opuszczam cie...
2. Kiedy widzę twe zimne spojrzenie i zmarszczone czoło,
Przypominam sobie mój błąd w koło.
Czy to sprawka nasza, czy okrutny los?
Być może egoistą jestem, być może głupi też, ale nade wszystko ty,
Bo tylko ty... Sprawiasz ze w kolorach widzę cały dzień.
Może po tych słowach nasze rozstanie będzie lżejsze
Mam chujowy charakter wiesz?
Lubie melanż i szlugi, a dzięki koncertom spłacam długi!
Ale ty widzisz we mnie świat cały!
Wybacz mi proszę, bo przeze mnie on zawali się i... ja opuszczam cie...*
Lubie melanż i szlugi, a dzięki koncertom spłacam długi!
Ale ty widzisz we mnie świat cały!
Wybacz mi proszę, bo przeze mnie on zawali się i... ja opuszczam cie...
2. Kiedy widzę twe zimne spojrzenie i zmarszczone czoło,
Przypominam sobie mój błąd w koło.
Czy to sprawka nasza, czy okrutny los?
Być może egoistą jestem, być może głupi też, ale nade wszystko ty,
Bo tylko ty... Sprawiasz ze w kolorach widzę cały dzień.
Może po tych słowach nasze rozstanie będzie lżejsze
Mam chujowy charakter wiesz?
Lubie melanż i szlugi, a dzięki koncertom spłacam długi!
Ale ty widzisz we mnie świat cały!
Wybacz mi proszę, bo przeze mnie on zawali się i... ja opuszczam cie...*
Gdy zabrzmiały ostatnie tony gitary, dopiero po chwili zorientowałam się, że mam mokre policzki od łez. Nawet nie poczułam, że płakałam. Stałam jak wryta, wpatrzona w scenę, z której schodzili chłopcy. Od razu zrobiło się niemałe zamieszanie, ponieważ każdy chciał pogratulować chłopakom występu, albo, jeśli trafiła się jakaś dziewczyna, to chciała dostać autograf, któregoś z grupy. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewały słowa ostatniej piosenki. A konkretnie zdanie z refrenu: "Wybacz mi proszę, bo przeze mnie on zawali się i... ja opuszczam cie...". Nagle to niepokojące uczucie, które kryło się w odmętach mojej głowy, wyszło na wierzch i ostrzegawczo brzęczało. Poczułam uścisk w żołądku, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Zaczęłam się gwałtownie przepychać między ludźmi, żeby jak najszybciej dostać się do chłopaków. Gdy w końcu przedarłam się i zobaczyłam, a właściwie nie zobaczyłam Kastiela, po raz kolejny poczułam jakbym dostała w brzuch.
- Gdzie jest Kastiel? - zapytałam histerycznie, rozglądając się dookoła.
Lysander podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego gołego ramienia.
- Jego... Nie ma... - powiedział spokojnie, spoglądając mi w oczy.
Automatycznie zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- On... On wyjechał...
Wybiegłam z zasłoniętej przestrzeni i zaczęłam biec przez korytarz, chcąc dostać się na dziedziniec. Jedyne co dostrzegłam, gdy znalazłam się na dworze, to bardzo szybko oddalający się motocykl.
Nie, nie, nie, nie, nie!
KURWA, NO NIE...!
~~~~~~~~~~~~
* Piosenka powstała dzięki współpracy mojego przyjaciela Roberta i kochanej Tekashikika Meidozumike.
piątek, 5 lutego 2016
~ Rozdział 54 ~
- No, opowiadaj!
- Ale co ja mam ci opowiadać? - zapytałam podekscytowaną Rozalię, która wyciągnęła mnie na sobotnie zakupy.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi! - obruszyła się, marszcząc zabawnie idealne brwi, po czym wlepiła we mnie natarczywe spojrzenie. - O kolacji mówię!
- Nie ma co opowiadać - rzekłam wymijająco, poprawiając zsuwającą się z ramienia torbę. Widząc jednak nieustępliwość dziewczyny, westchnęłam. - No, ale sama powiedz, co ja mam ci powiedzieć? Że mają piękny dom? Że cały czas porównywałam matkę Matta do swojej?
- Ale ty się ostatnio nadwrażliwa zrobiłaś... - powiedziała z przekąsem, odrzucając długie włosy za ramię. Gdy spojrzałam na nią bez zrozumienia, zaczęła mi wyjaśniać. - Cały czas chodzisz poddenerwowana i na każdego warczysz. Nie daj Boże, żeby ktoś wspomniał imię Kastiela, albo cokolwiek co wiąże się z nim to ty od razu sztywniejesz i stajesz się nieobecna wzrokiem, albo naskakujesz na tą osobę z byle powodu. W ogóle nie potrafię ostatnio do ciebie dotrzeć...
Westchnęła cicho, spoglądając na mnie smutnym wzrokiem. Zagryzłam wargę, spuszczając wzrok na swoje stare trampki. Czy ja na prawdę tak się zachowywałam? Co prawda nie potrafiłam opanować szalenie bijącego serca, gdy ktoś wspominał o czerwonowłosym, ale żeby aż tak?
- Przepraszam... - powiedziałam cicho, nie podnosząc wzroku. - Po prostu nie potrafię zrozumieć dlaczego on się tak zachowuje. Myślałam, że jak Debra odejdzie, to w końcu się do siebie zbliżymy...
- W porządku, rozumiem - uśmiechnęła się pogodnie białowłosa, dotykając mojego ramienia. - Ale może warto z nim porozmawiać? - spojrzałam się przerażona na dziewczynę. - No, co się tak patrzysz? Gdybyście ze sobą porozmawiali, to w końcu byście sobie wszystko wyjaśnili. Od zawsze uważam, że rozmowa jest najważniejsza i ona załatwia wszystko. Myślisz, dlaczego dalej jestem z Leo? Gdyby nie rozmowa to nieporozumienia spiętrzyły by się między nami i nie przetrwało by to do dzisiaj.
- Nie wiem, czy potrafiłabym znów normalnie spojrzeć na niego.
- To czemu nie spróbujesz? Przecież masz powiedzieć mu o próbach, tak? - kiwnęłam niepewnie głową, domyślając się do czego przyjaciółka dąży. - No, właśnie. Powiedz mu o tym i będziesz wiedzieć, czy jesteś gotowa na rozmowę, czy nie.
Potwierdziłam kiwnięciem głowy, nie do końca będąc pewna, co do planu Rozalii. Ale ona miała racje, że dopóki nie spróbuję nie będę wiedziała, czy warto.
Do centrum handlowego dotarłyśmy kilkadziesiąt minut później, jadąc w zatłoczonym autobusem. Wysiadłyśmy na pobliskim przystanku, przeciskając się między ludźmi wracającymi z pracy. Rozalia uparła się, byśmy dzisiaj przyjechały tutaj i kupiły mi coś na koncert, bo jak twierdziła "jestem jedną z organizatorek i muszę jakoś wyglądać". Nie do końca przekonana, ale zgodziłam się dla świętego spokoju, bo wiedziałam, że białowłosa nie odpuściłaby mi tak szybko.Weszłyśmy do ogromnego, klimatyzowanego i wypełnionego po brzegi sklepami budynku i od razu ściągnęłyśmy lekkie kurtki.
- Rozalia, tylko proszę cię, nie szalej - ostrzegłam przyjaciółkę, widząc charakterystyczne błyski w oczach i podstępny uśmieszek na twarzy białowłosej.
- Ale o co ci chodzi? - zaśmiała się cicho, lustrując wszystkie witryny sklepowe. Ja nie ustępując wybiłam w nią wzrok. - Och, no będę grzeczna... Ale odbierasz mi całą zabawę!
- Tylko, że to nie ty będziesz paradować przez całą imprezę w Bóg wie czym!
- Wyluzuj, Liwia! Czy ja kiedykolwiek chciałam cię ubrać w coś beznadziejnego? - zapytała, wprowadzając mnie do pierwszego sklepu.
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć przyjaciółce, ale odpowiedź była jasna. To co dziewczyna potrafiła stworzyć z kilku niepozornych, byle jakich ciuchów, nie jeden raz mnie totalnie zaskoczyło. Westchnęłam cicho nad swoją dolą i pozwoliłam Rozalii prowadzić. Białowłosa mijała każdy regał i wieszak, przeglądając dokładnie każdą jedną rzecz godną uwagi. Po chwili zorientowałam się, że Roza systematycznie omijała wszelkie kolorowe ubrania, szperając w ciemniejszych barwach. Coraz bardziej zaciekawiona, chodziłam za dziewczyną i przyglądałam się jej poczynaniom.
Kilka minut później wepchała mnie bezceremonialnie do przebieralni, zostawiając na mały krzesełku zestaw ubrań, który dla mnie wybrała. Gdy zasunęła zasłonkę, ja najpierw dokładnie przejrzałam każdą rzecz. W zestawie znajdowały się czarne, postrzępione spodenki z wysokim stanem, ozdobione licznymi ćwiekami oraz przerażająco kusy top, który zdecydowanie więcej odkrywał niż zakrywał. Skrzywiłam się nieznacznie i nawet nie przebierając się w to, zaoponowałam. Rozalia oczywiście spierała się ze mną, jednak ja byłam nieustępliwa. Nigdy w życiu nie ubrałabym takiej bluzki nawet w lato na plażę! Co to, to nie!
Niezadowolona Rozalia zgodziła się poszukać czegoś w innym sklepie, jednak w tym, do którego udałyśmy się następnie, nie było kompletnie nic co mogłoby nam jakkolwiek pomóc. Niezniechęcone wyruszyłyśmy na dalsze poszukiwania. Po drugim butiku z kolei, w którym znalazłyśmy przepiękną, kraciastą spódniczkę w równie pięknym kolorze polnych maków, niespodziewanie poczułam i usłyszałam potężne burczenie w brzuchu. Byłam tak zaaferowana poszukiwaniem i zakupami, że nie zwróciłam uwagi na głód. Zatrzymałam się przed sklepem, niepewnie dotknęłam burczącego brzucha. Rozalia przeszła obok mnie i przyglądając się temu, co robię, wybuchnęła śmiechem.
- No co? - spojrzałam się na nią, unosząc lewą brew w zdziwieniu.
- Dziwnie wyglądasz - zaśmiała się ponownie, kręcąc białą głową.
Złapawszy mnie pod rękę, zaprowadziła do pierwszej knajpy jaka była najbliżej i kiedy posadziła mnie przy pierwszym lepszym, wolnym stoliku, podeszła do barku, by zamówić tortillę i colę.
- Przez ciebie będę gruba - stwierdziłam, zabierając się za jedzenie, gdy zamówienie dotarło do naszego stolika.
- Przecież tu są praktycznie same warzywa, poza tym... - spojrzała się na mnie wymownie - ty i gruba?
Przewróciła oczami, po czym wgryzła się w swoje danie ze smakiem. Dopiero kiedy zrobiłam pierwszy kęs, poczułam jak bardzo byłam głodna, więc nim się obejrzałam zjadłam swoją porcję i równie szybkim czasie wypiłam chłodny napój. Z zadowoleniem, rozsiadłam się na krześle, masując najedzony w końcu brzuch.
Siedziałyśmy z Rozalią jeszcze przez chwilę, rozmawiając o koncercie i wszystkim co z nim związane, kiedy ich zauważyłam. Z początku nie zwróciłam na nich uwagi. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że to nie jakaś tam para stojąca przy wyjściu z galerii, tylko Nataniel i Alexy. Przyglądałam im się zdziwiona i zaciekawiona jednocześnie, jednakże moje zaskoczenie osiągnęło apogeum, gdy niebieskowłosy uśmiechając się lekko, dotknął policzka blondyna, po czym zbliżył się do niego i złożył krótki pocałunek na ustach Nataniela. Chwila ta trwała może zaledwie dwie sekundy, lecz to wystarczyło, by szkolny gospodarz spłonął rumieńcem.
- O matko! Ty to widziałaś? - Rozalia spojrzała się na mnie z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. - Chodź do nich!
Nim zdążyłam jakkolwiek ją powstrzymać, ta zerwała się z krzesła i popędziła w stronę chłopaków. Westchnęłam ciężko i zabrawszy swoje rzeczy, dołączyłam do dziewczyny.
- Cześć chłopaki! - Białowłosa podeszła radosnym krokiem, machając do pary.
Patrząc na zarumienionego Nataniela można by sądzić, że nie można być bardziej czerwonym, jednak gdy chłopak dostrzegł jak zbliżamy się do nich, spąsowiał jeszcze bardziej. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, w myślach dusząc Rozalię za jej ciekawość i brak dyskrecji.
- Cześć Roza! - Alexy wydawał się nie przejmować naszą obecnością, lecz przyglądnąwszy mu się dokładniej można było dostrzec skrępowanie i nerwowe zerkania w stronę blondyna.
- Co robicie? Też na zakupach? - zagaiła białowłosa, jakby nie widziała zdarzenia, jakie miało miejsce między chłopakami moment wcześniej.
- Ehm... My właśnie... - zaczął gospodarz, jąkając się lekko i, o ile to było możliwe, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Kilka dni wcześniej poprosiłem Nataniela, by pomógł mi z matmy, a że dzisiaj mieliśmy wolny termin, to tak jakoś wyszło - wyjaśnił opanowany Al, wzruszając ramionami.
- Przyszliście się uczyć do galerii handlowej? - zdziwiła się dziewczyna, a ja nabierałam coraz większej ochoty by ją udusić tu i teraz.
- No tak... - potwierdził niebieskowłosy. - U Nata nie ma za bardzo jak, a u mnie tym bardziej, kiedy Armin bez przerwy gra bez wyciszonego telewizora - przewrócił oczami, cicho śmiejąc się pod nosem.
Przez całą ich rozmowę, głowiłam się jak odciągnąć Rozalię, ale wybawił mnie dźwięk telefonu blondyna. Speszony, przeprosił nas na chwilę i odsunął się kawałek. Przez chwilę panowała cisza, w której rzucałam koleżance mordercze spojrzenia.
- Ja... Ja muszę się już zbierać - poinformował nas grzecznie Nataniel, chowając telefon do kieszeni ciemnych spodni.
- Odprowadzę cię! - zadeklarował od razu Alexy, szczerząc się szeroko. - Wybaczcie, dziewczyny... Do zobaczenia w szkole!
Pożegnałyśmy się z chłopakami, obserwując ich chwilę. Gdy wyszli z centrum handlowego, nie czekając dłużej, udałyśmy się na dalsze zakupy.
- Ale ty jesteś... - mruknęłam do białowłosej, kiedy przebierałyśmy między różnym bluzkami w poszukiwaniu tej odpowiedniej. - Nie mogłaś się powstrzymać, nie?
- Ale o co ci chodzi? - dziewczyna zaśmiała się głośno, widząc mój złowrogi wzrok. - Oj, no... Przecież nic się takiego nie stało!
- Nic... - pokręciłam głową, pokazując Rozie, podobną do gorsetu bluzeczkę na ramiączkach z czerwonymi kokardkami, ale ta pokręciła przecząco głową. - Tylko Nataniel, o mało co nie spalił się ze wstydu.
- Uroczo wygląda z rumieńcami - stwierdziła z miną znawcy, która przerodziła się w uśmiech tryumfu.
Wyciągnęła z wieszaka czarny, odsłaniający brzuch topik, na cieniutkich ramiączkach. Już chciałam powiedzieć, że czegoś tak małego nie ubiorę, ale ta nawet nie mnie słuchając popchała do kasy i wręcz zażądała, bym to kupiła. Po raz setny tego dnia westchnęłam zrezygnowana, nie podejmując nawet walki, ponieważ wiedziałam, ze Rozalii nie przegadam. Na koniec przeszłyśmy się po kilku innych sklepach i dobrałyśmy jeszcze kilka innych dodatków, które miały być uzupełnieniem stroju.
Po skończonych zakupach wróciłyśmy do domu. Wysiadłam na przystanku niedaleko mieszkania Rozalii, ponieważ od jej przystanku miałam najbliżej do siebie. Odprowadziłam ją i pod bramą pożegnałyśmy się. Zrobiłam tylko kilka kroków w stronę, która prowadziła do mojego domu, gdy usłyszałam charakterystyczne cmoknięcie przesycone ironią. Zrobiłam tył, zwrot, jak pod wpływem jakiegoś magicznego zaklęcia i ujrzałam idącego w moim kierunku czerwonowłosego. Na ustach miał przyklejony swój firmowy uśmieszek, którym raczył każdego i który doprowadzał mnie do palpitacji serca.
- Co ty tu robisz? Dzieci już dawno w domach siedzą i bajki na dobranoc oglądają - uniósł prawy kącik warg, zaciągając głęboko w płuca szary dym z papierosa, trzymanego w dłoni.
- Więc, co ty tu robisz? - odgryzłam się, próbując nie zerkać na niego co chwilę.
Nie odzywając się nic, szedł obok mnie i paląc papierosa, nucił pod nosem nieznaną mi melodię.
- Rozmawiała z tobą Gwen? - zapytałam, przypomniawszy sobie o wiadomości, którą dostałam od szkolnego gospodarza na temat prób.
- Nie, a czemu by miała?
- Bo od poniedziałku zaczynają wam się codzienne próby w piwnicy i miała ci to przekazać - odparłam, zerkając na niego pierwszy raz odkąd szliśmy razem. Momentalnie poczułam uścisk na sercu, widząc jego hipnotyzujące, czekoladowo brązowe oczy.
- Fajnie - mruknął pod nosem, odwracając się tak, że stał plecami do mnie.
Nie wiem co mnie podkusiło. Może to dystans i chłód z jakim mnie traktował. Może to przez to, że w końcu udało nam się w miarę normalnie porozmawiać, dłużej niż kilka sekund. Spuściłam wzrok i pozwoliłam poruszać się ustom.
- Dlaczego taki jesteś? Dlaczego mnie tak traktujesz?
Nie dostałam odpowiedzi. Nawet się nie odwrócił. Usłyszałam jedynie jego ciężkie westchnięcie i zaraz po tym ruszył przed siebie, zostawiając mnie przed domem z totalną pustką w głowie.
- Ale co ja mam ci opowiadać? - zapytałam podekscytowaną Rozalię, która wyciągnęła mnie na sobotnie zakupy.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi! - obruszyła się, marszcząc zabawnie idealne brwi, po czym wlepiła we mnie natarczywe spojrzenie. - O kolacji mówię!
- Nie ma co opowiadać - rzekłam wymijająco, poprawiając zsuwającą się z ramienia torbę. Widząc jednak nieustępliwość dziewczyny, westchnęłam. - No, ale sama powiedz, co ja mam ci powiedzieć? Że mają piękny dom? Że cały czas porównywałam matkę Matta do swojej?
- Ale ty się ostatnio nadwrażliwa zrobiłaś... - powiedziała z przekąsem, odrzucając długie włosy za ramię. Gdy spojrzałam na nią bez zrozumienia, zaczęła mi wyjaśniać. - Cały czas chodzisz poddenerwowana i na każdego warczysz. Nie daj Boże, żeby ktoś wspomniał imię Kastiela, albo cokolwiek co wiąże się z nim to ty od razu sztywniejesz i stajesz się nieobecna wzrokiem, albo naskakujesz na tą osobę z byle powodu. W ogóle nie potrafię ostatnio do ciebie dotrzeć...
Westchnęła cicho, spoglądając na mnie smutnym wzrokiem. Zagryzłam wargę, spuszczając wzrok na swoje stare trampki. Czy ja na prawdę tak się zachowywałam? Co prawda nie potrafiłam opanować szalenie bijącego serca, gdy ktoś wspominał o czerwonowłosym, ale żeby aż tak?
- Przepraszam... - powiedziałam cicho, nie podnosząc wzroku. - Po prostu nie potrafię zrozumieć dlaczego on się tak zachowuje. Myślałam, że jak Debra odejdzie, to w końcu się do siebie zbliżymy...
- W porządku, rozumiem - uśmiechnęła się pogodnie białowłosa, dotykając mojego ramienia. - Ale może warto z nim porozmawiać? - spojrzałam się przerażona na dziewczynę. - No, co się tak patrzysz? Gdybyście ze sobą porozmawiali, to w końcu byście sobie wszystko wyjaśnili. Od zawsze uważam, że rozmowa jest najważniejsza i ona załatwia wszystko. Myślisz, dlaczego dalej jestem z Leo? Gdyby nie rozmowa to nieporozumienia spiętrzyły by się między nami i nie przetrwało by to do dzisiaj.
- Nie wiem, czy potrafiłabym znów normalnie spojrzeć na niego.
- To czemu nie spróbujesz? Przecież masz powiedzieć mu o próbach, tak? - kiwnęłam niepewnie głową, domyślając się do czego przyjaciółka dąży. - No, właśnie. Powiedz mu o tym i będziesz wiedzieć, czy jesteś gotowa na rozmowę, czy nie.
Potwierdziłam kiwnięciem głowy, nie do końca będąc pewna, co do planu Rozalii. Ale ona miała racje, że dopóki nie spróbuję nie będę wiedziała, czy warto.
Do centrum handlowego dotarłyśmy kilkadziesiąt minut później, jadąc w zatłoczonym autobusem. Wysiadłyśmy na pobliskim przystanku, przeciskając się między ludźmi wracającymi z pracy. Rozalia uparła się, byśmy dzisiaj przyjechały tutaj i kupiły mi coś na koncert, bo jak twierdziła "jestem jedną z organizatorek i muszę jakoś wyglądać". Nie do końca przekonana, ale zgodziłam się dla świętego spokoju, bo wiedziałam, że białowłosa nie odpuściłaby mi tak szybko.Weszłyśmy do ogromnego, klimatyzowanego i wypełnionego po brzegi sklepami budynku i od razu ściągnęłyśmy lekkie kurtki.
- Rozalia, tylko proszę cię, nie szalej - ostrzegłam przyjaciółkę, widząc charakterystyczne błyski w oczach i podstępny uśmieszek na twarzy białowłosej.
- Ale o co ci chodzi? - zaśmiała się cicho, lustrując wszystkie witryny sklepowe. Ja nie ustępując wybiłam w nią wzrok. - Och, no będę grzeczna... Ale odbierasz mi całą zabawę!
- Tylko, że to nie ty będziesz paradować przez całą imprezę w Bóg wie czym!
- Wyluzuj, Liwia! Czy ja kiedykolwiek chciałam cię ubrać w coś beznadziejnego? - zapytała, wprowadzając mnie do pierwszego sklepu.
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć przyjaciółce, ale odpowiedź była jasna. To co dziewczyna potrafiła stworzyć z kilku niepozornych, byle jakich ciuchów, nie jeden raz mnie totalnie zaskoczyło. Westchnęłam cicho nad swoją dolą i pozwoliłam Rozalii prowadzić. Białowłosa mijała każdy regał i wieszak, przeglądając dokładnie każdą jedną rzecz godną uwagi. Po chwili zorientowałam się, że Roza systematycznie omijała wszelkie kolorowe ubrania, szperając w ciemniejszych barwach. Coraz bardziej zaciekawiona, chodziłam za dziewczyną i przyglądałam się jej poczynaniom.
Kilka minut później wepchała mnie bezceremonialnie do przebieralni, zostawiając na mały krzesełku zestaw ubrań, który dla mnie wybrała. Gdy zasunęła zasłonkę, ja najpierw dokładnie przejrzałam każdą rzecz. W zestawie znajdowały się czarne, postrzępione spodenki z wysokim stanem, ozdobione licznymi ćwiekami oraz przerażająco kusy top, który zdecydowanie więcej odkrywał niż zakrywał. Skrzywiłam się nieznacznie i nawet nie przebierając się w to, zaoponowałam. Rozalia oczywiście spierała się ze mną, jednak ja byłam nieustępliwa. Nigdy w życiu nie ubrałabym takiej bluzki nawet w lato na plażę! Co to, to nie!
Niezadowolona Rozalia zgodziła się poszukać czegoś w innym sklepie, jednak w tym, do którego udałyśmy się następnie, nie było kompletnie nic co mogłoby nam jakkolwiek pomóc. Niezniechęcone wyruszyłyśmy na dalsze poszukiwania. Po drugim butiku z kolei, w którym znalazłyśmy przepiękną, kraciastą spódniczkę w równie pięknym kolorze polnych maków, niespodziewanie poczułam i usłyszałam potężne burczenie w brzuchu. Byłam tak zaaferowana poszukiwaniem i zakupami, że nie zwróciłam uwagi na głód. Zatrzymałam się przed sklepem, niepewnie dotknęłam burczącego brzucha. Rozalia przeszła obok mnie i przyglądając się temu, co robię, wybuchnęła śmiechem.
- No co? - spojrzałam się na nią, unosząc lewą brew w zdziwieniu.
- Dziwnie wyglądasz - zaśmiała się ponownie, kręcąc białą głową.
Złapawszy mnie pod rękę, zaprowadziła do pierwszej knajpy jaka była najbliżej i kiedy posadziła mnie przy pierwszym lepszym, wolnym stoliku, podeszła do barku, by zamówić tortillę i colę.
- Przez ciebie będę gruba - stwierdziłam, zabierając się za jedzenie, gdy zamówienie dotarło do naszego stolika.
- Przecież tu są praktycznie same warzywa, poza tym... - spojrzała się na mnie wymownie - ty i gruba?
Przewróciła oczami, po czym wgryzła się w swoje danie ze smakiem. Dopiero kiedy zrobiłam pierwszy kęs, poczułam jak bardzo byłam głodna, więc nim się obejrzałam zjadłam swoją porcję i równie szybkim czasie wypiłam chłodny napój. Z zadowoleniem, rozsiadłam się na krześle, masując najedzony w końcu brzuch.
Siedziałyśmy z Rozalią jeszcze przez chwilę, rozmawiając o koncercie i wszystkim co z nim związane, kiedy ich zauważyłam. Z początku nie zwróciłam na nich uwagi. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że to nie jakaś tam para stojąca przy wyjściu z galerii, tylko Nataniel i Alexy. Przyglądałam im się zdziwiona i zaciekawiona jednocześnie, jednakże moje zaskoczenie osiągnęło apogeum, gdy niebieskowłosy uśmiechając się lekko, dotknął policzka blondyna, po czym zbliżył się do niego i złożył krótki pocałunek na ustach Nataniela. Chwila ta trwała może zaledwie dwie sekundy, lecz to wystarczyło, by szkolny gospodarz spłonął rumieńcem.
- O matko! Ty to widziałaś? - Rozalia spojrzała się na mnie z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. - Chodź do nich!
Nim zdążyłam jakkolwiek ją powstrzymać, ta zerwała się z krzesła i popędziła w stronę chłopaków. Westchnęłam ciężko i zabrawszy swoje rzeczy, dołączyłam do dziewczyny.
- Cześć chłopaki! - Białowłosa podeszła radosnym krokiem, machając do pary.
Patrząc na zarumienionego Nataniela można by sądzić, że nie można być bardziej czerwonym, jednak gdy chłopak dostrzegł jak zbliżamy się do nich, spąsowiał jeszcze bardziej. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, w myślach dusząc Rozalię za jej ciekawość i brak dyskrecji.
- Cześć Roza! - Alexy wydawał się nie przejmować naszą obecnością, lecz przyglądnąwszy mu się dokładniej można było dostrzec skrępowanie i nerwowe zerkania w stronę blondyna.
- Co robicie? Też na zakupach? - zagaiła białowłosa, jakby nie widziała zdarzenia, jakie miało miejsce między chłopakami moment wcześniej.
- Ehm... My właśnie... - zaczął gospodarz, jąkając się lekko i, o ile to było możliwe, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Kilka dni wcześniej poprosiłem Nataniela, by pomógł mi z matmy, a że dzisiaj mieliśmy wolny termin, to tak jakoś wyszło - wyjaśnił opanowany Al, wzruszając ramionami.
- Przyszliście się uczyć do galerii handlowej? - zdziwiła się dziewczyna, a ja nabierałam coraz większej ochoty by ją udusić tu i teraz.
- No tak... - potwierdził niebieskowłosy. - U Nata nie ma za bardzo jak, a u mnie tym bardziej, kiedy Armin bez przerwy gra bez wyciszonego telewizora - przewrócił oczami, cicho śmiejąc się pod nosem.
Przez całą ich rozmowę, głowiłam się jak odciągnąć Rozalię, ale wybawił mnie dźwięk telefonu blondyna. Speszony, przeprosił nas na chwilę i odsunął się kawałek. Przez chwilę panowała cisza, w której rzucałam koleżance mordercze spojrzenia.
- Ja... Ja muszę się już zbierać - poinformował nas grzecznie Nataniel, chowając telefon do kieszeni ciemnych spodni.
- Odprowadzę cię! - zadeklarował od razu Alexy, szczerząc się szeroko. - Wybaczcie, dziewczyny... Do zobaczenia w szkole!
Pożegnałyśmy się z chłopakami, obserwując ich chwilę. Gdy wyszli z centrum handlowego, nie czekając dłużej, udałyśmy się na dalsze zakupy.
- Ale ty jesteś... - mruknęłam do białowłosej, kiedy przebierałyśmy między różnym bluzkami w poszukiwaniu tej odpowiedniej. - Nie mogłaś się powstrzymać, nie?
- Ale o co ci chodzi? - dziewczyna zaśmiała się głośno, widząc mój złowrogi wzrok. - Oj, no... Przecież nic się takiego nie stało!
- Nic... - pokręciłam głową, pokazując Rozie, podobną do gorsetu bluzeczkę na ramiączkach z czerwonymi kokardkami, ale ta pokręciła przecząco głową. - Tylko Nataniel, o mało co nie spalił się ze wstydu.
- Uroczo wygląda z rumieńcami - stwierdziła z miną znawcy, która przerodziła się w uśmiech tryumfu.
Wyciągnęła z wieszaka czarny, odsłaniający brzuch topik, na cieniutkich ramiączkach. Już chciałam powiedzieć, że czegoś tak małego nie ubiorę, ale ta nawet nie mnie słuchając popchała do kasy i wręcz zażądała, bym to kupiła. Po raz setny tego dnia westchnęłam zrezygnowana, nie podejmując nawet walki, ponieważ wiedziałam, ze Rozalii nie przegadam. Na koniec przeszłyśmy się po kilku innych sklepach i dobrałyśmy jeszcze kilka innych dodatków, które miały być uzupełnieniem stroju.
Po skończonych zakupach wróciłyśmy do domu. Wysiadłam na przystanku niedaleko mieszkania Rozalii, ponieważ od jej przystanku miałam najbliżej do siebie. Odprowadziłam ją i pod bramą pożegnałyśmy się. Zrobiłam tylko kilka kroków w stronę, która prowadziła do mojego domu, gdy usłyszałam charakterystyczne cmoknięcie przesycone ironią. Zrobiłam tył, zwrot, jak pod wpływem jakiegoś magicznego zaklęcia i ujrzałam idącego w moim kierunku czerwonowłosego. Na ustach miał przyklejony swój firmowy uśmieszek, którym raczył każdego i który doprowadzał mnie do palpitacji serca.
- Co ty tu robisz? Dzieci już dawno w domach siedzą i bajki na dobranoc oglądają - uniósł prawy kącik warg, zaciągając głęboko w płuca szary dym z papierosa, trzymanego w dłoni.
- Więc, co ty tu robisz? - odgryzłam się, próbując nie zerkać na niego co chwilę.
Nie odzywając się nic, szedł obok mnie i paląc papierosa, nucił pod nosem nieznaną mi melodię.
- Rozmawiała z tobą Gwen? - zapytałam, przypomniawszy sobie o wiadomości, którą dostałam od szkolnego gospodarza na temat prób.
- Nie, a czemu by miała?
- Bo od poniedziałku zaczynają wam się codzienne próby w piwnicy i miała ci to przekazać - odparłam, zerkając na niego pierwszy raz odkąd szliśmy razem. Momentalnie poczułam uścisk na sercu, widząc jego hipnotyzujące, czekoladowo brązowe oczy.
- Fajnie - mruknął pod nosem, odwracając się tak, że stał plecami do mnie.
Nie wiem co mnie podkusiło. Może to dystans i chłód z jakim mnie traktował. Może to przez to, że w końcu udało nam się w miarę normalnie porozmawiać, dłużej niż kilka sekund. Spuściłam wzrok i pozwoliłam poruszać się ustom.
- Dlaczego taki jesteś? Dlaczego mnie tak traktujesz?
Nie dostałam odpowiedzi. Nawet się nie odwrócił. Usłyszałam jedynie jego ciężkie westchnięcie i zaraz po tym ruszył przed siebie, zostawiając mnie przed domem z totalną pustką w głowie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)