Spojrzałam się zdziwiona na Lysandra i Gwen. Białowłosy lekko zmarszczył brwi jakby nad czymś się zastanawiał, a dziewczyna siedziała cicho bawiąc się telefonem. Jeszcze nigdy nie widziałam Kastiela w takim stanie. Odkąd pół roku temu przyszłam do tej szkoły, owszem widziałam go parę razy wściekłego jak zaszywał się z ogrodzie, albo siedział osowiały na korytarzu, ale nie spodziewałabym się tego po nim, że krzyknąłby na swojego przyjaciela. Odchrząknęłam, chcąc przerwać tą nieznośną, pełną dziwnego napięcia ciszę.
- Czy tylko mi się wydaje, że trochę za gwałtownie zareagował? - zapytałam w przestrzeń, a niebieskooka rzuciła mi rozbawione spojrzenie.
- To? - zaśmiała się cicho pod nosem, chowając telefon do kieszeni spodni. - To jeszcze było spokojne... Ale to u niego norma.
- Ja bym nie wytrzymała... - mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do towarzyszy, ale usłyszeli.
- Kastiel mimo tych wszystkich pozorów jest naprawdę w porządku. Tylko trzeba go bliżej poznać - powiedział cicho Lysander, siadając na podeście.
- No właśnie... Bliżej poznać. Żeby jeszcze się dał bliżej poznać - pokręciłam głową z dezaprobatą, a dziewczyna zachichotała cicho.
- Nie był taki kiedyś. Gdybyś miała okazję spotkać go kiedyś i teraz nie poznałabyś go. Zmienił się od czasu, gdy ona go wystawiła... - westchnęła cicho, przeczesując długie włosy palcami.
- Ona? Czyli kto? - zapytałam zaciekawiona, ale nie dostałam odpowiedzi. W momencie gdy Gwen otwierała usta, do piwnicy wpadł nikt inny, jak właśnie Kastiel.
- Nikt - warknął w moją stronę, podchodząc do Lysandra. - Nieźle się zabawiacie. Ledwo wyszedłem i już zaczyna się obrabianie dupy, co? - rzucił wściekłe spojrzenie kuzynce, która mimo spokoju i obojętności na twarzy, zarumieniła się lekko.
- Nie. Po prostu zastanawiamy się nad twoim zachowaniem. Dlaczego taki jesteś? - zapytałam wprost, patrząc mu w oczy. Czułam jak moje serce zamiera pod naciskiem spojrzenia brązowych tęczówek, ale nie odwróciłam wzroku.
- Za dużo chciałabyś wiedzieć mała... - uśmiechnął się do mnie w swój zwyczajowy sposób, ale w jego uśmiechu było coś innego. Pierwszy raz widziałam to w jego wyrazie twarzy. To wyglądało jakby... był zaciekawiony? Po chwili zwrócił się do białowłosego już nieco spokojniejszym głosem. - Gramy dalej, czy jak?
Lysander kiwnął jedynie głową i powrócili do prób. Jakieś dwadzieścia minut później zadzwonił mi telefon. Wybiegłam szybko z sali, by nie przeszkadzać chłopakom i odebrałam. Moment później obok mnie pojawiła się czerwonowłosa. Przyglądała się uważnie jak rozmawiałam z ciocią.
- Kto to? - zapytała nieco niepewnie.
- Ciocia dzwoniła. Pytała się gdzie jestem i kiedy będę w domu - odparłam, obejmując się ramionami. Stałyśmy tak przez chwilę w milczeniu, po czym dziewczyna odezwała się.
- Idziemy z powrotem? - wskazała na drzwi do piwnicy, zza których dobiegały dźwięki gitary i cichy, lekko przytłumiony głos białowłosego.
- Wiesz... Ja chyba jednak wrócę do domu... Ciocia coś wspominała o jakimś spotkaniu wieczorem. Przeproś ode mnie chłopaków - uśmiechnęłam się do niej przepraszająco.
- W porządku, nic się nami nie przejmuj - odwzajemniła gest, po czym lekko mi machając wróciła do chłopaków.
Szukałam słuchawek w torbie, wychodząc ze szkoły. Moje myśli błądziły wokół tego co powiedziała Gwen. Co to była za dziewczyna? Kim ona była dla Kastiela? Co takiego się stało między nimi, że chłopak aż tak się zmienił? Niespodziewanie zostałam brutalnie wyrwana ze swoich rozmyślań, ponieważ wpadłam na coś wysokiego i dobrze zbudowanego. Nie mogąc w jakikolwiek sposób zareagować padłam jak długa na szkolną podłogę.
- Auć... - jęknęłam cicho, czując pulsujący ból w lewym nadgarstku. Kiedy spojrzałam na rękę, którą podparłam się by zamortyzować upadek, była opuchnięta i delikatnie zaczerwieniona.
- Liv... wszystko w porządku? - spojrzałam na Kentina, który klęczał tuż obok mnie i z lekkim przerażeniem w oczach. Z ust wyrwało mu się ciche przekleństwo, gdy również skierował wzrok na moją już dość mocno spuchniętą rękę. - Przepraszam... Nie zauważyłem cię...
- Nic... się nie stało... - sapnęłam cicho z bólu, gdy próbowałam się podnieść i przez przypadek podparłam się zranioną dłonią.
- Czekaj, pomogę ci - nie czekając na moją odpowiedź, wziął moją torbę i pomógł mi się podnieść. - Wątpię, że pielęgniarka jeszcze jest... - westchnął, przecierając dłonią twarz. - No nic. Zaprowadzę cię do przychodni, chodź.
Objął mnie ostrożnie w pasie, przez co poczułam się trochę dziwnie. W końcu uszkodziłam sobie tylko nadgarstek, a nie nogę. Jednakże nie odzywałam się nic, ponieważ wiedziałam, że to i tak nic nie da. Zaprowadził mnie do ciemnoniebieskiego Forda Taurusa, otworzył uprzejmie drzwi i pomógł mi wsiąść.
- Masz auto? - zapytałam niezbyt inteligentnie, ale chłopak jakby nie zwracał na to uwagi. Usiadł przed kierownicą, odpalił silnik i powoli wyjechał z dziedzińca.
- Stare auto ojca. Kiedy zapisał mnie do szkoły wojskowej, powiedział ,ze będzie moje jak ją skończę... - mruknął, wzruszając ramionami.
Resztę drogi do przychodni pokonaliśmy w milczeniu, słuchając muzyki z radia. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, chłopak pomógł m wyjść i zaprowadził mnie do budynku. Dopiero w środku zauważyłam, że ręka zdążyła już solidnie spuchnąć i zaczerwienić się. Spróbowałam ruszyć palcami, ale każdy nawet najmniejszy ruch sprawiał, iż miałam ogromną ochotę krzyknąć z bólu. Czułam dziwne mrowienie wokół nadgarstka, promieniujące do palców. Kentin podszedł do recepcji, a ja usiadłam na jednym z drewnianych krzeseł przy ścianie. Mogąc chwilę odetchnąć, zaczęłam się rozglądać po przychodni. Było to jasne, przestronne pomieszczenie. Ściany były do połowy wyłożone sosnowymi boazeriami, a górna część była pomalowana na przyjemny miętowy kolor. Przy każdej z nich stały rzędy krzesełek dla pacjentów. Po lewej stronie ciągnął się oświetlony korytarz, na końcu którego było rozwidlenie w dwie strony.
- Liv... Podejdź tutaj na chwilę. Potrzebny jest twój podpis - skierowałam spojrzenie na szatyna, który uśmiechnął się w moją stronę niemrawo.
Odwzajemniłam gest, podnosząc się z miejsca. Złożyłam podpis w wyznaczonym miejscu i pulchna kobieta zza kontuaru zaprowadziła mnie na odpowiednią salę. Usiadłam na wyznaczonym łóżku, a chłopak usiadł obok mnie na taborecie. Przyglądał mi się chwilę, jakby gryzł się ze swoimi myślami, po czym zapytał.
- Bardzo boli...? - w jego głosie słychać było troskę i współczucie.
- Jak nie ruszam to prawie nie czuję - mruknęłam wzruszając ramionami. Moment później podeszła do nas ciemnowłosa kobieta ubrana w granatowy kitel. W dłoni trzymała podkładkę, na której coś notowała.
- Witam, nazywam się doktor Perry, a ty jesteś Liwia tak? - spojrzała na mnie ponad podkładką, lekko się uśmiechając. Kiwnęłam głową, potwierdzając jej pytanie. - Cóż ci się stało, co?
- Wpadłam na kolegę i upadając podparłam się ręką - podniosłam opuchniętą dłoń, a kobieta cicho zagwizdała.
- No to nieźle musiałaś upaść, skoro aż tak ci spuchła. No nic. Najpierw trzeba zrobić ci prześwietlenie by sprawdzić co się stało, potem zadecydujemy co zrobimy. Niestety jestem zmuszona, by prosić cię byś opuścił salę - zwróciła się do Kentina, który bardzo niechętnie opuścił pokój.
Pani doktor zabrała mnie do drugiego pomieszczenia, gdzie zrobili mi prześwietlenie. Na szczęście to nie był naprawdę poważny uraz, tylko zwykłe skręcenie. Gdy wyszłam z gabinetu, szatyn, który siedział tuż przy drzwiach na krześle, podszedł szybko do mnie z wyraźnie zaniepokojoną miną.
- Spokojnie Ken, to tylko skręcenie - uśmiechnęłam się lekko, biorąc od kobiety wypis i receptę na maść łagodzącą obrzęk i ból.
- Tylko skręcenie... Ale mi teraz głupio. Całe ferie będziesz miała do kitu przez moją nieuwagę - powiedział cicho, kiedy wyszliśmy z przychodni.
- Nie obwiniaj się tak. Ja też nie byłam zbyt uważna, poza tym mogło być gorzej - zaśmiałam się, szturchając go lekko zdrową ręką w żebra.
- Ała... - chłopak parsknął śmiechem, obejmując mnie ramieniem. - Rozumiem, że nie dasz się zaprosić na gorącą czekoladę?
- Oh... Z wielką chęcią bym poszła, ale jest już dość późno, a ciocia ma jakieś ważne spotkanie... Chyba, że ty wpadniesz do mnie - zaproponowałam, na co szatyn ochoczo się zgodził.
Drogę do domu jechaliśmy słuchając radia i od czasu do czasu rozmawiając. Kilkanaście minut później siedzieliśmy razem na kanapie, popijając kakao i zajadając jego ulubione czekoladowe ciasteczka. Około godziny dziewiętnastej do Kentina zadzwonił jakiś znajomy, by ten pomógł mu przy samochodzie. Chłopak przepraszał mnie za całą sytuację dopóki nie wyszedł za drzwi. Stałam w korytarzu, zastanawiając się co mogłabym robić przez resztę wieczoru. Westchnęłam głęboko, przeczesując wolną ręką włosy, po czym udałam się do kuchni by nalać sobie kolejny kubek ciepłego napoju.
Gdy już miałam wychodzić z pomieszczenia usłyszałam szczęk zamka, brzdąkanie kluczy i stukot obcasów o posadzkę.
- Padam z nóg... - z korytarza dobiegło mnie ciche sapnięcie ciotki, która ściągała buty. - Liwia, jesteś tu?
- Tak! - odkrzyknęłam jej, wychodząc z kuchni.
- Co u ciebie? Jak dzień minął? - zapytała, kierując swoje kroki do pomieszczenia, z którego przed chwilką wyszłam. - O matko! Co ci się stało w rękę?
- Nic takiego... Przewróciłam się i skręciłam nadgarstek... - mruknęłam, wzruszając ramionami.
- I dlaczego ja o niczym nie wiem? - podeszła do mnie i delikatnie ujęła w dłonie moją zranioną rękę.
- Nie chciałam cię niepokoić, poza tym miałaś ważne spotkanie. Już jest wszystko w porządku. Kentin zabrał mnie do przychodni, gdzie mi ją opatrzyli.
- Kentin? - spojrzała na mnie zdziwiona, a ja delikatnie się zarumieniłam - jaki Kentin?
- Znajomy ze starej szkoły. Przeprowadził się tutaj i teraz chodzi ze mną do klasy.
- Ahh... Prawda, wspominałaś mi kiedyś o nim - ciocia krzątała się po kuchni, przygotowując kolację.
Rozmawiałyśmy o zbliżającym się wyjeździe w góry, podczas krojenia warzyw i tarcia sera na lazanię. Wkrótce w całej kuchni roznosił się przepyszny zapach pieczonych pomidorów, sera i przypraw. Kiedy już wszystko było gotowe, każda z nas nałożyła sobie pokaźną porcję dania. Jedząc w salonie, oglądałyśmy jakiś denną komedię, co chwilę ją komentując. Kiedy film się skończył był już późny wieczór, a ja nie potrafiłam powstrzymać się od ziewnięcia, ciocia pogoniła mnie do łóżka. Wpół śpiąca poczłapałam do sypialni. Zabierając ręcznik z szafki, udałam się do łazienki wziąć szybki prysznic. Mój szybki prysznic, nie był wystarczająco szybki, ponieważ nie chciałam zamoczyć bandaża. Gdy w końcu się wykąpałam, przebrałam w piżamę, wprost rzuciłam się na łóżko, zatapiając w przyjemnej, ciepłej kołdrze.
Jak zawsze rewelacja. Nie mogę się doczekać następnego :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny :*
Przyjemny i fajny rozdzial jak zawsze :D
OdpowiedzUsuńInaczej mówiąc jestem dzieki tobie w dobrym nastroju
Jak ja kocham Kentinka <3
Mmm, super ^^
OdpowiedzUsuńKastiel zawsze taki nabuzowany, że to jiż nie powinno dziwić xD
Kentiin <3
Robi się coraz ciekawiej :D strasznie jestem ciekawa jaką to tajemnicę skrywa Kastiel, co to za dziewczyna.. i kiedy się otworzy przed Liwią? Nie wiem czemu, ale Kentin mnie trochę irytuje. Lubię go, bo jest miły dla Liwii, ale trochę się boję że, no nie wiem... będzie o nią zazdrosny? Będzie miał obsesję na jej punkcie? Może sobie tylko wyolbrzymiam.. Pozdrawiam i weny życzę :*
OdpowiedzUsuńTez tak upadłam tylko miałam skruszona kość strzałkową i przesunięta podstawę nadgarstka a tak wogule to super rozdział Boski
OdpowiedzUsuń